Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oszustka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Oszustka - ebook

Zakazana miłość i spisek na zamku Thornbeck

Margrabia Thornbeck ma niewiele czasu na znalezienie sobie żony, zaprasza więc do swojego zamku dziesięć panien szlachetnego rodu. W ciągu dwutygodniowego pobytu kandydatki staną przed próbami, które ukażą ich prawdziwy charakter.

Avelina przed wyjazdem na dwór margrabiego otrzymuje tylko dwa polecenia: ma skutecznie ukryć swoją tożsamość i nie dopuścić, by margrabia ją wybrał. Ponieważ to drugie wydaje się zupełnie nieprawdopodobne, skupia się na udawaniu hrabianki. Nikt nie może się dowiedzieć, że tak naprawdę nie jest córką hrabiego Plimmwaldu, lecz służącą panienki.

Sprawa z czasem okazuje się nie tak prosta. Im bardziej dziewczyna stara się nie zwracać na siebie uwagi, tym bardziej przyciąga zainteresowanie margrabiego. A i on – wbrew jej woli – nie pozostaje jej obojętny. Na dodatek na dworze szerzą się intrygi, które mogą zagrozić nie tylko bohaterom, ale też całemu państwu.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-29-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Rok 1363, las Ciernisty,

Święte Cesarstwo Rzymskie

Reinhart Stolten, margrabia Thornbeck, zauważył na dnie jaru sforę wilków pożerających ofiarę. Popędził konia w tym kierunku i poluzował wodze, jednocześnie sięgając po łuk. Był za daleko na celny strzał, ale po chwili znalazł się w pobliżu krwiożerczych drapieżców.

Wycelował i ugodził jedno zwierzę w szyję. Wilk zawył z bólu i zaraz inne, zaniepokojone, podniosły łby – tylko dwa warczały i rozglądały się, nie wypuszczając zdobyczy z zębów.

Reinhart szybko napiął łuk i wystrzelił ponownie – lecz zamiast trafić w głowę i zabić, tylko zranił następnego wilka w łopatkę.

Ujrzawszy napastnika, zwierzęta zaczęły pierzchać. Jeden osobnik, bardziej zainteresowany pożywieniem niż uniknięciem grożącego mu niebezpieczeństwa, uciekał, ciągnąc za sobą ciało ofiary. Margrabia wypuścił za maruderem strzałę, lecz chybił.

Wilk puścił zdobycz i zaczął umykać wielkimi susami.

Myśliwy szturchnął konia i ruszył w głąb jaru przecinającego położony na wzgórzach Ciernisty las. Wilk ze strzałą w łopatce biegł razem z szóstką pobratymców. W końcu jednak zranione zwierzę osłabło i zostało w tyle. Reinhart dobił je, lecz pozostałe uciekły już za daleko, by był sens je gonić.

Mężczyzna przewiesił łuk przez ramię i zawrócił w kierunku zamku. Promienie wschodzącego słońca przeświecały już przez drzewa, kiedy wjeżdżał pod górę, na której wznosiła się posiadłość.

„To jego zamek” – pomyślał z dumą. W jego władaniu było Thornbeck – miasto, region i warownia. Był za to wszystko odpowiedzialny i nie życzył sobie, żeby wilki grasowały w jego lasach.

Podjechał pod stajnię i zsiadł z wierzchowca. Trzymając się jedną ręką siodła, czekał, żeby pachołek przyniósł mu laskę.

Gdzie on się podział? Reinhart nie znosił czekać i nie cierpiał chodzić o lasce – czuł się upokorzony.

W końcu pojawił się chłopak z laską i margrabia, wspierając się na niej, pokuśtykał do wejścia.

Niegdyś był dumnym rycerzem, nikomu nie ustępował w walce na miecze i kopie. A teraz chodził, podpierając się i ciągnąc za sobą nogę – nawet słudzy patrzyli na niego z litością.

Jedną ręką trzymając się balustrady, powoli wspiął się na schody prowadzące do drzwi wejściowych. Kostka i podudzie bolało jak zwykle. Margrabia warknął ze złości. Ludzie nie będą się nad nim użalać, jeśli on będzie na nich warczeć.

– Panie margrabio – powiedział Jorgen Hartman, jego nowy sekretarz, który powitał arystokratę w drzwiach.

– Co się stało, Jorgen?

– Panie, przybył posłaniec z listem od króla i czeka na odpowiedź.

– Gdzie ten list?

– W bibliotece, panie.

Reinhart dotarł do szczytu schodów i ruszył długim korytarzem prowadzącym do kilku komnat na parterze.

– Czy wybraliście się, panie, polować na wilki? – spytał Jorgen, idąc u boku margrabiego. – Samotnie?

– Tak.

– A nie lepiej było wziąć kogoś do pomocy? Sfora wilków może obalić dorosłego mężczyznę razem z koniem.

– Chcesz powiedzieć, że jako kaleka nie jestem w stanie polować bez asysty?

– Ależ skąd. – Jorgen najwyraźniej nie wystraszył się tonu irytacji ani zmarszczonych brwi. – W pojedynkę nie da się wygrać ze sforą. Mówię o tym też dlatego, że Odette, która, jak sami panie wiecie, znakomicie radzi sobie z łukiem, tęskni za polowaniem. Razem byście zabili dwa razy więcej tych drapieżników.

Reinhart zmarszczył brwi.

– Dziwię się, że z tak lekkim sercem wspominasz przestępczą działalność swojej żony.

– Polując z wami, panie, nie łamałaby prawa.

Reinhart mruknął.

W końcu dokuśtykał do biblioteki i zbliżył się do pulpitu, na którym leżał list od króla, przepasany wstążką i zamknięty woskową pieczęcią.

Złamawszy pieczęć, margrabia zagłębił się w treść wiadomości. Po chwili rzucił list na pulpit i podszedł do okna. Oparłszy się ramieniem o ścianę, wyjrzał na zewnątrz.

– Mogę zapytać, czego chce król?

– Przeczytaj sam.

Zaszeleścił pergamin i po momencie Jorgen odezwał się:

– Panie, król chce, żebyście się ożenili.

Nowy tytuł, jak widać, trzeba było okupić.

– Znacie, panie, którąś z sugerowanych przez króla dam?

– Nie.

– A czy jest taka, panie, którą widzielibyście chętnie w tej roli?

Będąc dowódcą straży przybocznej księcia pomorskiego, mógł nie spieszyć się z wyborem żony. Teraz jednak się to zmieniło.

– Nie sądzę, żebym którąś wybrał... tak od razu.

– Ależ, panie – jęknął Jorgen, podchodząc do margrabiego – nie można zlekceważyć rozkazu króla.

– Nie nazwałbym tego rozkazem. To raczej... propozycja.

– Propozycja padająca z ust każdego śmiertelnika poza królem to tylko propozycja, ale z ust króla to rozkaz. No cóż, panie, musicie pomyśleć o ożenku i zdecydować się na którąś spośród dam wymienionych w liście. Król szczególnie poleca córkę księcia Geitbartu i hrabiego Plimmwaldu.

Arystokrata wybierał zawsze żonę ze względu na jej koneksje, a król sugerował panny z rodów najbardziej skłóconych z poprzednimi margrabiami Thornbeck, czyli jego ojcem oraz bratem. Pragnął pokoju i harmonii wśród szlachty, a przez ostatnie trzydzieści czy czterdzieści lat więcej było walki niż zgody.

Książęta Geitbartu mieli kiedyś pod swoją władzą włości Thornbeck i Plimmwald, lecz gdy ojciec obecnego księcia ożenił się z kobietą, której władca nie akceptował, król zabrał mu Thornbeck i oddał je w ręce margrabiego Thornbeck, a Plimmwald – w ręce hrabiego Plimmwaldu. Teraz książę chciał je odzyskać.

Reinhart miał więc zapewnić pokój i zgodę ludu za cenę małżeństwa z kobietą, której nigdy nie widział na oczy, nie znał jej usposobienia. I z taką wyswataną żoną miał spędzić całe życie – czy tego chciał, czy nie.

– Powinniście, panie, jak najszybciej wybrać żonę – powiedział Jorgen.

– A jak mam to zrobić?

– Może... – Jorgen w zamyśleniu zaczął chodzić w tę i nazad od okna do pulpitu i z powrotem. – Gdybyśmy zaprosili wszystkie te damy do zamku, moglibyście, panie, poznać je i wybrać tę, którą uznacie za najgodniejszą. Mógłby to być bal albo, jeszcze lepiej, kilkudniowa wizyta. Odette pomogłaby wszystko zaplanować. Moglibyśmy nie tylko zaprosić wszystkie panny z królewskiej listy, ale też poddać każdą z nich wielostopniowej próbie, która miałaby ujawnić cechy, jakich życzylibyście sobie u małżonki.

Jorgen zatrzymał się i spojrzał pytająco.

– I co, panie, myślicie o tym, co powiedziałem?

– Myślę... że to mi się bardzo nie podoba.

– Hm, ale czy to nie lepsze niż wybór w ciemno?

Oczywiście, że lepsze. Ale skąd on ma wiedzieć, jak wybrać żonę? Nie zna się na kobietach. Małżeństwo rodziców zostało zaaranżowane przez rodziny i ojciec z matką serdecznie się nie cierpieli. Rzadko się do siebie odzywali i oboje mieli na boku kochanków. No cóż, Reinhart nie miał ochoty na taki związek. Ale też nie wierzył, że narzeczeni zakochują się w sobie przed ślubem. To, że gdzieś na świecie istnieje jedna jedyna kobieta, którą się pokocha, to naiwny koncept wymyślony przez minstreli i głupich młodzików. Ale taki na przykład Jorgen i Odette wybrali siebie nawzajem. Żadnemu z nich małżeństwo nie przyniosło zysków materialnych – połączyły ich wyłącznie uczucia. I, co musiał Reinhart przyznać, wydawali się bardzo z tego zadowoleni.

Może powinien zawierzyć w tej sprawie Jorgenowi. Lecz z drugiej strony...

– Będę się czuł jak głupiec, wydając ucztę, żeby wybrać sobie żonę.

– Ależ panie, nie będziecie czuli się jak głupiec, a panny będą zaszczycone, że je zaprosicie. Razem z Odette możemy tak to zrobić, by damy nie zorientowały się, że próbujecie ich charakter. A Odette, jako kobieta, może podzielić się opinią i pomóc... Oczywiście, jeśli będziecie sobie tego życzyli, panie. Damom na pewno spodoba się wizyta, a wy będziecie mogli je obserwować i przekonać się, która najbardziej będzie pasowała do ideału żony.

A czy one zobaczą w nim idealnego męża? W mężczyźnie, który nie jest w stanie chodzić bez laski? Reinhart spojrzał w dół, na swoją okaleczoną kostkę. Zrobiło mu się niedobrze na myśl, że w oczach kobiety, którą poślubi, może wyglądać żałośnie, że kalectwo może wzbudzać jej pogardę. No cóż, nie ma wyjścia, musi spróbować dokonać mądrego wyboru jednej spośród dziesięciu panien.

– To na kiedy to zaplanujemy? Na przyszłe lato?

– Ależ nie, mój panie. To niemal za rok. Mam wrażenie, że królowi nie podobałoby się takie odwlekanie ślubu.

– Nie wiadomo, co by mu się podobało. Mam mnóstwo ważniejszych spraw na głowie, ale... możesz już się za to zabrać. Zostawiam to w twoich rękach.

Reinhart odwrócił się od okna.

– Tak jest, panie.

Dwa tygodnie później, zamek w Plimmwaldzie,

Święte Cesarstwo Rzymskie

Avelina stała za plecami panny Dorothei i czesała jej długie złote włosy.

Co robią Jacob i Brigitta? Czy znaleźli śniadanie, które im przygotowała – podpłomyk i polewkę grochową? Czy będą pamiętać o tym, żeby wypielić ogródek i wydoić kozę? Trzeba spytać, czy umyli...

– Au! Co ty wyprawiasz? – Dorothea obróciła się gwatownie i wyrwała szczotkę z ręki służącej. – Chcesz mi wydrzeć włosy?

– Ależ nie. – Avelina wiedziała z doświadczenia, że rozzłoszczonej pani lepiej jest patrzeć prosto w oczy niż kulić się ze strachu.

Dorothea zmarszczyła brwi i oddała szczotkę.

– Po dzisiejszej przejażdżce włosy mi się kompletnie skołtuniły. Uważaj, żebyś mi ich nie wyrwała.

Odwróciła się na stołku i Avelina wróciła do szczotkowania gęstych, miodowozłotych włosów, największego atutu Dorothei.

Po chwili rozległo się pukanie i do komnaty wkroczyła Hildegarda, jedna ze starszych służek.

– Wielmożna Dorotheo, kucharka to panience posyła. – Uśmiechnęła się, pokazując zęby. – Zrobiła to z ostatnich wiśni. Pyszne ciasto dla mojej panienki.

Ostatnie wiśnie. Avelina próbowała nie patrzeć na przysmak, ale gdy wciągnęła głęboko zapach ciepłych owoców, ślina napłynęła jej do ust. Niemal czuła je na języku.

– Wygląda smakowicie – przyznała Dorothea i skubnęła ciasto.

Machnęła dłonią. Czyżby chciała, żeby Hildegarda sobie poszła? Avelina nie ustawała w szczotkowaniu włosów.

Dorothea ponownie odwróciła się i z oburzeniem wyrwała jej szczotkę. Nic nie powiedziała, bo miała pełne usta. Hildegarda też mierzyła ją gniewnym wzrokiem.

Avelina wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się przepraszająco.

Znowu rozległo się pukanie do drzwi. Dorothea przełknęła i powiedziała:

– Proszę.

Wszedł jeden ze strażników, ukłonił się i rzekł:

– Pan hrabia życzy sobie rozmawiać z waćpanną.

Dorothea pobladła. Odłożyła ciasto na tacę, wytarła dłonie w ręcznik i poszła za strażnikiem.

Może ojciec dowiedział się o jej ciągłych schadzkach z rycerzem Dietrikiem? Hrabia nigdy jej nie karał, więc dlaczego tak się wystraszyła?

Hildegarda wyszła za nią, zostawiając Avelinę samą.

Avelina uwielbiała wiśnie. Ciasto kusiło ją z nieprzepartą siłą.

Było małe, ale jeśli weźmie tylko maciupki kąsek, to nikt nie zauważy.

Pochyliła się nad tacą. Czy się ośmieli? Jeszcze raz wciągnęła w nozdrza aromat ciepłych owoców. Odłamała mały kawałek, ale taki, żeby mieściła się na nim cała wiśnia. Włożyła go do ust i z rozkoszą zamknęła oczy.

W tym momencie do środka wkroczyła Hildegarda. Zmierzyła Avelinę spojrzeniem spod zmrużonych powiek, jakby odgadła, że dziewczyna zastanawia się, czy nie pochłonąć reszty ciasta, więc złapała tacę i wyszła z nią z komnaty, cicho poskrzypując skórzanymi trzewikami na kamiennych płytach posadzki.

Avelina głośno przełknęła, westchnęła i zaczęła odkładać na miejsce rzeczy powyciągane z koszyczka do robótek, które Dorothea porozrzucała, szukając odpowiedniej wstążki. Schowała też obcisłą suknię, którą jej pani zdjęła, przebierając się w luźniejszą szatę, a potem, nie mając nic do roboty, usiadła na wyścielonej poduszką ławie i otulając się szarą peleryną, wyjrzała przez wysokie, wąskie okno w mglistą noc.

W księżycowej poświacie mgła podchodząca pod mury zamku nabierała łagodnego blasku. Avelina martwiła się o to, czy Brigitta się nie poparzy, podgrzewając przygotowaną kaszę na mleku, i czy Jacob będzie umiał dokładać do ognia. W wilgotne, mgliste dni tata zawsze narzekał na ból pleców.

Na kamiennej posadzce w korytarzu rozległy się kroki. Avelina odwróciła głowę do drzwi, które otwarły się gwałtownie. Do komnaty wpadła Dorothea, zgięła się wpół, skryła twarz w dłoniach i wybuchnęła rozpaczliwym płaczem.

Avelina wstała i czekała na rozkazy swojej pani. Czy ma podejść i ją pocieszyć? Dorothea rzadko pozwalała jej na okazywanie sentymentu, choć od ośmiu lat Avelina była jej osobistą służącą – od czasu, kiedy Dorothea miała dziesięć lat, a Avelina dwanaście.

– Co się stało? – spytała Avelina.

Dorothea nie przestała płakać, ale teraz już bardziej ze złości niż smutku. Nagle wyprostowała się i ciskając oczami pioruny, odparła:

– Ojciec wysyła mnie do zamku w Thornbeck. Chce, żebym wyszła za mąż za margrabiego. Ale, jak ci się zdaje, co powie margrabia, jeśli będzie podejrzewał...? – Urwała i zacisnęła zęby. – Nie pojadę tam. Nie pojadę! – Podniosła do góry pięść i zarzuciła głową, tak że jej jasne włosy rozsypały się po ramionach i opadły aż do pasa.

Avelinie przyszło na myśl, że odmowa wyjazdu też wzbudzi podejrzenia, lecz ugryzła się w język, żeby nie narazić się na połajanki. Zielone oczy Dorothei, mimo że zalane łzami, płonęły ze złości.

– A co powiedział wasz ojciec, pani?

– Że muszę jechać, tylko w luźniejszej sukni. – Zmarszczywszy nos i wykrzywiwszy usta, dodała: – Mówi, że jak dziecko się urodzi, mogę oddać je na wychowanie i zapomnieć o wszystkim. – Założyła ręce na piersi i tupnąwszy nogą, wybuchnęła: – Ale ja chcę mieć Dietrica za męża.

Avelina wstrzymała oddech. Czy panienka sprzeciwi się ojcu?

– Spakuj mnie – poleciła Dorothea, wycierając palcami łzy z twarzy. Otworzyła skrzynię i zaczęła wyciągać z niej odzież. – Wezmę to.

– Wyruszacie, pani, natychmiast? Czy nie lepiej poczekać przynajmniej do rana?

– Nie mogę. Ojciec chce mnie rano wysłać do Thornbeck. – Na ułamek chwili zacisnęła zęby i zamknęła oczy, po czym rzekła: – Jeśli Dietric nie zechce mnie stąd zabrać, to się zabiję.

Powiedziała to ze spokojem, który zmroził Avelinę.

– Pospiesz się, Avo. Nie stój jak słup.

Avelina podbiegła i z drugiej skrzyni wyciągnęła skórzany worek. Z sercem w gardle zaczęła ciasno zwijać i upychać ubranie. Jeśli pomoże swojej pani uciec z Dietrikiem, to przecież hrabia ją ukarze. Ale jeśli nie pomoże, to Dorothea może targnąć się na życie.

Kiedy jeden worek był pełen, sięgnęła po następny.

– Odłóż to na chwilę – powiedziała nagle hrabianka, podchodząc do skrzyni stojącej pod ścianą w głębi. – Chcę, żebyś otworzyła zamek. – Wyjęła dwa puzdra z kości słoniowej zawierające całą rodową biżuterię. Ojciec obiecał, że otrzyma do nich klucze, gdy wyjdzie za mąż. Lecz Dorothea nie tolerowała myśli, że coś może być przed nią zamknięte, więc zmusiła swoją służącą, żeby zdobyła nową umiejętność.

Z wełnianego woreczka Avelina wyjęła zagięty na końcu metalowy pręcik, który kupiła od zamkowego kowala. Pomanipulowała przy zamku i wkrótce pierwsze puzdro stanęło otworem, a po chwili – drugie.

– Powkładaj klejnoty do toreb, trochę tu, trochę tam, żeby nie wszystkie były w jednym miejscu.

Avelina owinęła naszyjniki, bransolety i pierścienie w różne kawałki odzieży. Nie minęło wiele czasu, a drugi worek również był prawie spakowany.

Wtem na zewnątrz rozległ się jakiś hałas. Dorothea podbiegła do okna i otworzyła je na oścież, wpuszczając do komnaty późnojesienny chłód. Wysunęła głowę i zawołała cicho:

– Dietric!

Następnie machnęła ręką, jakby coś rzucała – możliwe, że liścik. Chwilę stała bez ruchu, przyglądając się czemuś z ręką na ustach. Avelina wróciła do pakowania, bojąc się o to, że Dorothea zgani ją za ciekawość, ale pilnie nadstawiała uszu. Wkrótce hrabianka krzyknęła z radości.

– Szybko, daj mi te juki.

Służąca rzuciła jej worek. Dorothea przepchnęła go przez okno, a potem to samo zrobiła z drugim. W odpowiedzi wpadł do komnaty koniec liny, który Dorothea przywiązała do kolumienki przytrzymującej baldachim dębowego łoża.

Avelina chciała zapytać panią, czy jest pewna, że dobrze robi, ale zamiast mówić, złapała ją za ramię.

Hrabianka ledwie na nią spojrzała.

– Nie próbuj mnie zatrzymać, Avo. Nie ugnę się ani nie zostawię Dietrica. Dla nikogo. Nie obchodzi mnie, co na to powie ojciec.

– Nie będę próbowała zatrzymać cię, pani. – Przyszło jej do głowy, żeby ją objąć, powiedzieć, żeby uważała na siebie. Lecz nie było to coś, co by się podobało jej hrabiance.

Dorothea schwyciła linę i z pomocą służki usiadła na parapecie.

– Tylko nie wyjdź za mąż za jakiegoś chłopa, którego nie będzie stać na kupienie ci niczego ładnego. – I z tymi słowami, bez pożegnalnego uśmiechu czy choćby spojrzenia, zaczęła powoli spuszczać się w dół. Avelina wystawiła głowę za okno, żeby sprawdzić, czy Dietric stoi z rozpostartymi ramionami. Dorothei udało się dotrzeć do samego końca, nie puszczając liny. Czekający kochanek przytulił ją do siebie, pomógł wsiąść na konia, sam wskoczył na drugiego i razem zniknęli w gęstej nocnej mgle.

– Żegnaj, Dorotheo – szepnęła Avelina. – Czasami złościłaś się i bywałaś mściwa, ale wiele lat spędziłyśmy razem i będę za tobą tęsknić.

Jak będzie wyglądać jej życie bez Dorothei? I co się z nią teraz stanie? Jeśli pójdzie powiedzieć hrabiemu, że jego jedyna córka uciekła z jego rycerzem, hrabia wyśle za nimi pogoń. Wówczas Dietric może zginąć w potyczce o wybrankę, a jeśli nawet nie w bezpośredniej walce, to porwanie panienki i tak prędzej czy później przypłaci głową. Tego Dorothea nigdy jej nie wybaczy. Poza tym jeśli uda im się uciec, Dorothea pozna to, o czym Avelina marzyła, o czym wymyślała opowieści, co sobie wyobrażała w snach na jawie – romantyczną miłość, o której śpiewali trubadurzy, o której mówiły pieśni i baśnie.

Nie, z lojalności wobec Dorothei i z nadziei, że los ma dla niej w zanadrzu romans, przygodę i prawdziwą miłość, Avelina nie zdradzi hrabiemu, iż panienka uciekła z domu z Dietrikiem.

Przynajmniej póki sam się nie zorientuje, że córki nie ma, i nie pośle po jej służącą, żeby spytać, gdzie się podziała.

Avelina nie może umknąć, bo pod jej opieką jest dwójka młodszego rodzeństwa. Jacob ma dwanaście lat, natomiast Brigitta zaledwie sześć. Bez niej ojciec sobie nie poradzi. Poza tym nigdy w życiu nie siedziała na koniu i żaden rycerz nie wystawał pod oknem, by zabrać ją tam, gdzie czeka miłość i przygoda.

Avelina została, aby w pojedynkę stawić czoła konsekwencjom uczynku Dorothei.2

Avelinę obudził dotyk promieni słońca na twarzy. Przez lekko uchyloną okiennicę wlewało się światło. Dziewczyna wyskoczyła z pościeli, niemal przewracając się na podłogę. Dlaczego leży na dużym łożu swojej pani zamiast na wąskiej pryczy w izdebce obok? I nagle wszystko jej się przypomniało: ucieczka Dorothei, własne kłopoty z zaśnięciem, zakradnięcie się do paradnej komnaty sypialnej i położenie się na miękkim, puchowym łożu. Śniło jej się, że mieszka w ponurym, ciemnym, na poły zrujnowanym zamku, razem z jego panem, potworem tak zezwierzęconym, że nikt nie chciał się do niego zbliżyć. Klimat snu nadal otaczał ją jak mgła.

Padła na ukos na łoże. Po raz pierwszy w życiu nie miała nic do roboty – nie musiała usługiwać, czyścić butów, pleść warkoczy, naprawiać odzieży, grać w gry, żeby zabawić swoją panią. Wobec tego leżała, myśląc o niepokojącym śnie.

Oczami duszy nadal widziała zamek, lecz jego pan był tylko ciemną postacią skrytą w cieniu murów. „To potwór” – szepnęła jej na ucho służka. Czuła mrowienie skóry i kusiło ją, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Nagle on warknął na nią tak, że aż podskoczyła ze strachu. Właśnie wtedy się obudziła.

Avelina powinna szybko zastanowić się, co powie panu na Plimmwaldzie, gdy wyda się nieobecność Dorothei. Czy domyśli się, dokąd pojechała? A co zrobi z Aveliną? Nie mogła stracić stanowiska na dworze, bo miała rodzinę na utrzymaniu. Ojciec nie był już zdolny do pracy, a bez jej zarobków młodsze rodzeństwo będzie cierpieć głód.

Pukanie. To śniadanie dla Dorothei.

– Proszę wejść.

W drzwiach stanęła Hildegarda z tacą.

– Gdzie jest panienka Dorothea?

– Eee... ona... eee...

Hildegarda podniosła oczy do góry i zmarszczyła czoło.

– Nieważne. Powiedz jej, że jedzenie czeka. Niech zje, zanim ostygnie. – I wyszła, trzaskając drzwiami.

No, poszło łatwo. Nie musiała nawet kłamać. Zje śniadanie za swoją panią... przynajmniej trochę, zanim zrobi jej się niedobrze na żołądku. Co pocznie hrabia, dowiedziawszy się, że córka uciekła z domu z rycerzem?

W końcu Avelina postanowiła popracować nad opowieścią, którą wymyślała dla rozerwania swojej pani. Była to historia córki magnata, która rozmiłowała się w rycerzu. Dorothea naszkicowała zarys opowieści, a Avelina z przyjemnością dopracowywała wszelkie szczegóły tego, jak młodzi zadurzyli się w sobie wbrew woli rodziców, jak wyrzucono ich z królestwa, jak musieli uciekać, by wymknąć się niebezpieczeństwom zagrażającym ich życiu – co im się za każdym razem udawało, ponieważ byli chętni do poświęceń w imię miłości.

Zbliżało się południe, gdy nagle rozległo się pukanie. Służka skoczyła na równe nogi.

Drzwi otworzyły się na oścież i do komnaty wpadł strażnik zamkowy. Spojrzał zimno na Avelinę i rzekł:

– Hrabia Plimmwaldu życzy sobie rozmawiać ze służącą panny Dorothei.

Avelina wstała, a on poprowadził ją korytarzem do sali biesiadnej.

Choć nadszedł czas na obiad, hrabia nie jadł. Siedział na swoim zydlu na podwyższeniu i oparty łokciami o stół, trzymał się za głowę. Musiał słyszeć, że nadchodzą, bo miecz towarzyszącego Avelinie strażnika pobrzękiwał o kolczugę, lecz nie podniósł wzroku.

– Przyprowadziłem sługę panienki, wielmożny panie. – Mężczyzna odezwał się uprzejmie i dwornie, ale dziewczyna wyczuła jego zdecydowaną dezaprobatę.

Dygnęła przed panem, choć on nadal na nią nie patrzył. Czy każe ją zakuć w dyby? Czy będzie wystawać na rynku z rękoma i głową w drewnianej obejmie? Poniżenie związane z taką karą zawsze przejmowało ją dreszczem. Może, jeśli ubłaga pana, kara będzie mniej publiczna i mniej upokarzająca?

W końcu hrabia podniósł głowę i zauważył strażnika stojącego koło Aveliny. Odesłał go machnięciem ręki. Tamten skłonił się i wyszedł z sali bankietowej.

Avelina utkwiła wzrok w posadzce, lecz nie mogła powstrzymać się przed rzucaniem ukradkowych spojrzeń na hrabiego. Zauważyła, że oczy miał podkrążone i odrobinę przekrwione.

– Avelino – odezwał się w końcu, patrząc na nią spod krzaczastych siwych brwi. – Jak wiesz, książę Geitbartu szykuje się do odebrania mi tego zamku, ponieważ Plimmwald należał do jego przodków, a ja nie mam syna ani dziedzica. Nasi sprzymierzeńcy udają, że nie widzą jego wrogich poczynań, a on grozi oblężeniem naszego cichego, spokojnego miasteczka i zagarnięciem włości.

Westchnął i pokręcił głową.

– Przyszło mi na myśl, żeby prosić o pomoc margrabiego z Thornbeck, i nawet miałem nadzieję, że mógłbym zaręczyć z nim moją córkę. On jednak postanowił wydać ucztę, zaprosić do siebie na dwa tygodnie wszystkie niezamężne córki możnowładców z północnych rejonów Świętego Cesarstwa Rzymskiego i spośród nich wybrać sobie żonę. – Pochylił się i przeszył ją spojrzeniem szarozielonych oczu. – A teraz moja córka uciekła z domu z najlepszym rycerzem z mojej straży, grzebiąc wszystkie nadzieje. Czarne dni nastały dla mnie i dla mieszkańców Plimmwaldu.

Zmierzył Avelinę surowym spojrzeniem.

– Od lat usługiwałaś mojej córce i byłaś jej powierniczką. Musiałaś wiedzieć, że wymyka się na schadzki z Dietrikiem, ale nie powiedziałaś mi o tym. – Uderzył dłonią w stół. – A teraz ona spodziewa się dziecka. Mógłbym cię za to wygnać z Plimmwaldu.

Avelinie serce podeszło do gardła. To prawda. Od początku wiedziała, co się dzieje.

Wielmoża zmrużył zimne oczy i z kamienną miną rzekł:

– Wiedziałaś, jaką cenę zapłaci za to moja córka, a jednak mnie nie ostrzegłaś.

– Panie, wybaczcie mi! – odezwała się drżącym głosem Avelina. Żaden z powodów, którymi się kierowała, nie mógłby przekonać hrabiego. Teraz nawet jej wydawały się niepoważne.

– Ale co się stało, to się nie odstanie, córki nie ma, a o tym, co się dzieje, na pewno wiedziało wiele osób. Ostatnim, który się dowiedział, byłem ja, pan tych ziem – wyrzucił z siebie ze złością.

Spojrzał na ścianę, a potem przycisnął dłonie do oczu i zamilkł.

– Mam dla ciebie zadanie – odezwał się po chwili, patrząc na Avelinę – które znacznie wykracza poza obowiązki służącej mojej rozpieszczonej jedynaczki. Mam nadzieję, że uda ci się wykonać je równie dobrze, jak udało ci się ustrzec tajemnicę Dorothei.

O czym on mówi?

– Potrzebujemy łaski margrabiego Thornbeck i jego pomocy, aby obronić się przed księciem Geitbartu. Nie mam nadziei na znalezienie i sprowadzenie Dorothei, a margrabia zaprosił ją na dwa tygodnie do siebie. Musisz pojechać za nią.

Avelina wytrzeszczyła oczy.

– Za nią? Jak to, mam udawać pannę Dorotheę?

– Właśnie. Ze wszystkich znanych mi białogłów ty masz najjaśniejsze włosy. Dorothea słynie z urody, ale w pięknym stroju i ze służką traktującą cię jak szlachciankę będziesz mogła uchodzić za równie piękną jak moja krnąbrna córka.

Avelinie zaczęło się kręcić w głowie od myśli, lecz żadnej nie mogła zatrzymać na dłużej. Po chwili hrabia kontynuował:

– Nie wolno ci pozwolić, żeby pan na Thornbeck zorientował się, kim jesteś. Nie może nic podejrzewać. Nie może też wybrać cię na żonę, lecz tobie nie wolno go w żaden sposób urazić. To nasz najważniejszy sprzymierzeniec i nadzieja na pokonanie księcia Geitbartu. Krążą pogłoski, że zabił swojego brata, żeby odziedziczyć tytuł margrabiego. – Pokiwał palcem przed nosem dziewczyny i dodał: – Więc jak ci się wydaje, co zrobi, jeśli zorientuje się, że go oszukaliśmy, że wysłałem do niego służącą zamiast córki?

Avelinie krew odpłynęła z twarzy i zachwiała się. Muszę go słuchać. Nawet jeśli od tego, co mówi, kręci jej się w głowie.

– Musisz pojąć, że to jedyny ratunek dla nas wszystkich. Zagrożony jest każdy, kto tu mieszka, zarówno w zamku, jak i w mieście. Jeśli książę Geitbartu zdobędzie Plimmwald, z pewnością śmierć poniesie wielu ludzi. A margrabia nie może się dowiedzieć, że Dorothea uciekła z Dietrikiem. – Hrabia zmarszczył czoło i zacisnął usta.

Jak Avelina, służąca, córka kaleki dawniej pełniącego obowiązki stajennego, może skutecznie udawać przed margrabim Thornbeck i jego gośćmi hrabiankę?

– Nie lepiej, panie, napisać margrabiemu, że panienka jest chora?

– Nie mogę, impertynencka sługo. Napisałem już do króla, skarżąc się na to, że ludzie księcia Geitbartu węszą wkoło, i poinformowałem go o pogłoskach związanych ze śmiercią brata obecnego margrabiego, a król jednemu i drugiemu powiedział o moim liście, więc na pewno możemy spodziewać się napaści księcia. Margrabia wcale nie jest skłonny do pomocy, ponieważ oskarżyłem go o zamordowanie brata. Dlatego musisz jechać i spróbować mnie z nim pogodzić.

Hrabia nie rozmawiał z nią jak z Dorotheą, kiedy prosił, żeby zachowywała się jak przystoi dobrze urodzonej pannie, tylko nieprzyjemnie warczał.

– Pamiętaj, że gdy nas napadnie, zabije wielu niewinnych ludzi tylko po to, żeby pokazać, kto tu rządzi, i żeby zastraszyć całą resztę. Twoja rodzina także może zginąć – powiedział to spokojnie, wręcz obojętnie. – Wobec tego spakuj resztę sukien i klejnotów Dorothei i przygotuj się do podróży. Wyjeżdżasz za dwie godziny.

Nie miała wyjścia, ale warto pomyśleć, czy uda się coś zyskać w zamian.

– Wypełnienie tego rozkazu oznacza oszukiwanie jednego z najpotężniejszych ludzi w całym imperium. Ryzykuję życiem.

Nieporuszony, pan na Plimmwaldzie patrzył na nią bez słowa.

– Jeśli mi się uda, chciałabym otrzymać wynagrodzenie... takie, żebym miała posag i mogła wyjść za mąż. Oraz... raz na miesiąc gęś i półtuszę wieprzka dla mojej rodziny.

– Dobrze. Spełnię twoją prośbę.

Szybko się zgodził. Powinna była prosić o więcej.

– Ale ostrzegam cię, że jeśli zniszczysz mój obecny, wątły bo wątły, lecz jednak sojusz z margrabią, jeśli wyda się, że nie jesteś moją córką, nie oszczędzę ani ciebie, ani twojej rodziny. Wypędzę was wszystkich z moich włości. A ty będziesz mieć na sumieniu życie ludzi z Plimmwaldu – powiedział mściwie hrabia.

Avelinie serce podeszło do gardła. On naprawdę gotów jest skrzywdzić jej ojca i rodzeństwo. Przełknęła ślinę, żeby móc oddychać.

– Zrozumiałaś?

– Tak, panie. – Na pewno nie zawiedzie. Nie może zawieść.

Musi jakoś przekonać potężnego magnata, że jest córką hrabiego Plimmwaldu, ale nie wolno dopuścić do tego, żeby wybrał ją za żonę.

No cóż, to drugie z pewnością będzie łatwiejsze.3

– Panie, goście zaczynają przybywać.

Reinhart nie podniósł wzroku znad raportu, który czytał. Sługa odchrząknął. W końcu arystokrata się wyprostował, gdyż do biblioteki, gdzie trzymał najważniejsze listy i dokumenty, do jego prywatnego schronienia, weszły dwie panny.

– Wielmożna Apolonia, córka hrabiego Hindenbergu – zaanonsował sługa – i wielmożna Fronicka, córka księcia Geitbartu.

Reinhart spojrzał gniewnie na sługę. Czy nie wiedział, że nie życzy sobie, aby przyprowadzano mu panny zaraz po przybyciu? Wystarczy, że będzie musiał z nimi rozmawiać w czasie posiłków w sali biesiadnej.

Panny pewnie oczekiwały, że wstanie i się im ukłoni. On tymczasem tylko mruknął.

Wielmożna Fronicka postąpiła krok do przodu i odezwała się:

– Wielmożny panie, dziękujemy za uprzejme zaproszenie nas do zamku Thornbeck. Jestem bardzo...

– Wielmożna waćpanno, nie zaprosiłem was po to, by wykazać się uprzejmością. Zrobiłem to z posłuszeństwa dla życzenia króla oczekującego, że wezmę za żonę córkę któregoś magnata, co będzie oznaczało sojusz, który wzmocni Święte Cesarstwo Rzymskie i utwierdzi pozycję króla. A teraz wielmożne panny mogą udać się do przeznaczonych im komnat i odpocząć po długiej podróży. Ja jestem zajęty. Zajmie się wami służba.

Wielmożna Fronicka uniosła brwi, a Apolonia patrzyła na gospodarza z otwartymi ustami.

W końcu księżniczka uśmiechnęła się i odparła:

– W takim razie spotkamy się, panie hrabio, w sali biesiadnej.

Skinął głową i niewiasty wyszły. Gdy drzwi się zamknęły, spojrzał na skulonego w kącie przy drzwiach sługę i rozkazał:

– Podejdź no tutaj.

– Tak, panie? – odezwał się pokornie pachołek, podchodząc bliżej.

– Masz pilnować, żeby nikt mi nie przeszkadzał i nie wchodził, chyba że są to sprawy najwyższej wagi. Zabraniam ci wprowadzać tu kobiety. Jeśli znowu się to wydarzy, przeniosę cię do chlewu, żebyś karmił świnie. Rozumiesz?

– Tak, panie. Proszę o wybaczenie. – Mężczyzna poczerwieniał na twarzy.

– Możesz już iść.

Obchodząc kupy gnoju zalegające brudne uliczki, Avelina poszła do domu stojącego tuż za dziedzińcem zamkowym.

Nie zdążyła jeszcze otworzyć drzwi, kiedy cienki głosik zawołał:

– Avelina!

Obróciła się i ujrzała dwie twarzyczki, które kochała więcej niż cokolwiek innego na tym świecie.

– A co wy tu robicie?

– Bawimy się ze szczeniakami Clary – zawołała radośnie Brigitta.

– Wyszliśmy niedawno, a przedtem pomagaliśmy tacie – uzupełnił Jacob.

– Masz dla nas coś słodkiego?

– Chodźcie do domu. Nie, Brigitto, nie przyniosłam słodyczy. Mam wam coś do powiedzenia.

Do wnętrza chaty skleconej z gałęzi i gliny wpadało niewiele światła, bo okienka były małe, a dzień szary, chmurny. Avelina ledwie widziała zarys postaci ojca siedzącego na krześle, który zrobił dla niego kum, cieśla.

– Avelino – odezwał się ojciec, wytężając wzrok. – Dlaczego nie jesteś na zamku? Co się stało?

Na kolanach trzymał długie pasma włókien konopnych. Najwyraźniej plótł z nich sznur.

To dobrze. Nareszcie znalazł sobie jakieś zajęcie. Jest mniej ponury, gdy ma co robić.

Avelina uklękła przed nim na klepisku, a on położył jej rękę na głowie.

– Ojcze, muszę wyjechać na dwa tygodnie, może nawet trzy, ale potem wrócę. Myślisz, że Jacob i Brigitte poradzą sobie w czasie mojej nieobecności?

– A dlaczego wyjeżdżasz? – spytała cienkim głosikiem Brigitte, wciskając się między siostrę a ojca.

Ojciec spojrzał na starszą córkę wyczekująco, również ciekaw odpowiedzi na to pytanie.

– Hrabia kazał mi jechać do zamku Thornbeck. Panienka Dorothea dostała zaproszenie od margrabiego, który ma zamiar wybrać żonę spośród córek okolicznych wielmożów. Ponieważ są skłóceni i walczą ze sobą, to król – jak wyjaśnił mi pan – liczy na to, że jeśli pan na Thornbeck weźmie za żonę córkę któregoś z nich, to zwiąże się z nim sojuszem i zapanuje pokój.

– Wobec tego będziemy się modlić, żeby wybrał pannę Dorotheę – podsumował ojciec. – Hrabia od dawna boi się, że najedzie nas książę Geitbartu.

Ojciec zapewne pamiętał to z czasów, kiedy pełnił funkcję stajennego.

– Będą tam też inne szlachetnie urodzone niewiasty – powiedziała szybko Avelina, próbując nie myśleć o tym, że oszukuje ojca, przedstawiając sprawy tak, jakby miała towarzyszyć swojej pani. – Pan na Thornbeck będzie miał duży wybór. Poza tym mam nadzieję, że wrócę, zanim porządnie za mną zatęsknicie. – Uśmiechnęła się do siostrzyczki, która patrzyła na nią z podniesioną głową.

– Nie zostawisz nas tak jak mama, prawda? – spytała ze strachem w oczach sześciolatka.

– Oczywiście, że nie. – Avelina przestała się uśmiechać. – Mama wcale nie chciała nas zostawiać, kochanie. I znowu się z nią spotkamy w niebie.

– A ty idziesz do nieba?

– Oczywiście, że nie, głuptasie! – skarcił siostrę Jacob. – Ona jedzie tylko do Thornbeck.

– Nie nazywaj jej głuptasem, Jacobie. – Avelina spojrzała na niego surowo, ale zaraz złagodniała. – Masz być miły i opiekować się siostrą podczas mojej nieobecności.

Ojciec zawsze mało mówił i teraz też powiedział tylko:

– Niech Bóg cię prowadzi, córeczko.

– Dziękuję, tato.

Avelina przytuliła siostrę i pocałowała ją w policzek.

– Będziesz grzeczna, prawda?

– Będę. Ale przywieź mi coś ładnego. Wstążkę. Albo coś słodkiego.

– Jeśli mi się uda. – Avelina przytuliła brata.

– Bądź dobry dla siostry i słuchaj taty.

Jacob zawstydził się.

– Traktujesz mnie jak niedorostka.

– Dwanaście lat to nie jest za dużo, żeby słuchać się starszej siostry i ojca.

Jacob przewrócił oczami, ale uśmiechnął się kącikiem ust. Ona również się uśmiechnęła. Brat był w takim wieku, że chciał być niezależny, tak jak inni chłopcy, lecz miał dobre serce i na pewno będzie się starał zapewnić bezpieczeństwo młodszej siostrze.

Wychodząc z chaty, Avelinę dopadło nagłe przeczucie, że podróż będzie dłuższa, niż się spodziewa.

Niecałe dwie godziny później Avelina – nie bez pomocy – wsiadła na najłagodniejszą klacz hrabiego i razem z towarzyszącymi jej dwoma pachołkami wyruszyła na północ. Dzień był szary i ponury. Niebo nie dawało dużo światła, ale na szczęście trzymało deszcz na wodzy.

Irma, która miała być służącą Aveliny, jechała obok niej na koniu. Była to pulchna dziewka kuchenna z rudymi kręconymi włosami, kilka lat starsza od Aveliny, dwudziestolatki.

– Zawsze chciałam wyruszyć w daleką podróż – powiedziała Irma, bardziej do siebie niż do Aveliny. – A teraz jeszcze zostałam służką hrabianki. Na pewno zobaczę margrabiego i wiele dam. Może nawet księcia i księżną.

Na widok szeroko otwartych szarych oczu Irmy i jej rozmarzonego uśmiechu Avelina o mało nie wybuchnęła śmiechem, ale udało jej się pohamować. Choć nie udzielał jej się niepoważny nastrój Irmy i z dużą obawą spoglądała w przyszłość, cieszyła się, że ma koło siebie znajomą twarz.

Obejrzała się do tyłu na juki przytroczone do siodła. Będąc postury panny Dorothei, Avelina wiozła ze sobą suknie zostawione przez jej panią, bo nic z jej własnej odzieży nie nadawało się do nowej roli. Hrabia polecił jej również zabrać klejnoty, żeby lepiej udało się odegrać rolę szlachcianki, lecz Avelina powiedziała mu, że Dorothea wzięła ze sobą nie tylko najlepsze suknie, ale i drogocenności.

Wróciwszy od rodziny, Avelina skończyła pakować odzież panny Dorothei. Hrabia dał jej też suknie swojej zmarłej żony – od jej śmierci leżały w kufrach i pachniały trochę stęchlizną. Kilka z nich było jedwabnych. Avelinie podobała się szczególnie jedna, w ładnym odcieniu fioletu. Wprawdzie hrabina była nieco niższa od niej i bardziej pulchna, lecz suknia miała przydługi dół przeznaczony do zebrania pasem w talii. Avelina postanowiła po prostu puścić ją luźno.

Hrabia dał jej też naszyjnik żony – jedyny klejnot, którego nie podarował córce – piękny, dość duży, z ciemnymi szmaragdami w filigranowej złotej oprawie. I powiedział, że powinna włożyć go na bal.

Irma, ściskając wodze, z całych sił trzymała się łęku, więc Avelina robiła podobnie. Żadna z nich nie jeździła wcześniej konno, a żeby nie spaść z damskiego siodła, trzeba było użyć mięśni, których istnienia Avelina nawet nie podejrzewała. Do ziemi było dość daleko. Wcale nie chciała spaść i złamać nogi – choć po namyśle ta perspektywa wydawała jej się nawet dość pociągająca. Miałaby wymówkę, by wrócić do domu. Hm, ale co będzie, jeśli noga nie zrośnie się prosto?

Na pewno wystarczy, jeśli będzie mało mówić (hrabia przestrzegł ją przed folgowaniem sobie w tej mierze) i nie zwracać na siebie uwagi. Za dwa tygodnie margrabia wybierze żonę, więc Avelina wróci do domu, zadowolony hrabia da jej obiecaną nagrodę, dzięki której będzie mogła rzucić służbę – bo służba to nader niepewna przyszłość, szczególnie teraz, kiedy panna Dorothea uciekła z domu. Avelina obawiała się, że zostanie przeniesiona do kuchni, do znacznie cięższej pracy niż zaspokajanie zachcianek hrabianki.

Po jakimś czasie, gdy przyzwyczaiła się do jednostajnego kroku konia i nauczyła się trzymać w siodle, zwróciła swoje myśli ku czekającej ją dwutygodniowej wizycie. Zastanawiała się, co przyszłość ma dla niej w zanadrzu. Czy potrafi zamydlić wszystkim oczy i skutecznie udawać hrabiankę?

– Hrabia nie dał ci wiele czasu na przygotowania, prawda? – zagadnęła ją Irma zniżonym głosem, pewnie po to, żeby nie słyszeli jej pachołkowie jadący z tyłu i z przodu.

– To prawda.

– I nie powiedział mi, czego od ciebie chce. Jedynie tyle, że jedziesz do Thornbeck i że mam ci usługiwać. I jeszcze, że utnie mi język i rzuci go na pożarcie swojemu sokołowi, jeśli szepnę komu choć słówko, że nie jesteś panną Dorotheą. – Nawet wspomnienie tej tak złowieszczej zapowiedzi nie ugasiło w jej oczach iskier radości.

– Mam udawać pannę Dorotheę i nie wolno mi obrazić margrabiego. Jeśli nabierze podejrzeń, że nie jestem córką pana Plimmwaldu, będzie bardzo niedobrze.

– Ach, ja, tak podejrzewałam. Masz ciemniejsze włosy i niebieskie oczy, a nie zielone, jak ona, ale w tych pięknych jedwabnych sukniach i w naszyjniku świętej pamięci hrabiny będziesz równie piękna. Nie martw się. Poza tym czy nie byłoby wspaniale, gdyby to ciebie margrabia wybrał na żonę?

Avelina spojrzała z przerażeniem na Irmę.

– Nie mogę go poślubić. Nie życz mi tego! Na szczęście on na pewno mnie nie wybierze. Będzie chciał kogoś, kto umie zachować się jak przystoi żonie wielmoży, a ja naturalnie tego nie potrafię. – Ostatnie słowa szepnęła tylko do siebie. Jeśli nie zdradzi jej sposób mówienia, to na pewno zdradzi nieznajomość tańców.

Musi starać się mówić i zachowywać tak jak Dorothea. W końcu przez wiele lat była jej służką, więc nie powinno to być takie trudne. Ale nie chciała być niemiła i wymagająca.

Wieczorem drugiego dnia podróży Avelina czuła się cała posiniaczona i obolała jak nigdy. Strażnicy zrobili postój, żeby konie wypoczęły, i powiedzieli, że jeśli się pospieszą, przed północą dojadą do zamku Thornbeck. A ponieważ była pełnia i chmury nie zasłaniały księżyca, uznali, że zbójcy nie będą ryzykować grasowaniem w pobliżu miasta i mimo nocy spokojnie można jechać dalej.

Rozprostowawszy nogi, Irma i Avelina dosiadły koni, żeby pokonać ostatni odcinek drogi.

Avelina mało spała w nocy, bo nie znaleźli gospody, więc położyli się na ziemi. A choć przykryła się dwoma derkami, zmarzła tak, że wydawało jej się, że zamiast nóg ma sople lodu, które przez cały dzień nie odtajały.

Budziła się kilka razy, bo śniło jej się, że na konie napadają zbójcy lub że otoczyły ich wilki albo niedźwiedzie. Podsłuchała, jak pachołkowie rozmawiali za jej plecami o wilkach w Ciernistym lesie.

Ciemność nie pozwalała widzieć na większą odległość. Irmie, jadącej u jej boku, niemal nie zamykały się usta.

– Jak myślisz, co podają do stołu u margrabiego? Pewnie gęsi i prosięta. Chyba nigdy nie je podpłomyków jęczmiennych ani owsianki.

Avelina z kolei zastanawiała się, czy w Thornbeck są jeszcze wiśnie.

Im robiło się później, tym trudniej było utrzymać oczy otwarte. Na następnym postoju zwinęła się w kłębek na ziemi i zasnęła.

Obudziła się, ponieważ ktoś tarmosił ją za ramię.

– Czas wstawać, wielmożna panienko. – Poczuła szturchnięcie. – Panienko Dorotheo.

Avelina, wystraszona, szarpnęła się w bok, a potem wszystko sobie przypomniała. To Irma, która uczy się zwracać do niej per „wielmożna panienko”.

– Daleko jeszcze? – spytała Avelina mężczyznę, który pomagał jej wsiąść na konia. Strażnik podsadził ją i dziewczyna musiała przytrzymać się końskiej grzywy, żeby nie zlecieć. Wydawało jej się, że zrobiła się ciężka i zmęczenie ciągnie ją ku ziemi.

– Jeszcze godzina, może dwie.

Ruszyli. Irma prawie przestała mówić, a jeśli już się odzywała, to tylko powtarzała:

– Nie pamiętam, żebym kiedyś była tak zmęczona. Jeszcze trochę, a zlecę z konia.

W pewnej chwili Avelinie opadła głowa i dziewczyna ocknęła się gwałtownie. Wyprostowała się w siodle i postanowiła co jakiś czas szczypać się w ręce i policzki, żeby więcej nie zasnąć.

– Coś widzę – powiedziała w pewnej chwili Irma z podnieceniem w głosie. – Zamek? Nie, to chyba miasto.

Przed nimi, w niegłębokiej dolinie, rzeczywiście leżało obwarowane miasto. Objechali je wzdłuż murów, kierując się na wschód, a potem na południe. I gdy skręcili w krętą drogę, ich oczom ukazał się zamek.

Stał na skale otoczonej lasem. Prowadziła do niego jedna droga wijąca się między zalesionymi rozpadlinami.

Na tle nocnego nieba widać było zarys kilku większych i mniejszych wież. Niektóre z nich miały spadziste dachy, inne zwieńczone były blankami. Dalszych szczegółów nie dostrzegła w ciemności, poza tym, że szło się ostro pod górę przez gęsty las. Sam zamek, zbudowany na grzbiecie górskim, miał z konieczności dość wąską fasadę, ale ogólnie wydawał się znacznie większy niż ten plimmwaldzki. Droga skręciła ostro i stracili go z oczu. Od kiedy wyjechali z domu, robiło się coraz chłodniej i teraz podmuchy zimnego wiatru rozwiewały włosy Aveliny. Dziewczyna zadygotała. Nareszcie koniec podróży. Bała się tej chwili, tymczasem okazało się, że po uciążliwościach podróży cieszy się z dotarcia do celu – bo będzie mogła zejść z konia i schronić się przed zimnem.

Kiedy podjechali pod sam zamek, zatrzymał ich strażnik ze stajennym. Pachołkowie hrabiego Plimmwaldu ściągnęli wodze i zatrzymali konie.

Muszę pamiętać, że nie jestem sługą. Muszę zachowywać się tak jak na moim miejscu zachowałaby się panna Dorothea... jak hrabianka.

Nie czekała, żeby ktoś pomógł jej zsiąść z konia. Zsunąwszy się na ziemię, rzuciła wodze stajennemu. Pośladki i uda miała tak obolałe, że z trudem poruszała nogami, a ze zmęczenia chwiała się i przechylała na bok. Tymczasem powinna poruszać się z gracją.

Strażnik zawołał, że przybyła wielmożna Dorothea, córka hrabiego Plimmwaldu. Irma przepuściła ją, jako hrabiankę, przodem, i Avelina zaczęła z trudem, stopień po stopniu, wspinać się na schody prowadzące do drzwi wejściowych.

W progu powitała ją siwowłosa matrona.

– Nazywam się Schwitzer. Proszę iść za mną, zaprowadzę wielmożną pannę i służącą do komnaty.

Avelina, a za nią Irma, ruszyły za starszą niewiastą, która poprowadziła je długim korytarzem oświetlonym pochodniami, potem potężną klatką schodową na górę i w końcu stanęły przed drzwiami. Służąca otworzyła je i zaprosiła gestem do środka.

– W dzbanie jest woda. Zaraz przyniosę posiłek z kuchni. Czy wielmożna panienka życzy sobie czegoś?

Avelina zamrugała.

– Nie, dziękuję bardzo.

Chyba nie powinna dziękować służbie. Dorothea na pewno by tego nie zrobiła.

Kobieta spojrzała na nią ciekawie, po czym kiwnęła głową i zniknęła za drzwiami.

Avelina i Irma podeszły do kominka i wyciągnęły ręce do ognia.

– Stóp nie czuję – jęknęła Irma. Ściągnęła buty oraz nogawice i podniosła nogę tak, że gołą stopę niemal lizały płomienie.

Avelina powinna jej powiedzieć, że służąca ma obowiązek najpierw obsłużyć swoją panią, a nie zajmować się sobą. Ale ona nie była hrabianką i nie potrafiła zmusić się do udawania przed biedną Irmą, która była równie zmęczona jak ona.

Wkrótce pojawiła się znowu służąca zamkowa z tacą zastawioną jedzeniem i położyła ją na małym stoliku. Spojrzała znacząco na Avelinę i spytała:

– Czy jedzenie jest nie w smak wielmożnej panience?

Avelina nie powinna stać pod ścianą, tylko zasiąść do posiłku i odesłać służącą.

– Nie, skąd. – Szukała w pamięci podobnej sytuacji, zastanawiając się, co powiedziałaby Dorothea. – Posiłek jest... odpowiedni. Zadzwonię, jeśli będę czegoś potrzebować.

Służąca dygnęła i wyszła, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.

Jedzenie nie było odpowiednie, było pyszne. Zupełnie jak mała uczta. Avelina usiadła, a Irma szybko do niej dołączyła. Sięgnęła po owocowe wypieki. Jabłka i śliwki smakowały jak letnie słońce, delikatne ciasto rozpływało się w ustach. Jej brat, który najbardziej lubił jabłka i śliwki, byłby zachwycony. Nawet bez wiśni było smakowite.

Avelina pofolgowała sobie i próbowała po kolei wszystkiego, co było na tacy. Ta przyjemność nie mogła jednak zabić niepokoju ciążącego kamieniem na duszy.

Co przyniesie przyszłość? Będzie gościła tu co najmniej przez dwa tygodnie. Powinna podawać się za osobę, którą nie jest. Czy przyniesie wstyd hrabiemu Plimmwaldu i skompromituje imię jego córki, Dorothei? Jeśli nie uda jej się przekonać wszystkich, że jest córką hrabiego, wraz z całą rodziną zostanie wygnana z Plimmwaldu.

Nagle ciasto przestało jej smakować.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: