Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pałac w chmurach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
15 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pałac w chmurach - ebook

Larkspur Linwood podąża za swoją pedagogiczną pasją, ale tęskni za czymś więcej niż kariera wiejskiej nauczycielki w Arkansas.

Kiedy profesor uczelni proponuje jej uczestnictwo w prowadzeniu szkoły w Kenii, zauroczona nim dziewczyna czuje się wyróżniona. Wyobraża sobie, że będzie niosła kaganek oświaty setkom afrykańskich dzieci. Wyobrażenia jednak boleśnie rozmijają się z rzeczywistością, więc przygnębiona Lark ze złamanym sercem wraca do domu.

Anson Schafer, częściowo niedowidzący po przebytej na misjach infekcji, nie może już wrócić do Afryki. Przyjeżdża na uczelnię Larkspur, by szukać nauczycieli do pracy przy trochę skromniejszym projekcie: zakładaniu szkół i pomocy ludziom, którzy walczą o przeżycie w czasie Wielkiego Kryzysu.

Mając w pamięci bolesne doświadczenia z Kenii, Lark nie chce opuszczać dobrze znanego otoczenia, ale wie, jak wielka jest potrzeba. Chociaż nie tak wyobrażała sobie przyszłość, ten wybór może się okazać decydujący w dążeniu do odnalezienia sensu życia.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-43-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Kiedy w 2013 roku pastor naszej wspólnoty ogłosił możliwość wyjazdu na safari do Kenii, od razu z mężem skorzystaliśmy z tej szansy. W tamtym czasie nasza córka Julena i jej mąż pracowali jako misjonarze w Etiopii (jeśli sprawdzicie na mapie, zobaczycie, że Kenia graniczy z Etiopią), więc nie było lepszej okazji, żeby ich odwiedzić i zobaczyć, jak im się tam wiedzie, a bardzo o tym marzyliśmy! Nie wspominając już, że Julena wiele nam opowiadała o Kenii po powrocie ze swojej wyprawy misyjnej z college’u w połowie lat 90.

Osobiście doświadczyć życia w Etiopii i Kenii? To naprawdę była wyprawa naszego życia i wróciliśmy z niej z licznymi wspomnieniami i blisko tysiącem zdjęć. Wiedziałam też, że kiedyś będę musiała wpleść te wrażenia do którejś ze swoich powieści. Gdy w głowie zaczynała mi się jawić postać Larkspur Linwood, pomyślałam, że ją mogłabym wysłać do Afryki.

Dziękuję naszym przyjaciołom, Johnowi i Dianie Lasater, którzy zorganizowali tę wyprawę, za to, że zadbaliście, by wszystko poszło dobrze – nawet w tych nieprzewidywalnych splotach wydarzeń! Kto mógł się spodziewać, że międzynarodowy terminal w Nairobi zostanie dotknięty pożarem dokładnie tego dnia, którego mieliśmy tam lądować! Johnie, Twoja pełna spokoju obecność niesamowicie nam pomogła, podobnie jak dodające otuchy e-maile Diany ze Stanów. Diano, to dla mnie zaszczyt, że mogę z Tobą śpiewać ramię w ramię w sopranach naszego kościelnego chóru. Dziękuję Ci za twój entuzjazm, z jakim wspierasz mnie w moim pisarstwie!

Wciąż zadziwia mnie, jak „mały” staje się nasz świat w epoce samolotów i Internetu. Dziękuję Bogu, że dał mi i mojemu mężowi dobre zdrowie i pieniądze, żebyśmy mogli cieszyć się takimi podróżami (choć nie określiłabym tego słowem „cieszyć się”, gdy musieliśmy spędzić od dziesięciu do piętnastu godzin w ciasnych fotelach w samolocie). Jestem naprawdę wdzięczna za ten wspaniały, różnorodny i piękny świat, który Bóg nam powierzył, i modlę się, byśmy nigdy nie przestali doceniać tych darów.

Muszę również wyrazić moją radość, że po raz kolejny mogłam pracować ze wspaniałym zespołem redakcyjnym w wydawnictwie Franciscan Media, szczególnie z wyjątkową redaktorką, Ericką McIntyre. Twoje bystre oko, subtelne wskazówki i pełny profesjonalizm sprawiły, że praca nad tymi powieściami była przyjemnością.

Dziękuję również mojej agentce, Natashy Kern. To dla mnie wyróżnienie, że mogę zaliczać się do Twoich klientek, a tym bardziej, że mogę nazywać Cię swoją przyjaciółką. Dziękuję, że jesteś pełną zapału orędowniczką moich książek i że interesujesz się osobiście każdym ze swoich klientów.

Jak zwykle nie mogłabym nie wspomnieć o moich ukochanych „siostrach z Seekerville” (www.seekerville.net). Dziękuję Wam za codzienny śmiech, modlitwy i zachęty, ale przede wszystkim za trwałą przyjaźń. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak moja droga wyglądałaby bez Was!

I na końcu, ale z pewnością nie pod względem ważności, dziękuję mojej cudownej rodzinie. Jackowi, mojemu najdroższemu mężowi – jesteś trwałym oparciem, które nigdy się nie chwieje, nawet jeśli zmierzę Cię „tym wzrokiem”, gdy przeszkodzisz mi w pisaniu jakimś pytaniem o listę zakupów albo o bieżące sprawy w domu. Córkom, Johannie i Julenie, które są teraz zajętymi mamami i z zaangażowaniem służą Bogu – zawsze umiecie znaleźć czas, żeby nieść radość swojej matce, i nie potrafię nawet wyrazić, jak wiele to dla mnie znaczy! Ściskam Was, Waszych mężów i siódemkę moich ukochanych wnucząt.

Nie mogłabym pominąć Shadow i Poppy, naszych wspaniałych psów ratowniczych, które są moimi codziennymi kompanami w pracy. Dajecie mi wiele radości, grzejecie mi stopy w chłodne dni i niezawodnie przypominacie, kiedy nadchodzi czas, by już kończyć.

Rodzina, przyjaciele, znajomi i praca to moje prawdziwe błogosławieństwo!

Rozdział pierwszy

Henderson State Teachers College
Arkadelphia, Arkansas
Maj 1932

Larkspur Linwood poczuła, że dopada ją wyjątkowo nieprzyjemna trema. Przecież zdała wszystkie egzaminy... I to śpiewająco. Co więc mogło być powodem tego oschłego wezwania do gabinetu profesora Keene’a?

Stanęła przed zamkniętymi drzwiami, przyciskając mocno do piersi stos książek, które miała dzisiaj oddać do biblioteki. Profesor Keene nie określił konkretnej godziny, powiedział tylko, żeby zgłosiła się do niego po południu, najszybciej, jak będzie mogła.

Może powinna najpierw zwrócić książki i przyjść tu później. Dużo później, gdy będzie już chciał wracać do domu na kolację i nie będzie miał czasu, by prawić jej zbyt długie kazanie o... o czymkolwiek by ono nie było.

Musiała szczerze przyznać, że ten człowiek jednocześnie ją zachwycał i przerażał. Jego uśmiech mógł w jednej chwili zmienić się z serdecznej zachęty w świętoszkowatą kpinę. Podczas dwóch lat spędzonych w Henderson State Teachers College Lark mimowolnie padała ofiarą obu odsłon jego oblicza.

Zacisnęła mocno powieki i skrzywiła usta, przygotowując się już, by wziąć nogi za pas. I wtedy nagle otworzyły się drzwi.

– Panna Linwood. Proszę wejść.

Wyglądał dzisiaj bardzo elegancko. Ciemne, błyszczące włosy miał zaczesane do tyłu, a szerokie ramiona wyraźnie podkreślała tkanina białej, wykrochmalonej koszuli. Profesor Keene dżentelmeńskim gestem zaprosił ją do gabinetu. Wziął od niej książki i rzucił na niską półkę obok drzwi, a potem podsunął jej krzesło, by mogła usiąść.

Kiedy zajmował miejsce za biurkiem, Lark próbowała rozszyfrować, które oblicze widzi dzisiaj. Trochę podobne do Kota-Dziwaka z Alicji w Krainie Czarów, a może raczej do Mony Lisy? Innymi słowy: zupełnie enigmatyczne.

– Sir, czyżbym nie dokończyła jakiejś pracy? Jeśli cokolwiek przeoczyłam...

– Cóż za absurd! – Profesor Keene przechylił się do tyłu na krześle i założył nogę na nogę, a dłonie splótł przed sobą. – Z pewnością zdaje sobie pani sprawę, że jest pani jedną z najlepszych studentek w Henderson.

Lark rozluźniła się, ale tylko trochę. Profesor nie wzywa studenta do swojego gabinetu, jeśli nie ma po temu jakiegoś powodu. Niesforny kosmyk jasnych włosów opadł jej na skroń i nerwowo założyła go za ucho.

– W takim razie dlaczego...

Jeden kącik ust drgnął mu w uśmiechu. Profesor wyprostował się i rzekł:

– Panno Linwood... Lark, jeśli mogę, bo mam nadzieję, że po minionych dwóch latach nasza znajomość nie jest już tylko relacją profesora i studentki.

Poczuła, jak przeszły ją ciarki.

– Sir?

– Próbuję powiedzieć, najwidoczniej niezbyt zgrabnie, że zarówno twój intelekt, jak i zaangażowanie wywarły na mnie silne wrażenie. Twoje uczestnictwo w moim Dyskusyjnym Kole Literackim odkryło dojrzałość, którą nieczęsto zauważam u studentów początkowych lat. – Profesor na chwilę spuścił wzrok i Lark miała okazję, żeby dyskretnie wziąć głębszy oddech maskujący zdenerwowanie. – Z tego też powodu podziwiam cię jako koleżankę, pokrewną duszę, która dąży do wiedzy, kogoś, kto ma to, co wysoce sobie cenię – perspektywy i wnikliwość.

Lark potrzebowałaby kilku kolejnych głębokich wdechów, by się uspokoić... a może nawet całej cysterny tlenu, żeby przejść przez tę rozmowę. Bała się, że serce zaraz wyskoczy z jej piersi. Chyba – a nawet z pewnością! – te uwagi nie mogły oznaczać tego, co miała nadzieję, że oznaczają. Jednak mimo to słowa mężczyzny pochlebiały jej. Jego podziw podnosił ją na duchu, a zainteresowanie przyprawiało ją o dreszcze.

Ściskając w dłoniach torebkę, próbowała przełknąć ślinę, ale jej gardło było suche jak spalona słońcem ziemia na farmie dziadka w Edenie.

– Nie wiem, co powiedzieć, profesorze Keene.

– Powiedz, że przyjdziesz do mnie w sobotę wieczorem na specjalne spotkanie. Zapewniam cię, że będziesz zaintrygowana. To będzie życiowa okazja. – Podniósł się i obszedł biurko, a potem ujął jej dłoń i pomógł wstać. Jego wymowna mina przyprawiała ją wewnątrz o dziwne odczucia. – Siódma. Pamiętasz, gdzie mieszkam, prawda?

– Cherry Street, nieopodal Riverside – odparła.

W grudniu zeszłego roku profesor Keene zorganizował dla swoich studentów świąteczne spotkanie przy herbacie i Lark dobrze pamiętała ten uroczy, zbudowany z cegieł, parterowy dom o zdecydowanie męskim wystroju. Przeszła obok profesora, żeby wziąć swoje książki, ale przystanęła w drzwiach, pytając:

– Mogłabym wiedzieć, kto jeszcze jest zaproszony?

Profesor podniósł na nią wzrok.

– Zaprosiłem jeszcze dwie inne młode damy, obie są niedawnymi absolwentkami. Spotkałaś je kilka razy w zeszłym roku na naszym kole dyskusyjnym, na pewno sobie przypomnisz.

Dwie inne młode damy, ale z pewnością bliższe wiekiem profesorowi niż dwudziestojednoletnia Lark. Trochę popsuł jej się humor. Być może wcale nie była taka wyjątkowa dla przystojnego profesora Keene’a, jak to sobie naiwnie wyobrażała.

– Nie martw się. Będzie też pani Eck z Uniwersyteckiej Kliniki Leczniczej oraz pewien dżentelmen, który przedstawi pouczające, powiedziałbym nawet, że wyjątkowo ważne, informacje.

Lark z pewnością nie musiała się obawiać jakiejkolwiek niestosowności sytuacji, skoro miała być tam pruderyjna i zawsze poprawna pani Eck.

– Nie może mi pan uchylić rąbka tajemnicy, czego będzie dotyczyć to spotkanie?

Opierając się nonszalancko jedną ręką o framugę, profesor Keene uśmiechnął się szeroko.

– Tak jak już powiedziałem... to będzie wyjątkowa okazja, z której, mam nadzieję, będziesz chciała skorzystać.

Najwyraźniej nie zamierzał ujawnić nic więcej, więc Lark nawet nie miała pomysłu, czego mogłaby dotyczyć ta prezentacja.

– Będę musiała zapytać pana O’Neilla. Pracuję cały dzień w sklepie, a w soboty po zamknięciu robimy inwentaryzację.

Profesor dotknął lekko jej ramienia. Krótko, ale wystarczająco długo, by znów poczuła się wyjątkowa i szczególnie istotna w jego oczach.

– Lark, przyjdź, proszę. Obiecuję ci, że to będzie znacznie ważniejsze dla twojej przyszłości niż liczenie puszek fasolki szparagowej.

Prosto z gabinetu profesora Keene’a Lark poszła do biblioteki, ale ledwie do niej docierało, że stąpa po ziemi. O ile nawet mijała po drodze jakichś innych studentów, musiałaby się mocno skupić, żeby przypomnieć sobie choć jedną osobę. Gdy tylko włożyła książki do kosza zwrotów, pognała sześć przecznic dalej, do sklepu spożywczego O’Neilla. Wśliznęła się wejściem dla dostawców, jedną ręką złapała za roboczy fartuch, a drugą odbiła kartę czasu pracy i zaraz zmieniła pana O’Neilla na kasie.

Pulchny, łysiejący sklepikarz przesunął się na drugi koniec lady i wyciągnął księgę rachunkową, pytając:

– Pracowity dzień na uczelni?

– Bardzo. – Wciąż zadyszana, Lark przysiadła na jednym z wysokich stołków, które jej pracodawca trzymał za ladą. – Przepraszam za spóźnienie, ale ze względu na kończący się trymestr wiosenny musiałam jeszcze wstąpić w parę miejsc w drodze powrotnej.

– Nie ma problemu. – Pan O’Neill puścił do niej oko znad swoich drucianych okularów. – Nadal planujesz spędzić trochę czasu w domu przed rozpoczęciem kolejnego, letniego trymestru?

– Tylko kilka dni. Wyjeżdżam w niedzielę i wrócę w czwartek. – Ponieważ trudno było o pracę, a dzięki tej była w stanie opłacić swoją edukację, nie mogła sobie pozwolić, żeby brać więcej wolnego, niż to konieczne. Z drugiej strony, dziadek i Rose, młodsza siostra Lark, sami pracowali ciężko na farmie już dłuższy czas. Należał im się choćby krótki odpoczynek od tych obowiązków, w których Lark mogła im pomóc. Nigdy nie przepadała za życiem na wsi, a tym bardziej za znojem i potem, które dawały tak niewiele, ale kochała swoją rodzinę.

Klientka przyniosła koszyk z zakupami i Lark wbijała na kasę kolejne produkty.

– To będzie cztery dolary i sześćdziesiąt trzy centy, pani Dimity.

Siwowłosa kobieta cmoknęła językiem, otwierając portmonetkę.

– Niedługo będzie trzeba oddać rękę i nogę. Dobry Boże, ależ te ceny rosną!

– Wiem, proszę pani. Wszędzie jest coraz trudniej. – Lark wsunęła lizaka do torby pani Dimity. – Dla pani wnuczka – dodała z uśmiechem.

Pan O’Neill zerknął i skinął na znak aprobaty. Starał się ze wszystkich sił, by mieć jak najniższe ceny, ale wszędzie nadeszły ciężkie czasy, a susza, która rozpoczęła się latem 1930 roku w Arkansas, wcale szybko nie ustępowała. Lark modliła się każdego dnia, żeby w tym sezonie dziadkowi udało się osiągnąć przyzwoite zbiory bawełny i żeby się przy okazji nie zapracował na śmierć.

Kiedy pani Dimity wyszła, Lark poprawiła kilka artykułów na półkach, a potem przesunęła się bliżej miejsca, gdzie siedział pan O’Neill.

– Przykro mi, że muszę o to zapytać, ale czy byłaby możliwość, żeby zrobił pan inwentaryzację jutro wieczorem beze mnie?

Podniósł na nią wzrok i z uśmiechem na ustach patrzył spod uniesionych brwi.

– Nawet mi nie mów, Lark Linwood, że po całych dwóch latach w Henderson w końcu znalazłaś sobie jakiegoś adoratora?

– Och, nie! Nic z tych rzeczy. – Uniosła obie dłonie wysoko, licząc, że jej twarz wcale nie była tak czerwona, jak to czuła. – Mój kierownik studiów organizuje ważne spotkanie i prosił mnie, żebym przyszła.

– Profesor Keene? Cóż, w takim razie to musi być ważne. – Pan O’Neill podrapał się po brodzie. – Mogę poprosić Bobby’ego, żeby przyszedł pomóc przy inwentaryzacji. Będzie zadowolony z dodatkowych godzin.

Bobby także był studentem, który pracował dla sklepikarza w niepełnym wymiarze godzin i tak samo jak Lark bardzo potrzebował pracy. A może nawet bardziej, bo miał w domu jeszcze piątkę rodzeństwa.

– Jest pan pewien? Bo mogę pracować, jeśli będzie mnie pan potrzebował.

– Lark. – Pan O’Neill poklepał po ojcowsku jej dłoń. – Nie chcę, żebyś choć przez chwilę martwiła się o pracę. Będziesz ją miała, dopóki tylko będziesz chciała. Zatem spotkaj się spokojnie z tym profesorem, a ja poproszę Bobby’ego, żeby zamienił się z tobą godzinami, gdy tylko wrócisz w przyszłym tygodniu. Wtedy wyjdzie wam po równo.

Z cichym westchnieniem ulgi Lark podziękowała pracodawcy i wróciła do swoich obowiązków. Biorąc pod uwagę, jak słabo szły interesy od czasu, gdy się tu zatrudniła, Lark podejrzewała, że ten miły człowiek odnosił minimalne zyski, tylko po to, żeby pomóc niezamożnym studentom jak ona czy Bobby.

Ponieważ przerwy pomiędzy klientami zwykle pozwalały Lark na douczanie się, a trymestr wiosenny dobiegał już końca, miała wystarczająco dużo czasu, żeby rozmyślać nad tajemniczym zaproszeniem profesora Keene’a.

Piątek i sobota ciągnęły się nieznośnie i tylko dodatkowe zajęcia, które Lark znajdowała sobie w sklepie trochę jej pomagały. W sobotę po południu, gdy odbijała kartę po dniu pracy, każda półka była odkurzona, podłogi pozamiatane i wymyte na błysk, a listy inwentaryzacyjne dla Bobby’ego przygotowane w jednym miejscu.

– O mój Boże! Cała jesteś w nerwach – skomentował pan O’Neill, gdy Lark szarpała się z paskiem fartucha. – Szkoda, że wyjeżdżasz od razu rano do Edenu, bo spotkalibyśmy się w kościele i mogłabyś mi opowiedzieć, o co tyle rozgorączkowania.

– To pewnie tylko spotkanie z jakimś wykładowcą, z którym według profesora Keene’a warto się spotkać. – Gdyby tylko Lark mogła przekonać takim argumentem samą siebie. Teraz już supeł na fartuchu był mocno zaciśnięty, a ona w swoim zdenerwowaniu nie potrafiła zmusić rozedrganych palców, by poradziły sobie z tym problemem. Aż się prosiło o jakieś przekleństwo, ale ugryzła się w język, by nic nie powiedzieć.

Stanąwszy za jej plecami, pan O’Neill złapał ją za nadgarstki i stanowczo opuścił jej ręce wzdłuż boków, a potem zręcznie rozsupłał węzeł i zdjął jej fartuch przez głowę, mówiąc:

– Już. A teraz weź głęboki wdech i uspokój się. Cokolwiek cię czeka dzisiaj wieczorem, pamiętaj, kim jesteś i zachowaj rozsądek. Dasz sobie radę.

Lark przesłała mu pełen wdzięczności uśmiech i poprawiając koczek, odparła:

– Mówi pan jak mój dziadek.

– To porównanie bardzo mi schlebia. – Wziął jej torebkę ze schowka i włożył w jej dłonie. – Lepiej już idź. Przecież nie chcesz się spóźnić. A ja będę czekał na szczegółowy raport, kiedy zobaczymy się pod koniec tygodnia.

Lark miała zatrważająco mało czasu, żeby pośpiesznie wrócić do akademika, zrobić sobie jakąś szybką kanapkę i odświeżyć się po całym dniu pracy w sklepie. Potem jeszcze musiała zdecydować, w którą sukienkę się ubrać, choć i tak nie miała zbyt wielkiego wyboru. Szkoda, że jej współlokatorka pojechała już do domu. Ona miała wyczucie stylu i atrakcyjną garderobę, której brakowało Lark. W końcu postanowiła włożyć jasnoniebieską szmizjerkę w białe kropki, z szerokim koronkowym kołnierzem. To głupie, ale zawsze wydawało jej się, że profesor Keene uśmiechał się z lekkim zachwytem, kiedy wkładała tę sukienkę na zajęcia.

Och, gdyby tylko mogła sama sobie wymierzyć kopniaka za takie fantazje!

Za dziesięć siódma wybiegła na zewnątrz i skierowała się w stronę Cherry Street. Na końcu przecznicy, przy której mieszkał profesor, zwolniła kroku i usiłowała się uspokoić. Skoro on postrzegał ją jako dojrzałą kobietę, nie mogła stanąć pod jego drzwiami z potarganymi włosami i zadyszana, jakby była płochą uczennicą. Poprawiła szylkretowe grzebyki, które miała wpięte ponad skroniami oraz wygładziła kok upięty na karku.

Idąc dalej, zauważyła dwa samochody zaparkowane na podjeździe profesora. Oczywiście, nie była pierwszym gościem. Żałowała teraz, że pochłonęła tę kanapkę, bo jeśli zaraz nie uspokoi nerwów, być może, gdy tylko przekroczy próg domu, będzie musiała gnać jak szalona do łazienki.

Drzwi otworzyły się, zanim dotarła na szczyt schodów. Ukazał się w nich profesor Keene w koszuli, bez marynarki, ale tylko w kamizelce i pod krawatem i uśmiechnął się na powitanie.

– Udało ci się. Tak bardzo się cieszę. – Ujął jej dłoń i wprowadził ją do przedpokoju. – Proszę, wejdź, przedstawię cię pozostałym gościom. I pozwól, że powiem – ciągnął dalej, zniżając ton w taki sposób, że Lark przeszły ciarki – iż wyglądasz dziś wieczorem wyjątkowo pięknie.

– Dziękuję – wydusiła z siebie drżącym głosem.

Trzymając dłoń na jej plecach, profesor Keene przeprowadził ją przez zwieńczone łukiem wejście do przytulnie umeblowanego salonu.

– Proszę o uwagę, to moja studentka, Lark Linwood. Lark, pamiętasz Debrę McCarrick i Sandrę Nott z naszych spotkań koła literackiego?

– Ależ tak, oczywiście. Cieszę się, że mogę was znów spotkać. – Lark skinęła grzecznie w stronę dwóch absolwentek zajmujących miejsca na sofie. Zawsze postrzegała Debrę jako zarówno mądrą, jak i piękną. Jej cera w kolorze kości słoniowej idealnie uzupełniała się z kruczoczarnymi włosami i królewską posturą. Sandra, równie inteligentna, nie miała wzrostu Debry i jej karnacji, ale rekompensowała niepozorną sylwetkę głosem, który mógłby przebić się przez gwar najgłośniejszej klasy.

– Znasz też panią Eck. – Profesor Keene wskazał na kobietę w średnim wieku siedzącą sztywno w wysokim fotelu uszaku naprzeciw sofy. – I mam zaszczyt przedstawić doktora Irwina Younga, naszego specjalnego gościa tego wieczoru. – Skinął w kierunku siwowłosego dżentelmena, który właśnie podnosił się z szerokiego fotela po drugiej stronie pokoju.

Mężczyzna podszedł bliżej i wyciągnął w jej stronę dłoń, mówiąc:

– Doktor naukowy, a nie medyczny. Miło mi panią poznać, panno Linwood. Franklin bardzo dobrze o pani mówił.

Przez krótki moment Lark nie mogła się domyślić, kim mógłby być ten Franklin, ale zaraz przypomniała sobie, że tak ma na imię profesor Keene.

– Miło mi!

– Proszę, usiądź wygodnie. – Profesor poprowadził Lark na miejsce na końcu sofy, obok Sandry, a sam usiadł w fotelu po prawej stronie doktora Younga.

– Niewątpliwie jesteście panie ciekawe, dlaczego was tu zaprosiłem, więc bez zbędnych ceregieli, proszę szanownego doktora Younga, by wszystko wyjaśnił.

– Dziękuję ci, Franklinie. – Starszy mężczyzna odkaszlnął i wychylił się do przodu. Patrzył na kobiety poważnym wzrokiem, a na jego ustach malował się tajemniczy uśmiech. – Drogie panie, jestem tu, by zaprosić was na szczególną przygodę.

Lark wymieniła zaintrygowane spojrzenia z Sandrą, która wydawała się równie nieświadoma celu tego spotkania jak ona. Wyraz twarzy Debry był trudny do odgadnięcia, ale z naprzeciwka dostrzegła błysk w oku pani Eck, a to sugerowało, że kobieta ma jakieś pojęcie, o co chodzi, i teraz czeka niecierpliwie na dalsze wyjaśnienia.

Sandra zdjęła z nosa okulary w eleganckich złotych oprawkach i trzymała je na kolanach w drżących od zdenerwowania dłoniach.

– Jako że skończyłam dopiero pierwszy rok nauczania, nie jestem pewna, czy jestem gotowa na jakieś przygody. Poza tym, uwzględniając obecną sytuację gospodarczą w kraju, nie mogę sobie pozwolić na narażanie swojej kariery.

Doktor Young skrzyżował wzrok z profesorem, a błysk zniecierpliwienia, który mignął na ich twarzach, przyprawił Lark o dreszcze.

– Nawet jeśli – zaczął doktor Young – ta przygoda, o której mówię, mogłaby zmienić kierunek waszej kariery zawodowej jako nauczycielek i dać wam wyjątkową okazję do zdobycia takich badań naukowych dla dalszego rozwoju, jakich nie mogłybyście zdobyć na żadnym amerykańskim uniwersytecie?

Sandra zamilkła i zacisnęła mocno usta. Przeniosła wzrok na Debrę, której twarz wyrażała teraz powściągliwe zainteresowanie.

– Brzmi intrygująco – oznajmiła Debra. – Proszę, doktorze Young, niech pan mówi dalej.

Lark przesunęła się na skraj sofy, przygotowując się, by wstać, przeprosić i wyjść.

– Ponieważ zostało mi jeszcze dwa lata do ukończenia college’u, nie wiem, czy rzeczywiście powinnam się tu znaleźć.

Profesor Keene uniósł dłoń, mówiąc:

– Wysłuchaj nas do końca, Lark. To może być niesamowita okazja także dla ciebie.

Lark obruszyła się z irytacją i nie potrafiła już dłużej powstrzymać języka.

– Ostatnie dwa dni siedziałam jak na szpilkach, zastanawiając się, czego może dotyczyć to spotkanie. Teraz obaj sprawiacie wrażenie, jakbyście posiedli najgłębsze tajniki wiedzy, a ja czuję się jeszcze bardziej zlękniona niż przed przyjściem tutaj.

Doktor Young miał na tyle przyzwoitości, by okazać rozczarowanie.

– Proszę nam wybaczyć, drogie panie. Nie zamierzałem wzbudzać niepokojów. Jednakże Franklin osobiście polecił mi każdą z pań i niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiecie i czy zdecydujecie się z nami wsiąść na pokład, prosiłbym panie o dyskrecję.

Lark zagryzła wargę. Następnie, zerkając szybko na pozostałych uczestników spotkania, skinęła i oparła się z powrotem na sofie, kwitując:

– Zatem dobrze.

Doktor Young wyciągnął jakieś kartki z teczki stojącej koło jego krzesła i podał je profesorowi Keene’owi, który podsunął je Lark, pani Eck i pozostałym dwóm damom.

– Zdjęcia w broszurze, którą trzymacie, przedstawiają misyjną szkołę założoną jakiś czas temu na terenach Wielkich Rowów Afrykańskich w Kenii. Jednak ze względu na obecny rozwój wydarzeń pomiędzy chrześcijańskimi misjonarzami prowadzącymi tę szkołę a ludnością tubylczą szkoła przechodzi konieczne zmiany w zakresie personelu. – Spojrzał znacząco po kolei na Lark, Sandrę i Debrę. – Mam nadzieję wypełnić wakaty utalentowanymi osobami, które znajdują się w tym pomieszczeniu.

Larkspur utkwiła wzrok w zdjęciu przedstawiającym długi, dwukondygnacyjny, ceglany budynek o szerokiej werandzie i grubych filarach. Dwie kobiety w habitach oraz wysoki, kościsty mężczyzna w muszce i białym, słomkowym kapeluszu górowali ponad kolorową klasą złożoną z dwudziestu czarnoskórych dzieci siedzących w rzędach na stopniach werandy. Przejęte twarze dzieci ujęły Lark za serce.

– Ale... ale ja nie jestem nauczycielką.

– Jeszcze nie – sprostował łagodnie profesor Keene. – Wyobraź sobie jednak, co takie doświadczenie mogłoby znaczyć dla twojej przyszłości, Lark. Nawet podczas twoich praktyk pedagogicznych tutaj, w Henderson, nigdy nie dojdziesz do takiego poziomu zrozumienia, czym tak naprawdę jest niesienie oświecenia spragnionym wiedzy dzieciom.

Krew pulsowała jej tak gwałtownie, iż szum w uszach zagłuszał dyskusję, która rozgorzała w pokoju. Słyszała ferwor w ich głosach, jakieś podekscytowanie, które sama też czuła.

– Drogie panie – przerwał doktor Young ze śmiechem. – Jestem zachwycony waszym entuzjazmem, ale jeśli dacie mi szansę, wszystkie istotne kwestie zostaną poruszone jeszcze przed końcem tego spotkania.

Lark nie mogła uwierzyć, że w ogóle była w stanie zaakceptować taką propozycję, ale teraz w jej głowie kotłowało się tylko jedno pytanie: „Kiedy możemy jechać?”.

– Kiedy mogą przyjechać? – Anson Schafer zdjął chłodny kompres z piekących oczu i odnalazł wzrokiem siostrę Mary John.

Pulchna kobieta spojrzała na niego znad swojego małego biurka ustawionego pod kątem do miejsca pracy Ansona, ale dla niego stanowiła teraz tylko niewyraźną plamę białego habitu.

– Oboje dobrze wiemy, jak długo trwa podróż przez ocean. Nie spodziewaj się pomocy wcześniej niż w połowie lipca.

Anson jęknął cicho. Irwin obiecał parę miesięcy temu, że gdy wróci do Stanów, będzie aktywnie poszukiwał nowych nauczycieli i personelu. Szkoła Matumaini założona prawie czterdzieści lat temu przez rodziców Ansona, którzy byli katolickimi misjonarzami z Little Rock w stanie Arkansas, zgodnie ze swą nazwą niosła nadzieję licznym rodzinom żyjącym w tym wyjątkowo pięknym otoczeniu kenijskich Wielkich Rowów Afrykańskich.

Jednakże Kenijczycy stawali się coraz bardziej przeciwni zarówno kolonizacji brytyjskiej, jak i nietolerancyjności niektórych grup misyjnych w kwestiach wieloletnich tradycji etnicznych, więc lokalne poparcie dla szkoły słabło. Anson i pozostali pracownicy wierzyli, że jedynym sposobem, by szkoła przeżyła, było sprowadzenie nauczycieli, którzy bardziej skupiliby się na praktycznej edukacji. Ponadto chcieli szkolić Kenijczyków na nauczycieli, tak by w miarę powstawania kolejnych niezależnych szkół uniknąć przerw w kształceniu dzieci.

A wykształcenie, według Ansona Schafera, dawało jedyną, prawdziwą nadzieję dla społeczeństwa.

Wrócił myślami do otwartego podręcznika leżącego przed nim na biurku, zamrugał kilka razy, ale to nic nie dało. Słowa zlewały się w bezładne linie zacierającego się czarnego tekstu. Jak miał przygotować jutrzejsze lekcje, skoro nie mógł nawet czytać?

Siostra Mary John cmoknęła i przemaszerowała tuż obok, chwytając za kompres. Zanurzyła go w umywalce i wykręciła, a potem wcisnęła w jego dłonie.

– Chcesz zupełnie oślepnąć? Zamknij książkę i daj odpocząć oczom. Przecież i tak znasz to wszystko na pamięć.

Niewiele się myliła. Anson uczył tych samych przedmiotów z tych samych podniszczonych podręczników od czasu, gdy wrócił do szkoły po ukończeniu studiów siedem lat temu.

– Może siostra ma rację. Zakroplę jeszcze oczy i pójdę do łóżka.

Siostra Mary John zatrzymała go, dotykając jego ramienia, i pełnym niepokoju szeptem dodała:

– Ale oszczędnie. Byłeś zbyt hojny wobec dzieci zarażonych infekcją. Jeśli nie będziemy ostrożni, może nam nie wystarczyć do czasu, gdy uzupełnimy nasze zapasy.

Ansona przeszył lęk. Roztwór siarczanu miedzi był jego jedynym ratunkiem od całkowitej ślepoty, która groziła mu w wyniku nieustępliwej infekcji oczu. Przypadłość ta nie była niczym nadzwyczajnym w tej części świata, ale Ansonowi udawało się jej unikać aż do minionego miesiąca.

To kolejny powód, dla którego potrzebował nowych, obiecanych mu przez doktora Younga nauczycieli i pielęgniarki. Siostra Mary John, chociaż była osobą kompetentną, wystarczająco nadwyrężała już siły po tym, jak opuściła ich większość pracowników.

Czyżby walczył w przegranej bitwie, usiłując utrzymać szkołę pomimo rosnącego ze wszystkich stron oporu? Choć osobiście mógł odczuwać odrazę do pewnych tradycji etnicznych, oburzało go postępowanie misjonarzy, którzy natychmiast ekskomunikowali kenijskich chrześcijan za kultywowanie wielowiekowych praktyk. Czy już sam święty Paweł nie mówił o takich podziałach? „Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych – pisał w liście do Koryntian. – Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych”.

Anson czasami zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby całkiem wyłączyć z tego religię. Nie chodziło o to, że nie trzymał się mocno wiary. Jako chłopiec marzył, by wejść na drogę kapłaństwa, tak jak to uczynili jego dwaj wujowie. Ale gdzieś pomiędzy kościelnym wychowaniem tu, w szkole, i zdobywaniem tytułu magistra na jezuickiej uczelni w Stanach, odkrył, że jego powołaniem było nauczanie.

Teraz jednak, jeżeli wysiłki Irwina w sprawie rekrutacji zawiodą, a co ważniejsze, jeśli amerykańskie stowarzyszenie misyjne, które wspiera finansowo szkołę, nie zgodzi się na konieczne zmiany, wszystko, co Anson i jego pracownicy mieli do tej pory nadzieję osiągnąć, może się rozpaść.

Udawszy się do swojej ubogiej kwatery znajdującej się nad szkołą, Anson zadecydował, że nie zaaplikuje sobie kolejnej dawki cennego roztworu siarczanu miedzi, by podleczyć oczy. Wolał ratować wzrok tych dzieci, dla których kształcenia poświęcił swoje życie, bo to one były przyszłością Kenii.

Przebrał się w piżamę, a potem wczołgał pod moskitierę rozciągniętą nad jego wąskim łóżkiem. Tutaj, nisko na południowo-zachodnich zboczach masywu Kenia, dni były ciepłe i przyjemne, ale wieczorami szybko robiło się chłodno. Pora deszczowa miała potrwać jeszcze tydzień albo dwa i wilgoć przenikała wszystko, nawet jego koce i poduszkę. Schował się głębiej pod przykrycie, a potem sięgnął przez otwór w moskitierze po kopertę, którą zostawił na stoliku nocnym.

Światło lampy było zbyt słabe, a wzrok Ansona zbyt zamglony, by mógł odczytać telegram od Irwina. Od kiedy otrzymał go sześć dni temu, wielokrotnie prosił siostrę Mary John, by przeczytała mu na głos wiadomość, jakby musiał się przekonywać o zapewnieniu, które było w niej zawarte: „Głowa do góry! Rekrutacja trwa. Oczekuj pomocy pod koniec lata”.

Westchnąwszy ze zmęczeniem, Anson zgasił lampę, a następnie położył się z telegramem przyciśniętym do piersi. Zamknął piekące oczy, przeżegnał się i wniósł ku niebu modlitwę, żeby ta obiecana pomoc wkrótce się zjawiła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: