Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rodzinny interes - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rodzinny interes - ebook

"Trzej bracia, których łączy wyjątkowo silna więź i trudne wspomnienia z rodzinnego domu, przyjaciel z wojskowym doświadczeniem i dodatkowe wsparcie ze strony dziewczyny jednego z nich. Dokładnie tyle wystarczyło, by zorganizować serię przeprowadzonych na wzór operacji militarnych napadów na banki, które wstrząsnęły dwadzieścia lat temu całą Szwecją.

Rodzinny interes to oparta na faktach powieść z mistrzowsko skonstruowaną intrygą i wciągającą akcją. To również przejmująca historia rodziny, opowieść o uczuciach jakie mogą łączyć jedynie braci oraz o trudnych relacjach synów z ojcem. A któż mógłby opowiedzieć tę historię lepiej niż czwarty z braci, który nie brał udziału w rozbojach pozostałych, Stefan Thunberg?

Książka ukaże się w 33 krajach

Prawa do ekranizacji książki kupiło studio DreamWorks Stevena Spielberga!

„Przyprawiająca o dreszcze powieść o niecodziennej szajce przestępców i jednocześnie poruszająca historia o sile rodzinnych więzów. Hipnotyzująca od pierwszej do ostatniej strony książka autorstwa wyjątkowego duetu pisarskiego”. Erik Axl Sund

„Oszałamiająca i wyjątkowa. Jedna z najmocniejszych powieści, jakie przeczytacie w tym roku”. Stephen Booth, brytyjski autor kryminałów"

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-683-4
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Siedzi w żółtym vanie VW, w którym czuć potem i farbą, i jeszcze czymś nieokreślonym. Może to zapach stojącego na desce rozdzielczej kartonowego kubka ze stacji benzynowej. A może okruchów tytoniu rozsypanych na fotelu pasażera. Albo worków z gipsem i pędzli na tylnym siedzeniu, które kupił w sklepie przy Folkungagatan. Albo narzędzi i stołu do tapetowania całkiem z tyłu, które stały w tym cholernym składziku wynajętym przez nią – tkwiły tam przez cztery lata tuż obok jego ubrań i posłania będącego kiedyś połową ich wspólnego podwójnego łóżka.

To tym czuć.

Piwnicą. Przechowalnią. Czasem.

Słońce wali w boczną szybę pokrytą warstwą zaschniętych muszek i kurzu. Dziwny upał nie wiadomo skąd. Otwiera okno, żeby się ochłodziło, i do środka wpada jeszcze większy żar.

– To ja.

– Słyszę.

– Jak się czuje mój chłopczyk? Wszystko dobrze? Wszystko w porządku?

Trzy godziny jazdy od Sztokholmu. Nieduże miasto otoczone terenami przemysłowymi i sosnowym lasem. Krąży tu od wczesnego popołudnia, zmierzając do okolicy z konsumem¹, budką z grillem i boiskiem do gry w siedmioosobowy futbol. Jego celem jest leżąca gdzieś tutaj trzypiętrowa czynszowa kamienica z czerwonej cegły.

– Tak, w porządku.

– Co robicie?

– Nic specjalnego… Zaraz będziemy jeść, mama coś szykuje.

Autostradą, która przeszła w drogę z ograniczeniem do dziewięćdziesiątki, potem do siedemdziesiątki, a jeszcze później do pięćdziesiątki, jechał przez tę Szwecję, której od tak dawna nie oglądał. Zatrzymał się na stacji benzynowej na skraju miasta, BP albo może uno-X, skręcił sobie papierosa – a może to był shell – zamknął za sobą drzwi budki telefonicznej i wybrał numer, który znał na pamięć. Odebrała ona. Zamilkła i od razu przekazała słuchawkę ich najstarszemu synowi.

– A twoi bracia, Leo? Jak się czują?

– No… normalnie.

– I wszyscy są w domu?

– Tak, wszyscy.

Przez ostatnie kilometry jechał powoli. Minął kościół, starą szkołę, rynek i ludzi w szortach i bez swetrów, wystawiających się do słońca, które niedługo zastąpią chmury i burza – było potwornie duszno.

– Możesz podać słuchawkę Feliksowi?

– Przecież wiesz, że on nie chce z tobą rozmawiać.

Siedział przed trzypiętrowym domem i wpatrywał się w wejście, które zdawało się wpatrywać w niego. Nie zamierzał siedzieć tu szczególnie długo.

– Myślałem… A Vincent?

– Bawi się albo chyba…

– Układa lego?

– Nie, on…

– Bawi się żołnierzykami? Opowiedz, co robi?

– Zdaje się, że czyta. Żołnierzyki to stare dzieje, tato.

Okno na samej górze, po prawej, to musi być tamto mieszkanie, które jego czternastoletni syn opisywał mu tyle razy, że chyba potrafi sobie wyobrazić, jak ono wygląda: kuchnia od razu po lewej od wejścia, brązowy okrągły stół z czterema, nie – z pięcioma krzesłami, duży pokój na wprost, drzwi z mleczną szybą, przez którą nic nie widać, po prawej jej sypialnia z drugą połową dwuosobowego łóżka, którą zatrzymała, dalej jeden za drugim pokoje chłopców, Leo, Feliksa i Vincenta, tak jak było wtedy, kiedy mieszkali wszyscy razem.

– A ty?

– Ja…

– A ty co robisz, tato?

– Wracam do domu.

Pięciopokojowe mieszkanie jest oddzielnym światem dźwięków, które napierają. Wdzierają się. Kiedy mama odkręca kran nad zlewem w kuchni, słychać bulgotanie i buczenie, które miesza się z metalicznym pobrzękiwaniem sztućców w szufladzie. Wszystkie te odgłosy próbują zagłuszyć stojący w dużym pokoju telewizor z oglądanymi przez Feliksa animowanymi postaciami wrzeszczącymi falsetem, muzykę z obu potężnych głośników Leo i głęboki głos narratora czytającego jakąś bajkę, która sączy się z dwóch przekrzywionych na głowie Vincenta słuchawek do walkmana. Dźwięki przeplatają się i w końcu zlewają w jedno.

Spaghetti jest gotowe, i sos też.

Mama unosi słuchawki Vincenta i szepcze mu do ucha, że pora jeść, na co on puszcza się przez przedpokój i woła: „Jeść!”. A potem jeszcze raz: „Jeść! Jeść!”.

Telewizor zostaje wyłączony, muzyka milknie.

Jest niemal cicho, gdy wszyscy jednocześnie ruszają do kuchni. Nagle ciszę przecina inny dźwięk, zakłóca ją dzwonek przy drzwiach.

Vincent zatrzymuje się w przedpokoju.

– Otworzę.

Felix mija telewizor i idzie szybko do wejścia.

– Ja otworzę.

Obaj pędzą na wyścigi do drzwi, Vincent, który był bliżej, dopada ich pierwszy i próbuje odsunąć rygiel, ale mu się nie udaje, Felix, tuż za nim, odsuwa rękę brata, pochyla się i wygląda przez judasza. Leo widzi, jak Vincent chwyta jeszcze raz za rygiel, nie mając siły go obrócić, i jak Felix cofa się i odwraca z lękiem w oczach, który nie pojawiał się w nich już od wielu lat.

– O co chodzi?

Felix wskazuje głową na drzwi.

– Tam.

– Co tam?

Znowu rozlega się dzwonek. Długie brzęczenie. Leo rusza w stronę drzwi, podczas gdy Vincent podskakuje, żeby dosięgnąć zamka, a Felix nie ma odwagi puścić klamki.

– Felix, Vincent, odsuńcie się. Ja otworzę.

Żeliwny garnek jest ciężki, kolacja dla trzech synów, którzy z każdym dniem jedzą trochę więcej, i nagle nadgarstki przeszywa ból. Odlać gorącą wodę przez durszlak, włożyć kawałek masła i makaron gotowy.

Cisza.

Zalega, gdy wszystko milknie: telewizor, dwa wzmacniacze i głos narratora czytający bajkę. Rodzaj ciszy, w której jest coś dziwnego. Ktoś dzwoni do drzwi i wszyscy trzej chłopcy oznajmiają, że otworzą.

Później nie będzie wiedziała, czy się odwróciła, czy zdążyła jeszcze spytać, dlaczego synowie znieruchomieli, czy tę ciszę tylko sobie wmówiła. Będzie jedynie pamiętać jego kręcone włosy, teraz znacznie dłuższe, i oddech, w którym nie czuć było czerwonego wina.

I to, że ją uderzył, ale nie tak, jak zawsze.

Bo kiedy uderzyłby ją za mocno, przewróciłaby się na podłogę, a on chce mieć z nią kontakt wzrokowy, gdy wymierza jej karę, jaka należy się komuś, kto lekceważy innych i oddaje słuchawkę telefonu najstarszemu synowi. Ma na niego patrzeć podczas ich pierwszego spotkania po czterech latach.

Chyba jednak mimo wszystko się odwróciła.

Bo pierwszy cios to uderzenie prawej pięści w lewy policzek, a potem ręka przesuwa się niżej, chwyta ją za szyję i obraca głowę w taki sposób, że oboje patrzą na siebie. Drugie, trzecie i czwarte uderzenie trafiają gdzie indziej, lewa pięść ląduje na prawym policzku, popatrz na mnie, krótkie, mocne ciosy, ona unosi ręce, żeby się osłonić, spiczaste łokcie tworzą hełm z kości i skóry.

Jedna ręka na jej karku, druga chwyta ją za włosy, zmusza, aby trzymała się prosto, chociaż ona robi się ciężka, chce osunąć się na podłogę, położyć się, osłonić. Wtedy on opuszcza jej twarz i podnosi kolano. Poczuj mnie, wpycha kolano w jej twarz, no, poczuj mnie. I jeszcze raz. Poczuj mnie.

Nie chodzi o te cztery lata, które minęły, wcale nie, bardziej o te jego oczy. Tata nie ma już tamtego spojrzenia, kiedy jest mu wszystko jedno, co się stanie. Teraz jest kimś, kto wie, co się stanie. Jakby ktoś całkiem inny bił mamę; lewa pięść okłada jej twarz jak pejcz, raz po raz, bez końca. Tata się nie spieszy i nie wydaje przy tym żadnego dźwięku, a zawsze było głośno, kiedy bił.

Ta cholerna cisza. Leo jej nie rozumie.

To dlatego tyle czasu upłynie, zanim Leo zareaguje, coś zrobi. Bo to niby tata, a jednak ktoś inny. I mama, która nie krzyczy. Vincent ukrywa się za jego plecami, a Felix nadal stoi przy drzwiach.

Nie są jeszcze tego samego wzrostu. Gdyby byli, Leo nie skoczyłby mu na plecy. A właśnie to zrobił, kiedy tata znowu podniósł kolano i gdy Leo zdał sobie sprawę, że tym razem to się nie skończy, dopóki mama nie będzie martwa. Leo wisi mu na plecach i zaciska ramię na jego szyi, aż wreszcie tata go z siebie strąca.

Ale w tym momencie ręce taty musiały puścić głowę mamy.

Leo upada na podłogę, a mama, półprzytomna, robi dwa kroki w bok, zasłania sobie twarz, z której leje się krew, najbardziej w okolicy kości policzkowej, gdzie lewa pięść taty rozryła ją głęboko. Tata idzie za nią, chwyta znowu, tak samo jak wcześniej – ma na niego patrzeć, kiedy ją bije.

Jeszcze jedno uderzenie. Mocno zaciśnięta pięść trafia prosto w nos i usta.

Ale tylko raz, bo Leo wstaje z podłogi i wciska się między nich dwoje i też unosi ręce w obronnym geście.

Tato, nie.

Stoi w pustej przestrzeni. Między mamą, która krwawi, a tatą, który chce bić ją dalej, lecz nie może, ponieważ na drodze jego ciosu jest inna twarz.

Leo chwyta go wpół.

Nie za szyję, na to tata jest za wysoki, nie za ramiona, bo do nich też nie sięgnie, tylko obejmuje go w pasie i trochę powyżej.

Tato, nie.

Stopy w skarpetkach ślizgają się po kuchennej posadzce, nie znajdują na niej oparcia, zapiera się więc o nogę stołu i próbuje odepchnąć tatę. Nie udaje mu się do końca, ale osiąga przynajmniej tyle, że ręce taty nie mogą chwycić jej za włosy.

Mama wybiega z kuchni i rzuca się do drzwi wejściowych, które stoją otwarte na oścież. Przewraca się na śliskiej posadzce na klatce schodowej, kapie jej krew, kiedy z trudem znowu się podnosi, a potem stęka i jęczy przy każdym kroku.

Zostali tylko we dwóch.

Leo trzyma go mocno, ściska ramionami wokół talii czy też klatki piersiowej, przyciska się do niego, do taty, jakby go obejmował.

– Teraz twoja kolej, Leonardzie.

Pachnie jedzeniem, spaghetti, sosem bolognese i trochę krwią mamy. Patrzą na siebie.

– Rozumiesz, prawda? Mnie już nie będzie, w każdym razie nie tutaj… Od tej pory odpowiedzialność spoczywa na tobie.

Wzrok taty się zmienia, jego spojrzenie zatrzymuje się na najstarszym synu, i chociaż więcej się nie odzywa, jego oczy mówią za niego.Leo wstrzymał oddech. Silne jasne światło latarki przesunęło się po nim, przycisnął więc twarz do wilgotnego mchu i krzaczków jagód, przywarł mocniej całym ciałem do ziemi. Chował się, dopóki snop światła nie padł znowu na szary betonowy sześcian, żeby teraz tam wszystko sprawdzić. Strażnik za każdym razem robił trzy rundy. A leżąc tutaj, tak blisko niego, zaledwie kilka kroków od skraju lasu, Leo mógł łatwo śledzić jego określone procedurą czynności.

Najpierw mężczyzna kierował światło na zamek w stalowych drzwiach, upewniając się, czy nie ma śladów włamania.

Potem obchodził bunkier, oświetlając latarką betonowe ściany.

Na koniec opierał się o niego plecami, muskany jedynie wiatrem, który tu, na górze, wydawał się bardziej niespokojny niż gdzie indziej, i przez chwilę palił papierosa, jakby odpoczywał w ciemności, dopóki się nie upewnił, że wszystko wygląda tak samo jak poprzedniego wieczoru.

Leo zaczął znowu oddychać. Leżał tutaj już siódmy wieczór z rzędu. Pojawiał się dokładnie z wybiciem ósmej. W tym samym miejscu, między dwoma nagimi pniami drzew. Najpierw nic się nie działo. Słychać było jedynie wiatr, sowę, która pohukiwała bez przerwy, i bzyczenie kilku namolnych owadów.

Potem zjawiał się strażnik. Najwcześniej dwadzieścia dwie minuty po ósmej, w poniedziałek, a najpóźniej dziesięć po dziewiątej, w środę. Tego wieczoru – Leo spojrzał na swój zegarek z czerwonymi wskazówkami – za pięć dziewiąta zdezelowane volvo zaparkowało przed zamkniętym szlabanem.

Osobliwe uczucie.

Leżeć kilka metrów dalej i obserwować każdy ruch człowieka przekonanego o tym, że jest zupełnie sam. Umundurowanego faceta, który głęboko zaciąga się papierosem i odpowiada za całe zapasy mobilizacyjne w Sztokholmskim Regionie Obronnym numer 44.

Leo poprawił sobie mikrofon przy kołnierzu, po czym wyciąg­nął szyję i uniósłszy głowę ponad krzaczkami jagód, szepnął:

– Smoking Man opuszcza miejsce.

Ciągle jeszcze dało się słyszeć skrzypienie gumowych kaloszy i można było dostrzec światło latarki migające między iglastymi gałęziami i nagimi krzewami. A zaraz potem – kiedy strażnik przemierzy już całą drogę wijącą się wzdłuż lasu i minie Feliksa, Vincenta i opuszczony szlaban, uruchomi samochód i zniknie na szosie – on i Jasper będą mogli wreszcie wstać i spotkać się przed zabezpieczonymi stalowymi drzwiami.

Rów między lasem a pokrytym żwirem placem był pełen wody. Grube podeszwy butów trekkingowych pośliznęły się na trawie, kiedy wziął rozbieg i go przeskoczył, z ciężką torbą w jednej ręce i z płytą pilśniową w drugiej. Rozejrzał się dookoła. Duże, prostokątne żwirowisko w lesie i niewielki szary betonowy sześcian pośrodku. Właśnie do niego zmierzał. Do tego bunkra.

Od drugiej strony zbliżał się Jasper, miał mech i igły we włosach i dźwigał równie ciężką torbę.

Nic do siebie nie powiedzieli. Nie musieli.

Leo położył płytę pilśniową – sześćdziesiąt centymetrów na sześćdziesiąt – bezpośrednio na ziemi przed drzwiami bunkra.

Długo zastanawiał się, jak najlepiej to zrobić. Wysadzona betonowa ściana od razu rzuciłaby się strażnikowi w oczy w świetle jego latarki. No i byłoby przy tym za dużo hałasu.

Później przeanalizował pomysł z dachem. Pewnie dałoby się dosyć łatwo unieść kawałek blachy, która leży na wierzchu jako ochrona przed deszczem, spenetrować piętnaście centymetrów betonu od góry w głąb i potem położyć blachę z powrotem. Kiedy później strażnik poświeciłby latarką od zewnątrz, niczego by nie zauważył. Ale i w tym przypadku byłoby głośno.

Jest jeszcze jedno dojście. Od dołu. Ziemia pod bunkrem tworzyła przeciwciśnienie i mogła skierować siłę wybuchu ku górze. W tej sytuacji potrzeba mniej materiału wybuchowego, co w konsekwencji sprawi, że huk będzie mniejszy.

Leo wyjął z torby z pół kilograma ciasta.

Materiał wybuchowy m/46. Osiemdziesiąt sześć procent pentylu i czternaście procent oleju mineralnego.

Uklęknął i zaczął ugniatać z niego w świetle dwóch czołówek dwanaście czterdziestogramowych kulek. Ta masa była suchsza i mniej elastyczna niż gotowe ciasto piernikowe z ICA w plastikowej tubie, ale za to odporna na wilgoć i wstrząsy i na tyle stabilna, że można ją było wrzucić do tlącego się ognia, a ona mimo to nie wybuchała.

Pewnie mógłby zrobić trzynaście kulek, albo szesnaście czy dwadzieścia.

Ale on chciał mieć ich dwanaście.

– To chyba nie wystarczy.

Następnie rozłożył je na płycie pilśniowej jak na tarczy zegara – czterdzieści gramów materiału wybuchowego na każdej pełnej godzinie.

– Wystarczy.

– Ale według tabeli…

– Wojsko zawsze przesadza. Im chodzi o to, żeby zabić. Nam wystarczy połowa. Bo chcemy dostać się tylko do środka, a nie zniszczyć to, co tam jest.

Spojrzał na Jaspera, który zwinnie rozłożył wyjętą z torby składaną saperkę i zaczął kopać, a z każdym jego ruchem powiększał się dół przed i pod drzwiami przypominającymi wejście do sejfu.

Kupka materiału wybuchowego jako oznaczenie każdej kolejnej godziny. Koło czasu.

Zdawał sobie sprawę, że to mogło wydawać się diabelnie zabawne, czas jednak miał dla niego bardzo duże znaczenie – zawsze wiedział, która godzina, chociaż nie nosił zegarka. Zegar tykał w jego wnętrzu, od najmłodszych lat tak było.

Dwa i pół metra lontu.

Wyglądał jak zwyczajny brunatny sznur w jednej z przegródek torby.

Wąż wijący się po płycie pilśniowej od jednej kulki ciasta do drugiej i przymocowany taśmą, tak by godzina dwunasta łączyła się z pierwszą, a ta z drugą – i tak dookoła tarczy.

– Gotowe.

Dół pod wejściem, pod dnem bunkra, musi być odpowiednio głęboki, aby dało się wsunąć całą płytę. Jasper poci się, zgięty wpół, potem kopie na kolanach, wpychając saperkę daleko w podkop pod posadzką magazynu. Leo dołączył do niego, ich gorączkowo pracujące ramiona trącają się, gdy dłonie ryją w ziemi tam, gdzie nie sięga saperka.

– Teraz.

Każdy z nich trzyma płytę pilśniową za brzeg od swojej strony i wsuwa ją ostrożnie, delikatnie, centymetr po centymetrze, żeby nie potrącić żadnej z dwunastu kulek materiału wybuchowego i żeby koniec lontu wystawał tak, jak powinien. Kiedy upewnili się, że cała płyta przeszła już bezpiecznie pod drzwiami i że rzeczywiście leży na miejscu pod jedynym pomieszczeniem tego małego domku, przysypali ją z wierzchu i z boków żwirem, tak by szczelnie wypełnić podkop.

– Dobrze?

– Dobrze.

Długie godziny wyliczeń. Całe dni zdobywania materiałów. Tygodnie poszukiwań, niekończące się spacery po lesie w kaloszach i z koszem na grzyby w ręce, żeby wytropić miejsce, które szwedzka armia wybrała na zlokalizowanie magazynów mobilizacyjnych, a kiedy odkrył to tutaj, teren nazywany Getryggen, leżący w gminie Botkyrka, około trzydziestu kilometrów na południe od Sztokholmu, wiedział, że nie musi już więcej jeździć i szukać.

Zostało im jeszcze kilka minut.

Chwycił krótki koniec lontu, który wystawał z otworu pod drzwiami, i przymocował go taśmą do detonatora, połączył z plusem i minusem kabla elektrycznego, po czym odszedł najdalej jak mógł, za plac i rów, z powrotem do lasu, i podpiął drugi koniec przewodu do motocyklowego akumulatora.

– Felix? Vincent?

Wcześniej poprawił sobie mikrofon, teraz to samo zrobił ze słuchawką w uchu.

– Tak?

– Teren wolny?

– Wolny.

Nie ruszał się.

– Jeszcze dziesięć sekund.

Był tylko on, słaby wiatr i nic poza tym.

– A potem wysadzam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: