Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rok na Kwiatowej. Tom II. Zamarznięte serca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 listopada 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rok na Kwiatowej. Tom II. Zamarznięte serca - ebook

Popularna seria autorki najpiękniejszej literatury obyczajowej teraz w zimowej odsłonie.

Ogrzej swoje serce wśród przyjaciółek z Kwiatowej!

 

Liliana stoi przed trudnym zadaniem: musi zaopiekować się młodszą kuzynką, która zatrzymuje się u niej na jakiś czas. Nastolatka sprawia sporo kłopotów i gdy Liliana postanawia z nią poważnie porozmawiać, dowiaduje się o traumatycznych przeżyciach dziewczyny. Pod adresem partnera Liliany padają poważne oskarżenia. Niespodziewanie okazuje się też, że Liliana musi zmierzyć się z własną, trudną przeszłością. Jakie decyzje podejmie? I czy ostatecznie uda jej się odnaleźć wspólny język z zamkniętą w sobie nastolatką?

 

Najnowsza powieść Karoliny Wilczyńskiej to próba zrozumienia, że przeszłość zawsze nas odnajdzie, nie możemy przed nią uciec.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-780-9
Rozmiar pliku: 986 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Liliana

Uwierz, że gdyby nie moje opanowanie i to, że była prawie trzysta kilometrów ode mnie, to nie wiem, co mogłoby się wydarzyć. Naprawdę czasami nie rozumiem, skąd to się w ludziach bierze – z bezmyślności, bezczelności, a może to takie cwaniactwo po prostu. Zaraz ci wszystko opowiem, tylko naleję Kubusiowi wody. O, zrobione, w porządku. Przepraszam, ale zawsze po spacerze dostaje jedzenie i świeżą wodę, taki mamy rytuał.

Musisz wiedzieć, że jakoś udało mi się przyzwyczaić do obecności Agnieszki. Oczywiście nadal irytują mnie niektóre jej zachowania, na przykład to, że ciągle zostawia kosmetyki gdzie popadnie, chociaż dostała własną półkę w łazienkowej szafce. Nie wiem, ile razy jeszcze będę musiała powtórzyć, żeby tego nie robiła. Swoją drogą to ciekawe, taka wybiórcza pamięć. Bo kiedy ja jej coś obiecam, tak jak ostatnio wyjście na zakupy, to nie zapomina. A tak, owszem, byłyśmy w kilku sklepach, nie patrz z takim zdziwieniem. Nie miałam wyjścia. Kiedy zobaczyłam to, co sobie kupiła, szczególnie białe kozaczki i kurtkę ze sztucznym futerkiem, stwierdziłam, że tego już za wiele.

– Zamierzasz w tym chodzić? – zapytałam wprost.

– Tak. Kupiłam z pieniędzy zarobionych u pani Wioli. A co?

Ktoś inny może próbowałby coś wymyślić, ale ja cenię sobie szczerość w takich sytuacjach. Zresztą chyba lepiej, jeżeli prawdę usłyszy ode mnie niż od kogoś obcego.

– Szkoda, że nie zapytałaś mnie o zdanie. Pomogłabym ci wybrać coś gustowniejszego.

– Myślałam, że jest dobrze. Podobało mi się i nie było najtańsze. – Dziewczyna patrzyła raz na mnie, raz na zakupy i miała łzy w oczach. – Przesłałam mamie zdjęcia ze sklepu i powiedziała, że może być.

Słyszysz? Mama zaaprobowała te zakupy. Pewnie, sama nie musiała wydać ani grosza na nie, to jak miała nie być zadowolona.

– Następnym razem, gdybyś potrzebowała konsultanta, lepiej się najpierw zastanów nad jego wyborem – poradziłam.

– Zapytałabym ciebie, ale i tak byś mi nie odpisała. Nigdy nie masz czasu.

Ta dziewczyna jeszcze śmie formułować pod moim adresem pretensje. Rozumiesz? Utrzymuję ją, daję mieszkanie – to mało? Jej rodzice jakoś nie pomyśleli, że zbliża się zima i córka potrzebuje butów. No, prawdę mówiąc, ja też nie pomyślałam, ale w końcu nie mam doświadczenia w opiece nad dziećmi. Nie mówiąc o tym, że to w ogóle nie jest moje dziecko.

Już miałam przywołać ją do porządku i przypomnieć, na jakich zasadach u mnie przebywa, ale spojrzałam na tę okropną kurtkę i złote klamerki kozaczków, i naprawdę żal mi się jej zrobiło. W sumie powinna ponieść konsekwencje swojej bezmyślności i skoro wydała pieniądze, to chodzić w tym, co kupiła, ale z drugiej strony w pewnym sensie jej wygląd świadczy też o mnie. Jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że kupiła to coś za moją namową.

– Twoje złośliwości nie robią na mnie żadnego wrażenia – poinformowałam ją spokojnie. – Nie mam czasu, bo pracuję. I nie licz na to, że będę na twoje zawołanie. Jednak jeżeli masz do mnie jakąś sprawę, możesz zapytać wcześniej i wspólnie ją ze mną zaplanować. Zapamiętaj to na przyszłość, dobrze?

Pokiwała głową.

– A w najbliższą sobotę pojedziemy na zakupy. Bo z tym – wskazałam na rzeczy leżące na tapczaniku – nic się raczej nie da zrobić. – Podniosłam dłoń, bo widziałam, że chyba chce mi dziękować. – Nie robię tego dla ciebie. Raczej dla siebie. Ale żeby było jasne – to ostatni raz. W przyszłości lepiej zastanawiaj się nad wydatkami.

– Dobrze, ciociu.

Wiedziałam, że jej pokorny ton jest skutkiem obiecanych zakupów, ale miałam to w nosie. Przecież to dla mnie nic nowego. Ludzie chcą moich pieniędzy, więc nie pierwszy raz kupuję sobie spokój. To naprawdę najniższy z możliwych kosztów jego uzyskania, wiem, co mówię. No, w każdym razie pojechałyśmy na te zakupy, dostała kurtkę, kozaki i nowe spodnie. Przy okazji zrobiłam jej mały wykład na temat elegancji, ale nie wiem, czy coś z tego zostanie jej w głowie. Najważniejsze, że będzie jakoś wyglądać.

Miałam nadzieję, że na jakiś czas zapewniłam sobie odrobinę spokoju, ale bardzo się myliłam. I tu właśnie dochodzimy do tego, co mnie tak bardzo zdenerwowało. Tak, ten cały wstęp był może nieco przydługi, ale chciałam, żebyś wiedziała, jak wygląda sytuacja. I skoro już wiesz, to posłuchaj, co stało się kilka dni temu.

Przygotowywałam właśnie zamówienia, bo przede mną najgorętszy okres roku. Potrzebowałam spokoju, żeby wszystko dobrze zaplanować, dlatego zdecydowałam się zająć tym wieczorem. Zakładałam, że we własnym domu będę mogła liczyć na ciszę, tym bardziej że Janusz miał tego dnia jakąś biznesową kolację z klientem i zapowiedział, że wróci późno.

Praca szła mi dobrze i wyglądało na to, że koniec roku powinien być udany. Pozostało mi jeszcze ustalenie terminów dostaw do poszczególnych sklepów i analiza grafików pracy, ale czułam, że niedługo skończę. Miałam nadzieję, że zdążę przed powrotem Janusza i uda nam się jeszcze usiąść na chwilę z kieliszkiem wina.

Wtedy zadzwonił telefon. Nawet nie spojrzałam na wyświetlacz, bo mam pewne zasady, których się trzymam, a jedną z nich jest to, że nie odbieram po dwudziestej drugiej. W ogóle nie pojmuję, jak ludzie mogą mieć taki tupet, żeby wydzwaniać do kogoś późnym wieczorem. Przecież są jakieś elementarne zasady dobrego wychowania, prawda? A skoro ktoś ich nie zna, ja nie czuję się w obowiązku tolerować jego braków. I właśnie dlatego zignorowałam dzwonek. Ktoś jednak był uparty, bo zadzwonił ponownie. O nie, nie ze mną te numery! Nie odebrałam i tym razem. Zapanowała cisza i już chciałam wrócić do pracy, kiedy ze swojego pokoju wyszła Agnieszka.

– Ciociu, mama do mnie dzwoniła. Mówi, że chce z tobą porozmawiać, ale nie odbierasz…

– Jestem zajęta – odpowiedziałam, nie podnosząc głowy znad monitora. – Poza tym nie odbieram o tej porze. Powiedz mamie, żeby zadzwoniła jutro.

– Dobrze. – Dziewczyna znikła za drzwiami. Już się nauczyła, że kiedy pracuję, lepiej mi nie przeszkadzać.

Niestety jej matka chyba była bardziej oporna, bo dzwonek telefonu rozbrzmiał po raz trzeci. Byłam już mocno zirytowana, ale zrozumiałam, że gotowa wydzwaniać przez pół nocy, więc odebrałam.

– Chyba Agnieszka przekazała ci moją wiadomość – zaczęłam bez zbędnych wstępów.

– Lilu, daj spokój, przecież jesteśmy rodziną, to chyba nie musimy się bawić w takie konwenanse – szczebiotała wesoło Klaudia, co było zdumiewające, biorąc pod uwagę fakt, że ponad dwa miesiące temu podrzuciła mi swoją córkę i wyłączyła telefon. A teraz dzwoni jak gdyby nigdy nic.

– Mam na imię Liliana – przypomniałam na początek i czekałam, co powie.

A przeczucia miałam złe, bo kiedy ostatni raz powołała się na nasze pokrewieństwo, nic dobrego z tego nie wynikło.

– Dobrze, dobrze, niech ci będzie – zaświergoliła. – Najważniejsze, że cię słyszę.

– Doprawdy? – pozwoliłam sobie na ironię, ale chyba jej nie zrozumiała.

– Tak, kochana. Siedzę właśnie i myślę o różnych sprawach…

Ciekawe, czy też o tym, że zajmuję się jej córką – pomyślałam.

– I tak mi przyszło do głowy, że zbliżają się święta. No i zaraz sobie o tobie przypomniałam.

– W jakim kontekście?

– Jak to w jakim? Wspominałam nasze wspólne święta. Pamiętasz, jak było cudownie? Może warto do tego wrócić? Mogłabyś odwiedzić rodzinne strony, tak dawno nie byłaś tutaj. Wpadłabyś do nas w pierwszy dzień świąt na obiad…

– To wykluczone – przerwałam ostro.

– Liliana, nie daj się prosić. Przecież taki powrót do dzieciństwa to supersprawa. Będziesz się dobrze bawić, jestem pewna – trajkotała, a mnie w gardle rosła wielka kula, której nie mogłam przełknąć.

Nie miałam zamiaru wracać do dzieciństwa. Ani teraz, ani nigdy. Wyjechałam po to, żeby nie wracać. I byłam pewna, że nie mam ochoty na to, co ona nazywa dobrą zabawą. Chciałam o tym powiedzieć Klaudii, ale ta dodała jeszcze jedno zdanie, które sprawiło, że zrozumiałam jej prawdziwe intencje.

– Agnieszka zaczyna ferie dzień przed Wigilią, to mogłybyście przyjechać razem. A potem wróciłybyście po sylwestrze.

Rozumiesz teraz? Ona nie dzwoniła po to, żeby spędzić ze mną święta. Chciała po prostu, żebym przywiozła i odwiozła Agnieszkę. Pewnie przy okazji będzie próbowała sprawdzić, czy nie pozbędę się dziewczyny. Czy nie uważasz, że to naprawdę przekracza wszelkie granice?

W każdym razie dla mnie to wystarczyło. Natychmiast odzyskałam równowagę, przełknęłam tę gorzką kulę i postanowiłam zakończyć rozmowę.

– Powtarzam ci to po raz drugi i ostatni: nie przyjadę. Będziecie musieli kupić córce bilet na autobus. I nie obawiaj się, może wrócić. Jestem na tyle odpowiedzialna, że nie zostawię dziewczyny na ulicy. Czego nie można powiedzieć o jej rodzicach. – W słuchawce zapanowała cisza, a to oznaczało, że osiągnęłam swój cel. Pozostało tylko dokończyć dzieła. – Myślę, że już wszystko sobie powiedziałyśmy. Ponieważ przez dwa miesiące nie odbierałaś ode mnie telefonu, pozwolisz, że teraz ja nie będę odbierać twoich. Chyba to zrozumiesz, w końcu jesteśmy rodziną i nie musimy się bawić w konwenanse, prawda? – Nie czekałam na odpowiedź. – Zatem dobranoc, muszę wracać do pracy.

No i tak to się właśnie skończyło. Pytasz, czy nie jest mi przykro? Czy nie żałuję rodzinnych kontaktów? Zapewniam cię, że nie. Po pierwsze, nie zależy mi na czymś, co na odległość śmierdzi nieszczerością. Po drugie, powrót tam jest ostatnią rzeczą, na którą miałabym ochotę i nawet jest mi na rękę, że sprawa została jasno postawiona. Mam nadzieję już nigdy więcej nie otrzymywać podobnych propozycji. Opieka nad Agnieszką jest wystarczającą rekompensatą, że tak to nazwę, za fakt złączenia nas przez los więzami krwi. Co prawda nie sądzę, abym była coś winna moim powinowatym, specjalnie nie używam słowa – bliskim, jednak jeżeli nawet oni tak twierdzą, to chyba spłacam ten niby-dług z nawiązką. I wystarczy.

Nie, nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Już dawno przyjęłam zasadę, że jeżeli ja nie mówię nikomu, jak ma żyć, niech inni też nie próbują wtrącać się do moich decyzji. Ułożyłam sobie wszystko, śmiem twierdzić, całkiem nieźle, więc nie widzę powodu, żeby to zmieniać. Nie patrz tak na mnie, dobrze? Czy każdy musi marzyć o świętach z rodziną? Wyobraź sobie, że ja akurat nie. A już tym bardziej z ludźmi, z którymi nie mam nic wspólnego i którzy nie interesowali się mną nigdy wcześniej, a przypomnieli sobie dopiero wtedy, gdy potrzebne im były moje pieniądze. Dlatego nawet nie próbuj mnie przekonywać. Opowiedziałam ci o tym tylko po to, żebyś wiedziała, dlaczego jestem poirytowana. I nie musisz się martwić, przejdzie mi. Zrobię nam jeszcze po jednej mocnej kawie, zjemy ciasteczka z „Dorotki” i zapewniam cię, że o wszystkim zapomnę.

Pewnie się dziwisz, że dzwonię, ale miałam wczoraj wolny wieczór i trochę czasu na rozmyślania. Janusz wcześnie zasnął, a ja jakoś nie mogłam, więc poszłam do kuchni i zrobiłam sobie herbatę. Siedziałam nad filiżanką i wciąż przypominało mi się to, o czym ci ostatnio opowiadałam. Po spokojnym przeanalizowaniu swoich słów, doszłam do wniosku, że mogłaś wysnuć mylne wnioski. Wiesz, że nie lubię niedomówień i niejasnych sytuacji, więc postanowiłam dopowiedzieć jeszcze kilka rzeczy. Jeżeli oczywiście masz czas, żeby mnie wysłuchać. Masz? Doskonale. Zatem opowiem ci o moim stosunku do Bożego Narodzenia.

Zwykle do każdej osoby i sprawy staram się mieć jednoznaczny stosunek. Lubię kogoś albo nie. Coś mi się podoba albo nie. Wtedy wszystkie decyzje są proste i nie trzeba się zbyt długo zastanawiać. To pomaga. Nie mówiąc o tym, że omija się niepotrzebne rozterki i mnóstwo problemów.

Święta to jedyna rzecz, do której mam dwojaki stosunek i w żaden sposób nie mogę tego zmienić. Z jednej strony lubię je i czekam niecierpliwie na ich nadejście. Dziwisz się? Spokojnie, zaraz wyjaśnię dlaczego i zapewniam, że przestaniesz się dziwić. Ten czas jest najlepszy w moim biznesie. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, ile ludzie wydają w grudniu na ubrania? A ile na różnego rodzaju upominki? Przecież najpierw są mikołajki, potem prezenty pod choinką. Każdy musi obdarować co najmniej kilka osób. A rodzinne wizyty – trzeba dobrze wyglądać. Na zakończenie zabawy sylwestrowe. No, i żeby już być dokładnym, to jeszcze ozdoby – stroiki, bombki, światełka, baloniki, figurki i mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. To wszystko jest w moich sklepach i uwierz, że sprzedaje się w ilościach wprost hurtowych. Inna sprawa, że na większość tych rzeczy normalnie nawet bym nie spojrzała, ale dawno zrozumiałam pewien fakt. Moim zadaniem jest dostarczenie klientom tego, co chcą. Dostarczam więc i wszyscy są zadowoleni.

Dlatego uwielbiam grudzień. Od pierwszego do ostatniego dnia widzę w myślach, jak obracają się cyferki na moim koncie i jak widoczna tam liczba staje się z każdą chwilą coraz większa. A ja w związku z tym spokojniejsza i bardziej zadowolona.

Nie myśl tylko, że to wszystko robi się samo. Co to, to nie. Moje zyski są wynikiem ciężkiej pracy i przygotowań, które zaczynam dużo wcześniej. Trzeba negocjować ceny, zagwarantować dostawy i tak zabezpieczyć umowy, żeby nie było opóźnień lub braków. Każda taka sytuacja to strata, której się nie nadrobi. Muszę też panować nad personelem. Czy wiesz, że w grudniu jest najwięcej zwolnień lekarskich? Nie wiedziałaś? Ja na początku też. Potem się dziwiłam, bo nie potrafiłam znaleźć przyczyny. Dopiero po kilku latach zrozumiałam, że te zwolnienia są potrzebne na świąteczne porządki, opiekę nad dziećmi w czasie ferii, pieczenie placków, zakupy i co tam jeszcze. Efekt był taki, że czasami musiałam zamykać sklepy wcześniej, bo nie miałam obsady. A to generowało kolejne straty.

Teraz jestem mądrzejsza. Daję solidne premie, ale tylko tym, którzy w grudniu nie opuszczą ani jednego dnia w pracy. Jak zawsze, pieniądze okazały się najlepszym lekarstwem. Cały personel pracuje bez problemu i nikt nie ma kłopotów ze zdrowiem. Sama widzisz, że muszę myśleć o wszystkim. Mimo to nie narzekam. Zresztą jestem zadowolona, że akurat w grudniu nie mam w ogóle czasu.

I tu przejdę do drugiej strony mojego stosunku do Bożego Narodzenia. Otóż, mówię to zupełnie szczerze, denerwuje mnie ta cała rozdmuchana świąteczna atmosfera. Pewnie gdybym na tym nie zarabiała, wyjeżdżałabym na cały grudzień gdzieś, gdzie nie ma choinek, lampek, kolęd i całej reszty. Mnie kojarzy się to wyłącznie ze sztucznością, wszechobecnym udawaniem i robieniem nastroju na siłę. Ileż rodzinnych problemów zamiata się pod dywan, a w czasie świąt jeszcze dokładniej przyciska je kamieniem wymuszonych uśmiechów i nietrafionych prezentów. Twierdzisz, że nie wszędzie tak jest? Może, nie będę się sprzeczać, ale ja nie znam podobnych przypadków. Jeżeli istnieją takie szczęśliwe rodziny, to bardzo dobrze, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć, zwłaszcza że moje doświadczenia zupełnie na to nie wskazują. Zresztą nie chodzi mi o to, żeby się z tobą sprzeczać, ale żeby wytłumaczyć ci, dlaczego mówię to, co mówię.

Teraz już wiesz. I dodam tylko, że naprawdę nie jestem taka naiwna, aby sądzić, że nagłe zainteresowanie ze strony mojej kuzynki wynika z tęsknoty i rodzinnej miłości. Bo sama musisz przyznać – fakty absolutnie na to nie wskazują. Jakoś nigdy wcześniej nie zadała sobie trudu, żeby mnie odszukać, nie przyszło jej do głowy zapraszanie mnie na święta czy jakiekolwiek inne okazje. O czarnej owcy lepiej nie myśleć, wygodniej przyjąć taką wersję, która zwalnia z odpowiedzialności, spokojniej się wtedy żyje. Nie myśl, że mam pretensje. Nie, sama też nie szukałam kontaktu. I nie szukałabym nadal. Jestem nawet zła na siebie, bo nie udało mi się uniknąć opieki nad Agnieszką. Zdaję sobie sprawę z okazanej w ten sposób słabości. Ta sytuacja pokazuje dobitnie, że nie udało mi się zupełnie odciąć od przeszłości. I to mnie dodatkowo irytuje.

W każdym razie nie zamierzam robić nic poza niezbędnym minimum, a wspólne spędzanie Bożego Narodzenia do tego minimum z pewnością się nie zalicza. Dlatego bardzo cię proszę – nie próbuj mnie namawiać do zmiany decyzji. Nie pojadę, nie siądę z nimi przy jednym stole i nie będę udawała, że jest miło. Bo nie było, nie jest i nie będzie.

Chciałabym, abyś uszanowała moją prośbę, nawet jeżeli masz inne zdanie.

Chyba się trochę rozgadałam. Nie będę ci już przeszkadzać, na pewno czekają na ciebie ważne zajęcia, więc na zakończenie powiem ci tylko, żebyś się o mnie nie martwiła. Zrobię to, co sprawdzone od lat – wezmę z grudnia, ile można, a resztą nie będę się zajmować.

Cieszę się, że znalazłaś czas na odwiedziny. Mnie też odpowiadał ten termin, mówiłam ci, że między świętami a sylwestrem mam chwilę oddechu. Największy zakupowy szał za mną, chociaż oczywiście zadbałam, żeby w sklepach nie brakowało towaru dla tych, którzy do noworocznych zabaw przygotowują się w ostatniej chwili. Co prawda nie bardzo rozumiem, jak można odkładać takie sprawy i potem w biegu wybierać z tego, co zostało. Ja muszę być w pełni zadowolona ze stylizacji, inaczej czułabym dyskomfort, który z pewnością popsułby mi zabawę. Jednak, wyobraź sobie, że wiele kobiet nie przywiązuje do tego wagi. Już pomijam fakt, że nie mają pojęcia, w czym im dobrze. No, ale nie o tym chciałam ci opowiedzieć. Zakończę więc wątek zawodowy krótko – jestem zadowolona, bo w tym roku nie było żadnych niedociągnięć i wszystko poszło zgodnie z planem. Zrobię jeszcze ostateczne podsumowanie na początku stycznia, ale już teraz wiem, że mogę planować jakąś ciekawą podróż na lato albo nawet na wiosnę.

Ale nie wybiegajmy na razie w przyszłość. Skoro już się spotykamy, to opowiem ci o czymś. Właściwie nie sądziłam, że jeszcze powrócę do tematu świątecznego, jednak chciałabym się podzielić z tobą tym, co mnie zaskoczyło.

Święta spędzałam sama. Jak wiesz, Agnieszka wyjechała do rodzinnego domu, zresztą przed samym wyjazdem miałyśmy jeszcze małe spięcie. Wyobraź sobie, że ona pojechała w tej kurtce i butach, które sama kupiła.

– Dlaczego to zakładasz? – zapytałam ją, gdy zobaczyłam ten okropny zestaw. Sądziłam, że już dawno go wyrzuciła, bo przecież do niczego się nie nadawał.

Na dodatek usiłowała udawać, że nie słyszała pytania. Powtórzyłam więc, starając się zachować spokój.

– Bo tak – mruknęła pod nosem.

– To nie jest odpowiedź. Przecież w tym, co ci kupiłam, wyglądasz dużo lepiej. Chyba sama to widzisz?

– A może ja chcę wyglądać gorzej? – odpowiedziała zaczepnym tonem. Chyba liczyła na to, że mnie wyprowadzi z równowagi. Jednak myliła się.

– Jeżeli tak, to proszę bardzo – zakończyłam dyskusję.

Potem pomyślałam, że zrobiła to specjalnie. Sadzę, że chciała się zemścić za to, że nie zgodziłam się jej zawieźć. Chyba się ze mną zgodzisz? No a jeśli tak, to trafiła jak kulą w płot. Bo co mnie w gruncie rzeczy obchodzi, jak ona będzie wyglądać? Ze mną jej nikt nie zobaczy, więc nie ma problemu. Najważniejsze, że wyjechała.

Janusz pojechał do byłej żony na Wigilię, miał wrócić następnego dnia po południu. Planowaliśmy, że wyskoczymy na jakiś obiad, może, jeżeli pogoda dopisze, zrobimy sobie spacer. Nic specjalnego, po prostu wolny dzień. Odpowiadało mi to, bo oszczędzało zbędnych według mnie przygotowań. Nigdy nie przepadałam za gotowaniem w ilościach hurtowych. Nie powiem, lubię czasem zrobić coś smacznego, nieźle wychodzi mi pieczeń, owoce morza, za którymi przepadam, czy sałatki. Ale przyrządzanie wszystkiego naraz uważam za przesadę. Połowę potem się wyrzuca, a ja nie znoszę marnotrawstwa. O kosztach już nawet nie wspominam, bo dla mnie nie byłyby problemem. Jednak denerwuje mnie to nasze „zastaw się, a postaw się”. Nigdy nie mogłam tego zrozumieć. Zawsze wyznawałam zasadę, że można wydać tyle, ile się ma, ani grosza więcej. Unikałam pożyczek, kredytów, rat i dobrze na tym wyszłam. No, ale wróćmy do rzeczy.

Zostałam sama. Miałam w planach leniwy wieczór przed telewizorem, z kieliszkiem dobrego wina. A przedtem długą kąpiel z pianą o zapachu wanilii. Bardzo lubię poleżeć w wannie, doskonale mnie to relaksuje, a od czasu, kiedy zamieszkała u mnie Agnieszka, jakoś mi to nie wychodzi. Świadomość, że ktoś jest w domu i w każdej chwili może zakłócić mi wypoczynek, sprawia, że mam problem z rozluźnieniem się. Dlatego postanowiłam wykorzystać tę okazję i zrobić sobie luksusową wersję kąpieli – dużo świeczek, spokojna muzyka w tle, wiesz o czym mówię?

Zanim jednak mogłam oddać się całkowicie relaksowi, musiałam zadbać o Kubusia. Teraz, zimą, trzeba go wyprowadzać kilka razy dziennie, bo dłuższy spacer nie wchodzi w grę. On w ogóle nie przepada za śniegiem, mimo że kupiłam mu urocze ocieplane ubranko – chabrowe z białym futerkiem. Wygląda w nim słodko i na pewno nie jest biedactwu zimno w brzuszek. Za to bardzo marzną mu łapki – podnosi je wysoko i przy każdym kroku patrzy na mnie z wyrzutem. Dlatego nie mam sumienia zbyt długo narażać go na mróz i wolę wychodzić częściej.

Ten spacer też zaplanowałam tylko na kilka minut. Pomyślałam, że obejdziemy blok dookoła i wystarczy.

Kiedy Kubuś zajmował się swoimi psimi potrzebami, ja spojrzałam w górę. Większość okien była ciemna, pewnie mieszkańcy pojechali na wieczerzę do rodzin. U Wioli i Malwiny też nie świeciły się światła. Domyśliłam się, że ta pierwsza pojechała do teściowej, a druga zapewne spędza święta z matką. Wiesz, że mają dom przy Spacerowej? No, właśnie. Chociaż Malwina wspominała, że chcą go sprzedać. Na razie jednak pozostaje to raczej w sferze planów.

Na koniec zerknęłam w stronę mieszkania Róży i zobaczyłam, że u niej okno rozświetlały srebrzyste lampki. Powiem ci, że o ile w zasadzie nie podobają mi się takie dekoracje ze światełek, to w tych u Róży było coś. Może ten delikatny kolor, fakt, że nie migały nerwowo? Nie wiem, ale w sumie wyglądało nawet całkiem przyjemnie.

Kubuś pociągnął mnie w stronę wejścia na klatkę schodową, więc oderwałam wzrok od świątecznej dekoracji. Ale wjeżdżając windą do siebie, cały czas myślałam o Róży. Siedziała sama w swoim małym mieszkanku, towarzyszyły jej tylko koty, bo przecież nie miała żadnej rodziny. Przyszło mi do głowy, że musi być smutna. Wiesz, ja to co innego – w pełni świadomie wybrałam taki sposób spędzania Wigilii, ale ona na pewno lubiła tradycyjne święta.

W sumie teraz zastanawiam się, co mnie właściwie naszło. I szczerze mówiąc, nie potrafię tego zrozumieć. Bo wyobraź sobie, że zostawiłam Kubusia w domu i zjechałam do Róży. Nie bardzo nawet wiedziałam, co mam powiedzieć i kiedy otworzyła drzwi, stałam w progu i nie potrafiłam znaleźć słów. Na szczęście nie pytała o nic, tylko zrobiła krok w tył.

– Wejdź – zaprosiła. – Miło cię widzieć. Nie wiedziałam, że jesteś w domu. Sądziłam, że wszyscy gdzieś idą albo wyjeżdżają…

– Nie wszyscy mają gdzie. – Wzruszyłam ramionami.

Pokiwała głową ze zrozumieniem.

Wiesz, to w niej lubię najbardziej. O nic nie wypytuje, nie stara się wyciągnąć z człowieka nic na siłę, po prostu akceptuje to, co jest. Niewielu znam takich ludzi.

Pytasz, co było dalej? Otóż okazało się, że Róża przygotowała wszystko zgodnie z tradycją. Wyobrażasz sobie? Wiedziała, że będzie sama, a jednak zrobiła zupę grzybową, pierogi, usmażyła karpia. Nakryła ten swój mały stoliczek białym obrusem, a w kącie pokoju ustawiła niewielką choinkę ozdobioną białymi i srebrnymi bombkami.

– Siadaj – zaprosiła mnie do stołu. – Widzisz, okazuje się, że to dodatkowe nakrycie ma jakiś sens. – Uśmiechnęła się nieśmiało, jak to ona.

W pierwszej chwili miałam zamiar zaprotestować. Widok śledzi w salaterkach, zapach cynamonu i pomarańczy – to wszystko wzbudziło we mnie chęć ucieczki. Przecież tego właśnie próbowałam uniknąć! Jednak spojrzałam na Różę i zobaczyłam w jej niebieskich oczach prośbę połączoną z nadzieją. Poczułam, że kto jak kto, ale ona – taka delikatna i wrażliwa, nie powinna być sama w Wigilię. Zajęłam więc wskazane miejsce.

I powiem ci, że nie żałuję. To był wieczór inny niż wszystkie – czas biegł jakby wolniej, a zrelaksowałam się lepiej niż w wannie. Po raz pierwszy w życiu świąteczna wieczerza nie była dla mnie powodem do zdenerwowania.

– Proszę, jedz – zachęcała gospodyni, podając kolejne potrawy.

– Różo, to wszystko jest wyśmienite, masz prawdziwy talent kulinarny – pochwaliłam szczerze, bo naprawdę jej potrawy mogły równać się z tymi, które jadłam w najdroższych restauracjach. – Ale naprawdę już nic więcej nie zmieszczę.

– A ciasto? Chociaż kawałek, na spróbowanie. Do tego twoja ulubiona kawa. Dasz się namówić?

– Powiedz mi, jak znalazłaś motywację, żeby to wszystko przygotować? Ja miałam w planach lekką kolację. Nie chce mi się robić tylko dla siebie…

– Sama nie wiem. – Popatrzyła na mnie jakoś tak smutno. – Też uznałam, że nie warto, ale jakoś nie umiałam zrezygnować z tego. Zawsze przygotowywałyśmy Wigilię z mamą, ona lubiła tradycję. A to pierwsze święta bez niej… – Zamilkła na chwilę.

– Rozumiem. – Pokiwałam głową, wyrzucając sobie w myślach swój brak delikatności. – Przepraszam…

– Nie ma za co. Po prostu jakoś nie mogłam tak od razu wszystkiego zmieniać. Może w przyszłym roku się uda.

Posiedziałyśmy jeszcze trochę, kocury Róży zostawiły chyba z tonę sierści na mojej spódnicy, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Ktoś na Dolinach pijackim głosem zawodził kolędę, a my piłyśmy aromatyczną kawę, zagryzając ją makowcem.

Na odchodne dostałam jeszcze wałówkę, chociaż broniłam się przed takim wysokokalorycznym podarunkiem.

– Weź, proszę. – Róża mi nie odpuściła. – Przecież sama tego nie zjem. A wyrzucać, to wiesz…

Tym argumentem mnie przekonała. Dopiero w domu zorientowałam się, że oprócz wigilijnych potraw obdarowała mnie jeszcze pieczonym schabem ze śliwką, sałatką jarzynową i galaretą z kurczaka.

Jak widzisz, Wigilię spędziłam tradycyjnie, choć jak na mnie – zupełnie nietypowo. Ale kąpiel też zdążyłam zaliczyć. Dlaczego tak na mnie patrzysz? Czy mi się podobało? Przecież mówiłam, że tak. Bez przesady, znam tradycję, w końcu kiedyś tam miałam jakąś rodzinę, przynajmniej teoretycznie. Ale w Wigilii u Róży najbardziej udane było to, że nie czułam żadnego przymusu, sztuczności czy zakłamania. Okazuje się, że same więzy krwi nie załatwiają wszystkiego i nie stworzą świątecznej atmosfery. I w tym miałam rację, nie zaprzeczysz.

A to, że spędziłyśmy czas razem, z własnej woli, bez przymusu, było najlepsze w całej tej historii. I przyznam ci się, że coraz bardziej doceniam Różę, chociaż na początku wydawała mi się taka nudna i bezbarwna. No, ale dość o mnie. Teraz powiedz, co słychać u ciebie?

Naprawdę coraz częściej powraca do mnie myśl, że kierowanie się tak zwanym głosem serca to największa głupota, jaką człowiek może zrobić. Ile razy chociaż na chwilę przestawałam racjonalnie myśleć, tyle razy przydarzało się coś, czego później musiałam żałować.

Ta cała Agnieszka jest tego najlepszym dowodem. Od początku czułam, że nic dobrego z jej pobytu u mnie nie wyniknie. Powinnam była od razu wsadzić ją do samochodu i odwieźć. Miałabym spokój. Nie po to tyle lat pracowałam, aby dojść do pewnego poziomu, żeby teraz denerwować się we własnym mieszkaniu i bez przerwy być skazana na stres.

Pytasz, co się dzieje? Jak się tak głębiej zastanowić, to od początku nie było dobrze. Tylko chyba straciłam czujność i na zbyt wiele rzeczy przymykałam oko. Wspominałam ci przecież o kilku sprawach. Największy problem był z utrzymaniem porządku. Wiesz jak lubię, kiedy wszystko jest na swoim miejscu. Mam taką zasadę, że zawsze odkładam rzeczy tam, skąd je wzięłam. Bo widzisz – systematyczność to podstawa. Jeżeli raz sobie odpuścisz, to potem łatwiej o drugi i kolejne. Nie ma usprawiedliwienia. Zależy ci na czymś – pilnuj, żeby tak było. Dlatego nawet jeśli jestem zmęczona, czy gdzieś się spieszę – nigdy nie zostawiam nieładu. Każdego ranka ścielę łóżko, ręczniki odwieszam na miejsce, filiżankę wkładam do zmywarki, a brodzik opłukuję. Nie uśmiechaj się tak, bardzo cię proszę. To niby drobiazgi, ale z drobiazgów składa się życie. Ludzie odpuszczają, z lenistwa i braku samodyscypliny, a potem opowiadają, że nie dają sobie rady. I plotą bzdury o braku czasu i innych takich. A ja to, według ciebie, mam czas? Jestem bardziej zajęta i mam więcej obowiązków niż większość znanych mi kobiet. A jednak potrafię tak wszystko zorganizować, żeby wokół mnie panował porządek. Co? Że płacę pani, która sprząta? Owszem, nie zaprzeczam, ale ona przychodzi raz w tygodniu i robi to, za czym ja nie przepadam – odkurza, myje okna, ściera kurze i takie tam. Mogłabym te obowiązki równie dobrze wykonywać sama, ale to moja nagroda za ciężką pracę. Stać mnie na to, żeby nie robić tego, czego nie lubię. Tylko pamiętaj o tym, że nawet moja pani Zosia nie pomogłaby, gdybym pewnych rzeczy nie robiła na bieżąco. Wyobrażasz sobie mieszkanie z porozrzucanymi ubraniami, ciśniętym w kąt mokrym ręcznikiem czy talerzami z niedojedzonym śniadaniem na stole w kuchni? Ja sobie nie wyobrażam.

I w tym właśnie kłopot. Bo Agnieszka najwyraźniej sobie wyobraża, ba, w ogóle zdaje się nie dostrzegać różnicy. Od początku jasno ją poinformowałam, że ma utrzymywać porządek i sądziłam, że przyjęła tę regułę do wiadomości. Niestety, chyba odmiennie rozumiemy to słowo. Nie masz pojęcia, ile razy musiałam powtarzać ustalone z nią na początku zasady. Chwilami miałam wrażenie, że nie robię nic innego, tylko powtarzam te same słowa – o wyciąganiu naczyń ze zmywarki, o ścieraniu wody z podłogi w łazience, o śladach pasty do zębów na lustrze. Do znudzenia. Średnio inteligentna małpa by zrozumiała, a ona nic. Twierdzisz, że nastolatki takie są? Nie będę polemizować, bo na tym się nie znam, ale szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to. Czy to ja odpowiadam za jej wychowanie? Poza tym chyba powinna bardziej się starać, w końcu ma świadomość, że gdyby nie ja, to wróciłaby do rodzinnego domu albo błąkała się gdzieś po Polsce.

Fakt, robiła postępy, ale szło to bardzo opornie. Jednak dzięki mojemu uporowi udało mi się stopniowo ograniczać zasięg jej rażenia. Łazienka bywa już względnie czysta, chociaż nadal zdarza mi się znajdować jej włosy na umywalce. W kuchni też jest już lepiej, może z wyjątkiem kubków po herbacie, wciąż zostawia je po kątach i zapomina sprzątnąć. Ale to i tak nic w porównaniu z pudełeczkami po twarożku, które zostawiała w lodówce, zamiast wyrzucać do kosza.

Teraz na dodatek, odkąd wróciła do mnie po świątecznej przerwie, zaczęła stroić jakieś fochy. Zresztą już przed wyjazdem próbowała na mnie warczeć, wspominałam ci o tym. Ale po powrocie wyraźnie się to nasiliło. O ile wcześniej przynajmniej w milczeniu przyjmowała moje uwagi i nie próbowała dyskutować, o tyle teraz na każde moje słowo miała swoje dwa. Na dodatek niezbyt grzeczne, delikatnie mówiąc.

Na przykład kilka dni temu po raz kolejny upomniałam ją, że nie zdjęła butów zaraz po wejściu do domu i zabrudziła błotem cały przedpokój.

– Musiałam do toalety – powiedziała, uznając chyba, że to wystarczające wyjaśnienie.

– Chcesz mi powiedzieć, że nie wytrzymałabyś pięciu sekund? Zdjęcie butów nie trwa dłużej.

– Wyobraź sobie, że nie wytrzymałabym. Narobiłabym w majtki. To już chyba lepsze błoto, prawda?

Słyszysz? Co to w ogóle za sformułowania? I jakbyś wiedziała, jakim tonem zostały wypowiedziane. Co zrobiłam? Jak to co?

– Rozumiem, że wybrałaś błoto. W porządku. W takim razie teraz posprzątasz – chciałam uciąć tę żenującą dyskusję.

– Jutro przyjdzie sprzątaczka, to przecież zmyje podłogę. – Wzruszyła ramionami.

Widzisz, jaka bezczelna? Sama przyznaj.

– Owszem, jutro posprząta, ale wcześniej zrobisz to ty.

– Przecież to bez sensu. – Popatrzyła mi wyzywająco w oczy. A potem poszła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi.

Normalnie mnie zatkało. Resztką sił powstrzymałam się od rzucenia jej w twarz tego, co sądzę o niewychowanych gówniarach i bezczelnym zachowaniu. Tak, wyobraź sobie, że potrafię zrobić awanturę. Nie wyglądam? I bardzo dobrze, bo to znaczy, że lata pracy nad opanowaniem emocji przynoszą efekty.

Agnieszka też powinna się z tego cieszyć. Tylko to uratowało ją przed naprawdę nieprzyjemnymi słowami. Nie zamierzałam jednak puścić jej tego płazem. Usiadłam na kanapie i spokojnie przemyślałam całą sytuację. Kiedy emocje nieco opadły, ułożyłam sobie w głowie to, co pragnę jej powiedzieć i do czego chcę dojść w rozmowie, którą zamierzałam przeprowadzić. Żeby potem nikt nie mógł mi zarzucić, że nieodpowiednio się zachowuję. Przygotowana i spokojna weszłam do gościnnego, to znaczy do pokoju, w którym teraz mieszka dziewczyna.

– Wyjdź stąd! – wrzasnęła na mój widok.

– Czy ty przypadkiem nie przesadzasz?! – przyznam, że tym razem to już nerwy mi puściły. Ona wyprasza mnie z pokoju w moim własnym mieszkaniu, wyobrażasz sobie?

– Wyjdź, nie widzisz, że się przebieram?!

Bez przesady. Zmieniała bluzkę, owszem, ale miała przecież na sobie bieliznę.

– Ani mi się śni wychodzić. Załóż coś na siebie i siadaj, bo musimy porozmawiać – odpowiedziałam stanowczo.

– Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. To mój pokój, nie masz prawa tu wchodzić bez pukania!

Stała przede mną, zasłaniając się rękami i wrzeszczała. Naprawdę, krzyczała tak głośno, że chyba słychać ją było w całym bloku. Czyżby sądziła, że się jej wystraszę?

– Ej, dziewczyno, czy ty czasem nie przesadzasz? Przypominam ci, że całe to mieszkanie jest moje i mogę wchodzić, gdzie chcę i kiedy chcę. Zapamiętaj to sobie. I jeszcze jedno – nie ty będziesz decydowała, kiedy będziemy rozmawiać. Nie zapominaj się, bo wiesz, że to ode mnie zależy, czy tutaj zostaniesz.

Zamilkła i patrzyła na mnie z wściekłością. Zacisnęła szczęki i wiedziałam, że aż się w niej gotuje. Nie miałam jednak zamiaru się tym przejmować. Pewne rzeczy muszą być jasne, a granice postawione.

– A teraz się ubierzesz i przyjdziesz do salonu. Czekam na ciebie.

Wyszłam i czekałam, aż do mnie dołączy. Usłyszałam, jak wychodzi z pokoju i już nabierałam tchu, żeby zaczynać, kiedy trzask drzwi wyjściowych uświadomił mi, że Agnieszka opuściła mieszkanie. Nawet nie raczyła poinformować mnie, że gdzieś idzie, ani kiedy wróci. Czekałam do późnego wieczoru, nawet zaczęłam się niepokoić, ale Janusz uznał to za typowe fochy nastolatki, więc po prostu się położyłam. Chociaż przyznam ci szczerze, że nie zasnęłam, dopóki nie usłyszałam powrotu dziewczyny. Chciałam do niej pójść, ale Janusz mnie powstrzymał. Zdecydowałam więc odłożyć tę rozmowę. Czekam na odpowiedni moment, a na razie panuje między nami cisza. Omijamy się z daleka, bez słowa. Nie powiem, żeby to było komfortowe, ale przynajmniej dało mi trochę względnego spokoju. Ale sama powiedz – czy ja nie mam prawa do stanowienia zasad we własnym domu?

Mówisz, że miała trochę racji? Tak, tak, wiem o potrzebie intymności, rozumiem, że każdy ma prawo do własnego kawałka przestrzeni. Rozumiem to wszystko i nawet się z tym zgadzam. Mało tego – do tej pory starałam się, żeby tak było. Tylko nie potrafię zaakceptować tego, że te zasady miałyby działać tylko w jedną stronę, obowiązywać mnie, a ją nie. To nie ja pierwsza je złamałam. Skoro ktoś nie szanuje moich praw, nie czuję się w obowiązku przestrzegać jego. Starałam się, żebyśmy mogły jakoś żyć pod jednym dachem, w miarę możliwości bez konfliktów, wykazywałam się cierpliwością większą niż wobec kogokolwiek innego, a ona wydaje się tego nie zauważać, o wdzięczności już nie wspomnę.

Muszę się zastanowić, jak to rozwiązać. I możesz być pewna, że coś wymyślę, bo nie mam zamiaru znosić fochów nastolatki i stresować się powrotem do domu.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: