Rozprzestrzenialne media. Jak powstają wartości i znaczenia w usieciowionej kulturze - ebook
Rozprzestrzenialne media. Jak powstają wartości i znaczenia w usieciowionej kulturze - ebook
„Co się nie rozprzestrzenia – umiera” – tak ideę rozprzestrzenialnych mediów ujmują autorzy książki. Szukając odpowiedzi na pytanie, jak funkcjonują media, Henry Jenkins, Sam Ford i Joshua Green mówią o dzisiejszych możliwościach rozpowszechniania idei oraz o tym, jak wpływa to na życie społeczno-kulturowe, biznes, politykę, a także na nasze codzienne funkcjonowanie. Odwołując się do licznych przykładów, autorzy badają, jakie cechy informacji sprawiają, że ludzie chcą ją rozprzestrzeniać, jaką ma to dla nich wartość, a także co sprawia, że po udostępnione treści sięgają inni.
Rozprzestrzenialne media to lektura obowiązkowa nie tylko dla medioznawców i kulturoznawców ale także dla praktyków zatrudnionych w mediach, marketingu i przemyśle teleinformatycznym oraz wszystkich użytkowników sieci zainteresowanych kulturą.
„Rozprzestrzenialne media są teraz dosłownie i w przenośni w twoich rękach. Zrób z nimi, co uważasz za stosowne. Przeczytaj tę książkę; debatuj o niej; skrytykuj ją; wyrzuć do kosza. Przede wszystkim jednak podejmij dyskusję.”
Z rozdziału Jak czytać tę książkę?
Spis treści
Przedmowa do wydania polskiego
Podziękowania
Jak czytać tę książkę?
Wprowadzenie. Dlaczego media się rozprzestrzeniają?
Rozdział 1. Web 2.0 – co poszło nie tak
Rozdział 2. Ponowna wycena tego, co zostało
Rozdział 3. Wartość zaangażowania
Rozdział 4. Na czym polega uczestnictwo, które ma znaczenie?
Rozdział 5. Projektowanie w służbie rozprzestrzenialności
Rozdział 6. Zdobywanie zwolenników dla mediów niezależnych
Rozdział 7. Myśląc transnarodowo
Podsumowanie
Bibliografia
Indeks
O Autorach
Kategoria: | Media i dziennikarstwo |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8142-025-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Web 2.0 – co poszło nie tak
W grudniu 2009 r. firma Capitol Records wytoczyła sprawę sądową portalowi Vimeo, który umożliwiał udostępnianie materiałów online, twierdząc, że „skłania on i zachęca użytkowników” do naruszania praw autorskich (Lawler 2009). Wytwórnia Capitol utrzymywała, że Vimeo nie podjęło wystarczających działań związanych z kontrolowaniem materiałów, które użytkownicy wgrywali na serwer. Co więcej, według niej, sami pracownicy Vimeo brali aktywny udział w tworzeniu i rozpowszechnianiu nagrań mających naruszać prawa autorskie Capitol Records. Zarzuty te dotyczyły zwłaszcza systematycznie pojawiających się i promowanych na portalu materiałów typu „lip dub” polegających na zsynchronizowaniu ruchu ust aktorów i choreografii ze znanymi utworami muzycznymi. Materiały typu tego typu były regularnie promowane na stronie głównej, a niektóre zostały wytworzone przez pracowników Vimeo (wiele przyciągnęło znaczną uwagę odwiedzających).
Wieść o sprawie sądowej wywołała wśród ludzi różnorakie reakcje: od cynizmu, z jakim podchodzono do motywów działania Capitolu, poprzez wsparcie dla wytwórni broniącej swego modelu biznesowego, aż po potok skarg na brak innowacji u głównych graczy przemysłu medialnego.
Na stronie TechDirt, portalu zajmującego się kwestiami technologii online oraz praw i regulacji z nimi związanych, czytelnicy zasugerowali, że działania Capitolu podjęto akurat w tym czasie, kiedy firma-matka Capitolu, EMI, odnotowała poważne straty (zob. komentarze w Masnick 2009). Daniel Kreps z „Rolling Stones” (2009) zauważył z kolei, że proces przeciwko Vimeo rozpoczął się wkrótce po tym, jak EMI podpisała umowy licencyjne ze start-upem Vevo – portalem, do którego rozwoju przyczynił się YouTube i który był wspierany przez liczne amerykańskie wytwórnie jako główne miejsce przechowywania wideoklipów online.
W serwisie newsowym „Digg”, a także w magazynie internetowym „Ars Technica” część komentujących zastanawiała się nad tym, czy wytoczenie sprawy przez Capitol było niezbędne, skoro praktyka „lip dub” nie powoduje w istocie żadnych szkód. Wiele osób uważa, że takie wideoklipy stają się darmową reklamą i promocją dla oryginalnie wykonujących dany utwór artystów (zob. komentarze w: LeechesofKarma 2009 i N. Anderson 2009). Argument ten często wysuwany jest przez przeciwników wytaczania spraw sądowych dotyczących naruszania praw własności intelektualnejI.
Konflikty pomiędzy właścicielami praw do utworów a platformami online, takimi jak Vimeo, które przechowują te materiały, stają się coraz częstsze. Dzieje się tak w dużej mierze dlatego, że idee spod znaku Web 2.0 doprowadziły do zwiększenia liczby start-upów, które chcą zarabiać na treściach tworzonych przez użytkowników. Te przełomowe technologiczne i ekonomiczne zmiany wpłynęły na praktyki uznawane dotąd za obowiązujące, ale nie doprowadziły zarazem do powstania nowego modelu funkcjonowania, który zadowalałby którąkolwiek ze stron sporu. W rozdziale tym prześledzimy rozmaite koncepcje dotyczące uczciwych relacji ekonomicznych i społecznych pomiędzy firmami medialnymi a odbiorcami treści. Zastanowimy się, jak w tym zmieniającym się kontekście społeczno-gospodarczym i technologicznym dyskutuje się i definiuje pojęcia wartości i zaufania – a wykorzystamy do tego takie koncepcje, jak idea ekonomii moralnej pochodząca z prac historyka E. P. Thompsona oraz zagadnienie relacji pomiędzy kulturą darów a gospodarką towarową omawiane przez filozofa Lewisa Hyde’a. We wspomnianych koncepcjach zakłada się, że relacje ekonomiczne kształtowane są, przynajmniej częściowo, poprzez porozumienie stron w sprawach społecznych i moralnych. Jest to aspekt pomijany zazwyczaj w popularnych debatach na temat tego, kto „posiada” treści medialne i kto powinien być „opłacany” za „pracę” twórczą.
I Warto zauważyć, że takie komentarze są powszechne. Działania prawne podejmowane przez firmy producenckie, studia filmowe lub ich grupy lobbingowe regularnie spotykają się z zarzutami, że duzi posiadacze praw autorskich są zupełnie „oderwani” od praktyk odbiorców i w ogóle od tego, jak funkcjonuje współczesna kultura.