Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rzeczy niemożliwe, które nie mogły powstać, a istnieją - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rzeczy niemożliwe, które nie mogły powstać, a istnieją - ebook

Ludzkie szczątki z epoki dinozaurów.  Przedmioty high-tech z dawno minionych czasów.

Archeolodzy wciąż napotykają tajemnicze przedmioty, które – zdawałoby się – nie mogły powstać w czasach, w których powstały, i przeczą ustaleniom konwencjonalnej nauki.

• Zastrzelony neandertalczyk: jaka broń spowodowała małą okrą-głą dziurę w skamieniałej czaszce?

• Embriologiczna kamienna płyta: prastara symbolika płodności, jakby wzięta z nowoczesnego podręcznika medycyny.

• Elektryczna waza: „obiekty kultu” z Mezopotamii okazały się liczącymi 2 000 lat bateriami.

• Gołąb, który jest samolotem: rekonstrukcja potwierdza znajo-mość techniki lotniczej w czasach faraonów.

• „Złote samoloty" z Kolumbii: preinkaskie amulety w kształcie promu kosmicznego.

Jak to możliwe, że prehistoryczna mapa przypomina fotografię satelitarną NASA? Albo w jaki sposób kula ze stali chromowanej znalazła się we wnętrzu kamiennej figury z czasów prehistorycznych? Wiele z tych osobliwości zostało zignorowanych przez naukę, zaklasyfikowanych jako falsyfikaty albo zniknęło w mrocznych piwnicach archiwów. Reinhard Habeck wyszperał najbardziej spektakularne znaleziska w światowych muzeach i zbiorach prywatnych, i przedstawił je w tej książce, ilustrując fascynującymi zdjęciami.

REINHARD HABECK, austriacki geodeta, rysownik i ilustrator, to słynny badacz tajemnic przeszłości. Jest autorem międzynarodowych bestsellerów. Książka Rzeczy niemożliwe, które nie mogły powstać, a istnieją rozpoczyna jego głośną serię, której kolejne tomy: Obrazy i fotografie, Teksty oraz Fenomeny jeszcze w tym roku ukażą się w polskim przekładzie.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6403-5
Rozmiar pliku: 9,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Na początek: przedmowa ERICHA von DÄNIKENA

Myśli są wprawdzie wolne od cła, ale mogą z tym być kłopoty.

Karl Kraus (1874–1936)

Około 300 roku p.n.e. żył w Egipcie kapłan i kronikarz Maneton. Spisał on trzytomową historię Egiptu, Aegyptiaca. Z tego dzieła do naszych czasów dotrwały nieliczne fragmenty. Bogu niech będą dzięki za to, że inni historycy 2000 lat temu utrwalili je w odpisach, między innymi Józef Flawiusz, Sekstus Juliusz Afrykański, a zwłaszcza Euzebiusz, w 315 roku biskup Cezarei. Euzebiusz nie tylko napisał historię wczesnego Kościoła, ale także w swoich dziełach cytował obficie fragmenty Aegyptiaca Manetona.

Dowiadujemy się z nich o prehistorycznych królestwach, które w nowoczesnej egiptologii nie istnieją. Na początku Egiptem władały „duchy zmarłych” i „potomkowie bogów”. Pierwszy nazywał się Menes z Tinis, po nim następują: Hefajstos (który podarował ludziom ogień), Chronos, Ozyrys, Tyfon, Horos i inni. Euzebiusz pisze – za Manetonem – że sześć pierwszych dynastii panowało przez dwie miriady i 4900 lat. Są to lata księżycowe, jak sam podaje.

W przeliczeniu na lata słoneczne to 24 925 lat. Równie „nieprawdopodobne” liczby pojawiają się u starożytnego historyka Diodora z Sycylii, który pisze: „Od Ozyrysa i Izydy do czasów panowania Aleksandra upłynęło ponad 10 000 lat, ale, jak podają niektórzy, niewiele mniej niż 23 000 lat”. Również ojciec historii, Grek Herodot, który przed 2500 laty w swych podróżach dotarł do Egiptu, stwierdza: „Po Menesie było 330 królów, których imiona kapłani odczytali mi z księgi”. Nie mówiąc już o 11 340 latach panowania wszystkich władców, o czym Herodot pisze w drugiej księdze Dziejów (rozdziały 141 i 142). W owych czasach – jak podaje Herodot – bogowie przebywali jeszcze na ziemi razem z ludźmi, ale potem więcej się nie pokazali. Dla egiptologów wszystko to nie istnieje.

Na sumeryjskiej liście królów „WB444”, wygrawerowanej pismem klinowym na kamiennym bloku, który można podziwiać w British Museum w Londynie, od stworzenia świata do wielkiego potopu panowało dziesięciu prawładców. Rządzili oni w sumie 456 000 lat. Jednak po potopie „królestwo ponownie zstąpiło z nieba”. Kolejnych 23 królów, którzy po potopie zasiadali na tronie, łącznie panowało 24 510 lat, 3 miesiące i 3,5 dnia. Nie może tu chodzić o lata księżycowe, ponieważ miesiące są wprowadzane oddzielnie. Oprócz tych danych, rozbieżnych z ustalonymi oficjalnie, pojawia się coraz więcej znalezisk, które burzą z trudem posklejane dzieło archeologów.

Z wykopalisk pod płaskowyżem Gizy zaczyna wydobywać się dym, mimo że dyskatorskie władze rządzące starożytnościami w Kairze wszystko ukrywają pod pieczęcią tajności. Obawiają się ujawnienia pism albo przedmiotów, które mogłyby wywrócić do góry nogami chronologię – świętą krowę archeologów. Ale ona i tak już ledwo dyszy, co potwierdzają znaleziska z Turcji.

Tam, na wzgórzu Göbekli Tepe, w górzystym rejonie południowej Anatolii, w pobliżu miasta Sanliurfa, odkryto monumentalny kompleks, który jest ponad 6000 lat starszy niż piramidy w Gizie. W przypadku budowniczych świątynnego kompleksu Göbekli Tepe jest mało prawdopodobne, aby byli nimi prymitywni ludzie z epoki kamiennej, ponieważ ci budowniczowie przemieszczali bloki o wadze 50 ton. Opanowali również coś takiego jak pismo. Kierownik wykopalisk Klaus Schmidt zauważa: „Ludzie chcieli tu przekazać coś przyszłym pokoleniom” („Sonntags Zeitung”. Zurych, 22 stycznia 2006 roku). Na ogromnych kamiennych filarach odkryto wyryte symbole – koła, tarcze, półksiężyce, znak przypominający naszą literę H. Filary w kształcie litery T, z poziomymi belkami, stoją w określonej odległości od siebie. Na filarze 33 na przykład znak H pojawia się dwukrotnie jako relief.

A co najbardziej zdumiewa – święty obiekt na wzgórzu Göbekli Tepe nie uległ zniszczeniu z biegiem czasu, nie pokonały go erozje ani wichry, tylko po prostu został zagrzebany w ziemi. Ówcześni ludzie sami zasypali swoją świątynię kamieniami i ziemią. Musieli wiedzieć albo przynajmniej mieć nadzieję, że ich przekaz za tysiące lat ujrzy światło dzienne.

Z naszą przeszłością coś jest nie tak. Świadczą o tym fakty, czyli rozliczne kuriozalne obiekty, skrupulatnie przedstawione w tej książce. Mowa jest o artefaktach, dla których nie ma miejsca w naturalnym łańcuchu ewolucyjnym. Mam na myśli nie tylko ewolucję biologiczną, ale także technologiczną. Współczesne auto jest udoskonalane tak samo jak auto przed trzydziestoma laty. Człowiek się uczy. Klasyczna archeologia milczy na temat nieprawdopodobnych obiektów, nie ma o nich nic do powiedzenia, zamyka oczy na tę fantastyczną rzeczywistość.

Kiedy Reinhard Habeck zapytał mnie, czy miałbym ochotę napisać krótki wstęp do jego kontrowersyjnej książki, od razu się zgodziłem. W końcu jestem członkiem międzynarodowego PEN-Clubu, stowarzyszenia, które opowiada się za wolnością wypowiedzi i za wolnością słowa pisanego. Kontrowersje i debaty są dobre i służą poznaniu prawdy. Nie bronię się przed zrzędzeniem archeologów i innych „rozsądnych” ludzi, którzy chowają fakty pod dywan, ponieważ wydają się im one „nierozsądne”. Gniew niektórych grup fachowców nigdy nie może być miarą tego, o czym należy dyskutować. Nikt nie powinien oczekiwać, że ktoś będzie uważał coś za niepodważalnie słuszne tylko dlatego, że ktoś inny uważa to za słuszne. Społeczeństwo, które wprowadza zakaz myślenia i publikacji, zmierza wprost ku dyktaturze opinii. Dlatego książki takie jak Rzeczy niemożliwe, które nie mogły powstać, a istnieją są tak ważne, bo służą przemianie skostniałego światopoglądu.

Jak to powiedział polski satyryk Stanisław Jerzy Lec (1909–1966): „Wszyscy bogowie byli nieśmiertelni!” Również ci współcześni.

Erich von DänikenWprowadzenie: SEZAMIE, OTWÓRZ SIĘ!

Wielkim wrogiem wiedzy nie jest pomyłka.
Jest nim lenistwo.

Henry Thomas Buckle (1821–1862)

Mój listonosz często przychodzi do mnie zlany potem z powodu liczby przesyłek, jakie otrzymuję. Ten dobry człowiek ma co robić. Oprócz niepotrzebnych reklam i kłopotliwych rachunków dostaję regularnie ożywcze listy z całego świata. To błogosławieństwo, bo dzięki temu nigdy nie czuję się wyobcowany. O jeszcze większy napływ korespondencji dba moja skrzynka mailowa. Tą drogą dochodzą do mnie prawie codziennie pytania dotyczące moich książek. Co mnie bardzo cieszy i motywuje do nowych działań – moje dzieła są traktowane jako grube listy do przyjaciół. To dobry znak dla każdego pisarza, bo przecież obfita korespondencja dowodzi, że to, co publikuję, jest nie tylko drukowane, ale i czytane. Który bowiem pisarz chciałby, żeby jego książki stały na półkach i pokrywały się kurzem?

Czytelnicy i czytelniczki stawiają uzasadnione pytania, nie szczędzą słów życzliwej krytyki, obdarzają pochwałami albo szczerze przedstawiają własne naukowe doświadczenia, przekraczając wszelkie wyznaczone granice. Nie jest to tak do końca oczywista postawa, bo każdy słusznie obawia się negatywnej reakcji otoczenia, szyderstwa i ośmieszenia. Tylko wobec osób nadających na tych samych falach otwieramy serce i umysł, nie kryjemy się z własnymi przemyśleniami. W tej kwestii od lat jestem partnerem do dyskusji dla ludzi, którzy nie uznają granic, konfrontowanych z niewyjaśnionymi fenomenami. Jestem bardzo wdzięczny za to zaufanie. Jednocześnie uwiera mnie mój ciasny gorset czasowy. Wstyd mi z powodu mojej słabej wydolności, ale, niestety, nie zawsze nadążam ze spełnianiem próśb szybko i zgodnie z oczekiwaniami.

Często słyszę następujące pytania: Co się dzieje z sensacyjną wystawą „Unsolved Mysteries – świat niewyjaśniony”? Czy jest obecnie w trasie? Kiedy i gdzie będziemy mogli znów zobaczyć w oryginale tajemnicze znaleziska archeologiczne?

Trochę prehistorii: w kwietniu 1998 roku zadzwonił do mnie Klaus Dona, zapalony menedżer kultury z Tyrolu, który obecnie mieszka w Wiedniu. Moja książka Das Unerklärliche (Niewyjaśnione) skłoniła go do tego, aby mnie namówić do zorganizowania wielkiego show z tajemniczymi obiektami. Moje zadanie polegało na chronologicznym uporządkowaniu tych eksponatów, które wchodziłyby w grę jako elementy wystawy. Miałem również dokonać opisów przedmiotów tak, aby można było zainteresowaną publiczność w sposób przejrzysty poprowadzić przez „labirynt Niewyjaśnionego”.

Wspólnie opracowaliśmy całą koncepcję, a wspierał nas w tym Willibald Katzinger, dyrektor Nordico-City-Museum w Linzu. Historyk służył doradztwem naukowym i zajął się sprawami związanymi z oficjalnym poszukiwaniem w muzeach całego świata eksponatów do wypożyczenia, które według moich informacji tam właśnie się znajdowały. Spotkało nas rozczarowanie: prawie wszystkie prośby zostały załatwione odmownie z częściowo nieprzekonująco brzmiącym uzasadnieniem. Kuratorzy – charakterystyczne dla świata nauki – rościli sobie prawo decydowania o tym, w jakich ramach ich znaleziska powinny być eksponowane, a w jakich nie.

Dotyczy to zwłaszcza różnych dziwnych przedmiotów, które nie pasują do przyjętego schematu i które po dziś dzień nie są w sposób pewny zaklasyfikowane do jakiejś określonej grupy. Takich „czynników przeszkadzających” jest nieskończenie dużo. Nie dopuszcza się do ich publicznego pokazywania. A cóż dopiero, kiedy sami wyspecjalizowani eksperci muzealni są bezradni i na wszelki wypadek opisują znaleziska jedynie jako przedmioty „służące prawdopodobnie do celów kultowych”. Z tego powodu wiele niemile widzianych skarbów sztuki ląduje przedwcześnie w mrocznych piwnicznych archiwach albo w magazynach. Niektóre obiekty z powodu swej niezrozumiałej symboliki są uznawane za przypuszczalne „falsyfikaty”, choć oficjalnie niezmiennie uważa się je za „niezbadane”. Skoro jakiś przedmiot nie jest w ogóle zbadany, jak można go klasyfikować, mając jednocześnie świadomość, że się kłamie? Tradycyjna nauka, postępując w ten sposób, musi się liczyć z zarzutem, że przysłania, przemilcza albo wręcz zataja znaleziska i wiedzę, która pozostaje w sprzeczności ze współczesnym obrazem świata.

Na przekór krakaniu pesymistów upór potrafi zwyciężyć wszystkie przeszkody. Po trwających wiele lat poszukiwaniach niewielkiemu zespołowi z „Unsolved Mysteries” udało się coś, co wydaje się na pozór niemożliwe. Nie dwa lub trzy eksponaty, nawet nie setki tajemniczych znalezisk mogły zostać po raz pierwszy wyniesione z muzeów i zbiorów prywatnych: kryształowa czaszka z dawnej Ameryki; prehistoryczne urządzenia high-tech; tajemnicze dowody pisma obcych ludów; groteskowe postacie – wytwór kultur prehistorycznych; uznane za zaginione metalowe płyty z kolekcji ojca Crespiego w Ekwadorze; ludzkie ślady i narzędzia z epoki dinozaurów i wiele innych zagadek, które powodują zamęt w ludzkich umysłach. Przy każdym z takich eksponatów nasuwa się niewygodne pytanie: jak stara jest ludzkość? Czy aktualne datowania są prawdziwe? Co naprawdę wiemy o naszych przodkach? Czy byli bardziej postępowi, niż o nich sądzimy?

W czerwcu 2001 roku osoby zainteresowane miały możliwość na własne oczy obejrzeć sporne eksponaty. Na dwóch podziemnych poziomach z czasów średniowiecza w Klasztorze Szkockim w Wiedniu została zorganizowana przez Vienna Art Center wystawa najnowszych tajemnic archeologii. Zarówno szyderczy sceptycy, jak i uważni naukowcy czy entuzjaści fantastyki – wszyscy zastanawiali się nad tym, co zobaczyli. Do tej pory nigdzie na całym świecie nie było podobnej prezentacji. Przy 100 000 zwiedzających wystawa „Unsolved Mysteries” odniosła spektakularny sukces.

W 2004 roku wystawa zawędrowała do Interlaken, idyllicznej miejscowości w Szwajcarii, położonej w kantonie Berno, gdzie unikaty również przyciągały tłumy zwiedzających. Zaledwie rok później archeologiczne anomalie po raz pierwszy przeniosły się do Niemiec. Berlin-Kreuzberg ze swoim nowym centrum kulturalnym przy Kottbuser Tor wydawał się najbardziej odpowiednim miejscem. Ku wielkiemu żalowi organizatorów ich oczekiwania nie zostały spełnione. Zaledwie kilka tygodni później wystawę trzeba było, niestety, przed czasem zamknąć. Jednak przyszłość ambitnego projektu „Unsolved Mysteries” znów rysuje się bardziej różowo. „Upiory straszące naukę” dotarły obecnie do bram Azji i można je podziwiać w Korei Południowej. Na koniec wystawa uda się najprawdopodobniej do Japonii. Później niezwykłe przedmioty będzie można znów oglądać w Europie.

W dalszej części książki zapraszam zainteresowanych czytelników i czytelniczki, aby odbyli wraz ze mną pasjonującą podróż w czasie, hen do nierozwiązanych tajemnic i niesamowitych skarbów z odległej przeszłości. Dokonałem wyboru zaledwie trzynastu szczególnie wyróżniających się przykładów, które budzą zdumienie i zmuszają do zastanowienia. Te ze wszech miar niezwykłe odkrycia – ze względu na datowanie, wyrafinowaną technikę czy zdumiewające cechy – ukazują nieznany dotychczas rozdział historii ludzkości.

Spektakularne znaleziska dowodzą, że niejedno może nie być zgodne z tym, co chcą nam wmówić historycy. I że droga człowieka, ze wszystkimi jego błędami i osiągnięciami, w wielu dziedzinach musiała przebiegać inaczej, niż nas dotychczas uczono. Trzynaście rozdziałów ukazuje szereg „niemożliwych” rzeczy, które tak naprawdę wcale nie powinny powstać, a istnieją.

Reinhard HabeckJaka broń spowodowała powstanie małej okrągłej dziury w skamieniałej czaszce?

Miejsce odkrycia: Broken Hill w północnej Rodezji, obecnie Kabwe w Zambii. Odkryte w 1921 roku przez szwajcarskiego górnika Thomasa Zwigelaara, na głębokości 18 metrów w kopalni cynku i żelaza.

Charakterystyka: W czaszce z lewej strony jest otwór o gładkich krawędziach, który wygląda jak wlot kuli i rana postrzałowa. Dokładnie po przeciwnej stronie czaszki kość jest roztrzaskana, tak jakby kula przeszła na wylot przez głowę. Biegli sądowi potwierdzają, że obrażenia te nie mogą pochodzić od grota strzały ani oszczepu. Według wszelkiego prawdopodobieństwa przyczyną powstania obu otworów jest kula wystrzelona z dużą prędkością.

Wiek: Nowe analizy datują wiek kości na okres między 130 000 a 300 000 lat.

Miejsce przechowywania: Muzeum Historii Naturalnej w Londynie; podobna dziura postrzałowa jest widoczna w prehistorycznej czaszce bizona, wymarłego gatunku, która znajduje się w Muzeum Paleontologicznym w Moskwie.

Jak powstaliśmy, kim jesteśmy? Mówi się, że człowiek pochodzi od małpy człekokształtnej. Ale jak z takiej małpy wykształcił się inteligentny człowiek? Według teorii ewolucji przed 5–7 milionami lat grupa małp człekokształtnych wpadła na genialny pomysł – przestało im się podobać życie na drzewach, zeszły z nich na dół, wyprostowały się i jako istoty dwunożne opuściły swoje pierwotne miejsce pobytu. Nie wiadomo, co się stało bezpośrednio po tym. Na naszej tablicy genealogicznej powstała wielka luka, trwająca wiele milionów lat. Kiedy cofniemy się w czasie o miliony lat, natkniemy się na istoty zaliczane w systematyce do rzędu naczelnych, które są przodkami ludzi, a dawniej mogły być małpami człekokształtnymi. Tylko dlaczego nie wszystkie podążyły taką samą drogą ewolucji? Niektóre małpy człekokształtne odmówiły wyprostowania się. Wolały zostać czworonogami. W krajach tropikalnych są nimi do dzisiaj. Dlaczego te żyjące dotąd małpy człekokształtne zaliczane do naczelnych nie ewoluowały dalej?

Badacze ewolucji chętnie przedstawiają powstawanie gatunków w formie drzewa genealogicznego z odgałęzieniami. Nie ma jednak jednolitego modelu ewolucji człoweka. Skamieliny są bardzo różnie oceniane przez naukowców. Każde nowe znalezisko przedstawiające kość jest w stanie porządnie wstrząsnąć księgą genealogiczną ludzkości, czego dowodzi najnowszy przykład Homo floresiensis z Indonezji. Jeszcze przed kilkoma laty każdy paleontolog uznałby ten mający zaledwie 90 centymetrów wysokości gatunek człowieka za dziwactwo. Odkryte pozostałości kostne dowodzą, że do okresu przed 12 000 lat Ziemię zamieszkiwali „hobbici”. I nie byli oni jedynym gatunkiem człowieka. Nasze drzewo genealogiczne, którego wierzchołek zdobi „korona stworzenia”, przypomina raczej dziko rosnący krzak ze sterczącymi gałęziami.

W rodzinie człowiekowatych systematycy wyodrębnili wiele rodzajów. Trudno jednak dokładnie ustalić, kto od kogo się wywodzi. Paleontolodzy mogą wprawdzie przedstawić porównania cech anatomicznych i analizy cech dziedzicznych, ale dopóki wspólne korzenie dające liczne rozgałęzienia nie są potwierdzone przez skamieliny, dopóty odkryte dotąd szczątki pozostają szczątkami hipotetycznych przodków człowieka. Aby móc ustalić linie pochodzenia, mamy do dyspozycji około 3000 znalezisk kości. Nie jest to wiele. Tymczasem chyba więcej ludzi poluje na skamieliny, niż jest samych skamielin.

Faktem jest, że my, istoty superinteligentne, przeżyliśmy jako jedyny gatunek człowieka. Na razie. Nasza kariera zaczęła się od wynalezienia pierwszych narzędzi kamiennych. Stało się to prawie 2,5 miliona lat temu. Niemal 1,4 miliona lat temu pewien praczłowiek wynalazł pięściak. Przed 400 000 lat, jak oceniają paleontolodzy, wszedł w użycie oszczep. To znaczy, że ponad milion lat posługiwano się najprymitywniejszymi narzędziami i nikt nie wpadł na nowy, lepszy pomysł. Rzeczywiście, monotonne życie. Zmieniło się to radykalnie, kiedy przed blisko 100 000 lat, najwyżej przed 150 000 lat, pojawili się nowocześni ludzie, którzy w bardzo szybkim tempie z prymitywnych łupaczy kamienia przemienili się w genialnych budowniczych piramid i dzisiejszych twórców statków kosmicznych. Co było motywem tego potężnego skoku inteligencji, pozostaje wciąż tajemnicą. Nie ulega wątpliwości, że znakomicie się wyspecjalizowaliśmy. Mimo to człowiek rozumny właściwy (Homo sapiens sapiens) – taką naukową nazwę nosimy w systematyce biologicznej – mógłby pewnego dnia skończyć w ślepej uliczce, tak jak wszelkie inne gatunki poboczne z rodzaju Homo: od Homo rudolfensis przez Homo erectus aż do Homo neanderthalensis. Przeprowadzona w 1997 roku analiza genetyczna szczątków kości wykazała, że neandertalczyk nie jest przodkiem dzisiejszego człowieka. W genotypie Homo sapiens sapiens nie znaleziono ani jednego genu neandertalczyka. Ci niepożądani przez Homo sapiens sapiens współmieszkańcy Ziemi rozwinęli się niezależnie od nas, przez 300 000 lat zaludniali prawie całą Eurazję, mieli własną kulturę, a w jeansach i T-shirtach nie zwracaliby na siebie szczególnej uwagi w dzisiejszym społeczeństwie. Mimo że ich mózg był znacznie większy niż mózg współczesnego człowieka, wymarli przed mniej więcej 30 000 lat. Dlaczego – tego antropolodzy również nie wiedzą.

W ostatnich czasach obraz drzewa genealogicznego człowieka znacznie się zmienił. Nowe znaleziska i opisanie dotychczas nieznanych form człowieka mącą jasne spojrzenie na rodzinę człowiekowatych (Hominidae). Różnice poglądów ekspertów oraz ich po części sprzeczne ze sobą tezy na temat pochodzenia człowieka wywołują u laików irytację. Czy wielcy uczeni w zamieszaniu związanym z drzewem genealogicznym człowieka dojdą jeszcze kiedykolwiek do porozumienia? Mam co do tego wątpliwości. W przeciwieństwie do innych dziedzin nauki, w paleontologii nie istnieją potwierdzone eksperymenty. Wyjaśnienia ewolucyjno-biologiczne to hipotezy i domysły, a nie niepodważalne prawdy. Przedstawiane aksjomaty mogą zostać w najlepszym razie obalone przez nowe znalezisko kości. Być może pozory mylą, ale w tej chwili wygląda to tak, jak gdyby wraz z każdą nowo znalezioną kością zagadka związana z naszym pochodzeniem stawała się jeszcze trudniejsza do rozwiązania.

Gatunek, który poszukiwaczom skamieniałości niewątpliwie przysparza szczególnych kłopotów, nosi nazwę Homo heidelbergensis. Jest to poboczna forma Homo erectus. Niektórzy badacze uważają, że właśnie z niego przed 300 000 lat w wyniku mutacji wyodrębniła się populacja neandertalczyka, podczas gdy inne grupy rozwinęły się w archaicznego człowieka rozumnego (Homo sapiens). Z niego, jak twierdzą antropolodzy, powstał w końcu współczesny człowiek. Linie prowadzące do współczesnego Homo sapiens udało się wytyczyć po raz pierwszy na okres przed blisko 500 000 lat. Najnowsze znaleziska wykazują, że mogło się to stać również w okresie do 800 000 lat. Problem polega na tym, że nie istnieje jasna linia podziału między późnym Homo erectus a pierwszym „prymitywnym” Homo sapiens. Skamieliny trudno jest przyporządkować temu czy innemu typowi.

Niezwykła czaszka znajduje się w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Wykazuje ona cechy rozpoznawcze Homo heidelbergensis. Jednocześnie jej cechy przyporządkowuje się dawnemu Homo erectus, choć charakteryzuje się bardziej płaską twarzą, tak jak neandertalczyk, toteż powinna należeć do jego bezpośredniego przodka. Czaszka ma również cechy wyróżniające późniejszego nowoczesnego Homo sapiens. A zatem jest to szczególnego rodzaju miszmasz cech w jednej czaszce. Niektórzy antropolodzy proponują wprowadzić określenie Homo rhodesiensis jako gatunku z grupy Homo heidelbergensis albo Homo sapiens rhodesiensis. Aby zamieszanie było jeszcze większe, skamielina nazywana jest również „Broken Hill Skull” albo „Człowiek z Kabwe” – określenia pochodzące od miejsca znalezienia.

Kabwe – nie mylić z jeziorem Kabwe w Kongu – jest drugim co do wielkości miastem w południowoafrykańskiej Republice Zambii, 130 kilometrów na południe od stolicy, Lusaki. Dawniej region ten był częścią północnej Rodezji. Czaszka została odkryta w 1921 roku podczas kopania w jaskini granitowej w celu wydobycia rudy żelaza, w pobliżu niedawno zbadanych bagien Lukanga. Obok głowy leżały inne szczątki ludzkie: górna szczęka, kość krzyżowa, kość piszczelowa i kości udowe. Kości nóg można było przyporządkować anatomicznie czaszce. Górna szczęka natomiast z pewnością należała do innego osobnika. W przypadku kości krzyżowej przyporządkowanie było niemożliwe, tak wynika z protokołu.

Wiek kości tego przodka neandertalczyka początkowo określano na 1,75–2,5 miliona lat. Do takiej oceny nie pasowała jednak wielkość mózgu – wynosiła 1300 centymetrów sześciennych. Był za bardzo rozrośnięty. Wszelkie porównania z fosyliami z podobnego okresu wskazywały na Homo erectus albo jego poprzedników. Wszystkie te formy miały jednak dużo mniejszy mózg. „Człowiek z Kabwe” musiał być zatem znacznie młodszy – tłumaczyli później paleontolodzy i odrzucili pierwsze datowanie. Ponieważ czaszka wykazuje również cechy neandertalczyka, niektórzy eksperci datowali jej pochodzenie na okres „zaledwie” 40 000 lat. Jednak i to przypuszczenie okazało się błędne. Zgodnie z najnowszym datowaniem „Człowiek z Kabwe” żył przed 130 000 lat.

Wielką zagadką związaną z tą czaszką nie jest pytanie o jej prawdziwy wiek i spór ekspertów o jej przyporządkowanie. Tą zagadką jest niewielki otwór w czaszce z lewej strony. Czy chodzi tu o niezwykły ślad po ugryzieniu przez drapieżne zwierzę? A może mamy do czynienia z otworem powstałym podczas interwencji chirurgicznej? Istnieje wiele prób wyjaśnienia, ale, jak dotąd, żadna nie brzmi przekonująco. Dziwne są cechy niewielkiego uszkodzenia kości: krawędzie są okrągłe, gładkie, o ostrych konturach. Średnica wynosi zaledwie 5 milimetrów. Ten otwór w kości sprawia wrażenie, że pierwotny człowiek został śmiertelnie postrzelony nabojem lecącym z dużą prędkością, strzałem oddanym na przykład z karabinu albo pistoletu. Dokładnie naprzeciwko otworu czaszka jest otwarta na znacznej powierzchni, tak jak to się zazwyczaj dzieje w przypadku strzału w głowę.

Takie znalezisko nie jest wyjątkowe. W czaszce przedstawiciela jakiegoś wymarłego gatunku zwierząt również wykryto gładką, okrągłą dziurę, która przypomina ślad po postrzeleniu. Obiekt został znaleziony na Syberii i według opinii rosyjskich paleontologów liczy sobie co najmniej 4000 lat. W przypadku obu skamielin medycy sądowi stwierdzili, że niewielka dziura nie mogła powstać od uderzenia kamieniem, ponieważ kamień bardziej uszkodziłby kość. Oszczep albo strzała również nie wchodzą w grę, ponieważ oba rodzaje broni zostawiają na kościach charakterystyczne ślady, których tu nie znaleziono. Typowe cechy wskazują natomiast na obrażenia, które mógł spowodować pocisk rewolwerowy.

W przypadku czaszki „Człowieka z Kabwe” fakt ten szczególnie rzuca się w oczy. Analizy sądowe dotyczące strony czaszki położonej naprzeciwko omawianego otworu spowodowanego wlotem pocisku wykazały bowiem, że roztrzaskanie kości nastąpiło od wewnątrz, co przemawiałoby za użyciem broni palnej. Podobnie wyglądają czaszki współczesnych ofiar morderstwa: kula trafia w głowę, pozostawia w kości niewielki otwór, traci znaczną część energii kinetycznej i przebija mózg. A ponieważ naprzeciwko znajduje się kość, pocisk roztrzaskuje kawałek czaszki i wybija dziurę, która jest dużo większa niż otwór wlotowy.

Prehistoryczna czaszka bizona z Syberii z dziurą po postrzale. Nikt nie potrafi powiedzieć, kto był strzelcem. (Muzeum Paleontologii, Moskwa)

O ile wiemy, pierwsza ręczna broń palna pojawiła się w Europie Zachodniej w XIV wieku. Była to, podobnie jak ówczesne armaty, broń odprzodowa. Proch i kule trzeba było ładować od przodu lufy za pomocą stempla – czasochłonna czynność, która utrzymała się jednak przez następne 500 lat. Dopiero w XIX wieku weszła do użytku pierwsza nowoczesna broń. Niemiec Johann Nikolaus von Dreyse skonstruował w 1836 roku pierwszą skuteczną broń odtylcową – iglicówkę. Mniej więcej w tym samym czasie Amerykanin Samuel Colt wynalazł broń wielostrzałową – rewolwer bębenkowy. Czyżby „Człowiek z Kabwe” stracił życie wskutek strzału z podobnej ręcznej broni palnej? Rozum podpowiada, że nie. Być może mamy do czynienia ze współczesną ofiarą, która po morderstwie została zakopana głęboko w ziemi. Byłoby to „sensowne” wytłumaczenie, jednak analizy paleontologów temu przeczą: czaszka z jej anatomicznymi właściwościami należała, jak udowodniono, do człowieka pierwotnego.

Prehistoryczni rewolwerowcy? Niewyobrażalne. Musiałyby pozostać jeszcze jakieś ślady ran. Antropolodzy stawiają tezę, że mężczyzna z Broken Hill mógł cierpieć na bardzo rzadką chorobę – akromegalię. Objawem tej choroby jest przerost i deformacja kości uwarunkowane nadmiernym wydzielaniem hormonu wzrostu. Przerost dotyczy pewnych określonych części ciała, pozostałe natomiast rosną całkiem normalnie. Zgodnie z tą tezą czaszka „Człowieka z Kabwe” mogła przez lata rozrastać się w sposób nieskoordynowany z pozostałymi kośćmi, co w stadium końcowym doprowadziło do śmierci. Medycy tłumaczą, że fakt, iż obie dziury w czaszce wyglądają jak rany postrzałowe, jest wprawdzie spektakularny, ale typowy dla obrazu akromegalii.

W porządku, jestem tylko laikiem, ale takie ujęcie wydaje mi się wystarczająco spekulatywne. Najwidoczniej tylko czaszka była dotknięta tą podstępną chorobą. Znalezione kości nóg, które również można było przyporządkować „Człowiekowi z Kabwe”, nie wykazują tych symptomów. Nie są mi znane również medyczne znaleziska porównawcze, w których kości czaszki człowieka, która uległa nadmiernemu rozrostowi, byłyby tak silnie zgruchotane jak wskutek wewnętrznej eksplozji. Kości zdeformowane chorobą wykazują pewne określone cechy. Wyglądają inaczej niż kości uszkodzone pociskiem. Czy na podstawie tych różnic nie można było wyraźniej określić przyczyny śmierci?

Niedorzeczności mają tę właściwość, że rodzą wiele pytań. Zmuszają rozum do działania. Na niejedno pytanie można potem znaleźć wiążącą odpowiedź, inne kwestie pozostają nadal niewyjaśnione. Jako autor mam dużo szczęścia – od wielu lat wspierają mnie w pracy kompetentni badacze, choć nie zawsze moje rozważania spotykają się z ich poparciem. Jestem im bardzo wdzięczny za inspirację i życzliwą krytykę. Jednym z owych pomocnych ekspertów jest lekarz sądowy i specjalista od analizy DNA Jan Kiesslich z Salzburga. To prawdziwy fachowiec, jeśli idzie o analizę powiązań kryminalistycznych i identyfikację nieznanych zwłok. Chciałem się dowiedzieć od Jana Kiesslicha, jak w sposób przekonujący wytłumaczyłby przypadek „Neandertalczyka z przestrzeloną czaszkę”. Wysłałem mu na uniwersytet w Salzburgu fotografie czaszki z prośbą o ocenę.

Odpowiedź naukowca nadeszła natychmiast i wywołała u mnie uśmiech:”… a więc co do Pańskiej czaszki: w istocie jest to kuriozalna część”. Miał na myśli oczywiście nie moją głowę, tylko głowę pierwotnego człowieka. Kiesslich potwierdza: „To, co mogę rozpoznać na fotografiach, istotnie wygląda na strzał”, z zastrzeżeniem, że „same fotografie to za mało, aby móc dokładnie ocenić”.

Nie dało się stwierdzić, czy rzeczywiście była tu użyta broń palna, pisze Kiesslich, ponieważ: „Strzał pozostawia po sobie typowy »krater«, który rozszerza się do wewnątrz. Prócz tego spodziewałbym się siatkowego rozsadzenia kości, począwszy od okolicy dziury. Gdyby otwór miał ostre brzegi, można by ewentualnie domniemywać, że ma to związek z obrażeniem będącym przyczyną szybkiej śmierci. Jeśli ten otwór ma gładkie, zaokrąglone krawędzie, można przypuszczać, że »obrażenie« przetrwało co najmniej jakiś czas, ponieważ na znalezisku można dostrzec proces gojenia”.

Lewa strona czaszki człowieka pierwotnego: nad otworem usznym znajduje się niewielki otwór, który wygląda jak ślad po kuli. (Muzeum Historii Naturalnej, Londyn)

Inaczej wygląda sprawa, jeśli mały otwór i pęknięcie po prawej stronie czaszki mają wspólną przyczynę. Kiesslich jest sceptyczny: „uszkodzenia tego raczej nie interpretowałbym jako rezultatu postrzału; na to, aby móc tak sądzić, jest ono według mnie zbyt duże. Gdyby jednak tak było, to z pewnością mielibyśmy do czynienia z natychmiastową śmiercią. Znaczna część mózgu uległaby wtedy uszkodzenia”. Lekarz sądowy uważa raczej, że przyczyną roztrzaskania czaszki mógł być „pośmiertny artefakt”. Czyli uszkodzenie prawej strony czaszki nastąpiło dopiero po śmierci. Tylko w jaki sposób? „Być może podczas pochówku albo jeszcze w czasach prehistorycznych z powodów rytualnych”, zastanawia się Kiesslich i podaje jeszcze jedną tezę, która zawiera propozycję rozwiązania zagadki: „»Otwór po strzale« mógł być rezultatem nieszczęśliwego wypadku, kiedy na przykład pradawny człowiek spadł z dużej wysokości i nadział się na wystający element”.

Byłaby to jakaś możliwość. Jednak jeśli czaszka, jak się twierdzi, rzeczywiście została rozsadzona od wewnątrz, żadne z tych wyjaśnień nie jest właściwe. „Wszelkie rozważania to czysta spekulacja”, podkreśla lekarz i zaleca, aby wykonać szczegółowe zdjęcia za pomocą tomografu komputerowego. Tylko wówczas istnieje szansa, że na pogrążony w mroku obraz padnie trochę światła. A jeśli jednak pierwsze wrażenie się potwierdzi i mamy do czynienia z bronią palną? „Nie musiałaby to być koniecznie nowoczesna broń szybkostrzelna”, tłumaczy Kiesslich i ma przy tym na myśli inne pociski, które mogły być wystrzelone na przykład z kuszy. „Jeśli jest ona właściwie skonstruowana, pocisk może osiągnąć prędkość, która znacznie przewyższa prędkość pocisku wystrzelonego z niewielkiej broni palnej”.

Rzeczywiście, już rzymscy legioniści używali broni palnej. Dobrze zachowane resztki takiego urządzenia zostały odkryte w kopalni żwiru w pobliżu Xanten w Nadrenii Północnej-Westfalii. Początkowo niepozorna metalowa bryła nie zwróciła szczególnej uwagi, dopóki dokładne badanie nie odsłoniło sensacyjnego odkrycia: była to stara, licząca 2000 lat broń z niewielką cięciwą. Tę poręczną machinę wojenną można raczej porównać do kuszy. Eksperci sprawdzili jej działanie po skonstruowaniu kopii i byli zachwyceni siłą działania. Szczególnie podziwiano skuteczność broni na krótkich odległościach. Napinało się ją specjalnym urządzeniem i strzelano małymi bełtami, wobec których pancerz na piersi stosowany w owych czasach był całkowicie nieskuteczny. Jak w praktyce działała taka broń, pokazano w początkowej sekwencji nagrodzonego Oscarem hitu kinowego Gladiator z 2000 roku. Urządzenia zastosowane w filmie były wprawdzie znacznie większe niż znalezisko z Xanten, ale działały w taki sam sposób.

Prawa strona czaszki jest mocno spłaszczona i roztrzaskana od wewnątrz. Czy uszkodzenie powstało wskutek działania pocisku wystrzelonego z dużą prędkością? (Muzeum Historii Naturalnej, Londyn)

Czy współcześni „Człowieka z Kabwe”. byli w stanie wyprodukować broń o podobnym działaniu? Skoro miało się to dziać 130 000 lat temu, wydaje się to nieprawdopodobne. Z drugiej strony w historii ewolucji wciąż pojawiają się anomalie, które przyprawiają paleontologów o ból głowy. Na przykład w Uzbekistanie przed kilkoma laty badacze rosyjscy i austriaccy odkryli jaskinie neandertalczyków. Nie mniej ekscytujący okazał się fakt, że już wcześniej w tym regionie natrafiono na obszary zasiedlone przez neandertalczyków. „Czy nie było to odkrycie śladu przemysłu wytwarzającego narzędzia kamienne, które z powodu zaawansowanego sposobu ich produkcji dopiero znacznie później przypisano człowiekowi współczesnemu”, wyraził zdziwienie kierownik wykopalisk Bence Viola z Wiedeńskiego Instytutu Antropologii. Obok kości i fragmentów czaszek w 2003 roku odkryto „nowoczesne” klingi do obróbki drewna i obdzierania zwierząt ze skóry: długie, regularnie obrobione i eleganckie w formie. Obiegowa teoria głosi, że neandertalczycy nie byli do tego zdolni. Viola: „Normalnie powiedziano by, że podejrzeli to u ludzi takich jak współczesny człowiek. Tylko że w tej okolicy, w owym czasie, przed co najmniej 50 000 lat, trudno byłoby spotkać ludzi takich jak współczesny człowiek”.

Tu oczywiście narzuca się pytanie: czy obraz dawnych krewnych naszego gatunku musi być bardziej różnorodny niż dotychczas? Czy istniała wymiana kulturalna między ludami pierwotnymi? Czy praludzie potrafili konstruować urządzenia do celnego strzelania? Czy „Człowiek z Kabwe” został zabity z takiej właśnie broni myśliwskiej? Albo coś jeszcze bardziej fantastycznego: może strzelec i żelazo, którego użyto, pochodzili z innego świata? Czy mężczyzna z Broken Hill miał przed śmiercią kontakt z obcymi istotami z kosmosu? Albo czy morderca był odbywającym podróż w czasie z naszej własnej przyszłości, którego zagnało w odległą ziemską przeszłość?

Wystarczająco dużo materiału na trzymający w napięciu thriller science fiction. Co naprawdę spotkało wówczas naszego przodka w Afryce Południowej, pozostaje nadal tajemnicą.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: