Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śmiercionośny upominek - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Śmiercionośny upominek - ebook

"Do decylitra wódki dodaj jeden decylitr detergentu.

Wypij śmiertelną mieszkankę, ale nie wymiotuj.

Nawet wtedy, gdy wychylasz kolejną szklankę.

I następną

Szwecję zalewa fala samobójstw. Młodzi ludzie w całym kraju odbierają sobie życie w różne, makabryczne sposoby. Łączy ich jedno: zainteresowanie muzykiem o pseudonimie HUNGER, który jest częścią najbardziej ekstremalnej i mrocznej subkultury muzycznej ukrytej w podziemnym świecie.

Jens Hurtig, który zastępuje komisarz Jeanette Kihlberg, prowadzi śledztwo w tej nietypowej sprawie. Przy zwłokach policja znajduje stare kasety magnetofonowe z nagraną na nich domowym sposobem muzyką różnych zespołów z połowy lat osiemdziesiątych. Jak się okazuje, wszystkie kasety miały wcześniej jednego właściciela.

Simon żyje gdzieś na marginesie. Całe dnie spędza w mieszkaniu w dzielnicy Söder w Sztokholmie, gdzie pisze teksty i planuje koncerty. Pewnego dnia także otrzymuje zagadkową taśmę. Czeka na odpowiedni moment, by wypełnić instrukcje… Czy uda się go uratować?

„Inteligentna, emocjonująca i pełna przemocy historia o destrukcyjnej sile twórczości”. Dagens Nyheter

„Błyskotliwa, nowatorska i znakomicie napisana powieść przedstawiająca współczesną kondycję człowieka. Porusza do głębi”. Dast Magazine

 „Nie odłożysz tej książki! Naszpikowana jest szokującymi niespodziankami”. LitteraturMagazinet"

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-354-3
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spierdalać Salem pod Sztokholmem

Ma na imię tak samo jak matka Jezusa i mieszka w Salem, południowym przedmieściu Sztokholmu. Słowo „Salem” różni się od słowa „Jerusalem” tylko dwiema sylabami.

Miejsce zapomniane przez Boga, myśli Maria, idąc ścieżką rowerową w stronę kompleksu szarych budynków. Na osiedlu panują ciemności, elektrownia już trzeci raz w tym tygodniu wyłączyła prąd. Wciska kod w domofonie, ale urządzenie nie działa, więc wyciąga klucze do drzwi wejściowych.

Ręce jej drżą, lecz sama nie wie dlaczego: ze strachu czy zniecierpliwienia?

W plastikowej reklamówce, którą trzyma w ręce, niesie butelkę rosyjskiej wódki o pojemności 0,75 litra i litr detergentu.

Otwiera drzwi do mieszkania i wchodzi do ciemnego przedpokoju. Szuka po omacku świec, stawia je na stole w dużym pokoju i zapala.

Wyjmuje telefon. Ostatnią osobą, z którą porozmawia, musi być ktoś, komu ufa. Vanja. Tylko ona ją zrozumie. Ona też była kiedyś na samym dnie.

„Być na dnie” to niewłaściwe określenie. Jej obecny stan to bryndza, huśtawka nonsensu. Im bardziej próbuje z tym walczyć, tym głębiej się zapada.

Wykręca numer, słyszy jeden sygnał za drugim, ale Vanja nie odbiera. Jeszcze kilka razy dzwoni do niej, bez rezultatu jednak.

Musi koniecznie z kimś porozmawiać. W końcu dochodzi do wniosku, że został jej tylko Isaak. Nie widzieli się od ostatniego warsztatu w Liljan – ośrodku dla trudnej młodzieży. Nic do niego nie czuje, po prostu go lubi. Po trzecim sygnale Isaak odbiera.

– Cześć – mówi Isaak. Maria zgaduje, że jest gdzieś na dworze. W słuchawce co chwilę słychać mocne uderzenia wiatru. – Jak leci?

Ton jego głosu sprawia, że nie jest jej już tak bardzo zimno. Zerka na reklamówkę.

– Wszystko w porządku – odpowiada. – Właśnie skończyłam autoportret.

W tle słychać szum fal i krzyki mew.

– No to super! Udało ci się narysować nos? – pyta Isaak i wybucha śmiechem.

Maria przypomina sobie, jak przez wiele godzin trudzili się nad poprawieniem prawej części jej zakrzywionego nosa.

– Chyba tak – odpowiada. Przez cały czas ze sobą walczy. Chciałaby mu szczerze opowiedzieć, jak naprawdę się czuje, o zmęczeniu i ciemnościach. Zdradzić, co za chwilę zamierza zrobić.

Ale nie może. Słowa to płot, który oddziela ją od świata. Isaak mógłby pomyśleć, że jest taka banalna.

Jej rzeczywistość nie ma nic wspólnego z jego światem. Jej Mount Everest jest dla niego zwykłym wzniesieniem.

– Jest cholernie w porzo – odpowiada. Dławi krzyk, powstrzymuje łzy i odsuwa telefon od ust, żeby Isaak nie usłyszał, jak bardzo jest zrozpaczona.

Chce jednak, żeby usłyszał jej nieme wołanie o pomoc, a gdy nie dociera do niego, powoli wraca chłód. Prawda jest taka, że nic nie namalowała. Nie wykonała ani jednego pociągnięcia pędzlem. Nie miała i nie ma na to ochoty. Jego kurs w ogóle jej nie zainspirował, chociaż był naprawdę fajny.

Nie ma ochoty na nic.

Mimo to opowiada mu o swoich wielkich planach i o tym, że dostrzega drogę, która zaprowadzi ją do celu.

Wszystko to kłamstwa.

Rozmowa dobiega końca. Zaczyna jej być zimno. W środku odczuwa zupełną pustkę.

W pewnej chwili widzi, jak w płomień świecy wlatuje ćma. Skwierczy w ogniu i po chwili spada na podłogę. Jest cała popalona, ale żyje. Maria nie dotyka jej.

Zabiera świece, idzie do drugiego pokoju i wyjmuje pamiętnik.

Nikt nigdy nie przeczyta, co w nim zapisała. Siada na kanapie, wyrywa kolejne kartki, a potem zgniata je w kulki.

Nagle powietrze robi się jakby gęstsze. W kuchni rozlega się trzask, później słychać coś, co przypomina ciche burczenie. Włączyła się lodówka. Znowu jest prąd.

Maria gasi świece, zapala światło i wychodzi do przedpokoju, żeby zabrać z kurtki walkmana. W chwili gdy kładzie go na stole razem z papierowymi kulkami, gaśnie światło. Znowu nie ma prądu.

To ostatni raz. Nigdy więcej nie zrobi sobie krzywdy.

Maria Alvengren miesza w ciemnościach obie ciecze. Znajduje się w domu zupełnie zapomnianym przez Boga, chociaż budynek stoi w miejscu, którego nazwa różni się od słowa „Jerusalem” tylko dwiema sylabami. W końcu pije mieszankę, nie roniąc ani kropli.

Decylitr wódki, decylitr detergentu. Wypija śmiertelną mieszankę, ale nie wymiotuje. Nawet gdy wychyla kolejne szklanki.

Czuje się jak dziecko przed Bożym Narodzeniem, które nie potrafi zapanować nad rączkami i ciągle dotyka paczek owiniętych w błyszczący papier kryjący pod spodem nową tajemnicę.

Maria otwiera drzwi balkonowe i czuje na dłoniach powiew chłodnego wiatru.

Hunger. Tylko o nim teraz myśli.

Lęk wysokości sprawia, że sztywnieją jej nogi. Wie, że to odruch. Strach.

Jest zwierzyną łowną.Hurtig Wyspa Runmarö

Ostatnie promienie słońca zabarwiają skały i czubki drzew na różowo. Woda poniżej obwisłych drzew przybrała szaroniebieski kolor, ale jarzębina nadal jest czerwona.

Dwa kawałki polędwicy wołowej, smażone ziemniaki i pół bagietki, do tego litr mleka na popitkę. Po takim posiłku siedem stopni powyżej zera to prawie przyjemność. Bałtyk jest prawdziwie jesienny. Pełniący obowiązki komisarza policji Jens Hurtig siedzi na krześle pod parasolem i relaksuje się. Parasol stoi niedaleko od domu, który wynajął. Jest zamyślony, czuje się ospały i ciężki jak jeden z głazów narzutowych rozrzuconych po całej wyspie.

Spogląda na skały. Tradycja mówi, że nazwa wyspy pochodzi od czerwonych skalnych płyt. Rudhme to staroskandynawskie słowo oznaczające „zaczerwieniony”. Tłumaczenie w pełni odpowiada temu, co Hurtig widzi przed sobą.

Słyszy, jak Isaak kończy rozmawiać przez telefon i żegna się z rozmówcą. Wyczuwa w jego głosie jakiś niepokój, słyszy kroki na pomoście. Starał się nie podsłuchiwać rozmowy, którą Isaak prowadził przez telefon, ale i tak coś do niego dotarło.

– Dziewczyna – wyjaśnia Isaak i siada na stojącym obok krześle. – Chciała pogadać.

Hurtig kiwa głową i wyjmuje z wiadra na pomoście kolejne puszki piwa.

– Za każdym razem kiedy mi mówią, jak dobrze się czują, muszę na nie uważać – kontynuuje Isaak, otwierając puszkę. – Zresztą sam już nie wiem... Może niepokoję się całkiem niepotrzebnie?

– A z kim rozmawiałeś?

– Z Marią.

– Dobrze ją znasz?

Isaak przeciąga dłonią po włosach i wypija trochę piwa.

– Właściwie niezbyt dobrze. Mieszka w Salem, kilka razy brała udział w moich warsztatach w Liljan. Nie jest zbyt rozmowna. To była nasza najdłuższa rozmowa i to mnie właśnie niepokoi.

– Z moją siostrą było inaczej – mówi Hurtig, wracając pamięcią do wydarzeń sprzed piętnastu lat. – Zawsze chętnie rozmawiała, ale nasza ostatnia rozmowa była bardzo krótka.

Hurtig widzi w oczach Isaaka współczucie. Odwraca głowę, czuje się z tym nieswojo. Przez dłuższą chwilę obserwuje morze i w końcu mówi:

– Powiedziała tylko: kocham cię, braciszku. Tylko tyle.

Potem się rozłączyła, a chwilę później odebrała sobie życie: powiesiła się.

Hurtig słyszy oddech Isaaka. Jest spokojny i regularny, kontrastuje z silnymi uderzeniami wiatru, który wygina drzewa rosnące wokół domu. O blaszany dach co jakiś czas uderza gałąź. Wiatr coraz bardziej się wzmaga.

– Ładne pożegnanie – stwierdza po chwili Isaak.

– Być może.

– Jak sądzisz, powinienem się niepokoić o Marię?

– Nie wiem. Troszczysz się o nią, a bycie człowiekiem polega chyba na tym, że ma się zdolność do współczucia.

– A co to jest współczucie?

– Współczucie jest wtedy, gdy człowiek nie chce ani zranić innego człowieka, ani mu zaszkodzić. To umiejętność wczuwania się w doznania innych ludzi.

– Moim zdaniem to zdolność, która polega na tym, że nie oddziałujemy na innych w negatywny sposób – oponuje Isaak. – I właśnie dlatego politycy i artyści raczej nigdy nie będą prawdziwymi ludźmi. A może nawet artystami? Żeby wykonywać te zawody, trzeba być socjopatą czy wręcz psychopatą.

Hurtig wybucha śmiechem.

– Chcesz powiedzieć, że jesteś psychopatą tylko dlatego, że jesteś artystą? A może po prostu bawi cię, że dałeś się zapędzić w kozi róg?

– Jako artysta zajmuję pozycję, z której mogę wpływać na innych ludzi. Muszę się jednak pozbyć poczucia odpowiedzialności za konsekwencje swoich czynów.

– Myślałem, że w sztuce chodzi o umiejętność komunikowania czegoś odbiorcom.

– Ty tak twierdzisz. Pomyśl jednak, ilu ludzi przemawia tym językiem? Nie, dla mnie komunikacja to rozmowa, którą chciałbym przeprowadzić z Marią. Problem polega na tym, że jej współczuję. Staram się jak najlepiej, ale nie dochodzę do celu, dlatego moje współczucie jest pozbawione sensu. Poza tym Maria to osobowość destrukcyjna, więc nie sądzę, żeby można odczuwać empatię, nienawidząc siebie.

Isaak spogląda na niego pełnym zrozumienia wzrokiem. Hurtig nie tylko mu go zazdrości, lecz i podziwia go. Może to kwestia wieku? Isaak nie ma jeszcze trzydziestu lat, podczas gdy on dobiega czterdziestki.

– Po śmierci siostry znienawidziłem – mówi po chwili Hurtig. – Obchodzili mnie już tylko rodzice. Współczucie to doznanie selektywne. Czy to nie przerażające?

– Dla ciebie tamta sytuacja była szczególna.

– Być może. Ale czy nie jest tak, że wszystko wokół nas jest selektywne? Ludzie twierdzą, że współczują innym, sami jednak ustalają granicę tego współczucia. Współczują swoim bliskim, innych za to mają w nosie.

Morze pieni się pod pomostem, Bałtyk rozsiewa wokół nasilający się intensywny zapach soli. Wiatr się wzmaga, gałęzie drzew coraz mocniej uderzają o blaszany dach. Zanosi się na szkwał.

– Lubię cię, Jens – mówi nagle z uśmiechem Isaak.

– Ja też cię lubię.

Resztę piwa wypijają w milczeniu. Zapada wieczór, morze robi się coraz bardziej wzburzone. Widać pianę na grzbietach fal i różową mgiełkę wokół trzech skalistych wysepek wystających z wody na wysokości Nore.

Isaak opowiada, że właśnie w domku na tej wyspie Strindberg zaczął pisać swoją powieść pod tytułem „I havsbandet”. Hurtig stwierdza, że chyba go rozumie, i proponuje, by rano poszli ten dom obejrzeć.

– Pod warunkiem, że nadal tam stoi – dodaje.

– Nie mogę, muszę wrócić do miasta – odpowiada Isaak i odstawia piwo na stolik. – Przed wyjazdem do Berlina czeka mnie trochę pracy.

Hurtig przypomina sobie wcześniejsze wyjazdy Isaaka do stolicy Niemiec. Wracał stamtąd pełen nowych pomysłów. Opowiadał o obrazach, które namaluje, i o wystawach, które zorganizuje. Wyjazd ze skostniałego środowiska artystycznego Östermalmu jest dla niego jak łyk świeżego powietrza.

– Mam jechać z tobą do miasta?

– Nie musisz. Zdążymy się jeszcze zobaczyć przed moim wyjazdem. Korzystaj z okazji, że masz urlop. Rzadko możesz sobie pozwolić na wypad z miasta.

– To mój pierwszy wolny tydzień od czerwca, gdy na noc świętojańską wziąłem sobie dwa dni wolnego – mówi Hurtig, wzruszając ramionami. – Właściwie to był niegłupi pomysł, jeśli wziąć pod uwagę, że brakuje nam ludzi.

– Urlop nad morzem pod koniec października... Tak, trzeba łapać każdą okazję.

– A właściwie brać to, co dają. Przyznam jednak, że kiedy tu tak siedzę co wieczór z piwem w ręce, dręczą mnie wyrzuty sumienia.

Isaak spogląda na morze.

– Niepotrzebnie – mówi po chwili, kładąc dłoń na ramieniu Hurtiga. – „Wstrzymaj się, chwilo! Ty jesteś tak piękną”¹.

– Co to było? – pyta z uśmiechem Hurtig

– Wyznanie miłości. Z „Fausta” Goethego.Upadły anioł Most Liljeholmsbron

O tak wczesnej porze na ulicach jest jeszcze niewiele pojazdów. Samochód należący do firmy kurierskiej zbliża się do mostu Liljeholmsbron ze zbyt dużą prędkością. Ciało, które spada na przednią szybę, odbija się od niej, leci w powietrzu i ląduje pięćdziesiąt metrów dalej, na przeciwnym pasie ruchu na moście. Droga hamowania pojazdu jest prawie równie długa. Kierowca wysiada z kabiny i doznaje szoku. Ma przyspieszony puls, oddycha nierówno i czuje, jak oblewa go zimny pot.

Kiedy na miejscu zdarzenia zatrzymuje się pierwszy pojazd, kierowca siedzi na barierce i pali papierosa. Po chwili zatrzymuje się kolejny samochód. Ktoś dzwoni na policję i po karetkę.

Kierowca zapala drugiego papierosa. Ktoś nim potrząsa, mężczyzna próbuje coś powiedzieć, ale nie jest w stanie. Czuje się tak, jak gdyby ktoś go dusił za szyję.

Nic się nie stało, myśli. Absolutnie nic.Czarna melancholia Saltsjöbaden

Fabianem Modinem chciałem się zająć w późniejszym terminie, ale kiedy zobaczyłem go w Slussen, nie mogłem się oprzeć pokusie. Analiza skutków nigdy nie była moją najlepszą stroną.

Decyzja o pogodzeniu się z losem była słuszna. Istnieje sprawiedliwość wyższego rzędu niż ta, która wynika z kodeksów prawnych. Zasłużę na coś, co jest ważniejsze niż życie, potężniejsze niż wszystkie ludzkie uczucia, większe niż miłość.

Zabijanie wcale nie jest takie proste. Nawet jeśli powód jest słuszny.

Gracz giełdowy Fabian Modin stoi na końcu peronu zwrócony plecami do torów. Pewnie zamierza wsiąść do ostatniego wagonu. Bardzo mi to pasuje.

Zerkam na zegarek. Następny pociąg, który odchodzi w kierunku Saltsjöbaden, jest jednym z ostatnich tego wieczoru. To, że swój plan zamierzam zrealizować właśnie teraz, wynika głównie z tego, że bardzo dobrze wiem, jak sytuacja w pociągu wygląda o tej porze. Sprawdzałem to trzy razy.

Wkładam dłoń do kieszeni, aby się upewnić, że nóż i próbówka są na swoim miejscu.

Kiedy pociąg staje i otwierają się drzwi, wchodzę do tego samego wagonu co Modin i siadam w pewnej odległości od niego. Widzę, że jest pijany, i dziwi mnie, że od ostatniego razu ani trochę się nie postarzał.

Miałem sześć lat, gdy żonę Fabiana znaleziono w garażu. Tata wyjaśnił mi, że samobójcy trafiają do siódmego kręgu piekieł razem z mordercami. Mordercy gotują się we krwi, podczas gdy samobójcy wrastają w drzewo, dzięki czemu już nigdy nie wyrządzą sobie krzywdy.

Kiedy spytałem, co dzieje się z kimś, kto został zamordowany, tata odpowiedział, że takie osoby idą do nieba, chyba że były grzesznikami. Popełnienie samobójstwa to podwójny grzech.

Siedziałem w bibliotece taty na perskim dywanie i przeglądałem książki, które leżały przede mną rozrzucone na podłodze. Z sąsiedniego pokoju dobiegały głosy dorosłych. Mówił głównie tata, lecz co jakiś czas do rozmowy włączał się Fabian. Nie kłócili się, ale i nie mogli dojść do porozumienia w jakiejś sprawie.

Fabian powiedział, że powinni się rozwijać i załatwić lokal w centrum miasta. Tata był innego zdania. Twierdził, że należy poczekać, niech wspólnota rozrasta się powoli. Chyba pamiętasz przypowieść Jezusa o ziarnach gorczycy, powiedział tata, a Fabian coś mu odburknął. To najmniejsze ziarna, z czasem jednak przewyższają inne zioła i wyrasta z nich drzewo.

Tata mówi, że Fabian to równy facet, ale ja i tak to wiem, bo Fabian i mama śmieją się, gdy tata wychodzi wyrzucić śmieci. Fabian zna mnóstwo kawałów i zabiera nas, dzieci, do Grimstaskogen, gdzie szukamy robaków i chowamy się przed trollami.

Czuję na brzuchu jego nieogoloną brodę. Fabian mnie łaskocze, lecz nie tak, jak mu się wydaje. Drapie mnie i sprawia mi ból. Czuję zapach sera, kurzu i skóry.

Kiedy pociąg odjeżdża, wagon jest wypełniony do połowy. Większość podróżnych to młodzież wracająca z knajp do domu. Jest też para emerytów. Przejeżdżamy przez zwodzony most nad Dan­vikstull. W ciemnych wodach jeziora w Hammarby odbijają się światła Sjöstaden. W oknie widzę odbicie Fabiana, wygląda, jakby drzemał. Głowa opada mu na pierś, ciężko oddycha. Obok mnie na ścianie wisi mapa trasy do Saltsjöbaden. Obliczyłem, że do końca życia zostało mu czternaście stacji.

Na przystanku Nacka z wagonu wysiada połowa pasażerów i nikt nowy nie wsiada. Na ławce na peronie siedzi grupka młodzieży i pali papierosy. W wagonie zostało nas może z dziesięć osób.

Nagle zjawia się konduktor, żeby sprawdzić bilety, a metaliczny, ledwo słyszalny głos informuje nas, że zaraz dojedziemy do przystanku Saltsjö-Järla.

Kiedy konduktor sprawdza mój bilet, odwracam głowę.

Mijamy Lillängen i Storängen. W Österviku widzę kilka saren, które pasą się pod jakimś upiornym drzewem o dziwnych poskręcanych gałęziach.

Kiedy pociąg zatrzymuje się w Fisksätrze, Fabian budzi się i otwiera oczy.

Zdjąłem z półki grubą rodzinną Biblię oprawioną w brązową skórę, położyłem ją na miękkim dywanie i przeczytałem to, co było na stronie tytułowej. „Biblia, to jest Całe Pismo Święte po Szwedzku; z rozkazu Króla Carola Dwunastego”.

Lubiłem ją oglądać i podziwiać ryciny. Moim ulubionym rysunkiem był ten, na którym przedstawiono ukamienowanie świętego Szczepana. To pierwszy chrześcijański męczennik.

Jednym z tych, którzy go kamienują, jest Paweł. Ten sam, który się później nawróci.

Miałem wtedy sześć lat i myślałem o Jezusie. Jest tolerancyjny i pełen miłości wobec wszystkich, ale czy to oznacza, że można być nietolerancyjnym i pełnym nienawiści wobec tych, którzy w Niego nie wierzą?

Do pokoju weszła mama, pytając, czy chcę kanapkę. Była gruba, bo wkrótce miała nam urodzić dzidziusia. Odpowiedziałem, że nie, i dalej oglądałem obrazek.

Wsuwam dłoń do kieszeni i dotykam chłodnej ostrej klingi.

Ucisk w głowie staje się coraz silniejszy, czuję, jak zwierają mi się szczęki. To, co wypełniło mi mózg, rośnie i walczy o całe moje ciało. To, co na początku było moją idée fixe, zamieniło się w koszmar, którego obawiałem się najbardziej: że przestanę być panem własnych myśli i moje ciało przestanie do mnie należeć.

– Igelboda. Przesiadka do Solsidan.

Patrzymy na siebie, ale Fabian mnie nie poznaje. Odbija mu się głośno, szuka czegoś w kieszeni marynarki.

Na stacji w Neglinge wysiada jeszcze kilka osób, a w Ring­vägen zostajemy w wagonie sami – ja i Fabian.

W Saltsjöbaden biorę do ręki nóż.

Poczuwanie się do winy to zadanie dla kogoś, kto jest niewinny, to także ciężkie brzemię, powiedział Fabian, gdy kiedyś spytałem go o świętego Pawła.Simon Dzielnica Vägaren

Simon słyszy, że w dużym pokoju ktoś głośno ziewa, potem odrzuca koc i idzie do toalety. Rozlega się tupot ciężkich stóp po podłodze. Ktoś spłukuje twarz. Jest podenerwowany.

Simon odsuwa kołdrę i wstaje z łóżka. Włosy śmierdzą mu piwem, bo się nim polewali. Przypomina sobie jak przez mgłę, że wrócił do domu w towarzystwie dziwnych typów w zbyt starannie dobranych ubraniach. Kiedy powiedział, że mają podrabiane ciuchy, rozzłościli się. Ma nadzieję, że sobie poszli.

Sięga po książkę Petera Kihlgårda „Wskazówki dla ojca”. Przypomina sobie pustkę syna, który mówi, że chce dorównać ojcu, choć w rzeczywistości nienawidzi jego doskonałości, bo ojciec wpoił synowi jedynie poczucie winy, wyrzuty sumienia i przekonanie, że jest od niego gorszy. Przy skoku w dal nie wolno przekroczyć kreski na desce, nie wolno też skakać do wody z pięciu metrów, i starać się zrozumieć, dlaczego cyfra jeden podniesiona do potęgi zero daje jeden.

Słyszy, jak drzwi toalety się otwierają, i odkłada książkę.

– Wychodzę.

W drzwiach stoi Øystein. Oczy ma nabiegłe krwią, nadal jest na nich czarny makijaż, który nałożył poprzedniego dnia. Widzi nowe blizny na jego rękach. Niektóre wydają się dość głębokie. Może to był mimo wszystko dobry wieczór?

Muzyka w Uppsali była taka sobie. Mało zaangażowana, niegodna Hungera.

Simon wkłada dżinsy, palce wplątują mu się w dziurę na kolanie, materiał pęka.

– Potrzebuję czegoś na dziś wieczór. Możesz mi w tym pomóc? – pyta Simon, podchodząc do komody. – Jeśli załatwisz mi choć trochę, resztę możesz zatrzymać. Okej?

Øystein kiwa głową, ale Simon wie, że Øystein znowu go wyroluje. Øystein kupuje tylko tyle, ile jego zdaniem potrzebuje on, Simon, a resztę bierze dla siebie. Tylko silny przeżyje. Nie ma takiego lwa, który pogardzi chorym albo słabym bawołem. Ten, kto jest słaby, nie ma prawa do życia i musi umrzeć. Trzeba się z tym pogodzić, czy kto chce czy nie.

– Tylko niech to będzie dobry towar – rzuca Simon.

Program socjalny, w którego ramach ci z opieki rozdają suboxone i metadon, doprowadził do tego, że niektórzy dilerzy zaczęli rozdawać swoje prochy za darmo, żeby tylko zdobyć nowych klientów. Żeby nie zżarły ich koszty, rozcieńczają towar cukrem albo chininą, a nawet groźnymi dla życia lekami na serce.

Simon otwiera górną szufladę komody. Na dnie leżą cztery portfele. Otwiera jeden z nich i daje Øysteinowi dwa banknoty po pięćset koron.

– Kurwa, skąd ty masz tyle forsy?

Ojciec płaci Simonowi miesięczne alimenty w wysokości dziesięciu tysięcy koron na czynsz i utrzymanie. W zamian za to Simon ma się od niego trzymać jak najdalej. Dla niego to żaden problem, czuje się przez to wolny.

Øystein bierze pieniądze od Simona, umawia się z nim na później i wychodzi.

Simon idzie do kuchni. Na podłodze śpi trzech chłopaków, każdy w innym stanie upojenia. Kopie jednego z nich w plecy.

– Wstawaj, kurwa!

Pod nieobecność Øysteina on tu rządzi, chociaż jest chudy jak patyk.

Chłopak przewraca się na plecy i przeciąga się.

– Sorry – mówi z uśmiechem. – Wczoraj było zajebiście! Hunger był niesamowity.

– Grał już lepsze kawałki – zauważa Simon.

Chłopak siada i pociera oczy.

– „Grał”? Równie dobrze można by powiedzieć „grała”. Przecież nikt nie wie, kim on tak naprawdę jest.

– Nie mam pojęcia. Ale to bez znaczenia. Budź kumpli i wynocha.

Chłopak ziewa. W jego ustach widać suchy pożółkły język.

– Ty tu mieszkasz?

Simon patrzy na niego z mieszaniną pogardy i współczucia.

– Nie – odpowiada. – Tego, kto tu mieszka, możesz uznać za martwego.Hurtig Syberia

Przed stu laty przeprowadzkę do północno-wschodniej części dzielnicy Vasastan traktowano jak zesłanie do odległego obozu pracy. Dlatego tamten rejon mieszkańcy Sztokholmu jeszcze dzisiaj nazywają „Syberią”.

Jens Hurtig wynajmuje tam dwupokojowe mieszkanie o powierzchni pięćdziesięciu siedmiu metrów kwadratowych. Wydaje mu się małe i puste.

Budzi się, zanim usłyszy radiowy budzik, ale nie czuje się wypoczęty. To typowe w pierwszy dzień po urlopie. Przez chwilę leży w łóżku, w końcu ubiera się i idzie do dużego pokoju. Nadal czuje w nogach wczorajszy spacer po wyspie Runmarö.

Isaak śpi na kanapie w ubraniu, owinięty w dwa koce. Pewnie strasznie przemarzł w chatce na szkierach. Kiedy tam przyjechali, termometr wskazywał cztery stopnie powyżej zera. Przez resztę pobytu temperatura ani razu nie przekroczyła siedemnastu stopni.

Przypomnieli mu się rodzice, którzy nadal mieszkają w Kvikkjokku.

Siedemnaście stopni w listopadzie wewnątrz domu to dla nich prawdziwy luksus. Jeśli marzną, to zazwyczaj z innego powodu: ich córka popełniła samobójstwo. Już sam ten fakt potrafi zmrozić człowiekowi życie, nawet jeśli do nieszczęścia doszło przed piętnastu laty.

Hurtig idzie do kuchni, włącza ekspres do kawy, a gdy woda zaczyna bulgotać, słyszy ziewanie Isaaka. Chwilę później jego przyjaciel wchodzi do kuchni z porannymi gazetami w ręce.

Isaak szuka nowego mieszkania. Zdarza się, że nocuje na kanapie. Jeśli ktoś nie ma w Sztokholmie mieszkania, powinien mieć przynajmniej dobrych przyjaciół.

Hurtig patrzy na niego i dochodzi do wniosku, że Isaak wygląda chorowicie i anemicznie. Na jego ocenę nie wpływa fakt, że Isaak zdążył już nasmarować twarz kremem, a długie, gładko zaczesane włosy pokrył warstwą żelu. Na ramieniu ma przyklejony plaster antynikotynowy. Może jest w kiepskiej formie, bo próbuje rzucić palenie?

– Chyba zaspałem – mówi Isaak. – Która godzina?

– Dopiero piętnaście po szóstej. Nic się nie bój, zdążysz na pociąg. Możesz tu przenocować, żeby nie pędzić z językiem na brodzie na Dworzec Centralny aż z atelier w Västberdze.

– Nie o to chodzi...

Isaak siada przy stole i od razu włącza radio. Już taki jest. Najlepiej funkcjonuje wtedy, gdy słyszy wokół siebie jakieś dźwięki. Z Hurtigiem jest inaczej, lepiej mu się myśli w ciszy.

Z radia dowiadują się, że ktoś zadźgał nożem mężczyznę jadącego podmiejską kolejką. Ciało znaleziono w Saltsjöbaden.

Hurtig podkręca dźwięk i zastanawia się, który z jego kolegów na komendzie będzie miał wątpliwą przyjemność posprzątania tego, co zostało po dwunastu pchnięciach nożem. Pewnie spadnie to na Schwarza albo Åhlunda.

Isaak robi zaniepokojoną minę.

– O co chodzi? – pyta Hurtig.

Isaak wierci się na krześle.

– Zaczynam wątpić, czy wyjazd do Berlina ma w tym momencie sens. Od dawna nic dobrego nie namalowałem i zaczynam się bać, że moja sztuka należy już do przeszłości. Jak produkt, na którym widnieje napis: „Najlepiej spożyć przed...”.

Hurtig stara się go pocieszyć. Przecież nieważne, co o jego twórczości sądzą inni artyści.

– Uważam, że powinieneś jechać. Dobrze ci to zrobi. Może ci się poszczęści jak poprzednim razem?

Cztery lata wcześniej Isaak poznał grupę biznesmenów. Po krótkiej rozmowie udało mu się ich namówić, żeby wsparli finansowo jego twórczość. Dali mu wtedy dużo pieniędzy.

– Takie szczęście zdarza się tylko raz – odpowiada Isaak. – Tamten obraz zacząłem dopiero malować, a oni nie mieli pojęcia, za co płacą. Teraz jest inaczej. Żadnego z moich dawnych przyjaciół już nie ma w Berlinie. Nawet Inga, chociaż byłem pewien, że akurat on zostanie tam do końca życia. Będę tam sam jak palec. A może ty ze mną pojedziesz? Czułbym się pewniej, mając u boku kogoś, kogo dobrze znam. Weź sobie kilka dni urlopu albo zwolnienie lekarskie. Do diabła z pracą.

– Dobrze wiesz, że nie mogę jechać – odpowiada Hurtig, chociaż chętnie by to zrobił.

Isaak wzdycha i zaczyna przeglądać gazetę. Hurtig obserwuje go.

Jedną z pozytywnych cech Isaaka jest to, że bez trudu nawiązuje kontakt z ludźmi. Każdy mu od razu ufa. Isaak imponuje mu swoim talentem. On tak nie potrafi.

Wydaje mu się, że w kącikach ust przyjaciela pojawiły się drobne zmarszczki świadczące o pewnym zgorzknieniu. Znikają jednak w momencie, gdy Isaak unosi głowę i patrzy na niego. Ma zmienne usposobienie, w tym momencie w jego oczach czai się ciekawość, jest czymś rozbawiony.

– No właśnie – mówi. Odkłada gazetę i macha na Hurtiga awizem, które listonosz zostawił w skrzynce. – Co to takiego?

– Coś do komputera – odpowiada Hurtig, bo wie, że do odbioru czeka na niego paczka z konsolą do gier komputerowych. Isaak by go wyśmiał, gdyby usłyszał, jaką kwotę zapłacił za możliwość powrotu do lat chłopięcej radości. Zafundował sobie Atari Home Pong z 1975 roku za sto dolarów i Coleco Telstar z 1977 roku za siedemdziesiąt dolarów. Obu zakupów dokonał na aukcjach internetowych.

– Dobiegasz czterdziestki, jesteś ode mnie starszy o dziesięć lat – śmieje się głośno Isaak. – Ale to ty jesteś na głodzie informatycznym, nie ja. Przyznaj się, to jakaś gra komputerowa?

Hurtig otwiera usta, żeby mu coś powiedzieć o pełnoprawnej, choć niedocenianej formie wyrazu, jaką stanowią takie gry, lecz w tym momencie spiker w radiu czyta komunikat o wypadku, do którego doszło w pobliżu mostu Liljeholmsbron od strony Hornstull.

Ciężarówka potrąciła mężczyznę o nieustalonej tożsamości.Aiman Dzielnica Vägaren

Swoją życiową podróż rozpoczęła w Ałma Acie. Potem przez Teheran, Mińsk i Gävle trafiła na ulicę Folkungagatan w Sztokholmie.

Szybko załatwiła sobie pracę jako bibliotekarka, nauczyła się introligatorstwa, a z czasem rozwinęła swoje inne talenty, skupiając się na rzeczach małych i prostych. Później zrezygnowała z wielkich planów i zapomniała o marzeniach. Czas płynął szybko, dwadzieścia lat minęło jak z bicza strzelił.

Dom, w którym Aiman Czernikowa mieszka od przyjazdu do Sztokholmu, wygląda jak wielka pomarańczowa skrzynia pokryta blachą falistą. Okna wychodzą na zejście do stacji metra Medborgarplatsen. To jeden z najbrzydszych budynków w mieście, prowokacja wobec Wyższej Szkoły Architektury w Östermalmie. Dom przypomina trochę czworokątny klocek w stylu lat siedemdziesiątych, ale jej się podoba.

Samo mieszkanie jest dość duże, podwórko zadbane, od tej strony nie widać prawie groteskowej fasady. Zanim przejdzie przez ulicę, unosi wzrok i patrzy na trzy okna swojego mieszkania. Za żaluzjami w dużym pokoju stoi luneta. Jeśli ktoś patrzy na nią z ulicy, przypomina czarny cień albo lampę.

Lubi obserwować świat przez ten jednooki cylinder. Jej uszkodzone oko może wtedy odpocząć, a ona sama czuje się pewniej. Obserwuje, ale nie czuje się jak szpieg i nigdy nie kieruje obiektywu ku oknom po przeciwnej stronie ulicy. To, co się tam dzieje, w ogóle jej nie obchodzi. Każdy człowiek ma prawo czuć się w swoim domu bezpiecznie. Nie dotyczy to ludzi idących ulicą. Ich wolno obserwować.

Wbija kod do domofonu i zamiast jechać windą, idzie po schodach.

Od kiedy jest w ciąży, przybrała na wadze. Dodatkowe kilogramy widać zwłaszcza w biodrach i na udach. Postanowiła więc, że musi się więcej ruszać.

Zatrzymuje się przed drzwiami mieszkania, szuka kluczy w torebce, a jednocześnie zerka w stronę kuchennego okna. Za szybą widać czarny cień i parę żółtych oczu. Słyszy, jak kot miauczy, chodząc między doniczkami na parapecie.

W chwili gdy w końcu znajduje pęk kluczy ukryty pod puderniczką i portfelem, otwierają się drzwi sąsiedniego mieszkania.

– Dzień dobry – mówi Aiman na widok młodego mężczyzny z długimi czarnymi włosami, który wyszedł na klatkę schodową.

Mężczyzna odwraca się do niej, kiwa w milczeniu głową i spuszcza wzrok. Aiman jest pewna, że za chwilę przeprosi ją za nocną balangę. Przez całą noc nie spała. Zasnęła dopiero o świcie.

W zamku rozlega się chrobot klucza. Aiman słyszy, jak kot drze pazurami o wewnętrzną framugę. Mężczyzna ma pusty wzrok i bladą twarz.

– Pani kot nazywa się Behemot, nie?

Aiman dopiero teraz sobie uświadamia, że to ich pierwsza rozmowa.

– Tak... z tym że ja go nazywam Motte.

– Ale nie wtedy, gdy jest pani na niego zła.

Mężczyzna odsuwa poły skórzanej marynarki i pokazuje jej swój T-shirt. Jest na nim rysunek złożony z krzyża i skrzydeł drapieżnego ptaka. Widnieje nad nim napis Behemot.

Po tej prezentacji mężczyzna odwraca się i odchodzi. Kiedy znika za rogiem, Aiman wchodzi do mieszkania i zamyka drzwi. Motte siedzi na dywanie w przedpokoju i miauczy.

Aiman zdejmuje i odwiesza hidżab. Rozluźnia opaskę, rozpuszcza włosy i staje przed lustrem.

W ogóle nie widać, że jest w ciąży, i to nie tylko dlatego, że nosi luźne ubrania. Tak samo było z innymi kobietami z jej rodu. Przez całe pokolenia rodziły pierwsze dziecko w późnym wieku i miały mały brzuch. Teraz przyszła jej kolej. Ma czterdzieści trzy lata i słabo zaokrąglony brzuszek, chociaż jest już w siódmym miesiącu.

Ogląda swoją twarz przy bladym świetle elektrycznym. Aiman to w jej ojczystym języku „Piękna jak księżyc”, ale dla niej to tylko kwestia definicji. Księżyc jest piękny, gdy człowiek jest w dobrym humorze. W przeciwnym razie widzi jedynie chropowate kratery i brzydkie bladożółte kolory. Ona ma blizny po trądziku, żółtawą cerę i azjatyckie rysy twarzy, które wielu Szwedów bierze za perskie albo pakistańskie. Jej cera kontrastuje wyraźnie z białym hidżabem, dlatego najczęściej wkłada czarny. Dzięki temu jej twarz robi się jaśniejsza i bardziej szwedzka.

Behemot wygina się, ociera o jej nogi. Aiman pochyla się i podsuwa mu dłoń pod nos.

W „Mistrzu i Małgorzacie” Behemot to kot, który mówi, chodzi na tylnych łapach i zjawia się w Moskwie w towarzystwie diabła.

Behemot to także imię biblijnej bestii zrodzonej w wilgotnych podziemiach. Demon z piszczelami przypominającymi miedziane rurki i twardymi jak żelazne pręty kończynami.

Nagle dzwoni jej telefon komórkowy. Kolega z Liljan.

Podczas rozmowy Aiman sprząta po sobie. Zabiera z przedpokoju ubrania, hidżab wiesza wśród innych okryć w szafie sypialni.

Kolega mówi, że niepokoi się o Marię.

– Rozmawiałaś z nią ostatnio?

– Nie – odpowiada Aiman. – Nie znamy się aż tak dobrze. Najczęściej pracuje z nią Vanja. Może Isaak coś wie? Rozmawiałeś z nim?

– Tak. On też próbował się do niej dodzwonić, ale bezskutecznie. A teraz jest w drodze do Berlina.

Do Berlina? Aiman przypomina sobie, że poznała go przed czterema laty. Potem przedstawił ją artyście Ingowi, pisarce Edith i dziennikarzowi Paulowi. Tak się składa, że Edith i Paul są przybranymi rodzicami Vanji. Cała trójka stanowi dość kreatywną grupę w Berlinie.

Łączy ich Liljan, chociaż kiedy Ingo zachorował, przestał tam uczyć. W dniu, w którym obchodził sześćdziesiąte piąte urodziny, dostał wylewu krwi do mózgu. Od tamtej pory mieszka w domu opieki w Strängnäsie. Aiman poczuła nagłe wyrzuty sumienia. Od dawna u niego nie była. Kiedyś zaproponuje Isaakowi, żeby go razem odwiedzili.

Z Edith i Paulem też kontaktuje się sporadycznie. Od czasu do czasu rozmawiają przez telefon, najczęściej o Vanji.

– Mam dziś umówione spotkanie z Vanją w Liljan – mówi Aiman. – Zaczęła się trochę interesować introligatorstwem. Spytam ją, czy wie, gdzie jest Maria.

Rozmowa dobiegła końca, a ona nie wiadomo czemu przypomniała sobie pierwsze słowa, które skierował do niej Isaak. Poznali się w barze jednego z hotelów w Berlinie Wschodnim. „Ich liebe dich”³, powiedział, a gdy spytała dlaczego, odparł, że tylko ćwiczył wymowę tego zdania.

Miała w swoim życiu okres, gdy czuła się zagrożona. Jakby próbowała złapać równowagę na szklanym dachu i cały czas się bała, że szkło może w każdej chwili pęknąć. Może z powodu tamtych kilku słów otworzyła się na Isaaka? Ich liebe dich. Sama nie wie. Powiedziała mu, że jest w Berlinie, bo wyprowadziła się od brata.

Nakłada kotu trochę suchej karmy, siada przed lunetą i spuszcza zasłonę. Czasem odnosi wrażenie, że ludzie idący ulicą są substytutem prawdziwych przyjaciół.

Widzi listonosza, który wchodzi do budynku po przeciwnej stronie ulicy. To młody mężczyzna, który nie wiadomo czemu spędza w tym domu dużo czasu. W końcu zrozumiała, że powodem takiego zachowania jest pewna kobieta, która tam mieszka. Listonosz nie ma jeszcze dwudziestu lat, podczas gdy kobieta jest w bardziej niż średnim wieku.

Prawie każdego dnia dochodzi do owocnego spotkania między tym, co kwitnie później, a tym, co kwitnie wcześnie. Aiman dobrze o tym wie i nawet nie musi tego sprawdzać przez lunetę.

Przecież nie jest szpiegiem.

Po pewnym czasie uśmiechnięty listonosz wychodzi z budynku. Zaczyna padać deszcz, ludzie kryją się w bramach albo ruszają szybszym krokiem. Mężczyzna prowadzący na smyczy pudla miniaturkę najwidoczniej nie spodziewał się deszczu, bo teraz zakrywa głowę skórzaną marynarką. Piesek biegnie obok niego drobnymi kroczkami. Na przystanku autobusowym stoi kobieta, która rozkłada parasolkę. Po kałuży brodzi mała dziewczynka, w ogóle nie przejmuje się deszczem. Wygląda na to, że tylko dzieci i zwierzęta cieszą się z niego.

Po drugiej stronie ulicy Aiman zauważa mężczyznę podobnego do jej sąsiada. Jest ubrany tak jak on i też ma długie czarne włosy. W ogóle nie zwraca uwagi na deszcz.Vanja Knivsöder

– Ścisz to, do cholery! – woła Paul, wchodząc do pokoju.

Vanja odwraca się w jego stronę i patrzy mu prosto w oczy.

– Przeszkadza ci? – pyta, a na jej twarzy wykwita najmilszy z możliwych uśmiechów. Chce go zdenerwować, wyprowadzić z równowagi, dokuczyć mu obojętnie jak. Kiedy sobie wypije, staje się nadpobudliwy. Ostatnio coraz częściej mu się to zdarza.

Paul podchodzi do zestawu stereo i ścisza dźwięk.

– Czego ty w ogóle słuchasz? – pyta, siadając na brzegu łóżka.

– Ty takiej muzyki nie zrozumiesz – mówi Vanja. Uśmiech nie schodzi jej z twarzy. – Za bardzo się boisz.

– Jak to się boję?

– Nie masz odwagi spojrzeć na świat taki, jaki jest.

– A ty masz?

– Tak.

– Co to za grupa?

– To żadna grupa, tylko ja i Maria.

– Czemu mi o tym nie powiedziałaś?

– Bo nie pytałeś.

– Jak się nazywa ten kawałek?

– „Gnijące stado”.

– Domyślam się, że jestem jedną z zagubionych owieczek? Jak leci tekst?

Vanja patrzy na jego udawany uśmiech i już wie, co się dzieje w jego głowie. Wściekł się, a teraz szuka zgody, więc udaje, że jest zainteresowany. Świetna okazja, żeby się z nim dalej podrażnić. Vanja otwiera swój dziennik, odnajduje w nim tekst od Marii i czyta na głos:

– Jeśli na ziemi nie będzie ludzi, zabraknie odniesienia do tego co dobre i złe. Byt składa się z tego, co istnieje, bez względu na to, czy chodzi o karaluchy czy o homo sapiens. Byt nie musi być czymś konkretnym. Może być próżnią. Gdyby na ziemi nie było ludzi, wszystkie stworzenia i tak mogłyby bez nich istnieć. Gdyby na ziemi nie było ludzi, moralność nie stanowiłaby sensu życia, tylko byłaby handikapem. Kto jest słaby, nie powinien mieć prawa żyć. Gdyby na ziemi nie było ludzi, etyka byłaby zbytkiem i luksusem.

– Być może jestem staromodny, ale czy słowa piosenki nie powinny się rymować?

– W tym miejscu jest pauza, a potem Maria czyta swój tekst. Później ją wyciszyliśmy.

– Wyciszyliście ją?

– To znaczy obniżyliśmy poziom jej głosu na nagraniu. Teraz można robić takie rzeczy.

– Rozumiem. No to posłuchajmy dalej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: