Szacunek ulicy - ebook
Szacunek ulicy - ebook
Znęcałem się nad słabszymi. Dziś wiem, że ta droga prowadzi donikąd. Dlatego postanowiłem napisać tę książkę.
Zaskakująca opowieść rapera z kryminalną przeszłością
Buła ma 13 lat. Jest outsiderem. Po przeprowadzce do małego miasteczka nie potrafi odnaleźć się w nowym miejscu. Popada w konflikty z kolegami, rodzicami, nauczycielami. Dziewczyna, w której jest zakochany, odsuwa się od niego. Chłopak staje się agresywny, znęca się nad słabszymi, gdy nieoczekiwanie… sam staje się ofiarą.
50 cent napisał „Szacunek ulicy”, opierając się na dramatycznych doświadczeniach własnej młodości. Przemoc, narkotyki, prześladowanie rówieśników – tak wyglądała jego codzienność. Na szczęście w porę zrozumiał, że to droga donikąd.
Teraz chce przestrzec Ciebie.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7924-210-8 |
Rozmiar pliku: | 6,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie będę udawał, że wszystkie moje uczynki zasługują na miano godnych naśladowania. Przyznaję, że bywałem na bakier z prawem. Stosowałem przemoc. Znęcałem się nad słabszymi. Wiem dobrze, że ta droga prowadzi na manowce. I dlatego właśnie postanowiłem napisać tę książkę – opowieść o chłopcu, który schodzi na złą drogę. Jak i dlaczego tak się stało i czy uda mu się zawrócić?
Pisanie Szacunku ulicy było dla mnie bardzo osobistą podróżą. W Bule jest wiele ze mnie samego. Wspierałem się zarówno doświadczeniami z własnego dzieciństwa i wczesnej młodości, jak i sytuacjami, które obserwuję na co dzień. Sięgnąłem też do emocji, które towarzyszyły mi w tamtym okresie życia – w stosunku do własnej rodziny, do przyszłości i do innych dzieciaków z boiska.
Wiele się nauczyłem, żyjąc na krawędzi. Na przykład tego, że to siła psychiczna zapewnia szczęście, a stosowanie siły fizycznej przeciw słabszym nie prowadzi do niczego dobrego. Czasem młodzi ludzie dochodzą do tego wniosku zbyt późno. Czy tak właśnie będzie w wypadku Buły? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w książce.
Curtis „50 Cent” Jackson III
Nowy Jork- Przestań tak do mnie mówić.
‒ Przepraszam, ale nie rozumiem – powiedziała i poprawiła się na krześle, a ja po raz kolejny rozejrzałem się po pokoju.
Co za koszmarnie depresyjne miejsce pracy. Mała klitka na pierwszym piętrze nad ciągiem sklepów. Bezpośrednio pod nami znajdowała się pralnia chemiczna, a dwa sklepy dalej – fast food Popeyes. Cały budynek przesiąknięty był smrodem starego, smażonego kurczaka. I jak ja mam niby w tych warunkach traktować tę białą chudzinę poważnie?
‒ Słuchaj no, paniusiu, wierzę, że chcesz dobrze, ale ustalmy coś na samym początku. Jestem tu, bo jeśli wywalą mnie ze szkoły, to całe dni będę kiblował w mieszkaniu matki, a jeśli całe dni będę kiblował w mieszkaniu matki, odbije mi jeszcze bardziej. Rozumiemy się? Mogę tu przychodzić, ale tylko pod warunkiem że wyluzujesz.
‒ W porządku, Bur…
‒ No nie, głucha czy jak? Chyba dziesiąty raz mówię, że nie reaguję na to imię. Wszyscy mówią do mnie Buła. Bu-ła – powtórzyłem wyraźniej. – To chyba nie takie trudne.
Skinęła głową, pociągając za kilka kosmyków, które wysunęły jej się z koka. Trudno było stwierdzić, ile ma lat. Mogła mieć równie dobrze trzydzieści pięć, co pięćdziesiąt pięć. Serio, nie miałem pojęcia.
‒ W porządku. Czy chciałbyś mi opowiedzieć, jak się czujesz z tym przezwiskiem, Buła?
‒ Jak się czuję? – rzuciłem i parsknąłem śmiechem. – Nie no, paniusiu, bez jaj. Że ile ja tu niby mam siedzieć? Czterdzieści pięć minut czy godzinę?
Zacisnęła usta, po czym wydęła je lekko.
‒ Nasze sesje będą trwały po czterdzieści pięć minut, chyba że postanowię inaczej. A tak w ogóle, nie reaguję na „paniusiu”. Możesz zwracać się do mnie po imieniu „Liz” lub „pani Jenner”, jak ci wygodnie, ale tylko te dwie opcje wchodzą w grę.
Znowu się zaśmiałem. Ta babka naprawdę mnie rozwalała.
‒ Liz? Taa, jasne, ale raczej nie skorzystam, dzięki.
‒ Posłuchaj, Buła… Będziemy pracować tak, żebyś to ty czuł się swobodnie. Możemy iść twoim tempem, ja się bez problemu dostosuję.
‒ Super.
‒ No to dobrze.
Założyła ręce i siedziała tak przede mną, przyglądając mi się bez słowa. Ja wlepiłem wzrok w paskudny obraz, który wisiał nad jej głową. Widniały na nim trzy żaglówki na tle rozmazanego błękitnego nieba. Co za osioł chciałby mieć taki obraz? Żadnych detali, żadnej perspektywy, normalnie nic – niczym rekwizyt z planu filmowego dobrany tak, żeby pokazać, że jego właściciel nie ma za grosz gustu.
Z dołu coraz bardziej zalatywało smażonym kurczakiem. Nie myślcie sobie, że przeoczyłem spojrzenie, jakim mnie obdarzyła na wejściu – jakby chciała zamknąć w sejfie wszystkie swoje kosztowności. Nie żeby w jej gabineciku znajdowało się coś cenniejszego niż moja jedna tenisówka.
Nie wiem dokładnie, ile minut tak przesiedzieliśmy – trzy, pięć, dziesięć? Wyglądało na to, że biała paniusia tak łatwo się nie podda. Możliwe nawet, że okaże się równie uparta co mama, a to mówi samo za siebie. Dalej siedziała nieruchomo, gapiąc się na mnie, aż w końcu nie było wyjścia. Musiałem się odezwać.
‒ Dobra, niech ci będzie. Możesz mi zadawać pytania, ale ja nie muszę na nie odpowiadać. Stoi? „Szurnięta pindo” – tego ostatniego nie dodałem z grzeczności.
‒ Wydaje mi się, że możemy się tak umówić. Doceniam twój gest. Zacznijmy więc od początku, Buła, jeśli pozwolisz?
‒ Spoko. Pozwalam – prychnąłem.
Nie zareagowała.
‒ Powiedz mi może, kiedy dokładnie przeprowadziliście się do Garden City?
‒ To wszystko, na co cię stać? – zadrwiłem, choć w sumie ulżyło mi jak cholera, że nie pytała o prawdziwy powód, dla którego zaciągnięto mnie do jej gabinetu.
Bo właśnie jedyną sprawą, o której w życiu nie chciałbym rozmawiać z tą białą sztywniarą, był Maurice. Za żadne skarby świata.