Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica Bogów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tajemnica Bogów - ebook

"Zwieńczenie bestsellerowej „Trylogii bogów”, której akcja rozgrywa się w mieście Olimpia, na wyspie Aeden. Tam znajduje się niezwykła szkoła, w której rolę nauczycieli pełni dwunastu bogów greckiej mitologii. Ich zadaniem jest nauczanie sztuki kierowania ludźmi w taki sposób, aby mieli w sobie wolę przeżycia, chcieli budować miasta, tworzyć religie, podnosić poziom swojej świadomości.

W tej niezwykłej sadze przygoda miesza się z suspensem i humorem."

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-317-8
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Jestem tylko włóknem, którym związano kwiaty w bukiecie. Lecz to nie ja stworzyłem te kwiaty. Ani ich kształt, ni barwy, ni zapachy. Moją jedyną zasługą jest to, że je wybrałem i połączyłem, aby je wam zaprezentować w nowy sposób”.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej

„Nie narzekaj na ciemność. Stań się światełkiem”.

Li Van Pho

(chiński filozof z III w.)

Przeczytane. Wyryte cyrklem na licealnej ławce:

„Bóg umarł. Podpisano: Nietzsche”.

Zaraz pod spodem dodano flamastrem:

„Nietzsche umarł. Podpisano: Bóg”.

„Ludzka istota jest częścią całości, którą nazywamy »wszechświatem«. Częścią ograniczoną w czasie i przestrzeni. Doświadcza ona siebie, swoich myśli i uczuć, jako czegoś osobnego od reszty, swego rodzaju złudzenia optycznego swojej świadomości. Złudzenie to jest dla nas więzieniem, ograniczającym nas do naszych osobistych pragnień i uczuć, które żywimy do najbliższych nam osób. Naszym zadaniem jest uwolnić się z tego więzienia poprzez poszerzanie kręgu współczucia tak, aby objęło wszystkie żyjące stworzenia i całą naturę w jej wspaniałości”.

Albert EinsteinI. Dzieło w kolorze żółtym. Powrót do raju

1. Z GŁOWĄ W CHMURACH

Sen.

Śnię, że jestem człowiekiem i wiodę normalne życie.

Obudź się…

Leżę z zamkniętymi oczyma, chcąc pozostać w moim onirycznym świecie.

„No już, obudź się!”

Czy to sen, że ktoś każe mi się obudzić, czy też naprawdę ktoś do mnie mówi?

Zaciskam powieki, by ochronić się od tej rzeczywistości, której nie chcę już oglądać.

W moim śnie śpię sobie spokojnie w drewnianym łóżku, pod pościelą z białej bawełny, w pokoju o ścianach pomalowanych na niebiesko, na których zawieszono zdjęcia zachodów słońca.

Zza okna dobiega mnie dźwięk ruszających samochodów, warkot dieslowskich autobusów, nerwowe dźwięki klaksonów, gruchanie gołębi. Włącza się radiobudzik.

– Dalej, wstawaj!

Czy to w mojej głowie?

Potrząsa mną jakaś ręka.

– Michael, obudź się!

Poszczególne elementy mojego snu: samochody, autobusy, drzewa, zostają wyrwane i odpływają. Zaskoczeni ludzie na ulicy znikają w zasysającej ciszy. Następnie wessane zostają budynki, domy, asfaltowe drogi, chodniki, trawniki, lasy oraz powłoka gleby i piasku tworząca epidermę planety. Aż pozostaje sama kula ziemska, gładka jak kula bilardowa. Planeta się kurczy.

Daję szczupaka, by opuścić moją maleńką planetę, i płynę w gwiezdnej próżni motylkiem, chcąc jak najszybciej przesuwać się wśród gwiazd.

– Obudź się wreszcie!

Porzucam jedną rzeczywistość i dołączam do drugiej.

– Wstawaj, Michael! Musimy się spieszyć.

Różowe usta rozchylają się, ukazując tunel, w głębi którego dostrzegam podniebienie, język, lśniące zęby. Całkiem z tyłu wibruje głośnia.

– Proszę – mówią wyraźnie usta – nie zasypiaj już. Mamy mało czasu!

Otwieram szeroko oczy i widzę, do kogo należą usta. Kobiety o twarzy okrągłej i harmonijnej, długich splecionych włosach, żywym spojrzeniu.

Uśmiecha się do mnie, a ja uważam, że jest nadzwyczaj piękna.

Przecieram powieki.

Jestem w pokoju o ścianach z ciosanego kamienia i wysoko zawieszonym suficie. Srebrzystą pościel uszyto z jedwabiu. Przez szeroko otwarte okno dostrzegam górę, której szczyt tonie w chmurach. Panuje spokój. Świeże powietrze pachnie kwiatami i trawą mokrą od porannej rosy. Nie ma fotografii zachodów słońca, nie ma samochodów, nie ma radiobudzika.

W porządku, już sobie przypominam.

Nazywam się Michael Pinson.

Byłem śmiertelnikiem: lekarzem anestezjologiem, odpowiedzialnym za chorych, których leczyłem.

Byłem aniołem. Odpowiedzialnym za trzy dusze, które wspierałem podczas kolejnych istnień.

Zostałem bogiem (lub przynajmniej bogiem-uczniem). Odpowiedzialnym za cały lud, o którego jak najdłuższe przetrwanie się staram.

Jestem w Aedenie, szkole-planecie bogów, kosmicznym zakątku, gdzie staram się zostać najlepszym z rocznika 144 współzawodniczących ze sobą uczniów.

Wdycham głęboko powietrze. Wszystkie perypetie, które ostatnimi czasy mi się przydarzyły, tłoczą się w mojej głowie.

Przypominam sobie, że widziałem swój lud w wielkiej udręce, pamiętam, że uciekłem, wdrapałem się na górę, chcąc odkryć, co to za światło migocze przez mgłę z jej szczytu.

Ciągle ta chęć, by podnosić swą świadomość do rozmiarów, które ją przekraczają…

Naprzeciw mnie niezwykła kobieta zanurza swe spojrzenie w moim i dodaje:

– Michael, nie mamy ani sekundy do stracenia. Trzeba iść tam natychmiast!

Siadam, opierając się plecami o poduszki, i wreszcie udaje mi się wykrztusić:

– Co się dzieje?

– Dzieje się to, że minęło siedem dni od chwili, gdy wyszedłeś. Przez ten czas gra w boskość przebiegała bez ciebie. A za godzinę mamy Finał. Na koniec gry dowiemy się, który bóg-uczeń został ogłoszony zwycięzcą i uzyska przywilej wstąpienia na Pola Elizejskie, by tam spotkać się z samym Stwórcą. Oto, co się dzieje.

Dziś jest Finał gry w boskość? Nie, to niemożliwe!

Sen zamienia się w koszmar.

– Michael, rusz się! Jeśli nie będziesz gotów za kilka minut, wszystkie nasze wysiłki spełzną na niczym. Twój lud umrze, a ty przegrasz.

Dreszcz przebiega mi po plecach. Nagle w pełni odzyskuję świadomość tego, gdzie jestem, kim jestem i co mi pozostaje do zrobienia.

Boję się.

2. ENCYKLOPEDIA: 3 FAZY

Trajektoria ewolucji każdej duszy przebiega w trzech fazach:

1 – Strach.

2 – Pytanie.

3 – Miłość.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom VI

3. ŚNIADANIE

Pocałunek.

Cudowna kobieta, którą mam przed sobą, obdarowuje mnie delikatnym pocałunkiem. Po nim drugim, mocniejszym. To Mata Hari, była francusko-niderlandzka tancerka, rzekomy szpieg, moja towarzyszka życia w Aedenie.

– Szybko! To już tylko kwestia sekund.

Rzuca mi ankh, boskie narzędzie, które pozwala nam tworzyć pioruny oraz obserwować śmiertelników. Zakładam tę biżuterię – insygnium naszej władzy – na szyję, a kiedy pospiesznie się ubieram, ona wyjaśnia:

– Dziś rano centaury przyniosły cię do łóżka. Wiele się wydarzyło przez te siedem dni twojej nieobecności.

Podaje mi skórzane sandały, które wsuwam z pośpiechem, chwytam torbę listonoszkę i wychodzimy, nawet nie zadając sobie trudu zamknięcia drzwi mojej willi.

Na dworze wieje wiatr. Chcę skierować się w stronę Bramy Wschodniej, gdzie leżą Pola Elizejskie oraz pałace bogów-mistrzów, którzy dotąd obarczeni byli naszą edukacją, ale Mata Hari powstrzymuje mnie.

– Zajęcia skończone. Finał jest przewidziany w Wielkim Amfiteatrze.

Pędzimy szerokimi alejami miasta Olimpia. Są puste. Nie ma bogów-uczniów, nie ma bogów-mistrzów, nie ma chimer, owadów, ptaków. Po drodze słyszymy tylko szum antycznych fontann oraz szelest liści. Znowu robi na mnie wrażenie majestat tego miejsca, przystrzyżone ogrody, ukwiecone aleje, rzeźbione sadzawki, sękate drzewa oliwne: tutaj wszystko jest baśniowe.

Niebo ma kolor antracytu, podczas gdy ziemia jest biała. Wysoko na niebie błyskawica znaczy zygzakiem ciemne chmury, ale nie pada. Mam dziwne uczucie.

Uczucie końca świata.

Jakby miała nagle nastąpić jakaś katastrofa.

Wiatr się wzmaga. Robi się coraz zimniej. Zaczynają rozbrzmiewać dzwony. Mata Hari ciągnie mnie za rękę i pędzimy razem aż dech zapiera.

Przypominam sobie zimowe poranki w moim ostatnim śmiertelnym życiu. Mama też tak ciągnęła mnie za rękę do liceum, gdzie czekały końcowe egzaminy. Mówiła: „Bądź ambitny. Mierz jak najwyżej. Tym samym, nawet jeśli pokonasz tylko połowę drogi, twój poziom i tak już będzie bardzo wysoki”. Co pomyślałaby dzisiaj, widząc mnie w Olimpii w Finale boskiej gry?

Biegniemy przez Olimpię. Brązowe włosy Maty Hari powiewają przede mną szarpane gwałtownymi podmuchami wiatru. Jej drobna, lecz muskularna sylwetka wiedzie mnie uliczkami i alejami.

– Szybko Michael, właśnie zamykają drzwi!

Docieramy do Wielkiego Amfiteatru, monumentalnej budowli z ciosanego kamienia. Płaskorzeźby przedstawiają tytanów walczących z uzbrojonymi we włócznie i tarcze herosami. Dwa centaury, tym razem prawdziwe, stoją przy głównym wejściu. Trzymają skrzyżowane ręce, kopytami uderzają w ziemię, a kłęby pary z ich nozdrzy buchają na lodowate powietrze.

– Michael Pinson! – woła Dionizos. – Najwyraźniej jesteś wierny swojej legendzie, „ten, na którego czekamy”. Niektórzy już sobie wyobrażali, że przegapisz Finał.

Bóg złodziei wpuszcza nas i zamyka za nami grube odrzwia.

– Zaczęło się? – pyta zaniepokojona i zdyszana Mata Hari.

Dionizos przeczesuje palcami brodę i mruga do nas.

– Nie, nie. Drzwi miały zostać zamknięte, ale partia jeszcze się nie rozpoczęła. Macie nawet dobrą godzinę na zjedzenie śniadania. Powierzam was tej oto panience.

Pojawia się półbogini. To Hora Dike. Wiedzie nas marmurowymi korytarzami i brukowanymi dziedzińcami w stronę stołówki Amfiteatru. Po prawej stronie, ze stojących na kredensie dzbanków wydobywa się zapach kawy, herbaty, mleka, gorącej czekolady.

Wokół znajdującego się pośrodku dużego stołu dostrzegam pozostałych bogów-uczniów finalistów, którzy właśnie się posilają.

Na początku było nas stu czterdziestu czworo. Kiedy uciekłem, żeby zbadać wierzchołek góry, ponad połowa z nas została już wyeliminowana, nie mówiąc o tych, których zamordował bogobójca. Teraz jest nas tylko dwanaścioro.

Rozpoznaję:

Georges’a Mélièsa, boga ludzi-tygrysów.

Gustave’a Eiffela, boga ludzi-termitów.

Simone Signoret, boginię ludzi-czapli.

Brunona Ballarda, boga ludzi-sokołów.

François Rabelais’go, boga ludzi-świń.

Toulouse-Lautreca, boga ludzi-kóz.

Jeana de La Fontaine’a, boga ludzi-mew.

Édith Piaf, boginię ludzi-kogutów.

I jeszcze jednego chłopaka, którego nazwiska nie pamiętam, ponieważ nie należał do grona moich przyjaciół.

To otyły blondasek, którego Mata Hari zdaje się znać.

– To Xavier Dupuis – szepcze mi do ucha bóg ludzi-rekinów. – Początkowo jego królestwo było średniej wielkości, ale potem postanowił utworzyć uzbrojoną, wojskową arystokrację. Udało mu się zawiązać federację z sąsiednimi państwami i dziś znajduje się w stanie wielkiego przemysłowego rozkwitu. Musisz się go wystrzegać, tym bardziej że jego lud jest w okresie bardzo silnego wzrostu demograficznego.

Wszyscy nas witają.

Tymczasem nasi współzawodnicy pozostają skoncentrowani na nadchodzącej rozgrywce, jak sportowcy przed Olimpiadą.

W kąciku, w pewnym oddaleniu od reszty graczy, siedzi Raoul Razorback, bóg ludzi-orłów. Jego podłużna twarz przypominająca ostrze noża, posępne spojrzenie, łagodność są mi dobrze znane.

Popija kawę drobnymi łyczkami, lecz ujrzawszy mnie, natychmiast wstaje i dołącza do nas. Nie wypuszczając filiżanki z lewej ręki, podaje mi prawą. Patrzę na nią, lecz nie podaję swojej.

– Nie mów mi, Michael, że nadal masz do mnie pretensje.

– A jak mógłbym ci wybaczyć? Otrzymałeś od mojego proroka przesłanie tolerancji, a przekształciłeś je w przesłanie rasizmu i użyłeś przeciw mojemu ludowi!

Marszczy brwi. Ten, który zazwyczaj uchodzi za flegmatyka, wygląda na bardzo zdenerwowanego.

– Ciągle ta stara historia. Nie mów mi, że wziąłeś to na serio. Michael, to jest gra. To tylko śmiertelnicy! I jak wskazuje ich nazwa, „śmiertelnicy” przeznaczeni są do tego, by umrzeć. My jesteśmy bogami. Jesteśmy ponad. Oni są tylko pionkami na gigantycznej szachownicy. Czy żałuje się tych, które zabrał przeciwnik?

Macha lekceważąco dłonią i wyciąga do mnie rękę.

– Ty i ja byliśmy przyjaciółmi. Zostaniemy nimi na zawsze – oświadcza.

– Raoul, to nie są „pionki”. To żywe istoty, zdolne odczuwać cierpienie.

Razorback opuszcza rękę i przygląda mi się z ironią.

– Podchodzisz do tej gry zbyt emocjonalnie. Zawsze miałeś naiwny obraz boskiej roli. Chcesz być filmowym „dobrym charakterem”, Michael. To cię zgubi. Najważniejsze to wygrać, a nie pokazać, że jest się sympatycznym.

– Pozostaw mi prawo do tego, bym nie podzielał twojego punktu widzenia.

Razorback wzrusza ramionami, po czym wypija kawę jednym haustem.

– Cmentarze pełne są sympatycznych bohaterów, a panteony pękają w szwach od cynicznych łajdaków. Lecz koniec końców to tych ostatnich wybierają historycy, odpowiedzialni za przygotowanie oficjalnej wersji dla przyszłych pokoleń. I ci „cyniczni łajdacy” mogą odtąd, dzięki magii propagandystów, przekształcić się w jaśniejących bohaterów. Wiemy o tym doskonale, bowiem tutaj mamy obiektywny obraz wydarzeń.

– I tu się właśnie różnimy, Raoul. Ty zauważasz istnienie niesprawiedliwości, podczas gdy ja staram się z nią walczyć.

Mroczne spojrzenie mojego konkurenta do boskości się zmienia.

– Zapomniałeś, Michael, że to ja napełniłem cię pragnieniem wzniesienia się aż po Kontynent Umarłych? Zapomniałeś nasze hasło tanatonautów z czasów, gdy nasze dusze wychodziły z ciał, chcąc badać życie pozagrobowe?

– „Razem przeciwko głupcom”.

– Tak, ale także: „Naprzód, w stronę Nieznanego”. Taki jest sens naszej misji: odkrywać to, czego nie znamy. Nie osądzać: obserwować i rozumieć. Nie stawać po niczyjej stronie: iść w kierunku nieznanego. My poszukujemy rzeczywistości ukrytej za zasłoną pozorów. Nie zaś „uprzejmości”.

Ostatnie słowo wymawia z pogardą. Inni słuchają nas, ale nie ingerują.

– Zapomniałeś inne nasze hasło, którym żyliśmy w Imperium Aniołów? „Miłość zamiast szpady”. I to w imię miłości walczymy!

– Całe hasło brzmiało: „Miłość zamiast szpady i humor zamiast tarczy”. Humor to nasza zdolność do relatywizowania. Dobrze wiesz, że to w imię miłości, religii lub ojczyzny odbywały się najgorsze rzezie. I że często tylko dla kpiny ostatecznie ustają wojny, a tyrani zostają obaleni. Michael, gdzie podziało się twoje poczucie humoru?

Raoul Razorback idzie usiąść i bierze kawałek ciasta z kandyzowanymi owocami.

– Znikło, kiedy zobaczyłem, jak twoi ludzie-orły wykorzystują symbol cierpienia mojego proroka jako symbol zjednoczenia. Moim symbolem była ryba, nie wbity na pal człowiek!

Odpowiada mi, żując ciasto:

– Dokonałem tego wyboru, aby twoje przesłanie trwało nadal… Należało wpłynąć na umysły. Przyznaj, że przedstawienie narzędzia tortur jest bardziej znaczące niż rysunek ryby.

Podnoszę głos o jeden ton.

– Zamordowałeś mojego proroka! A także przejąłeś i zniekształciłeś moje przesłanie.

– Jesteś tylko cholernym głupkiem, Michael. Nic nie rozumiesz z Wielkiej Historii Świata.

Chwytam Raoula, przewracam na ziemię, po czym duszę, trzymając za gardło. Ku memu wielkiemu zdziwieniu, nie broni się. Kiedy zaczyna kaszleć, interweniują Gustave Eiffel i Georges Méliès. Podnoszą nas i odsuwają od siebie.

– Ej! Mamy dzisiaj Finał! – krzyczy Bruno Ballard. – Jeśli chcecie się skrzywdzić, zróbcie to za pośrednictwem swoich ludów.

Édith Piaf dodaje:

– W każdym razie ta partia wyłoni jednego zwycięzcę, a pozostałych jedenastu zostanie wyeliminowanych.

– Jesteśmy jak gladiatorzy na kilka minut przed występem w cyrku – potwierdza Xavier Dupuis. – Nie zabijajmy się nawzajem przed sygnałem startu.

Mata Hari pomaga mi poprawić togę.

– Zjedz to – nakazuje, podając mi rogalik. – Będziesz potrzebował sił.

Biorę dolewkę kawy.

Wszyscy spoglądamy na siebie nieufnie. Jean de La Fontaine stara się rozładować atmosferę.

– Śmiertelnicy nie zdają sobie sprawy, jakie mają szczęście, że… nie są bogami!

– I że nie znają światów, które przechodzą ich wyobrażenie – uzupełnia François Rabelais.

– Czasami wolałabym nie wiedzieć i nie posiadać takiej wielkiej mocy. Ci wszyscy ludzie oddający nam cześć… Jakaż to odpowiedzialność! – przyznaje Simone Signoret.

– Za kilka godzin wszystko będzie jasne – mamrocze Toulouse-Lautrec.

Wypijam jeszcze kilka filiżanek kawy, Mata Hari chwyta dzbanek i nie pozwala mi nalać kolejnej.

– Przestań, w przeciwnym razie będzie ci drżała ręka i źle pokierujesz swoim boskim piorunem.

Przytula się do mnie, czuję delikatność jej ciała, jej piersi ocierają się o mój tors.

– Chcę się z tobą kochać – szepcze mi do ucha.

– Tu i teraz?

– Tak, jeszcze przed rozpoczęciem partii. W każdym razie potem będzie za późno.

– Nie potrafię kochać się tak w pośpiechu.

Ciągnie mnie w kierunku bocznego korytarza.

– Nauczysz się. Jestem jak roślina: trzeba do mnie dużo mówić i dobrze mnie podlewać.

Mijamy kolejne pomalowane na czerwono korytarze.

Kiedy Mata Hari uznaje, że jesteśmy wystarczająco daleko od pozostałych, nie wypuszczając mojej ręki kładzie się na marmurowej posadzce i tam, jedno na drugim, zaczynamy się całować i pieścić.

Moja przyjaciółka przejmuje kontrolę nad figlami. Zostaje dyrygentem horyzontalnego walca, którego takt sama określa. Kiedy wreszcie opadamy, dysząc, jedno obok drugiego, podaje mi przedmiot, który miała schowany w swojej torbie listonoszce.

– Co to jest?

– Nasza pomoc.

Rozwijam ochronną tkaninę i rozpoznaję znajomą okładkę Encyklopedii Wiedzy Relatywnej i Absolutnej.

– Zajęłam się jej redakcją, żeby to dziedzictwo nie zostało zaprzepaszczone. Tyle wiedzy mogłoby zniknąć… Niektóre fragmenty przepisałam z pamięci. Nie zdziw się więc, gdy je ujrzysz znowu, choć już wielokrotnie je studiowałeś. Dzięki kilku odkryciom, jakich dokonano podczas twojej nieobecności, dodałam nowe.

Na pierwszej stronie odnajduję naukę, którą Edmond Wells uważał za najważniejszą. Z każdą naszą przygodą, zawsze nam ją powtarzał. Mata Hari z pewnością zmieniła jej brzmienie, lecz sens, odwieczny, pozostaje ten sam.

4. ENCYKLOPEDIA: SYMBOLIKA CYFR

Cyfry zawierają w swej symbolice historię ewolucji świadomości.

Wszystkie powieści, wszystkie dramaty być może mieszczą się w tych obrazach, które mamy nieustannie przed oczyma, lecz nigdy nie zadaliśmy sobie trudu, aby uważnie zbadać ich formę.

Aby je odszyfrować, musimy wiedzieć, że:

Linie poziome to znak przywiązania.

Krzywe są znakiem miłości.

Krzyże są znakiem rozdroża lub próby.

A zatem mamy:

1 – Minerał. Linia pionowa. Brak linii poziomej, a więc brak przywiązania. Brak krzywej. Więc brak miłości. Kamień nie jest przywiązany do niczego i niczego nie kocha. A zatem żadnego krzyża, żadnej próby. To początek przygody z materią. Tylko bezwładną materią.

2 – Roślina. Początek życia. Linia pozioma u dołu oznacza przywiązanie rośliny do ziemi. Nie może się poruszać, gdyż korzeń trzyma ją umocowaną w gruncie. Krzywa u góry oznacza miłość, jaką roślina obdarza niebo, słońce, światło. Kochając niebo, jest związana z ziemią.

3 – Zwierzę. Dwie krzywe. Kocha niebo, kocha ziemię, nie jest przywiązane ani do nieba, ani do ziemi. Słowem, zwierzę to usta, które całują, na ustach, które gryzą. Jest tylko czystą emocją. Żyje wyłącznie strachem i żądzą. Bez przywiązania.

4 – Człowiek. Skrzyżowanie. Połączenie zwierzęcej cyfry 3 i fazy wyższej, którą jest:

5 – Człowiek świadomy. To odwrotność 2. Górna kreska oznacza, że jest związany z niebem, linia krzywa u dołu wskazuje, że kocha ziemię. Wznosi się i z dystansem obserwuje ludzkość, chcąc ją zrozumieć i pokochać.

6 – Anioł. Krzywa miłości wznosząca się spiralnie ku niebu. Jest czystą duchowością.

7 – Bóg-uczeń. Krzyż. Jeszcze jedno skrzyżowanie. Odwrotność cyfry 4. Bóg-uczeń to skrzyżowanie anioła z wyższym poziomem.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom VI

(ponowna transkrypcja z pamięci tomu III)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: