To jedno lato - ebook
To jedno lato - ebook
Lukrecja Lis, dziewczyna z charakterem, doradca klienta w warszawskim banku, po kolejnej porażce miłosnej postanawia odpocząć od miasta i jedzie do Dźwirzyna, rodzinnej miejscowości.
Musi odczarować zły urok i stworzyć nowy plan na życie.
Luka myśli głównie o sobie, małymi miasteczkami gardzi, a ich mieszkańców uważa za nieudaczników. Pewnym krokiem przemierza chodniki nadmorskiego Dźwirzyna, unosząc wysoko zgrabną bródkę. Stukot Lukowych szpilek dociera do ucha lokalnego kierowcy busa bałtyckiego kurortu, przystojnego Huberta. Warszawianka staje się wyzwaniem dla pewnego siebie mężczyzny.
Oboje beztrosko korzystają z uroków polskiego wybrzeża smaganego pachnącą bryzą i pełnego urokliwych fal oblewających piaszczyste brzegi.
Ani Luka, ani Hubert nie spodziewają się jednak, czym stanie się dla nich to jedno lato, i dokąd ich zaprowadzi nadmorska plaża...
Piękna wakacyjna opowieść o uczuciu rodzącym się nad cudownym Bałtykiem, w otoczeniu sosnowego lasu, najpiękniejszych plaż i najsmaczniejszych gofrów z truskawkami...
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8075-298-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Och – westchnęła Luka, otwierając jedno oko, po chwili niechętnie drugie. Podniosła się z łóżka, czując, że to nie będzie dobry dzień. Wczorajsze wydarzenia wróciły do niej z nową siłą, ponowie burząc jej spokój. Usiadła na łóżku. Tak, to stało się naprawdę i Aleks już nie zadzwoni. Cholerny gnojek.
Luka z racji niedzieli miała wolny dzień, ale jej skwaszona mina nie świadczyła o radości z tego powodu. Sturlała się z łóżka i poszła przygotować sobie śniadanie z mocną, czarną kawą. Wczoraj do późna w nocy analizowała z Florką swoje tragiczne położenie, szukając idealnego rozwiązania. Przyjaciółka uczepiła się scenariusza wyjazdu jako możliwości spokojnego przemyślenia nowych działań i celów na przyszłość. Luka coraz bardziej skłaniała się do tego pomysłu, w końcu nic sensowniejszego nie przychodziło jej do głowy.
– Pojadę do Dźwirzyna, do rodziców, siostry i… – Luka zawahała się, bo skończyła jej się lista osób, które mogłaby odwiedzić. Prawdą było, że nie łatwo nawiązywała przyjaźnie, raczej ich unikała. Nie przynosiły żadnych korzyści, więc szkoda było tracić energię. Plan na przyszłość miała prosty, a tłumy ludzi jakoś ją odstraszały. Florka okazała się na tyle cierpliwą i tolerancyjną osobą wobec zachowań samolubnej Luki, że mimo to wytrwała w swojej przyjaźni.
Luka wzruszyła ramionami i patrząc za okno w błękitne, rozświetlone słońcem niebo, wróciła do wspomnień z nastoletnich czasów. W rodzinnej miejscowości nie zawierała przyjaźni, bo od zawsze wiedziała, że wyjedzie. Najważniejszym jej celem było wyrwanie się z Dźwirzyna. Wszystko jedno, co będzie studiować, byle bliżej do świata tętniącego ciągłym życiem.
Rodzice nie protestowali, dobrze znając swoją najstarszą córkę, która była uparta jak osioł i zawsze dostawała to, czego chciała. Jak nie dobrowolnie, to manipulacją wymuszała swoje pragnienia. Plany i pomysły Luki musiały być najważniejsze. Była ukochaną pierworodną córeczką, której od maleńkości poświęcali czas i uwagę, traktując jak księżniczkę. Gdy na świat przyszła jej młodsza o pięć lat siostra – konkurencja w relacjach z rodzicami – dla Luki nic się nie zmieniło. Nadal traktowała świat i nową siostrę tak samo z góry. Z rówieśnikami było podobnie. Zawsze miała wysoko uniesioną głowę, uważając się za lepszą i wartą wszystkich zaszczytów.
Była postrzegana jako wyniosła, niedostępna, a przede wszystkim samolubna osoba i taka w rzeczywistości była, czego nawet nie starała się ukryć. Myślała tylko o sobie i szczerze wierzyła, że życie kręciło się wyłącznie wokół niej. W szkole i w sąsiedztwie przez rówieśników określana była przydomkiem „Samolub”. Luka nieraz słyszała ten epitet za swoimi plecami, ale nie interesowało ją ani to, ani cała reszta rozwydrzonych dzieciaków, które jawnie i z pogardą ignorowała.
Nie miała sobie nic do zarzucenia. Jeśli ktoś był winny, to na pewno nie ona. Lukrecja Lis nie popełniała błędów, nie robiła nic, żeby sobie zaszkodzić, to inni lub los zawsze gmatwał jej plany i drogę do celu. Teraz również znalazła winnego i o wszystko obwiniała Aleksa. Nie dość, że zachował się zdradziecko, to jeszcze miał czelność powiedzieć, że ją rzuca, czego Luka najbardziej nie mogła przeżyć.
Po śniadaniu chciała się czymś zająć, ale natłok myśli sprawnie zakłócał jej spokój i opanowanie. Pod wpływem impulsu chwyciła za książkę, ale przeczytała tylko pół strony, bo rzeczywistość ponownie wkradała się w myśli. Nie mogła się skupić. Czuła się jak na skrzyżowaniu, gdzie drogi do niego prowadzące zniknęły, a ona została w szczerym polu, w gęstwinie wysokich traw. Żadnego punktu odniesienia.
Zrozpaczona chciała zadzwonić do Florki, ale przyjaciółka na dziś planowała akcję „shopping”, chcąc skorzystać z cudownego święta, jakim były przeceny w sklepach. Sezon letni w Londynie sprzyjał takim akcjom, a Florka była podatna na słowo „SALE” w każdych możliwych procentach. To była druga jej słabość, zaraz po liczeniu kalorii we wszystkim.
Słońce nachalnie wepchnęło się do mieszkanka Luki, podnosząc już i tak wysoką temperaturę. Oświetliło duży pokój, który służył jako sypialnia, garderoba i salon do przyjmowania gości. Ostatnia wymieniona funkcja bywała rzadko używana, jeśli w ogóle. Do tego uniwersalnego pokoju przylegał niewielki korytarzyk. Miał on jedną ścianę zajętą minianeksem kuchennym, na który składały się dwie szafki na dole i na górze, oraz zlew i piekarnik z palnikami do gotowania. Kolejne ściany korytarza były zajęte drzwiami. Jedne prowadziły do niewielkiej łazienki, a drugie do wyjścia na korytarz, wspólny z dwoma sąsiadami, który kończył się wyjściem na główną klatkę schodową budynku.
Luka na początku była zachwycona swoją kawalerką, a zwłaszcza położeniem mieszkania. Stare Miasto położone dwa kroki od Zamku Królewskiego było idealną miejscówką, ale z czasem plusów ubywało, a minusów przybywało.
Chodzenie po bruku w wysokich szpilkach, które Luka na co dzień nosiła, było ogromnym wyzwaniem i tak jak wczorajszego wieczoru, często kończyło się katastrofą, czyli złamanym obcasem. Wdrapywanie się na trzecie piętro po wąskich schodach każdego dnia było męką, zwłaszcza gdy trzeba wnieść liczne siaty zakupów spożywczych. Okazało się również, że latem jest hałas, który odbijał się od ścian budynków, a w upalne dni poddasze rozgrzewało się jak piekarnik, w którym Luka podpiekała swoje ciało.
Napiła się wody i spojrzała w kierunku pnących kwiatów. Uśmiechnęła się i energicznie podeszła do drewnianej ściany, którą stworzyła specjalnie dla swojej zielonej pasji.
Duży pokój Luki został przez nią podzielony na trzy strefy. Po stronie wejścia znajdował się minisalonik z dwiema szerokimi komodami, niewielkim stoliczkiem i minisofką. Druga część pokoju odgradzała salonik szeroką i drewnianą kratką ozdobioną zielonymi, pnącymi kwiatami. Ustawiona pośrodku z obu stron zostawiała swobodny dostęp do kolejnych stref pomieszczenia. Tak praktycznie oddzielona sypialnia i jednocześnie garderoba dodawała intymności i odosobnienia. W sypialni po lewej stronie, przy ścianie znajdowało się wygodne łóżko z nocną szafeczką, a po prawej – wysoka szafa i komódka z kilkoma szufladami.
Luka kucnęła przy szerokich donicach, sprawdzając wilgotność i ilość podanych odżywek. Kochała kwiaty, a zwłaszcza ich pnącą kategorię. Z racji nieposiadania balkonu skupiła się na domowych pnących odmianach, pielęgnując i dbając o nie pieczołowicie.
Epipremnum złocisty był najszybciej rosnącym zielonym zawijasem i to jemu w tym momencie poświęcała uwagę, odrywając pożółkłe liście. Złocisty miał sercowate, dekoracyjne liście, które były muśnięte żółtymi lub jasnozielonymi smugami. Pędy mogły osiągnąć cztery i pół metra długości, choć u Luki, przy jej troskliwej pielęgnacji, już przekraczały tę długość, gęsto pokrywając drewnianą pergolę.
Towarzyszem Złocistego był Cissus rombolistny. Pnącze osiągające długość trzy i pół metra może nie prześcigało, ale już dorównywało swojemu koledze. Cissus miał ciemnozielone liście złożone z trzech ząbkowatych listków. Starsze liście były od spodu pokryte delikatnymi, brązowymi włoskami, a liście młode włoskami białymi.
Trzecim, ale nie ostatnim towarzyszem, nieco stojącym z boku była monstera dziurawa, jedna z największych roślin używanych do dekoracji wnętrz. Monstera lubiła rozrastać się blisko przy ziemi, dlatego Luka zapewniła jej mocną podporę pergoli, by pięła się w górę. Miała duże sercokształtne, głęboko powcinane, skórzaste liście i była niedawnym nabytkiem Lukrecji.
Zajmując się roślinami, Luka rozluźniała się i swobodniej oddychała. To zawsze ją uspokajało i wprowadzało w optymistyczny nastrój. Doglądała, podlewała i wycierała liście, chcąc, by jak najlepiej się prezentowały, ciesząc jej wzrok i duszę.
Mama Luki zawsze mówiła jej, że ma rękę do kwiatów, choć córka z przekonaniem uważała, że to nic nadzwyczajnego, po prostu to była jej terapia, w której znajdowała spokój i wyciszenie. Pracując z roślinami, marzyła i odpływała w stan ponadrzeczywisty. To był jej prywatny, odosobniony świat, którym z nikim się nie dzieliła. Była tylko ona i rośliny, którym dawała życie.
Troszcząc się o kwiaty, Luka emanowała cierpliwością, dobrocią i spokojem, które tak szczelnie ukrywała przed światem. Dotykając swoich zielonych towarzyszy, łagodniała i wyłączała podejrzliwość. Biło od niej ciepło.
Uspokojona pielęgnacją kwiatów Luka chwyciła za telefon i zadzwoniła do mamy, chcąc wybadać, czy jej przyjazd do rodzinnego domu nie przyniesie niepotrzebnego zamieszania.
W rozmowie z mamą Luka zawsze przedstawiała optymistyczny scenariusz swojego bytowania w wielkim mieście, urozmaicała i kolorowała. Zachwalała bycie warszawianką, grając szczęśliwą i spełnioną, co absolutnie nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości.
– Cześć, mamo – przywitała się z łagodnością i pewną tęsknotą, której nie pozwalała na dłużej pozostać.
– Luka, skarbie, jak się cieszę, że dzwonisz – odrzekła szczerze rozradowana Amelia Lis. Kochała swoją córeczkę taką samą mocną miłością od czasu, gdy przyszła na świat.
– Jak przygotowania do sezonu?
– Zakończone i już rozpoczęliśmy pierwszy turnus – odpowiedziała mama z radością. – Może uda ci się do nas przyjechać, chociaż na kilka dni? – prosiła Amelia, nie chcąc być nachalną.
– Może, zobaczymy.
– Twój pokój czeka, więc o nic się nie martw – zapewniła z gorliwością, miło zaskoczona tym, że Luka od razu nie odmówiła, jak to robiła przez ostatnie cztery lata.
– Może faktycznie już czas, żebym odwiedziła stare kąty?
– Czekamy tu na ciebie z utęsknieniem.
– Ja… Może w tym roku uda mi się przyjechać – rzekła wzruszona i miała ogromną ochotę się rozpłakać.
– Byłoby cudownie… A co słychać u Aleksa? Może przyjedziesz z nim i w końcu go poznamy? – zaproponowała z nadzieją wyczuwalną w głosie.
– Nie, to niemożliwe. Aleks… Ma wiele spotkań zarządu firmy, na których musi być, poza tym często jest w trasie, więc… na pewno nie da rady – kłamała, nie chcąc przyznać się do porażki.
– Szkoda… Ile już ze sobą jesteście?
– Dwa lata.
– Hm… Czas tak szybko leci.
– Tak. Mamo, będę już kończyć… Mam trochę zajęć…
– Dobrze, miło, że zadzwoniłaś i… Przyjedź do nas.
– Zobaczę, zastanowię się… – rzuciła Luka, nie wiedząc, co zrobić ze sobą i swoim życiem. Po rozmowie z mamą rozpłakała się, kuląc na łóżku.
Ciąg dalszy w wersji pełnej