Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Totem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 listopada 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Totem - ebook

Świat, do którego boisz się zbliżyć

Akcja powieści toczy się w świecie, który istnieje obok nas, dla większości jest jednak zamknięty i niedostępny. Jest to świat, w którym rządzi prawo dżungli. Tylko silne jednostki mogą przetrwać. Dziki po wyjściu z więzienia próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, lecz szybko uświadamia sobie, że jest zbyt słaby, żeby piąć się po szczeblach przestępczej kariery. Ostatnia próba, jaką podejmuje, aby zmienić swój status, kończy się tragedią.

Istota dramatu gangsterskiego tkwi w postaci głównego bohatera, który w kryzysowej sytuacji jest zdany tylko na siebie. Nie istnieje prawo, które mogłoby go ochronić. Nie ma dokąd uciec. Dziki jest jak bohater tragedii antycznej. Jakiekolwiek próby podejmuje, by zmienić swój los, brnie coraz głębiej w sieć niebezpiecznych wydarzeń. Katharsis następuje w momencie, gdy wróg, przeciwko któremu toczył walkę, pożera własny ogon.

Autentyczna gangsterska historia

fragment

Więzieniem nazywał bezpłatną klinikę odwykową. Detoks, siłownia, regularne posiłki. Jak wyszedł, znowu zaczął wciągać. Mówił, że nadrabia stracony czas. Wyliczył, że odbije sobie połowę, nie śpiąc nocami. Dlatego potrzebował paliwa. Ale to tak nie działa. Prędzej czy później dopadnie cię zmęczenie.

Jak zaczynał robotę, ważył sześćdziesiąt kilo. Po miesiącu schudł jeszcze pięć. Miał puste spojrzenie i dłonie starego człowieka, zakończone zgrubiałymi paznokciami, pod którymi ciągle zbierał się brud. Mówił cichym głosem. Gubił wyrazy. Często potakiwał, bardziej po to, by przetłumaczyć sobie, że słusznie postępuje, odwalając tę mało płatną robotę, która miała z niego uczynić lepszego człowieka. Pod strumieniem wody z karchera przewijały się luksusowe samochody ludzi z półświatka. Klepali go po plecach, dawali dobre napiwki. Potem pojawiła się Dagmara i wyciągnęła go na powierzchnię, ale tam był świat, do którego on już nie należał.

W więzieniu się nie rozwijasz. Nie dorastasz. Więc jak trafisz tam jako dziecko, wyjdziesz jako dziecko. Z pękniętym sercem.

"Totem” to nasycone realizmem kino akcji, które pokazuje niedostępny dla zwykłych ludzi świat współczesnej polskiej przestępczości. Film został zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami. W wielu rolach występują grający „samych siebie” prawdziwi przestępcy i gangsterzy. W rolach głównych: Karol Bernacki, niezwykle popularny i charyzmatyczny raper Michał „SOBOTA” Sobolewski, raper, członek kontrowersyjnego zespołu „Gang Albanii” i odnoszący duże sukcesy zawodnik KSW – Paweł „POPEK” Mikołajuw oraz utalentowane aktorki: Małgorzata Krukowska, Joanna Majstrak i córka samego Bogusława Lindy – Aleksandra Linda.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8031-359-0
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Myjnia mieściła się na obrzeżach Nowej Huty. Brama wychodziła na wąską ulicę biegnącą wzdłuż osiedlowych garaży. Niski kryty papą budynek, wciśnięty między kilkunastopiętrowe bloki a dwupasmówkę w dole, za którą rozciągał się pusty teren nierówny od spiętrzonej ziemi, wykopanej pod niezrealizowane inwestycje.

Hiro dzierżawił ją od właściciela, który poniżej miał warsztat z wulkanizacją. Myjnia posiadała dwa stanowiska i zaplecze podzielone na biuro i pokój socjalny. Hiro wstawił do niego kanapę i fotele z likwidowanego klubu go-go w kremowym, przybrudzonym kolorze. W rogu przy suficie zamontował telewizor. Biuro wyposażył w podłużny blat na wysokim stelażu i aneks kuchenny. Zadbał o pierwszy legalny biznes w swoim życiu.

Zatrudniał dwóch pracowników na stałe i dorywczo małolatów z osiedla, ale z nimi zawsze były problemy. Kradli, straszyli klientów, a Hiro chciał mieć renomę. Wspólnik go zostawił, poszedł w narkotyki. Zmienił samochód, nosił klamkę i wkładał ją ludziom do ust. Zerwali kontakt. Hiro poznał dziewczynę. Były mąż nie dawał jej żyć. Jak się upił, przychodził do niej z siekierą. Pewnego dnia przyszedł i zastał Hiro. Potem już tylko dzwonił. Raz na kilka miesięcy. Groził, że ją zabije. Nagle przestał. Zniknął z ich życia. Ona nie zadawała pytań, a Hiro obiecał sobie, że skrzywdził kogoś po raz ostatni.

Dla niej zmienił styl. Zrzucił ze dwadzieścia kilo. Soczewki zastąpił okularami w modnych oprawkach. Zapuścił włosy na kilka milimetrów, żeby schować bliznę od ciosu maczetą. Po roku urodziło się dziecko i musiał załatwić dodatkową pracę. Zatrudnił się w zakładzie pogrzebowym, bo myjnia słabo prosperowała. Za dnia kopał groby i czyścił trupy, wieczorem jechał na myjnię, liczył utarg, a nocami stał na bramkach. Przerzucali go z miejsca na miejsce. Rzadko się bił, bo miał renomę. Słuchał, co dzieje się na mieście. Przysypiał po kątach. Wielokrotnie złamana przegroda nosowa utrudniała mu oddychanie. Chciał ją zoperować, ale problem stanowiła kasa. Zawsze kasa. Mieli ją właściciele klubów. Biznesmeni, z których ściągał długi. Nawet dziwki ją miały. Hiro wiecznie liczył cudze pieniądze. Swoje po prostu wrzucał do kieszeni.

To on dał Dzikiemu robotę, jak ten wyszedł z więzienia i plątał się po mieście, próbując się gdzieś zahaczyć. To był jego drugi wyrok, dostał pięć lat. Wcześniej odsiedział pół roku za znęcanie się nad zwierzętami. Wykonywał zlecenie na antyki. Przeszukał dom i znalazł klatkę z papugami. Wsadził do plecaka kilka pozłacanych świeczników, a papugi przywiązał sznurkiem do motocykla, myśląc, że polecą za nim jak balony. Jak gliny go zatrzymały kilka kilometrów dalej, okazało się, że ptaki zabił pęd powietrza. Dziki ciągnął je za sobą po asfalcie, martwe łyse korpusy z połamanymi skrzydłami. Gdy zobaczył, co zrobił, uklęknął nad nimi i rozpłakał się jak dziecko.

Więzieniem nazywał bezpłatną klinikę odwykową. Detoks, siłownia, regularne posiłki. Jak wyszedł, znowu zaczął wciągać. Mówił, że nadrabia stracony czas. Wyliczył, że odbije sobie połowę, nie śpiąc nocami. Dlatego potrzebował paliwa. Ale to tak nie działa. Prędzej czy później dopadnie cię zmęczenie.

Jak zaczynał robotę, ważył sześćdziesiąt kilo. Po miesiącu schudł jeszcze pięć. Miał puste spojrzenie i dłonie starego człowieka zakończone zgrubiałymi paznokciami, pod którymi ciągle zbierał się brud. Mówił cichym głosem. Gubił wyrazy. Często potakiwał, bardziej po to, by przetłumaczyć sobie, że słusznie postępuje, odwalając tę mało płatną robotę, która miała z niego uczynić lepszego człowieka. Pod strumieniem wody z karchera przewijały się luksusowe samochody ludzi z półświatka. Klepali go po plecach, dawali dobre napiwki. Potem pojawiła się Dagmara i wyciągnęła go na powierzchnię, ale tam był świat, do którego on już nie należał.

W więzieniu się nie rozwijasz. Nie dorastasz. Więc jak trafisz tam jako dziecko, wyjdziesz jako dziecko. Z pękniętym sercem.1

Na bramce zawsze były problemy. Zwłaszcza w takim interesie, jaki prowadził Olaf. W więzieniu poznał Serba, który sprzedał mu ten pomysł, zagwarantował opiekę i załatwił kasę na rozruch. Olaf miał tylko znaleźć odpowiedni lokal i dbać o przepływ gotówki. Zostało mu kilka dziewczyn z czasów, jak prowadził burdel. Niektóre musiał ściągnąć z ulicy i wysłać na odwyk. Wróciły do niego, bo mógł im zapewnić dach nad głową. Wynajął trzypokojowe mieszkanie w kamienicy na Podgórzu i wprowadziły się do niego. Olaf już wtedy mocno walił w żyłę i wszystko przestawało go obchodzić. A przepływ gotówki się zgadzał.

Połowa z nich tańczyła w klubie, druga jeździła na prywatne mieszkania. Była jeszcze trzecia kategoria, spoza środowiska. Dziewczyny, które polowały na klientów. Znały po kilka języków i były świetnymi aktorkami. Włóczyły się po Rynku, udając pijane studentki. Ich celem byli tylko zagraniczni turyści. Cześć, we wanna party. Ty też? Nie, nie jesteśmy stąd. Szukamy jakiegoś cool lokalu, po chwili szukali wspólnie. Wybór padał na Liquid. Klientowi nie przeszkadzało, że klub jest pusty. Spływał w kierunku loży, gdzie błyszczące usta zamawiały dwie serie drinków, na koniec butelkę wódki i chłop był udupiony, bo nie zaglądnął wcześniej do menu i nie sprawdził, ile to wszystko kosztuje.

Większość się wykłócała, byli też tacy, co płakali, czołgali się po podłodze. Bramkarze mieli dwa zadania – powstrzymać ich przed wyrządzeniem szkód i dopilnować, by uregulowali rachunek, w większości jednak przypadków ich praca polegała na kilkugodzinnym niańczeniu wakacyjnego bankruta.

Klub mieścił się w piwnicach kamienicy przy Rynku Głównym. Miał dwa poziomy. Wejście znajdowało się w oficynie. Korytarz wychodził na zatłoczoną ulicę. Czerwony dywan, który miał się dobrze komponować z fioletowym światłem ledowych lamp, spleśniał i niemal wsiąkł w wyślizgane kafelki. Hokery postawili blisko wyjścia, żeby nikt ich nie zaskoczył.

– Idą – powiedział Morfina.

Trzy dziewczyny zmierzały udawanym chwiejnym krokiem w stronę klubu. Wlokły za sobą pijanego Angola, który co kilka kroków przystawał, machając ręką przed twarzą, jakby odpędzał niewidzialną przeszkodę. Dziewczyny śmiały się, jedna ciągle szeptała mu coś do ucha, zahaczając o nie delikatnie językiem. Morfina przysiadł na hokerze i splótł dłonie między udami. Dziki wyprostował się i odwrócił wzrok, jakby nie chciał uczestniczyć w tej zabawie.

Olaf wymagał od swoich pracowników prezencji, więc Dziki musiał kupić garnitur. Wybrał nieco większy rozmiar i zakładał pod koszulę bluzę, żeby optycznie dodać sobie kilka kilo. Zawsze przygarbiony spinał mięśnie karku, żeby zlały się z drobną czaszką.

Przeważnie stał z Morfiną, który połowę życia przerobił na bramkach. Kluby, burdele, dyskoteki na wsiach. Za gówniarza biegał z Cracovią, potem się odciął, miał kilka biznesów, wszystkie padły. Olaf był z tego samego osiedla. Jak wyszedł, wciągnął go w biznes i odtąd Morfina stał się kimś na wzór jego prywatnego ochroniarza. Doglądał biznesu pod jego nieobecność. Miał kontakty na mieście wśród starej gwardii, w każdym momencie mógł zorganizować ekipę. Gówniarze go szanowali. Dziki zastanawiał się, czym sobie na to zasłużył. Chodziły legendy, że kiedyś był z niego niezły wariat. Biegał z maczetą, podpalał lokale. Był jednym z pierwszych, którzy zapoczątkowali w mieście rządy chuliganów. Teraz miał trzydzieści osiem lat i lekką nadwagę od sterydowych kuracji. Anaboliki zaburzyły mu gospodarkę hormonalną i ciągle zmagał się z otyłością. Trzymanie swojego ciała w sprawnej kupie było jednym z jego głównych zajęć. Wiedział, że jeśli je zaniedba, to będzie jego koniec. Przestał się kłuć kilka lat temu, bo zaczęła mu siadać wątroba. Mięśnie obrosły tłuszczem, kilka szybszych ruchów i zlewał się potem. Swoją robotę traktował poważnie. Wstawał z hokera, klientom mówił dobry wieczór i dobranoc. Rzadko używał siły, a jeśli już, to w formie powolnej, metodycznej masakry. Dziewczyny go lubiły. Siadały mu na kolanach i całowały go w policzek. Kiedyś miał w życiu większe aspiracje, ale już się pogodził, że żadna z nich się nie spełni.

Z początku niechętnie przyjął wiadomość, że Dziki stanie z nim na bramce. Było między nimi pięćdziesiąt kilo różnicy. Ale Dziki miał w sobie ten ładunek agresji, który on zatracił już lata temu, i zestaw przerysowanych manier, jakimi dysponuje każdy recydywista po długoletniej odsiadce. Poza tym swoim wyglądem bez wątpienia budził lęk. Miał w oczach to nieustanne poczucie zagrożenia i ciekawość świata, który przez pięć lat jego nieobecności mocno się zmienił. Przed wejściem do klubu przelewały się tłumy ludzi w modnych ciuchach, a on chłonął ich zapach, rozmowy, krzyki, muzykę jak narkotyk. Wyłączał się i sycił natłokiem bodźców. Oswajał się z nimi.

Dziewczyny i Angol stanęli przed klubem.

– This one looks nice – powiedziała ta, która trzymała Angola pod rękę.

Gość zmrużył oczy, próbując odczytać nazwę klubu nad wejściem. Był tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach.

– You wanna go there? – spytał.

Dziewczyna przechyliła głowę, wsłuchując się w muzykę dudniącą zza drzwi.

– This is my favourite song – powiedziała i zaczęła kręcić tyłkiem, ocierając się o biodro Angola.

– Is this a music club? – spytała.

– Yes – odpowiedział Morfina, mierząc krytycznym wzrokiem Angola, jego rozchodzone trampki, sprane dżinsy i kilkudniowy zarost.

– Can you let us in? – spytała dziewczyna i tym razem o mało nie wybuchnęła śmiechem.

Morfina spojrzał na Dzikiego. Ten pokręcił głową w odmownym geście, ale dziewczyna zasłoniła Angolowi oczy i zanim Morfina zdążył odpowiedzieć, odwróciła się do reszty i machając ręką, zawołała:

– Come on, let’s have some drink!

Angol, uginając nogi w pijackich żałosnych podrygach, podążył za dziewczynami. Dziki chwycił ostatnią z nich za ramię.

– On jest za bardzo najebany – szepnął, przyciągając ją do siebie.

– To nie mój problem – odpowiedziała dziewczyna i puściła mu oczko. Dołączyła do reszty i zniknęli za drzwiami klubu.

– Będzie awantura – powiedział Dziki. – Mówiłem Olafowi o selekcji.

– Od tego są dziewczyny. Łowią, co się da. A Baśka jest w tym naprawdę dobra.

– Idę po papierosy. Chcesz coś?

– Przynieś sok.

2

W klubie wiało pustką, choć odpowiednia gra świateł i cieni miała to wrażenie załagodzić. Muzyka rezonowała metalicznym echem. Angol usiadł w loży przy dancefloorze, po którym wirowały odblaski ze szklanej kuli, i obserwował dwie dziewczyny ze swojej ekipy obmacujące się na parkiecie. Baśka już szła w jego stronę z butelką tequili i mijając Dzikiego, trąciła go ramieniem. Dziki stanął przed barem. Łukasz, syn Olafa, wystawiał do lustra spuchnięty język, w którym tkwił świeżo wbity kolczyk. Na twarzy miał już cztery, po jednym w każdym łuku brwiowym, do tego pierścień w nosie, kulka nad wargą i tunele w uszach. Farbowane na czarno włosy przylepione do skóry i zaczesane na bok, po lewej stronie sięgające niemal kości policzkowych, z drugiej podgolone i ozdobione pasmem szlaczków. Pomimo usilnych prób zmiany swojego wyglądu, Łukasz nadal był podobny do ojca. Miał tą samą chudą szyję z zapadniętą grdyką i pełne, nabrzmiałe usta w kościstej twarzy. Był niemal o głowę wyższy, ale słaby kościec i brak pewności siebie sprawiały, że się garbił, jakby próbował się przed czymś schować.

– Daj mi pall malle! – zawołał Dziki, wskazując podajnik wciśnięty między półki z alkoholami.

Łukasz oderwał wzrok od lustra i splunął krwią do zlewu. Sięgnął po paczkę, położył ją na blacie i przepłukał jątrzącą się ranę setką wódki. Dziki zapalił papierosa i rzucił krótkie spojrzenie w kierunku loży w głębi sali, gdzie dziewczyny zabawiały dwóch młodych Francuzów. Kolesie musieli być na dragach, bo pomimo alkoholu, który w siebie wlali, nadal tryskali energią. Chyba zrozumieli, o co w tym wszystkim chodzi, ale mieli to gdzieś, byli gotowi zapłacić. Dziewczyny zdawały się dobrze bawić. Pewnie im też sypnęli do drinków kilka kryształów w nadziei, że uda im się zaciągnąć którąś z nich do hotelu. Wśród nich Dziki wypatrzył Dagmarę. Mówiła coś do jednego z Francuzów, próbując przekrzyczeć koleżanki. Francuz przysunął się do niej, by lepiej słyszeć, i musnął skronią jej włosy. Uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy. Potem odwrócił się do kumpla i powiedział mu coś na ucho. Dagmara spuściła wzrok i zaciągnęła się papierosem. Wyglądała na zmęczoną.

– Daj jeszcze sok – powiedział Dziki.

Łukasz sięgnął po karton i wycisnął resztkę soku pomarańczowego do plastikowego kubka. Dziki jeszcze raz spojrzał w stronę loży i tym razem napotkał jej spojrzenie. Jej twarz na moment się rozpromieniła. Uniosła szybko rękę, żeby mu pomachać, ale Dziki odwrócił się i ruszył schodami w górę.

Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, usłyszał krzyki. Stanął obok Morfiny i spojrzał w głąb ulicy. Środkiem szło czterech dresiarzy. Dziki rozpoznał wśród nich Karasia, nastoletniego chuligana ze swojego osiedla. Miał rozwalony łeb, co zdawało się go jeszcze bardziej nakręcać. Odbijał się od kumpli i potrząsał głową, chlapiąc na wszystkie strony krwią z rozciętego łuku brwiowego.

– Dziki! – zawołał, namierzając go już z daleka.

– Kurwa. – Morfina ziewnął, wykonując kilka niemal tanecznych ruchów, które miały pobudzić mięśnie do działania.

Dresiarze stanęli przed klubem. Jeden z nich był mocno naspidowany. Nawijał do telefonu, niemal podskakując z wkurwienia.

– No. Kurwy na bramce się spluły. Co? Nie wiem, chyba trzech, ale już podzwonili.

Karaś przejechał dłonią po twarzy, rozcierając krew. Na koszulce miał ślady po rzygach, lewą rękę trzymał pod dziwnym kątem, jakby miał złamaną.

– Dziki, jaki ty masz garnitur – powiedział, szczerząc powybijane zęby.

– Chuj z kamerami! – wrzasnął dresiarz do telefonu.

Pozostałych dwóch chodziło dookoła, czujnie rozglądając się na boki, jak wilki pilnujące sfory. Karaś zrobił krok do przodu.

– Dziki, możemy wejść? Na chwilę. Będziemy grzeczni. Tylko zmyję z siebie ten syf.

Zza drzwi klubu w głębi korytarza wyłonił się Łukasz. Musiał widzieć całe zajście na podglądzie z kamer. Morfina dał ręką znak, że wszystko jest pod kontrolą.

– Przyjadą? – spytał Karaś, patrząc Dzikiemu w oczy.

– Plują się o kamery.

– Chuj z nimi. – Karaś zamknął oczy i zakołysał się, jakby próbował złapać rytm muzyki dochodzącej z klubu.

– Chodź. – Któryś z kumpli spróbował go odciągnąć, ale Karaś się wyrwał.

Morfina w skupieniu obserwował całą sytuację.

– Czekaj, czekaj. Niech zadzwoni do brata. Dziki, zadzwoń do brata. Niech kogoś przyśle.

Dziki się uśmiechnął. Zacisnął dłonie na klapach marynarki i delikatnie nimi potrząsnął.

– Ty, nie widzisz, co mam na sobie?

Karaś doskoczył do Dzikiego, ale ten zastąpił mu drogę. Przez chwilę toczyli walkę na spojrzenia. Karaś naparł na niego zakrwawionym czołem. Zderzyli się głowami. Dziki nie ruszył się z miejsca. Pobudzony Karaś napierał z coraz większą siłą. Morfina, widząc bezsilność, jaka ogarnęła Dzikiego, szarpnął Karasia i wypchnął go na ulicę. Karaś zachwiał się, machnął rękami, żeby utrzymać równowagę, i zanim Morfina zdążył coś powiedzieć, rozchylił kurtkę. Błysnęło kilka myśliwskich noży, wsuniętych w specjalnie wszyte kieszenie. Morfina cofnął się, unosząc ręce w geście poddania. Karaś, nadal z dumą prezentując swój arsenał, ściągnął ślinę z krwią i splunął mu pod nogi.

– Dobranoc, panowie.

Obok przeszła grupka studentów. Karaś powiódł wzrokiem za jedną z dziewczyn.

– Ej, cipy, idziecie się jebać?! – wrzasnął zachrypniętym głosem.

Dresiarze zaczęli się oddalać, zajęci wybieraniem kolejnych numerów. Karaś po przejściu kilku metrów odwrócił się i zawołał:

– Zapamiętam, Dziki!

Po chwili zniknęli za rogiem.

– Znasz ich? – spytał Morfina.

Dziki pokiwał niewyraźnie głową.

– No, jeden jest z mojego osiedla. – Z trudem panował nad drżeniem głosu.

– Będą problemy?

– Nie będzie żadnych problemów.

Morfina splunął i roztarł ślinę czubkiem buta.

– Zmyj to z siebie.

– Co. – Dziki wyszarpnął rękę z kieszeni i przeciągnął nią po czole. – Kurwa. – Wytarł dłoń o ścianę, zostawiając na niej krwawą smugę. – Zaraz będę.

Zszedł do łazienki, zatrzasnął za sobą drzwi i przywarł do nich plecami, z trudem łapiąc powietrze. Poluzował kołnierzyk koszuli, żeby wypuścić trochę ciepła. Bluza była mokra od potu, gryzący materiał drażnił mu skórę. Roztrzęsioną dłonią sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął woreczek z amfetaminą, usypał ścieżkę i wciągnął łapczywie, odrzucając głowę do tyłu. Podszedł do zlewu, odkręcił kurek, przemył twarz i upił kilka łyków. Wytarł się papierowym ręcznikiem i patrząc w lustro, odczekał jeszcze minutę, żeby się uspokoić.

Gdy wrócił na salę, okazało się, że Angol postanowił skończyć imprezę i uregulować rachunek. Kwota, którą podał mu Łukasz, sprawiła, że w jednej chwili wytrzeźwiał. Stał przy barze i rzucał wyzwiskami, wymachując plastikową kartą z cenami. Wokół niego zgromadziły się dziewczyny. Kilka z nich próbowało go uspokoić, ale ten wyrywał się, powtarzając:

– Fuck this. I’m not going to pay for this shit.

Dziki ruszył w jego stronę. Dagmara stała przy barze. Wsysając przez rurkę resztę wódki z sokiem, zaczęła się śmiać. Angol to zauważył. Posypały się kolejne wyzwiska, machanie łapami przed jej twarzą. Niezbyt się tym przejęła. Nabrała drinka w usta i nadęła policzki, jakby miała na niego splunąć. Dziki nie rozumiał jego słów, krew huczała mu w głowie, wszystko zagłuszała muzyka. Angol wyrwał jej szklankę po drinku i rzucił nią w dancefloor. Szklanka rozbiła się, pryskając kawałkami szkła i nadtopionymi kostkami lodu. Dziewczyny się odsunęły, tworząc wokół Angola kółeczko. Ten potoczył po nich zbolałym wzrokiem. Głos mu się łamał z bezsilności. Rozpuszczone, oszukane dziecko.

– These bitches tries to rob you! – krzyknął w stronę Francuzów w nadziei, że ci się za nim wstawią, oni jednak już jakiś czas temu pojęli reguły gry, dlatego pili oszczędnie, odmówili kilku dziewczynom, ale Dagmarę chcieli zatrzymać przy sobie, więc znowu zarabiała dla Olafa niezłe pieniądze.

– Dziki, idź po Morfinę! – zawołał Łukasz. Był lekko znudzony, takie sytuacje zdarzały się dosyć często. Koleś ze swoim sześćdziesiąt kilo nie stanowił żadnego zagrożenia. – Dziki – powtórzył Łukasz, nachylając się w jego stronę przez bar.

Dziki zesztywniał. Nie rejestrował żadnych dźwięków. Jedynym elementem w jego polu widzenia były usta tego Angola, wykrzykujące wyzwiska w stronę dziewczyn, i palec, którym celował w Dagmarę. I jej spojrzenie, którym nakazywała mu działać, jak zawsze, gdy chciała urządzić widowisko. Obronisz mnie przed złym wilkiem?

Dziki odwrócił się i ruszył wzdłuż baru na zaplecze. Twarz lunatyka, sztywny krok, zaciśnięte zęby. Pchnął drzwi, po prawej był schowek na sprzęt. Odsunął plastikową kotarę. Mieli tam gazy bojowe i pałki teleskopowe z dobrego stopu, bo te chińskie łamały się na plecach. Dwa miecze samurajskie w zdobionych pochwach, kastety domowej roboty. O ścianę stały oparte widły o przerdzewiałych zębach, w tym klubie czekały na swój debiut. Dziki sięgnął po siekierę, ciężki strażacki sprzęt pod mocne łapska, obuch ściągnął go nieco ku ziemi, ale pomaszerował z nią z powrotem na salę w tym samym lunatycznym tempie, jak wyłaniający się z ciemności duch. Stanął przed Angolem, kilka centymetrów od jego twarzy, patrzył, jak ten nieruchomieje, ręce mu opadają, nawet się nie broni, porażony groteskowością całej sytuacji. Muzyka ucichła. Stukot obcasów na szklanej posadzce. Jeszcze więcej miejsca dookoła, żeby poćwiartować to ścierwo. Nogi i ręce podskakiwały mu w jakichś nerwowych tikach, twarz zniekształcał wyraz bezgranicznej furii.

– Dziki, co jest, kurwa! – zawołał Łukasz. Nawet nie podniósł tej siekiery, zwisała z jego dłoni jak niepotrzebne narzędzie, które przytaszczył tu w nie wiadomo jakim celu.

Łukasz przeniósł wzrok na Morfinę, który stał oparty o bar za plecami Dzikiego i czekał na rozwój sytuacji. Lekko się przy tym uśmiechał i Angol chyba to zauważył. Może pomyślał, że to jakaś pokazówka, element show, za który zapłacił, bo nagle się cofnął i wybuchnął śmiechem, wskazując na Dzikiego jak na jakiś wyświechtany eksponat. Łukasz jeszcze nie był pewien, czy zrobić to samo. Dziki zaciskał dłoń na trzonku siekiery tak mocno, że drżało mu przedramię. Angol oparł się o bar, zanosząc się śmiechem. Po chwili dołączyły do niego dziewczyny, wszyscy dookoła się śmiali, tylko Dagmarze zbierało się na płacz, a on stał na środku, kipiąc agresją jak dzikie zwierzę, i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: