Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiedźmi stos - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wiedźmi stos - ebook

Lily Proctor przeszła ogromną przemianę. Z chorowitej dziewczynki, którą niegdyś była, przeistoczyła się w potężną czarownicę. Zdobyła pozycję liderki, poprowadziła wiernych sobie ludzi do walki i (po stracie pierwszej miłości oraz zdradzie ukochanego), dowiedziała się o bólu i stracie więcej, niż kiedykolwiek chciała wiedzieć.


W świecie zupełnie innym niż ten, który znała do tej pory, Lily i jej sabat poszukują odpowiedzi na pytania dotyczące przyszłości świata. Co będą musieli zrobić, żeby uchronić go przed zagładą? Jak pokonać sploty bez użycia broni nuklearnej i okrutnego zachowania jakie prezentowała Lillian – alter ego Lily? Jak wiele będą musieli poświęcić?


Autorka światowego bestsellera po raz kolejny zabiera czytelników w fascynujący świat magi.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-568-3
Rozmiar pliku: 882 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Lily Proctor nie spała. Nie była nieprzytomna ani nie śniła, nie ześliznęła się też do innego świata. Była obecna tutaj, żywa, i na dobre bądź złe, to ona tu decydowała. Musiała sobie to powtarzać, w przeciwnym razie groziło jej, że całkowicie się załamie. By zachować spokój, wymieniła rzeczy, co do których miała pewność.

Ostatnie, co pamiętała, to walka z Rojem gdzieś pośrodku kontynentu Ameryki Północnej. W jej świecie byłyby to prerie Kansas. Ale w tym centrum kontynentu pozostawało terenem niezbadanym, dawno pozostawionym mało znanemu i niemalże mitycznemu podgatunkowi Splotów, nazywanych Rojem.

Lily i jej niewielka grupa wiernych wojowników przegrali bitwę. Niemal wszyscy ci, którzy podążyli za Lily na zachód, zginęli w tej podróży. Kilku jedynie przetrwało, by na koniec zostać pozbawionymi przytomności przez Rój. Zostali potem przeniesieni na rozległe pole leżące u bram miasta po drugiej stronie kontynentu, na zachodnim wybrzeżu. Inskrypcja ponad bramą głosiła, że to miejsce to Miasto Bower. Miasto, które – z tego, co wiedziała Lily – nie powinno istnieć.

Lily wiedziała też, że Tristan, jej Tristan, nie żyje. Że zginął, walcząc z Rojem. Zacięła się na tej myśli i nie była w stanie ruszyć ani w przód, ani w tył. Mogła tylko patrzeć na mury miasta i powtarzać w duchu: Tristan nie żyje. Nie żyje przeze mnie.

– Lily?

Odwróciła się na dźwięk swego imienia, próbując zorientować się, kto do niej przemówił. Wśród kwiatów otaczających Bower stali Juliet, Caleb, Kanapka i Una, i ten drugi Tristan. Tylko oni przeżyli. Wszyscy pozostali albo odeszli, albo zginęli na Szlaku Łez. Nawet Rowan ją zdradził, pozwolił, by zamknięta w klatce umierała z głodu. W klatce, którą Tristan, jej Tristan, jakoś otworzył. Potem uratował Lily przed Rowanem. Uratował, a teraz był martwy.

– Lily? – powtórzył ten drugi, teraz już jedyny Tristan.

Ubranie miał w strzępach, oczy mokre od łez i czerwone. Głęboko przeżył stratę swego drugiego ja, ale nie odczuł tego tak samo jak Lily. On nie był odpowiedzialny za śmierć Tristana. Lily była.

– Co chcesz teraz zrobić? – spytał, gdy patrzyła na niego pustym wzrokiem.

Czuła, jak powstrzymywany szloch zdziera skórę nisko w gardle, na skraju piersi, tam, gdzie obojczyki rysowały kształt litery „U”. Nie mogła oddać się rozpaczy, nie teraz, więc unosiła się ponad smutkiem, a jej żal zapadł się w nią głębiej i głębiej niczym połknięta drzazga.

Popatrzyła na pszczoły latające wśród kwiatów, próbując odnaleźć poczucie rzeczywistości. W uszach jej brzęczało, ale nie potrafiła stwierdzić, czy ten dźwięk płynął z zewnątrz, czy może wewnątrz niej. Patrzyła na pszczoły, zastanawiając się, czy to zwyczajne pszczoły, czy może jednak Robotnice Roju. Robotnice wyglądały jak normalne pszczoły, co w pewien sposób czyniło je jeszcze bardziej niepokojącymi, niż gdyby miały potworne rozmiary.

– Nie zabiły nas – powiedziała, ignorując pytanie Tristana. – Sploty z Roju.

– Słyszeliśmy, że Siostry Wojowniczki czasem gdzieś zabierają ludzi – przypomniał jej Caleb, odnosząc się do przerażających Splotów o kształtach w połowie ludzkich, w połowie pszczelich.

Siostry Wojowniczki miały ponad siedem stóp wysokości, pokryte były egzoszkieletem niczym zbroją płytową i walczyły kolczastymi biczami pokrytymi potężną trucizną, którą uzyskiwały z własnych żądeł.

– Może tu właśnie zabierają schwytanych? – dokończył Caleb szeptem, jakby samo wspomnienie Sióstr mogło je sprowadzić.

– Musieliśmy stracić przytomność na kilka dni – dodała Una, przyglądając się niebu. – Niemożliwe, żeby przeniosły nas na Zachodnie Wybrzeże w krótszym czasie.

Lily skinęła głową, zgadzając się z logiką w słowach Uny. Usta miała wciąż wyschnięte i pokryte gorzkim osadem wywołanego narkotykami snu. Skorzystała ze swych wiedźmich zmysłów, by zbadać pozostałości chemicznej mieszanki, jakie wciąż jeszcze miała we krwi, i doszła do wniosku, że jad mógł całymi dniami utrzymywać ich we śnie. Zastanowiła ją inteligencja istot, które były w stanie zdecydować, by zabić jednych, a porwać innych, i dobrać do tego odpowiednią truciznę.

– Dokąd idziesz? – zawołała Juliet. Podbiegła do Lily i chwyciła siostrę za ramię. Zatrzymana w pół kroku Lily uświadomiła sobie, że podążała ku bramom miasta.

– Chyba tam. – Wzruszyła ramionami. – Nie mamy raczej innych opcji.

Juliet popatrzyła na Caleba ponad ramieniem Lily.

– Jest w szoku – powiedziała do niego.

– Chyba wszyscy jesteśmy – dodał cicho Kanapka. – Zastanówmy się i przemyślmy to sobie przez chwilę, zanim wmaszerujemy do jakiegoś obcego i dziwnego miejsca.

Lily poczuła, że Juliet próbuje zaprowadzić ją do reszty grupy, ale dotyk siostry zabolał, bowiem dłonie Lily nie zagoiły się jeszcze po tym, jak wczepiła je w płonącą ziemię. Cofnęła rękę. Oblizała spękane wargi i wydało jej się, że wciąż czuje smak dymu i ziemi prerii, która paliła się wokół niej. Pamiętała, jak wbijała palce w grunt, próbując znaleźć jakieś zaczepienie, by nie porwał ją wiedźmi wiatr, jak pełzła naprzód, gdy przesuwała się linia ognia, jedna wypełniona agonią garść płonącej ziemi za drugą.

– Proszę. – Tristan sięgnął do swojego plecaka mechanika, który wciąż miał na plecach. – Mam tu balsam. Chyba mam.

Lily nie mogła spojrzeć mu w oczy. Gdy ujął jej dłonie w swoje i nakładał balsam na popękaną, czerwoną skórę, musiała walczyć ze sobą, by nie cofnąć rąk. To nie mój Tristan, przypomniała sobie.

Przez chwilę wszyscy zajęli się opatrywaniem obrażeń przy użyciu balsamu Tristana, ale rany, jakie odnieśli w walce, już zaczynały się goić.

– Cokolwiek wstrzyknęły w nas Sploty z Roju, musiało to zawierać antybiotyk – powiedział Tristan. Zamilkł i obejrzał swoje ręce i ramiona, noszące lekkie zaledwie ślady oparzeń. Na twarzy malował mu się wyraz zaskoczenia. – Ale i tak, biorąc pod uwagę, że walczyliśmy w ogniu, nasze obrażenia powinny być poważniejsze.

– Myślałem, że to koniec, gdy dogonił nas ogień Lily – dodał Caleb. – Ale on zabijał tylko Rój. Nie nas. Jak to możliwe?

– Ja to zrobiłam – wyjaśniła Lily. – Przekierowałam energię. Nie wiem dokładnie, jak.

– Możesz to powtórzyć? – spytała Una, smarując się delikatnie balsamem. – Bo to akurat byłoby przydatne. Zginęły tysiące robotnic, a nas ledwie osmaliło.

Lily próbowała sobie przypomnieć, co zrobiła, ale jedyne, czego była pewna, to tego, że złamała obietnicę, posiadła swoich mechaników i stała się kimś innym. Była „Nami”. A kiedy któryś z członków tego zbiorowego „My” umierał, jakaś część Lily umierała wraz z nim. Wciąż czuła dziury, niczym krwawe ubytki po wybitych zębach, których nie mogła przestać dotykać czubkiem języka. Największa i najboleśniejsza była luka po Tristanie.

Powinien się teraz przygotowywać, by pójść do Harvardu. A tymczasem nie żyje.

– Nie wiem. Nie wiem, co dokładnie zrobiłam – wymamrotała, próbując uniknąć dalszego badania tej kwestii. Na szczęście, albo w chaosie walki nie poczuli, że ich posiadła, albo jeszcze to do nich nie dotarło. Lily miała nadzieję, że nigdy nie dotrze.

Spojrzała na Juliet, która przyglądała jej się bacznie spod zmarszczonych brwi.

– No co? – zapytała obronnym tonem.

– Całe moje życie spędziłam wśród czarownic i jeszcze nigdy nie słyszałam, by ktoś zrobił coś takiego – odpowiedziała Juliet. – Zupełnie jakbyś mogła kontrolować… – przerwała, marszcząc brwi jeszcze bardziej.

– Co kontrolować? – spytała Lily, ale Juliet tylko zbyła czarownicę gestem.

Lily nie drążyła tematu, nie chciała, żeby Juliet, czy ktokolwiek z grupy myślał nad tym zbyt intensywnie. Szczególnie Caleb. Wiedziała, że nigdy nie wybaczyłby jej, że przejęła kontrolę nad jego ciałem, a nie mogła stracić i Caleba. Desperacka, rozpaczliwa panika zaczęła wydzierać sobie drogę w jej piersi. Lily zamknęła oczy i spróbowała skupić się na oddychaniu.

Jak mogłam to zrobić? Jak mogłam narazić ich wszystkich na takie niebezpieczeństwo?

Nie miałaś wyboru, napłynęła odpowiedź. Lillian była tam z Lily, dzieląc pustkę wewnątrz jej umysłu.

Pomóż mi, poprosiła Lily. Czuję, że tonę. Rozejrzała się, cała sztywna niczym posąg. Jak długo jesteś ze mną?

Od chwili, gdy się ocknęłaś. Sięgałaś do mnie, wyjaśniła Lillian, a Lily poczuła jej zdumienie na widok tego, co je otaczało. Co zamierzasz zrobić?

Lily zwróciła się w stronę miasta.

– Mamy tylko dwie opcje – stwierdziła. – Iść do miasta albo nie iść do miasta. I zupełnie nie wiem, co robić.

Członkowie jej sabatu wymienili spojrzenia, najwyraźniej rozmawiali ze sobą w myślach.

– Nie jesteś sobą – powiedział łagodnie Caleb. – Każdy z nas próbował nawiązać z tobą kontakt, ale jakbyśmy odbijali się od muru. Całkowicie nas odcięłaś.

Po chwili zastanowienia Lily uświadomiła sobie, że czuła te próby, delikatne muśnięcia umysłu, prośby o kontakt, ale podświadomie je odrzucała. Nie chciała nikogo w swojej głowie, o ile nie był to ktoś równie winny, jak ona sama. Potworność tego, co zrobiła, wisiała nad głową Lily niczym miecz i tylko Lillian potrafiła ją zrozumieć. Tylko Lillian wysłała na śmierć ludzi, których kochała.

Co robisz, żeby cię to nie zjadało od środka?

Nic, odparła Lillian. Pozwól, by cię zjadało, i bądź wdzięczna za ten ból. Jeśli minie, znaczy że jesteś martwa w środku.

Lily nie czuła bólu. Nic nie czuła. Była odrętwiała, a w głowie miała jedynie biały szum, który zagłuszał krzyki wewnątrz jej umysłu. A gdy tylko uświadomiła sobie to odrętwienie, ono minęło i w gardle zabulgotała jej nienawiść. Nienawiść do siebie tak czarna, tak gęsta, że była niczym smoła.

Nie dam rady.

Dasz. Dasz radę, bo musisz, odpowiedziała Lillian. Jestem tutaj. Rozumiem, jak to jest obudzić się kimś innym, niż było się wczoraj.

– Lily? – Juliet ruszyła ku niej z wyciągniętą ręką. – Powiedz coś.

Każdy mój wybór niesie komuś śmierć. Nie chcę już wybierać, oświadczyła Lily. Utknęłam.

Nierobienie niczego nie jest wyjściem, powiedziała Lillian. Musiałaś być bezwzględna, gdy Rój po ciebie przyszedł, nawet jeśli chodzi o Tristana. Umarł, by ochronić ciebie i resztę sabatu.

Nie. Umarł, bo nie był gotów unieść ciężaru, jakim go obarczyłam. Nigdy nie powinien znaleźć się w tym świecie.

To już przeszłość. Co się stało, to się nie odstanie. Teraz najważniejsze jest to miasto przed tobą i to, co zrobisz w tej kwestii. Nie marnuj ofiary Tristana. Przełknij poczucie winy i ruszaj dalej.

– Patrzcie. Ktoś idzie – ostrzegła ich Una.

Sabat odwrócił się i zobaczył niewielką grupę podążającą ku nim od bram miasta.

– Mamy broń? – spytał Caleb, odruchowo sięgając do pustej pochwy u pasa. Tristan wykonał podobny ruch i potrząsnął głową, spoglądając na Caleba z niepokojem.

– Spokojnie, chłopcy. Mamy przecież naszą czarownicę – przypomniała im Una, gdy sama też uświadomiła sobie, że jest bezbronna. – Ile masz w sobie pary?

Lily skrzywiła się tylko.

– Zero – odpowiedziała. – Potrzebuję soli.

– Mogą być pokojowo nastawieni. – Juliet próbowała zachować optymizm. Reszta popatrzyła na nią koso.

– Bo pokój to jest to, z czym spotykamy się na każdym kroku po przybyciu do tego świata – stwierdził z niesmakiem Kanapka.

– Nie ma powodu, byśmy zaraz szykowali się do obrony. Przecież nie rzucili się do szarży z dobytą bronią. – Juliet obstawała przy swoim, zerkając ku zbliżającej się grupie.

Juliet. Zawsze widzi pozytywy, w najgorszej nawet sytuacji, szepnęła Lillian.

To prawda, zgodziła się Lily, czując, jak coś w jej wnętrzu zaczyna się roztapiać, gdy patrzyła na drugą wersję swojej siostry.

Juliet wygładziła osmaloną koszulę z lnu, wetknęła jej obszarpany koniec za bryczesy ze skórzanki i wyprostowała drobne ramiona, co wywołało uśmiech na twarzy Lily. Juliet nigdy nie wyglądała równie krucho i delikatnie, jak wtedy, gdy starała się wyglądać na twardą.

– Pozwólcie, że ja się tym zajmę – powiedziała Juliet z pewnością siebie.

Caleb wyglądał, jakby zamierzał się sprzeciwić i Lily zrozumiała, że jeśli miała przewodzić sabatowi, to musi zacząć panować… przede wszystkim nad samą sobą.

Lillian, muszę pozwolić sabatowi na kontakt, więc musisz odejść, albo wyczują cię w moim umyśle. Skontaktuję się z tobą ponownie, gdy będę mogła.

Dobrze, zgodziła się Lillian. I ty, i ja mamy sporo pracy.

Lily wychwyciła jeszcze zimną determinację Lillian, gdy obie spoglądały jej oczyma na emisariuszy z nieznanego miasta. Potem Lillian odeszła. Lily skupiła się na swoim sabacie i sięgnęła do Caleba w myślach.

Pozwól Juliet z nimi porozmawiać. Stanowi mniejsze zagrożenie niż ty.

Stanowi mniejsze zagrożenie niż kociak. I nie wysłałbym ani jej, ani kociaka na spotkanie bandy obcych.

Kiedy Caleb posłał Lily półuśmiech, zrozumiała, że nieco się rozluźnił. Gdy obcy się zbliżyli, wiadomo było, że nie są wrogo nastawieni. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn, którzy wyszli na spotkanie przybyszom, nie mieli broni. Nosili zwiewne kimona lub tuniki i piękną biżuterię. Zbliżyli się do sabatu Lily z pewnym zaniepokojeniem widocznym na ich twarzach.

– Czy ktoś z was potrzebuje pomocy medycznej? – zapytała kobieta, która chyba przewodziła tej grupce.

Ona jest Zewnętrzną, szepnął Caleb w myślach Lily. Ale nie rozpoznaję tych znaków ani kolorów.

Twarz kobiety, jej dłonie i nagie ramiona ozdobione były wymalowanymi pasami i kropkami. Miała dwadzieścia kilka lat i chłodne, ostre rysy, z rodzaju tych, które w miarę upływu lat stają się tylko bardziej atrakcyjne. W pasma jedwabistych czarnych włosów wplecione miała różnokolorowe koraliki i orle pióra, a na ramionach pobrzękiwały złote bransolety. Lily zwróciła uwagę, że krótkie kimono kobiety wykonano z jedwabiu. Po raz pierwszy w tym świecie widziała kogoś ubranego w jedwab. Najbardziej jednak rzucał się w oczy wolit o kolorze dymu. Nie dorównywał rozmiarami dymnemu kamieniowi Lily, ale był czarny jak onyks. Poczuła dotknięcie myśli Tristana i pozwoliła mu wejść do swego umysłu.

To najciemniejszy wolit, jaki w życiu widziałem, Lily. Jest nawet ciemniejszy niż Uny.

Czarny wojownik.

Co przez to rozumiesz?

Po prostu się pilnuj, Tristanie, bo zapewniam cię, ta wiedźma potrafi walczyć.

Lily miała na temat wolitów pewną teorię, która nie była powszechnie znana. Mając trzy kamienie, każdy innego koloru, zyskała zarazem unikatową wiedzę na temat tego, jak działały, wiedzę niedostępną nawet tak wyszkolonym mechanikom jak Tristan. Lily wiedziała, że każdy z jej kamieni jest dostosowany do innego typu magii. Średniej wielkości różowy kamień lśnił najjaśniej, gdy zajmowała się magią uzdrawiającą. Mały złoty najlepszy był do magii kuchennej. Ale największy dymny kamień budził się do życia, gdy Lily uprawiała magię bitewną. Teraz szybko schowała złoty i różowy kamień, ale pozwoliła, by na jej szyi widoczny został duży dymny wolit.

– Nikt z nas nie jest poważnie ranny – odpowiedziała na pytanie Juliet. Na chwilę zmrużyła oczy, zobaczywszy kamień na szyi tamtej, zaraz jednak uśmiechnęła się szeroko, żeby zatuszować moment wahania. – Ale potrzebujemy wody i soli dla naszej czarownicy.

Juliet odsunęła się nieco, by obcy mogli zobaczyć Lily, z Uną, Kanapką i Tristanem u boku, i rosłym Calebem widocznym za nią.

Nieźle, Juliet.

Tylko takie nieznaczne przypomnienie, że nie jesteśmy całkiem bezbronni, Lily. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

Oczywiście, że nie.

– Oczywiście. – Zewnętrzna uśmiechnęła się wyraźnie nieporuszona. Jej spojrzenie prześliznęło się jedynie po wielkim wolicie Lily, jakby ogromny kamień nie był wart większego zainteresowania. Skinęła dłonią i troje towarzyszących jej ludzi zrobiło krok do przodu, unosząc trzymane w dłoniach gliniane dzbany pełne wody.

– Nazywam się Grace Chyląca Drzewa. Jestem gubernatorem Bower. Witajcie.

– Dziękujemy, pani gubernator – odpowiedziała Juliet tonem, którego mógł jej pozazdrościć nawet najbardziej wytworny polityk. – Jesteśmy zaszczyceni.

– Proszę, mówcie mi Grace. Nie przywiązujemy tu wagi do tytułów i formalności. – Uśmiechnęła się gubernator, patrząc, jak Lily i jej towarzysze łapczywie gaszą pragnienie.

– Nazywam się Juliet Proctor. To moja siostra Lily i jej mechanicy: Caleb, Tristan, Una i Stuart.

Skłaniali głowy, gdy Juliet wymieniała ich imiona, Grace odwracała się ku każdemu z nich po kolei i spoglądała im w oczy otwartym, pełnym akceptacji spojrzeniem.

– Witajcie – powtórzyła ciepło. – Wygląda na to, że przydałoby się wam coś do jedzenia i trochę odpoczynku.

– Dziękujemy. – Juliet wdzięcznie przyjęła zaproszenie gubernator. Na ułamek sekundy czoło dziewczyny przecięła zmarszczka i gdyby Lily nie znała siostry tak dobrze, nie zauważyłaby tego cienia obawy. – Czy panuje tu zwyczaj, że gubernator ryzykuje wyjście poza mury, żeby powitać wszystkich, którzy przybywają do miasta?

– Kiedy przybywają tak jak wy, to jak najbardziej – odpowiedziała Grace ze śmiechem.

Jej troje towarzyszy skinęło głowami z niejakim wahaniem. Zmieszanie malujące się na ich twarzach świadczyło wyraźnie, że sytuacja musiała być dla nich tak niezwykła, że zupełnie nie wiedzieli, jak zareagować.

– Bardzo rzadko zdarza się, że Rój przynosi tu kogokolwiek, jeszcze rzadziej, że osoby te przeżywają podróż – podjęła Grace ze smutkiem. – Musicie być niezwykle silni. – Zwracała się do nich wszystkich, ale jej ciemne oczy najdłużej zatrzymywały się na Lily, ich spojrzenie złagodniało też, zupełnie jakby Grace wiedziała, że Lily cierpi. – A co do ryzyka wychodzenia za mury, przekonacie się, że tu wygląda to zupełnie inaczej niż w miejscu, z którego przybyliście.

Skinęła ręką, zapraszając Lily, by szła u jej boku, ale Lily zrezygnowała, pozwalając Juliet pozostać na czele grupy. Wolała obserwować, nie musząc przy tym brać udziału w rozmowie.

– To twoi mechanicy? – pytała grzecznie Juliet, ruchem podbródka wskazując milczących towarzyszy Grace.

Grace zmarszczyła brwi.

– My tu nie mamy mechaników – odparła chłodnym tonem.

– Wybacz – przeprosiła natychmiast zaskoczona Juliet. – Czy w jakiś sposób cię obraziłam?

Uśmiech pani gubernator był raczej suchy.

– Wiem, że przybyliście ze wschodu i tam obowiązują inne zwyczaje, ale my w Bower nie naznaczamy mechaników. – Obrzuciła spojrzeniem towarzyszy Lily i wyglądało to, jakby się nad nimi litowała. – I może lepiej by było nie wspominać o waszej… sytuacji w obecności innych osób.

Lily i Una wymieniły spojrzenia.

– Będziemy dyskretni, jeśli sobie tego życzysz – obiecała Juliet. – A czy wolno mi zapytać, skąd ta postawa?

– Chyba nie da się tego wyjaśnić w oględny sposób – odpowiedziała Grace prosto z mostu. – Uważamy naznaczanie mechaników za formę niewolnictwa, a posiadanie na własność drugiej osoby to tutaj zbrodnia.

Lily otworzyła usta, by zacząć się o to kłócić, ale Juliet ucięła jej protest ruchem ręki. To nie była właściwa chwila, aby udowadniać, że naznaczenie to nie to samo, co prawo własności.

– Jak więc wiedźmy uprawiają magię, nie mając mechaników? – zapytał Caleb.

Grace zatrzymała się i obróciła w jego stronę.

– Czarownice, mufle i tak, nawet mechanicy, mogą leczyć, napędzać całe miasto energią i wytwarzać potrzebne produkty bez naznaczania. Tylko jedna forma magii wymaga naczynia. Magia bitewna. A naszym zdaniem ludzie nie powinni umierać tylko dlatego, że ich wiedźmy nie potrafią kontrolować swojej żądzy walki.

– To bardzo szlachetne – stwierdził Tristan, unosząc brew. – Tylko jak się bronicie, nie mając wojowników?

– W ogóle tego nie robimy – odparła Grace z prostotą. – Coś innego robi to za nas.

Dotarli już na tyle blisko miasta, że mogli zajrzeć przez bramy. Grace zwróciła się teraz ku nim, kierując ich uwagę na Bower widoczne poza łukiem bram. Zanim Lily zdążyła choćby spojrzeć w tamtą stronę, ramię Tristana wystrzeliło, zagradzając jej drogę. Chłopak pochwycił Lily w objęcia i rzucił się do biegu. Czuła strach i dezorientację dźwięczące w umysłach Uny, Caleba i Kanapki. Ich myśli płynęły ku niej chaotyczną falą.

Uciekaj!

To nie ma sensu…

Zabierz ją stąd, Tristanie.

I wtedy ponad ramieniem Tristana Lily zdołała dostrzec Siostry Wojowniczki unoszące się wokół wejścia do miasta, ze swoimi biczami u boku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: