Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zła siostra - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 lutego 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zła siostra - ebook

Terapeutka i pacjentka. Żadna nie jest tą, za którą się podaje…


Stephanie Cousins boi się o swoje życie. Psycholog Connie Summers chce jej pomóc pokonać lęk, ale nie zna prawdy o swojej pacjentce. Nawet jej imię nie jest prawdziwe...
Tylko że Summers to też nie jest prawdziwe nazwisko doktor Connie. A to nie wszystko, co łączy obie kobiety...
Gdy Stephanie wreszcie otwiera się i opowiada o swojej tragicznej relacji z bratem, Connie musi się zmierzyć z mrocznymi sekretami własnej przeszłości.
Ale oto na podmiejskiej drodze zostaje znalezione okaleczone ciało z prawdziwym imieniem Connie wypisanym na zakrwawionej dłoni....
Kto jest ofiarą?
Kto jest mordercą?
Kto będzie następny?

 

„Kiedy powraca przeszłość, przed którą próbujesz uciec, życie może zamienić się w koszmar. Niewiarygodnie wciągająca opowieść – gwarantuje nieprzespaną noc i długo nie pozwala o sobie zapomnieć.” AGNIESZKA KRAWCZYK, portal Zbrodnicze Siostrzyczki

„Rollercoaster emocji i napięcia. W jednej chwili ufasz bohaterkom, a zaraz potem nie wierzysz im za grosz”. „The Bookseller”

„Mroczny i niepokojący thriller. Zaciska gardło strachem”. „The Sun”


SAM CARRINGTON zadebiutowała w 2016 thrillerem psychologicznym Następna dziewczyna. Książka zdobyła nominację do CWA Dagger (odpowiednik filmowego Oscara dla kryminału) dla najlepszego debiutu roku. Weszła na szczyt list bestsellerów magazynu „Publishers Weekly” i Amazonu. Została sprzedana w samej Anglii w ponad 100 000 egzemplarzy.
Kolejna powieść Sam Carrington z psycholog Connie Summers ukaże się jeszcze w 2018 roku.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-241-6651-0
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Wtedy

Żar buchał jej w twarz.

Wciskał się w nią. Wdzierał. Czuła, że policzki płoną jej od środka, tak samo jak na zewnątrz.

Chłopiec stał nieruchomo obok niej, jego nadpalone spodnie od piżamy wlokły się po chodniku. Ciemne oczy bez mrugnięcia wpatrywały się w rozszalałe płomienie wzbijające się z górnego piętra, a potem spojrzał na okno sypialni.

Na krzyczącego mężczyznę.

Ona też patrzyła, nie mogła oderwać wzroku.

Twarz mężczyzny wydawała się dziwnie wykrzywiona, jak w tym słynnym obrazie, który kiedyś widziała: _Krzyk_, chyba jakoś tak? Walił w szybę z ustami otwartymi w wielkie O. Skowyt dobiegający z ciemnej dziury nie brzmiał jak ludzki. Dłonie trzymał po obu stronach rozpływającej się twarzy. Roztapia się?

Zniknął jej z oczu.

Drobna dłoń wsunęła się w jej dłoń. Wyszarpnęła ją i w końcu odwróciła się od pożaru, i spojrzała na chłopca.

– Coś ty zrobił?1

CONNIE

Poniedziałek, 5 czerwca

No, panienko. Nie myślałem, że wpadnę na panią na wolności.

Connie zamarła, głos z tyłu w jednej chwili zmroził jej krew w żyłach mimo ciepłego poranka. Spuściła bezwiednie głowę, jej czarne ścięte na boba włosy opadły do przodu, tworząc zasłonę po obu stronach ziemistej twarzy. Mogłaby udawać, że nie usłyszała, iść dalej, ale jeżeli go zignoruje, może za nią pójść. Powoli odwróciła się do niego.

Mężczyzna – żylasty, chudy od heroiny – oparł się o ścianę przy wejściu na stację kolejową, z papierosem w ustach, mrużąc oczy w chmurze dymu.

Lekki strumień powietrza wydostał się z płuc Connie i przecisnął przez zaciśnięte wargi. Jej ramiona lekko się rozluźniły. To tylko Jonesy. Z nim sobie poradzi.

– A, witam, Jonesy. Co słychać? – I natychmiast pożałowała tego pytania. Spojrzała wymownie na zegarek, a potem się uśmiechnęła z nadzieją, że dotarło do niego, że się spieszy.

– No, wie pani, jak to jest. Nie jest łatwo, trzymają mnie krótko, ale chyba to lepsze niż siedzenie w tej norze.

Connie uniosła brwi. Była skłonna się zgodzić z ostatnią kwestią.

– A pani co teraz robi, po odejściu?

Nie spodziewała się tego pytania. Skąd wie?

– Hm, cóż… Postawiłam na odmianę. – Odwróciła się, jej uwagę przyciągnęła grupka ludzi zmierzających na dworzec w Coleton, cichy szmer ich rozmów unosił się w powietrzu. Bardzo chciała znaleźć się wśród nich, uciec szybko od Jonesy’ego. Nie chciała wyjawiać mu szczegółów na temat swojej nowej pracy ani wdawać się w tę dziwaczną rozmowę. Co prawda odsiedział swoje, ale nie powinna rozmawiać z człowiekiem skazanym za kradzież z włamaniem. Znów spojrzała na zegarek. – Muszę lecieć, pociąg mi ucieknie. Przepraszam.

– A, w porządku. – Wzruszył ramionami. – No to innym razem.

Miała nadzieję, że nie będzie innego razu.

– Wszystkiego dobrego. – Odwróciła się i ruszyła do wejścia.

– Źle zrobili, wie pani – powiedział Jonesy, a jego głos niósł się za nią. – Że tak panią potraktowali. To nie była pani wina.

Na chwilę zatrzymała się, aż w końcu, nie odwracając głowy, weszła po schodach na peron, stukając obcasami o metal.

Jej serce biło w rytm kroków.2

DETEKTYW WADE

Na liście miejsc zbrodni to znajdowało się wśród sklasyfikowanych jako „nietypowe”. Detektyw inspektor Lindsay Wade widziała ciała porzucone w rozmaitych miejscach i byle co nie robiło na niej wrażenia. Ten przypadek nie był szokujący – ani osobliwy, ani dziwny – ciało ewidentnie miało zostać znalezione. To wystarczyło, żeby czuła niesmak w ustach i kłucie w żołądku. Zabójca chciał, żeby ludzie się dowiedzieli, chciał doniesień w prasie, rozgłosu. Morderstwa takie jak to były na ogół przemyślane i zaplanowane. I z reguły nie kończyło się na jednym. Dzwonki alarmowe brzęczały Lindsay w głowie, gdy detektyw sierżant Mack zjechał granatowym volvo estate z drogi na podjazd prowadzący do HMP Baymead, miejscowego więzienia odległego o osiem kilometrów od miasteczka Coleton.

– O której dotarła tu policja, Mack?

Pięćdziesięciodwuletni Charlie Mack od zawsze znany był po prostu jako Mack, jeszcze w szkole. Nikt nie zwracał się do niego po imieniu, poza mamą. Nucąc nierozpoznawalną melodię, przekartkował czarny kieszonkowy notes.

– Pierwsi za dwadzieścia pięć ósma. Wezwani przez wartownika przy bramie głównej o siódmej dwadzieścia. Wartownik powiedział, że słyszał pisk opon, widział białą nieoznakowaną furgonetkę jadącą z dużą prędkością drogą prowadzącą od więzienia. Pomyślał, że to jakiś szalejący idiota, ponieważ podjazd jest dostępny dla wszystkich, często wjeżdżają tu i wyjeżdżają samochody, które nie należą do pracowników. Jest też publiczna ścieżka, która się ciągnie przez wzgórze, zwykle uczęszczana przez spacerujących z psami.

– Myślałam, że trudniej się tu dostać i że teren jest lepiej zabezpieczony.

– No tak, ale to więzienie kategorii C, na zadupiu. Ogrodzenie jest wystarczająco wysokie i raczej nie trafi się świr, który próbowałby się po nim wspiąć, z zewnątrz ani od wewnątrz, z tym drutem kolczastym na górze. – Śledczy Mack wskazał z auta ogrodzenie, gdy przejeżdżali obok. Za ogrodzeniem widać było więzienne mury z czerwonej cegły. To miejsce wykorzystywano jako obóz wojskowy w czasie przygotowań do drugiej wojny światowej. Nowy większy blok z celami wyróżniał się spośród brył starszych budynków, postawionych w kształcie litery H. Mieściły one większość więźniów.

– A kto znalazł ciało?

– Jakaś Carol Manning, strażniczka. Pierwsza z porannej zmiany, która zjawiła się około siódmej dziesięć. Musiała przejść obok ofiary, żeby dostać się do wejścia. Podniosła alarm razem z wartownikiem.

– Dlaczego czekał dziesięć minut, zanim wezwał pomoc?

– No wiesz, pewnie byli wstrząśnięci tym, jak ten facet został zabity… i tym, że go znali.

– Pewnie tak. Policjant spytał ich, czy czegoś dotykali, coś zmienili na miejscu zbrodni?

– Pytał, ale jeżeli to zrobili, nie przyznali się. A poza tym inni ludzie przyszli do pracy, zanim zjawił się policjant.

– Super. W takim razie wszystko jest możliwe. – Lindsay zaparkowała przy innych policyjnych wozach, westchnęła, skręciła długie, rude włosy w kucyk, podwinęła je zręcznie i chwyciła gumką, a potem wysiadła z samochodu. Jak zwykle najpierw stała i przyglądała się okolicy z dłońmi wciśniętymi do kieszeni spodni. Mack zwlekał, czekając, aż ona zakończy swoje rutynowe rozpoznanie. Wzrok Lindsay utkwił w taśmie odgradzającej miejsce, a potem powędrował do białego namiotu wzniesionego nad ciałem. Blady policjant stał przy wejściu, z notesem w dłoni. Westchnęła i z wysiłkiem wypuściła wilgotne powietrze.

– Dobra. – Odwróciła się do bagażnika i podniosła klapę, żeby wyjąć przedmioty, których będą potrzebować. – Chodźmy się przekonać, co nam zostało.3

Connie potrzebowała dziesięciu minut spaceru bocznymi uliczkami i szybkiego marszu do połowy głównej drogi zabytkowego miasteczka Totnes, żeby dotrzeć do swojego lokalu. Otarła pot z czoła – to dlatego wolała zdążyć na wcześniejszy pociąg, żeby uniknąć tego rodzaju wysiłku z samego rana. Wzgórze było zabójcze i nieodpowiednie dla jej rozmiaru – 46 – skutku jedzenia przez kilka miesięcy wieczorami chipsów z solą o smaku octu i posiłków na wynos dla jednej osoby podgrzewanych w mikrofali. Wolała wspinać się na nie powoli. Jednak zdążyła, mimo niespodziewanego spotkania z Jonesym.

Przystanęła i spojrzała na lśniącą złoconą tabliczkę, zdobiącą ścianę po lewej stronie od wejścia: „C. SUMMERS. Psychoterapeuta, Członek Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego”, jak każdego ranka przez pięć ostatnich miesięcy. Pewnie kiedyś jej się to znudzi, ale na razie widok szyldu wywoływał zalew ciepłych emocji; była dumna ze swoich wysiłków, z tego, że otworzyła praktykę, zdobyła klientów. Rozważała, czy nie wynająć gabinetu u jednej z psychoterapeutek, którą poznała, gdy szkoliła się siedem lat temu – żeby ograniczyć koszty. Melissa z sukcesem prowadziła poradnię w Coleton – poradnictwem zajęła się od razu, Connie natomiast zdecydowała się na podyplomowe studia z psychologii sądowej. Byłoby jej wygodniej wynająć gabinet w budynku Melissy. Ale niezależność i wolność, jaką daje samodzielna działalność, przeważyły nad korzyściami z dzielenia kosztów.

Jej nowe miejsce pracy było wciśnięte pomiędzy sklep jubilerski a agencję nieruchomości. Był to wąski piętrowy budynek: mały pokój na parterze z aneksem kuchennym i toaletą, i drugi na górze, który służył jej za biuro i gabinet. Był mały, ale wystarczający; nieporównywalny z przepastnym więzieniem. Przebiegł ją dreszcz. To nic, odczucie z czasem zniknie. Czekało ją mnóstwo nowych rzeczy: miała nowe nazwisko – zrezygnowała z Moore i przyjęła panieńskie nazwisko matki – własną poradnię, odpowiadała tylko przed samą sobą i nie była już skazana na pracę z przestępcami. Naprawdę postawiła na odmianę. Czas poświęcić się pomaganiu ofiarom, nie sprawcom przestępstw.

Przez niebieskie drewniane drzwi weszła do pokoju, który przeznaczyła na poczekalnię dla klientów. Jakiś głos – wysoki i piskliwy – zaatakował jej uszy.

– Cześć. Spóźniłaś się. Kręcę się tu od dziesięciu minut, ludzie się na mnie gapią jak na jakąś świruskę.

Connie uśmiechnęła się lekko i odsunęła na bok, żeby wpuścić młodą kobietę i jej czteroletniego syna.

– Przepraszam, Steph. – Nie sprostowała, że Steph ma wizytę na dziewiątą piętnaście i że właściwie jest przed czasem.

– No, ale jesteś. Zaczynamy. – Steph zamaszystym ruchem zatknęła kilka długich kosmyków rzadkich włosów za prawe ucho i szarpnęła chłopca za rękę, prawie ciągnąc go po schodach.

– Hm… Mogłabyś mi dać kilka minut? Muszę włączyć komputer, przygotować gabinet… – Connie wskazała Steph fotel w kwiaty. Steph zatrzymała się, patrzyła gniewnie przez kilka sekund, w końcu sapnęła i odciągnęła chłopca od schodów. Usiadła ciężko na fotelu i posadziła dziecko na kolanach.

– Mam dziś trudny dzień. Jak widzisz, jestem z Dylanem. – Spojrzała z góry na chłopca, zmierzwiła jego kręcone blond włosy i jeszcze raz gniewnie spojrzała na Connie. – Nie ma z nim kto zostać, przedszkole go nie weźmie, bo dostał wysypki. – Connie miała wrażenie, że Steph zauważyła, że jej brwi nagle się uniosły, bo szybko dodała: – Nie jest zaraźliwa. Dostaje wyprysków od zakażonej egzemy, mówiłam im, ale mnie nie słuchają.

– Może pomogłoby zaświadczenie od lekarza?

– Wiesz, jaki mam do nich stosunek. Nie wierzę im.

Mogła się założyć, że Steph nie wierzy także jej. Chyba nikomu nie wierzyła.

Connie weszła po schodach i włączyła światło na górze, otwierając drzwi do gabinetu. Przywitał ją zapach świeżo skoszonej trawy. Celowo postawiła odświeżacz powietrza, żeby jej klienci czuli się rozluźnieni dzięki orzeźwiającemu zapachowi. Każdy lubi zapach skoszonej trawy.

Jednak na Steph na ogół nie wywierał pożądanego efektu. Trzeba było o wiele więcej niż zapach świeżo skoszonej trawy, żeby się rozluźniła. To była jej trzecia sesja. Poprzednie dwie zaczęły się w podobny sposób i skończyły tak samo – ale w czasie ich trwania chyba wszystko mogło się zdarzyć. To była niewiadoma, jak z pudełkiem czekoladek, kiedy po otworzeniu okazuje się, że nie ma opisu i bierzesz do buzi jedną w nadziei, że gdy dotrzesz do środka, nie okaże się, że ma smak rachatłukum. Dzisiejszy środek, pomyślała Connie, najprawdopodobniej okaże się rachatłukum. A zresztą, jak ma prowadzić sesję w obecności Dylana?

Kiedy już włączyła komputer, powiesiła żakiet, ustawiła wygodne krzesła, a na podłodze pod oknem rozłożyła dla Dylana kartki i pisaki, zawołała Steph. Nie robiła notatek w czasie sesji, obawiała się, że stworzy tym wrażenie swoistego sprawdzianu albo raportu o kliencie. Wolała pozwalać im mówić, prowadzić prawdziwą rozmowę, zachowując kontakt wzrokowy. Przyczyniało się to do swobodniejszej atmosfery, pokazywało klientom, że szczerze interesują ją ich problemy. Po godzinnej sesji wpisywała główne zagadnienia prosto do komputera: postępy, problemy do późniejszego rozważenia i plan działania dostosowany do danej osoby.

Steph miała skomplikowane potrzeby, aby obnażyć źródło jej obecnych obaw. Connie jeszcze nie udało się przebić przez pancerz, który zbudowała przez lata. Może dzisiejszy dzień będzie przełomowy? Ale, kiedy Dylan wszedł powoli z pochyloną głową do gabinetu i usiadł na podłodze obok kartek i pisaków, uświadomiła sobie, że to mało prawdopodobne. Wydawał się mały jak na czterolatka, nie niedożywiony, ale delikatny, jakby mocny uścisk mógł połamać mu kości. Choć Stephanie była pozornie twarda i mogło się wydawać, że jest nadmiernie autorytarną matką, z całych sił chroniła syna, a to znaczyło, że będzie się pilnować, nie otworzy się w jego obecności z obawy, żeby go nie martwić.

– Proszę, siadaj, Steph.

– A o czym będziemy dziś gadać? – Steph wysunęła kwadratowy podbródek. – O tym, że przyjazd tu był pomyłką? Że gliniarz wyznaczony, żeby mi pomóc się zintegrować – czy jak on to tam górnolotnie nazwał – zasadniczo mnie spławił? Że wczoraj w nocy bałam się spać, bo mam takie koszmary, że nie mogę się zmusić, żeby zamknąć oczy, żeby go znowu nie zobaczyć? Proszę bardzo, Connie. Wybieraj. – Steph rzuciła się na krzesło, a z jej otwartych ust wydobył się urywany oddech.

Connie coś ścisnęło w żołądku. Dziś było inaczej. Steph sprawiała wrażenie wzburzonej od samego początku, ta złość nie narastała powoli. Jak ma zacząć? Jak podejść do jej potrzeb w ciągu godzinnej sesji? Postanowiła dać pokierować rozmową Steph, z całą pewnością brak panowania nad własnym życiem był w dużej mierze przyczyną jej złości.

– Jak uważasz, która z tych kwestii jest w tej chwili dla ciebie największym problemem?

– Wszystkie. A to tylko te, które przyszły mi do głowy. Możesz mi wierzyć, że kolekcja się na tym nie kończy.

– Chodzi o to, żeby je wszystkie wyłuskać, jedna po drugiej, Steph. W tej chwili wszystkie są splątane i może być trudno wyodrębnić te, którymi rzeczywiście warto się przejmować, od tych, które łatwo można rozwiązać, wystarczy się tylko kilka chwil nad nimi zastanowić. Zobaczyć, czy są logiczne, prawdziwe.

– Wszystkie są prawdziwe, kurwa. – Steph odwróciła się do Dylana. Był pochłonięty rysowaniem, westchnęła i skupiła się z powrotem na Connie. – Dobra. Jestem śmiertelnie wkurzona na Milesa. On mnie wpakował do tego miasta, w cholerę daleko od mojego domu, i oczekuje, że przejdę nad tym do porządku dziennego. Wiem, że w Manchesterze nie miałam wsparcia, właściwie żadnego, ale miałam znajomych. Znałam miejsca. Znałam zagrożenia. A tu, w tym dziwacznym hipisowskim Totnes, nie znam nic. – Zatoczyła krąg rękami, prawdopodobnie szydząc z mieszkańców miasteczka.

– W porządku. Dobrze, że rozpoznajesz, w którą stronę skierowana jest twoja złość. Od tego zaczniemy.

Connie rozluźniła się trochę. Początek był całkiem niezły. Steph została tu przeniesiona w ramach programu ochrony świadków dwa miesiące temu. Odpowiedzialny był za nią Miles Prescott, policjant starej daty, który zbliżał się do emerytury. Connie miała z nim do czynienia kilka razy; wzięła dwóch jego podopiecznych – Steph i Tommy’ego. Tym z programu zawsze przysługiwał dostęp do psychologa – często mieli problemy z zaufaniem, ale głównie się bali. A rozłąka z rodziną i przyjaciółmi oznaczała dla nich nowy początek, z zupełnie inną tożsamością, pod nowym nazwiskiem. A poczucie tożsamości Steph i tak już było bardzo zachwiane. Nie wiedziała już, kim tak naprawdę jest, a jedynymi stałymi w jej życiu byli Dylan, Connie i Miles.

Wkładem Connie było dziesięć sesji z możliwością późniejszych konsultacji raz w miesiącu – a więc niedługo jedna z trzech osób, które są dla niej wsparciem, zniknie. Jeżeli czuje, że Miles nie wspiera jej tak, jak jej obiecano, będzie się czuła osamotniona, sama z Dylanem. Connie musi się postarać ją zachęcić, żeby znalazła przyjaciół w Totnes, pomóc jej stać się Stephanie Cousins. Odłożyć dawne nazwisko i tożsamość do innej szuflady. Chociaż nikt nie jest w stanie zapomnieć, kim jest, skąd pochodzi. I nie powinien – ale jeżeli asymilacja Steph ma się udać, Connie będzie musiała pomóc jej zbudować nowe życie.

– A jak w tej chwili mają się sprawy z Milesem?

– Chyba ma mnie dosyć. Ma ciekawsze zajęcia. Powiedział, że nie może przez cały czas być niańką moją i Dylana i że to ja powinnam zrobić coś pozytywnego i zacząć żyć tym nowym życiem. Sukinsyn, ja zaryzykowałam życie, żeby im pomóc – wyszeptała. – Poszłam do sądu i pomogłam zamknąć tego dilera. Nie odpuści, dopóki się na mnie nie zemści. Zabiłby mnie na miejscu, widziałam to w jego oczach. Cały czas mogą mnie zabić, kiedy się dowiedzą, gdzie jesteśmy… Miles ma mnie chronić, nie? A nie porzucać. Jak już przestałam być przydatna.

– Tak to odbierasz? Że cię porzucił?

– A jakbyś to nazwała?

Connie oparła łokieć o poręcz fotela i położyła brodę na zwiniętej dłoni, zastanawiając się nad pytaniem.

– Cóż. Porzucenie to mocne słowo. Zastanawiam się, czy tak naprawdę nie próbuje ograniczyć wsparcia po to, żeby zachęcić cię do wyjścia ze swojej strefy bezpieczeństwa…

– Eee… Chyba się przekonasz, że poza moją strefą bezpieczeństwa był już sam przyjazd do tej gównianej mieściny. To, że porzuciłam chłopaka, zeznawałam przeciwko jednemu z najpotężniejszych gangów w Manchesterze – to było poza moją strefą bezpieczeństwa. Ale to nie koniec. Teraz chcę… – Odwróciła się. Connie zauważyła kropelki krwi na jej dolnej wardze, tak mocno wbiła w nią zęby, że naruszyła cienką skórę.

– Mów dalej. Czego chcesz teraz?

Steph wytarła wargę grzbietem dłoni i spojrzała Connie prosto w oczy, a światło od okna uwydatniło niezwykły bursztynowy odcień jej oczu.

– Chcę, żeby ktoś mnie chronił. Zapewniał mi bezpieczeństwo. Nie pozwolił mu mnie dopaść.

– W porządku, po części dlatego zostałaś relokowana – żeby zapobiec temu, żeby twój były chłopak czy któryś z członków gangu nie zrobił ci krzywdy. Miles zapewnił…

– Nie. Nie chodzi o nich. A Miles niczego nie zapewnił poza swoim głupim przekonaniem. Może sobie myśleć, że mnie chroni, przysyłając mnie tu z Dylanem. Ale jeżeli mnie z tym teraz zostawi, jeżeli sama będę musiała się o siebie troszczyć, to go nie powstrzyma i mnie dopadnie. – Twarz Steph spochmurniała, była napiętnowana strachem, zastygła. – W innym czasie? W innym miejscu?

– Jeżeli nie chodzi o twojego byłego chłopaka ani o członków gangu, to o kogo? – Connie pochyliła się. – Steph. – Położyła dłoń na jej kolanie. Nic. Dziewczyna pozostała nieruchoma, nieobecna, jakby była w transie. – Stephanie – odezwała się głośniej Connie.

Wzrok Steph powędrował z powrotem do Connie.

– Przepraszam. Przeniosłam się tam.

– Gdzie? Gdzie byłaś, Steph?

– Tam. – Wzdrygnęła się i zaciągnęła niezapiętą bluzę. Jej głos stał się cichszy, o ton ostrzejszy. – Z nim.

– Z kim? Z kim jesteś?

– Z Brettem. – Wypowiedziała to imię, jakby czuła przy tym ból.

Cisza przeciągała się. Connie czekała, aż Steph rozwinie wątek. Ale ona chyba znów zapadła w trans, jej wzrok przenikał ściany i sięgał poza nie. Bez ostrzeżenia zerwała się z krzesła i porwała Dylana na ręce. Wymachiwał przez chwilę rękami, usiłując dosięgnąć kartki na podłodze, ale krzyknęła, że ma się nie ruszać. Ruszyła do drzwi.

– Steph, mamy jeszcze pół godziny sesji. Nie wychodź jeszcze! – krzyknęła Connie, wstała i poszła za nią.

Przyglądała się, jak Steph zbiega po schodach, z podskakującym przy każdym kroku Dylanem. Na dole odwróciła się. Oczy miała mokre od łez.

– On po mnie przyjdzie. Dokończy to, co zaczął. Wiem to.

– Skąd wiesz, Steph?

– Zapomnij. – Jej głos był beznamiętny. – Nie możesz mi pomóc.

Connie wciąż stała na górnym stopniu, gdy drzwi wejściowe głośno trzasnęły. Zbiegła po schodach i wypadła z budynku. Steph znikała już w tłumie na placu targowym po drugiej stronie ulicy. O co w tym wszystkim chodzi? Uznała, że Steph boi się tego, że odnajdzie ją gang, do którego należał jej były chłopak. A teraz wyskoczyła z czymś nowym. Musi to sobie zapisać, dopóki ma to świeżo w pamięci. Nie było wzmianki o żadnym Bretcie w dokumentacji Steph, tej, którą dał jej Miles, była tego pewna. Przeczytała ją dokładnie, nie trwało to długo. Była w niej mowa o byłym chłopaku i znanych członkach gangu, a o rodzinie tyle, że matka przebywa w domu opieki, losy ojca są nieznane i że nie ma rodzeństwa.

Gdy Connie wróciła do gabinetu zanotować pytania, rozległ się dzwonek przy drzwiach wejściowych. Wcisnęła przycisk za biurkiem, żeby odblokować zamek, nie pytając, kto to. To pewnie Steph wraca dokończyć sesję. Ale odgłosy na schodach wskazywały na więcej niż jednego dorosłego. Przeszła przez pokój. Wydała z siebie bezwiedny pisk, gdy otworzyła drzwi i zobaczyła dwoje ludzi.4

CONNIE

Dzień dobry, przepraszamy, że bez zapowiedzi. – Drobna rudowłosa kobieta, na oko po trzydziestce, wcale nie wyglądała, jakby było jej przykro, i podeszła do Connie, podtykając jej odznakę pod nos. – Jestem detektyw Wade. A to… – uniosła kciuk w powietrzu, wskazując za ramię – śledczy Mack.

Connie przeniosła wzrok z niskiej detektyw na wysokiego mężczyznę stojącego tuż za nią. Różnica wzrostu była prawie komiczna.

– Tak, hm, w porządku. Proszę wejść. – Oszołomiona nagłym wyjściem Steph i niespodziewaną wizytą detektywów, wpuściła ich do środka i zatrzasnęła za nimi drzwi. Śledczego Macka poznała już wcześniej, była tego pewna – ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Była przyzwyczajona do kontaktów z policją, ale zazwyczaj były to spotkania zaplanowane. To zaś było niezapowiedziane. Pewnie chodzi o coś, co ma związek z tym, że jest biegłą sądową, albo z profilowaniem. Od czasu do czasu w przeszłości udzielała niezależnych konsultacji w sprawach wymagających profilu przestępcy. Nie zajmowała się tą pracą, odkąd odeszła z służby więziennej. A jednak miała wrażenie, że teraz to coś innego. Zwykle najpierw do niej dzwoniono.

– W czym mogę państwu pomóc? – Usiadła na fotelu za biurkiem, jakby ta bariera zapewniała jej element kontroli.

Śledczy Mack zajął miejsce, to, na którym kilka chwil wcześniej siedziała Steph, a jego długie nogi dosięgały biurka. Ale detektyw Wade spacerowała po gabinecie z dłońmi w kieszeniach spodni kostiumu. Stanęła przed rzędem oprawionych certyfikatów wiszących na ścianie przy oknie.

– Pracowała pani w więzieniu w Baymead – powiedział śledczy Mack, wertując notes. – Jako główny psycholog.

– Zgadza się. Oficjalnie odeszłam na początku tego roku. – Connie poruszyła się w fotelu.

– Może mi pani powiedzieć, jaki był powód rezygnacji z tego stanowiska?

Naprawdę? Będzie musiała przez to przechodzić?

– Powody osobiste, panie detektywie. Byłam na długim zwolnieniu chorobowym przez sześć miesięcy i praca nie była już tak… – Spojrzała w górę i na prawo, usiłując znaleźć odpowiednie słowo. – Interesująca jak dawniej.

– Nie wyobrażam sobie, że pracę z przestępcami w ogóle można określić jako interesującą, panno Summers.

– Cóż, ale pan z nimi pracuje, panie Mack. – Nie miała zamiaru wysłuchiwać krytyki z powodu wyboru zawodu ani jego powodów.

– Nie, ja z nimi nie pracuję, pracuję, żeby ich zamknąć. I nigdy nie uważałem tej pracy za atrakcyjną. Myślę o niej raczej jak o obowiązku wobec społeczeństwa.

Jasne, pomyślała Connie, to standardowa odpowiedź policjantów. Była gotowa się założyć, że w przypadku Macka nie do końca prawdziwa.

– Będziemy debatować, kto ma lepszy powód do pracy z przestępcami? – odezwała się Connie przesadnie słodko. – Czy powiecie mi w końcu, co was tu sprowadza?

Z drugiego końca gabinetu dobiegł chichot. Detektyw Wade oderwała wzrok od certyfikatów i przesunęła krzesło po beżowej wykładzinie, żeby usiąść obok śledczego Macka. Uśmiechnęła się do Connie i spytała:

– Wydaje mi się, że powód, dla którego odeszła pani ze służby więziennej, a raczej, czynnik, który o tym zdecydował, ma związek z Erikiem Hargreavesem, znanym jako Ricky. Zgadza się?

Connie chwyciła poręcze fotela prawie z taką siłą, z jaką niepokój ścisnął jej wnętrzności. Co zrobił tym razem? A konkretniej: co jeszcze będzie miała na sumieniu – kolejne przestępstwo? Napad albo, co gorsza, śmierć? Zaczęła szybciej oddychać, fala paniki groziła wylaniem. Spokojnie. Oddychaj. Jej uścisk się rozluźnił, serce uspokoiło. Reaguje przesadnie; jej myśli nie opierają się na żadnym rzeczywistym dowodzie. Są bezpodstawne. On dalej siedzi w więzieniu. Prawda? Próbowała obliczyć, ile zostało mu jeszcze do odsiedzenia, ale nie była w stanie policzyć. Detektywi gapili się na nią i czekali, aż się odezwie. Żeby im opowiedzieć o przeżyciu, które tak bardzo starała się zapomnieć. O Rickym. To imię wyzwalało wiele bolesnych wspomnień.

– Okoliczności związane ze sprawą Ricky’ego z pewnością miały na to wpływ. To niezupełnie idealne, prawda? Wydać rekomendację do zwolnienia więźnia, a on po kilku dniach gwałci kobietę. – Odwróciła wzrok. Nie chciała o tym myśleć, ani tym bardziej mówić. Przez co ta biedna kobieta musiała przejść, co musiała czuć, kiedy się dowiedziała, że jej oprawca właśnie został wypuszczony z więzienia. Jak bardzo musi nienawidzić tych, którzy pozwolili mu na powrót do społeczeństwa – nienawidzi Connie za to, że zapewniła komisję do spraw zwolnień warunkowych, że jest niegroźny… Potarła bezwiednie nadgarstek, na którym pojawiła się czerwona plama.

– Tak, panno Summers, to prawda – powiedział łagodnie śledczy Mack. Choć Connie wydawało się, że w jego słowach wyczuła cień odrazy. On pewnie też ją winił.

– Proszę mi mówić Connie. – Facet, mówiący „panno Summers”, zaczynał jej działać na nerwy.

– Jesteśmy tu dlatego – przebił się ostry, monotonny głos detektyw Wade – że mamy morderstwo…

– O, nie, nie. Jak? Zabił kogoś? – Connie ukryła twarz w dłoniach.

– Przepraszam, nie rozumie pani. Nikogo nie zabił. – Detektyw Wade zmrużyła oczy i przesunęła się do przodu na krześle. – To on jest ofiarą.5

Wtedy

Niebieskie światła odbijały się w kałużach na chodniku, ściekały do rynsztoku i dalej do kanalizacji, zabierając ze sobą grudki czarnego żwiru. Przedstawienie się skończyło, płomienie zgasły. Życie, które znała, też zgasło. Drzwi jednej z karetek trzasnęły. Dziewczyna podskoczyła – tak była skupiona na tej scenie. Dłoń dotknęła jej ramienia, ratownik medyczny mówił do niej, prowadząc ją do innej karetki. Odgłosy były stłumione, jakby znajdowała się pod wodą. Pokręciła gwałtownie głową w lewo i w prawo, usiłując się otrząsnąć. Nie było go obok niej. Gdzie jest? Dokąd go zabrali?

– Gdzie mój brat?

Mężczyzna spojrzał na nią z góry, ściągając brwi tak, że zetknęły się na środku.

– Jak wygląda?

– Mniej więcej tego wzrostu. – Drżącą ręką sięgnęła do ramienia. – Czarne włosy. Był w niebieskiej piżamie. Ma dziesięć lat. – Okręciła się, przebiegła wzrokiem miejsce, rzucając spojrzenia między krzątających się tam ludzi. – Gdzie on jest? Był ze mną. – Ton jej głosu się podniósł. Ratownik krzyknął do kolegi, pytając, czy chłopca zabrano do szpitala. Zauważyła kręcenie głową, wzruszenie ramion.

– Nie martw się – powiedział. – Na pewno jest bezpieczny. To dla dziesięciolatka szok, może uciekł. Poproszę policję, żeby go poszukała. – Zrobił ruch, żeby wsadzić ją do karetki, ale ona oparła się całym ciężarem ciała i udaremniła tę próbę. – Wszystko w porządku, skarbie? Chodź, trzeba cię zbadać.

– Nie. – Spojrzała na niego ze złością. – Muszę im powiedzieć. Muszę go znaleźć i dopilnować, żeby się dowiedzieli. – Wyszarpnęła się z jego uścisku, koc, którym otulił jej ramiona, spadł na ziemię.

– Poczekaj, proszę, musimy cię zbadać! – Jego głos szybował za nią, gdy biegła.

Były co najmniej cztery samochody policyjne. Po co aż tyle? Podbiegła do każdego, przepychając się pomiędzy gapiami, którzy leniwie przyglądali się miejscu, i sprawdzała, czy jest w którymś z aut. Gdzie on jest?

– Hej, hej. Spokojnie. – Policjantka łagodnie położyła obie dłonie na jej ramionach. Dlaczego wszyscy czują potrzebę, żeby ją dotykać? – Co tu robisz? Powinnaś być w drodze do szpitala.

– Nie, nie. Muszę znaleźć brata. – Nie patrzyła jej w oczy.

– A, rozumiem. W porządku, był przestraszony, jest z jednym z policjantów. – Wskazała nieoznakowany samochód na drodze po prawej stronie.

– Powiedział wam? – Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała policjantce w twarz szeroko otwartymi oczami.

– Co?

– Że to jego wina. Czy ten mały gnojek wam powiedział? – Wyrwała się i pobiegła w stronę samochodu. Policjantka za nią. Gdy się zbliżyła, dostrzegła go na tylnym siedzeniu – z kocem luźno zarzuconym na ramiona, takim, jakim owinęli także ją. Wyglądał dziecinnie, niewinnie. Jej wrzask wydobył się i wypełnił nocne powietrze. – Ty gnojku! Morderco! – krzyczała, waląc pięściami w szybę. Chłopiec odskoczył od okna, od niej – cofnął się, skulił w drugiej części samochodu. Policjantka była teraz przy niej, trzymała ją za ręce, powstrzymywała ją. – On to zrobił. Podłożył ogień. To świr, ciągle bawi się ogniem. Zabił go. – Determinacja dała jej siłę, żeby się wyzwolić. Rzuciła się znów do okna. Nie łomotała tym razem, ale przycisnęła się do szyby, rozgniatając twarz. Ochłodziła ją.

Chłopiec w środku skulił się. Łzy zostawiły czyste ślady na osmalonej twarzy. Kręcił głową, wyglądał, jakby drżał na całym ciele. Jego usta otwierały się i zamykały jak u wyciągniętej z wody ryby. W końcu zdołał z siebie wydusić:

– Nie bądź na mnie zła. Przepraszam, siostrzyczko.6

CONNIE

Nie rozumiem. – Connie oderwała dłonie od poręczy fotela i jedną ścisnęła drugą. – Jak to? – Spoglądała to na detektyw Wade, to na śledczego Macka, szukając wskazówek w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Pan Hargreaves był na WPZ – warunkowym przedterminowym zwolnieniu…

– Wiem, co to jest WPZ, pani detektyw. Ale dlaczego? Przecież niedawno został ponownie skazany. – Connie poczuła uderzenie gorąca. – Jak to możliwe, że ktoś wydał opinię, że może zostać zwolniony z więzienia?

– Bez urazy, panno… przepraszam, Connie. Ale ty chyba też oceniłaś go jako zdolnego do powrotu do społeczeństwa? – zauważył Mack.

– Pudło. Fakt, zaleciłam jego zwolnienie – wspólnie z innymi fachowcami, pozwolę sobie dodać – ale wtedy nie miał na koncie kolejnego przestępstwa. Teraz miał, więc to chyba niedorzeczne wypuszczać go na WPZ, prawda?

– Uspokój się, Connie – powiedziała detektyw Wade, posyłając śledczemu Mackowi spojrzenie, które wyglądało na ostrzegawcze. – Śledczy Mack źle się wyraził. Hargreaves dostał przepustkę od dyrektora więzienia na udział w pogrzebie matki w zeszły piątek. Obejmowała kilka godzin, pod nadzorem strażnika więziennego. Ale nad grobem powstało zamieszanie, którego szczegółów jeszcze nie ustaliliśmy, i udało mu się je wykorzystać. Zakładamy, że miał pomoc wewnątrz i z zewnątrz, dlatego udało mu się zgrać wszystko tak, żeby zbiegło się z pogrzebem.

Connie oparła się w fotelu, zmuszając ramiona, żeby opadły do naturalnej pozycji.

– Więc zginął?

– Zgadza się. Trzy dni po ucieczce. Jego ciało zostało porzucone przed wartownią więzienną dziś rano.

– Kiepsko skończył. Ale co ja mam z tym wspólnego? Dlaczego tu jesteście?

Jak do tej pory nie było w tej sprawie nic, co w najmniejszym stopniu zainteresowałoby Connie. Nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Cholera, co jeszcze?

– Ciało Erica Hargreavesa zostało poćwiartowane, szczegółów nie ujawniamy z wiadomych względów, możemy tylko powiedzieć, że zrobiono to w… specyficzny sposób…

– I myślicie, że mogę pomóc wskazać, jakiego typu osoba mogła to zrobić? Dać wam wskazówki co do motywu?

Detektyw Wade lekko się skrzywiła i delikatnie pokręciła głową.

– Na pewno możesz w tym pomóc, jasne, ale w tej chwili jesteśmy tu z innego powodu.

Connie ścisnęło w żołądku.

– Tak?

– Widzisz… – Inicjatywę przejął Mack. – Po dokładniejszych oględzinach zauważono, że ma jakiś napis na dłoni. – Przerwał, z uśmiechem w kącikach warg. Powolne wyjawianie szczegółów, trzymanie Connie w napięciu, sprawiało mu przyjemność. Potarła czerwoną plamę na nadgarstku. Piekła ją. Zamknęła oczy, żeby nie patrzeć na zadowoloną twarz Macka. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie go widziała, ale miała nadzieję, że już nigdy nie zobaczy jego twarzy.

– Mam zgadywać? – Jej ton był ostry.

Śledczy Mack poruszył się lekko na krześle i kopnął róg biurka. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął przezroczystą torebkę dowodową, w której znajdowało się zdjęcie. Wyciągnął ją w stronę Connie, trzymając kciukami i palcami wskazującymi obu dłoni.

Zamrugała szybko kilka razy i zmarszczyła czoło.

Gapiła się na słowa: CONNIE MOORE wypisane na czarno na wewnętrznej stronie zakrwawionej szarej dłoni.

Twarz Connie stężała.

– Dla nas to też zagadka – powiedziała detektyw Wade. – Ale mamy nadzieję, że będziesz nas w stanie nieco oświecić?7

DETEKTYW WADE

Nieźle, Mack, ale o co ci chodziło? – Lindsay wsunęła się na fotel, płynnym ruchem zatrzasnęła drzwi kierowcy i wpatrywała się w niego.

– Z czym? – Patrzył przed siebie.

Rozpoznała ten ton. Doskonale wiedział, o co jej chodzi. Raczej nie mógł nie zauważyć jej ostrego spojrzenia, kiedy rozmawiał z Connie Summers.

– Znasz ją?

– Nie – odparł szybko. – Skąd ta myśl?

– Oj, no wiesz, dziwna atmosfera po wejściu do gabinetu, ukryte napięcie, sarkazm; to, co może być widać, gdy się ludzie znają.

– Niezłą masz wyobraźnię. Nie sądzisz, że jest trochę za młoda dla takiego starego konia jak ja? – Mack przeczesał dłonią siwe włosy. Lindsay przyglądała mu się przez chwilę, wpatrując się w mieszaninę ciemnych i jasnych siwych odcieni. Właściwie podobały jej się jego włosy; nadal były gęste, nawet trochę niesforne – postarzał go właściwie zarost, sprawiał, że twarz wydawała się bardziej zniszczona. Uśmiechnęła się.

– Trafna uwaga. – Włączyła zapłon. Pracowała z Mackiem na tyle długo, że ich stosunki służbowe były swobodne. Choć była jego przełożoną, mogła być sobą, śmiać się. To było ważne w ich pracy, a stało się jeszcze ważniejsze od czasu ostatniego morderstwa, po tamtej sprawie potrzebowała sporo czasu, żeby odzyskać pewność. Zaufać swojemu osądowi, intuicji. Na szczęście zwierzchnicy nadal wierzyli w jej zdolności i umiejętności detektywa.

– Oj, dzięki, szefowo.

Uśmiechnęła się. Kiedyś to rozgryzie. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby się tak zachowywał. Musi mieć jakiś powód.

– Ale, abstrahując od kwestii osobistych, jaka ci się wydała panna Summers?

Mack lekko pokręcił głową.

– Nie wiem, jeśli mam być szczery. Była dość wroga, obcesowa. – Uniósł brew. – No wiesz, abstrahując od kwestii osobistych…

– Ha! Tak, też odniosłam takie wrażenie. Może nadal ma wyrzuty sumienia, a teraz, przez jej nazwisko na dłoni Hargreavesa, martwi się, że przeszłość znów pokaże swoją paskudną twarz. Rozumiem ją.

– Albo?

– Albo wie, dlaczego miał jej nazwisko na dłoni i coś ukrywa.

– Więc nie uważamy, że jest celem? Skoro zabójca wypisał jej nazwisko, nie sądzisz, że może się stać kolejną ofiarą?

– Hm. – Lindsay uniosła ramiona, jakby lekko nimi wzruszając. – Nie możemy tego wykluczyć. Ale nie wyglądało to na groźbę, samo nazwisko nie znaczy: ty jesteś następna, Connie Moore.

– Rozumiem, co chcesz powiedzieć, ale ja czułbym się nieswojo, gdyby to moje nazwisko znalazło się na ręce zabitego faceta. Więc jak to chcesz rozegrać?

– Myślę, żeby ją w to zaangażować na gruncie zawodowym – jako doradcę. Pracowała już dla policji, bez problemu powinniśmy sobie poradzić z biurokracją i dostać dla niej pozwolenie. Tym sposobem będziemy ją mieli na oku, blisko, gdybyśmy faktycznie odkryli jakiś dowód, że jest w niebezpieczeństwie. Musimy wyciągnąć od niej tyle informacji o Hargreavesie i jego kumplach, ile się tylko da, zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. Zadzwonię do niej później, żeby to załatwić.

– Dobra. Mam nadzieję, że trochę się wyluzuje, jeżeli będziemy musieli pracować razem.

– Jeżeli przeprosisz ją za to, że do niej nie zadzwoniłeś, może tak. – Lindsay teatralnie puściła do niego oko.

– Na miłość boską. Nie odpuścisz, co?

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Jedź już.

_Koniec wersji demonstracyjnej._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: