Znane bajki wierszem - ebook
Znane bajki wierszem - ebook
Powiada się, że ci, którzy nie potrafią działać, piszą. Andrzej łączy świetnie jedno z drugim. Poznałem go przy okazji pisania mojej książki „Niebo dla akrobaty”. Zrodziła się ona w gorzowskim hospicjum św. Kamila. Andrzej był tam wolontariuszem. Pomagał najsłabszym i najbiedniejszym – akrobatom, którzy w najtrudniejszym okresie życia musieli przedostać się na drugą stronę rzeczywistości. W tej pomocy był artystą. Ludzie, którzy pomagają w takich chwilach, są wyobrażeniem nieba. I takim niebem był Andrzej. Mam zawsze przed oczami jego płonące oczy, gdy opowiadał mi cudowne historie, które wydarzyły się w hospicjum. Do tego wszystkiego Andrzej ma talent literacki.
Ubiera wszystko, co przeżywa i spotyka, w inteligentny rym. Zna doskonale prawdę, że „kto rymuje, ten się raduje”. A ja się teraz raduję na wieść, że Andrzej postanowił wydać najpiękniejsze baśnie, dodając im swojego ducha. Jestem przekonany, że uda się mu zachwycić czytelników. Polecam gorąco i trzymam kciuki.
Jan Grzegorczyk
"Znane bajki wierszem" to zbiór 15 bajek i baśni należących do klasyki literatury światowej, spisanych przez Hansa Christiana Andersena oraz braci Wilhelma i Jacoba Grimmów. Napisane rymem w oryginalny lekki sposób, zachwycają swoją prostotą. Każda baśń i bajka zakończone są morałem. Autor kreuje na nowo baśniowy świat, nadając mu swój niepowtarzalny styl. Ostatnia pozycja to bajka autorska. Dodatkowym atutem książki są piękne kolorowe ilustracje utrzymane w bajkowym klimacie, dopełniające całość wydania. Jest to debiut literacki autora.
Spis treści
Pinokio
Brzydkie kaczatko
Czerwony Kapturek
Calineczka
Krolewna Sniezka
Jas i Malgosia
Spiaca Krolewna
O wilku i siedmiu kozlatkach
Roszpunka
Stokrotka
Ksiezniczka na ziarnku grochu
Kot w butach
Kopciuszek
Dziewczynka z zapalkami
Bajkowe eldorado
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7856-955-8 |
Rozmiar pliku: | 5,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drewniany pajacyk, pięknie wyrzeźbiony,
z magicznego drewna cudownie zrobiony.
To lalkarz Dżepetto miał takie pragnienie,
by synem się cieszyć – to jego marzenie.
Był stary, samotny, gdy chłopca wystrugał.
A ten w swej radości oczkami zamrugał.
I ożył wspaniale – to było wyzwanie,
zdarzenie jak z bajki – wprost niespotykane!
Ucieszył się majster od pierwszych chwil życia.
Miał tyle z nim planów i gór do zdobycia.
Lecz chłopiec był krnąbrny, niedobry, leniwy,
przysparzał mu zmartwień i nie był uczciwy.
Drewniany pajacyk poruszać się umie,
ma ludzkie słabości i wszystko rozumie.
Potrafi też mówić i może być chory,
zmuszany jest podjąć życiowe wybory.
Gdy są złe, ma karę nasz mały bohater
i z prawem zapewne jest wtedy na bakier.
Gdy dobrze się sprawia, Dżepetto się cieszy
i z wszelką pomocą ku niemu więc spieszy.
Mówiący świerszcz, wróżka o włosach niebieskich
starają się pomóc w manierach królewskich,
by nabył ich trochę, i chcą go wychować,
by przestał źle robić i sam łobuzować.
Pinokio jest bystry i nikt nie zaprzeczy,
że lis, kot i Knot do złych jego rzeczy
namówić chcą stale i idzie złą drogą.
Przyjaciół tam nie ma, co pomóc mu mogą.
Gdy zmyśla, oszuka po prostu czy kłamie,
to okiem nie mrugnie, na wszystko przystanie.
Nie może sam jeden panować nad losem,
wyróżnia się wtedy długachnym swym nosem.
I złote monety tak traci, co miały
zapewnić dostatek, by czuł się wspaniały.
Historia na tyle Pinokia przerosła,
że po tych wyborach zamienia się w osła.
W krainę zabawy uwierzył do końca,
gdzie nikt nie pracuje, korzysta ze słońca.
Zadufał się w sobie, że jest idealny,
a skutek końcowy pozostał fatalny.
Przychodzi natchnienie, że wszystko zrozumiał,
że był egoistą i dotąd nie umiał
być dobry, uczynny, dla innych życzliwy.
Do ojca powraca i jest z nim szczęśliwy.
W nagrodę więc w domu Dżepetta zostaje,
prawdziwie ożywa, człowiekiem się staje.
A morał z tej bajki życiowy jest taki:
rodzice, kochajcie niedobre dzieciaki!
Brzydkie kaczątko
Na wsi tego lata wprost cudownie było.
Zielenił się owies, żyto się żółciło.
Na czerwonych nogach stał bocian na łące,
paplał po egipsku, a wschodzące słońce
pola i jeziora, lasy ogarniało.
Stary dwór ukryty blaskiem otaczało.
W szuwarach schowana, jak w najgęstszym lesie,
w gnieździe swym siedziała kaczka, co wieść niesie,
że długo tam była, nudziła się cała,
kolejne pisklęta tak wysiadywała.
Pękały skorupki, żółtka ożywały,
bystre, małe główki na świat wyglądały.
Kaczka wciąż kwakała, pisklęta piszczały,
pod zielonym liściem łopianu siedziały.
„Jaki świat jest wielki” – kaczęta mówiły,
wydawał się mały, gdy w skorupce były.
Stara kaczka przyszła do nich w odwiedziny.
Jest tu jeszcze jedno, inne, niż myślimy.
Większe jest o wiele, to indycze chyba,
odrzuć je, sąsiadko, bo ono nie pływa.
Lecz kaczka spokojnie odrzekła tak na to:
„Posiedzę troszeczkę, bo jest teraz lato”.
Inne przecież były, tak jak malowane,
ale to ostatnie było nieudane.
Szare, takie brzydkie, ale za to duże.
Może to indycze, na pewno nie kurze.
I się okazało, że uwielbia wodę,
chociaż nieciekawą miało swą urodę.
„Ładnie się porusza i prosto się trzyma” –
powiedziała kaczka i swymi oczyma
dała temu wyraz, głową pokiwała
i się starej kaczce niziutko kłaniała,
co krew ma hiszpańską. Gałganek czerwony
na nóżce związany, lekko przybrudzony
oznacza jej klasę i ludzi szacunek.
Że każdy ją ceni i da jej ratunek.
Stara kaczka wszystkie dzieci pochwaliła.
„Jedno tylko brzydkie, bym to odrzuciła”.
Ale matka-kaczka słuchać jej nie chciała.
„Ma dobre serduszko” – tylko powiedziała.
Inne kaczki, kury to brzydkie dziobały,
kopały, trącały i je wyśmiewały.
Indyk tak gulgotał, że aż poczerwieniał.
I tak się los malca nic a nic nie zmieniał.
Było coraz gorzej, kury je szczypały,
kaczki spokrewnione też je za nic miały.
Uciekło kaczątko, przez płot przefrunęło,
w górę się uniosło i oczka zamknęło.
Całą noc siedziało na bagnie wśród kaczek
zmęczone i smutne, zziębnięte i z płaczem.
Przetrwało do rana, kiedy kaczki dzikie
witały nowego przybysza okrzykiem.
Pif-paf się rozległo! Nagle dzikie kaczki
dwie martwe leżały, a małe robaczki
schowały się w ziemi, bo właśnie myśliwi,
co udział w polowaniu brali, szczęśliwi
byli cali, kiedy do kaczek strzelali.
Przestraszyli pisklę, wcale się nie bali,
a brzydkie kaczątko, jak mogło najdalej,
uciekło najprędzej, wciąż dalej i dalej.
Do chatki niepewnie się naraz zbliżyło.
Przez szparę w drzwiach krzywych do środka wskoczyło.
Była tam kobieta, kot i duża kwoka
krótkonóżką zwana i w pasie szeroka.
Kobieta jak dziecko ją własne kochała,
a ona w podzięce jej jajka składała.
Kot się naburmuszył, miauczał, iskry sypał,
oczami podstępnie na brzydactwo łypał.
Tu też się kaczątko nasze nie sprawdziło,
bo chciało wciąż pływać, jajek nie znosiło.
Więc w świat sobie poszło, po wodzie pływało,
nie miało przyjaciół, nurkować umiało.
Gdy nadeszła jesień, wiatr chmury przepędzał,
coraz więcej czasu bohater nasz spędzał
samotnie wśród lasów, pośród wód jeziora.
A tymczasem zimy nadchodziła pora.
Gdy słońce wieczorem ślicznie zachodziło,
widok był przepiękny, aż w zachwyt wprawiło
całe to zdarzenie, bo nagle wśród krzaków
wzniosło się ku niebu całe mnóstwo ptaków.
Piękne, białe, wielkie i olśniewające.
Długie miały szyje, jaśniały jak słońce.
To były łabędzie, mocne skrzydła miały
i do ciepłych krajów w zachwycie leciały.
Przyszła mroźna zima, lodowa powłoka
robiła się gęsta, coraz mniej szeroka.
Aż wreszcie bohater, przecież jeszcze mały,
przestał się poruszać, przymarzł do niej cały.
Rano jakiś wieśniak lód rozbił na stawie,
zamarznięte nóżki i nieżywe prawie
z lodowej powłoki wyciągnął z litości,
by w domu nabrały normalnej sprawności.
Kaczątko się zlękło, kiedy się ocknęło.
Oddychało wolno i się tak przejęło,
że w obcym jest domu, i smutno mu było,
i całe się trzęsło, i się zatrwożyło.
Tak się przestraszyło, że mleko rozlało,
do dzieży z masełkiem i beczki wleciało.
Kobieta krzyczała, biegła z pogrzebaczem,
kaczątko uciekło i w śnieg wpadło z płaczem.
Kiedy przyszła wiosna, w sitowiu leżało,
skowronki śpiewały, słonko cudnie grzało.
Rozpostarło skrzydła, i tu zaskoczenie,
bo w górę się wzniosło i jego marzenie
spełniło się nagle. Nim się obejrzało,
w ogrodzie przepięknym już się znajdowało,
gdzie kwitły jabłonie, kiście bzu pachniały,
zwisając w zawiązkach, do wody się śmiały.
Tak świeżo, wiosennie i niezwykle było,
aż nagle w zaroślach się coś poruszyło.
Trzy piękne łabędzie po wodzie płynęły.
Tak niespodziewanie, skąd one się wzięły?
A brzydkie kaczątko swe drugie marzenie
w spotkaniu spełniało i ufne spojrzenie
na tyle odwagę w sobie wyzwoliło,
że w geście rozpaczy się do nich zbliżyło.
„Zabijcie mnie, proszę! Bo wolę śmierć taką,
niż poddać bym miało się kurom czy ptakom
innym, co mnie dziobią”. – Głowę pochyliło,
w tym właśnie momencie cudownie odżyło.
Bo śliczny ujrzało swój obraz zmieniony.
Gdzie podział się brzydal przez wszystkich wzgardzony?
Ukazał się łabędź jak śnieg taki biały.
I skrzydła miał mocne, i blaskiem lśnił cały.
A inne łabędzie go dziobem głaskały,
pływały wokoło i go podziwiały.
„Jest piękny i młody” – tak dzieci mówiły
i wszystkie w zachwycie go chlebkiem karmiły.
Był dumny, radosny, a słonko wciąż grzało
i serce ze szczęścia mu aż promieniało.
A morał z tej bajki wszak musi popłynąć,
nie przekreślaj ludzi i nie daj im zginąć.
Nie szata, jak mówią, ma człowieka zdobić,
lecz jakie ma serce i co umie robić.
Nie wygląd się liczy, on ciągle się zmienia.
Nikogo w ten sposób Ty też nie oceniaj!