Ekscentrycy, pasjonaci, dziwacy - ebook
Ekscentrycy, pasjonaci, dziwacy - ebook
Nieustraszeni ryzykanci, poszukiwacze przygód, szaleni artyści, kontrowersyjni politycy, Bez ludzi, którzy odważyli się żyć inaczej niż wszyscy, ludzkość nie ruszyłaby z miejsca, a świat bez nich nie byłby tak kolorowy.
Kim są ci, którzy całkowicie oddali się swojej pasji? Poświęcili życie dla szalonej idei? Żyją z dala od cywilizacji? Biją rekordy w dziwacznych dyscyplinach? Modlą się do własnych bogów? Goszczący na łamach miesięcznika „Focus” ekscentrycy są bohaterami tej książki, z której dowiecie się m.in.
– kto się modli do makaronu
– gdzie dziś żyją pustelnicy
– kim był prawdziwy Indiana Jones
– jak się gimnastykować w kosmosie
– co łączy wesołe miasteczko z salą tortur?
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7778-238-5 |
Rozmiar pliku: | 662 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podobno nasze losy są zapisane w gwiazdach. Równie dobrze możemy wierzyć, że są zapisane w liczbach.
Max Suski
Spotkałem cię, kiedy miałem 23 lata. To było 14 września, a 14 plus 9 to przecież… 23! Ludzkie ciało składa się z 23 par chromosomów, a dwa podzielone przez trzy to w zapisie dziesiętnym 0,666 – czyli szatan, jak w pysk strzelił!
Takie obsesje zawładnęły życiem Waltera Sparrowa (w tej roli Jim Carrey), głównego bohatera filmu Liczba 23, który nie wszedł do kin. Zaledwie do wypożyczalni, mimo gwiazdorskiej obsady Dlaczego nie do kin? To oczywiste – numerologiczne lobby nie chce dzielić się sekretami z resztą pospólstwa, ale pragnie dalej samo rządzić światem, wygrywać na giełdzie i trafiać w totolotka, dlatego blokuje próby wytłumaczenia ludziom, gdzie leży prawda.
Szczęśliwa trzynastka
Wiosna 2005. Umiera Papież Wszech Czasów. Kiedy dokładnie? Tego nie dowiemy się nigdy. Oficjalny komunikat brzmi: 2 kwietnia 2005, godzina 21.37. Ludzie płaczą, modlą się. Ale nie tropiciele światowych spisków. Ci liczą, rachują, dodają, odejmują. Włos im się na głowie jeży, gdy odkrywają, jedno za drugim, liczbowe cuda dotyczące papieża Polaka.
Punkt wyjścia: Jan Paweł Drugi to w sumie 13 liter. A pamiętamy, że zamach na placu Świętego Piotra miał miejsce 13 maja 1981, w piątek. Słynna trzynastka, apogeum pecha.
Numerologia nadaje liczbom specjalne znaczenie, zgodnie z ideą pitagorejczyków, uznających liczbę za zasadę świata.
Liczymy dalej. Cyfry zebrane w dacie śmierci papieża (02.04.2005) dają razem 13. Cyfry z godziny (21.37) – znowu 13. Papież żył równo 31 000 dni, uwzględniając lata przestępne i tym podobne pułapki. A 31 wspak to przecież 13. Data urodzenia? 18 maja 1920. W sumie nie 13, ale 26, czyli… dwa razy 13. To samo dotyczy pontyfikatu. Od 16 października 1978 do 2 kwietnia 2005 minęło (jak policzył niezawodny Excel) 9665 dni, a suma cyfr tej liczby to 26. Czyli znowu dwie trzynastki.
Babcia jak papież
Ale nie trzeba być papieżem, by dostąpić podobnego zaszczytu. Moja babcia to Maria Magdalena. Imiona i nazwisko to w sumie 19 liter. Data urodzenia? 19 lipca 1919. Trzy dziewiętnastki. Ale lipiec też jest „dziewiętnasty” – to po prostu przekręcony licznik, bo rok ma tylko 12 miesięcy (12+7=19). Kod pocztowy domu, w którym babcia mieszkała całe życie: 01-919, czyli dwie dziewiętnastki plus nic nieznaczące zero. Babcia umarła 14 maja. W sumie 19. Babcia przeżyła papieża o 346 dni. A suma cyfr liczby 346 to oczywiście 13, bo tu już chodzi o kogoś innego, znacznie ważniejszego (patrz poprzedni akapit).
Tropienie podobnych koincydencji może prowadzić do obsesji. Im bardziej tajemnicze zjawisko, tym łatwiej o doszukiwanie się w nim symboliki. Niektóre liczby upatrzyli sobie neonaziści. Oto niewinne 88 oznacza, ni mniej, ni więcej, tylko zwrot „Heil Hitler”, ponieważ H jest 8 literą alfabetu. Tak samo 18, czyli w tym samym kodzie AH, to oczywiście sam Adolf Hitler, który zresztą był gorącym miłośnikiem numerologii. Według zasad tejże, po przypisaniu literom z nazwiska Hitlera odpowiednich liczb trzycyfrowych, otrzymamy 666, zatem szatana we własnej osobie. I jak tu teraz ze spokojnym sumieniem komuś zorganizować „osiemnastkę”?
To zresztą ułamek podobnie niesamowitych przypadków. A co na to wszystko fachowcy? Pytamy dr. hab. Krzysztofa Oleszkiewicza, profesora Uniwersytetu Warszawskiego, zajmującego się zawodowo rachunkiem prawdopodobieństwa.
– Czy to może być przypadek, że papież żył równo 31 tysięcy dni?
– Odpowiem inaczej. Weźmy 30 osób, niech każda 10 razy rzuci monetą. Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że dwie z tych 30 osób będą miały identyczny ciąg wyrzuconych wartości?
– Noo, na pierwszy rzut oka małe.
– Zaskakująco duże, ponad 1/3. Robi wrażenie, prawda? Ale oto rzecz bardziej zdumiewająca. Gdyby wziąć grupę zaledwie 23 osób i porównać ich daty urodzenia, prawdopodobieństwo tego, że dwie osoby urodziły się tego samego dnia, będzie wyższe niż 1/2.
To bierze się stąd, że mamy dużo par tych osób: 23x22 podzielone przez dwa daje 253, co jest już porównywalne z liczbą dni w roku.
– No dobrze, takie rzeczy się zdarzają. Niech będzie, że liczby wloką się za ludźmi. Rozumiem, że okrągłą liczbę tysięcy przeżytych dni ma na koncie co tysięczny nieboszczyk, ale nie każdy jest papieżem.
Ale zawsze mamy olbrzymią liczbę danych, które możemy wziąć pod uwagę, i wyszukujemy te, które pasują do obrazka.
– Przecież ja nie sprawdzam numeru buta, tylko dane powszechnie znane.
– A dlaczego, zamiast patrzeć na liczbę liter w nazwisku, nie przypisać literom cyfr, np. A=1 itd.? Jeśli wziąć dostatecznie dużo rzeczy pod uwagę, zawsze znajdzie się coś, co nam pasuje. Na przykład amerykański National Health Institute ma olbrzymie dane na temat chorób. Ktoś zaczął badać korelację różnego typu zachorowań ze znakami zodiaku. I wykrył, że niektóre znaki zodiaku zwiększają ryzyko zachorowania na konkretne choroby (pisała o tym Margit Kossobudzka w „Gazecie Wyborczej”: „Nadchodzi wiek głupoty?”).
– Czyli…?
– To kompletna lipa, bo katalog chorób jest tak długi, że szansa, by nie znaleźć przypadłości skorelowanej jakoś ze znakami Zodiaku, jest bliska zeru. Takie dane nie mają żadnego znaczenia. Co innego, gdyby podobną grupę zbadać 10 lat później i wynik by się powtórzył. To by sugerowało, że coś jest na rzeczy.
Weźmy dane z rocznika statystycznego. Najwięcej liczb, które pokazują urobek węgla w tonach itp., zaczyna się od jedynki. Dlaczego? Bo skala miary jest dość przypadkowo związana z tym, jaką wartość się mierzy. Wyniki trzycyfrowe zaczynające się od jedynki pokrywają liczby od 100 do 199. Gdyby zmienić skalę wartości o połowę, byłyby to liczby od 200 do 399. Zatem liczby zaczynające się od jedynki zostałyby zastąpione przez inne, ale zaczynające się już od dwóch różnych cyfr: 2 i 3. Kolejny krok prowadzi do rozbicia wyników na liczby zaczynające się od czterech cyfr: 4, 5, 6 i 7. Nic więc dziwnego, że liczby zaczynające się od mniejszych cyfr pojawiają się częściej. Można znaleźć inne rzeczy: rok urodzenia większości ludzi zaczyna się od jedynki; w książkach historycznych pewnie częściej niż inne pojawiają się liczby 1939 i 1945, ale co z tego wynika? Nic.
– Ale mnie męczy fakt, że Einstein urodził się 14 marca, akurat w dzień liczby pi. Dwa symbole nauki tak ze sobą związane to przypadek? Albo że Antonioni i Bergman umarli tego samego dnia.
– Tak samo jak Cervantes i Szekspir.
– Jeszcze lepiej!
– Sławnych ludzi jest bardzo dużo. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkich, to jacyś dwaj musieli umrzeć tego samego dnia.
– A ja myślę, że to kosmici urodzili Einsteina specjalnie 14 marca, żebyśmy mieli nad czym się zastanawiać.
– Jeśli badać wystarczająco dużą liczbę kategorii, choćby najbardziej idiotycznych, to prędzej czy później zajdzie jakieś prawdopodobieństwo, z którego nic nie wynika. Ja też chcę zwrócić uwagę na pewną cudowną zbieżność: do tej pory żył jeden Albert Einstein, słynny fizyk, i dokładnie jeden Karol Darwin, słynny ewolucjonista. To przecież zdumiewające.
Kropka nad i
A ja i tak swoje wiem. Tylko dlaczego pełna data śmierci babci (14.05.2005) to w sumie 17, a nie 19? I dlaczego Karol Wojtyła to w sumie 12 liter, a nie 13? Otóż „17” to według numerologów najbardziej demoniczna liczba, stokroć groźniejsza niż niby pechowa trzynasta. A nazwisko Wojtyła kiedyś brzmiało Wojtyłła, ale jedno ł znikło przy polonizacji litewskich nazwisk. I wszystko jasne.
Max Suski (numer 23 na szkolnej liście)
Niezależny dziennikarz zajmujący się tematyką obyczajową i motoryzacyjną, publikował m.in. w „Przekroju”. „Gazecie Wyborczej”, „Machinie”.Majsterklepki
Fani chindogu tworzą genialnie proste gadżety analogowe, które mogłyby ułatwić nam życie, i… zachowują je dla siebie
Joanna Nikodemska
Nie lubisz myć tłustych noży? Powinieneś w takim razie smarować chleb masłem w sztyfcie. Problem w tym, że takiego masła nie ma. Podobnie jak przenośnych pasów dla pieszych, widelca automatycznie nawijającego makaron, parasolki chowanej w krawacie czy dwustronnej szczoteczki do zębów. Należało więc je wymyślić. I choć przedmioty te faktycznie powstały, nie można ich nigdzie kupić. Bo to nie są jakieś tam zwyczajne wynalazki. To chindogu! W dosłownym tłumaczeniu – dziwne narzędzia, ale w rzeczywistości – narzędzia usprawniające proste czynności. Ich twórcom przyświeca jednak dość pokrętna idea, wedle której produkt z pozoru użyteczny ma być całkowicie nieużyteczny.
Sztukę chindogu reguluje 10 zasad. Po pierwsze wynalazek nie może być używany w praktyce, choć na taki wygląda. Po drugie musi istnieć. Po trzecie przyświecać mu powinien duch anarchii, co się przejawia w przełamywaniu konwenansów. Po czwarte, piąte i dziesiąte, musi mieć charakter codzienny, nie może być sprzedawany, opatentowany ani śmieszny (to akurat trudne do spełnienia), nie powinien poruszać tematów tabu, ma być apolityczny, areligijny.
Kpina i bunt
Japoński komik Kenji Kawakami zaczął wymyślać chindogu przed kilkunastu laty. Do dzisiaj, zgodnie z regułami, żadnego ze swoich 600 pomysłowych wynalazków nie opatentował – mają jedynie charakter pokazowy. Zyskał natomiast grono naśladowców liczące około 10 000 osób, których jednoczy Międzynarodowe Towarzystwo Chindogu z siedzibą w Los Angeles (prezesem jest Amerykanin Dan Papia) i zasady, które gwarantują, że nowy przedmiot będzie chindogu, a nie zwykłym wynalazkiem. Wiele tych przedmiotów oddaje japońską specyfikę: podpórka pod brodę do drzemania na stojąco, chusta na oczy z nazwą stacji, na której należy obudzić właściciela, czy kołnierz zapobiegający zachlapaniu podczas jedzenia pałeczkami. Są też pomysły bardziej uniwersalne, jak wspomniane masło w sztyfcie, dwustronne buty, piersi na mleko dla mężczyzn czy ubranko-mop dla niemowlaka, który raczkując, wyfroteruje podłogę.
Swoimi wynalazkami Kawakami ewidentnie drwi z opętanego konsumpcjonizmem społeczeństwa, bezmyślnie goniącego za kolejnymi elektronicznymi gadżetami. Każdy ze swoich wynalazków osobiście przetestował, obfotografował i opisał w książkach z cyklu Unuseless Inventions: The Art of Chindogu (można je kupić przez Internet).
W ramach manifestu niezwykłe wynalazki tworzył też polski artysta eksperymentator Julian Józef Antonisz (właśc. Antoniszczak). Ten zmarły przed 30 laty reżyser, muzyk i wynalazca w czasach kryzysu i pustych półek niczego – jak wszyscy – nie zdobywał. W proteście przeciwko takiemu upodleniu on tworzył. Przedmioty deficytowe i takie, które nie istniały wcale. W swojej kanciapie wyczarowywał filmy bez użycia kamery i majstrował zabawki dla córek (pisak niciowy, plazmotwory). „Miał twórcze podejście do wszystkiego. Wychowywał nas w przekonaniu, że jeżeli coś jest potrzebne, to zawsze można to sobie skonstruować lub przerobić z czegoś innego” – wspomina Sabina Antoniszczak, córka artysty, w artykule „Jak działa jamniczek” opublikowanym w magazynie „2+3D”. Jeszcze na studiach z dwóch rowerów zbudował samochód.
Aby ułatwić sobie pracę, skonstruował antoniszograf fazujący, rysujący płynne przejścia z jednej fazy ruchu w drugą. Skonstruował też chropograf, robiący zdjęcia dla niewidomych. W 1975 roku Julian Antonisz zrealizował Film o sztuce… (biurowej) – aktorsko-animowaną groteskę, wyśmiewającą wynaturzenia biurokracji, utrzymaną w konwencji reportażu z dorocznego Biennale Sztuki Biurowej, na którym prezentowane są prace konceptualne… urzędników ewidentnie nudzących się w pracy. Podobnie jak pozostałe filmy, wyreżyserował go, zmontował, skomponował muzykę i napisał genialny scenariusz.
Gabinet osobliwości
„Biuro biur. Jak okiem sięgnąć nowy wspaniały świat. Zdejmijmy oficjalną warstwę oficjalnego biuroryzmu! A tam się dzieje, tam się dzieje! Tam wre życie artystyczne!” – relacjonuje leciwa reporterka (a naprawdę dozorczyni z krakowskiego Studia Filmów Animowanych). „W chwilach wolnych od pracy – co tu gadać, dehumanizującej – oni tworzą. Oni majsterklepkują, wiedząc, że życie bez owej metafizycznej omasty, jaką jest sztuka, byłoby tylko życiem bez tej omasty. Są wśród nich Nikifory, Ociepki, Picassy i Matejki. Być może niektóre prace są naiwne, niektóre zbyt dojrzałe – nie w tym rzecz. Ważne, że nowy prąd wzbiera. Wachlarz prac jest niezwykle szeroki, począwszy od malarstwa klasycznego, grafiki, form przemysłowych, konserwacji, opakowań, rzeźby, aż do wynalazków politechnicznych, racjonalizacji BHP i dowcipów rysunkowo-sytuacyjnych. Jest tu też teatr, kabaret, piosenka, literatura, cóż jeszcze? Ekonomia, a nawet lotnictwo! Bo wszędzie są twórcy biuroryzmu. Ilość prac jest ogromna, lecz ze względu na brak czasu przedstawiamy tylko niektóre z nich. Przetnijmy wstęgę. Wejdźmy”.
EKSPERYMENTATOR
Julian Antonisz (właśc. Antoniszczak 1941-1987), ukończył średnią szkołę muzyczną oraz studia na Wydziale Malarstwa i Grafiki Użytkowej ASP w Krakowie. Był jednym z założycieli krakowskiego Studia Filmów Animowanych. W 1977 roku ogłosił Manifest Artystyczny Non Camera, w którym sformułował swoją wizję filmu, tworzonego bez użycia kamery. Chciał odsunąć kino od przemysłu i zbliżyć je do autora – większość swoich dzieł po prostu „wydrapał” na taśmie 35 mm za pomocą rozmaitych autorskich urządzeń. Następnie smarował ją bezbarwną pastą do butów i wcierał sadzę. Kontury wystarczyło pokolorować tuszem. Antonisz eksperymentował też z rysowaniem dźwięku na ścieżce dźwiękowej (!), budował przedmioty, które pomagały mu w pracy, przy okazji dochodząc do wynalazków o innych zastosowaniach (tak było na przykład z urządzeniem przepowiadającym przyszły wygląd dziecka). Na własne potrzeby skonstruował m.in. terenowe urządzenie prądotwórcze z rowerowego dynama. W sumie zrealizował 36 eksplodujących humorem i absurdem filmów.
Trzeba ich wypatrywać na przeglądach i festiwalach, niektóre można znaleźć w Internecie. Polecamy zwłaszcza Jak działa jamniczek, Te wspaniale bąbelki w tych pulsujących limfocytach.
A tam cuda i dziwy jak w gabinecie osobliwości: pieczątka z kukułką, kukułka z pieczątką, pieczątka w kształcie łasiczki, łasiczka w kształcie pieczątki, pieczątka flamastrowa, gwoździowa, świderkowa, łyżeczkowa, widełkowa i pędzlowo-włosiowa. Antyklamka, mylący drogowskaz biurkowskaz, uoptymistyczniacz pozytywny, poduszkowy wyciszacz skarg petenta, odstraszenie zwierzątkowe petenta oraz niezwykle straszny odstraszacz petenta, który „mówi trzy razy huhuhu i zionie płonącą mieszaniną propan-butan”. Są też przedmioty pracę umilające: automatyczny naciskacz wideotelefonu, plastikowy plasterek cytryny do wielokrotnego użycia, sztuczny referent (właściciel może wyjść do miasta po cytrynę), automatyczny samomieszacz herbatki z cytryną i detektorowo-nakolanowa gumowa sekretarka pneumatyczna. Na szczególną uwagę zasługuje działko nabiurkowe (pojemność magazynu 36 paragrafów plus dwa załatwione odmownie), wierna kopia bitwy pod Grunwaldem wykonana na maszynie do pisania, fantazyjny formularz A4 z kurantem i dezodorantem, łapówkownik automatyczny i załatwiacz odmowny definitywnie. Z nóg zwala wysokogórskie plenerowe turystyczne biurko na szelkach (bardzo praktyczne na Giewoncie), biurko helikopterowe, biurko na tranzystorach, tranzystory na biurku i biurko trzypokojowe z kuchnią, łazienką i pawlaczem na bibułę w stylu fin de siècle.
Wszystkie eksponaty zostały oczywiście wymyślone i wykonane przez Antonisza. „Na podstawie tych kilku przykładów możemy sobie wyobrazić bogactwo tematyczne całej wystawy. Wysoki poziom artystyczny eksponatów rokuje jak najlepsze nadzieje na dalszy rozwój tego żywiołowego prądu w sztuce współczesnej. Pełni optymizmu zapraszamy Państwa na następne Biennale. Do zobaczenia”.
Joanna Nikodemska
Szef działu cywilizacja w miesięczniku „Focus”Wielka schizma w głowie
W niektórych ciałach kryje się kilka, kilkanaście, czasem kilkadziesiąt osób. Skąd ten tłok i jak w nim żyć?
Joanna Nikodemska
Niewiele ludzkich istot pamięta się za to, że prowadziły życie pełne niespotykanej perwersji i zła. Zatrzymując go w 1934 roku, nowojorskie władze były zszokowane, że ten pozornie niewinny starszy człowiek jest podejrzany o porwania i morderstwa wielu dzieci na Manhattanie. Posiwiały mężczyzna stał się zmorą nowojorczyków i ucieleśnieniem najgorszych koszmarów rodziców. Sadomasochista, morderca dzieci, kanibal. Nazywał się Albert Fish.
Tymi słowami zaczyna się film nakręcony na podstawie historii człowieka, która w dziejach psychiatrii chyba nie miała sobie równych. W wieku 12 lat nawiązał homoseksualny romans z nastolatkiem, który wprowadził go w takie praktyki, jak picie moczu i koprofagia. W młodości prostytuował się i podglądał chłopców w łaźniach. Zgwałcił i uprowadził ponad setkę dzieci, co najmniej pięcioro zabił, a dwoje zjadł.
Rodzicom Grace Budd, jednej ze swoich ofiar, wysłał wstrząsający list, w którym ze szczegółami opisał, co wyprawiał z ich córką: „Udusiłem ją, potem pociąłem na małe kawałeczki, żebym mógł zabrać mięso do swojego mieszkania. (…) Zajęło mi dziewięć dni, by zjeść ją całą. Nie zgwałciłem jej, chociaż mogłem. Umarła jako dziewica”. Swoje wyznanie napisał na papierze firmowym hotelu, w którym się zatrzymał, świadomie naprowadzając policję na trop. Po aresztowaniu twierdził, że zabijać kazały mu głosy, które słyszał w głowie. Mimo to biegli uznali Alberta Fisha za zdrowego na umyśle i został skazany na krzesło elektryczne. Podczas egzekucji w 1934 roku 64-latek pomagał katu podczepić elektrody.
Kto tu jest kim
Być może wampir z Brooklynu był socjopatą. Takie osoby mają zazwyczaj uszkodzone płaty czołowe i mimo normalnego poziomu inteligencji nie potrafią funkcjonować w społeczeństwie. Nie mają sumienia ani poczucia winy, nie odczuwają skruchy ani wstydu. Nie współczują ofiarom. Ich kontakty międzyludzkie są znikome i nastawione na eksplorację. Kłamią, manipulują i wykorzystują innych do własnych celów. Są agresywni, nie potrafią utrzymać rodziny, nadużywają alkoholu. Socjopaci stanowią ok. 75% przestępców.
Ale osoby, które zetknęły się z Albertem Fishem, twierdziły, że był przemiłym, wzbudzającym zaufanie człowiekiem. Prowadził też „normalne” życie, miał żonę, sześcioro dzieci i zwyczajną pracę (był malarzem pokojowym). Czyżby dr Jekyll i Mr. Hyde?
Psychiatra Dorothy Lewis za Szpitala Bellevue w Nowym Jorku przeanalizowała przypadki 150 morderców z ostatnich 20 lat. Dwunastu z nich wykazywało objawy dysocjacyjnych zaburzeń tożsamości. To najdziwniejsza z istniejących patologii psychicznych i z pewnością najbardziej spektakularna (dawniej zwana zaburzeniem osobowości wielorakiej). Charakteryzuje się obecnością co najmniej dwóch odrębnych tożsamości (stanów osobowości), które na przemian kontrolują zachowanie człowieka. „Przełączenie” następuje raptownie, czasem bezpośrednio, czasem poprzez „zwykłą” osobowość.
MR. HYDE I SPÓŁKA
Robert Louis Stevenson w 1886 roku wydał nowelę Dr Jekyll i Mr. Hyde o londyńskim prawniku, który prowadzi dochodzenie w sprawie znajomego lekarza Henry'ego Jekylla. Doktor odkrywa eliksir, pozwalający zmieniać postać i testuje go na sobie.
Nocą ten miły, wysoki blondyn w okularach przeistacza się w upiornego i złego Mr. Hyde'a. Nie mogąc znieść swojego rozdwojenia, lekarz popełnia samobójstwo. Pierwsze adaptacje pojawiły się już w rok po publikacji, książka stała się inspiracją do wielu filmów. Trzy oblicza Ewy (1957) oraz Sybil (1976) oparte są na prawdziwych historiach kobiet z dysocjacyjnym zaburzeniem tożsamości, w obu wystąpiła Joanne Woodward. Pierwszy opowiada o losach Chris Costner-Sizemore, kanwę drugiego stanowi terapia Shirley Ardell Mason (pseudonim Sybil), u której rozpoznano 15 alternatywnych wcieleń.
Charakterystycznym objawem są powtarzające się amnezje – 12 morderców badanych przez dr Lewis nie pamiętało przemocy ani normalnych zachowań. Wszyscy słyszeli omamy głosów swoich alternatywnych postaci, 11 z nich było w dzieciństwie wykorzystywanych seksualnie i torturowanych. Tego typu urazów doświadczyło 97% osób z zaburzeniami dysocjacyjnymi. Ofiara radzi sobie z urazem, tworząc odrębne tożsamości, które biorą na siebie problem. W ten sposób wypiera traumatyczne wspomnienia.