Franciszek dla mężczyzn - ebook
Franciszek dla mężczyzn - ebook
Książka o Franciszku jako mężczyźnie, a nie jako świętym, którym przecież jest. Książka dla mężczyzn, którzy chcą lepiej zrozumieć siebie samych, a także dla kobiet ciekawych tajników męskiej duszy. „Biedaczyna z Asyżu bywał pochopny w swoich sądach, bezlitosny, apodyktyczny, małostkowy, wykazywał liczne sprzeczności i miał niezwykle rozbudowane «ego». Do swojego ojca odnosił się jak nastolatek, który uważa, ze zjadł wszystkie rozumy; współbraci traktował jak dzieci, a Klarę – jak gdyby wciąż próbowała go uwieść”.
O. Richard Rohr OFM, Albuquerque, Nowy Meksyk
Święty z Asyżu mówi nam, jak zintegrować mrok, który jest w nas, jak pojednać się z nim i przemienić w nowe światło; jak godzić w sobie cząstkę Boską i ludzką; jak utrzymać różne elementy swojej osobowości w równowadze tak, by zdobyć nową jakość życia.
Markus Hofer (ur. 1957) studiował filozofię, teologię, germanistykę i historię sztuki w Innsbrucku (Austria). Przez wiele lat był dyrektorem katolickich instytucji zajmujących się edukacją mężczyzn. Jest autorem książek i doradcą, który pomaga mężczyznom odnaleźć ich powołanie.
Kategoria: | Duchowość |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7516-997-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bardzo się cieszę, że Markus Hofer zdecydował się na napisanie książki o Franciszku z Asyżu, i to jako o mężczyźnie, a nie jako świętym, którym przecież jest; nie jako o ideale czy przeciwieństwie czegoś, lecz o nim jako o normalnym mężczyźnie, który musiał odbyć swoją ludzką podróż, przebyć swoją drogę, tak jak musi ją przebyć każdy człowiek. Autor słusznie zdecydował się na ukazanie Franciszka jako „jednego z nas”, odkrywając dzięki temu pewien archetyp.
Franciszek, który reprezentował ten archetyp, łączył w sobie wiele cech. Jako mężczyzna był zarówno „męskim” rycerzem, jak i „kobiecym” poetą; potrafił kochać zarówno kobiety, jak i mężczyzn głęboką, troskliwą miłością. Był człowiekiem, który – kiedy Kościół nikomu nie przyznawał takiego prawa – pielęgnował osobistą relację z Bogiem. Był człowiekiem, który ufał Bogu nawet wtedy, gdy jego wiara taką, jaką mu przekazano, trzęsła się w posadach; który zmagał się ze swoją seksualnością i umiał w sposób twórczy spożytkować jej siłę; który w fundamentalny sposób podważył zinstytucjonalizowane formy religii i kultury; który potrafił być fanatyczny i elastyczny zarazem; który działał w wymiarze „politycznym”, praktykując Jezusową Ewangelię w niezwykle radykalny sposób; który był człowiekiem Kościoła, ale żyjącym w całkowitej jedności ze stworzeniem. Był tym, który jest dziś uznawany za patrona ekologii, reformatorów Kościoła, głosicieli pokoju, artystów w każdej dziedzinie sztuki, ludzi zaangażowanych w dialog ekumeniczny, poszukujących prostoty i wszelkich form braterstwa, obrońców praw zwierząt, wizjonerów i marzycieli, świętych błaznów, żebraków, a nawet za „prototyp” współczesnych Włochów! Ten wyrazisty człowiek dokonał wielu wspaniałych rzeczy! Słusznie uznaje się go za „największego naturalnego geniusza zachodniej duchowości”. To właśnie Franciszkowi poświęcono największą liczbę publikacji, które ukazały się w kilkudziesięciu językach. Cieszy się on szacunkiem we wszystkich kulturach. Asyż natomiast okazał się jedynym miastem chrześcijańskim, w którym można było wyobrazić sobie spotkanie papieża z wybitnymi osobistościami wielkich religii świata.
Nie chodzi jednak o stwierdzenie, że bohater tej książki osiągnął pod każdym względem doskonałość. Nie był on przecież systematycznym myślicielem, a jego działania nie zawsze cechowała spójność. Franciszkowi przydarzały się także najbardziej zwyczajne błędy. Wydaje mi się, że jeżeli spojrzymy na niego uczciwie, dostrzeżemy u niego liczne wady. Wspólne życie z nim z pewnością nie było czymś prostym – Biedaczyna z Asyżu bywał pochopny w swoich sądach, bezlitosny, apodyktyczny, małostkowy, wykazywał liczne sprzeczności i miał niezwykle rozbudowane „ego”. Do swojego ojca odnosił się jak nastolatek, który uważa, że zjadł wszystkie rozumy; swych współbraci traktował jak dzieci, a Klarę – jak gdyby wciąż próbowała go uwieść. Uwielbiał dramatyczne gesty, za pomocą których skupiał na sobie uwagę; w żartach nazwaliśmy go niegdyś patronem ekshibicjonistów!
Franciszek miał w każdym razie głęboką potrzebę bycia kimś wyjątkowym. Z dzisiejszej perspektywy nie jesteśmy w stanie z całą pewnością stwierdzić, czy jego przeżycia były zawsze głębokie, czy też bywał tanim sentymentalistą. Moim zdaniem, był wielki nie tylko w życiu, lecz również w grzechu, innymi słowy – był człowiekiem powołanym. Należał do tych, których Bóg do czegoś potrzebuje. Podtrzymują oni świat, ponieważ są podtrzymywani potężną miłością. Są żywymi ikonami złożonego procesu określanego mianem nawrócenia lub oświecenia.
Biedaczyna z Asyżu łączył w sobie wszystkie barwy życia i dlatego świecił jasno jak słońce. Nie odrzucił mroku, który w nim był, lecz zintegrował go, pojednał się z nim i przemienił go w nowe światło. Utrzymywał różne elementy swojej osobowości w ciągłym ruchu i tak je wzajemnie równoważył czy jednoczył, że rezultatem była czysta sztuka i poezja. Tak mocno trzymał się swojego centrum, rdzenia swojej osobowości, czy też, ściślej mówiąc, tak mocno pozwalał się trzymać Bogu, że wszystkie te elementy połączyły się w harmonijną całość, stopiły ze sobą, i stworzyły naprawdę nową jakość. Fanatyzm równoważył przebaczeniem, despotyzm – łagodną dobrocią, a sentymentalizm – wielkością ducha. Starał się godzić w sobie cząstkę Boską i ludzką, ponieważ właśnie w tym upatrywał wielkości Jezusa. Łączył w jednej duszy wolę i łaskę, intencję i dar, ponieważ widział, że to samo czyni w nim Bóg. Utrzymywał w równowadze swój pierwiastek męski i żeński, dorosły i dziecięcy, i to tak, jak to jest możliwe tylko wtedy, gdy w człowieku działa ktoś Inny. To ów Inny pozwalał mu być sobą, kochał go, przebaczał mu i wyzwalał go w tak głębokim wymiarze, że ostatecznie Franciszek stał się zdolny do tego, aby uczynić to wobec siebie, wobec innych, a być może także wobec nas wszystkich. Podtrzymywał otaczający świat, ponieważ pozwalał, aby jego samego podtrzymywał Bóg. Niezależnie od tego, czym tak naprawdę jest oświecenie, wydaje się, że jest to stan, którego nie możemy sami w sobie wywołać, który jest nam raczej dany, kształtuje się w nas. Jest ono niczym taniec na linie, wymagający wielkiej odwagi i zaufania. Jest nie tyle aktem perfekcji, ile zawierzenia się. Jest nie tyle kwestią wysiłku i zasług, ile ufnej miłości. Jest nie tyle ciągłą walką między dobrem a złem, ile raczej otwarciem się na nieskończone miłosierdzie wobec siebie samego i innych. Ściśle wiąże się ono wreszcie z wdzięcznością, wdzięcznością za to, co nas otacza, i radością z tego, co nas otacza. Religie określają ten stan mianem świętości, a zwyczajni ludzie nazywają go po prostu człowieczeństwem.
O. Richard Rohr OFM
Albuquerque, Nowy MeksykWstęp
Franciszek i ja – nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Nie poruszał mnie jako Boży wesołek, nie potrafiłem go sobie także wyobrazić jako „religijnego zaklinacza koni”. Tradycyjne wizerunki Biedaczyny z Asyżu cechowała taka przesłodzona świętość, że w ogóle brakowało w nich męskości. Dlaczego w takim razie mimo to napisałem książkę o nim jako o mężczyźnie?
Tym, co mnie trwale zafascynowało, były jego pustelnie w środkowych Włoszech – istotnie dzikie miejsca. Tu właśnie musiał mieszkać mężczyzna, w którym chciałem dostrzec mężczyznę. Po napisaniu pierwszej książki o Franciszku – starałem się w niej zdmuchnąć z jego biografii kurz pozostawiony przez pobożnych dziejopisarzy i ukazać postać Biedaczyny z Asyżu w sposób „niewygładzony” – zacząłem wraz z innymi mężczyznami jeździć na pielgrzymki do Franciszkowych pustelni. Tam obudziło się we mnie coś, co odtąd już nie dawało mi spokoju. Świadomie kontemplując postać Świętego Franciszka jako mężczyzny – będę go dalej nazywał po prostu Franciszkiem – uświadomiłem sobie prawdy, dla wyrażenia których musiałem znaleźć odpowiednią formę. Otworzyły się przede mną głębokie wymiary męskości, łącząc się w postaci tego świętego, którego wielkość jawiła mi się w sposób coraz bardziej namacalny. Co ten człowiek ma nam dziś do powiedzenia? Na to pytanie nie sposób poszukiwać odpowiedzi z perspektywy naukowej. Domaga się ono od nas podjęcia decyzji.
W tej książce kobiety nie odgrywają prawie żadnej roli. Kiedy moja żona przeczytała manuskrypt, powiedziała: „Kobieta, która chciałaby się dowiedzieć czegoś o mężczyznach, powinna przeczytać tę książkę. Kobieta, która chciałaby się dowiedzieć czegoś o kobietach, będzie rozczarowana”. Jest to książka o mężczyźnie i dla mężczyzn. Być może jednak właśnie dlatego jest to również książka dla kobiet, które są ciekawe mężczyzn.
Markus HoferJan, syn Piotra Bernardone
Gdy Jan, syn Piotra Bernardone, przyszedł na świat, była prawdopodobnie zima, początek roku 1182. Zimy w Asyżu bywają wprawdzie chłodne, ale rzadko pada tu śnieg. Panująca wówczas atmosfera nie miała zapewne wiele wspólnego z romantyczną aurą świąt, zwłaszcza że to dopiero Franciszek wynalazł Boże Narodzenie w postaci, jaką znamy dzisiaj; o tym jednak później. Gdy Jan ujrzał światło dzienne – nie znamy ani dokładnej daty jego narodzin, ani daty chrztu – jego ojciec przebywał akurat w interesach we Francji. Był sukiennikiem, a modne tkaniny z Prowansji stanowiły wówczas ostatni krzyk mody. Rodzenie dzieci było zaś w tamtych czasach sprawą, która angażowała wyłącznie kobiety; jako mężczyzna Piotr nie zostałby prawdopodobnie w ogóle dopuszczony do łoża, w którym jego żona powiła potomka. Gdyby miał jednak do dyspozycji telefon komórkowy i samolot, ojciec, kreowany później w całej historii na czarny charakter, bez wątpienia pognałby na złamanie karku do domu. Kochałby pierworodnego ponad wszystko i pokładał w nim wszystkie swoje nadzieje. Przebywał jednak z dala od domu, a jego żona, matka Jana, na temat której wiemy bardzo niewiele, ochrzciła syna tym właśnie imieniem. Nieobecność ojca przy narodzinach oraz trudności, jakie miał z nim później potomek, sprawiają, że zbyt pochopnie myślimy o przyszłym świętym jako o rozczulającym się nad sobą maminsynku. Tymczasem takie myślenie zbytnio upraszcza sprawę, a późniejszy Franciszek nie raz udowodnił, że odziedziczył po ojcu niespożytą energię.
Gdy Piotr Bernardone, obładowany okazyjnie nabytymi tkaninami, powrócił do Asyżu, z dumy i radości „przechrzcił” pierworodnego, nadając mu imię Francesco, „Francuzik”; oczywiście nie udał się w związku z tym do księdza, tym bardziej, że nie było wówczas jeszcze dla chłopca świętego patrona o tym imieniu. W jego metryce chrztu, gdyby takowa istniała, widniałoby dziś więc zapewne imię „Giovanni di Pietro di Bernardone” (Jan, syn Piotra Bernardone) lub podobne. W tamtych czasach ludzie, z wyjątkiem szlachetnie urodzonych, zwykle nie posiadali jeszcze stałych nazwisk i nosili przydomki, umożliwiające rozróżnienie wśród licznych Piotrów czy Janów. Imię Franciszek, pod którym znamy dziś świętego, pochodzi właśnie od nadanego przez ojca imienia; przyszły święty posługiwał się nim przez całe życie.Syn nowobogackiego kupca
Franciszek był pierworodnym synem człowieka, który legitymował się świeżo osiągniętym statusem bogacza. Jego ojciec był poważanym asyskim mieszczaninem, a tym samym należał do nowej warstwy społecznej. Wcześniej istniały tylko dwie warstwy: szlachta i lud, a więc możni i pozbawieni wpływów, bogaci i biedni. W tamtym właśnie okresie kształtowała się jednak nowa, coraz silniejsza klasa społeczna – ambitne mieszczaństwo, zawdzięczające swoją potęgę rozwojowi gospodarki rynkowej. Dzięki rzemiosłu, handlowi, a nade wszystko monopolowi w dziedzinie transakcji pieniężnych mieszczanie stale umacniali swoją pozycję, wpływy i siłę polityczną. Gdy Franciszek miał szesnaście lat, w samym Asyżu wybuchła wojna domowa, w trakcie której wielmożowie początkowo ponieśli klęskę i musieli się ratować ucieczką do Perugii.
Jak to jednak często bywa, dopiero dzieci nowobogackich zachowują się jak prawdziwi nowobogaccy. Ojciec doskonale jeszcze pamiętał, jak ciężko jest zarobić pieniądze i jak łatwo szczęśliwa passa w interesach może zostać przerwana. Świadomość swojej pozycji społecznej, jaką przejawiał Piotr, będąc zamożnym mieszczaninem, wyrażała się bardziej w jego wewnętrznej dumie niż w skłonności do otaczania się symbolami statusu. Takie zachowania stanowiły specjalność jego syna ekstrawertyka, który za najbardziej dla siebie odpowiednie uważał najdroższe szaty. Franciszek był modnisiem ze skłonnością do „designerskich ciuchów”, spośród których żadne nie były dla niego zbyt ekstrawaganckie. Pewnego razu młody człowiek uznawszy, że nie da się już znaleźć bardziej ekskluzywnych tkanin, przyszył do drogiej szaty kawałki starego materiału, aby w ten sposób prezentować się jeszcze bardziej awangardowo.
Pragnienie rzucania się w oczy było dla Franciszka swego rodzaju nałogiem; chłopak nie był pozbawiony próżności i skłonności do szpanowania. Był człowiekiem, który kreował swój wizerunek, i prawdopodobnie zostało mu to na całe życie. Mamy prawo wyobrażać go sobie jako typowego mieszkańca środkowej Italii – mężczyznę niezbyt wysokiego, żywego, pełnego energii, z iskierkami w oczach; człowieka, który swoje słowa podkreśla równoległymi ruchami, przemawiającego całym ciałem, gestykulującego i przekonanego, że nie mogą mu zaszkodzić elementy pewnego show, a więc jako kogoś, kto doskonale zna się na efektach dramatycznych. Wystąpienia Franciszka musiały robić duże wrażenie na ludziach w jego otoczeniu; jego kazania, dość monotonne pod względem treści, musiały przykuwać uwagę właśnie dzięki jego zdolnościom aktorskim. Obraz pokornie zgarbionego mężczyzny, uwieczniony na słynnym obrazie Cimabuego, jest dość mylący.
Franciszek nie był jednak zwyczajnym pozerem; był lubiany przez asyskich rówieśników ze względu na pogodne usposobienie i naturalny wdzięk, a także – co nie mniej ważne – ze względu na swoją hojność. Młodzieniec chętnie wydawał bowiem pieniądze nie tylko na stroje, lecz także na organizowane dla przyjaciół wystawne biesiady. Rodzice wprawdzie za to go ganili, ale nie zabraniali mu się bawić.
Marzeniem wielu młodych przedstawicieli nowej warstwy społecznej było paranie się rzemiosłem rycerskim, w związku z czym ukradkiem podpatrywali oni życie szlachty. Franciszek odczuwał nieskrywaną słabość do dworskiego stylu życia, co wyrażało się nie tylko w jego starannym doborze strojów, lecz także w sposobie wysławiania się oraz umiłowaniu bardzo wówczas cenionych francuskich pieśni trubadurów, których jego ojciec nauczył się we Francji. Sam przyszły święty, odczuwając radosny, euforyczny nastrój, przechodził na język francuski i często intonował jedną z tych pieśni.