Płonące Anioły - ebook
Płonące Anioły - ebook
Myślał, że stracił bliskich na zawsze. Teraz zrobi wszystko, by ich odzyskać.
Współczesny spisek, który wskrzesza z popiołów hitlerowską Trzecią Rzeszę. Przypadnie do gustu fanom klasycznej powieści szpiegowskiej.
„Mail on Sunday”
Zwłoki nordyckiej bogini odkryte w arktycznym lodowcu…
Nazistowska maszyna ukryta w jaskiniach podziemnego jeziora…
Dwunastolatek z Kenii, któremu podano eksperymentalny wirus...
Grupa wyszkolonych żołnierzy planująca zemstę w sercu afrykańskiego kontynentu...
Jakie jeszcze tajemnice skrywa dżungla?
Prawdę może odkryć tylko on.
Will Jaeger. Myśliwy…
Drugi tom (po Locie widmo) trzymającego w napięciu thrillera Beara Gryllsa!
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-917-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moje podziękowania kieruję przede wszystkim do agentek literackich w PFD: Caroline Michel, Annabel Merullo i Laury Williams – za ich ciężką pracę i wsparcie, jakiego udzieliły mi przy wydaniu tej książki. Dziękuję Jonowi Woodowi, Jemimie Forrester i całemu zespołowi wydawnictwa Orion Publishing Group, Malcolmowi Edwardsowi, Markowi Rusherowi i Leanne Oliver, którzy tworzą „Ekipę Gryllsa”. Dziękuję wszystkim z BGV za wysiłki na rzecz ekranizacji przygód Willa Jaegera.
Podziękowania należą się także wielu innym osobom: Hamishowi de Bretton-Gordonowi, Olliemu Mortonowi oraz Iainowi Thompsonowi z Avon Protection, za cenne wskazówki, dzięki którym mogłem umieścić w książce wątki związane z bronią chemiczną, biologiczną i atomową oraz przedstawić sposoby ochrony przed tym zagrożeniem. Chrisowi Danielsowi i pozostałym osobom z Hybrid Air Vehicles dziękuję za wskazówki dotyczące Airlandera oraz jego możliwości; Anne i Paulowi Sherratom za wszystkie informacje na temat zimnej wojny, która zaczęła się zaraz po zakończeniu drugiej wojny światowej, a Peterowi Message’owi za przejrzenie i konstruktywną krytykę pierwszych wersji tej książki.
Szczególne podziękowania składam Damienowi Lewisowi za to, że pomógł mi wykorzystać wszystkie materiały oznaczone jako „ściśle tajne”, które odkryliśmy w skrzyni wojskowej mojego dziadka. Sposób, w jaki przywróciłeś znalezione tam dokumenty i pamiątki do życia, nadając im współczesny kontekst, to prawdziwy majstersztyk.Bear Grylls Alpinista, odkrywca, zdobywca czarnego pasa w karate. Przeszedł szkolenie w brytyjskich oddziałach specjalnych SAS, gdzie nauczył się sztuki przetrwania. W wieku 21 lat przeżył ciężki wypadek podczas skoku spadochronowego – złamał kręgosłup w trzech miejscach. Mimo to po dwóch latach rehabilitacji zrealizował swe dziecięce marzenie i jako najmłodszy Brytyjczyk w historii stanął na szczycie Mount Everestu. Wyczyn ten odnotowano w Księdze rekordów Guinnessa. Jest znany dzięki swym fascynującym wyprawom oraz programom, które przed telewizorami gromadzą ponad miliard widzów w 150 krajach.OD AUTORA
Książka ta inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami z życia mojego dziadka, brygadiera Williama Edwarda Harvey’a Gryllsa, Oficera Orderu Imperium Brytyjskiego z 15/19 Królewskiego Pułku Jego Królewskiej Mości, dowódcy Target Force, tajnej jednostki powołanej na polecenie Winstona Churchilla pod koniec drugiej wojny światowej. Była to jedna z najbardziej utajnionych grup agentów operacyjnych, jaką kiedykolwiek utworzyło Ministerstwo Wojny, a jej główne zadanie polegało na odnalezieniu i ochronie sekretnych technologii, broni, a także naukowców i wysokiej rangi nazistów, którzy mogliby pomóc Zachodowi z starciu z nowym supermocarstwem – Związkiem Sowieckim.
Nikt z naszej rodziny nie miał pojęcia, że dziadek stał na czele Target Force, aż do czasu, gdy – wiele lat po jego śmierci i po upływie siedemdziesięcioletniego okresu zapisanego w ustawie o tajemnicy państwowej – odtajniono te informacje. Właśnie to wydarzenie i odkrywanie kolejnych szczegółów z życia dziadka, stało się inspiracją do napisania niniejszej powieści.
Dziadek był człowiekiem małomównym, ale wspominam go bardzo ciepło z czasów mojego dzieciństwa. Lubił palić fajkę, miał sarkastyczne poczucie humoru, a ludzie, którymi dowodził, uwielbiali go.
Dla mnie jednak zawsze był po prostu Dziadkiem Tedem.„Daily Mail”, sierpień 2015
ODNALEZIENIE „Złotego pociągu”: wyznanie na łożu śmierci doprowadziło poszukiwaczy skarbów do odnalezienia miejsca, w którym naziści ukryli złoty pociąg. Polskie władze potwierdzają, iż dostarczono im dowód z badań wykonanych georadarem.
W Polsce odnaleziono nazistowski złoty pociąg − człowiek, który pomagał w jego ukryciu pod koniec drugiej wojny światowej, tuż przed śmiercią wskazał to miejsce. W zeszłym tygodniu do władz zgłosiło się dwóch mężczyzn, obywatel Niemiec i obywatel Polski, twierdząc, iż w pobliżu Wałbrzycha, miasta w południowo-zachodniej Polsce, odnaleźli pociąg, który, jak się uważa, przewoził jakieś skarby. Piotr Żuchowski, generalny inspektor ochrony zabytków, powiedział: „Nie wiemy, co jest w tym pociągu. Zapewne sprzęt wojskowy, ale być może także biżuteria, dzieła sztuki i archiwalne dokumenty. Niemieckie pociągi pancerne pod koniec wojny formowano w celu przewożenia bardzo cennych materiałów, a właśnie z pociągiem pancernym mamy tu do czynienia”. Lokalna plotka głosi, że w okolicach zamku Książ Niemcy budowali ogromny podziemny kompleks kolejowy, w którym mieli zamiar ukryć skarby Trzeciej Rzeszy. Do drążenia potężnej sieci tuneli – nazwanej Riese (z niem. „olbrzym”) – wykorzystywano więźniów obozów koncentracyjnych. W tunelach, nienarażonych na naloty aliantów, mieścić się miały zakłady produkujące broń strategiczną.
------------------------------------------------------------------------
„Sun”, październik 2015
Według obowiązującej jeszcze do niedawna oficjalnej wersji historii elitarna jednostka SAS (Special Air Service), utworzona w 1942 roku, została rozwiązana w 1945… Jednakże w nowej książce, która wyszła spod pióra uznanego historyka Damiena Lewisa, ujawniono fakt, iż samotna, trzydziestoosobowa, supertajna jednostka SAS kontynuowała walkę. Pod koniec wojny grupa ta została wysłana na nieoficjalną misję polowania na nazistów, którzy dopuścili się zbrodni wojennych.
Celem było znalezienie potworów z SS i Gestapo, którzy zamordowali ich towarzyszy, a także setki francuskich cywili próbujących przyjść im z pomocą. Do 1948 roku zespół ujął ponad 100 najgorszych oprawców – wielu z nich uniknęło odpowiedzialności i procesu w Norymberdze w 1945 i 1946 – i postawił ich w końcu przed obliczem sądu.
Ten niewielki oddział SAS, którego członków nazywano „Tajnymi Myśliwymi”, miał swoją kwaterę główną w Hyde Park Hotel w Londynie. Fundusze wyłożył rosyjski arystokrata na uchodźctwie, pracujący dla brytyjskiego War Office (Ministerstwo Obrony Narodowej Wielkiej Brytanii), książę Jurij Golicyn.
To właśnie członkowie tej grupy jako pierwsi odkryli prawdę o nazistowskich obozach zagłady… Obóz Natzweiler-Struthof w pobliżu Strasburga był sceną potwornych eksperymentów przeprowadzonych na więźniach. Właśnie tam komendant obozu, Josef Kramer, badał możliwości wykorzystania gazu do mordowania Żydów.
------------------------------------------------------------------------
BBC, styczeń 2016
NAUKOWCY TWIERDZĄ, IŻ ÖTZI – „CZŁOWIEK LODU” – MIAŁ W ŻOŁĄDKU GROŹNĄ BAKTERIĘ
Analiza treści żołądkowej mumii człowieka żyjącego 5300 lat temu dowiodła, iż przed śmiercią cierpiał na zapalenie żołądka typu B. Zdaniem naukowców, Ötzi, „człowiek lodu”, bo takie nazwy nadano zamarzniętemu ciału odkrytemu w 1991 roku w Alpach, cierpiał z powodu powszechnej dziś infekcji bakteryjnej.
Przeprowadzone badania genetyczne bakterii – Helicobacter pylori – pomogły prześledzić historię tego mikroba, która jest ściśle związana z dziejami migracji człowieka.
Profesor Albert Zink, dyrektor Instytutu Mumii i Człowieka Lodu Europejskiej Akademii w Bolzano, stwierdził: „Jednym z pierwszych wyzwań było pozyskanie próbek z żołądka, bez ryzyka uszkodzenia mumii. Dlatego właśnie musieliśmy całkowicie odmrozić ciało, aby uzyskać dostęp poprzez rozcięcie…”.Rozdział 1
16 października 1942, lodowiec Helheim, Grenlandia
Porucznik SS Herman Wirth starł z twarzy płatki prószącego wciąż śniegu, które wpadały mu do oczu i ograniczały pole widzenia. Zmusił się, by podejść jeszcze krok bliżej – teraz ich twarze oddalone były zaledwie o kilkadziesiąt centymetrów. Spojrzał na lodową taflę i z trudem stłumił okrzyk przerażenia.
Oczy kobiety były szeroko otwarte – nie zamknęły ich nawet przedśmiertne konwulsje. Oczywiście miały błękitny kolor – dokładnie tak, jak się tego spodziewał. Cała reszta okazała się jednak daleka od ideałów i marzeń.
Te oczy zdawały się wwiercać w jego mózg. Szalone, szkliste, jak oczy upiora. Niczym wycelowane prosto w niego lufy karabinu.
Gdy umierała, z jej oczu musiały płynąć krwawe łzy. Wirth z niedowierzaniem przyglądał się rozmazanym smugom, które zaczynały się w kącikach oczu, spływały w dół i zbierały w nabrzmiałe krople, by w tej postaci zamarznąć na wieki.
Całym wysiłkiem woli oderwał spojrzenie od jej oczu i przeniósł wzrok niżej, na usta. To o nich rozmyślał przez te niezliczone noce, trzęsąc się z zimna, które przeszywało nawet gruby, puchowy śpiwór.
Wyobrażał sobie te usta, marzył o nich bezustannie. Wmówił sobie, że będą pełne, nieco wydęte i wspaniale różowe – miały to być usta archetypowej germańskiej dziewczyny czekającej pięć tysięcy lat na pocałunek, który przywróci ją do życia.
Jego pocałunek.
Jednak teraz, gdy się im przyglądał, wzbierała w nim fala odrazy. Odwrócił głowę i kilkakrotnie odkaszlnął w odruchu wymiotnym. W lodowej szczelinie wył wiatr.
Jej pocałunek byłby pocałunkiem śmierci, pieszczotą demona – córy diabła.
Usta wypełniała szkarłatna masa – bańka krwi rozlała się przed jej twarzą i – zamarzając w lodzie – utworzyła koszmarny pogrzebowy całun. Krew z ust łączyła się z kolejną smugą szkarłatnej cieczy, która w ostatnich chwilach życia wydostała się z nosa.
Przeniósł wzrok niżej i omiótł spojrzeniem całe zmrożone ciało, uważnie oglądając je od lewej do prawej. Z jakiegoś powodu kobieta przed śmiercią zerwała z siebie ubranie. Musiała potem czołgać się jeszcze kawałek po lodzie, aż w końcu wpadła w tę szczelinę. Nie poleciała jednak daleko – ciało zatrzymało się na półce, gdzie zamarzło w ciągu kilku godzin.
Było tak idealnie zachowane… ale tak dalekie od ideału.
Wirth ze zdziwieniem dostrzegał kolejne szczegóły: strużki krwi znaczyły nawet jej pachy – przed śmiercią ta nordycka bogini musiała dosłownie pocić się krwią.
Powoli przeniósł wzrok jeszcze niżej, obawiając się tego, co może zobaczyć. Nie pomylił się – gęsta, zamarznięta krwawa maź była także tam – musiała wypłynąć z jej pochwy i odbytu w chwili, gdy serce uderzyło po raz ostatni.
Wirth odwrócił się i zwymiotował.
Treść żołądka przeleciała przez siatkę zabezpieczającą klatkę, w której go tu spuszczono, i zniknęła w głębi szczeliny. Wymiotował długo, aż w końcu zaniósł się krótkim kaszlem.
Wczepił palce w siatkę i podniósł się z kolan. Uniósł wzrok w górę, na światła mocnych reflektorów, które rozjaśniały fragment szczeliny, rzucając wokół niego roztańczone, szalone cienie.
Tam na górze na Var – takie bowiem imię nadano starożytnej nordyckiej księżniczce – czekał generał Kammler.
Kammler. Co, na Boga, Wirth ma mu powiedzieć – i pokazać? Osławiony generał SS przyleciał aż tutaj, by stać się świadkiem uwolnienia tej kobiety z okowów lodu, a potem osobiście przekazać wieści o jej wskrzeszeniu samemu Führerowi.
Marzenie Hitlera w końcu miało się spełnić.
Ale Wirth zaczynał mieć wątpliwości.
Zmusił się do ponownego spojrzenia na trupa. Im dłużej się przyglądał, tym bardziej był przerażony. Wyglądało to tak, jakby ciało kobiety toczyło walkę ze sobą, jakby postanowiło odrzucić wszystkie organy, pozbyć się ich wszelkimi dostępnymi otworami. Sądząc po śladach zamarzniętej krwi i tkanek, po upadku kobieta musiała przez jakiś czas jeszcze żyć i nadal krwawić.
Wirth już nie wierzył, że przyczyną śmierci mógł być upadek w głąb lodowej szczeliny. Albo mróz. Jej ciało musiała opanować jakaś diabelska, starożytna choroba, która zabijała ją, gdy szła przez lodowiec.
Ale kto słyszał, by płakać krwią?
Wymiotować krwią?
Pocić się krwią?
Sikać krwią?
Co – w imię Boga Najwyższego – mogło to spowodować?
Co – na Boga – mogło ją zabić?
Tak bardzo odbiegało to od wizerunku aryjskiej pramatki, którą wszyscy pragnęli odnaleźć. To nie była nordycka bogini wojny, o której przez te wszystkie noce śnił Wirth. A przecież tak bardzo chciał dowieść światu istnienia nieprzerwanej, wspaniałej aryjskiej linii sięgającej pięć tysięcy lat wstecz. Przed sobą nie miał jednak starożytnej antenatki nazistowskiego nadczłowieka – Übermenscha. To nie była idealna, niebieskooka blond piękność, którą zamierzali odszukać i przywołać z zamierzchłej przeszłości.
Hitler już od tak dawna pragnął ostatecznego dowodu.
Przed Wirthem leżało jednak coś zupełnie innego – kobieta-demon.
Wpatrując się w te puste, zakrwawione oczy, błyszczące upiornym blaskiem, uświadomił sobie nagle, że stoi przed uchyloną bramą wiodącą wprost do piekielnych otchłani.
Zatoczył się w tył, jak najdalej od zamarzniętego ciała, sięgając jednocześnie nad głowę i z całych sił pociągając za linkę sygnalizacyjną. W górę! Zabierzcie mnie stąd! W górę! Uruchomcie wyciągarkę!
Wysoko nad nim zaskoczył silnik. Wirth poczuł, jak klatka drgnęła i zaczęła sunąć w górę. Przerażający, krwawy blok lodu powoli znikał z pola widzenia.
Gdy przygarbiona postać Wirtha wychynęła w końcu ponad krawędź szczeliny, słońce wiszące nisko nad horyzontem rzucało jedynie lekki blask na chłostaną wiatrem i śniegiem krainę. Wydostał się z klatki i stanął na bezkresnym lodowcu. Mijani wartownicy, którzy utworzyli przed nim szpaler, próbowali strzelać obcasami, jednak ich potężne, futrzane buty z gumowymi podeszwami, oblepionymi grubą warstwą lodu i śniegu, wydawały jedynie głuchy, płytki odgłos.
Wirth, pogrążony w nieprzyjemnych myślach, odpowiedział wymuszonym, mało entuzjastycznym salutem. Chroniąc się przed przeszywającym wiatrem, ściągnął płaszcz wokół zdrętwiałego ciała i przyspieszył kroku, by jak najszybciej znaleźć się w pobliskim namiocie.
Bezlitosny wiatr porywał czarny dym unoszący się z komina – ogień w kuchence stanowił obietnicę solidnego śniadania.
Trzej pozostali esesmani byli już na nogach. Z reguły i tak wstawali wcześnie, ale perspektywa wydobycia kobiety z jej lodowego grobu sprawiała, iż tego dnia mieli jeszcze silniejszą motywację.
Początkowo Wirthowi towarzyszyło tylko dwóch oficerów – porucznik Otto Rahn oraz generał Richard Darre. Jednak nieoczekiwanie i bez wcześniejszego powiadomienia dołączył do nich generał Hans Kammler. Chciał uczestniczyć w końcowym etapie tej epokowej operacji. Na pokładzie samolotu, którym przyleciał, dotarły także sanie śnieżne do transportu znaleziska.
Całą operacją dowodził oficjalnie generał Darre, ale każdy zdawał sobie sprawę, iż rzeczywistą władzę dzierżył teraz Kammler. To on był przecież człowiekiem Hitlera. Miał bezpośredni dostęp do Führera i, mówiąc szczerze, Wirth bardzo się cieszył, iż generał będzie naocznym świadkiem jego największego triumfu.
Przynajmniej tak sprawy się miały jeszcze niedawno – czterdzieści osiem godzin temu wszystko wyglądało inaczej; wydawało się, że czeka ich wspaniałe zakończenie ambitnego przedsięwzięcia. Ale tego ranka… Wirth stracił cały zapał i nie cieszył się nowym dniem, perspektywą śniadania czy towarzystwem kolegów z SS.
Zaczął zastanawiać się, po co w ogóle się tu znalazł – zawdzięczał to jednak tylko samemu sobie i pozie naukowca, badacza starożytnych kultur i religii, czym zyskał zainteresowanie Himmlera i Hitlera. Legitymację członkowską partii nazistowskiej otrzymał z rąk samego Führera, co było honorem zarezerwowanym dla nielicznych.
W 1936 roku założył Deutsche Ahnenerbe, nazistowską organizację naukową, która miała zajmować się, zgodnie z nazwą, badaniami nad dziedzictwem przodków. Jej celem było udowodnienie, że istniał mityczny nordycki lud, panujący niegdyś nad całym światem, z którego wprost wywodzi się aryjska rasa. Jak głosiła legenda, jasnowłosi, niebieskoocy ludzie zamieszkiwali legendarną krainę o nazwie Hiperborea, która leżała gdzieś daleko na północy, najprawdopodobniej za kołem podbiegunowym.
Liczne wyprawy – do Finlandii, Szwecji i na Arktykę – nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Wtedy jednak do grupy żołnierzy wysłanej na Grenlandię z zadaniem założenia stacji meteorologicznej zaczęły docierać interesujące informacje o odkryciu ciała kobiety, które przed wiekami zostało uwięzione w bryle lodu.
Takie właśnie były początki tej brzemiennej w skutki misji.
Wirth był miłośnikiem archeologii i oportunistą. Z całą pewnością nie był jednak zagorzałym nazistą. Jako prezes Ahnenerbe musiał po prostu współpracować z kreaturami ze świty Hitlera – dwie z nich czekały teraz na niego w namiocie.
Wiedział, że to nie może się dobrze skończyć. Zbyt wiele padło obietnic – niektóre złożone bezpośrednio Führerowi. Z tym wszystkim wiązało się już za dużo oczekiwań, zbyt wiele nadziei i ambicji.
Jednak Wirth widział jej twarz – twarz tak długo poszukiwanej kobiety, która okazała się upiorem.Rozdział 2
Wtulił głowę w ramiona i przebił się przez dwie warstwy grubego materiału, zawieszonego u wejścia do namiotu – jedna miała bronić wnętrza przed morderczym zimnem i wciskającym się w każdą szczelinę śniegiem, a druga zapobiegać ucieczce na zewnątrz ciepła wydzielanego przez ludzkie ciała i rozgrzany do czerwoności piecyk.
Uderzył go zapach świeżo parzonej kawy. Trzy pary pełnych oczekiwania oczu natychmiast zwróciły się w jego stronę.
– Mój drogi Wirth, skąd ta smutna mina? – spytał generał Kammler. – Dziś jest przecież nasz dzień!
– Nie zrzuciłeś chyba naszej drogiej Frau na dno szczeliny? – krzywy uśmiech pojawił się na twarzy Otto Rahna. – A może spróbowałeś obudzić ją pocałunkiem, a ona dała ci w twarz?
Zarechotał, a Kammler mu zawtórował.
Twardogłowy generał SS i nieco zniewieściały paleontolog zdawali się nawiązywać niezwykłą nić porozumienia. Wirth nie mógł tego pojąć, podobnie jak wielu innych rzeczy, które działy się w Reichu. Trzeci człowiek w namiocie – generał SS Richard Walter Darre – ukrył grymas niezadowolenia za kubkiem z kawą. Jego ciemne oczy rozbłysły pod gęstymi brwiami, ale wąskie usta pozostały zaciśnięte.
– No więc, co tam? – domagał się odpowiedzi Kammler. – Czy nasza lodowa dziewczyna jest już gotowa? – Wskazał na zastawiony do śniadania stół. – A może powinniśmy zacząć od uczty?
Wirth zadrżał. Nadal czuł mdłości. Może lepiej będzie, jeśli ta trójka zjedzie na dół i spotka się oko w oko z tym, co na nich tam czeka, jeszcze przed posiłkiem?
– Chyba lepiej będzie to zrobić, Herr General, przed śniadaniem.
– Wydaje się pan jakiś przybity, Herr Lieutenant – zauważył Kammler. – Czyżby nie wszystko było zgodne z naszymi oczekiwaniami? Nie jest niebieskookim blond aniołem północy?
– Uwolniliście ją z lodu? – wszedł mu w słowo generał Darre. – Widać jej twarz? Co ona mówi o naszej Frei?
Darre z lubością wypowiedział imię starożytnej nordyckiej bogini, którym zwykł określać kobietę znalezioną pod lodem.
– To z całą pewnością nasza Hariasa – zaoponował Rahn. – Hariasa starożytnej północy.
Hariasa była innym nordyckim bóstwem, a jej imię oznaczało „boginię z długimi włosami”. Trzy dni temu wydawało się to wyjątkowo trafne miano.
Przez wiele tygodni zespół mozolnie odłupywał lód, kawałek po kawałku, by zbliżyć się do uwięzionego w nim ciała i przyjrzeć mu się z bliska. Gdy w końcu się to udało, ich oczom ukazała się postać kobiety głęboko zatopionej w ścianę szczeliny. Odwrócona była do nich plecami, ale to wtedy wystarczyło – dostrzegli długie, złociste włosy splecione w grube warkocze.
Wszyscy – Wirth, Rahn i Darre – poczuli przypływ ekscytacji. Jeśli jej rysy również odpowiadałyby wzorowi aryjskiej rasy, odnieśliby niewiarygodny sukces. Hitler obsypałby ich łaskami. Teraz trzeba było tylko wykuć blok lodu z uwięzionym w środku ciałem, by móc spojrzeć jej prosto w twarz.
Cóż, Wirth właśnie tego dokonał… i było to przeżycie, które zjeżyło mu włosy na głowie.
– Wydaje mi się, że nie do końca tego oczekiwaliśmy, panowie generałowie – wyjąkał w końcu. – Najlepiej byłoby, gdyby panowie sami to zobaczyli.
Kammler pierwszy poderwał się na nogi. Jego czoło przecinała zmarszczka gniewu. To on nadał zamarzniętej kobiecie imię trzeciej nordyckiej bogini. „Będzie wielbiona przez wszystkich, którzy ją ujrzą” – zadeklarował jakiś czas temu. „Właśnie dlatego powiedziałem Führerowi, że nazwaliśmy ją Var – ukochaną”.
Jednakże tylko anioł mógłby pokochać to okrwawione, zbrukane ciało. A jednego Wirth był pewien – w tej chwili w tym namiocie aniołów można było szukać ze świecą.
Wyprowadził pozostałych, mając wrażenie, że właśnie podąża na czele własnego konduktu pogrzebowego. Weszli do klatki i kazali się opuścić. Włączono potężne reflektory, których blask powoli robił się coraz jaśniejszy. Dotychczas Wirth kazał trzymać je wygaszone – nie chciał, aby wydzielane przez nie ciepło roztopiło lód i przedwcześnie uwolniło czekającą na nich kobietę. Musiała pozostać zamrożona, aby bezpiecznie przetransportować ją do berlińskiej siedziby Ahnenerbe.
Spojrzał na stojącego po przeciwnej stronie klatki Rahna, archeologa i awanturnika. Twarz mężczyzny była ledwo widoczna w głębokim cieniu. Czarny, filcowy kapelusz z szerokim rondem stał się jego znakiem rozpoznawczym, a świadomy tego Rahn nosił go bez względu na okoliczności.
Wirth odczuwał z Rahnem pewną więź duchową. Łączyły ich wspólne marzenia, pasje i przekonania. Ale również te same lęki.
Klatka zatrzymała się gwałtownie. Przez jakiś czas kołysała się jak jakieś szalone wahadło, dopóki łańcuch, na którym wisiała, nie ustabilizował ich prowizorycznej windy.
Cztery pary oczu wpatrywały się w twarz uwięzionej w lodzie kobiety. Wirth czuł, jak zmienia się nastawienie esesmanów, gdy ich wzrok rozpoznał w szkarłatnych lodowych mazakach zakrzepłą krew. Szok i niedowierzanie odebrały im głos.
Pierwszy ciszę przerwał generał Kammler. Odwrócił się do Wirtha, a jego twarz jak zawsze była nieprzenikniona – zimne gadzie spojrzenie nie zdradzało absolutnie żadnych uczuć.
– Führer czeka – powiedział przyciszonym głosem. – A my nie zamierzamy go zawieść.
Pauza.
– Zróbcie wszystko, by była godna imienia Var – dodał dobitnie.
Wirth pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Kontynuujemy nasz plan? Ale Herr General, ryzyko…
– Jakie ryzyko, poruczniku?
– Przecież nie mamy pojęcia, co ją zabiło… – Wirth wskazał na ciało. – Co spowodowało wszystkie te…
– Nie ma żadnego ryzyka – przerwał mu Kammler. – Zamarzła w tym lodzie przed pięcioma mileniami. To pięć tysięcy lat temu. Obmyjecie ją. Sprawicie, by była piękna. Nordycka, aryjska… idealna. Zrobicie wszystko, by Führer był zadowolony.
– Ale jak, Herr General? – spytał Wirth. – Widział pan przecież…
– Odmroźcie ją, do cholery – warknął Kammler i wskazując na lodowy blok, dodał: – Przecież wy z Ahnenerbe eksperymentowaliście już wielokrotnie z żywymi ludźmi. Zamrażacie ich i odmrażacie od lat, nieprawdaż?
– Tak, Herr General – przyznał Wirth. – Nie ja osobiście, ale rzeczywiście, przeprowadzaliśmy eksperymenty z zamrażaniem, z użyciem słonej wody…
– Darujcie sobie szczegóły – Kammler wycelował palcem w zakrwawione ciało. – Macie znów tchnąć w nią życie. Zróbcie wszystko, co trzeba, by zetrzeć z niej to piętno śmierci. Wypalcie… to spojrzenie z jej oczu. Musi stać się kobietą z najpiękniejszych snów naszego Führera.
– Tak jest, Herr General – Wirth zmusił się do odpowiedzi.
Kammler przeniósł wzrok z Wirtha na Rahna i dodał:
– Jeśli tego nie zrobicie, jeśli nie sprostacie temu zadaniu, zapłacicie za to własnymi głowami.
Wykrzyknął krótki rozkaz i klatka ruszyła w górę. Wszyscy milczeli. Gdy znów stanęli na krawędzi lodowca, Kammler raz jeszcze spojrzał na ludzi z Ahnenerbe.
– Nie mam już ochoty na śniadanie – powiedział, strzelił obcasami i wyrzucił rękę w nazistowskim pozdrowieniu. – Heil Hitler!
– Heil Hitler! – odpowiedzieli.
Generał Hans Kammler odwrócił się i poszedł w stronę czekającego na niego samolotu, który miał zabrać go prosto do Niemiec.Rozdział 3
Czasy współczesne
Pilot transportowego samolotu C-130 Hercules podniósł wzrok na Willa Jaegera.
– To chyba pewna przesada, kolego. Wzięliście całego herculesa tylko dla siebie? – spytał z silnym południowym akcentem, najprawdopodobniej teksańskim. – Jest was tylko trzech, prawda?
Jaeger rzucił wzrokiem za siebie, na dwóch towarzyszy, którzy siedzieli w głównym przedziale transportowym na składanych, płóciennych siedzeniach.
– Tak, jesteśmy tylko we trzech – potwierdził.
– Więc to chyba nieco za duża maszyna, nie?
Jaeger wsiadł na pokład samolotu w pełnym stroju do skoków spadochronowych z dużej wysokości, w kasku, z maską tlenową i w nieporęcznym kombinezonie. Pilot nie miał najmniejszych szans, by go rozpoznać.
Przynajmniej na razie.
Jaeger wzruszył ramionami.
– Myśleliśmy, że będzie nas więcej. Wiesz, jak to jest: nie wszyscy dali radę.
A po krótkiej chwili dodał:
– Utknęli w Amazonii.
Pozwolił, by to słowo zawisło w powietrzu na dobrych kilka sekund.
– W Amazonii? – podjął pilot. – W dżungli? Co to było? Nieudany skok?
– Coś gorszego – Jaeger poluzował paski kasku, jakby chciał zaczerpnąć powietrza. – Nie dali rady… gdyż… zginęli.
Pilot obrzucił go uważnym spojrzeniem.
– Zginęli? Ale jak? Wypadek?
Jaeger zaczął mówić powoli, akcentując niemal każdy wyraz.
– Nie. To nie był wypadek. Nie wyglądało to na wypadek. Bardziej na zaplanowane, świadomie przeprowadzone morderstwo.
– Morderstwo? Co takiego? – pilot sięgnął przed siebie i zmniejszył nieco ciąg. – Zaraz osiągniemy wysokość przelotową… Dwadzieścia jeden minut do skoku.
Krótka pauza.
– Morderstwo? Ale kto zginął? I dlaczego?
W odpowiedzi Jaeger zdjął kask, nadal jednak miał na głowie jedwabną kominiarkę. Zakładał ją przy każdym skoku z trzydziestu tysięcy stóp – na tej wysokości mogło być zimniej niż na szczycie Everestu.
Pilot nadal nie był w stanie go rozpoznać, ale widział oczy Jaegera, a w tej chwili jego wzrok mógłby zabić.
– Uważam, że to było morderstwo – powtórzył Jaeger. – Morderstwo z zimną krwią. Zabawne, ale to miało miejsce po skoku z C-130.
Rozejrzał się po kabinie i dodał:
– To była maszyna bardzo podobna do tej…
Pilot potrząsnął głową, najwyraźniej zaczynał robić się nerwowy.
– Kolego, nie rozumiem… ale zaraz, twój głos brzmi jakoś znajomo. Tak to zresztą z wami jest, Angole: wszyscy brzmicie tak samo. Bez urazy.
– Rozumiem – Jaeger wykrzywił usta w uśmiechu, ale jego oczy pozostały poważne – spojrzenie w nie mogłoby zmrozić krew w żyłach. – Chyba służyłeś w SOAR*, zanim odszedłeś ze służby.
------------------------------------------------------------------------
* SOAR – Special Operations Aviation Regiment (Airborne) – 160 Pułk Lotniczy Operacji Specjalnych, elitarna jednostka specjalna Sił Zbrojnych USA, założona w 1981 roku, prowadząca operacje z wykorzystaniem śmigłowców. Jej członkowie określani są mianem Nightstalkers – Nocni Łowcy (przyp. tłum.).
– W SOAR? – pilot wyglądał na zaskoczonego. – Tak, rzeczywiście, służyłem tam… Ale skąd… Czy ja powinienem cię skądś znać?
Wzrok Jaegera stał się jeszcze twardszy.
– Raz Nocny Łowca, zawsze Nocny Łowca – czy nie tak się o was mówi?
– Tak, tak rzeczywiście mówią – w głosie pilota dało się już wyczuć strach. – Ale, zapytam jeszcze raz, czy my się skądś znamy?
Rzeczywiście, znamy się. Chociaż mniemam, że wolałbyś nigdy się ze mną nie spotkać. Bo teraz jestem, kolego, twoim najgorszym koszmarem. To ty zawiozłeś mnie i moją drużynę prosto w serce Amazonii i niestety nie skończyło się to dobrze…
Trzy miesiące wcześniej Jaeger stanął na czele dziesięcioosobowej ekspedycji, której zadaniem było odszukanie samolotu zaginionego w czasie drugiej wojny światowej w amazońskiej dżungli. Wynajęli wtedy dokładnie tę samą firmę transportową, co teraz. Po drodze pilot wspomniał, że służył w jednostce specjalnej SOAR, której członkowie znani byli także jako Nocni Łowcy.
Gdy Jaeger służył w siłach specjalnych, piloci SOAR kilkakrotnie wyciągali jego i jego ludzi z poważnych opałów. Motto SOAR brzmiało: „Śmierć czeka w ciemności”, ale Jaeger nigdy nie sądził, że to on i jego zespół mogą stać się celem.
Podniósł dłoń do twarzy i jednym ruchem ściągnął kominiarkę.
– Śmierć czeka w ciemności… i rzeczywiście czekała tam na nas, a ty pomogłeś jej nas namierzyć. Mało brakowało, a zginęlibyśmy wszyscy, co do jednego.
Pilot wpatrywał się w niego przez chwilę oczami pełnymi niedowierzania, po czym zwrócił się do mężczyzny siedzącego w fotelu obok.
– Przejmujesz stery, Dan – powiedział cicho do drugiego pilota. – Muszę zamienić słówko z naszym… angielskim przyjacielem. Wywołaj Dallas-Fort Worth. Anuluj lot. Niech przekierują nas…
– Nie robiłbym tego – przerwał mu Jaeger. – Na twoim miejscu bym tego nie robił.
Jego ruchy były tak szybkie, że pilot ledwo był w stanie je zauważyć, nie mówiąc już o stawianiu jakiegokolwiek oporu. Płynnie wyciągnął pistolet SIG Sauer P228, kaliber 9 milimetrów, ulubioną broń elitarnych jednostek, i mało delikatnie przytknął ją do potylicy pilota.
Kolory odpłynęły mu z twarzy.
– Co… co do jasnej cholery? Chcesz porwać mój samolot?
– Chyba lepiej, żebyś w to uwierzył – Jaeger uśmiechnął się i rzucił do drugiego pilota: – Ty też jesteś Nocnym Łowcą? Takim samym zdradzieckim śmieciem jak ten tutaj?
– Co mam mu powiedzieć, Jim? – wymamrotał drugi pilot. – Co odpowiedzieć temu skurwy…
– Ja ci powiem, jak masz mi odpowiedzieć – przerwał mu Jaeger, odblokowując fotel pilota i zdecydowanym ruchem okręcając go do siebie. Wycelował prosto w czoło mężczyzny. – Masz mówić szybko, zgodnie z prawdą i niczego nie pomijając, albo już pierwsza kula roztrzaska mu mózg.
Pilot wytrzeszczył oczy z przerażenia: – Powiedz mu, Dan. On jest na tyle szalony, żeby to zrobić.
– Tak, obaj służyliśmy w SOAR – pośpieszył z odpowiedzią drugi pilot. – W tej samej jednostce.
– Może więc dasz mi próbkę swoich umiejętności. Wiem, że SOAR nie ma sobie równych, wszyscy z brytyjskich jednostek specjalnych wysoko was cenimy. Udowodnij, że się nie mylimy. Kurs na Kubę. Przy granicy zejdź jak najniżej, dopóki nie wylecimy z amerykańskiej przestrzeni powietrznej. Nie chcę, by ktokolwiek wiedział, że tu jesteśmy.
Drugi pilot spojrzał na pierwszego, który kiwnął głową: – Zrób, jak mówi.
– Kurs na Kubę – potwierdził przez zaciśnięte zęby. – Jakieś szczególne miejsce? Do wyboru mamy kilka tysięcy mil kubańskiego wybrzeża.
– Zrzut nad małą wyspą. Dokładne współrzędne dostaniesz później, gdy będziemy już bliżej celu. Chcę, żebyśmy dolecieli tam zaraz po zachodzie słońca, pod osłoną ciemności. Ustaw odpowiednią prędkość.
– Jakie skromne wymagania – warknął drugi pilot.
– Trzymaj kurs na południowy wschód i stałą prędkość. A ja w tym czasie zadam kilka pytań twojemu kumplowi.
Jaeger rozłożył siedzenie nawigatora, umieszczone w tylnej części kokpitu, usiadł i opuścił lufę swojego SIG-a na wysokość genitaliów pierwszego pilota.
– No więc pytania. – Zadumał się. – Liczne pytania.
Pilot wzruszył ramionami.
– W porządku. Co mi tam, strzelaj.
Jaeger rzucił przelotne spojrzenie na końcówkę lufy i uśmiechnął się złośliwie.
– Naprawdę tego chcesz?
Pilot stężał.
– Nie, to tylko taka metafora.
– Pytanie numer jeden. Dlaczego posłałeś mój zespół na pewną śmierć, wtedy, w Amazonii?
– Hej, spokojnie, nie miałem o niczym pojęcia, nikt nic nie mówił o zabijaniu.
Jaeger mocniej zacisnął dłoń na pistolecie.
– Odpowiedz na moje pytanie.
– Pieniądze – wymamrotał pilot. – Przecież zawsze o to chodzi. Ale do kurwy nędzy, ja naprawdę nie wiedziałem, że będą próbowali was zabić.
– Ile? – Jaeger zignorował nieporadne próby obrony.
– Wystarczająco.
– Ile?
– Sto czterdzieści tysięcy dolców.
– No dobrze, policzmy to sobie. Straciłem siedmiu ludzi. To będzie dwadzieścia tysięcy za jedno życie. Rzekłbym, że sprzedałeś nas tanio.
– Hej, ja naprawdę nie miałem o niczym pojęcia! – Pilot uniósł dłonie w obronnym geście. – Próbowali się was pozbyć? Skąd miałem to, do cholery, wiedzieć!
– Kto ci zapłacił?
Pilot zawahał się na moment.
– Jakiś Brazylijczyk, miejscowy. Spotkaliśmy się w barze.
Jaeger prychnął. Nie wierzył w ani jedno słowo. Musiał tego drania mocniej przycisnąć. Potrzebował szczegółów, czegoś, na czym mógłby się oprzeć, czegoś, co pomogłoby mu dotrzeć do prawdziwych wrogów.
– Znasz imię?
– Tak. Andriej.
– Andriej… Brazylijczyk o imieniu Andriej, którego spotkałeś w barze?
– Nooo, może nie mówił jak Brazylijczyk, bardziej jak Rosjanin.
– Świetnie. Dobrze, że poprawia ci się pamięć, szczególnie że masz dziewięć milimetrów wycelowane prosto w jaja.
– Trudno o tym zapomnieć.
– A więc ten Andriej. Rosjanin, którego spotkałeś w barze. Masz jakieś pojęcie, dla kogo mógł pracować?
– Wiem tylko, że był jeszcze jakiś Władimir, szef – zawiesił głos. – Bez względu na to, kto zabił twoich ludzi, to właśnie on wydał im rozkaz.
Władimir. Jaeger znał już to imię. To musiał być szef bandy, ale z całą pewnością nad nim byli jeszcze inni, bardziej potężni i wpływowi ludzie.
– Spotkałeś się z tym Władimirem? Widziałeś go?
– Nie – pilot potrząsnął głową.
– Ale pieniądze wziąłeś.
– Tak.
– Dwadzieścia tysięcy dolarów za każdego z moich ludzi. I co zrobiłeś z tą kasą, zorganizowałeś imprezę? Wziąłeś dzieci do Disneylandu?
Tym razem pilot nie odpowiedział. Jego szczęka sterczała prowokująco. Jaeger miał ochotę strzelić go kolbą pistoletu prosto w łeb, ale drań był mu potrzebny cały i zdrowy. Jaeger chciał, by wzniósł się na wyżyny swojego kunsztu i sprawnie dotransportował ich do celu, który szybko się zbliżał.