Przez czerwony wir - ebook
Przez czerwony wir - ebook
Piotr Kościński – analityk ds. międzynarodowych, dziennikarz specjalizujący się w sprawach byłych republik ZSRR. Autor dwóch powieści historyczno-sensacyjnych: „Przez czerwoną granicę”, „Przez czerwony step” oraz licznych tłumaczeń powieści i opowiadań.
"Przez czerwony wir" to historia, w której Sowieci zlikwidowali polską autonomię na Ukrainie, Radziecką Marchlewszczyznę. Tysiące Polaków deportowali do Kazachstanu. Nasz bohater, Franciszek Cybulski, uciekł w 1936 r. do Polski, ale i tam w 1939 r. ścigają go Sowieci. Z bezpiecznego, jak się wydawało, Wołynia ucieka – inaczej niż ogromny tłum uciekinierów – z rodziną na zachód, do Warszawy. A tam, w mieście okupowanym przez Niemców, przekonuje się, że rodząca się, podziemna armia musi walczyć nie z jednym, najbardziej widocznym okupantem, a z dwoma. Celem i Niemców i Sowietów jest zniszczenie Polski i Polaków.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7900-224-5 |
Rozmiar pliku: | 599 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
- Musimy przejść bocznymi ulicami, bo inaczej nie dojdziemy na czas – powiedział major. Skręcili z Chrobrego w lewo, a zabudowa bardzo szybko się skończyła. Po chwili, mijając kilkanaście unieruchomionych z braku benzyny, opuszczonych samochodów, szli skrajem pól i sadów. Tu było spokojnie i względnie cicho, choć wokół z grubsza zamaskowanych działek przeciwlotniczych kręciło się kilku żołnierzy. Rano kilka niemieckich samolotów bombardowało miasto, ale czterdziestomilimetrowe Boforsy w końcu je odpędziły.
Minęli wylot ulicy Bernardyńskiej i Inżynieryjną dotarli na Stare Miasto. Od placu Bazyliańskiego, jeden przy drugim stały mocno przykurzone, czarne limuzyny; zajmowały większość brukowanych ulic, aż do zamku Lubarta. Przeszli przez kordon policji i żandarmerii i dotarli do katedry świętych Piotra i Pawła. Ta potężna, trójnawowa, na biało otynkowana bazylika z kopułą i dwiema wieżami, przed którą stała potężna, trójłukowa dzwonnica, była otoczona przez policję.
- No, tylu oficjeli to miasto nie widziało nigdy. Cały rząd! Mszę odprawia sam biskup ordynariusz, Adolf Szelążek… Do środka nie wejdziemy, nie wpuszczą nas – powiedział major. – Ale jak wyjdą, to na pewno uda się kogoś złapać. Moja w tym głowa…
Spojrzał na zegarek, dochodziło wpół do dwunastej. Rozpoczęta o dziesiątej msza powinna się za chwilę skończyć. I rzeczywiście – ze środka zaczęły wyłaniać się kolejne postaci – mężczyźni ubrani w ciemne garnitury, zakładali na głowy kapelusze; kobiety w długich sukniach, wszystkie z nakryciami głowy; wojskowi, w większości w polowych mundurach, nawet, jeśli na pagonach widniały generalskie wężyki. Wyglądali na zmęczonych, bardzo zmęczonych.
- Premiera zostawmy. Do ministra, o tam, z prawej… - szepnął major.
Premier Felicjan Sławoj-Składkowski zamaszystym krokiem minął salutujących policjantów i wsiadł do samochodu. Kilka kroków za nim szedł wysoki, postawny, z lekka łysiejący mężczyzna, rozmawiający z tęgawym panem w meloniku i z wąsami. Major energicznym krokiem zbliżył się do nich.
- Panie ministrze, witam…
Józef Beck spojrzał na nich przenikliwym wzrokiem.
- Witam pana majora, pamiętam doskonale… ale się śpieszę, zaraz jadę do Krzemieńca. Tam całe Ministerstwo Spraw Zagranicznych się zebrało. No i korpus dyplomatyczny…
- Wiem, wiem. Ale tu jest mój znajomy, pan Franciszek Cybulski, który współpracuje z „Dwójką”. Żeby nie powiedzieć wprost, że u nas pracuje… Mówiąc krótko, Polak z Ukrainy, uciekł z Sowietów trzy lata temu. Bardzo nam pomaga.
Minister spojrzał na nich z uwagą.
- Panie Janie, niech pan idzie do samochodu, ja z panami tu jeszcze porozmawiam – powiedział do towarzyszącego mu mężczyzny. – To wiceminister Szembek, moja prawa ręka – zwrócił się do majora.
Szembek uchylił melonika, uścisnął im dłonie i oddalił się spokojnym krokiem, znikając wśród tłumu urzędników.
- Panowie, szybko proszę – powiedział Beck. – Cały korpus dyplomatyczny rozmieszczony jest w Liceum Krzemienieckim, a wojsko chce przeznaczyć budynek na szpital. Musimy się przenieść, a sprawa jest pilna.
Cybulski zagryzł usta.
- Panie ministrze… ja doskonale znam Sowiety. Dotarły do mnie wieści… zresztą, także wynika to z analizy sowieckiego radia, w ogóle wszystkich wiadomości z tamtej strony granicy. To jest pewne: oni uderzą.
Minister sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągnął żółto-czerwone pudełko z wizerunkiem czarnej głowy starożytnego Egipcjanina. Stuknął lekko, wyjął papierosa, zapalił.
- Skąd taka pewność? – spytał.
Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.
Wydawnictwo Psychoskok