Przywiązana - ebook
Przywiązana - ebook
Zaskakujące, odważne i autentyczne wyznanie młodej londyńskiej dziennikarki. Bez pseudonimów, bez cenzury, bez tabu!
Nichi wiedzie spokojne, niemal idealne życie u boku kochającego chłopaka. Wystarczy jednak jedna noc w klubie, by wszystko zniszczyć. Próbując dojść do siebie po bolesnym rozstaniu, dziewczyna poznaje tajemniczą Sapphire, która zarabia na życie jako profesjonalna domina i właśnie poszukuje asystentki. A Nichi nie ma nic do stracenia…
Zmysłowa i wciągająca. Będziecie chcieli więcej.
„Reveal”
Świetnie napisana historia o dziewczynie, która próbuje zrozumieć, w jakim kierunku zmierza jej życie. Czy nie wszystkie to robimy? Czy nie zadajemy sobie pytań o dominację i uległość? O naszą seksualność? To świetna okazja, by przeczytać o takich poszukiwaniach, a potem zastanowić się nad sobą.
„The F Word”
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-228-9 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drzwi zamknęły się za mną z trzaskiem. Wyszłam na ulicę. Moja biała sukienka połyskiwała w ciemnościach niczym zagubiony obłok. Chłodne nocne powietrze nagle przywróciło mi trzeźwość umysłu, której brakowało mi przez cały dzień. Skąd tu wziąć taksówkę o trzeciej nad ranem w poniedziałek?
Ruszyłam ulicą w stronę stacji kolejowej. Moje szpilki w czarno-białe paski były sztywne jak kijki, a palce u stóp wydawały się zdarte nieomal do żywego po długim spacerze po Londynie. Bateria w komórce miała się zaraz całkowicie rozładować, a ja modliłam się, żeby na szczycie wzgórza znajdował się postój taksówek. Po raz pierwszy tego dnia ktoś wysłuchał moich modlitw.
Gdy samochód opuszczał ulicę, przy której mieszkał Sebastian, rozświetlił się ekran mojej niemal rozładowanej komórki. „Przepraszam, że cię zraniłem. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś porozmawiamy”. Wyobraziłam sobie, jak leży w łóżku, a jego błękitne oczy w odcieniu kobaltu stają się szkliste. Zdawał się sparaliżowany, nie był w stanie wykonać żadnego gestu ani wypowiedzieć słowa, które w jakikolwiek sposób zrekompensowałyby mi fakt, że jest zupełnie pozbawiony serca. Nie chciało mu się nawet wyjść za mną. Tak mało go to obchodziło, tak bardzo był bezwzględny.
I wtedy sobie przypomniałam, że uciekając w pośpiechu przed tą okropną rozmową, zostawiłam kosmetyczkę w jego łazience. Nie było mowy, abym chodziła bez makijażu, w dodatku gdy byłam w takim nastroju. Musiałam ją odzyskać.
„Wyślij kosmetyczkę do mojego biura. Natychmiast” – napisałam.
„Oczywiście” – brzmiała odpowiedź.
Gdy samochód przemierzał kręte ulice południowego Londynu, w mojej głowie pojawił się ciąg obrazów. Sebastian uśmiechający się do mnie promiennie na rogu Oxford Street, z uroczymi dołeczkami na idealnie kształtnej twarzy. Sebastian przytrzymujący mnie blisko siebie w nieustępliwym uścisku. Nagi Sebastian o muskularnym ciele, którego piękno chłostało moje zmysły i stawiało je na baczność. Sebastian nazywający mnie: Nichi mou. Sebastian przygniatający mnie i ciągnący za włosy, aż wirowało mi w głowie. Sebastian przyprawiający mnie o najwścieklejszy orgazm w życiu.
Lecz Sebastian był kaleką emocjonalnym. Gdybym tylko mogła przywiązać mu do szyi dzwonek, aby ostrzec przed nim cały kobiecy ród. Gdybym tylko mogła rozplątać więzy, którymi mnie zniewolił.Rozdział 2
– Ela, Nichi mou!
Ten grecki okrzyk „Kochanie, jestem w domu” oznaczał, że wrócił Christos. Jego kroki niosły się echem po schodach prowadzących do naszego mieszkania w niemodnej części zachodniego Londynu, do którego niedawno się przenieśliśmy. Potem rozległ się lekki stuk i usłyszałam, jak Christos zatrzymał się przed naszymi drzwiami. Brzmiało to tak, jakby niósł coś nieporęcznego.
– Pomóc ci? – zawołałam do niego z dużego pokoju, który służył jednocześnie za pokój dzienny i buduar.
– Chwilę… czekaj! – Jego głos zdradzał, że się uśmiecha. – Nie wychodź!
Uśmiechnęłam się do siebie. Zazwyczaj „nie wychodź” oznaczało, że Christos ma dla mnie prezent. Od kiedy poznaliśmy się na uniwersytecie, regularnie obdarowywał mnie prezentami. Mógł to być drobiazg w postaci zdjęcia miniaturowego jamnika wydartego z gazety (cierpię na niewielką obsesję na punkcie jamników), podręczny słownik oksfordzki w dwóch tomach, a nawet para upragnionych butów, na które nie było mnie niestety stać z pensji stażystki w redakcji. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie mi podarował, była biała koronkowa spódniczka z podszewką koloru fuksji. Pamiętam, że nie wiedziałam wtedy, jak zareagować. Wydała mi się niemal zbyt stylowa i nie byłam przekonana, czy będzie do mnie pasować, tym bardziej że nie był to mój rozmiar, ale okazało się, że leżała doskonale.
Czy taki mężczyzna istnieje naprawdę? – pomyślałam, zanim pocałowałam go wtedy w zachwycie.
– Strzeżcie się Greków przybywających z darami – zaintonował teatralnie. Uwielbiał odgrywać starożytnego bohatera.
W gruncie rzeczy Christos uosabiał postać z mitologii. Spotkaliśmy się w kuchni akademika na ostatnim roku studiów, gdy mieliśmy zaledwie po dwadzieścia lat. Był takim stereotypowym przystojniakiem z południa Europy, że dla zasady próbowałam mu się oprzeć. Miał na sobie dżinsy i obcisły biały T-shirt, który podkreślał jego bicepsy i perfekcyjną, iście boską złotobrązową opaleniznę. Był niczym wzbudzający pożądanie model z jednej z tych tandetnych pocztówek z napisem „Ucałowania z Grecji”. Byłam tak urzeczona jego idealnie wyrzeźbioną twarzą, podbródkiem z dołeczkiem i ciemnymi, podkrążonymi oczami, że kazałam mu stać tam z wyciągniętą na powitanie ręką całą godzinę, jak mi się wydawało, zanim zdołałam się otrząsnąć.
– Jestem Christos – przedstawił się, wymawiając słowa ze tym swoim niepowtarzalnym akcentem i uśmiechnął się do mnie szeroko.
Jeżeli miałam jeszcze wątpliwości, czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, to rozwiały się one całkowicie tydzień później, gdy partnerowałam Christosowi na zajęciach z tańców latynoskich. Kiedy muskał mnie w tańcu, moja skóra drżała pod jego dotykiem, a gdy przeniósł mnie przez kałużę na nocnym spacerze tydzień lub dwa później, nie miałam wątpliwości, że to mężczyzna, którego chciałam kochać przez całe życie.
Teraz drzwi otworzyły się na oścież, pojawił się w nich Christos i wniósł do pokoju jaskrawobiały stół ze składanymi nogami oraz dwa plastikowe krzesła. Przez ostatnie dwa tygodnie jadaliśmy kolację, trzymając talerze na kolanach, a wystroju naszej – skromnej, bądź co bądź – kawalerki dopełniał materac, który można było zwinąć, i szumiąca lodówka.
– Skąd to masz?
– I jak? – Puszył się cały, stanął w rozkroku, wsparł ręce na biodrach i przybrał dumną minę. – My, Grecy, mamy sposoby! – pochwalił się, a po sekundzie dodał: – Z Ikei.
Nienawidziłam przeprowadzek, nie cierpiałam remontów i meblowania, ale dzięki Christosowi wicie naszego gniazdka stało się przyjemne. Odkąd się przeprowadziliśmy, robił, co w jego mocy, aby przekształcić ten obskurny, tandetny pokój w znośną przestrzeń mieszkalną z dwudziestego pierwszego wieku. Teraz mieliśmy dywaniki i kolorową kołdrę w grochy, a także jaskrawoniebieski obraz przedstawiający suk o północy, który nabyliśmy na wycieczce do Maroka tuż przed moimi egzaminami końcowymi.
Podeszłam, aby go pocałować. Przytulił mnie oburącz i ścisnął, aż zapiszczałam z rozkoszy. Potem ustawił stół i krzesła przy wykuszowym oknie.
– Proszę! – Przeciągnął ostatnią samogłoskę, jak ja to robiłam. Uwielbiał naśladować mój akcent.
– A zatem jesteś głodny, co? Zjemy na obiad bakłażany z wczoraj? – zapytałam, wypróbowując jedno z nowych krzeseł.
– Dobrze. Ale najpierw muszę umyć ten stolik. I znaleźć jakieś podkładki – powiedział Christos i poszedł po ścierkę.
Jak wielu południowców, wyjątkowo pedantycznie dbał o porządek. Natomiast w przeciwieństwie do wielu południowców, był gotów sam sprzątać. Zawdzięczał to po części swojej rozsądnej matce, która potrafiła go w dzieciństwie nakłonić do prac domowych, ale również nieudanemu pobytowi w greckiej armii, gdzie, jak mawiał, „głównie czyściliśmy naszą broń i objadaliśmy się, przesiadując pod drzewami figowymi”. W rzeczywistości Christos dowodził oddziałem i był znakomicie wyszkolony w walce wręcz. Jedynie jego siła fizyczna zdradzała, że kiedyś był żołnierzem. Poza tym był równie łagodny, jak sympatyczny. Jego umiejętności żołnierskie przydawały się jednak, kiedy chciałam, aby wygrał dla mnie pluszaka na strzelnicy w wesołym miasteczku. Albo udźwignął mnie, kiedy oplatałam go nogami i wsparci o ścianę uprawialiśmy seks.
– Dostałem wiadomość z uniwersytetu – zawołał z kuchni. – Wygląda na to, że mogę rozpocząć doktorat na jesieni.
– Brawo, Christos mou! – odkrzyknęłam.
Kiedy ja kończyłam studia, Christos właśnie zaczynał swoje. Aby teraz móc rywalizować na najwyższym poziomie w swojej profesji, musiał zrobić doktorat z mechaniki. Chociaż w głębi duszy sama pragnęłam rozpocząć studia doktoranckie z dziedziny równie tajemnej jak miłosna poezja Petrarki albo gender studies, to zdawałam sobie sprawę, że moja kariera w mediach zależała po prostu od umiejętności parzenia przyzwoitej kawy i wykręcania się od pracy, czyli proszenia redaktorów, żeby dali mi spokój. Nie mogłam się już jednak doczekać, aby wspierać ukochanego tak, jak on wcześniej wspierał mnie. Nigdy nie obroniłabym dyplomu na piątkę, gdyby nie ciągła zachęta ze strony Christosa podczas ostatniego roku studiów, gdyby nie jego poczucie humoru i wyśmienite obiady, które mi gotował, gdy pisałam eseje. Lecz przede wszystkim gdyby nie możliwość namiętnego seksu co noc, który zawsze kończył się wspólnym orgazmem i szeptanymi po grecku słowami miłości: S’agapo. Potem zasypialiśmy wtuleni w siebie jak para zadowolonych kociaków, a ja nie mogłam się nadziwić, jakie to szczęście, że go spotkałam.
Christos wrócił do pokoju ze ścierką w jednej ręce i talerzami oraz sztućcami w drugiej. Twarz wykrzywiał mu grymas.
– Tak, znudziło mnie już studiowanie, ale w dzisiejszych czasach pierścionki z diamentami nie należą do tanich, prawda?
Pokręciłam głową i zaczęłam się śmiać. Christos drażnił się ze mną w kwestii małżeństwa i dzieci, odkąd powiedziałam mu w czasie studiów, że według mnie są to środki, za pomocą których patriarchat nas kontroluje. Od tamtej pory nieco spuściłam z tonu w moim radykalnym feminizmie, ale ciągle byłam przekonana, że małżeństwo i rodzina nie są dla mnie. Prawdę mówiąc, nigdy wcześniej nie spotkałam mężczyzny tak bardzo otwartego na równouprawnienie jak Christos, darzącego kobiety takim szacunkiem. Niemniej nadal lubił doprowadzać mnie do szału, udając apodyktycznego samca, który chce mnie zniewolić, pozbawić pracy, możliwości czytania lub kontaktu ze światem zewnętrznym, twierdząc, że moim „jedynym obowiązkiem jest służyć jemu! Jemu, Kyriosowi, czyli panu”. Żartobliwie popychał mnie do łóżka i wykonywał, jak to określał, taniec goryla, waląc się pięściami w pierś, po czym chrząkał mi w twarz. Wtedy ja przeważnie chwytałam go za garść czarnych loków na karku, przyciągałam do siebie i całowałam długo i głęboko, aby przestał się wygłupiać.
– Dzisiaj żadnych diamentów, dziękuję!
– Oj, Nichi, kiedy w końcu zaakceptujesz swoje przeznaczenie jako moja żona i matka moich dzieci?
– Może kiedy ktoś da mi porządną, dobrze płatną pracę dziennikarki.
Ucieszyłam się na wiadomość o doktoracie Christosa, lecz z drugiej strony przypomniałam sobie, jak bardzo martwię się własną sytuacją zawodową.
– Słuchaj, na pewno ją dostaniesz, Nichi mou. Dopiero zaczynasz. Cierpliwości, ty moje niecierpliwe Jajko. Dobra, czy moje Szczerozłote Jajko ma ochotę na sałatkę i ryż z tymi bakłażanami? – Zastygł z łyżką nad moim talerzem, tak jak miała w zwyczaju robić to jego babcia.
„Jajko” było kolejnym z czułych przezwisk, jakimi określał mnie Christos, i miało zmniejszyć moje niezadowolenie z okrągłej twarzy, którą udało mi się znacząco wyszczuplić, wydobywając z niej ostre kąty, gdy jako nastolatka cierpiałam na anoreksję. Jedzenie zajmowało centralne miejsce w kulturze greckiej, a posiłki, których kiedyś nie cierpiałam, przy Christosie stały się radosnym codziennym rytuałem. Kiedy się poznaliśmy, wykazał się nieskończoną cierpliwością i taktem, i nadal wspierał mnie w chwilach, gdy walczyłam, aby jeść bez obaw.
– Ne, efharisto. – Skinęłam głową, a on pogłaskał mnie po policzku.
Kiedy tylko mogłam, starałam się rozmawiać z Christosem po grecku. Chciałam nauczyć się tej mowy od chwili, gdy się poznaliśmy. Kochałam język, sposób, w jaki słowa, którymi dysponowaliśmy, kształtowały nie tylko to, co mówiliśmy, ale przede wszystkim to, jak myśleliśmy o świecie. Jak mogłabym nie chcieć nauczyć się greckiego, skoro oznaczało to jeszcze bardziej ścisły związek z tym niesamowitym człowiekiem? Poza domem głównie używaliśmy go w metrze, żeby móc obgadywać współpasażerów. Posługiwałam się nim też, aby mówić Christosowi sprośności w miejscach, w których normalnie byłoby to niestosowne: przez telefon w porze lunchu w pracy, w sali z perskimi dywanami w Muzeum Wiktorii i Alberta. Albo w kolejce do kasy w Sainsbury’s.
– Słuchaj, nie zapomniałeś o ślubie w weekend, co? – zapytałam go, gdy jedliśmy.
Miał pełne usta, więc tylko pokręcił głową.
– Rachel znowu przysłała mi dzisiaj esemesa. Pytała, co włożę, a ja nawet jeszcze o tym nie myślałam.
– Powiem ci, co włożysz! – Christos przywołał swój pański ton. – Tę balową sukienkę, którą miałaś na kolacji z okazji mojego dyplomu. Jedwabną, kremową z koronką, w czerwone kwiaty. Podkreśla twoje… walory. – Ostatnie słowo wypowiedział nieprzyzwoitym szeptem i w taki sam sposób dodał: – Hehh. – Christos uwielbiał odgrywać, jak to nazywał, obleśnego Greka.
Znowu się roześmiałam.
– A ty, Christos? Włożysz tę bardzo drogą modną koszulę, którą kupiłeś pod wpływem impulsu i potem założyłeś tylko raz na bal charytatywny?
– Nie – odparł. – Poproszę siostrę, aby przysłała mi nową.
– Ale w tej koszuli wyglądasz jak model Jeana Paula Gaultiera! Proszę, włóż ją – błagałam.
– Ha! Masz na myśli, że wyglądam jak gejowaty model prezentujący bieliznę i będą mnie podrywać tabuny facetów, a ty znowu będziesz się śmiać!
– Cóż, to nie twoja wina, że jesteś tak przystojny, że podobasz się gejom. Gdyby tylko społeczeństwo ceniło mężczyzn o heteroseksualnej urodzie tak samo, jak docenia kobiece piękno, to nie byłoby problemu. Zresztą – uśmiechnęłam się znacząco – masz na myśli, że to mnie rajcuje.
– Nichi! – warknął, udając, że karci mnie za słowa, które uważa za prostackie. – Słuchaj, nie martwię się o to, że lecą na mnie geje; to mi schlebia! Poza tym się starzeję. Wkrótce będziemy zasuszeni i bezzębni, sflaczali i włochaci, tak że nikomu nie będziemy się podobać, Nichi mou.
– Mnie zawsze będziesz się podobał – odpowiedziałam cicho. – Chyba że dalej będziesz tak dziwnie szurał nogami, gdy myślisz, że podłoga jest brudna.
– Ale Nichi mou – odparł poważnym głosem – jeśli przestanę to robić, prawdopodobnie umrę na straszną chorobę na długo, zanim uschnę.
– Tak, albo na hipochondrię!
– Wiesz, że to greckie słowo, hipochondria? – oznajmił triumfująco.
– Tak, Christos, wiem – przytaknęłam, przewracając oczami.
– A jak przestanę tak pocierać stopami, to penis mi uschnie i odpadnie, tobie na przekór, bo mi nie wierzysz!
Pokręciłam głową i roześmiałam się wbrew sobie. Te prześmieszne dialogi. Christos cierpiał na niemal patologiczną obsesję rozkładu własnego ciała.
– Ach! Zabrakło ci na to odpowiedzi, co?! Czy ty, Nichi mou, chcesz, abym zachował penisa?
– Chcę, żebyś przestał gadać o swoim penisie i zaplanował ze mną ten wyjazd na ślub, proszę!
– Oj, zadziorna jesteś. Lubię cię taką.
Wciąż się śmiejąc, naciskałam dalej:
– Więc nie upieram się, żebyśmy tam nocowali. Rachel mówi, że możemy wracać do Londynu wieczorem. Tylko to oznacza, że nie możesz pić.
– Och, na tym mi nie zależy.
– Hm, tak naprawdę powinno być odwrotnie, bo przecież ja niespecjalnie lubię pić.
– Ha! Nie, Nichi mou, zamierzam cię upić, żeby cię wykorzystać.
– Zupełnie jak na kolacji po dyplomie, co?
Christos i ja mieliśmy w zwyczaju wymykać się przy oficjalnych okazjach, aby uprawiać seks w toalecie. Zwykle tuż przed podaniem deseru. Kiedy wspomniałam o jednym z tych epizodów mojej przyjaciółce Ginie, zapytała mnie, jak udało mi się nie pognieść sukienki.
– Zdejmowałam ją – odparłam. – Przeważnie wszędzie jest jakiś kołek, na którym można ją powiesić.
Nigdy nie wiedziałam, które z nas zaczynało ten koktajlowo-toaletowy proceder, jak to nazywałam. Po prostu zawsze wiedzieliśmy instynktownie, kiedy druga strona była na to gotowa.
– Wykorzystałaś mnie wtedy – przypomniał Christos. – Powiedziałaś mi, że przypominam ci Turka z rachatłukum.
Turek ze słodkim przysmakiem był opalonym nomadą w turbanie, który pojawiał się w telewizyjnej reklamie, a ja jako dziecko miałam na jego tle prawdziwą obsesję. Przemierzał pustynię, aby przywieźć zapłakanej księżniczce rachatłukum, który miał ukoić jej złamane serce, i przekrajał potem smakołyk na pół swoim bułatem. Już w wieku czterech lat podejrzewałam, że ta paradna szabla symbolizuje coś innego.
– Ale naprawdę przypominasz mi Turka z rachatłukum, Christos mou! I wszystkich innych przepysznych, egzotycznych chłopców z plakatu!
Wstyd się przyznać, ale zawsze pociągała mnie egzotyka. Mimo że sama miałam białą skórę, jasne oczy i włosy wpadające w blond, kochałam ciemnowłosych mężczyzn o oliwkowej skórze. Kiedy zaś poznałam Christosa, nie mogłam już podziwiać kogokolwiek innego.
– Nichi, to śmieszne, że pamiętasz tamtą reklamę. Prawie tak samo śmieszne jak to, że hipnotyzuje cię krocze Davida Bowiego w Labiryncie.
– Ale każda dziewczyna z mojego pokolenia miała obsesję na punkcie Tego Krocza, Christos, musisz to zrozumieć. A na koniec, kiedy król Jareth oddaje się w niewolę Sarze, dlaczego ona mu odmawia?
– Bo ona wie, co jest sexy. A to nie jest! Nigdy nie zrozumiem Davida Bowiego. W tym miejscu nasze kultury się zderzają.
Roześmiałam się. Zawsze nas dziwiło, że w naszym związku w zasadzie nie występowały konflikty na tle kulturowym. Dorastaliśmy w tak różnych światach, a jednak to nigdy nie powodowało problemów.
Urodziłam się i wychowałam w Wakefield, niegdysiejszej mieścinie górniczej w hrabstwie West Yorkshire, która przed krótkim okresem świetności, gdy wydobywano tam węgiel, ostatni raz zaznaczyła swoją obecność w historii podczas Wojny Dwóch Róż. Mimo to dzieciństwo miałam radosne. Dorastałam z moim młodszym bratem i przeróżnymi zwierzętami, zamęczając rodziców, aby dowozili mnie na nieskończone lekcje tańca i gimnastyki, na zbiórki zuchowe, a potem harcerskie, na próby orkiestry dętej, bo stale potrzebowałam rozmaitych bodźców, a także sceny, na której mogłabym występować.
Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam dziewięć lat, a po typowym okresie niezręczności stali się wobec siebie na tyle mili, żeby razem uczestniczyć w naszych urodzinach, przedstawieniach szkolnych lub wywiadówkach. Tata mieszkał zaledwie o dziesięć minut drogi od nas, więc życie znowu szybko wróciło do radosnej, podmiejskiej normalności.
Gdy skończyłam jedenaście lat, poszłam do szkoły dla grzecznych, pilnych uczennic, gdzie nie przejmowałam się jak najszybszym znalezieniem miejsca w stołówce lub nieskończonym ozdabianiem książeczki do nabożeństwa. Moim głównym celem było zostać aktorką szekspirowską i inwestowałam całą swoją energię w zajęcia pozalekcyjne w kółkach teatralnych i zespołach muzycznych. Później stałam się wściekle niezależna, wyprowadziłam się z domu, kiedy skończyłam osiemnaście lat, i poszłam na studia. Odczuwałam więź z obojgiem rodziców i Alistairem, moim bratem, ale teraz, kiedy mama zamieszkała w Australii, spotykałyśmy się raz do roku, chociaż często do siebie dzwoniłyśmy.
W przeciwieństwie do mojej, rodzina Christosa, mimo że w większości znajdowała się w Atenach, bardziej uczestniczyła w jego codziennym życiu. Znali jego przyjaciół, wiedzieli, dokąd wychodzimy w weekendy, i zawsze mieli informacje, co jedliśmy na obiad. Doceniałam ich zaangażowanie, bo wynikało z prawdziwej troski. Przyjęli mnie do swojego grona, z początku bardziej oficjalnie niż serdecznie, ale zawsze o mnie pytali. Widziałam, że ujął ich mój wysiłek, aby nauczyć się greckiego. Miałam ich odwiedzić po raz trzeci pod koniec lata, zanim Christos rozpocznie doktorat. Nie mogłam się już doczekać.
Jakby na zawołanie, zadzwoniła matka Christosa.
– Giasou, mama! – przywitał ją.
Zebrałam talerze i zaniosłam do naszej skromnej kuchni, gdy oni gawędzili o tym, jak Christos spędził dzień. Im lepiej znałam grecki, tym bardziej niestosowne wydawało mi się słuchanie ich rozmów. Ale gdy wpadło mi w uszy „Melitzanes, mama!”, aż się roześmiałam.
Zauważyłam, że Christos próbował też udekorować parapety roślinami doniczkowymi, choć wiedział dobrze, że w moich rękach umrą w ciągu najbliższych kilku tygodni. Kupił mi również konewkę w kształcie różowego słonia, może chcąc mnie zachęcić, abym się o nie troszczyła.
Nagle w moje myśli wdarł się głos ukochanego. Czyżby kłócił się z matką? Zamarłam z nożem w ręku, który akurat wycierałam, i próbowałam rozszyfrować gorączkowe greckie słowa. Rozróżniałam pojedyncze wyrazy: odniesienia do warsztatu, pracy, pomocy ojcu. Christos spędził większość swojego dzieciństwa i lat młodzieńczych, pomagając ojcu w warsztacie samochodowym. Całe to majsterkowanie przy brudnych silnikach było jedną z przyczyn, dla których postanowił studiować mechanikę. Kontynuowałam układanie sztućców w szufladzie. Wkrótce Christos pożegnał się z mamą i wrócił do pokoju.
– O co chodziło? – zapytałam.
– Mama to po prostu mama. – Wzruszył ramionami, uśmiechnął się i przeciągnął. – Dobra, wezmę prysznic. Jak to możliwe, że ciągle mam na sobie to ubranie?
Przed powrotem na studia Christos pracował na stażu w firmie spedycyjnej, więc ubierał się oficjalnie w białą koszulę i grafitowe spodnie. Wyglądał w tym stroju bardzo korzystnie. Zaczął rozpinać koszulę. Pod spodem miał biały T-shirt. Nigdy nie rozumiałam, po co go potrzebuje.
– To karygodne nie mieć podkoszulka pod spodem!
– Bo byłoby ci widać sutki?
– Nichi! – Znowu to karcące warknięcie. – Nie, bo to przyniosłoby wstyd rodzinie. Weźmiesz ze mną prysznic, Nichi mou? – spytał i podszedł do mnie. Patrzyłam, jak się rozbiera i przesuwa dłońmi po moich biodrach. Znowu udawał rozpustnika.
– Nie, wzięłam już, zanim wróciłeś – odpowiedziałam. – Ale mogę zdjąć wszystko i poczekać na ciebie w łóżku.
Szybko, z udawaną nieśmiałością, ściągnęłam bawełnianą sukienkę.
– Tak. Taką lubię moją kobietę!
Po raz kolejny przewróciłam oczami i uklękłam na łóżku w niebieskiej, przezroczystej bieliźnie, którą kupił mi Christos. Chciałam poprawić poduszki. Nagle coś uderzyło mnie z boku.
– Hej! Co jest? – krzyknęłam zaskoczona, chwytając piekący prawy pośladek.
Christos stał w bokserkach w prążki, wymachując czarnym, skórzanym paskiem. Śmiał się histerycznie.
– Przepraszam, Nichi mou, przepraszam, chyba po prostu zbyt szybko go wyciągnąłem.
Przypadkiem zahaczył mnie końcem paska, wyszarpując go ze szlufek spodni.
– Hm, to następnym razem patrz, proszę, co biczujesz!
– Cha, cha, biczowałem cię. Zabawne!
Kiedy wrócił spod prysznica, zadał mi pytanie:
– Więc co myślisz o ludziach, którzy lubią być chłostani?
– Mnie to nie odpowiada – odparłam. – Trzeba się chyba zastanowić, dlaczego w ogóle ludzie to lubią. Zwłaszcza kobiety.
– Dla mnie to też jest podejrzane – przyznał Christos. – Ale jak sądzisz, czy dla kobiet nie jest to rodzaj samookaleczenia, Nichi mou?
– Pewnie tak – przyznałam. – Tylko coś w tym mnie niepokoi. A tak w ogóle, to po co ci to, skoro uprawiasz idealnie gorący seks?
– Właśnie! – Uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie.
Wcześnie rano zadzwonił telefon Christosa.
– Mama! – zamruczał, ledwie otwierając usta. Słuchał jej, a ja obserwowałam, jak na jego czole zastygają zmarszczki, nadając mu wygląd klasycznego posągu wyrażającego ból.
– Co się stało? – zapytałam, gdy skończył rozmowę.
– Naprawdę muszę pomóc w warsztacie w ten weekend. Polecę w piątek wieczorem po pracy i wrócę w poniedziałek rano.
Poczułam ukłucie zdenerwowania. Była już środa.
– Czy to trochę nie za daleko, żeby lecieć tylko na weekend? Tak bardzo są zdesperowani? – Rodzice Christosa ciężko pracowali i wiedziałam, że jest im trudno bez niego, ale to nagłe wezwanie i jego gotowość do podróży uruchomiły we mnie cichy dzwonek alarmowy.
– Oni mnie potrzebują, Nichi mou. Przecież to się nie zdarza często. – Przyciągnął mnie do siebie i pogłaskał po policzku. – Będę tęsknić, moje Złote Jajeczko, ale nic ci nie będzie. To tylko kilka nocy.
– Okej, dobrze, skoro cię potrzebują – westchnęłam.
– Ale to oznacza, że nie mogę pojechać na ślub, Nichi mou.
Och. Ślub.Rozdział 4
Następne kilka tygodni ciągnęło się niemiłosiernie, jakby czerwiec się zapętlił i nie chciał się skończyć. Rozpoczęłam pracę w szpitalu, a Christos dalej pracował w firmie spedycyjnej i jednocześnie podejmował tymczasowe decyzje dotyczące jesieni. Tego wczesnego lata słońce świeciło jakby mi na złość. Staraliśmy się nie rozmawiać o sytuacji mieszkaniowej i jak gdyby nigdy nic graliśmy w badmintona, chodziliśmy do kina i wyjeżdżaliśmy w weekendy na wycieczki nad morze, do malowniczych wsi i miasteczek – w zasadzie w dowolne miejsce, w którym mogliśmy udawać beztroskich turystów, podczas gdy stosunki między nami stawały się coraz bardziej napięte.
– Christos – zagadnęłam pewnego popołudnia, gdy czytaliśmy niedzielne gazety w pubie na South Bank. – Chcesz pójść na wystawę prac Fridy Kahlo w tym tygodniu? To nasza ostatnia szansa, zanim ją zamkną.
Christos zmarszczył brwi, przeglądając ogłoszenia w dziale rodzinnym.
– W tym tygodniu nie dam rady, Nichi mou. Muszę pomóc Frankiemu i jego dziewczynie w przeprowadzce do nowego mieszkania. Będę pracował do późna we wtorek. A w środę przyjeżdża Layla i zostaje do weekendu.
Layla była eksdziewczyną Christosa, jedną z najbardziej dobrodusznych osób, jakie w życiu spotkałam. Wyróżniała ją naturalna, śródziemnomorska uroda, rozkoszne kształty i gęsta chmura falistych włosów. Zaprzyjaźniłyśmy się podczas mojej ostatniej podróży do Grecji. Christos i Layla znali się od lat, przez krótki czas byli w związku, gdy Christos służył w wojsku. Ale powiedział mi, że czuł się, jakby umawiał się z kuzynką, i wkrótce znów byli tylko przyjaciółmi.
Tak bardzo pochłonęła mnie kwestia doktoratu, że zapomniałam o przyjeździe Layli, ale na samą myśl o tym poprawił mi się humor. Layla była dla mnie kimś w rodzaju powiernicy. Pisałyśmy do siebie na Facebooku, przy czym ja posługiwałam się nieporadnym greckim, a ona płynną angielszczyzną. Czasami dzieliłam się z nią żalami dotyczącymi błahych sporów z Christosem, a ona mi współczuła. Teraz wreszcie uzyskam postronną opinię na temat zapowiadanej przeprowadzki Christosa, a może nawet uda mi się namówić Laylę, aby porozmawiała z nim w moim imieniu. Gina albo Rachel zawsze mnie wysłuchiwały, ale fakt, że Layla była Greczynką i wieloletnią przyjaciółką Christosa, umożliwiał jej spojrzenie z innej perspektywy na decyzję mojego chłopaka, według mnie całkowicie dla niego nietypową.
– Może poprosisz kogoś z twojej nowej pracy, aby poszedł z tobą na tę wystawę, Nichi mou?
Teraz ja zmarszczyłam brwi.
– Nie znam nikogo na tyle dobrze, aby zaproponować wspólne wyjście, Christos. Anglicy nie mają w zwyczaju zapraszać kolegów z pracy do galerii sztuki. Najwyżej do pubu.
– Naprawdę nie znasz nikogo? A ta druga dziewczyna, która z tobą wklepuje dane do komputera? Wiesz, Nichi, musisz mieć więcej przyjaciół w Londynie – kontynuował Christos. – Chodzi o to, że kiedy rozpocznę doktorat… – Urwał. Poruszył zakazaną kwestię. Żadne z nas nie chciało znowu zaczynać dyskusji na ten temat w niedzielę.
– W porządku, zobaczę – odpowiedziałam, kończąc rozmowę.
Następnego ranka wraz z tłumem londyńczyków pojechałam do pracy. W szpitalu nagłym przypadkiem może być zarówno wszystko, jak i nic, zaś poniedziałkowe poranki na stanowisku asystentki medycznej zawsze potwierdzały tę sprzeczność.
Chociaż osobiście miałam wolne weekendy, chirurdzy, którym asystowałam, najczęściej byli wzywani do nagłych przypadków. Moje biurko było zawalone stosami kart pacjentów i kilkoma taśmami z dyktafonów z pilnymi listami do przepisania. Czasami zanim zabrałam się do ich przepisywania, nocne powikłania doprowadzały do zgonu danego pacjenta. Zwykle mogłam polegać na chirurgu, który o tym pamiętał, kiedy przychodził podpisać dokumenty, i wydawał mi polecenie zniszczenia listu. Raz musiałam jednak podpisać partię poczty z upoważnienia i pomyłkowo wysłałam jeden list do pogrążonej w smutku rodziny. Gdy się zorientowałam, byłam absolutnie przerażona. W porównaniu z tym dziennikarstwo wydawało się niezwykle łatwe.
Tego poniedziałku jednak na moim biurku leżały jedynie moje własne dokumenty i egzemplarz dziennika medycznego „Lancet”. Przede mną długi dzień. Przypomniałam sobie słowa Christosa o tym, abym spróbowała znaleźć sobie nowych przyjaciół, jednak za bardzo gryzłam się trwającym impasem dotyczącym wspólnego mieszkania, a perspektywy nie wydawały się zachęcające. Kobiety, z którymi pracowałam, były bardzo miłe, ale całkowicie pochłonięte swoimi partnerami albo szalonym tempem życia towarzyskiego singielek.
Wieczorem umówiliśmy się z Laylą na kolację w jednej z tych obskurnych libańskich restauracji przy Edgware Road. Layla przysłała Christosowi esemesa, że spóźni się piętnaście minut, więc zaproponowałam, abyśmy usiedli na zewnątrz i zapalili, dopóki się nie zjawi.
Christos poprosił kelnera o nargile i dwie szklanki wody z kranu. Rozdmuchał węgle w fajce wodnej i wziął pierwszy długi wdech, aż woda zabulgotała. Załamując się w niebieskim, marmurkowym szkle, przypomniała mi spienione fale wokół kajaka, który wypożyczyliśmy w Grecji latem ubiegłego roku. Planowaliśmy znów popływać kajakiem, gdy dołączę do Christosa w sierpniu. Wyjazd szybko się zbliżał.
Zastanawiałam się, jak poruszyć temat decyzji mieszkaniowej Christosa, bo wciąż jeszcze nie znałam jej szczegółów. Ośmielona tym, że wkrótce dołączy do nas Layla i w razie kłótni będzie mogła być rozjemcą, odważyłam się go zapytać, czy poczynił jakieś dalsze ustalenia.
– Hm, nie znalazłem mieszkania. Ale zdaje się, że znalazłem współlokatora.
– Naprawdę?
– Tak. Wygląda na to, że będę mieszkał z Markosem.
Z Markosem? Z tym nieodpowiedzialnym, niedojrzałym imprezowiczem? Facetem, który wydaje tyle samo pieniędzy na szampana, co na designerskie meble?
– Z Markosem? Żartujesz sobie? Skoro twoi rodzice nie pozwolili ci mieszkać ze mną, to na pewno nie pozwolą ci mieszkać z Markosem!
– Cóż, w zasadzie to była ich propozycja – odparł Christos ze spokojem.
– Ale dlaczego? – Kiedy Christos ogłosił, że się wyprowadza, byłam zła. Teraz dostałam niemalże apopleksji ze złości.
– Ponieważ chodziliśmy razem do szkoły. Oni go znają.
– Ale mnie też znają!
Christos westchnął. Wyglądał na wymizerowanego i zrozpaczonego.
– Wiem, że znają, Nichi mou. – Sięgnął po moją rękę przez stół.
– Idę do łazienki – powiedziałam i pospiesznie weszłam do restauracji. Nie chciałam płakać, usiłowałam nad sobą zapanować, zanim zjawi się Layla. Chciałam, abyśmy spędzili razem miły wieczór.
Przyjrzałam się sobie w lustrze. Wzburzenie mi nie służyło, moje policzki wyglądały na jeszcze bardziej pulchne. Oczy miałam pełne łez. Krawędzią papieru toaletowego ostrożnie otarłam linię rzęs, aby nie rozmazać tuszu. W sąsiedniej kabinie ktoś spuścił wodę, po czym w drzwiach ukazała się Layla.
– Nichi mou, co ci, kali?
Layla objęła mnie i pokryła moją twarz pocałunkami. Była zwyczajnie ubrana – w dżinsy i T-shirt z głębokim dekoltem; włosy upięła w luźny kok, a jej karmelowa skóra lśniła w korzystnym świetle łazienki.
– Wszystko dobrze, Layla. No, faktycznie to etsi-getsi. – Po grecku znaczyło to „tak sobie”.
Uśmiechając się, Layla czule dotknęła mojego ramienia.
– Nauczyłaś się etsi-getsi! Jesteś zachwycająca! Dlaczego, Nichi mou, co się stało?
Nie planowałam wtajemniczać Layli w taki sposób, ale lepsze to niż wylać żale przed Christosem i być może rozpocząć kolejną kłótnię w restauracji. Opowiedziałam jej więc wszystko, dzieląc się z nią moimi wątpliwościami, gniewem i lękiem. Słuchała uważnie, uśmiechając się. Jej uśmiech nie zniknął nawet wtedy, gdy powiedziałam jej o Markosie.
– Layla, czy mogłabyś z nim porozmawiać? Wytłumaczyć mu, dlaczego jestem taka zdenerwowana tym, że pozwala rodzicom podejmować decyzje dotyczące naszego wspólnego życia?
Uśmiech Layli zaczął blednąć.
– Nie staję po jego stronie, Nichi, ale być może Christos nie chce, aby stres wiążący się ze studiami miał wpływ na wasz związek. Kiedy zaczęłam pisać moją magisterkę, ciągle kłóciłam się z Constantine’em. – Constantine to chłopak Layli. Po siedmiu latach nauki, mieszkając na dwóch krańcach kontynentach, nadal byli razem. – Rozumiem, skąd pochodzisz, ale to niestety kwestia kulturowa. Christos jest typem buntownika, o ile go znam, musiał myśleć o tym długo i intensywnie.
Znowu ścisnęło mnie w gardle. O Boże, ty też, Layla? Nie mogłam uwierzyć, że przyczyny naszego konfliktu upatrywała w tarciach kulturowych. Czy chciała przez to powiedzieć, że związek ze mną to bunt Christosa przeciwko własnym rodzicom? Że według nich powinien mnie porzucić?
– Wiem, jak greccy rodzice potrafią się wtrącać – mówiła dalej. – Są cholernie irytujący i przesadnie nadopiekuńczy, ale co można zrobić?
Więc to tak. Layla też nie rozumiała. A jeśli nawet, to jej odpowiedź znaczyła: „Radź sobie z tym sama”. To był mój problem. Christos zamierzał się wyprowadzić, a ja musiałam się z tym zmierzyć.
Layla widziała nieskrywany ból malujący się na mojej twarzy.
– On cię kocha, Nichi mou.
– To dlaczego ode mnie odchodzi? – Miałam ochotę krzyczeć. Sama myśl, że powodem wyprowadzki Christosa mogła być nie tylko jego rodzina, ale to, że sam tego chciał, była zbyt bolesna, by ją rozważać.
Do wyprowadzki Christosa został tylko miesiąc. Pod koniec lipca leciał do Grecji na lato, głównie aby pomagać w warsztacie, a ja miałam dołączyć do niego w końcu sierpnia. Mieliśmy spędzić wakacje na wyspie Rodos, skąd pochodziła jego rodzina i gdzie wciąż miała dom.
Oboje tak dużo pracowaliśmy, że wspólnie jedynie jedliśmy obiady i oglądaliśmy telewizję. Na dodatek rzadziej niż kiedykolwiek uprawialiśmy seks, tylko trzy razy w tygodniu. Wielu osobom może się wydawać, że to sporo, ale jako studenci mający mnóstwo wolnego czasu kochaliśmy się raz lub dwa razy w ciągu dnia. Codziennie. Trwało to nawet po wspólnej przeprowadzce do Londynu. Trudno powiedzieć, czy zmniejszona aktywność wynikała z tego, że po prostu pracowaliśmy na pełen etat i byliśmy zmęczeni dojazdami, czy raczej coś się zmieniało między nami.
Christos lubił analizować nasz związek.
– Jak nam idzie, Nichi mou? Jak uważasz? Czy między nami dobrze się układa? Masz do mnie jakieś zastrzeżenia? Jak mogę się poprawić?
Zadawał te pytania, jakby udawał psychoterapeutę, często kiedy czytałam gazetę, a on czyścił nasze buty albo składał pranie. Ale nie przypominam sobie, żeby pytał o to w ostatnich tygodniach, a ja z pewnością nie chciałam na to pytanie odpowiadać.
Kiedy Christos wyjechał do Grecji, płakałam, ponieważ był to ostatni raz, kiedy opuszczał nasz dom, aby już do niego nie wrócić. Stałam przy oknie i patrzyłam, jak idzie w kierunku stacji metra z plecakiem na prostych i silnych ramionach, ciągnąc walizkę na kółkach. Odwrócił się, aby mi pomachać. On też trochę płakał.
Po trzech tygodniach nudnej pracy i nieco sztywnych późnowieczornych rozmowach telefonicznych z Christosem w końcu wyruszałam do Grecji. Czekając w sali odlotów na samolot, poczułam się spokojniejsza niż w ciągu minionych dni. Miałam na sobie białe płócienne biodrówki, które opinały mi pupę tak, jak lubił to Christos (w końcu to on namówił mnie, abym je kupiła), zielony bezrękawnik z koronkową lamówką i głębokim dekoltem oraz sandały, które Christos przywiózł mi z ostatniej podróży do Aten. Na szyi zawiesiłam srebrny naszyjnik z perłami – również podarunek od Christosa. Wymownie spoczywał między moimi piersiami. Czekając, aż wywołają mój lot, gładziłam go w zamyśleniu, jakby to był różaniec.
Wtedy zadzwonił Christos.
– Czekamy na ciebie, Nichi mou. Już umyłem samochód, Mimi pościeliła twoje łóżko, a Tolkien nawet wziął kąpiel na twoją cześć. – Mimi była sprzątaczką, a Tolkien to domowy kot. – Jesteś na to gotowa, Jajeczko?
Byłam. Nie mogłam się doczekać, żeby być znów z Christosem. Nikt nie mógł się z nim równać. On był dla mnie idealnym mężczyzną.