Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Romeo i Julia - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
0,00

Romeo i Julia - ebook

Shakespeare, William (1564-1616), Romeo i Julia, tłum. Józef Paszkowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, wyd. 5, Warszawa, 1975

Kategoria: Gimnazjum
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-272-2986-1
Rozmiar pliku: 174 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROMEO I JULIA

OSOBY

1. ESKALUS — książę panujący w Weronie
2. PARYS — młody Weroneńczyk szlachetnego rodu, krewny księcia
3. MONTEKI
4. KAPULET
5. STARZEC — stryjeczny brat Kapuleta
6. ROMEO — syn Montekiego
7. MERKUCJO — krewny księcia
8. BENWOLIO — synowiec Montekiego
9. TYBALT — krewny Pani Kapulet
10. LAURENTY — ojciec franciszkanin
11. JAN — brat z tegoż zgromadzenia
12. BALTAZAR — służący Romea
13. SAMSON
14. GRZEGORZ
15. ABRAHAM — służący Montekiego
16. APTEKARZ
17. TRZECH MUZYKANTÓW
18. PAŹ PARYSA
19. PIOTR
20. DOWÓDCA WARTY
21. PANI MONTEKI — małżonka Montekiego
22. PANI KAPULET — małżonka Kapuleta
23. JULIA — córka Kapuletów
24. MARTA — mamka Julii
25. Obywatele weroneńscy, różne osoby płci obojej, liczący się do przyjaciół obu domów, maski, straż wojskowa i inne osoby.

Rzecz odbywa się przez większą część sztuki w Weronie, przez część piątego aktu w Mantui.PROLOG

Przełożył Jan Kasprowicz

Dwa rody, zacne jednako i sławne —

Tam, gdzie się rzecz ta rozgrywa, w Weronie,

Do nowej zbrodni pchają złości dawne,

Plamiąc szlachetną krwią szlachetne dłonie

Z łon tych dwu wrogów wzięło bowiem życie,

Pod najstraszliwszą z gwiazd, kochanków dwoje;

Po pełnym przygód nieszczęśliwych bycie

Śmierć ich stłumiła rodzicielskie boje.

Tej ich miłości przebieg zbyt bolesny

I jak się ojców nienawiść nie zmienia,

Aż ją zakończy dzieci zgon przedwczesny,

Dwugodzinnego treścią przedstawienia,

Które otoczcie cierpliwymi względy,

Jest w nim co złego, my usuniem błędy...AKT PIERWSZY

SCENA PIERWSZA

Plac publiczny. Wchodzą Samson i Grzegorz uzbrojeni w tarcze i miecze.

SAMSON

Dalipan, Grzegorzu, nie będziem darli pierza.

GRZEGORZ

Ma się rozumieć, bobyśmy byli zdziercami.

SAMSON

Ale będziemy darli koty, jak z nami zadrą.

GRZEGORZ

Kto zechce zadrzeć z nami, będzie musiał zadrżeć.

SAMSON

Mam zwyczaj drapać zaraz, jak mię kto rozrucha.

GRZEGORZ

Tak, ale nie zaraz zwykłeś się dać rozruchać.

SAMSON

Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą bardzo łatwo.

GRZEGORZ

Rozruchać się tyle znaczy co ruszyć się z miejsca; być walecznym jest to stać nieporuszenie: pojmuję więc, że skutkiem rozruchania się twego będzie - drapnięcie.

SAMSON

Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą tylko do stania na miejscu. Będę jak mur dla każdego mężczyzny i każdej kobiety z tego domu.

GRZEGORZ

To właśnie pokazuje twoją słabą stronę; mur dla nikogo niestraszny i tylko słabi go się trzymają.

SAMSON

Prawda, dlatego to kobiety, jako najsłabsze, tulą się zawsze do muru. Ja też odtrącę od muru ludzi Montekich, a kobiety Montekich przyprę do muru.

GRZEGORZ

Spór jest tylko między naszymi panami i między nami, ich ludźmi.

SAMSON

Mniejsza mi o to, będę nieubłagany. Pobiwszy ludzi, wywrę wściekłość na kobietach: rzeź między nimi sprawię.

GRZEGORZ

Rzeź kobiet chcesz przedsiębrać?

SAMSON

Nie inaczej: wtłoczę miecz w każdą po kolei. Wiadomo, że się do lwów liczę.

GRZEGORZ

Tym lepiej, że się liczysz do zwierząt; bo gdybyś się liczył do ryb, to byłbyś pewnie sztokfiszem. Weź no się za instrument, bo oto nadchodzi dwóch domowników Montekiego.

Wchodzą Abraham i Baltazar.

SAMSON

Mój giwer już dobyty: zaczep ich, ja stanę z tyłu.

GRZEGORZ

Gwoli drapania?

SAMSON

Nie bój się.

GRZEGORZ

Ja bym się miał bać z twojej przyczyny!

SAMSON

Miejmy prawo za sobą, niech oni zaczną.

GRZEGORZ

Marsa im nastawię przechodząc; niech go sobie, jak chcą, tłumaczą.

SAMSON

Nie jak chcą, ale jak śmią. Ja im gębę wykrzywię; hańba im, jeśli to ścierpią.

ABRAHAM

Skrzywiłeś się na nas, mości panie?

SAMSON

Nie inaczej, skrzywiłem się.

ABRAHAM

Czy na nas się skrzywiłeś, mości panie?

SAMSON

do Grzegorza

Będziemy–ż mieli prawo za sobą, jak powiem: tak jest?

GRZEGORZ

Nie.

SAMSON

Nie, mości panie; nie skrzywiłem się na was, tylko skrzywiłem się tak sobie.

GRZEGORZ

do Abrahama

Zaczepki waść szukasz?

ABRAHAM

Zaczepki? nie.

SAMSON

Jeżeli jej szukasz, to jestem na waścine usługi. Mój pan tak dobry jak i wasz.

ABRAHAM

Nie lepszy.

SAMSON

Niech i tak będzie.

Benwolio ukazuje się w głębi.

GRZEGORZ

na stronie do Samsona

Powiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana.

SAMSON

Nie inaczej; lepszy.

ABRAHAM

Kłamiesz.

SAMSON

Dobądźcie mieczów, jeśli macie serca. Grzegorzu, pamiętaj o swoim pchnięciu.

BENWOLIO

Odstąpcie, głupcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie.

Rozdziela ich swoim mieczem.

W

chodzi Tybalt.

TYBALT

Cóż to? krzyżujesz oręż z parobkami?

Do mnie, Benwolio! pilnuj swego życia.

BENWOLIO

Przywracam tylko pokój. Włóż miecz nazad

Albo wraz ze mną rozdziel nim tych ludzi.

TYBALT

Z gołym orężem pokój? Nienawidzę

Tego wyrazu, tak jak nienawidzę

Szatana, wszystkich Montekich i ciebie.

Broń się, nikczemny tchórzu.

Walczą. Nadchodzi kilku przyjaciół obu partii i mieszają się do zwady; wkrótce potem wchodzą mieszczanie z pałkami.

PIERWSZY OBYWATEL

Hola! berdyszów! pałek! Dalej po nich!

Precz z Montekimi, precz z Kapuletami!

Wchodzą Kapulet i Pani Kapulet

KAPULET

Co za hałas? Podajcie mi długi

Mój miecz! hej!

PANI KAPULET

Raczej kulę; co ci z miecza?

KAPULET

Miecz, mówię! Stary Monteki nadchodzi.

I szydnie swoją klingą mi urąga.

Wchodzą Monteki i Pani Monteki.

MONTEKI

Ha! nędzny Kapulecie!

do żony

Puść mnie, pani.

PANI MONTEKI

Nie puszczę cię na krok, gdy wróg przed tobą.

Wchodzi Książę z orszakiem.

KSIĄŻĘ

Zapamiętali niesforni poddani,

Bezcześciciele bratniej stali! Cóż to,

Czy nie słyszycie? Ludzie czy zwierzęta,

Co wściekłych swoich gniewów żar gasicie

W własnych żył swoich źródle purpurowym;

Pod karą tortur wypuśćcie natychmiast

Z dłoni skrwawionych tę broń buntowniczą

I posłuchajcie tego, co niniejszym

Wasz rozjątrzony książę postanawia.

Domowe starcia, z marnych słów zrodzone

Przez was, Monteki oraz Kapulecie,

Trzykroć już spokój miasta zakłóciły,

Tak że poważni wiekiem i zasługą

Obywatele werońscy musieli

Porzucić swoje wygodne przybory

I w stare dłonie stare ująć miecze,

By zardzewiałym ostrzem zardzewiałe

Niechęci wasze przecinać. Jeżeli

Wzniecicie kiedyś waśń podobną,

Zamęt pokoju opłacicie życiem.

A teraz wszyscy ustąpcie niezwłocznie.

Ty, Kapulecie, pójdziesz ze mną razem;

Ty zaś, Monteki, przyjdziesz po południu

Na ratusz, gdzie ci dokładnie w tym względzie

Dalsza ma wola oznajmiona będzie.

Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnych

Pod karą śmierci, aby się rozeszli.

Książę z orszakiem wychodzi. Podobnież Kapulet, Pani Kapulet, Tybalt, obywatele i słudzy.

MONTEKI

Kto wszczął tę nową zwadę? Mów, synowcze,

Był żeś tu wtedy, gdy się to zaczęło?

BENWOLIO

Nieprzyjaciela naszego pachołcy

I wasi już się bili, kiedym nadszedł;

Dobyłem broni, aby ich rozdzielić:

Wtem wpadł szalony Tybalt z gołym mieczem,

I harde zionąc mi w uszy wyzwanie,

Jął się wywijać nim i siec powietrze,

Które świszczało tylko szydząc z marnych

Jego zamachów. Gdyśmy tak ze sobą

Cięcia i pchnięcia zamieniali, zbiegł się

Większy tłum ludzi; z obu stron walczono,

Aż książę nadszedł i rozdzielił wszystkich.

PANI MONTEKI

Lecz gdzież Romeo? Widział żeś go dzisiaj?

Jakże się cieszę, że nie był w tym starciu.

BENWOLIO

Godziną pierwej, nim wspaniałe słońce

W złotych się oknach wschodu ukazało,

Troski wygnały mię z dala od domu

W sykomorowy ów gaj, co się ciągnie

Ku południowi od naszego miasta.

Tam, już tak rano, syn wasz się przechadzał.

Ledwiem go ujrzał, pobiegłem ku niemu;

Lecz on, spostrzegłszy mię, skrył się natychmiast

I w najciemniejszej ukrył się gęstwinie.

Pociąg ten jego do odosobnienia

Mierząc mym własnym (serce nasze bowiem

Jest najczynniejsze, kiedyśmy samotni),

Nie przeszkadzałem mu w jego dumaniach

I w inną stronę się udałem, chętnie

Stroniąc od tego, co rad mnie unikał.

MONTEKI

Nieraz o świcie już go tam widziano

Łzami poranną mnożącego rosę,

A chmury — swego oblicza chmurami,

Aliści ledwo na najdalszym wschodzie

Wesołe słońce sprzed łoża Aurory

Zaczęło ściągać cienistą kotarę,

On, uciekając od widoku światła,

Co tchu zamykał się w swoim pokoju;

Zasłaniał okna przed jasnym dnia blaskiem

I sztuczną sobie ciemnicę utwarzał.

W czarne bezdroża dusza jego zajdzie,

Jeśli się na to lekarstwo nie znajdzie.

BENWOLIO

Szanowny stryju, znasz–że powód tego?

MONTEKI

Nie znam i z niego wydobyć nie mogę.

BENWOLIO

Wybadywał żeś go jakim sposobem?

MONTEKI

Wybadywałem i sam, i przez drugich,

Lecz on jedyny powiernik swych smutków.

Tak im jest wierny, tak zamknięty w sobie,

Od otwartości wszelkiej tak daleki

Jak pączek kwiatu, co go robak gryzie,

Nim światu wonny swój kielich roztoczył

I pełność swoją rozwinął przed słońcem.

Gdybyśmy mogli dojść tych trosk zarodka,

Nie zbrakłoby nam zaradczego środka.

Romeo ukazuje się w głębi.

BENWOLIO

Oto nadchodzi. Odstąpcie na stronę;

Wyrwę mu z piersi cierpienia tajone.

MONTEKI

Obyś w tej sprawie, co nam serce rani,

Mógł być szczęśliwszym od nas! Pójdźmy, pani.

Wychodzą Monteki i Pani Monteki.

BENWOLIO

Dzień dobry, bracie.

ROMEO

Jeszcze–ż nie południe?

BENWOLIO

Dziewiąta biła dopiero.

ROMEO

Jak nudnie

Wloką się chwile. Moi–ż to rodzice

Tak spiesznie w tamtą zboczyli ulicę?

BENWOLIO

Tak jest. Lecz cóż tak chwile twoje dłuży?

ROMEO

Nieposiadanie tego, co je skraca.

BENWOLIO

Miłość więc?

ROMEO

Brak jej.

BENWOLIO

Jak to? brak miłości?

ROMEO

Brak jej tam, skąd bym pragnął wzajemności.

BENWOLIO

Niestety! Czemuż, zdając się niebianką,

Miłość jest w gruncie tak srogą tyranką?

ROMEO

Niestety! Czemuż, z zasłoną na skroni,

Miłość na oślep zawsze cel swój goni!

Gdzież dziś jeść będziem? Ach! Był tu podobno

Jakiś spór? Nie mów mi o nim, wiem wszystko.

W grze tu nienawiść wielka, lecz i miłość.

O! wy sprzeczności niepojęte dziwa!

Szorstka miłości! nienawiści tkliwa!

Coś narodzone z niczego! Pieszczoto

Odpychająca! Poważna pustoto!

Szpetny chaosie wdzięków! Ciężki puchu!

Jasna mgło! Zimny żarze! Martwy ruchu!

Śnie bez snu! Taką to w sobie zawiłość,

Taką niełączność łączy moja miłość.

Czy się nie śmiejesz?

BENWOLIO

Nie, płakałbym raczej.

ROMEO

Nad czym, poczciwa duszo?

BENWOLIO

Nad uciskiem,

Poczciwej duszy twojej.

ROMEO

A więc strzała

Miłości nawet przez odbitkę działa?

Dość mi już ciężył mój smutek, ty jego

Brzemię powiększasz przewyżką twojego;

Współczucie twoje nad moim cierpieniem

Nie ulgą, ale nowym jest kamieniem

Dla mego serca. Miłość, przyjacielu,

To dym, co z parą westchnień się unosi;

To żar, co w oku szczęśliwego płonie;

Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie.

Czymże jest więcej? Istnym amalgamem,

Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem.

Bądź zdrów.

chce odejść

BENWOLIO

Zaczekaj! krzywdę byś mi sprawił,

Gdybyś mą przyjaźń z kwitkiem tak zostawił.

ROMEO

Ach! ja nie jestem tu, nie jestem sobą;

To nie Romeo, co rozmawia z tobą.

BENWOLIO

Kogóż to kochasz? mów!

ROMEO

Przestań mię dręczyć.

Mam–że wraz jęczyć i mówić?

BENWOLIO

Nie jęczyć,

Tylko mi klucz dać do tego problemu,

Kogóż to kochasz? Powiedz.

ROMEO

Każ choremu

Pisać testament: będzie–ż to wezwanie

Dobre dla tego, kto jest w tak złym stanie?

A więc, kobietę kocham.

BENWOLIO

Celniem mierzył,

Gdym to pomyślał, nimeś mi powierzył.

ROMEO

Biegle celujesz. I ta, którą kocham,

Jest piękna.

BENWOLIO

W piękny cel trafić najłatwiej.

ROMEO

A właśnieś chybił. Niczym tu kołczany

Kupida; ona ma naturę Diany;

Pod twardą zbroją wstydliwości swojej

Grotów miłości wcale się nie boi;

Szydzi z nawału zaklęć oblężniczych;

Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych;

Nawet jej złota wszechwładztwo nie zjedna.

Bogata w wdzięki, w tym jedynie biedna,

Że kiedy umrze, do grobu z nią zstąpi

Całe bogactwo, którego tak skąpi.

BENWOLIO

Wiecznie–ż chce sama zostać z swym bogactwem?

ROMEO

Tak jest; i skąpstwo to jest marnotrawstwem,

Bo piękność, którą własna srogość strawia,

Całą potomność piękności pozbawia.

Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem;

Zbyt mądrze piękna: stąd istnym jest głazem.

Przysięgła nigdy nie kochać i dzięki

Temu skazanym - wieczne cierpieć męki.

BENWOLIO

Jest na to rada: przestań myśleć o niej.

ROMEO

Doradź–że także, jakim bym sposobem

Mógł przestać myśleć.

BENWOLIO

Dając oczom wolność

Rozpatrywania się w innych pięknościach.

ROMEO

To byłby tylko sposób przywołania

Jej cudnych wdzięków tym żywiej na pamięć.

Maska kryjąca lica pięknej damy,

Choć czarna, nęci nas, bo przeczuwamy

Pod nią zbiór ponęt; ten, co wzrok postradał,

Zapomni–ż kiedy, jaki skarb posiadał?

Pokaż mi jaki ideał dziewczęcy,

Będzie–ż on dla mnie w istocie czym więcej

Jak przypomnieniem, że jest piękność inna,

Przed którą ta by uklęknąć powinna?

Bądź zdrów, niewczesną podajesz mi radę.

BENWOLIO

Najpraktyczniejszą — życie w zastaw kładę.

Wychodzą.

SCENA DRUGA

Ulica. Wchodzą Kapulet i Parys, za nimi Służący.

KAPULET

Podobną jak mnie karą zagrożono

I Montekiemu; ależ w wieku naszym

Spokojnie siedzieć, rzecz nietrudna.

PARYS

Oba

Szanownych szczepów jesteście odrośle;

Tym ci żałośniej, że od tyla czasu

Żyjecie w takim rozdwojeniu z sobą.

Cóż mówisz, panie, na moje zabiegi?

KAPULET

To samo, co już dawniej powiedziałem:

Mojemu dziecku świat jest jeszcze obcy,

Ledwie czternastu lat wysnuła przędzę;

Parę jej wiosen jeszcze przeżyć trzeba,

Nim małżeńskiego zakosztuje chleba.

PARYS

Z młodszych bywały nieraz szczęsne matki.

KAPULET

Lecz prędko więdną przedwczesne mężatki.

Ziemia schłonęła wszystkie me nadzieje:

Oprócz tej jednej; ona jest, Parysie,

Przyszłą, jedyną moich ziem dziedziczką.

Staraj się jednak, skarb sobie jej serce,

Chęć ma z jej chęcią nie będzie w rozterce;

Jeśli cię przyjmie, głos ojca w tym względzie

Jej pozwolenia echem tylko będzie.

Daję dziś wieczór, na który niemało

Gości sprosiłem; gdyby ci się dało

Być jednym więcej, w nader miły sposób

Zwiększyłbyś przez to zbiór miłych mi osób.

W biednym mym domu, jednocześnie z nocą,

Takie dziś gwiazdy ziemskie zamigocą,

Że od ich blasku blask niebieski zblednie.

Uciechy, młodym ludziom odpowiednie,

Podobne do tych, jakie kwiecień sprawia,

Gdy w starym progu zimy się pojawia;

Takie uciechy, w całej swojej mocy,

Wśród hożych dziewic staną się tej nocy

Udziałem twoim w domu Kapuletów.

Przyjdź, przejrz i wybierz sobie z tych bukietów

Kwiat najpiękniejszy. I mój kwiat tam luby

Wejdzie do liczby, choć nie do rachuby.

Idźmy.

do Sługi

A wasze obejdź w krąg Weronę,

Wynajdź osoby tu wyszczególnione

oddaje mu papier

I powiedz każdej: że mój dom otworem

Na ich usługi stanie dziś wieczorem.

Wychodzą Kapulet i Parys.

SŁUŻĄCY

Mam wynaleźć osoby tu wyszczególnione: to się znaczy według tego, co tu napisano... A cóż tu napisano? Oto: że szewc ma pilnować łokcia, a krawiec kopyta; rybak pędzla, a malarz więcierza. Jakże wynajdę osoby tu wyszczególnione, kiedy nie mogę wynaleźć środka na wyczytanie tego, co osoba pisząca tu wyszczególniła? Kazano mi jednak; muszę się udać do uczonych. Oto jacyś ichmoście. W samą porę nadchodzą.

Wchodzi Romeo i Benwolio.

BENWOLIO

Tak, bracie, płomień spędza się płomieniem,

Ból dawny nowym leczy się cierpieniem;

Kręć się na odwrót, gdy masz zawrót głowy;

Klin wyrugujesz, klin wbijając nowy;

Zaczerpnij nowej zarazy do łona,

A jad dawniejszej niewątpliwie skona.

ROMEO

Liść pokrzywiany wyborny jest na to.

BENWOLIO

Na cóż to, proszę?

ROMEO

Na oparzeliznę;

Spróbuj no tylko.

BENWOLIO

Powiedz mi, Romeo,

Czyś ty oszalał?

ROMEO

Nie, nie oszalałem;

Lecz wpadłem w gorszy stan niż szalonego;

W loch się dostałem, jestem pastwą głodu,

Chłost i mąk... Dobry wieczór, przyjacielu.

SŁUŻĄCY

Nawzajem, panie. Czy umiesz pan czytać?

ROMEO

Niestety! umiem w moim przeznaczeniu

Czytać niedolę.

SŁUŻĄCY

Tego się bez książki

Można nauczyć; ale ja się pytam,

Czy pan pisane rzeczy umie czytać?

ROMEO

Małej mi rzeczy do tego potrzeba,

To jest znać tylko język i litery.

SŁUŻĄCY

Słusznie pan mówisz, bądź–że zdrów i wesół.

chce odejść

ROMEO

Czekaj no, wasze, umiem czytać.

czyta

„Sinior Martino, jego małżonka i córki. Hrabia Anzelm ze swymi pięknymi siostrami. Siniora wdowa po Witruwiuszu. Sinior Placentio i jego miłe siostrzenice. Merkucjusz i jego brat Walenty. Mój stryj Kapulet z małżonką i córkami. Moja śliczna siostrzenica, Rozalina, Liwia, Sinior Valentio i nasz kuzyn Tybalt. Lucjusz i nadobna Helena.” Wspaniałe grono! (oddaje kartę) Gdzież oni przyjść mają?

SŁUŻĄCY

Owdzie.

ROMEO

Gdzie?

SŁUŻĄCY

Do naszego pałacu, na wieczerzę.

ROMEO

Do czyjego pałacu?

SŁUŻĄCY

Mojego pana.

ROMEO

W istocie powinienem się był przede wszystkim spytać, kto nim jest.

SŁUŻĄCY

Oznajmię to panu bez pytania: moim panem jest możny, bogaty Kapulet; jeżeli panowie nie jesteście z domu Montekich, to was zapraszam do niego na kubek wina. Bądźcie weseli.

wychodzi

BENWOLIO

Na tym wieczorze Kapuleta będzie

Bożyszcze twoje, piękna Rozalina,

Obok najpierwszych piękności werońskich.

Pójdź tam i okiem bezstronnym porównaj

Jej twarz z obliczem tych, które ci wskażę:

Wnet nowe bóstwo ślad dawnego zmaże.

ROMEO

Gdyby rzetelny mój wzrok tak fałszywe

Miał dać świadectwo, łzy, stańcie się żarem!

Wy, zalewane wciąż, a jeszcze żywe

Przezrocza, spłońcie pod kłamstwa nadmiarem!

Zatrzeć jej wdzięki! Nigdy wszechwidzące

Równej piękności nie widziało słońce.

BENWOLIO

Wielbisz ją, boś ją jedną na oboich

Ważył dotychczas szalach oczu swoich,

Lecz umieść na tej wadze kryształowej

Obok niej inną, którą ci gotowy

Będę dziś wskazać; a ręczę, że owa

Nieporównana w kąt się przed tą schowa.

ROMEO

Pójdę tam, ale z obojętnym okiem,

Jednej wyłącznie poić się widokiem.

Wychodzą.

SCENA TRZECIA

Pokój w domu Kapuletów. Wchodzi Pani Kapulet i Marta

PANI KAPULET

Gdzie moja córka? Idź ją tu przywołać.

MARTA

Na moją cnotę do dwunastu wiosen —

Już ją wołałam. Pieszczotko, biedronko!

Julciu! pieszczotko moja! moje złotko!

Boże, zmiłuj się! Gdzież ona jest? Julciu!

Wchodzi Julia.

JULIA

Czy mnie kto wołał?

MARTA

Mama.

JULIA

Jestem, pani;

Co mi rozkażesz?

PANI KAPULET

Słuchaj. Odejdź, Marto;

Mam z nią sam na sam coś do pomówienia.

Marto, pozostań; przychodzi mi na myśl,

Że twa obecność może być potrzebna.

Julka ma piękny już wiek, wszakże prawda?

MARTA

Ba, mogę wiek jej policzyć na palcach.

PANI KAPULET

Czternaście ma już lat, jak mi się zdaje.

MARTA

Czternaście moich zębów w zakład stawię

(Chociaż właściwie mam ich tylko cztery),

Że jeszcze nie ma. Rychło–ż będzie święto

Piotra i Pawła?

PANI KAPULET

Za parę tygodni

Mniej więcej.

MARTA

Mniej czy więcej, czy okrągło,

Ale dopiero w wieczór na świętego

Piotra i Pawła skończy lat czternaście.

Ona z Zuzanką, Boże, zbaw nas grzesznych!

Były rówieśne. Zuzanka u Boga —

Był–że to anioł! ale jak mówiłam,

Julcia dopiero na świętego Piotra

i Pawła skończy spełna lat czternaście.

Tak, tak; pamiętam dobrze. Mija teraz

Rok jedenasty od trzęsienia ziemi;

Właśnie od piersi była odsądzona,

Spomiędzy wszystkich dni bożego roku

Tego jednego nigdy nie zapomnę.

Piołunem sobie wtedy pierś potarłam,

Siedząc na słońcu tuż pod gołębnikiem.

Państwo byliście tego dnia w Mantui.

A co? mam pamięć? Ale jak mówiłam,

Skoro pieszczotka moja na brodawce

Poczuła gorycz, trzeba było widzieć,

Jak się skrzywiła, szarpnęła od piersi;

Gołębnik za mną: skrzyp! a ja co żywo

Na równe nogi: hyc! nie myśląc czekać,

Aż mi kto każe. Upłynęło odtąd

Lat jedenaście. Umiała już wtedy

0 własnej sile stać, co mówię, biegać,

Dyrdać. Dniem pierwej zbiła sobie czoło.

Mój mąż, świeć Panie jego duszy! podniósł

Z ziemi niebogę; był to wielki figlarz.

„Plackiem - rzekł - padasz teraz, a jak przyjdzie

Większy rozumek, to na wznak upadniesz,

Nieprawdaż, Julciu?” A ten mały łotrzyk

Jak mi Bóg miły! przestał zaraz krzyczeć

I odpowiedział: „tak”. Chociażbym żyła

Tysiąc lat, nigdy tego nie zapomnę.

„Nieprawdaż, Julciu - rzekł - że padniesz wznak?”

A mały urwis odpowiedział: „tak”.

PANI KAPULET

Dość tego, Marto, skończ już tę historię.

Proszę cię.

MARTA

Dobrze, miłościwa pani.

Ale nie mogę wstrzymać się od śmiechu,

Kiedy przypomnę sobie, jak to ona

Przestała krzyczeć i odpowiedziała:

„Tak”. Miała jednak guz jak kurze jaje,

Siniec porządny i płakała gorzko;

Ale gdy mąż mój rzekł: „Plackiem dziś padasz,

A jak dorośniesz, to na wznak upadniesz,

Nieprawdaż Julciu?”, tak i niebożątko

Zaraz ucichło i odrzekło: „tak”.

JULIA

Ucichnij też i ty, proszę cię, nianiu.

MARTA

Jużem ucichła przecie. Pan Bóg z tobą!

Ty jesteś perłą ze wszystkich niemowląt,

Jakie karmiłam. Gdybym jeszcze mogła

Patrzeć na twoje zamęście!...

PANI KAPULET

Zamęście!

To jest punkt właśnie, o którym chcę mówić.

Powiedz mi, Julio, co myślisz i jakie

Są chęci twoje we względzie małżeństwa?

JULIA

O tym zaszczycie jeszcze nie myślałam.

MARTA

O tym zaszczycie! Gdybym nie ja była

Twą karmicielką, rzekłabym, żeś mądrość

Wyssała z mlekiem.

PANI KAPULET

Myśl–że o tym teraz.

Młodsze od ciebie dziewczęta z szlachetnych

Domów w Weronie wcześnie stan zmieniają;

Ja sama byłam już matką w tym wieku,

W którym tyś jeszcze panną. Krótko mówiąc,

Waleczny Parys stara się o ciebie.

MARTA

To mi kawaler! panniuniu, to brylant

Taki kawaler: chłopiec gdyby z wosku!

PANI KAPULET

Nie ma w Weronie równego mu kwiatu.

MARTA

Co to, to prawda: kwiat to, kwiat prawdziwy.

PANI KAPULET

Cóż, Julio? Będziesz mogła go kochać?

Dziś w wieczór ujrzysz go wśród naszych gości.

Wczytaj się w księgę jego lic, na których

Pióro piękności wypisało miłość;

Przypatrz się jego rysom, jak uroczo,

Zgodnie się schodzą z sobą i jednoczą;

A co w tej księdze wyda ci się mrocznym,

To w jego oczach stanieć się widocznym.

Do upięknienia tej, zaprawdę rzadkiej,

Edycji męża brak tylko okładki.

Roślina w ziemi, ryba w wodzie żyje;

Miło, gdy piękną treść piękny wierzch kryje;

I tym wspanialsza, tym więcej jest warta

Złota myśl w złotej oprawie zawarta.

Tak więc z nim wszystką jego właść posiędziesz

I w niczym sama ujmy mieć nie będziesz.

MARTA

Ujmy? Ba, owszem przyrost, boć to przecie

Zawżdy z mężczyzną przybywa kobiecie.

PANI KAPULET

Chcesz–że go? powiedz krótko, węzłowato.

JULIA

Zobaczę, jeśli patrzenia dość na to;

Nie głębiej jednak myślę w tę rzecz wglądać,

Jak tobie, pani, podoba się żądać.

Wchodzi Służący.

SŁUŻĄCY

Pani, goście już przybyli; wieczerza zastawiona, czekają na panie, pytają o pannę Julię, przeklinają w kuchni panią Martę; słowem, niecierpliwość powszechna. Niech panie raczą pośpieszyć.

wychodzi

PANI KAPULET

Pójdź, Julio; w hrabi serce tam dygoce.

MARTA

Idź i po błogich dniach błogie znajdź noce.

Wychodzą.

SCENA CZWARTA

Ulica. Wchodzą Romeo, Merkucjo i Benwolio w towarzystwie pięciu czy sześciu masek. Ludzie z pochodniami i inne osoby.

ROMEO

Mamy–ż przy wejściu z przemową wystąpić

Czy też po prostu wejść?

BENWOLIO

Wyszły już z mody

Te ceremonie; nie będziemy z sobą

Wiedli Kupida z opaską na skroni,

Łuk malowany z gontu niosącego

I straszącego dziewczęta jak ptaki,

Ani też owych prawili oracji,

Mdło za suflerem cedzonych na wstępie.

Niech sobie o nas pomyślą, co zechcą;

Wejdziem, pokręcim się i znikniem potem.

ROMEO

Kręćcie się, kiedy chcecie, jam do tego

Dziś niesposobny.

MERKUCJO

Kochany Romeo,

Musisz potańczyć także.

ROMEO

Nie, doprawdy.

Wy macie lekkie trzewiki, to tańczcie;

Mnie ołów serce tłoczy, ledwie mogę

Ruszyć się z miejsca.

MERKUCJO

Zakochany jesteś;

Pożycz strzelistych od Kupida skrzydeł

I wznieś się nimi nad poziomą sferę.

ROMEO

Nie mnie, tkniętemu srodze jego strzałą,

Strzeliście wzbijać się na jego skrzydłach;

Nie mnie się wznosić nad poziom, co nosząc

Brzemię miłości, na poziom upadam.

MERKUCJO

A gdybyś upadł z nią, ją byś obrzemił.

Tak delikatną rzecz przygniótłbyś srodze.

ROMEO

Nazywasz miłość rzeczą delikatną?

Zbyt, owszem, twarda, szorstka i koląca.

MERKUCJO

Twarda–li dla cię, bądź i dla niej twardy;

Kol ją, gdy kole, a zwalisz ją łatwo.

Hola! podajcie mi na twarz pokrowiec!

Maskę na maskę!

wkłada maskę

Niechaj sobie teraz

Ciekawe oko nicuje mą szpetność!

Ta larwa za mnie będzie się rumienić.

BENWOLIO

Idźmy, panowie; zadzwońmy, a potem

Ostro już tylko polećmy się nogom.

ROMEO

Niech trzpioty łechcą nieczułą posadzkę!

Pochodni dla mnie! bom ja dziś skazany,

Jak ów pachołek, co świeci swej pani,

Stać nieruchomie i martwym być widzem.

MERKUCJO

Stój, jak chcesz, byleś tylko nie stał o to,

Co cię tak martwi, a w czym (z całym winnym

Uszanowaniem dla twojej miłości),

Jak w błocie, widzę, po uszy zagrzązłeś.

Nuże, nie palmy świec w dzień.

ROMEO

Palmy–ż teraz.

Bo noc jest.

MERKUCJO

Mniemam, panie, że czas tracąc

Zarówno psujem świece bez potrzeby,

Jak w dzień je paląc. Przyjmij tę uwagę;

Bo w niej pięć razy więcej jest logiki

Niż w naszych pięciu zmysłach.

ROMEO

Uważamy

Za rzecz stosowną pójść tam na ten festyn,

Chociaż logiki w tym nie ma.

MERKUCJO

Dlaczego?

ROMEO

Miałem tej nocy marzenie.

MERKUCJO

Ja także;

ROMEO

Cóż ci się śniło?

MERKUCJO

To, że marzyciele

Najczęściej zwykli kłamać.

ROMEO

Przez sen w łóżku,

Gdy w gruncie marzą o rzeczach prawdziwych.

MERKUCJO

Snadź się królowa Mab widziała z tobą;

Ta, co to babi wieszczkom i w postaci

Kobietki mało co większej niż agat

Na wskazującym palcu aldermana,

Ciągniona cugiem drobniuchnych atomów,

Tuż, tuż śpiącemu przeciąga pod nosem.

Szprychy jej wozu z długich nóg pajęczych,

Osłona z lśniących skrzydełek szarańczy;

Sprzężaj z plecionych nitek pajęczyny;

Lejce z wilgotnych księżyca promyków;

Bicz z cienkiej żyłki na świerszcza szkielecie;

A jej forszpanem mała, szara muszka

Przez pół tak wielka jak ów krągły owad,

Co siedzi w palcu leniwej dziewczyny;

Wozem zaś próżny laskowy orzeszek;

Dzieło wiewiórki lub majstra robaka,

Tych z dawien dawna akredytowanych

Stelmachów wieszczek. W takich to przyborach

Co noc harcują po głowach kochanków,

Którzy natenczas marzą o miłości;

Albo po giętkich kolanach dworaków,

Którzy natenczas o ukłonach marzą;

Albo po chudych palcach adwokatów,

Którym się wtedy roją honoraria;

Albo po ustach romansowych damul,

Którym się wtedy marzą pocałunki;

Często atoli Mab na te ostatnie

Zsyła przedwczesne zmarszczki, gdy ich oddech

Za bardzo znajdzie cukrem przesycony.

Czasem też wjeżdża na nos dworakowi:

Wtedy śnią mu się nowe łaski pańskie;

Czasem i księdza plebana odwiedzi,

Gdy ten spokojnie drzemie, i ogonem

Dziesięcinnego wieprza w nos go łechce:

Wtedy mu nowe śnią się beneficja

Czasem wkłusuje na kark żołnierzowi:

Ten wtedy marzy o cięciach i pchnięciach,

O szturmach, breszach , o hiszpańskich klingach

Czy o pucharach, co mają pięć sążni;

Wtem mu zatrąbi w ucho: nasz bohater

Truchleje, zrywa się, klnąc zmawia pacierz

I znów zasypia. Taka jest Mab: ona,

Ona to w nocy zlepia grzywy koniom

I włos ich gładki w szpetne kudły zbija,

Które rozczesać niebezpiecznie; ona

Jest ową zmorą, co na wznak leżące

Dziewczęta dusi i wcześnie je uczy

Dźwigać ciężary, by się z czasem mogły

Zawołanymi stać gospodyniami.

Ona to, ona...

ROMEO

Skończ już, skończ, Merkucjo,

Prawisz o niczym.

MERKUCJO

Prawię o marzeniach,

Które w istocie niczym innym nie są

Jak wylęgłymi w chorobliwym mózgu

Dziećmi fantazji; ta zaś jest pierwiastku

Tak subtelnego właśnie jak powietrze;

Bardziej niestała niż wiatr, który już to

Mroźną całuje północ, już to z wstrętem

Rzuca ją, dążąc w objęcia południa.

BENWOLIO

Coś ten wiatr zawiał, zdaje się, i na nas,

Wieczerza stoi, spóźnimy się na nią.

ROMEO

Boję się, czyli nie przyjdziem za wcześnie;

Bo moja dusza przeczuwa, że jakieś

Nieszczęście, jeszcze wpośród gwiazd wiszące,

Złowrogi bieg swój rozpocznie od daty

Uciech tej nocy i kres zamkniętego

W mej piersi, zbyt już nieznośnego, życia

Przyśpieszy jakimś strasznym śmierci ciosem.

Lecz niech Ten, który ma ster mój w swym ręku,

Kieruje moim żaglem! Dalej! Idźmy!

BENWOLIO

Uderzcie w bębny!

Wychodzą.

SCENA PIĄTA

Sala w domu Kapuletów. Wchodzą muzykanci i słudzy.

PIERWSZY SŁUGA

Gdzie Potpan? Czemu nie pomaga sprzątać? Gęsi mu paść, nie służyć.

DRUGI SŁUGA

Tak to, kiedy ważne obowiązki lokaja powierzają ludziom złej maniery; na diabła się to zdało.

PIERWSZY SŁUGA

Powynoście stołki! usuńcie na bok bufet! Pozbierajcie srebra! Schowaj no tam dla mnie, braciszku, kawałek marcepana i szepnij na ucho odźwiernemu, żeby wpuścił Zuzannę Grindstone i Nelly; jak mię kochasz! Antoni! Potpan!

DRUGI SŁUGA

Dobrze, chłopcze, gotowe.

PIERWSZY SŁUGA

Wołają was, czekają na was i niecierpliwią się w wielkiej sali.

TRZECI SŁUGA

Nie możemy być tu i tam razem. Dalej, chłopcy! pohulajmy–ż dzisiaj! Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka.

Oddalają się. Kapulet i inni wchodzą z gośćmi i maskami.

KAPULET

Witaj, cna młodzi! Wolne od nagniotków

Damy rachują na waszą ruchawość,

Śliczne panienki, któraż z was odmówi

Stanąć do tańca? O takiej wręcz powiem,

Że ma nagniotki. A co? Tom was zażył!

Dalej, panowie! I ja kiedyś także

Maskę nosiłem i umiałem szeptać

W ucho pięknościom jedwabne powieści,

Co szły do serca; przeszło to już, przeszło.

Nuże, panowie! Grajki, zaczynajcie!

Miejsca! rozstąpmy się! dalej, dziewczęta!

Muzyka gra. Młodzież tańczy.

Hej! więcej światła! Wynieście te stoły!

I zgaście ogień, bo zbyt już gorąco.

Siadaj–że, siadaj, bracie Kapulecie!

Dla nas dwóch czasy pląsów już minęły.

Jakże to dawno byliśmy obydwaj

Po raz ostatni w maskach?

DRUGI KAPULET

Będzie temu

Lat ze trzydzieści.

KAPULET

Co? Co! Nie tak dawno

Było to, pomnę, na godach Lucencja;

Na te Zielone Świątki, da Bóg dożyć,

Będzie dwadzieścia pięć lat.

DRUGI KAPULET

Dawniej, dawniej,

Wszak już syn jego jest trzydziestoletni.

KAPULET

Co mi waść prawisz? Przede dwoma laty

Syn jego nie był jeszcze pełnoletni.

ROMEO

do jednego z sług

Co to za dama, co w tej chwili tańczy

Z tym kawalerem?

SŁUGA

Nie wiem, jaśnie panie.

ROMEO

Ona zawstydza świec jarzących blaski;

Piękność jej wisi u nocnej opaski

Jak drogi klejnot u uszu Etiopa.

Nie tknęła ziemi wytworniejsza stopa.

Jak śnieżny gołąb wśród kawek tak ona

Świeci wśród swoich towarzyszek grona.

Zaraz po tańcu przybliżę się do niej

I dłoń mą uczczę dotknięciem jej dłoni.

Kochał–żem dotąd? O! zaprzecz, mój wzroku!

Boś jeszcze nie znał równego uroku.

TYBALT

Sądząc po głosie, z Montekich to któryś.

Daj no mi rapir, chłopcze. Jak się waży

Ten łotr tu wchodzić i kłamaną larwą

Szyderczo naszej urągać zabawie?

Na krew szlachetną, co mi wzdyma serce,

Nie będzie grzechu, jeśli go uśmiercę.

KAPULET

Tybalcie, co ci to? Czego się zżymasz?

TYBALT

Ujmy tej, stryju, pewno nie wytrzymasz:

Jeden z Montekich, twych śmiertelnych wrogów,

Śmie tu znieważać gościnność twych progów.

KAPULET

Czyż to Romeo?

TYBALT

Tak, ten to nikczemnik.

KAPULET

Daj mu waść pokój, nie wychodzi przecie

z granic wytkniętych dobrym wychowaniem

I prawdę mówiąc, cała go Werona

Ma za młodzieńca pełnego przymiotów;

Nie chciałbym za nic w świecie w moim domu

Czynić mu krzywdy. Uspokój się zatem,

Miły synowcze, nie zważaj na niego,

Taka ma wola; jeśli ją szanujesz,

Okaż uprzejmość i spędź precz z oblicza

Ten mars niezgodny z weselem tej doby.

TYBALT

Taki gość w domu nabawia choroby;

Nie ścierpię go tu.

KAPULET

Chcę go mieć cierpianym.

Cóż to, zuchwalcze? Mówię, że chcę! Cóż to?

Czy ja tu jestem, czy waść jesteś panem?

Waść go tu nie chcesz ścierpieć! Boże odpuść!

Waść mi chcesz gości porozpędzać? kołki

Na łbie mi strugać? przewodzić w mym domu?

TYBALT

Stryju, to hańba!

KAPULET

Cicho! burdą jesteś.

Z tą porywczością doigrasz się waszmość.

Zawsze mi musisz się sprzeciwiać! — Brawo,

Kochana młodzi! — Urwipołeć z waści!

Siedź cicho albo... Hola! Więcej światła! —

Ja cię uciszę. Patrz go! — Żwawo, chłopcy!

TYBALT

Gniew dobrowolny z flegmą przymuszoną

Na krzyż się schodząc wstrząsają mi łono.

Muszę ustąpić; wkrótce się atoli

W gorzką żółć zmieni ta słodycz wbrew woli.

oddala się

ROMEO

do Julii

Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma,

Bluźni dotknięciem: zuchwalstwo takowe

Odpokutować usta me gotowe

Pocałowaniem pobożnym pielgrzyma.

JULIA

do Romea

Mości pielgrzymie, bluźnisz swojej dłoni,

Która nie grzeszy zdrożnym dotykaniem;

Jest–li ujęcie rąk pocałowaniem,

Nikt go ze świętych pielgrzymom nie broni.

ROMEO

jak pierwej

Nie mają–ż święci ust tak jak pielgrzymi?

JULIA

jak pierwej

Mają ku modłom lub kornej podzięce.

ROMEO

Niechże ich usta czynią to co ręce;

Moje się modlą, przyjm modły ich, przyjmij.

JULIA

Niewzruszonymi pozostają święci,

Choć gwoli modłów niewzbronne ich chęci.

ROMEO

Ziść więc cel moich, stojąc niewzruszenie.

I z ust swych moim daj wziąć rozgrzeszenie.

całuje ją

JULIA

Moje więc teraz obciąża grzech zdjęty.

ROMEO

Z mych ust? O! grzechu, zbyt pełen ponęty!

Niechże go nazad rozgrzeszony zdejmie!

Pozwól.

całuje ją znowu

JULIA

Jak z książki całujesz pielgrzymie.

MARTA

Panienko, jejmość pani matka prosi.

ROMEO

Któż jest jej matką?

MARTA

Jej matką? Bajbardzo!

Nikt inny, jeno pani tego domu;

I dobra pani, mądra a cnotliwa.

Ja byłam mamką tej, coś z nią pan mówił.

Smaczny by kąsek miał, kto by ją złowił.

ROMEO

A więc Kapulet! O dolo zbyt sroga!

Życie me jest więc w ręku mego wroga.

BENWOLIO

Wychodźmy, wieczór dobiega już końca.

ROMEO

Niestety! z wschodem dla mnie zachód słońca.

KAPULET

do rozchodzących się gości

Ejże, panowie, pozostańcie jeszcze;

Mają nam wkrótce dać małą przekąskę.

Chcecie koniecznie? Muszę więc ustąpić.

Dzięki wam, mili panowie i panie.

Dobranoc. Światła! Idźmyż spać.

do Drugiego Kapuleta

Braciszku,

Zapóźniliśmy się; idę wypocząć.

Wychodzą wszyscy prócz Julii i Marty.

JULIA

Czy nie wiesz, nianiu, kto to jest ten pan?

MARTA

Ten,tu?

To syn starego Tyberia.

JULIA

A tamten,

Co właśnie ku drzwiom zmierza?

MARTA

To podobno

Młody Petrycy.

JULIA

A ów, tam na prawo,

Co nie chciał tańczyć?

MARTA

Nie wiem.

JULIA

Spytaj, proszę,

Jak się nazywa. Jeżeli żonaty,

Całun mnie czeka zamiast ślubnej szaty.

MARTA

Zwie się Romeo, jest z rodu Montekich,

Synem waszego największego wroga.

JULIA

Jako obcego za wcześnie ujrzałam!

Jako lubego za późno poznałam!

Dziwny miłości traf się na mnie iści,

Że muszę kochać przedmiot nienawiści.

MARTA

Co to jest? co to takiego?

JULIA

To wiersze,

Których mię jeden tancerz dziś nauczył.

MARTA

Pójdź spać, waćpanna.

Głos za sceną: „Julio!”

Dalej! dalej!

Wołają pannę i pusto już w sali.

Wychodzą.Przypisy:

Paszkowski nie przetłumaczył dwu prologów, rozpoczynających akt I oraz akt II sztuki.

W oryg. Sampson, nazwisko, nie imię. W tej scenie Paszkowski tekst nieco zmienił, u Shakespeare’a widać wyraźnie, że to Kapuleci oraz ich służba są agresywni i skłonni do bijatyki.

sztokfisz — z niem. stockfish: suszona ryba, najczęściej z rodziny dorszowatych.

instrument — miecz.

Służba należąca do obu skłóconych domów nosiła specjalne oznaki na kapeluszach, stąd łatwo ich było dostrzec i rozpoznać z daleka.

giwer lub: gwer — broń; tu: miecz.

Marsa... nastawię — Marsem spojrzeć, patrzeć gniewnie i groźnie. W oryg.: przygryzam kciuk; był to gest prowokujący do bójki.

berdyszów! pałek! — w oryg. wymienione są trzy rodzaje kijów i mieczów, noszonych przez miejską straż w Anglii; straż tym właśnie zawołaniem wzywała do rozejścia się w wypadkach ulicznych zamieszek. Berdysz — kij z siekierą o kształcie halabardy.

Przy słowach: „Wchodzą Kapulet i Pani Kapulet”, opuszczono: „Pan Kapulet w sukni” (było to okrycie na ulicę). Przy braku dekoracji takie zmiany ubioru od razu sugerowały widzom zmianę miejsca akcji.

szydnie — szyderczo.

sykomorowy... gaj — sykomory to drzewa z rodziny figowych o niezwykle twardym drewnie.

Aurora — jutrzenka.

amalgam — tu: plaster zmiękczający.

jęczyć — dziś popr. jęczeć.

Kupido — bożek miłości.

Diana — bogini księżyca i łowów, niezłomna dziewica.

Maska... pięknej damy — modne damy nakładały maski, wychodząc na ulicę.

przejrz — dziś popr.: przejrzyj.

płomień spędza się płomieniem — dawniej oparzenie „leczono”, trzymając oparzone miejsce nad ogniem.

Sinior — z wł. signor(e): pan,szlachetnie urodzony, dostojnik.

Siniora — z wł. signora: pani,szlachetnie urodzona.

Marta — w oryg. nurse, niania, piastunka, nazywa się u Shakespeare’a Angeliką. Dlaczego Paszkowski nazwał ją Martą, nie wiadomo.

rychło — szybko (dla wzmocnienia dodano do słowa tego partykułę).

na świętego Piotra i Pawła — w oryg. Lammas. Było to święto Chleba, obchodzone 1 sierpnia; składano wtedy w ofierze chleby upieczone ze świeżej mąki. Julia urodziła się w wigilię święta, czyli 31 lipca.

Rok jedenasty od trzęsienia ziemi — aluzja do aktualnego trzęsienia ziemi w Anglii z 6 kwietnia 1580 r.

Piołun — napar lub wywar z rośliny o tej samej nazwie, bardzo gorzki, stosowany w leczeniu różnych dolegliwości.

mały urwis — w oryg. pretty fool, mały głuptas, lepiej odpowiada tekstowi.

chłopiec gdyby z wosku — popularne powiedzenie: zgrabny, urodziwy, jak ulepiony z wosku.

właść — własność.

Gości niezaproszonych poprzedzał służący z kurtuazyjnymi przeprosinami (często w przebraniu, np. bożka miłości Kupidyna), a następnie już oni sami przy wejściu wygłaszali mowę na cześć gościnności pana domu albo pod adresem znajdujących się dam. Jak widzimy z tekstu, zwyczaj ten wtedy wyszedł już w Anglii z mody.

pokręcim się — w oryg. measure, oznaczające uroczysty taniec rozpoczynający zabawę.

obrzemił — obciążył brzemieniem.

larwa — Nazwę tę dawano karykaturalnym maskom, które aktorzy nakładali na twarze.

Idźmy, panowie; zadzwońmy — w oryg.: knock and enter, czyli zastukajmy kołatką i wejdźmy; dzwonków wtedy jeszcze nie używano.

ja dziś skazany — Romeo bierze w rękę pochodnię na znak, że nie będzie tańczył, tylko z dala wzdychał do Rozaliny, której, nawiasem mówiąc, poeta wcale nie wprowadza na scenę.

nie stał o to — nie dbał o to.

Snadź — przecież.

królowa Mab — Romeo zaczyna opowiadać swój sen, ale przerywa mu Merkucjo barwną opowieścią o „akuszerce wróżek”, maleńkiej, często złośliwej nimfie, która ludziom przynosi marzenia, przejeżdżając nad śpiącymi swoim niezwykłym, miniaturowym powozem. Nazwa ta, etymologicznie nie wyjaśniona, pojawia się po raz pierwszy dopiero u Shakespeare’a, po nim wymieniają królową Mab Michael Drayton i Ben Jonson. Służy ona za tytuł do poematu pióra romantycznego poety Percy Bysshe Shelleya; staje się tam władczynią ludzkich myśli.

aldermana — rajcy miejskiego; nosili oni pierścienie z agatem na znak swego stanowiska.

Sprzężaj — uprząż.

z wilgotnych księżyca promyków — według dawnych pojęć promienie księżyca były wilgotne, ponieważ miał on w swym władaniu przypływy i odpływy morza.

forszpan — zaprzęg.

Przez pół tak wielka — tylko w połowie tak wielka.

stelmach — dawn. rzemieślnik: specjalista od kół do powozów.

Dziesięcinnego wieprza — wieprza składanego w dziesięcinie, czyli w podatku kościelnym stanowiącym dziesiątą część zbiorów.

beneficja — ziemie, z których duchowny pobierał dożywotnio dochody.

bresze — wyłomy w murze zdobywanego miasta.

sążeń — dawna jednostka długości, wynosząca ok. 2 m, wyznaczana rozpiętością ramion.

Wychodzą — w oryg. „chodzą dookoła sceny” — była to umowna zmiana miejsca akcji.

Potpan — skrócone potcompanion — kuchcik.

Wynieście te stoły — stoły składały się z blatu opieranego na krzyżakach, w razie potrzeby stawiano je na bok, aby nie zabierały miejsca, i tak jest w oryginale.

bracie Kapulecie — jak wynika z zaproszenia (I, 2), jest on stryjem ojca Julii.

Piękność jej... — w oryg. poetyczniej: piękność Julii „wisi na policzku nocy”, jaśnieje jak księżyc na tle czarnego nieba.

burda — osoba wywołująca konflikty, bijatyki (właśnie: burdy).

do Julii — pierwsza ich rozmowa napisana jest w formie sonetu.

Na zakończenie tańców podawano lekkie potrawy i ciasta.Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi materiałami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały udostępnione są na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach 3.0 PL.

Źródło: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/romeo-i-julia

Tekst opracowany na podstawie: Shakespeare, William (1564-1616), Romeo i Julia, tłum. Józef Paszkowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, wyd. 5, Warszawa, 1975

Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.

Opracowanie redakcyjne i przypisy: Róża Jabłkowska, Aleksandra Sekuła, Olga Sutkowska.

Plik wygenerowany dnia 2011-01-26.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: