www.1939.com.pl - ebook
www.1939.com.pl - ebook
Podpułkownik Jerzy Grobicki, dowódca Pierwszego Samodzielnego Batalionu Rozpoznawczego, nawet w najczarniejszych snach nie przypuszczał, że wraz ze swoją elitarną jednostką zamiast w Afganistanie roku 2007, wyląduje pod Mokrą w dniu 1 września 1939 roku i z miejsca zostanie zaatakowany przez Wermacht.
Rozpoczyna się fascynująca gra wojenna. Garstka żołnierzy NATO, uzbrojona w śmiercionośny, futurystyczny sprzęt, zmaga się w krwawym boju z nieprzeliczoną potęgą hitlerowskich Niemiec.
Grobicki ma przy tym świadomość, że broniąc ojczyzny swoich dziadów, jednocześnie ingeruje w historię, czego skutków nie jest w stanie przewidzieć. W tym niesłychanym dziele sekundują mu barwni oficerowie i żołnierze, a także piękna pani kapitan Nancy Sanchez z US Army.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62730-17-9 |
Rozmiar pliku: | 989 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
mojej żonie Kasi, bez której wsparcia przez cały okres pracy na pewno niczego sensownego bym nie napisał; Eli Brodowskiej, która pojawiła się w moim życiu w odpowiednim momencie i odblokowała pokłady twórczej pasji; oraz Monice Luft, która spojrzała na tekst życzliwym okiem i oceniła go pozytywnie, dając mi impuls do dalszego działania.
Reszta mojej Rodziny i Przyjaciół wspierała mnie, wierząc w cały projekt niejako na kredyt.
Ukazanie się książki nie byłoby możliwe bez zaufania, jakim obdarzył mnie mój wydawca. Moniko, Sławku i Mariuszu – dziękuję.
W tekście większość postaci jest fikcyjna. Jednak umieszczenie przeważającej części akcji w realiach 1939 roku spowodowało, iż na kartach książki pojawia się także szereg postaci historycznych: marszałek Edward Rydz-Śmigły, generał Wacław Stachiewicz, pułkownicy Jaklicz, Filipowicz i Kamiński. Faktem była również bitwa pod Mokrą, stoczona 1 września 1939 roku przez Wołyńską Brygadę Kawalerii z oddziałami niemieckiej 4 Dywizji Pancernej.
Pomysł z przejęciem złożonych do depozytu kosztowności z rąk pracowników Urzędu Skarbowego przy ulicy Lindleya w Warszawie zaczerpnięty został z opowiadania Cezarego Chlebowskiego „Polska jest waszą dłużniczką”. Za inspirację serdecznie dziękuję.Londyn, 1989
– Zabij Ruska!
Łatwo powiedzieć!
– Urwij mu łeb!
Aha! Dajcie mi czołg.
– Skop mu jego tłustą, sowiecką dupę!
Skopię, a jakże. Jak będzie mnie czterech. Albo sześciu.
Ryk sali słyszałem jakby zza grubej szyby, właściwie sam nie wiem, jakim sposobem rozróżniałem słowa. Za plecami czułem chłodną stal prętów ograniczających klatkę. Ten dotyk chyba powinien uspokajać. Może uspokajał, a może nie – w każdym razie bez niego pewnie bym zwariował.
Powoli podniosłem głowę. Chociaż klatka była nie najgorzej oświetlona, wszystko było jakieś nieostre, szare i rozmazane. Przede mną kilka metrów wolnej przestrzeni, dalej pręty tworzące przeciwległą ścianę. Na podłodze szara mata z niedoczyszczonymi plamami. Chyba rdzawymi albo szarymi. Albo czarnymi. Krew?
Skupiłem wzrok.
Witalij Geliadze stał naprzeciwko mnie i uśmiechał się – trochę uprzejmie, a trochę łobuzersko – jak dobrze wychowany starszy pan, obiecujący swemu młodszemu koledze same przyjemności tego pogodnego wieczoru. Miał szczere spojrzenie, miły uśmiech, przyjemną fizjonomię, na pewno uczciwych rodziców i wspaniałe dzieci. Porządny z niego gość. Amen.
Gong.
Na dobrych kilkadziesiąt sekund wrzaski publiczności umilkły. W absolutnej ciszy Geliadze bez pośpiechu, dystyngowanym krokiem ruszył do przodu. Powoli podniósł obandażowane ręce, ot tak, aby podkreślić, że szanuje i docenia swoje vis-à-vis.
Podszedł na jakieś dwa kroki i niegłośno, głębokim, niemal aksamitnym głosem zapytał:
– Nu mołodiec, pojechali?
Pojechali, sukinsynu, tylko nie tam, gdzie chcesz.
Gwałtownie odbiłem się od ściany klatki i silnym, niesygnalizowanym ruchem wyprowadziłem płaskie kopnięcie prawą nogą. Miało trafić w bok kolana przeciwnika. I trafiłoby, gdyby nie to, że Wujek Witalij okazał się pomimo swych gabarytów piekielnie szybki i zdołał trochę zejść z linii strzału. Kop doszedł jednak i faceta przestawiło o dobre ćwierć metra w bok. Nawet się nie skrzywił.
Lecz nie miałem czasu na obserwację jego mimiki. Zaraz po kopnięciu posłałem prawego sierpowego na szczękę. Gdyby wszystko przebiegło zgodnie z planem, dwie minuty później popijałbym whisky w garderobie, a Witalija G. odwożono by na pogotowie. Niestety, niestety, Wujek był za stary wróbel na takie szczeniackie zagrywki. Wykonał podręcznikową kontrę bezpośrednią i tak oto, po raz pierwszy tego pięknego wieczoru, wylądowałem na deskach.
Muszę sprawiedliwie powiedzieć, że Wujek wyglądał na szczerze zmartwionego. Walczyłem ze stadem gwiazd tańczących mi przed oczami i ogólnie słabo się czułem, ale on był zmartwiony – głowę daję. Może mu płacono za godziny, a nie za dzieło?
Do roboty! Jureczku, do roboty... No, Dżazi, jak mówią ci nabąblowani whiskaczem Angole, kołatało mi się we łbie. Rusz dupę, ty leniwy sukinsynu, przecież nie będziesz się wylegiwał jak jakaś laska na plaży. Nie za to ci płacą grubą forsę.
Dałem się przekonać i jakoś się podniosłem. Ryk tłumu złożonego z kilkuset dżentelmenów i dam o nieskazitelnych manierach, którzy zapłacili za ten wieczór po tysiąc funtów i chcieli zobaczyć coś więcej niż pięciosekundowe zwarcie, wzmógł się. Chyba wyraźnie byli po mojej stronie.
Witalij, całkiem zadowolony z tego, że zdołałem się podnieść, stał grzecznie nieopodal. Zabawa potrwa dłużej – a dobra zabawa to jest to, na co zawsze warto trochę poczekać. Znów podniósł ręce do bokserskiej gardy. Podniosłem i ja – form przestrzegaliśmy starannie.
Wejście w nogi. Stało się dla mnie jasne, że właśnie tę starą zapaśniczą technikę Wujek zamierza za chwilę wykonać. Patrząc mi głęboko w oczy, odbije się lekko i, jakby skakał szczupakiem do wody, zagarnie ramionami moje nogi pod kolanami, błyskawicznie uderzy barkiem w biodro i obaj pofruniemy w siną dal – z tym, że ja w charakterze podwozia. Po czym, usiadłszy na mnie wygodnie, zbije na kwaśne jabłko w ciągu dziesięciu sekund, a w ciągu następnych dziesięciu pozbawi przytomności. I tak zostanie przegrana pierwsza poważna wojna polsko-sowiecka od 1939 roku.
Nie mam pojęcia, skąd wiedziałem, co zrobi. Szczęśliwy przypływ jasnowidztwa? Intuicja?
W każdym razie wiedziałem i już.
Uprzedził mnie o ataku minimalnym zwężeniem oczu.
Mocno oparł się na potężnych stopach i ułamek sekundy później wystrzelił do przodu z przyspieszeniem startującego odrzutowca. Przygotowując się na spotkanie, cofnąłem lekko biodra i kiedy dojeżdżał już prawie na miejsce, gwałtownie wyrzuciłem nogi w tył – jakbym stał na dywanie i ktoś mi go wyrwał spod nóg. Jednocześnie objąłem Witalija od spodu za szyję, prawą dłoń położyłem na swoim bicepsie i zacisnąłem lewą rękę. Tym samym szyja Wujka znalazła się pod moją prawą pachą i chyba raczej nie było takiej siły, która mogła ją stamtąd wyrwać. Upadliśmy z hukiem na matę.
Wujek na pewno nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zamiast na górze, niespodziewanie znalazł się na dole, na dodatek zaczął już odczuwać przykre skutki duszenia gilotynowego, bowiem bez zbędnej zwłoki najpierw klęknąłem, a potem ze wszystkich sił – nie bacząc na furię uderzeń, które bębniły po moich żebrach i nerkach – zacząłem się podnosić.
Upływają dekady, zmieniają się pokolenia i ustroje, a jednak istnieje zachowany w naszej pamięci Polski Wrzesień i AK-owska legenda...
Cezary Chlebowski