Zostaw troski-żyj w harmonii - ebook
Zostaw troski-żyj w harmonii - ebook
Zostaw troski! Nie staraj się wszystkiego udźwignąć. Nie zamartwiaj się na zapas, tylko uśmiech warto magazynować...
Zostaw troski! Pewnie nie wszystkie odejdą, ale niektóre się Tobą znudzą.
Skup się na pięknie i radości życia, tylko one warte są Twojej uwagi...
Zamiast mówić: „Mam problem!”, powiedz mi, co pięknego Cię dzisiaj spotkało...
Anselm Grün ur. w 1945 r., doktor teologii, benedyktyn, zarządza opactwem w Münsterschwarzach. Jako znany doradca duchowy prowadzi kursy medytacji uwzględniające psychoterapie, kontemplacje i post. Autor licznych publikacji.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7660-529-6 |
Rozmiar pliku: | 518 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czego potrzebujemy, żeby stać się naprawdę szczęśliwymi? Niewiele, stwierdza żydowski filozof religii, Abraham J. Heschel (1907-1972). Właściwie niczego, co od dawna by już nie istniało. „Liczy się tylko Bóg, dusza i chwila. Te trzy są zawsze obecne. Życie chwilą obecną jest błogosławieństwem, życie w prostocie jest święte”. Abraham Heschel był nie tylko wielkim uczonym. Był również mądrym nauczycielem życia, który zrozumiałym i prawie poetyckim językiem potrafił wyrazić trafnie to, co najważniejsze. Był przekonany, że tylko te trzy „rzeczy” decydują o sensownym życiu. Niczego więcej nie potrzeba.
W tej książeczce chciałbym zająć się jedynie trzema sprawami. Wierzę, że będą one pomocne w życiu i sprawią, iż można je będzie nazwać bardziej udanym. A chodzi o uwolnienie się od trosk, życie w harmonii z samym sobą oraz życie w prostocie. Łączą się one ze sobą i mocno wzajemnie się warunkują.
Abym mógł żyć w harmonii z samym sobą, muszę pozostawić troski, ponieważ mają one to do siebie, że wywierają na człowieka zły wpływ, męczą mnie. Rozdzierają wewnętrznie, przeszkadzają mi w wewnętrznej integracji. Muszę się od nich uwolnić, odrzucić je od siebie, osiągnąć harmonię i prostotę. Chodzi tu o sztukę połączenia wielu tonów w jednolity dźwięk, o zharmonizowanie ich. Kto połączy w sobie te tak różne tony, ten stanie się prosty i skromny, i to w taki sposób, w jaki rozumieli tę skromność ojcowie Kościoła. Będzie ostatecznie jednością z „pradźwiękiem”, osiągnie jedność z Bogiem – początkiem i źródłem wszelkiego istnienia. I z głębi tej jedności będzie czerpał życie, jako człowiek całkowicie zintegrowany i pełen prostoty, gdyż stał się czysty i przejrzysty tak, iż ukazuje sobą Jedynego.
Abraham Heschel mówi, że „bycie w chwili obecnej” jest błogosławieństwem. Co on przez to rozumie? Prawdopodobnie rzecz następującą: Kto żyje chwilą obecną i jest na niej w pełni skoncentrowany, ten staje się błogosławieństwem dla tych ludzi, z którymi się spotyka. W trudnych sytuacjach nie musi wcale robić dla ludzi niczego szczególnego. On po prostu jest obecny przy tym, kto potrzebuje tej obecności, przy chorym, który jest zdany na drugiego. Jest kimś, obok którego się wytrzymuje bez wypowiadania pobożnych słów i pragnienia, aby wytłumaczyć swoją chorobę jakimiś sentencjami czy aforyzmami. Będzie trwał przy człowieku będącym w żałobie, którego nie można pocieszyć i który nie zniósłby jakichkolwiek pocieszających słów. Kto jest zrozpaczony, chciałby mieć u swojego boku kogoś, kto by mu po prostu towarzyszył, nic nie mówiąc, nie wyjaśniając, bez presji oczekiwania, że smutek musi ustąpić.
Kto po prostu jest, bez interesów skierowanych na konkretny cel, ten stanowi również błogosławieństwo dla stworzeń, gdyż żyje z nimi w harmonii. Nie będzie ich wyzyskiwał czy wykorzystywał dla siebie. Będzie po prostu trwał ze stworzeniem i w jedności z nim. Będąc cząstką natury, rozkwitnie również jako człowiek niepowtarzalny. Stanie się błogosławieństwem dla swojego otoczenia. Abraham Heschel przypisuje życiu w prostocie jeszcze inną jakość, która z początku brzmi może dla nas obco: świętość. Życie ciche, proste i skromne jest czymś świętym. Jeśli przyjrzymy się bliżej temu słowu i jego znaczeniu, lepiej zrozumiemy, co kryje się w jego głębi. Niemieckie słowo „heilig” – święty – pochodzi od „heil” – cały, nieuszkodzony, bez szwanku. Kto żyje prosto i zwyczajnie, nie jest rozdarty, ale zintegrowany. Pogodził się z tym, kim jest. Żyje jakąś pełnią. Łacińskie słowo „sanctus” to święty. Pochodzi ono od „sanctire” – oddzielać, odsunąć od świata. Święte jest tym, co zostało odsunięte od świata, nad czym świat nie ma władzy. Kto żyje w prostocie, jest całkiem u siebie. Świat nim nie kieruje. Należy do samego siebie i do Boga. Greckie słowo „hagios” ma podobne znaczenie. Od niego pochodzi niemieckie słowo „Gehege” – zagroda, rewir i „behaglich” – błogo, przyjemnie, przytulnie. W świętym miejscu czuję się przyjemnie i wiem, że jestem bezpieczny. Zwyczajne i skromne życie jest święte. To zdanie oznacza dla mnie życie chwilą obecną, pełne skoncentrowanie na niej, zanurzenie w Bogu. To czyni mnie świętym, uwalnia od władzy świata, od władzy namiętności i instynktów, od władzy niepohamowanej żądzy uznania i sukcesu. To skromne i proste życie spełnia się w oddzieleniu, w Bożym schronieniu, gdzie jest przyjemnie i przytulnie. Tam czuję się u siebie.
Heinrich Spaemann zwraca uwagę na to, że w Biblii słowo święty pojawia się po raz pierwszy w związku z siódmym dniem stworzenia. Bóg uświęca dzień siódmy. „Wtedy Bóg pobłogosławił ów siódmy dzień i uczynił go świętym; w tym bowiem dniu odpoczął po całej swej pracy, którą wykonał, stwarzając” (Rdz 2,3). Świętość siódmego dnia ma swój najgłębszy sens w odpoczynku Boga. Jest to odpoczynek od wykonanych dzieł. Ten spokój jest święty. W nim jestem wolny od presji zdobywania osiągnięć. Mogę cieszyć się samym istnieniem. Po prostu żyję. To jest święte. Jeśli po prostu tylko żyjemy, mamy udział w ciszy szabatu Boga. Jesteśmy wtedy wolni od wszelkich trosk. Tworzymy harmonię ze sobą samym, z Bogiem i z chwilą obecną. Porzucenie trosk wprowadza nas w ciszę szabatu Boga, w życie w harmonii z naszym najgłębszym ja, w pełnię obecności w chwili obecnej, co właśnie jest świętością. Serce szuka tej ciszy i wewnętrznego zadowolenia. A czymże innym jest szczęście, jak nie tym pokojem serca?Nie martw się – żyj w prostocie
Język jest skondensowanym doświadczeniem. Każdy naród ujął i wyraził w języku swoje doświadczenia. Jeśli wsłuchamy się w język, usłyszymy także, jakie struny drgają jeszcze w słowie „troska”. Greckim odpowiednikiem tego słowa jest „merimna”, co oznacza zatroskane obchodzenie się z czymś, trwożliwe oczekiwanie na coś, strach o coś. Troska odnosi się więc do przyszłości i jest związana z obawą przed tym, co może nastąpić. Człowiek ze strachu staje się pełen trosk. Niemieckie słowo troska „Sorge” wzięło swoje podstawowe znaczenie od zmartwienia, zgryzoty („Kummer” lub „Gram”). Jest spokrewnione z rdzeniem „serg”, który oznacza również chorobę. Jeśli jakaś matka mówi, że martwi się o syna, jest wtedy pełna troski, zgryzoty. Czasami mogą stać się one powodem choroby.
Jak możemy ustrzec się od trosk mogących wywołać chorobę? Istnieje zdanie, które w naszym społeczeństwie, gdzie tak bardzo liczą się wszelkie ubezpieczenia i zabezpieczenia, może oddziaływać prowokująco: (…) „Nie martwcie się o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać” (Mt 6,25). Jezus wypowiada to zdanie w Kazaniu na Górze. Wskazuje na ptaki na niebie i na lilie na polu, o które troszczy się sam Bóg. Co to oznacza w społeczeństwie, które samo siebie nazywa „społeczeństwem ryzyka” i w którym branża ubezpieczeniowa przeżywa niebywały rozkwit. Czy wszystko nie jest kwestią odpowiedzialności? Ojciec rodziny musi troszczyć się o swoją rodzinę, żeby dzieci mogły studiować i otrzymać wykształcenie. Każdy musi zadbać o swoją starość. Czy wezwanie Jezusa jest więc czymś nierealnym? Jezus z pewnością nie chce, abyśmy żyli tylko dniem dzisiejszym i nie brali odpowiedzialności za nasze życie. On zachęca nas do innego sposobu patrzenia, kiedy mówi, żebyśmy byli pełni wdzięczności i zaufania, że Bóg się o nas troszczy. Jako powód podaje: „Kto z was, martwiąc się, może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia?” (Mt 6,27). Żyj w harmonii ze sobą i z Bogiem, a wtedy twoje życie będzie udane.Gdzie leży problem?
W ewnętrzny niepokój jest najgłębszym powodem troski, a nie tylko jej zjawiskiem towarzyszącym. Dlatego filozofia stoicka dążyła ku temu, aby prowadzić ludzi do wewnętrznego pokoju. Chciała uwolnić człowieka od niepotrzebnych zmartwień. Epiktet, przedstawiciel filozofii stoickiej, którego chętnie cytowali dawni mnisi, twierdził: „To, co nas, ludzi, niepokoi, to nie sprawy, ale nasze sądy o nich”. Martwimy się na przykład tym, czy aby nie będzie padało jutro w czasie wycieczki. Deszcz nie musi nas jednak niepokoić. Chodzi tutaj o nasze zdanie na temat deszczu. Jeśli spojrzymy na niego pozytywnie, wtedy również w czasie deszczu wycieczka będzie udana. Niepokoimy się też czasami, czy podjęta przez nas decyzja była słuszna. Jednak nie sama decyzja stanowi problem, ale nasza interpretacja jej. Jeśli definiujemy się z pozycji jakiegoś ideału, a mianowicie, że nasze decyzje muszą zawsze być absolutnie prawidłowe, to wtedy ciągle jesteśmy pełni trosk i obaw. Jeśli jednak z dobrą intencją zrobimy wszystko, co w naszej mocy i pozostawimy to Bogu, zmartwienia i troski znikną.Przez dziurkę od klucza
Tłumienie z reguły w niczym nie pomaga. Można wprawdzie spróbować zamknąć drzwi za problemami, ale to na nic się przyda. Johann Wolfgang von Goethe (1749-1832), niemiecki poeta i pisarz, widział to bardzo wyraźnie: „Troska wkrada się przez dziurkę od klucza”. Nie jest tak łatwo strzec się przed zmartwieniami. Mogę spróbować za pomocą rozumu pozbyć się troski o przyjaciela będącego w podróży. Mogę pozwolić dzieciom na jakieś przedsięwzięcie i próbować się nie martwić. Jednak zmartwienia nie daje się tak łatwo wymazać. Jeśli uważam, że drzwi mojego domu życia dobrze zamknąłem przed zmartwieniami, wślizną się one przez dziurkę od klucza. Wieczorem powierzam troski Bogu. Kiedy budzę się rano, troska zjawia się z powrotem. Być może zakradła się w czasie, gdy spałem. Istnieją takie miejsca, takie „dziurki od klucza”, które stanowią dostęp i jakby drzwi do naszej duszy. Nie jestem w stanie raz na zawsze zamknąć się przed zmartwieniem. Muszę je ciągle od nowa prosić, aby opuściło mój dom. Jednak wiem, że nigdy się go całkowicie nie pozbędę. Być może jakąś pomocą będzie zmiana perspektywy?
Goethe ukazuje w następującym dwuwersie inny sposób patrzenia na troskę:
„Jeśli nie chcesz mnie opuścić,
trosko, uczyń mnie więc mądrym”.
Za tymi słowami kryje się doświadczenie, że troska nie pozwala mi cieszyć się szczęściem. Ponieważ nie jestem w stanie całkiem pozbyć się jej z domu mojej duszy, powinna przynajmniej wykonać pozytywne zadanie w moim wnętrzu, czyli obdarzyć mnie mądrością. Zmartwienie może mnie nauczyć ostrożności, aby nie zostało zniszczone szczęście w moim życiu. Jeśli troska doprowadziła mnie do mądrości, wówczas wypełniła swoje zadanie. Przypomina mi o konieczności budowania domu mojego życia na mocnym i twardym gruncie, a nie na piasku iluzji. Taki jest według Jezusa sens mądrości. Człowiek mądry buduje swój dom na skale, a nie na piasku. Troska była dla Goethego najwyraźniej mistrzynią i nauczycielką mądrości. Możemy uczyć się od niego, jeśli zmartwienie pojawi się przed naszymi drzwiami lub stanie pośrodku naszego domu.Domofon
Strach jest bratem zmartwienia. Martwimy się i niepokoimy, ponieważ się boimy, że może się stać coś, co przekroczy nasze możliwości. Chińskie przysłowie mówi, że „Strach puka do drzwi naszej duszy. Zaufanie otwiera. Nikt nie stoi na zewnątrz”. Większość wyśle troskę do drzwi, aby otworzyła. Pukanie strachu tłumi w nas zbyt często zaufanie. Ono nie odważa się podejść do drzwi. Przysłowie ma nas zachęcić, abyśmy się otworzyli na zaufanie, które pomimo strachu jest w nas ukryte. Nikt z nas nie ma w sobie tylko strachu i nikt też jedynie zaufania. Mamy jedno i drugie. Od naszej decyzji zależy, co będzie otwierało drzwi naszej duszy. Jeśli zaufanie, to doświadczymy, że na zewnątrz nikt nie stoi. To był tylko strach naszej duszy i nikt z realnego świata nie pukał do naszych drzwi.Obrzydłe życie
„Istnieją trzy rodzaje ludzi: tacy, którzy się zamartwiają na śmierć; tacy, którzy się zapracowują na śmierć; i tacy, którzy się zanudzają na śmierć”. Ironia tego stwierdzenia, autorstwa Winstona Churchilla (1874-1965), brytyjskiego męża stanu, pisarza, polega na tym, co oczywiście każdy wie: chociaż tak bardzo się staramy i zaharowujemy się, i jakiekolwiek byłoby nasze nastawienie do życia – i tak wszyscy bez wyjątku musimy umrzeć. Pozostaje tylko pytanie, jak zagospodarujemy ten czas, który pozostał nam do śmierci. Możemy zapełnić go zmartwieniami, pracą lub nudą. Churchill nie był ani myślicielem, ani też nie rozdzierała go nuda. „Jestem za bardzo zajęty i nie mam czasu na zmartwienia”, zaznaczył pewnego razu. To, co powiedział, jest jednak prawdą. Można naprawdę zamartwić się na śmierć, ponieważ utrapienia, praca i nuda są w stanie, w znaczeniu przenośnym, prowadzić bezpośrednio do śmierci. Możemy poprzez zamartwianie się obrzydzić sobie życie i w pewnym sensie je zdławić. Możemy również tyle pracować i tak bardzo się martwić, że przyśpieszymy przez to naszą śmierć. Nie są pożądane ani przesadne troski, ani nadmiar pracy i na pewno nie pustka spowodowana prze nudę, ale konieczne jest umiarkowane życie i praca, które odpowiadają naszym możliwościom.Obłęd na punkcie zdrowia
W iele osób dziś bardzo troszczy się o swoje zdrowie. Boją się, żeby nie zachorowali na raka lub nie dostali zawału. Tak więc obracają się wokół swojego zdrowia i żyją jakby obok życia, mijają się z nim. Zabieganie o swoje zdrowie jest z pewnością czymś dobrym, jednak kiedy staje się ono jakąś religią zastępczą, to wówczas troska o nie przybiera nieograniczone rozmiary, które nie przynoszą niczego dobrego i ostatecznie szkodzą naszemu zdrowiu. Ludzie, u których wszystko obraca się wokół problemu zdrowia, zaczynają naprawdę być chorzy. Uwolnienie się od trosk jest najlepszym eliksirem życia. Służy lepiej naszemu zdrowiu niż trwożliwe sprawdzanie, czy naprawdę jeszcze jesteśmy zdrowi. „Niektórzy ludzie tak bardzo boją się śmierci, że całą swoją siłę skierowują na to, by jej uniknąć i przy tym nigdy tak naprawdę nie żyją”, jak stwierdził Anthony de Mello. Strach przed śmiercią może nam przeszkadzać żyć. Nie możemy przy tym zapominać o tym, co powiedział wielki lekarz: „W końcu wszyscy umrzemy i to nie z powodu, że jesteśmy chorzy, ale że żyjemy”.Fałszywe ofiary
I stnieje wielkie niebezpieczeństwo dla naszego zdrowia: Jesteśmy tak opanowani przez ambicję, że nie zważamy już ani na naszą duszę, ani na ciało. Taka sytuacja dotyczy nie tylko sportowców wyczynowych, którzy poprzez środki dopingujące rujnują swoje ciało, ponieważ chcą być zawsze na pierwszym miejscu. Gdy nasze ciało się buntuje, zmuszamy je za pomocą leków do większej wydajności. Kładziemy nasze zdrowie na szali ambicji. Niemiecki filozof, Artur Schopenhauer (1788-1860), ostrzegał przed tym już ponad 150 lat temu: „Największą niedorzecznością jest poświęcenie swojego zdrowia; obojętnie, czy to byłby zarobek, awans, nauka, czy też sława”. Zostały wymienione tutaj takie same cele, do jakich dążą ludzie również w dzisiejszych czasach kosztem swojego zdrowia. Ponieważ kariera jest dla nich ważniejsza niż stosowny dla nich umiar, nie zważają na to, iż zbytnie obciążenie wpędzi ich w chorobę. Właśnie w sytuacjach przeciążenia potrzeba tym bardziej mądrego umiarkowania, którego św. Benedykt wymaga od swoich mnichów. Uporządkowanie wszystkiego według odpowiedniej miary oznacza unikanie skrajnego zdenerwowania czy tchórzliwości, nieufności, podejrzliwości i zazdrości. Tylko ten, kto zna miarę i możliwości – swoje i innych – będzie potrafił prawidłowo rozłożyć siły. Tylko wtedy, gdy nie będę przekraczał swoich granic, osiągnę wewnętrzną równowagę i harmonię.Pułapka
Martwimy się o siebie samych: o nasze zdrowie, poważanie w oczach innych, o przyszłość w trudnych czasach. Zamartwiamy się również o ludzi wokół nas. Zrozumiałe jest, że rodzice martwią się o swoje dzieci, gdy te nie idą drogą, którą oni sobie wymarzyli. Istnieją jednak ludzie, którzy obojętnie, gdzie się znajdują, natychmiast zamartwiają się z powodu innych. Niekiedy wygląda to na miłość bliźniego, lecz może być niestety pułapką. Św. Teresa z Ávila (1515-1582), była świadoma istnienia takiej pułapki. Jest autorką następującej modlitwy: „Wybaw mnie Panie, od wielkiego prag-nienia, aby porządkować sprawy innych”. Teresa miała widocznie tendencję do porządkowania życia innych. Jezus stara się skierować jej uwagę na siebie samego. Powinna zaufać, że Bóg troszczy się również o innych, a ona nie musi wszystkiego sama załatwiać. Przede wszystkim nie wie przecież, czy inni w ogóle chcą, aby przejmowała za nich odpowiedzialność.
Każdy musi sam troszczyć się o siebie. Możemy ludziom towarzyszyć, ale oni sami muszą uporządkować swoje życie. Postawa Teresy zachęca nas, abyśmy przy całym współczuciu dla innych zachowali spokój. Również pod tym względem święci mogą stanowić dla nas przykład.Śmieci duszy
Z amartwiamy się o wiele rzeczy. Często zmartwienie przeradza się w zgryzotę, która jest dla nas wielkim obciążeniem. Pisarz amerykański Mark Twain (1835-1910),wspomniał o swoim doświadczeniu: „Jestem starym człowiekiem, widziałem wiele zmartwień i trosk, ale większość z nich się nie spełniła”. Mark Twain spotkał wielu ludzi, którzy zaprzątali sobie głowę rozmyślaniem o tym, co mogłoby zniszczyć ich życie lub stać się jakimś przeciążeniem. Jednak najczęściej zmartwienie, gnieżdżące się w sercach ludzi, nie znajdowało swojego odpowiednika w rzeczywistości. Niemieckie słowo „Kummer” – zmartwienie, troska, pochodzi od średniowiecznego wyrazu „kumber”, który oznacza gruzy, śmieci, mozół, trud. Kiedy jesteśmy pogrążeni w zmartwieniach, obciąża nas wiele duchowych śmieci. Tej duchowej stercie śmieci nie odpowiada jednak żadna obiektywna sterta gruzu. Często sami wymyślamy sobie przeszkody, które mogłyby stanąć nam na drodze. Śmiech uwalnia również od skoncentrowania na własnych obawach. Być może są one tylko fantomem. Doświadczenie Marka Twaina może nam otworzyć oczy na tę sprawę. Być może niepotrzebnie obciążamy serce troskami. Zbędne niepokoje i zmartwienia zostawmy tam, gdzie ich miejsce, czyli na wysypisku śmieci.Zmartwienia potrafią pływać
„Zmartwienia to źli goście,
przywierają mocno i trwale”.
Powyższe zdanie wypowiedział kiedyś niemiecki pisarz, poeta Otto Juliusz Bierbaum (1901-1993).Istnieją różne sposoby postępowania z takimi niechcianymi gośćmi. Wielu ludzi nie potrafi wytrzymać swoich problemów i pogodzić się z obecnością takiego ciężaru. Nie starają się ich rozwiązać, ale chcą je zasłonić lub zatopić w alkoholu. Niemiecki aktor filmowy, Heinz Rühmann (1902-1994), ostrzegał przed taką metodą. Ona jest nieskuteczna: „Nie można topić zmartwień w alkoholu – one potrafią pływać”. Trzeba znaleźć inne drogi. Kto chce je usunąć za pomocą alkoholu, ten przysporzy sobie nowych zmartwień. Będzie dręczył go strach przed uzależnieniem, utratą pracy oraz przegraniem całego swojego życia. Człowiek taki zacznie te lęki znowu topić w alkoholu. W taki sposób powstanie błędne koło, wciągające uzależnionego w większe tarapaty i zmartwienia.
Najskuteczniejszym sposobem na poradzenie sobie z tym problemem jest odważne spojrzenie mu w oczy, stawienie czoła i oddanie wszystkiego Bogu. W taki sposób znajdziemy metodę, która pomoże nam odpowiednio obchodzić się ze zmartwieniami i troskami i nie pozwoli, aby nami rządziły. Innym sposobem jest aktywne i odważne przeciwdziałanie problemom.
Otto Juliusz Bierbaum radzi lakonicznie:
„Musisz zwrócić się do nich plecami;
jeśli ujrzą cię zajętego pracą,
nie pozostanie im nic innego,
jak zostawić cię w spokoju”.Wielki rzut
Żadne życie nie przebiega zawsze tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, czy też według planów, które sobie ustaliliśmy. Ciągle doświadczamy, że nie wszystko możemy trzymać w ręce, nawet jeśli się bardzo postaramy. Są w życiu okresy, kiedy problemy zdają się nas całkiem przygniatać i pomimo naszych wysiłków, nie widać żadnych rozwiązań. Tak było w każdych czasach. Takie jest również nasze życie. Również w Biblii jest mowa o tym i pewna rada, gdzie należy szukać pomocy: „Przerzuć swą troskę na Pana, a On cię podtrzyma”, mówi psalmista (Ps 55,23). Psalmista liczy się z tym, że możemy być pełni trosk, ale nie poddaje się zwątpieniu. Jego rada jest taka, abyśmy nie obracali się wokół swoich zmartwień. Powinniśmy przerzucić je na Pana. Jest to piękny obraz. Nie mamy ich zbyć czy wyrzucić, ale celowo przerzucić je na Boga. Mamy dosłownie zarzucać Boga naszymi troskami. W rzucaniu kryje się agresja, ale jednocześnie wyzwolenie. Kiedy odrzucę z całej siły wielki kamień, odczuję ulgę. Tak właśnie proponuje psalmista, powinienem zrzucić troski na Boga. Nagrodą za taki rzut będzie moja wyprostowana postawa, gdyż sam Bóg mnie podtrzyma. Moja wytrwałość zostanie wzmocniona. Kto się zadręcza, ten nie potrafi zwolnić. Jest nieustannie w drodze i dręczy go niepokój. Kiedy wreszcie się zatrzyma, będzie dreptał w miejscu. Uwolnienie się od trosk i zmartwień jest warunkiem przyjęcia spokojnej postawy stojącej, jak i przetrwania wielu niepowodzeń.Cóż nam pomoże narzekanie?
W 1657 roku Georg Neumark napisał słowa i muzykę do jednej znanej pieśni. Jest ona śpiewana jeszcze dzisiaj, ponieważ ludzie pomimo upływu czasu jakoś się odnajdują w tym tekście i melodii: „Kto tylko pozwoli dobremu Bogu panować”. („Wer nun den lieben Gott lässt walten”). Druga zwrotka pieśni zaczyna się słowami: „Cóż nam pomogą ciężkie zmartwienia, co nam pomoże jęk i wzdychanie? Cóż da nam skarga na naszą niedolę?” Poeta wskazuje nam na środek uzdrawiający, gdy dręczą nas troski i zmartwienia: „Śpiewaj, módl się, idź Bożymi drogami i wypełniaj wiernie to, co do ciebie należy”. Zamiast trapić się zmartwieniami, powinienem po prostu wykonywać to, co mam dzisiaj do zrobienia. Każdego dnia mam również modlić się i wielbić Boga swoim śpiewem. Wtedy troski nie będą miały nade mną władzy. Taka jest rada Georga Neumarka, którego pieśń stała się znana pewnie z tego powodu, iż wielu odnajdywało w niej odbicie swoich własnych doświadczeń. Można by wskazać na jeszcze jedną starą, chrześcijańską wskazówkę, która zawiera w sobie podobny sens; a jest nią motto benedyktyńskie: „Módl się i pracuj”. Również to jest środkiem zaradczym na wiele ciężkich zmartwień. Spokojna i jednocześ-nie energiczna aktywność oraz pełne ufności zawierzenie są dobrą metodą, aby iść pewniej przez życie i szybciej uwalniać się od trosk.Kiedy robi się ciemno i zimno
Poetka austriacka, Ingeborg Bachmann, która żyła w latach 1926-1973, proponuje w jednym wierszu („Reklama”, 1956):
„Dokąd byśmy nie szli,
idź bez trosk bez zmartwień,
kiedy ciemno i kiedy zimno
nie martw się, lecz
zajmij się muzyką”.
Poetka przywołuje w tych wersach wielokrotnie słowa Jezusa o tym, byśmy się zanadto nie martwili i nie troskali. Wkłada je w ciemność naszego życia. Czy te słowa Jezusa będą zdolne nas nieść, gdy w naszym wnętrzu zapanują ciemności, a w nasze serce wkradnie się chłód? Ingeborg Bachmann wskazuje na muzykę. Jest ona dla niej miejscem, w którym pośrodku naszych ciemności i chłodu, możemy odczuć coś z beztroski, o której mówi Jezus. Tę beztroskę bardzo dobrze wyraził w swojej muzyce Mozart. Nie pokazał nam jednak nieprawdziwego i świętego świata. Sprawił, że ta beztroska rozbrzmiewa pośrodku niepokoju, obaw i ciemnych otchłani ludzkiej duszy. Beztroska jest miejscem, do którego możemy dotrzeć mimo ciemności i zimna, i gdzie ogarną nas ciepło, światło oraz poczucie bezpieczeństwa.Szczególny przypadek życia
W rozumieniu języka potocznego słowo „troska” oznacza też zmartwienie, utrapienie, kłopot. Jeśli się bliżej przyjrzymy temu słowu, okazuje się, że ma ono jeszcze znaczenie pozytywne: Troszczymy się o jakiegoś człowieka i okazujemy mu przez to naszą sympatię. Albo ktoś się o nas troszczy i dba. Obchodzimy się troskliwie z przedmiotami wokół nas. Im bardziej jakąś rzecz, czy sprawę cenimy lub kochamy, tym więcej wkładamy w nią troski, staranności. Sprawdzamy dokładnie i z troską faktyczny stan rzeczy, aby móc znaleźć naprawdę dobre rozwiązanie. Wszyscy zgodziliby się co do tego, że bez troski nasze społeczeństwo nic by nie zdziałało, niczego by nie dokonało. „Możliwość troski o kogoś jest również związana z doświadczeniem szczęścia”. Słowa te wypowiedziała Regina Ammicht-Quinn, która nazywa szczęście szczególnym przypadkiem życia i dlatego jest nastawiona krytycznie wobec zbyt płytkiego rozumienia szczęścia. Według niej troska może być decydującym sposobem dojścia do szczęścia: Troska o kogoś jest czymś innym niż troska z powodu kogoś. Ona stwarza przestrzeń dla sensownego życia. Wskazuje na to, do czego przywiązane jest nasze serce. Nie chodzi tutaj o troskę spowodowaną strachem, ale o troskę z miłości. Ponieważ kogoś kocham, troszczę się o niego. Staram się o to, czego mu potrzeba do życia. Zaopatruję go w to, co konieczne i jednocześnie sam czuję się napełniony tym, co robię. Matka troszczy się chętnie o swoje dzieci. A dzieci doświadczają przez tę troskę jej miłości. Czy nie jest czymś cudownym, a nawet szczęściem wiedzieć, że istniejemy w relacji do innych, do ludzi, którzy nam pomagają, i dla których również my jesteśmy pomocą?Troszczyć się i opiekować
C zęsto martwimy się tym, czy pozytywnie wypadliśmy w oczach innych, czy to, co robimy, nie zostanie źle osądzone. Ewangelista Łukasz opowiada nam w związku z tym klasyczną historię. Opowiadanie o Marcie i Marii odnosi się również do nas. Każdy z nas ma w sobie obie cechy: Marty, która opiekuje się gośćmi i jest zatroskana o to, czy aby jest dobrą panią domu, oraz Marii, która po prostu jest przy gościach i stara się słuchać, co mają do powiedzenia. Marta jest często naszą mocniejszą stroną. Może wreszcie pokazać, co potrafi, jaka jest zaradna, jak umie gospodarzyć. Często nie mamy odwagi iść za głosem Marii, który się w nas odzywa, i po prostu zostawić na boku wszystkie sprawunki oraz troski, i tylko usiąść i przysłuchiwać się. „To jest przecież czysta strata czasu!”. Jezus reaguje na takie nasze wątpliwości i zarzuty wysuwane pod adresem samych siebie. Przyznaje rację Marii, a do Marty mówi: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele” (Łk 10,41). Wskazuje On również na to, że Marta prawidłowo postępuje, troszcząc się o gości, ale nie powinna się martwić, czy czyni to wystarczająco dobrze. Musimy mieć w sobie również Marię, która po prostu słucha, co gość ma do powiedzenia. Wtedy wyczuje, czego on tak naprawdę potrzebuje. A to jest najczęściej, tak czy inaczej, przedmiotem naszej niepodzielnej uwagi i sympatii.Prawidłowa troska
Wielu skarży się obecnie na zanik i upadek wartości. Ludzie myślą egoistycznie tylko o swoim własnym dobru, i nie dopuszczają do siebie biedy i troski innych. Takie skargi słyszymy z jednej strony, a z drugiej dochodzą do nas nieprzychylne uwagi o państwie opiekuńczym. Są osoby, które widzą niebezpieczeństwo wypływające stąd, że ludzie zdają się tylko na państwo i już nie dbają sami o siebie oraz swoją przyszłość. Obie krytykujące strony widzą coś prawidłowego. Pojedynczy ludzie są dzisiaj często zdani na samych siebie. Muszą sami się o siebie troszczyć i być odpowiedzialnymi. Taka sytuacja może prowadzić do tego, że bieda i potrzeby innych nie będą przez nich zauważane. Nie zawsze łatwo można określić granice między zapobiegliwością a opieką i troską wobec siebie samego oraz tym, co jesteśmy winni innym, własnym dzieciom i rodzicom, wspólnocie. Naprawdę istnieją ludzie, którzy spodziewają się, że ich problemy rozwiążą inni lub państwo. Sami pozostają w kondycji dziecka i dają się prowadzić mamie, którą jest państwo. Mamy być wdzięczni, jeśli mama troszczy się i zabiega o nas. Lecz kiedy stajemy się dorośli, musimy sami troszczyć się o siebie. Troska o siebie jest oznaką wewnętrznej wolności. Troszczę się o siebie, przeznaczając czas potrzebny na zrobienie zakupów czy posprzątanie mieszkania. Znam ludzi, którzy z powodu pracy zaniedbują troskę o swoją własną osobę. To zaniedbanie widać po pustej lodówce, przed którą stają w weekend. Chodzi o to, aby wiedzieć, co jest dobre i ważne. Prawidłowe dbanie o siebie jest wyrazem miłości. Istotne jest również, żeby nie stracić z oczu tego, co jest dobre dla innych i służy dobru wspólnemu.Jestem pod opieką
„Ja zaś jestem ubogi i nędzny, ale Pan troszczy się o mnie” (Ps 40,18). To nie jest oklepana i odległa od rzeczywistości tania fraza. Nie ma ona nic wspólnego z naszą współczesną mentalnością polegającą na ubezpieczaniu się i nie odbiera nic rzeczywistej sytuacji. Psalmista jest przekonany: To nie ja muszę się o siebie troszczyć. Sam Bóg troszczy się o mnie. To zaufanie potwierdza również Nowy Testament. Kierując się tym zaufaniem, św. Paweł wzywa Filipian: „O nic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem” (Flp 4,6). Paweł pisze te słowa z więzienia. Nie wie, czy kiedykolwiek wyjdzie na wolność, lecz zna postawę psalmisty. Człowiek, który jest pełen zmartwień, powinien swoją trudną sytuację przedstawić podczas modlitwy do Boga. Wtedy jego ciężar, jego kłopoty i trudności staną się mniejsze. Będzie się czuł niesiony przez Boga, nawet jeśli będzie musiał siedzieć w więzieniu i bać się o swoje życie. Ten list św. Pawła przemawia do nas bezpośrednio poprzez całe wieki: Nie powinniśmy przymykać oczu na naszą sytuację, ani też przesadnie koncentrować się na niej i tylko o niej myśleć. Oddając ją Bogu, przestajemy się z jej powodu zamartwiać.Nie złość się
Zmartwienia powodują stres. Za niepokojem o innych ludzi, który objawia się jako zdenerwowanie, kryje się jeszcze coś innego. Kiedy spytano Dereka Rogera, który zajmuje się badaniami dotyczącymi stresu, jak można uniknąć irytacji lub uwolnić się od niej, odpowiedział: „Poznanie, że właściwie nic nie jest wystarczająco ważne, aby się z tego powodu denerwować”. Znam ludzi, którzy ciągle denerwują się z powodu innych. Pewna kobieta złości się na swoją koleżankę, bo ma ona dziś taką sukienkę a nie inną, lub na kolejną osobę, że ma określoną fryzurę. Taka irytacja jest nieuzasadniona. Koleżanka może mieć sukienkę czy fryzurę, jaką chce. Kiedy się irytuję, ma to związek wyłącznie z moim sercem. Nie jestem wtedy zakotwiczony w sobie, ale uzależniony od innych. Niedawno napisał do mnie ktoś list pełen wyrzutów, ponieważ nie oburzyłem się na jedno zdanie pewnego psychologa. Zapewne uważał on, że muszę irytować się z powodu wszystkiego, co nie jest zgodne z moimi poglądami. Przeciw temu zwyczajowi ciągłego oburzania się wypowiadają się mędrcy całego świata, że mamy być sobą i pozwolić na to samo innym.Cmentarz błędów
C zęsto krążymy w myślach wokół błędów innych osób. Denerwujemy się, kiedy przyjaciel zapomni o naszych urodzinach, lub gdy podczas rozmowy nie przysłuchuje się nam z dostateczną uwagą. Możemy później jeszcze przez wiele dni opowiadać o naszej wrażliwości i coraz bardziej utwierdzać się w złości z powodu tak niedelikatnego przyjaciela lub niewiernej przyjaciółki. Ważnym aspektem uwolnienia się od tego jest przebaczenie. Zamiast żywić urazę do kogoś z powodu jego błędów, przebaczamy mu, odwracamy się od tych uchybień, nie myślimy o nich. Henry Ward Beecher, duchowny amerykański, który bardzo zaangażował się w sprawę zniesienia kary śmierci w swoim kraju, przedstawił uzdrawiające działanie przebaczenia poprzez następujące porównanie: „Każdy powinien posiadać cmentarz, tylko niezbyt mały, na którym będzie grzebał błędy swoich przyjaciół”. To, co jest pogrzebane, powinniśmy już zostawić w grobie, a nie ciągle to roztrząsać. Czasami śni nam się grób. Może być to napomnieniem, żeby uwolnić się od przeszłości.Zaproszenie
Kiedy się na kogoś złościmy, uważamy z reguły, że to jego wina. Żydowski rabbi, Charles Klein, odwraca tę perspektywę na nas samych: „Każdy, kto cię denerwuje, ma nad tobą władzę”. Zdenerwowania na innych prawie nie potrafimy uniknąć, lecz gdy robimy w nas zbyt dużo miejsca dla tej złości, pozwalamy, aby dany człowiek panował nad nami. Wtedy on ma wpływ na nasz nastrój. Pozwalamy, aby odniósł nad nami zwycięstwo. Nie ma sensu również tłumić złości. Niektórzy chcą natychmiast uwolnić się od niej. Ale to, co chciałbym zlikwidować, będzie mnie uporczywie prześladować. Od tego również trzeba się uwolnić. Możemy to uczynić tylko wtedy, kiedy przyjrzymy się danej sprawie i przyjmiemy ją. Jeśli świadomie dostrzeżemy złość, będziemy potrafili się wobec niej zdystansować. Nie będziemy narzekać na złość, ale przyjrzymy się jej i powiemy: „Więc znowu jesteś. Znam cię. Gniewasz się na innych. Zostaw ich w spokoju. Oni mają prawo być tacy, jacy są. Zajmij się chwilą obecną”. Wtedy złość stanie się zaproszeniem do odczucia samego siebie i życia w harmonii.Jak śpiewa ptak
Wielu młodych ludzi cierpi obecnie na brak perspektyw. Ma to również duchowe konsekwencje. Depresje stają się zjawiskiem coraz częstszym właśnie wśród młodzieży. Św. Jan Bosko (1815-1888), był charyzmatycznym duszpasterzem, przyjacielem „trudnej” młodzieży w Turynie. Problemy młodych ludzi jego czasów były z pewnością inne od problemów dzisiejszej młodzieży. Mimo to jest on trwałym przykładem, jak należy się z nimi obchodzić. Jego zmysł socjalny, zdolność empatii, a przede wszystkim jego optymistyczne nastawienie do życia przyciągały młodych ludzi. Ten duszpasterz pełniący również funkcję wychowawcy, nie posługiwał się nawet wobec trudnej młodzieży żadnymi karami czy innymi środkami przymusu. Postawił na miłość i zaufanie. Zrozumiał słowa Jezusa dotyczące uwolnienia się od trosk. Jezus wskazuje na zaufanie ptaków, które jedynie śpiewają i ufają w to, że Bóg je wyżywi. Na tej podstawie Jan Bosko sformułował swoją radę: „Postępuj jak ptak, który nie przestaje śpiewać nawet wtedy, kiedy gałąź się łamie. On wie, że ma skrzydła”. Realizm i mocne stanie na ziemi są ważne, ale czasami potrzebujemy owej lekkości ptaka, który śpiewa, chociaż gałąź się łamie. Nasza dusza, podobnie jak ptak, również ma skrzydła. Może pomóc nam wznieść się ponad problemy dnia codziennego. Uskrzydla nas i pomaga spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Wtedy nasze troski i obawy relatywizują się. Pośród naszych obaw, że ziemia, na której stoimy, usuwa się nam spod nóg, wznosimy się dzięki naszej duszy ku niebu. Tam już strach i niepokój nie mają do nas dostępu. Rada Jana Bosko, aby zachować spokój i opanowanie, stała się dość znana: „Być radosnym i pozwolić ptakom śpiewać!”.To się uda
Johann Wolfgang Goethe, w jednym swoim krótkim wierszu, mówi o doświadczeniu, które łatwo przychodzi i nie wyklucza trosk:
„Pozwól troskom być,
to się uda!
Chociażby niebo zdawało się walić,
ujrzysz na nim skowronka”.
Goethe rozumiał beztroskę ptaków jako obraz, który można odnieść do naszego życia. One symbolizują wolność wzniesienia się ponad codzienne sprawy, które nam zagrażają i napawają nas lękiem. Dla Jana Bosko była to gałąź, mogąca się złamać, dla Goethego jest to niebo, które może się zawalić. Ptak nie potrzebuje ani gałęzi, która może się złamać, ani nieba, które może się zawalić. On jest wolny. Leci tam, gdzie ma przestrzeń. Nawet jeśli runie dom naszego życia, który z takim trudem budowaliśmy, dusza nie jest przecież przywiązana do tych rzeczy zewnętrznych. Jest jak ptak, który może wymknąć się temu wszystkiemu.Niełatwa sztuka
Czasami spotykam ludzi, którzy są przywiązani do samych siebie. Uważają, że potrafią od wszystkiego uwolnić się. Jednak ich zwisające ramiona pokazują, że to nieprawda. Oni są wewnętrznie zniewoleni. Niekiedy potrzeba długiego czasu, aby mogli się z tego wyzwolić. Uwalnianie się jest zbawienną sztuką. Trzymanie się czegoś związuje i blokuje nas.
„Muszę uwolnić się od tego, czego się uczepiłem. Dopóki traktowałem tę sprawę jako stratę, nie byłem szczęśliwy. Jak tylko zacząłem patrzeć na nią pod kątem tego, że życie staje się wolne dzięki stopniowemu opuszczaniu wszystkiego i dzięki śmierci, mój duch napełnił się głębokim pokojem”. Rabindranath Tagore (1861-1941), indyjski poeta i prozaik, który sformułował tę tezę, twierdzi, że jeśli zbyt mocno trzymamy się czegoś, stajemy się niezdolni do działania. Jeżeli jesteśmy chciwi i pragniemy coś koniecznie mieć, stajemy się niewolnikami tego. Mamy związane ręce. Opuszczenie tego jest aktem wewnętrznego uwolnienia się.
Oswobodzenie może być czasami rzeczywiście bardzo trudne, a opanowanie i spokój jest sztuką, która nikomu nie spada z nieba. Prawdziwej sztuki trzeba się nauczyć. Nie jest to łatwe dla nikogo, a bynajmniej dla ludzi młodych. Brzmi to dziwnie, iż dla spokoju i opanowania trzeba coś uczynić. Nie jest to przecież czyn, ale zostawienie czegoś. Jednak przede wszystkim praktyczne ćwiczenie oswobadzania się jest prawdziwą sztuką. Życzę tej umiejętności szczególnie ludziom, którzy mają dużo do zrobienia. Polega ona na tym, aby pozwolić na swobodny bieg rzeczy. Jeśli uporczywie i zaciekle chcemy czegoś dokonać, nie będzie w tym błogosławieństwa. Jeśli coś dokonuje się w spokoju, wtedy ten, dla kogo to czynimy, chętniej to przyjmie. Nie będzie wtedy trzymał się tego z całych sił, ale zacznie się tym rozkoszować i cieszyć.Program przeciwdziałający
Do pełni wolności należy uwolnienie się od swoich marzeń o wielkości. Wielu ludzi jest bardzo nieszczęśliwych, ponieważ trzymają się iluzji o sobie samych. Trwają uporczywie przy pragnieniu, aby być kimś ważnym, najlepszym, najbardziej uduchowionym, najinteligentniejszym. Angelo Giuseppe Roncalli (1881-1963), późniejszy papież Jan XXIII, znał oczywiście tę pokusę zatrzymywania się przy iluzji. Stworzył jednak sobie pewien program przeciwdziałający: „Świadomość moich niedociągnięć podtrzymuje mnie w prostocie i nie pozwala mi stać się śmiesznym”. A innym razem przemawia do siebie samego: „Janie, nie traktuj siebie tak poważnie!”. W takich zdaniach wyczuwamy wyzwalającą humanitarność. Patrząc z zewnątrz, Jan XXIII był człowiekiem pełnym godności i dostojeństwa. Lecz nie musiał się wysilać, aby realizować ideał spokoju, opanowania i prostoty. Wiedza o swoich własnych niedociągnięciach sama doprowadziła go do prostoty i jasności. Kto zna siebie samego i uwolnił się od iluzji, nie jest narażony na niebezpieczeństwo stania się śmiesznym, w przypadku, gdyby te iluzje zostały odkryte przez innych.Po prostu powiedz, co myślisz
Kto się martwi, ten jest napięty. To, co nam ciąży na barkach, nie musi być od razu wielkim problemem. Znam ludzi, którzy nie potrafią z odprężeniem i radością iść na rozmowę. Stale wywierają na sobie jakąś presję. Uważają, iż rozmowa musi się udać. Muszą dowieść swojemu rozmówcy, że są wykształceni i mają do powiedzenia coś decydującego i to na wszystkie ważne tematy. W czasie każdej rozmowy czują się postawieni przed wewnętrznym sędzią, który ich osądza i kontroluje, czy wszystko robią dobrze. Jest to sytuacja, o której wspomina Jezus (…) „Nie martwcie się, w jaki sposób albo czym macie się bronić lub co mówić” (Łk 12,11). Powiedz po prostu to, co myślisz, co pochodzi z twojego wnętrza. Nie musisz się ani bronić, ani usprawiedliwiać. Masz prawo być takim, jaki jesteś. Zaufaj swojemu wyczuciu. Kiedy nie chcesz nic mówić, to słuchaj. A kiedy przyjdą słowa, które byś chętnie wypowiedział, uczyń to. Ale uwolnij się od swojego wewnętrznego sędziego. On zabiera ci zbyt dużo energii. Żyj po prostu swoim życiem.W dobrej dłoni
„Zmartwienia zabijają nawet najmocniejszych ludzi”. Takie zdanie można znaleźć w Talmudzie Babilońskim, sławnym zbiorze żydowskich mądrości. Troski i niepokoje wyniszczają nas. Pozbawiają sił. Kto się zbytnio martwi, nie ma apetytu. Staje się coraz chudszy. Natychmiast zauważamy, jeśli ktoś jest gnębiony przez jakiś problem. Na takie zmartwienia, które mają na nas niszczący wpływ, istnieje jednak lekarstwo. W tradycji biblijnej jest nim zaufanie w Bożą opatrzność. Sam Bóg troszczy się o mnie, dlatego nie powinienem pozwalać, aby wyniszczały mnie niepokoje i zmartwienia. Konkretną pomoc możemy znaleźć, przedstawiając Bogu nasze zmartwienia. Dużą szansę daje modlitwa. Wtedy kłopoty się rozwiązują, albo przynajmniej relatywizują. Poprzez modlitwę wzrasta zaufanie, że wraz z moimi zmartwieniami spoczywam w dobrej dłoni Boga.Obejmij swoją złość
Gniew, strach i złość są tym, co powoduje największy niepokój w naszym sercu. „Obejmij swoją złość” radzi mistrz zen (nurt japońskiego buddyzmu) Thich Nhat Hanh. Oczywiście łatwiej powiedzieć, niż wykonać. Kiedy spróbuję objąć swoją złość, nie będzie mogła się rozszerzać i wziąć w posiadanie całe serce. Obejmuję jakiegoś człowieka wtedy, kiedy go kocham. Nie jest tak łatwo polubić swoją złość. Pierwszy krok będzie polegał na tym, że przestanę ją potępiać i oceniać. Wezmę ją za rękę, spojrzę na nią z miłością i rozpocznę rozmowę: „Co chcesz mi powiedzieć? Dlaczego tak się wściekasz? Co cię zraniło? Jaka tęsknota tkwi w tobie?” Przez taką rozmowę, którą przeprowadzę bez wyrzutów, ale z miłością, złość objawi mi coś o mnie samym. Jeśli będzie mogła się wypowiedzieć, nie będzie tak bez powodu wściekać się. Zwróci mi uwagę na ważne obszary mojej duszy, które przeoczyłem. Jeśli obejmę złość, pozwolę jej na istnienie. A kiedy będzie mogła po prostu być, nie będzie potrzebowała z takim hukiem dawać o sobie znać. Stanie się towarzyszem mojej drogi.Kiedy przychodzi zwątpienie
Święta Teresa z Lisieux (1873-1897), zwana Małą Tereską, należy do wielkich mędrców wśród świętych. Zmarła jako bardzo młoda karmelitanka. W panującym wówczas klimacie ciasnej i napawającej poczuciem strachu duchowości znalazła odwagę do odkrycia dla siebie małej drogi codziennej miłości. Obaliła cały skomplikowany duchowy system, który jej wpajano, i zaufała miłości. Mimo swojego młodego wieku miała głębokie wyczucie tajemnicy człowieka. Ta wielka znawczyni duszy pisze: „Kiedy opanowuje nas zwątpienie, jest to spowodowane tym, że zbyt dużo myślimy o przeszłości i o przyszłości”. Jesteśmy zrozpaczeni, jeśli w przeszłości nie byliśmy tak perfekcyjni, jakbyśmy tego chcieli, nie potrafimy uwolnić się od przeszłości i patrzymy z obawą i strachem w przyszłość. Jedynym sposobem, aby uwolnić się od zwątpienia, jest być skoncentrowanym i w pełni obecnym w danej chwili. Teraz, w tym momencie, żyję przed Bogiem. I teraz jestem otoczony Jego miłością. To wystarczy. Cokolwiek by nie przyszło, nie martwi mnie i nie przysparza trosk.Czy śmiech, czy płacz?
Twierdzenie, że czas, okres naszego życia, został nam dany jako zadanie, znajdziemy zarówno we wschodnich jak i zachodnich tradycjach. W buddyzmie zen istnieje wiedza zbliżona do filozofii stoickiej. Możemy przeczytać: „Czy przeżyjemy życie w śmiechu czy w płaczu, będzie to i tak taki sam okres”. Wielcy duchowi nauczyciele zgadzają się co do jednego: Jesteśmy odpowiedzialni za to, w jakim nastroju spędzimy czas, w strachu czy zaufaniu, w radości czy smutku, z troską czy wiarą. Również tutaj wiele zależy od naszej interpretacji życia. Jeśli widzimy wszystko negatywnie, spędzimy nasz czas na płaczu. Jeśli zbytnio się zamartwiamy, że nasze wyobrażenia o życiu się ziszczą, stanie się ono męczące. Nigdy nie mamy pewności, czy nasze pragnienia się spełnią. Jeśli jednak oddamy się temu życiu w zaufaniu, że jest dobre, że może być takie, jakie jest, wtedy będziemy mogli cieszyć się każdą chwilą.Pudełko ze zmartwieniami
Postawa wyczekująca może być wyrazem niezdecydowania, czasami nawet lenistwa. Ale może być również cnotą i zaoszczędzić zbędnych nerwów. Na biurku założyciela firmy samochodowej „Chrysler”, Waltera Chryslera (1875-1940), stało pudełko, w którym przechowywał wszystko to, co mu przysparzało zmartwień. Po tygodniu sprawdzał, które z trosk jeszcze zostały. Większość spraw sama się rozwiązała, a o innych w międzyczasie zapomniał. Zrozumiał, że większość zmartwień można by porównać z katarem: Czy trwa siedem dni, czy tydzień, to tylko kwestia naszego nastawienia. Jeśli chodzi o fakty, to nic się nie zmienia. Czy człowiek się martwi, czy nie, wszystko zostaje takie samo. Walter Chrysler zrozumiał prawdę zawartą w zdaniu: „Wiele problemów załatwi się samych, jeśli się im da na to czas” (Krishna Menon).