Zwierzenia jeżozwierza - ebook
Zwierzenia jeżozwierza - ebook
Przewrotna, pełna (nie tylko czarnego) humoru powiastka filozoficzna nawiązuje do afrykańskiej legendy, wedle której każdy człowiek ma swojego zwierzęcego sobowtóra. Mabanckou z bluźnierczą swobodą parodiuje baśń, zaprawiając ją sporą liczbą odniesień, m.in. do przypowieści biblijnych, bajek La Fontaine’a i Horacego czy teżOpowieści niesamowitych Edgara Alaina Poe. Pozornie prosta historia nieszczęsnego jeżozwierza i jego krwiożerczego pana zamienia się w opowieść o fascynującej od wieków zagadce podwójności, o istocie człowieczej natury i granicach między tym, co ludzkie i zwierzęce. Zwierzenia jeżozwierza to wielokulturowy palimpsest, który zaciera pojęcia swojskości i egzotyki, centrum i peryferii. W świecie Mabanckou granice przebiegają nie na mapie, lecz w mentalności, a hierarchie istnieją głównie po to, by je kwestionować.
Za powieść tę Alain Mabanckou otrzymał w 2006 roku nagrodę Renaudot.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62376-89-6 |
Rozmiar pliku: | 970 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
mój drogi Baobabie, wszyscy boją się próby truchła, które ma wskazać swojego zabójcę, jest to zwyczaj rozpowszechniony w regionie, gdy ktoś tutaj umiera, wieśniacy od razu sięgają po ten środek, w ich mniemaniu nie ma czegoś takiego jak śmierć naturalna, tylko zmarły może powiedzieć żywym, kto przyczynił się do jego zejścia, pewnie chcesz wiedzieć, jak się to odbywa, cóż, czterech chwatów dźwiga trumnę na barkach, szaman, wskazany przez wodza wioski, chwyta kij, uderza trzy razy w skrzynkę i pyta umarlaka „powiedz nam, kto cię zjadł, pokaż nam, w której chacie mieszka ten złoczyńca, nie możesz ot tak odejść sobie w zaświaty, musisz się zemścić, zatem rusz się, pędź, uleć w powietrze, przemierz góry, równiny, a jeśli nawet winowajca mieszka za oceanem, jeśli przebywa wśród gwiazd, pójdziemy po niego, by zapłacił za zło, jakie wyrządził tobie i twojej rodzinie”, trumna nagle zaczyna się kołysać, czterej chwaci, którzy niosą ją na ramionach, wpadają w szalony taniec, nie czują ciężaru trupa, biegają na lewo i prawo, często trumna ciągnie ich w głąb buszu, potem pędzą jak opętani z powrotem do wioski, ci śmiałkowie stąpają bosymi stopami po kolcach, po potłuczonych skorupach, nie odczuwając bólu ani się nie raniąc, wchodzą do wody i nie toną, przechodzą przez płonący busz i się nie parzą, zresztą kiedyś przybyli tu biali ludzie, by przyjrzeć się tym praktykom i opisać je w książce, przedstawili się ludziom jako etnolodzy, niektórym gamoniom z Sekepembe trudno było wyjaśnić, co to takiego etnolog, śmiałem się do rozpuku, bo, na jeżozwierza, bez trudu wytłumaczyłbym tym matołom, że etnolodzy to ludzie, którzy opowiadają o obyczajach innych istot ludzkich, których na tle swojej własnej kultury uznają za dziwaków, to wszystko, lecz jeden z białych zaczął dowodzić opóźnionym w rozwoju mieszkańcom wioski, że słowo „etnolog” pochodzi od greckiego ethnos, które oznacza „lud”, a zatem etnolodzy badają rozmaite ludy, społeczności, studiują ich zwyczaje, sposób myślenia i życie, dodał, że jeśli komuś przeszkadza słowo „etnolog”, może używać terminu „antropolog społeczny”, co wywołało jeszcze większy zamęt i mieszkańcy wioski wciąż byli przekonani, że są to ludzie pozbawieni sensownego zajęcia w swym kraju albo że przyjechali, by zakładać anteny satelitarne i móc śledzić ludzi, zatem biali etnolodzy czy antropolodzy społeczni przyjechali do Sekepembe, zaczekali, aż ktoś umrze, i mieli szczęście, bo pewien osobnik został akurat zjedzony, nie przez mojego mistrza, lecz przez innego typa, którego szkodliwym sobowtórem została ryjówka, i etnolodzy zakrzyknęli chórem „super, mamy naszego umrzyka, leży na drugim końcu wioski, jutro będzie pogrzeb, wreszcie skończymy tę posraną książkę”, i spytali, czy mogliby sami ponieść trumnę na ramionach, gdyż byli przeświadczeni, że w dziwnym obrzędzie coś jednak się nie zgadza, że tak naprawdę to chwaci, którzy niosą trumnę, poruszają nią, by niesłusznie oskarżać ludzi, ale możliwość uczestnictwa białych w ceremonii podzieliła wioskę, kilku szamanów nie życzyło sobie, by cudzoziemcy mieszali się w sprawy Sekepembe, ostatecznie wódz wioski postąpił jak dyplomata, poprzysiągł, że odwieczny rytuał przodków zadziała nawet w obecności białych, albowiem przodkowie są silniejsi od białych, i przekonał wszystkich, że ludzie przybyli z zewnątrz powinni wziąć udział w próbie truchła, że w swojej książce napiszą o Sekepembe i wioska będzie znana na całym świecie, wiele ludów z odległych krajów przejmie ten obyczaj na większą chwałę przodków, i niezadowolenie z wolna się rozproszyło, zamieniło się w dumę wioskowej społeczności, omal nie doszło do bójki, gdy spośród tuzina wioskowych szamanów wybierano tego, który miał czuwać nad przebiegiem obrzędu, teraz już wszyscy chcieli współpracować z białymi, choć kilka godzin wcześniej tego rodzaju myśl była nie do przyjęcia, i szamani jeden przez drugiego wychwalali swoje drzewa genealogiczne, lecz trzeba było wybrać jednego, wódz wioski wziął dwanaście muszelek kauri, na jednej wyrył krzyżyk, wrzucił je do koszyka, wymieszał i kazał wszystkim szamanom zamknąć oczy, po czym zanurzyć dłoń w koszyku i na chybił trafił wyciągnąć muszelkę, ten, który natrafi na oznaczoną krzyżykiem, będzie miał zaszczyt poprowadzić uroczystości, pełnie napięcia oczekiwanie trwało do chwili, gdy szaman, stale przepuszczający kolejkę, jako jedenasty wyciągnął porcelankę na oczach zazdrosnych kolegów, i wreszcie po wszystkich tych perypetiach etnolodzy czy też antropolodzy społeczni unieśli trumnę do góry pośród gromkich wybuchów śmiechu, gdyż wieśniacy nie obawiali się już profanacji trupa, a szaman, również powstrzymując się, żeby nie parsknąć śmiechem, trzy razy silnie uderzył w trumnę kijem, z trudem wymówił słowa nakłaniające umrzyka, by wskazał zabójcę, jednak nieboszczyk zrozumiał, czego od niego chcą, tym bardziej że szaman dodał „a zwłaszcza nie zrób nam wstydu przed tymi białymi, którzy przybyli z daleka i sądzą, że nasze zwyczaje to żałosne sztuczki”, trup nie dał się prosić dwa razy, nagle zaczęło siąpić, a kiedy przód trumny kilka razy podskoczył jak kangurek, etnolodzy, którzy szli z tyłu, zawołali „ej, szanowni koledzy, przestańcie potrząsać tą kurewską trumną, poczekajcie, aż sama będzie miała na to ochotę, do jasnej cholery”, a tamci etnolodzy odparli „ej, chłopaki, przestańcie pajacować, to wy poruszacie skrzynią, do jasnej cholery”, trup zaczął się miotać, nagle przyspieszył rytm, zawlókł antropologów społecznych na pole lantany, potem znowu sprowadził ich do wioski, popchnął nad rzekę, zawrócił, by zakończyć swój szalony rajd przed chatą starego Mubungulu, i trumna z rozpędu wyważyła drzwi chaty, wpadła do domu zabójcy, stary ryjkowiec, który cuchnął jak skunks, uciekł z domostwa, zaczął ganiać za własnym ogonem na środku podwórza, popędził w stronę rzeki, trumna dopadła go, nim dotarł do pierwszych chaszczy, i roztrzaskała się, spadając wprost na niego, tak umarł stary Mubungulu, mój drogi Baobabie, a biali napisali podobno grubą książkę, która ma ponad dziewięćset stron, by opowiedzieć całą tę historię, nie wiem, czy Sekepembe stało się sławne na świecie, tak czy owak, jeszcze inni biali przyjeżdżali tu tylko po to, by sprawdzić, czy ci pierwsi napisali prawdę, wielu z nich wyjechało z kwitkiem, bo mieszkańcy, którzy mieli szkodliwe sobowtóry, trochę się ich bali, a poza tym gdy tylko pojawili się w okolicy, ludzie nagle przestawali umierać, kilka trupów zlekceważyło rytuał, nie chcąc odegrać swej roli, zdarzało się też, że wieśniacy, wyrażając swoją ostatnią wolę, nie życzyli sobie, by ich rodziny urządzały rytuał w obecności białych, którzy mogliby zszargać im opinię na całym świecie, sam rozumiesz, że dziś ludzie podchodzą do tego obrzędu z wielką ostrożnością, lecz powiem ci jedno, mój drogi Baobabie, w gruncie rzeczy najbardziej przyczynił się do tego gość zwany Amadeuszem, i jeśli mówię o nim w czasie przeszłym, to dlatego, że nie ma go już na tym świecie, pokój jego duszy, był człowiekiem światłym, jak mawiają ludzie, wykształconym, odbył długie studia, szanowano go za to, ponadto dużo podróżował, wiele razy wsiadł do samolotu, tego hałaśliwego ptaka, który rozdziera niebo i za każdym razem o mały włos nie rujnuje ci dachu, ponoć ten Amadeusz był najinteligentniejszym człowiekiem na Południu, a może w całym kraju, cóż, a jednak zjedliśmy go, jak się wkrótce dowiesz, to właśnie on twierdził, że książka, którą napisali ci biali na temat rytuału, ukazała się w Europie i została przetłumaczona na wiele języków, że jest to dzieło o kapitalnym znaczeniu dla wszystkich etnologów, Amadeusz zaś, który je przeczytał, nie szczędził mu słów krytyki, „nigdy nie czytałem tak nierzetelnego opracowania, cóż mogę dodać, hę, to książka haniebna, książka upokarzająca dla afrykańskich społeczeństw, zawiera bardzo wiele kłamliwych sądów, wygłoszonych przez grupę poszukujących egzotyki Europejczyków, którzy chcieliby, aby ich Negrzy nadal chodzili ubrani w skóry leoparda i mieszkali na drzewach”