Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

(Nie)pamięć - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

(Nie)pamięć - ebook

Wzruszająca, tajemnicza, a także pełna humoru historia ponadczasowej miłości o niezapomnianym zakończeniu. Innowacyjna powieść, w której autor próbuje zgłębić pamięć uczuć.

Hope, Josh i Luke, studenci neurobiologii, tworzą nierozłączne trio, które łączy bezwarunkowa przyjaźń i pewna genialna idea. Kiedy Hope staje przed zbliżającą się nieuchronnie śmiercią, przyjaciele decydują się na zbadanie niemożliwego i na wprowadzenie w życie niewiarygodnego planu – postanawiają zabawić się

w alchemików życia. Gdzie znajduje się nasza świadomość? Czy można ją przenieść i przechować? W pogoni za odpowiedziami na te pytania przyjaciele rozpoczynają szaleńczy wyścig ze śmiercią, od tajnych laboratoriów

Uniwersytetu Bostońskiego po zagubioną na krańcu wyspy latarnię morską.

„Niezwykła historia miłości, poruszająca i pełna humoru, godna Juliusza Verne’a”. — France Info

„To najbardziej wzruszająca historia Marca Levy’ego; współczesna wersja Śpiącej królewny. Autor wywrócił swój horyzont do góry nogami, a ja to samo zrobiłem ze swoim sercem. Cudowna lektura”. — L’Univers Détente

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-803-4
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

HOPE

W oddali rozległ się dźwięk syreny.

Josh westchnął głęboko z twarzą przyklejoną do szyby. Spoglądał w dal, na zbudowaną z ceglanych domów dzielnicę, w której Hope i on zamieszkali przed rokiem.

Na pustej alei zamigotały niebieskie i czerwone światła, które przybliżyły się, rozjaśniając pokój, gdy karetka zatrzymała się przed drzwiami budynku.

Od tej pory liczyła się każda sekunda.

– Josh, muszę zacząć… – powiedział błagalnie Luke.

Odwrócenie się i spojrzenie w twarz ukochanej kobiety było ponad jego siły.

– Josh – szepnęła Hope, kiedy igła wbijała się w jej żyłę – nie patrz, nie trzeba. Zawsze wystarczało nam nasze milczenie.

Josh podszedł do łóżka, pochylił się nad Hope i pocałował ją. Dziewczyna rozchyliła pobladłe wargi.

– Znajomość z tobą to był przywilej, mój Joshu – oznajmiła z uśmiechem, po czym zamknęła oczy.

Ktoś zapukał do drzwi. Luke wstał i wpuścił ekipę: dwóch sanitariuszy i lekarza, który rzucił się ku Hope, aby zbadać jej tętno. Następnie wydobył z torby kłąb kabli i elektrod, które przyczepił jej na klatce piersiowej, na nadgarstkach i na kostkach.

Lekarz przyjrzał się liniom na wydruku, a potem skinął na sanitariuszy. Mężczyźni podsunęli nosze, podnieśli Hope i ułożyli ją na materacu wypełnionym lodem.

– Musimy się pospieszyć – ostrzegł lekarz.

Josh patrzył, jak zabierają Hope. Chętnie pojechałby razem z nimi, lecz Luke chwycił go za ramię i odciągnął w stronę okna.

– Naprawdę myślisz, że to może zadziałać? – westchnął.

– Co do przyszłości – odparł Luke – nie mam pojęcia, ale dziś dokonaliśmy niemożliwego.

Josh zerknął na ulicę w dole. Sanitariusze wsunęli nosze do karetki, lekarz wsiadł do środka i zamknął drzwi.

– Gdyby ten doktorek coś zauważył… Nigdy nie zdołam ci się wywdzięczyć.

– To wy dwoje jesteście uczniami czarnoksiężnika, ja nie odegrałem aż tak ważnej roli. A poza tym tę drobnostkę zrobiłem dla niej.

– To, co zrobiłeś, miało fundamentalne znaczenie.

– Według jej teorii… Tylko przyszłość da nam odpowiedź, o ile nadal tu będziemy.2

Rozległ się dzwonek budzika. Josh otworzył jedno oko, przeciągnął się i zwlókł z łóżka. Natarł policzki zimną wodą, przyjrzał się swej zmaltretowanej twarzy w lustrze nad umywalką i postanowił, że ogoli się pod prysznicem. Każdy sposób był dobry, byleby wyrwał go z odrętwienia.

Świeżo ogolony osuszył się ręcznikiem, zerknął na zegarek, po czym ubierając się, zwiększył tempo. Czekały go kolokwia, zapowiadał się długi dzień.

Sprawdził, czy ma wszystko co potrzebne do zajęć, upewnił się, że telefon jest naładowany, a klucze leżą w kieszeni, i zatrzasnął drzwi mieszkania.

Po drodze wyjął ze skrzynki na prasę darmową gazetę studencką i podreptał do kafeterii.

Kiedy zasiadł do śniadania, przejrzał e-maile na komórce i zatrzymał się przy jedynym, który powinien zostać odczytany na czczo.

Drogi Joshu,

najlepiej nie owijać w bawełnę: jedna część mojej kory mózgowej każe mi powiedzieć: „Nie gniewam się za wczoraj”, a druga nie ma pojęcia, dlaczego wysyłam Ci tę wiadomość.

Całuję (oczywiście w policzek).

Hope

Zaniepokoiło go, że nie potrafi sklecić odpowiedzi, która skłoniłaby ją do uśmiechu. Nadal zastanawiał się nad tym w czasie zajęć.

Na pytanie Luke’a, dlaczego od godziny gapi się w sufit, mamrocząc pod nosem, Josh odparł:

– Zdaje się, że wczoraj wieczorem zrobiłem z siebie idiotę w oczach Hope.

Luke nie wspomniał o chwili, którą spędzili wspólnie w laboratorium.

– Mówiłeś jej coś o naszych pracach? – ciągnął Luke.

– Nie, to nie ma z tym nic wspólnego. Odprowadziłem ją do akademika, odbyliśmy dziwną rozmowę i pomyślałem, że zaprosi mnie do pokoju. Sam już nie wiem, na czym stoję.

– Jak wśród tylu podbojów mógłbyś wiedzieć, na czym stoisz?

– Hope jest inna, a poza tym skończmy z tą legendą, nie miewam znów aż tylu przygód. Podrywam, ale nie idę do łóżka.

– Kwestia punktu widzenia. Tak czy inaczej, to mnie wypłakują się w rękaw laski, które porzucasz.

– Właśnie dlatego, że je porzucam. Tylko mi nie mów, że to nie jest ci na rękę! A tak w ogóle mogę wiedzieć, gdzie wczoraj spałeś?

– Spędziłem noc w laboratorium. Przynajmniej jeden z nas powinien posuwać nasz projekt naprzód. Przyznaj się, zamierzasz dopuścić ją do tajemnicy? – zapytał Luke.

Josh udał, że rozważa tę ewentualność. Gdyby to zależało wyłącznie od niego, już dawno przekonałby Hope, żeby się do nich przyłączyła; jej wkład mógłby się okazać cenny… Jednak znając Luke’a, uznał, że sprytniej będzie pozwolić jemu o tym zdecydować.

– Dlaczego nie? Jest bystra, ma wyobraźnię, wszystko ją ciekawi i…

– Moim zdaniem dokładnie wiesz, na czym stoisz, jeśli o nią chodzi, ale ostrzegam: jeżeli wprowadzimy ją w nasze sprawy, będziesz musiał zapomnieć o własnych uczuciach. Mowy nie ma, żeby z powodu zawodu miłosnego zrezygnowała w połowie drogi. Jeżeli się zgodzi, będzie musiała się zaangażować bezwarunkowo.

Hope nie zajrzała do laboratorium przez cały tydzień. Każdą wolną chwilę wykorzystywała na obkuwanie się z krioniki. Miała instynkt współzawodnictwa: kiedy Luke w końcu puści parę z ust, chciała być tak samo obryta jak on.

Z kolei Josh zastanawiał się nad warunkiem, jaki Luke postawił przed przyjęciem jej do zespołu. Upatrywał w nim doskonały powód, by nie zmieniać swego stylu życia, a zarazem, o dziwo, nie dostrzegał niczego, co by go w równym stopniu satysfakcjonowało.

W sobotę, po zainkasowaniu zapłaty za korepetycje, poprosił Luke’a, żeby pożyczył mu samochód.

– Dokąd chcesz jechać?

– Czy to wpłynie na twoją decyzję?

– Nie, pytam z czystej ciekawości.

– Muszę odetchnąć świeżym powietrzem, zrobię wypad na wieś, wrócę wieczorem.

– Wybierzmy się razem jutro. Mnie też przydałaby się chwila oddechu.

– Mam ochotę pobyć sam.

– Wypad na wieś w czystej koszuli i marynarce… Mogę wiedzieć, jak jej na imię?

– Dasz mi te kluczyki?

Luke zanurzył dłoń w kieszeni spodni i rzucił mu klucze.

– Pamiętaj, żeby potem zatankować!

Josh zbiegł po schodach, zadzwonił jednak do Hope, dopiero gdy znalazł się za kierownicą camaro. Było to coś więcej niż zaproszenie: ubłagał ją, by przyszła pod bramę kampusu koło stacji metra przy Vassar Street. Hope ociągała się dla zasady: ma zaległości w nauce, ale usłyszała tylko, jak Josh mówi: „Za dziesięć minut”, po czym się rozłączył.

– Dobra – oznajmiła, upuszczając komórkę na łóżko.

Poprawiła przed lustrem włosy, włożyła sweter, zdjęła go, by włożyć inny, uczesała się na nowo, podniosła telefon i wsunęła go do torebki, następnie wyszła.

Dotarłszy w umówione miejsce, odczekała, aż sznur samochodów zatrzyma się na czerwonym świetle, poszukała Josha na przeciwległym chodniku, po czym ujrzała camaro zaparkowane na drugiego kilka metrów przed skrzyżowaniem.

– Co się stało? – zaniepokoiła się, wsiadając do auta.

– Musimy pogadać. Zapraszam cię na kolację i tym razem to ja płacę. Na co masz ochotę?

Hope zastanawiała się, co Joshowi chodzi po głowie. Chętnie opuściłaby osłonę przeciwsłoneczną, aby przejrzeć się w lusterku, lecz dała sobie spokój.

– No więc?

– Zostawiasz mi wolną rękę?

– O ile mieści się to w moich możliwościach.

– A może by tak ostrygi nad brzegiem morza? Zabierz mnie do Nantucket.

– To trzy godziny drogi, nie licząc przejazdu promem. Nie możesz zaproponować czegoś bliższego?

– Nie – odrzekła prosto z mostu. – Ale pizza też wystarczy, a za to, co zaoszczędzimy, kupimy benzynę.

Josh popatrzył na nią, przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył w drogę.

– Powinniśmy pojechać na południe, a ty kierujesz się na północ – zauważyła, gdy wydostali się z miasta.

– Salem leży trzy kwadranse stąd. Znajdziemy tam twoje ostrygi i brzeg morza.

– Niech będzie Salem, będziesz snuł opowieści o czarownicach. A właściwie o czym chcesz pogadać?

– W pewnym sensie o czarach. Powiem ci więcej, jak już usiądziemy przy stoliku.

Josh wsunął do odtwarzacza wystającą z niego kasetę i podkręcił głośność.

Na dźwięk głosów Simona i Garfunkela wymienili porozumiewawcze spojrzenia, rozbawieni, że muzyczne upodobania Luke’a sięgają innej epoki. Hope w kółko włączała „Mrs. Robinson” i śpiewała, wrzeszcząc na całe gardło, Josh zaś cieszył się w duchu, że nie jadą aż do Nantucket.

Na horyzoncie wkrótce ukazało się Salem. Josh znał tam rybacką knajpę w małym porcie na starówce. Prawdę mówiąc w jedynej dzielnicy, dla której warto było wybrać się w podróż. Hope wyraziła ochotę na owoce morza i morskie powietrze, nie na zwiedzanie. Zostawił samochód na parkingu i pociągnął ją ku restauracji.

Oczarował hostessę, która zaprowadziła ich do stolika przy oknie.

– Na ile możemy sobie pozwolić? – wyszeptała Hope, wpatrując się w kartę dań.

– Ile tylko zapragniesz.

– Chciałam powiedzieć: żeby nie musieć potem tego odpracowywać, zmywając naczynia.

– Tuzin.

Wzrok Hope powędrował ku niewielkiemu akwarium, w którym pełzały trzy homary ze szczypcami ściśniętymi gumką.

– Zaczekaj – oznajmiła, odbierając mu kartę dań – mam inny pomysł. Pal sześć ostrygi.

– Czy nie taki był cel tej podróży?

– Nie, celem jest to coś ważnego, co masz mi do powiedzenia.

Następnie chwyciła kelnera za ramię i zaprowadziła do akwarium. Pokazała mu palcem najmniejszego ze skorupiaków i zażądała, by włożył go do plastikowej torby. Josh się nie odzywał.

– Nie chce pani, żeby wpierw go ugotować? – zapytał kelner przekonany, że przy tych tłumach popaprańców, które odwiedzają miasto czarownic, widział już wszystko, w tym wypadku jednak się mylił.

– Nie, chciałabym go dostać takiego, jaki jest, wraz z rachunkiem, jeśli pan pozwoli.

Josh uregulował należność i podążył za Hope, która odebrawszy swojego homara, pospieszyła w stronę niewielkiej przystani, gdzie na spokojnych wodach unosiło się kilka przycumowanych żaglówek.

Położyła się na nabrzeżu, zanurzyła torbę w wodzie, po czym ją wyciągnęła i wstała. Zatoczywszy ręką półokrąg, wykrzyknęła:

– Kraniec półwyspu, o tam, będzie w sam raz.

– Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz, Hope?

Nie odpowiedziała, tylko ruszyła przed siebie energicznym krokiem, za nią zaś ciągnęła się struga wody wylewająca się z torby, której szczelność pozostawiała wiele do życzenia.

Po dziesięciu minutach dotarła zdyszana na koniec mola. Wydobyła skorupiaka i poprosiła Josha, by mocno go przytrzymał. Delikatnie uwolniła szczypce z pęt i zajrzała zwierzakowi głęboko w czarne oczy.

– Spotkasz homarzycę swoich marzeń, a kiedy będziecie mieli razem mnóstwo homarzątek, nauczysz je, żeby nigdy nie dały się złapać w rybackie sieci. Posłuchają cię, bo jesteś ocaleńcem, a kiedy będziesz bardzo stary, opowiesz im, że niejaka Hope uratowała ci życie.

Następnie poprosiła Josha, by rzucił go jak najdalej.

Homar poszybował mistrzowskim lotem koszącym, po czym wpadł do Atlantyku.

– Jesteś kompletnie stuknięta – zawołał Josh, patrząc, jak bąbelki na powierzcni wody znikają.

– W twoich ustach uznaję te słowa za komplement. Ostrygi i tak miały przerąbane, bo już były otwarte.

– W takim razie liczmy na to, że twój protegowany da sobie radę i zdoła wypłynąć na pełne morze. Nie mam pojęcia, jak długo siedział w kajdankach w słoiku, ale chyba zdążył ścierpnąć.

– Jestem pewna, że sobie poradzi. Miał gębę wojownika.

– Skoro tak twierdzisz… I co teraz zjemy?

– Kanapkę, jeśli cię stać.

Ruszyli dalej plażą. Hope zdjęła buty, by stąpać po wilgotnym piasku.

– Co takiego pilnego chciałeś mi powiedzieć? – zapytała w połowie drogi.

Josh przystanął i westchnął.

– Właściwie chciałem z tobą pogadać, zanim zrobi to Luke.

– A o czym?

– Kto płaci za twoje studia, Hope?

Nadzieja, że Josh przyprowadził ją tu, by porozmawiać o nich, ulotniła się równie szybko jak ślady na piasku zmyte przez falę odpływu.

– Ojciec – odparła, wziąwszy się w garść.

– Moje są opłacane przez pewne laboratorium w formie pożyczki. Jak tylko zrobię dyplom, będę musiał im wszystko zwrócić albo pracować dla nich przez dziesięć lat.

– Czy nie mówiłeś przypadkiem, że mój homar długo był związany?

– Nie wszyscy studenci mają rodziców, którzy są w stanie im pomagać.

– W jaki sposób cię zwerbowali?

– W czymś w rodzaju konkursu. Należało zaproponować jakąś nowatorską, dzisiaj utopijną, ale w przyszłości możliwą do zrealizowania koncepcję.

– Co za dziwaczny pomysł!

– Trzydzieści lat temu większość nowinek technicznych, które odmieniły nasze życie, uznano by za niemożliwe. To daje do myślenia, nie?

– Być może, to znaczy, zależy od tego, co cię interesuje. Czy Luke też zaprzedał duszę?

– Ubiegaliśmy się razem.

– A jaki innowacyjny projekt opracowaliście?

– Sporządzenie informatycznej mapy całości połączeń mózgowych.

– Oczywiście… I dokonacie tego wyczynu we dwójkę, jednocześnie studiując. Chyba powinieneś przestać ćpać.

– To bardzo poważna sprawa. Należymy do zespołu badawczego, zespołu dużej wagi, dla którego wyasygnowano pokaźną kwotę na dokończenie tego projektu. Obaj z Lukiem mieliśmy to szczęście, że postawiliśmy na właściwego konia i że nas przyjęto.

– Jasne… A jak wam się udało postawić na właściwego konia? – zapytała Hope z powątpiewaniem i odrobiną zazdrości.

– Przysięgnij, że to zostanie między nami. Ani słowa Luke’owi, a gdyby coś wspomniał na ten temat, musisz obiecać, że będziesz udawała zdziwioną.

– Jazda, czuję, że wcale nie będę musiała udawać zdziwionej.

Josh uśmiechnął się szeroko i odrzekł:

– W sumie to proste, jestem genialny!

Hope rozdziawiła usta ze zdumienia.

– W dodatku twoja skromność aż zwala z nóg.

– Też.

– Ach, rozumiem! Uważasz, że mój geniusz przewyższa twój, dlatego chciałbyś, żebym pracowała razem z wami!

– Zgadza się. Jesteś bystra, masz otwarty umysł i podobnie jak my marzysz o zmienianiu świata.

– Przypuśćmy… Ale zanim odpowiem, chętnie bym podyskutowała z wami o tym, w jaki sposób wykorzystacie rezultaty swoich badań, o ile dojdziecie do czegoś konkretnego. Podejrzewam, że coś ci chodzi po głowie. A najpierw powiedz mi jedną rzecz: dlaczego zależało ci, żeby porozmawiać ze mną, zanim zrobi to Luke?

– Ponieważ przed przyjęciem cię postawił pewien warunek.

– Jaki?

– Że między nami nic nie będzie.

Podczas gdy szansa na jakąś historię miłosną między nimi właśnie się oddalała, Hope poczuła się najpierw rozczarowana, potem mile połechtana, że ją wybrali, a na koniec rozdrażniona.

– Nie widzę problemu, skoro między nami nic nie ma i nigdy nie będzie. A w ogóle dlaczego on się wtrąca?

Josh postąpił krok naprzód i chwycił ją w ramiona.

Hope nigdy dotąd nie przejawiała inicjatywy w całowaniu, a większość jej dotychczasowych pocałunków to było prawdziwe fiasko – wargi zachowywały się niemrawo albo z wściekłą łapczywością – lecz pocałunek, który wymieniła z Joshem, był… szukała odpowiedniego słowa na określenie drżenia, które przebiegło jej po plecach, po czym rozpadło się na tysiąc kawałków gdzieś w zagłębieniu karku… był delikatny. Delikatność zaś była tym, co uszczęśliwiało ją najbardziej na świecie, zaletą, którą ceniła najmocniej, dowodziła bowiem idealnej równowagi między sercem a rozumem.

Josh wpatrywał się w nią. Modliła się, by milczał, by żadne słowo nie zepsuło tego upojenia pierwszym razem. Zmrużył oczy, przez co jeszcze trudniej było mu się oprzeć, i pogłaskał ją po policzku.

– Jesteś naprawdę piękna, Hope, taka śliczna. I jedynie ty nie zdajesz sobie z tego sprawy.

Hope powiedziała sobie w duchu, że w tym tempie w końcu się obudzi w niedzielny poranek, będzie lało jak z cebra, a ona znajdzie się w swoim pokoju, w starej pomiętej piżamie, z potwornym kacem albo jedną z tych migren, które potrafią jej całkowicie uprzykrzyć życie.

– Uszczypnij mnie! – zawołała.

– Słucham?

– Zrób to, proszę cię, bo jeżeli sama się uszczypnę, mocno zaboli.

Przytulili się do siebie, ponownie pocałowali, przerywając co jakiś czas, aby popatrzeć jedno na drugie w ciszy owych pierwszych wzruszeń.

Josh wziął Hope za rękę i pociągnął ją w stronę portu.

Weszli do pizzerii. Sala jadalna była zbyt smutna jak na ich gust, postanowili więc zjeść na murku biegnącym wzdłuż mola.

Po tej zaimprowizowanej kolacji udali się na spacer uliczkami starówki. Josh szedł, obejmując Hope w talii, gdy wtem nad ich głowami zapalił się z buczeniem neon hotelu bed and breakfast. Hope podniosła wzrok, kładąc palec na ustach Josha.

– Tylko nie wymknij się po cichu nad ranem, zostawiając mnie w Salem zupełnie samą.

– Gdyby nie egzaminy za kilka tygodni i gdyby nie ryzyko, że Luke mnie zabije, bo nie oddałem mu samochodu, z chęcią zaproponowałbym ci, żebyśmy zostali tu tak długo, jak długo będziesz w stanie ze mną wytrzymać.

Hope pchnęła drzwi hotelu i wybrała najtańszy pokój. Wspinając się po schodach na ostatnie piętro, czuli, że serca biją im szybciej.

Mansardowy pokój nie był pozbawiony uroku. Ściany okalające świetlik, który wychodził na port, pokrywało coś przypominającego dekoracyjną tkaninę z Jouy. Hope otworzyła okno, chcąc się wychylić, by odetchnąć nocną mżawką, Josh jednak ją powstrzymał i zaczął rozbierać. Jego ruchy były niezdarne, co dodało Hope otuchy.

Zdjęła sweter, odsłaniając piersi, i skinęła na Josha, by ściągnął koszulę. Kiedy turlali się po łóżku, ich dżinsy wylądowały na krześle.

– Zaczekaj – powiedziała, chwytając jego twarz w dłonie.

Josh jednak nie zaczekał, a ich ciała przywarły do siebie w zmiętej pościeli.

*

Dzień jakby ukradkiem wtargnął do pokoju. Hope naciągnęła kołdrę na twarz i odwróciła się ku Joshowi. Chłopak spał z ręką spoczywającą na niej. Otworzywszy oczy, pomyślał, że leżąca obok niego kobieta należy do tych, których nadejścia człowiek nie widzi i przy nich nie przestaje się zastanawiać, o czym myślą i czy jest dla nich dostatecznie dobry. I że takie jak ona dają mu nadzieję, że stanie się lepszy.

– Późno jest? – mruknął.

– Chyba ósma, ale równie dobrze mogłoby być południe, a ja nie mam najmniejszej ochoty sprawdzać na komórce.

– Ja też. Na moją pewnie przyszło mnóstwo wiadomości od Luke’a.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: