Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

365 dni Grażynki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 lipca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

365 dni Grażynki - ebook

To był zwyczajny wieczór w kinie, dopóki Grażynki nie wciągnął film. Dosłownie.

Piękna, młoda Polka podczas wakacji z ukochanym zostaje porwana przez sycylijskiego mafiosa. Tyleż bezwzględny, co przystojny, Massimo daje dziewczynie równo 365 dni na zakochanie się w nim. Ofiara, mimo początkowego buntu, zaczyna darzyć przestępcę uczuciem.

Brzmi znajomo? Tak! To fabuła bestsellerowej powieści erotycznej „365 dni" autorstwa Blanki Lipińskiej, na podstawie której nakręcono kinowy hit.

Idealny materiał na parodię...

Co byś zrobiła, gdybyś to Ty trafiła pod skrzydła zabójczo szarmanckiego bossa mafii? Ty, Twoje kilkanaście kilo nadwagi, nieodłączny gumowy przyjaciel Pan Różowy oraz Twój cięty język i poczucie humoru, którymi tuszujesz niedoskonałości ciała?

Odpowiedź na to pytanie poznała Grażynka, którą podczas kinowej premiery wciągnął film. Dosłownie.

 

"Massimo, trzymaj się mocno, bo Laura właśnie odchodzi w zapomnienie. Do akcji wkracza grzechu warta GRAZIELLA, groźniejsza niż technologia Pięć Gie!"

D.B. Foryś

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-4864-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

– Grażynko! – Przez cienkie ściany pokoju przebił się świergotliwy głos mojej rodzicielki. – Wstałaś już?!

„Idealne wyczucie czasu” – pomyślałam zdenerwowana. „Jak zwykle zresztą…” Nie wiem, jak ona to robi, ale kiedy tylko najdzie mnie ochota na poranny romans z Panem Różowym, w ośmiu na dziesięć przypadków ona wyczuwa to jakimś szóstym zmysłem i – świadomie lub nie – przerywa nam nasze tête-à-tête. Tyle dobrego, że dzisiaj wcięła się, zanim jeszcze wszystko się na dobre zaczęło.

– Tak, mamo! – odwrzasnęłam.

W tego typu sytuacjach trzeba było odpowiadać szybko. Wystarczyłoby parę sekund zwłoki i zaniepokojona matula stałaby już w drzwiach mojego królestwa, wkładając mi pod pachę termometr, bo „jestem jakaś taka rozpalona i chyba mam gorączkę”. Skąd wiem? Cóż, z autopsji.

– Jak zwleczesz się z łóżka, podejdź no tu do mnie!

– Dobrze!

Zwinęłam sztywnego kolegę spomiędzy nóg i wpakowałam go do pokrowca. Nie musiałam go kąpać, nie zdążyliśmy dać sobie nawet po buziaku. „Czego ona może chcieć tak z samego rana?” – zaczęłam się zastanawiać, chowając metalowe opakowanie głęboko w czeluści mojej szafy. Upchnąwszy je tam, gdzie nikt nie mógł go znaleźć, zrzuciłam z siebie piżamę i ubrałam się w dresy oraz luźny T-shirt.

„Mam nadzieję, że nie wymyśliła sobie całodziennego sprzątania” – przeszło mi przez myśl, gdy otwierałam drzwi do przedpokoju.

– No cześć. Co tam? – zagaiłam znudzonym głosem w progu maminej sypialni.

– Niespodzianka! – Wrzask matki aż zatrząsł ścianami. – Sto lat, sto lat…

Kiedy przelatywała powolutku przez kolejne takty piosenki, wpatrywałam się jak głupia w jej uśmiechniętą od ucha do ucha twarz. Co chwila zezowałam na śliczny bezowy torcik, który stał obok niej na nocnym stoliku. Wbiła w niego chyba z tysiąc świeczek! W torcik oczywiście, nie w stolik.

– …A kto?! – wykrzyknęła mama, kończąc przyśpiewkę, a po chwili sama sobie odpowiedziała: – Grażynka!

Choć fałszowała niemiłosiernie, a cała ta akcja zalatywała na kilometr tandetą, po policzkach pociekło mi kilka łez wzruszenia. Kochana matula jak zwykle pamiętała o moich urodzinach. Jak na ironię ja o nich kolejny raz z rzędu zapomniałam.

– Chodź tu, córeczko. – Wyciągnęła ręce w moją stronę. – Wszystkiego najlepszego, kochanie.

Wytarłam mokre powieki w pięść i wtuliłam się w nią jak małe dziecko.

– No, dobrze już, dobrze. – Odsunęła mnie lekko od siebie po kilkunastu sekundach. – Dmuchaj świeczki, bo zaraz cały tort zaleją.

Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Jeśli jest na świecie coś, co potrafi sprawić mi przyjemność porównywalną do tej dawanej przez Pana Różowego, to nazywa się to beza. Wiem, że z moją nadwagą nie powinnam nawet patrzeć na słodkości, ale nie można się przez całe życie ograniczać, prawda? W trymiga zdmuchnęłam las świeczek i zabrałam się za krojenie ciasta przygotowanym przez mamę nożem. Następnie wskoczyłyśmy do jej niezaścielonego łóżka i rozpoczęłyśmy ucztę.

– Smakowało? – zapytała, kiedy z wielkim westchnieniem zakończyłam pałaszowanie trzeciego kawałka.

– Pyszności!

– Bardzo się cieszę. – Złapała mnie z czułością za policzek. – A wiesz, że mam dla ciebie coś jeszcze?

– Mamo…

– Cicho tam. – Weszła mi w słowo. – Wiem, że umawiałyśmy się inaczej, ale nie mogłam się powstrzymać. – Zachichotała.

Moja uwaga w okamgnieniu się wyostrzyła. Nie wiem, czy kiedykolwiek słyszałam z ust rodzicielki taki rodzaj śmiechu.

– Proszę. – Wyciągnęła nie wiadomo skąd małą różową kopertę. Papier obwiązany był czerwoną wstążką.

– Dziękuję – odpowiedziałam machinalnie. Chwyciłam prezent i zaczęłam obracać go w dłoniach. – Co to?

– Nie zastanawiaj się, tylko otwieraj. – Znów zachichotała.

Pomęczyłam się z kokardką i już po chwili trzymałam między palcami tekturowy bilet z logo popularnego multipleksu. Widniały na nim dzisiejsza data, godzina szesnasta oraz nagłówek „pokaz przedpremierowy”.

– „365 dni” – odczytałam szeptem tytuł. – „365 dni”?! – wrzasnęłam, kiedy dotarło do mnie, jaki skarb otrzymałam.

– Koleżanki mówiły, że podobno fajny romans – zaczęła tłumaczyć swój wybór mama. Zarumieniła się przy tym, jakby tak naprawdę nie musiała pytać o radę żadnych koleżanek.

Nie wytrzymałam i perliście się roześmiałam.

Kiedy dobrą minutę później udało mi się jako tako uspokoić, ucałowałam rodzicielkę i podziękowałam jej za wspaniały prezent.

Przez kolejne pół godziny męczyłyśmy resztkę bezy, delektując się niegasnącą miłą atmosferą i niezobowiązującą gadką, po czym mama wyszła spotkać się z przyjaciółkami, a ja przygotowałam sobie długą, gorącą kąpiel z książką pani Lipińskiej w jednej i Panem Różowym w drugiej dłoni. No co? Musiałam się nastroić przed popołudniowym seansem.

Co do zasady nie chodzę do kina na filmy nakręcone na podstawie książek. Jestem zdania, że nie powinno się przenosić na srebrny ekran historii, które narodziły się jako powieści. Zbyt łatwo je w ten sposób spłycić i popsuć. W przypadku „365 dni” zasada ta jednak nie obowiązywała. Nie boję się przyznać, że gdyby ktoś wyreżyserował na bazie tego dzieła sztukę teatralną, byłabym skłonna zabić za miejsce w pierwszym rzędzie podczas premiery, a jeśli fabułę wykorzystano by do stworzenia gry video, kupiłabym konsolę i poświęciła życie, by stać się mistrzynią obsługi pada. Jestem tak zauroczona perypetiami Laury i Massima, że mogłabym je przeżywać dzień i noc w każdej możliwej postaci. Nie wiem, co i komu mama zrobiła, żeby zdobyć bilet na prapremierę, ale naprawdę chwała jej za to!

Umarłabym, gdybym się spóźniła, dlatego na miejsce dotarłam godzinę przed czasem. Jak się okazało, takich jak ja było więcej i mimo bardzo wczesnego przybycia nie załapałam się na żadne siedzenie. Stałam więc jak na szpilkach gdzieś w rożku z dala od narastającego tłumu i obserwując podekscytowane oblicza innych czekających, zajadałam się prażoną kukurydzą w rozmiarze XXL.

Kiedy dwóch przystojniaków w ciemnych garniturach zaprosiło w końcu zebranych gości do kinowej sali, w pudełku miałam już jedynie marne resztki popcornu. Na szczęście zapobiegawczo wypchałam kieszenie solidną porcją orzeszków w czekoladzie. Zaczęłam je metodycznie pałaszować zaraz po tym, jak umościłam się w przydzielonym mi miejscu, a obsługa włączyła pierwsze reklamy.

Między dwunastym a trzynastym kąskiem ktoś stuknął mnie w ramię i wysyczał groźnie:

– Czy mogłaby pani przestać mlaskać?

Tak mnie ten niespodziewany dotyk wystraszył, że zerwałam się z krzesła jak poparzona. Pech chciał, że orzeszek numer trzynaście dosłownie ułamek sekundy wcześniej trafił do moich ust, a gwałtowny ruch całym ciałem popchnął go w tak zwaną nie tę dziurkę. Momentalnie straciłam dech i pociemniało mi przed oczami. Chciałam krzyczeć, żeby ktoś mi pomógł, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie choćby pół słowa. Nagle po prostu odłączyło mi zasilanie i osunęłam się nieprzytomna na podłogę.ROZDZIAŁ 1

Przebudziłam się z poobiedniej drzemki cała połamana. Nie dziwota, jak zwykle podczas snu połowa sadełka zsunęła mi się z leżaka. Wstałam i przeciągnęłam się, a następnie poprawiłam strój kąpielowy, bo kawałek poliestru wszedł mi w rowek. Do mojego rozespanego jeszcze umysłu zaczęły zewsząd napływać śmiechy, odgłosy pluskania się w wodzie oraz wielojęzyczny gwar. Po chwili przez wszystkie te dźwięki przebił się głos mamy:

– O, wstałaś! Skoczysz po drinki?

Udałam, że jej nie słyszę. Skorzystałam z tego, że siedzący dwa parasole dalej wczasowicz rzucił w tej samej chwili soczyste „bljet”. Schyliłam się i podniosłam z posadzki okulary przeciwsłoneczne, które musiały spaść mi z nosa podczas drzemki.

– Grażynko? – Rodzicielka odezwała się ponownie. – No, poleć po picie, proszę.

– A teraz nie twoja kolej? – zapytałam, spoglądając na nią zadziornie.

– Przyniosłam, jak spałaś. – Skinęła głową na stolik zagracony pustymi plastikowymi kubeczkami.

– Jak nie brałaś dla mnie, to się nie liczy.

– Ten był dla ciebie. – Wskazała palcem naczynko z wymemłanym plastrem pomarańczy. – I ten też. – Pokazała stojący obok drugi kubeczek.

Jak by nie patrzeć, jej argumenty przebijały moje. Westchnęłam więc tylko przeciągle i z miną zbitego psa odmaszerowałam do wodopoju. Odprowadził mnie śmiech matki.

Oczywiście cały ten zbity pies był tylko na pokaz. Tak naprawdę miałam wyśmienity humor. Wszak jak tu się martwić czy wkurzać czymkolwiek, gdy praży się dupkę na słonecznej Sycylii, a opcja all-inclusive pieści twój w tej chwili nie tak bardzo ukryty alkoholizm. Jeszcze gdyby turnus się kończył, to owszem, można by nieco pokręcić nosem, ale przyleciałyśmy z Polski dopiero dziś rano, więc powodów do zmartwień po prostu nie było.

Stanęłam w kolejce przy kontuarze i nucąc pod nosem jakiś wakacyjny przebój, zaczęłam przyglądać się hotelowym gościom. Największe grono wczasowiczów stanowili emeryci. Cwaniackie babcie i dziadkowie zajmowali najlepsze leżaki – te tuż koło baru. Znając życie, wstawali o piątej, żeby je sobie zaklepać ręcznikami. Drugą najliczniejszą grupę tworzyli czterdziestoparoletni rodzice z dziećmi. Ci okupowali brzegi basenów, a szczególnie ten z brodzikiem i zjeżdżalniami. Najmniej było ludzi młodych, czyli takich między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia. Prawdopodobnie odsypiali jeszcze w pokojach wczorajsze imprezy. Udało mi się mimo tego wyhaczyć kilka naprawdę miłych dla oka ciasteczek.

Najbardziej przypadł mi do gustu ogolony na łyso mężczyzna, umięśniony jakby uciekł wprost spod dłuta Michała Anioła. Siedział z nieco brzydszym kumplem przy stoliku w ogrodzie, półnagi, i prężył się w słońcu jakby specjalnie dla mnie. Choć był ode mnie oddalony o dobre trzydzieści metrów, widziałam każdą kropelkę potu spływającą po jego ogolonej klacie. DJ w mojej głowie momentalnie przełączył „Despacito”, czy co tam w niej akurat grało, na muzyczkę rodem z filmów erotycznych. Poczułam przyspieszone bicie serca, gdy mój młody bóg chwycił za szklankę z piwem i zaczął powoli wysączać jej zawartość. Wiele bym dała, żeby być tą szklanką, żeby to we mnie tak zatapiał swe pełne usta i żeby to moją wilgoć spijał tak chętnie jak ten swój bursztynowy trunek. Kiedy już niemal dostałam mentalnego orgazmu, do bohatera moich fantazji podeszła jakaś dziunia – drobna, ciemnowłosa i na oko dwa razy ode mnie szczuplejsza. Pocałowali się. Odwróciłam wzrok, zdenerwowana i zażenowana. Znaliśmy się raptem kilka chwil, a on już zdążył tak mnie zranić. Cham!

– Co podać, miła pani? – Z rozmyślań wyrwało mnie pytanie chłopaka zza baru, zadane płynną angielszczyzną.

– Podwójną wódkę z colą – wypaliłam bez zastanowienia. – Dwa razy – dodałam, bo przypomniałam sobie o matce.

Cała buzowałam i musiałam jak najprędzej uspokoić zszargane nerwy dawką alkoholu. Młody Włoch z drugiej strony lady na szczęście znał się na swojej pracy i przygotował drinki w rekordowym tempie.

– Prego, bellissima – wyszeptał, wręczając mi kubeczki.

Nie jestem poliglotką, ale ten zwrot zrozumiałam.

– Grazie – odpowiedziałam, rumieniąc się.

Uśmiechnął się do mnie zawadiacko i zaczął obsługiwać kolejną osobę. Moja złość minęła jak ręką odjął. Uchachana, zgarnęłam z lady napoje i udałam się z powrotem pod parasol, który zajmowałyśmy wspólnie z matką. Na łysego pajaca nawet się po drodze nie obejrzałam.

Kiedy dotarłam do naszych leżaków, rodzicielka odłożyła dzierżoną w dłoniach krzyżówkę i zgarnęła ode mnie drinka.

– Długo cię nie było – stwierdziła, upiwszy dwa solidne łyki.

– Stałam w kolejce.

– A nie taplałaś się po drodze w jakimś basenie?

– Niby czemu? – Zdziwiłam się.

Zsunęła z nosa ciemne okulary i łypnęła okiem w stronę moich ud.

– Masz mokry dół od stroju kąpielowego. – Zaśmiała się. – Mamusi nie oszukasz.

Skonfundowana, złapałam się za krocze. Materiał był wilgotny jak ta lala! To musiała być sprawka łysego…

– Masz mnie. – Zachichotałam nerwowo, po czym zaczęłam się tłumaczyć: – Chciałam sprawdzić, czy woda…

– Spokojnie, córuś – weszła mi w słowo – nic się nie stało. Chill out, czy jak to wy tam teraz młodzi mówicie. Kładź się lepiej i słuchaj, co tu się wydarzyło, kiedy poszłaś do baru.

Ochoczo skorzystałam z tego koła ratunkowego i czym prędzej usadowiłam się na leżaku. Nogi okryłam pareo, żeby mama nie zorientowała się, że były całe suche.

– Pamiętasz tego faceta – rodzicielka kontynuowała wypowiedź – co tak głośno wszystko komentował?

– Masz na myśli tego ogromnego Rosjanina, który rzucał przekleństwami na lewo i prawo i pił jedną wódkę za drugą? – Rozejrzałam się. Dopiero kiedy o nim wspomniała, zorientowałam się, że ten irytujący gość gdzieś zniknął.

– Tak, właśnie tego.

– No, pamiętam. I co z nim?

– Minutę po tym, jak poszłaś się kąpać… – Puściła do mnie oczko, na co bezwiednie podciągnęłam pareo kilkadziesiąt centymetrów w górę. – …porządnie narozrabiał.

– Jak to: narozrabiał? – Zdziwiłam się. W końcu wszystko, co robił ten typek, to jedno wielkie rozrabianie.

– Normalnie. – Zrobiła krótką pauzę. – Zaczął palić. – Ostatnie słowo zaakcentowała tak mocno, jakby miało jakieś ukryte znaczenie. Kiedy przez dłuższą chwilę nie doczekała się z mojej strony żadnej reakcji, dodała konspiracyjnym szeptem: – Śmiesznego papieroska zaczął palić.

– W sensie: marihuanę? – Zrobiłam wielkie oczy. – A skąd ty wiesz, jak to pachnie?

– Oj, skąd wiesz, skąd wiesz – przedrzeźniła mnie. – Co to za różnica, skąd wiem? Mam mówić dalej czy nie?

– No mów, mów.

– No. – Odchrząknęła i przepłukała usta drinkiem, po czym podjęła opowieść: – Więc ten Rusek zapalił papieroska, a chwilę później ktoś się do niego o to przyczepił. Doszło do ostrej wymiany zdań, na moje ucho rosyjsko-angielsko-niemieckiej. Niewiele zrozumiałam, ale ten drugi gość na pewno wspomniał coś o matce tego pierwszego, a ten pierwszy ryczał, że temu drugiemu wsadzi coś dużego w dupę. Po gestykulacji domyślałam się, że chodziło o parasol. – Zrobiła przerwę, żeby zaczerpnąć tchu oraz procentów.

– I co? Pobili się? – zgadywałam.

– Na szczęście nie, ale to właśnie jest najciekawsze. Kiedy już tak między nimi wrzało, że woda w basenie obok zaczynała parować, do Rosjanina podszedł nagle od tyłu przystojny Włoch i wyszeptał mu coś do ucha. Dałabym sobie rękę uciąć, że w tamtej chwili wszyscy gapie spodziewali się, że stukilowy, zarośnięty misiek odwróci się i co najmniej odepchnie tamtego, ale sprawy potoczyły się całkiem inaczej. – Przerwała, żeby dopić resztkę drinka, i machnęła na mnie ręką, żebym podała jej swojego. Nie doczekała się żadnego ruchu z mojej strony, więc westchnęła i kontynuowała: – Pod Ruskiem ugięły się kolana i gdyby go ten czarny nie przytrzymał, wielkolud osunąłby się na posadzkę. Paręnaście sekund później było już po awanturze. Osiłek przeprosił wszystkich dokoła, zabrał swoje klamoty z leżaka i oddalił się szybkim tempem w kierunku budynku. Mówię ci, nigdy nie widziałam czegoś podobnego!

Wychyliłam łyk ze swojego kubeczka. Chciałam przepłukać gardło, zanim zacznę wypytywać mamę o wspomnianego Włocha. Zaintrygował mnie bardziej niż łysy i barman razem wzięci. Niestety kompletnie zapomniałam, że poprosiłam o podwójną porcję wódki, i gdy tylko napój zetknął się z wnętrzem moich ust, parsknęłam i wyplułam wszystko przed siebie.

– Kurza mordka! – wykrzyknęłam i zerwałam się na równe nogi, rozlewając przy tym resztę zawartości plastikowego kubeczka.

Gdy moje nagie stopy natrafiły na mokre kafelki, wywinęłam koncertowego orła. Łupnęłam głową o posadzkę i przed oczy wskoczyły mi miliony gwiazd. Nie zdążyłam się nimi nacieszyć, bo ułamek sekundy później odpłynęłam w czerń.ROZDZIAŁ 2

– Proszę pani. – Przez szum w mojej głowie przedarł się czyjś głos. Mężczyzna mówił po angielsku z mocno wyczuwalnym włoskim akcentem.

– Jej imię Grażyna – odezwała się jakaś kobieta. Ona dla odmiany brzmiała bardzo swojsko. Żet wymawiała tak, jak należy, a jej angielska składnia nie trzymała się kupy.

– Pani Gra… Grasz… Graz… – męczył się właściciel pierwszego głosu. W końcu skapitulował i powtórzył zawołanie sprzed chwili: – Proszę pani, czy słyszy nas pani?

Poczułam lekkie szturchnięcie za ramię i dopiero wtedy zrozumiałam, że mówiono do mnie. W tym samym momencie w tył głowy wlazł mi tak okropny ból, że aż krzyknęłam. Chyba coś o urywaniu jakiejś naci.

– Grażynko! – Kobiecy głos przeszedł na polski. – Wyrażaj się.

Uchyliłam powieki i przez mroczki przed oczami spojrzałam na naburmuszoną mamę. Sekundę później jej nadąsana buzia została podmieniona przez zatroskane oblicze młodego Włocha. Rozpoznałam w nim mojego barmana i od razu ćmienie w potylicy jakby zelżało.

– Czy dobrze się pani czuje? – zapytał.

„Jak tak pan na mnie patrzy tymi maślanymi oczami, to nawet bardzo dobrze” – pomyślałam, a następnie już na głos rzuciłam: – Bywało lepiej. – Spróbowałam dźwignąć się na przedramionach, ale ból w głowie znów zapulsował i skończyłam tak, jak zaczęłam, czyli leżąc plackiem na zimnych kafelkach.

– Proszę samej się nie podnosić. – Włoch się zafrasował. – Pomogę pani.

Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a już obejmowały mnie jego umięśnione ramiona. I całe szczęście, że trafił mi się taki mięśniak, bo gdyby któreś z wielu biegających tu wkoło włoskich chucherek spróbowało zmierzyć się z moimi sześćdziesięcionaścioma kilogramami, miałabym na sumieniu co najmniej kilka pękniętych żyłek. Tymczasem pan barman wykonał szybki podrzut z rwaniem i już po chwili siedziałam wygodnie na swoim leżaku.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się.

– Proszę bardzo, pani Gra… – zawahał się – pani Graziello.

Och, jak on to pięknie wymyślił! Niezwłocznie zatrzepotałam dla niego rzęsami, ale chyba tego nie dostrzegł, bo na scenę nagle z powrotem wkroczyła moja rodzicielka.

– Bardzo śliska podłoga wy mieć tutaj – zwróciła się do Włocha wyniośle. – Moja córka zabić się prawie!

Spojrzałam na nią z politowaniem i odezwałam się po polsku:

– Mamo, przecież sama wylałam drinka na kafelki.

Barman mnie oczywiście nie zrozumiał i w te pędy zaczął przepraszać nas za całe zło tego świata. Kiedy skończył, wyciągnął z kieszeni mały kartonik i wręczył go matce, mówiąc:

– Proszę. Oto zaproszenie dla dwóch osób na kolację w hotelowej restauracji dla VIP-ów. Pan dyrektor Torricelli z pewnością ucieszy się, mogąc panie w niej ugościć.

Matula się skrzywiła, ponieważ nie zrozumiała, co powiedział, ale kiedy przyjrzała się karteluszce, połączyła kropki i z ledwością pohamowała ekscytację. Widziałam, jak świecą jej się oczy i jak walczy ze sobą, żeby nie okazać przy pracowniku hotelu radości płynącej z – jak by na to nie patrzeć – wyżebranego prezentu. W końcu nie wytrzymała i uderzyła w śpiewną nutę:

– Och, pan bardzo miły! Pan nie musieć był. Ponieważ nic się wydarzyć, naprawdę.

Niesamowite, jak w kilka sekund zmieniła swoje zachowanie. Młody barman musiał mieć nas w tym momencie za kompletne idiotki. Chciałam zapaść się pod ziemię.

– Pani Graziello – Włoch nieoczekiwanie zwrócił się znowu do mnie – czy na pewno się pani dobrze czuje? Poczerwieniała pani na twarzy.

Wypowiadając ostatnie zdanie, przejechał kciukiem po moim policzku. Zrobił to z taką czułością, że zmiękły mi kolana. Całe szczęście, że usadził mnie uprzednio w leżaku, bo gdybym stała, tobym się na pewno przewróciła i tym razem załatwiła na dobre.

– Och, tak – wymruczałam – wszystko w porządku.

– Bardzo się cieszę – odpowiedział, a następnie zaprezentował szeroki wachlarz śnieżnobiałych zębów, które idealnie kontrastowały z jego ciemną karnacją.

Matko Boska i wszyscy święci, jakiż on był piękny! Nie po prostu przystojny, tylko właśnie piękny. Przez duże pe, wielkie i, ogromne ę, kolosalne ka, monstrualne en i gargantuiczny igrek! Mogłabym się wpatrywać w ten jego uśmiech godzinami, mógłby mnie hipnotyzować dzień i noc swoim łagodnym spojrzeniem, a gdyby uczyli anatomii, posługując się jego ciałem, mogłabym nigdy nie kończyć studiów – oblewałabym zajęcia semestr po semestrze tylko po, by spędzić z tym cudem natury więcej czasu i, daj Boże, załapać się na jakieś korki albo indywidualne konsultacje.

Moją chwilę zadumy przerwała nagle matka, odzywając się ponownie tonem wielce poszkodowanej:

– Okej, my już pan żegnać. My musieć zanim kolacja jeszcze w słońce.

– Oczywiście. – Młody barman w okamgnieniu cofnął dłoń z mojej twarzy i zwrócił wzrok w stronę mamuśki.

– A jeśli pan móc my przynieść to samo raz jeszcze… – wskazała dłonią opróżnione kubeczki – …ja myślę, że my zapomnieć na zawsze nasza mała przygoda.

– Mamo! – fuknęłam. Chciałam poderwać się z siedzenia, ale Włoch powstrzymał mnie, kładąc mi delikatnie rękę na ramieniu.

– Dwa razy podwójna wódka z colą – zaświergolił, z powrotem wkładając na usta uśmiech od ucha do ucha. – Już się robi, miłe panie. – Zasalutował nam niczym jakiś marynarz, po czym odmaszerował w stronę baru.

– Boże, mamo! – ryknęłam, gdy tylko się nieco oddalił. Wstałam energicznie z leżaka i równie podniesionym głosem dodałam: – Czy ty zawsze musisz robić taką siarę?

– Jaką znowu siarę? – zaoponowała. – Przecież omal się nie zabiłaś. Chyba się nam za to coś należy.

– Nic się nikomu nie należy! Za co niby? Za to, że się poślizgnęłam na kałuży, którą sama zrobiłam?

– Opanuj się, Grażynko. – Mama rozejrzała się wkoło, a następnie, ściszając głos niemal do szeptu, dodała: – Spójrz, wszyscy nam się przyglądają.

– Niech patrzą! – wrzasnęłam na całe gardło. – Niech widzą, jaką mam durną babę za matkę! Wyżywa się na Bogu ducha winnym barmanie, kalecząc angielski, aż uszy bolą, i robi taką scenę, że z pewnością wygra nagrodę dla największego Polaka cebulaka, jakiego tu widziano! Ba, jakiego widziano na całej Sycylii!

Dopiero gdy ten potok słów wylał się z mojej niewyparzonej paszczy, dotarło do mnie, że chyba trochę przesadziłam. Potwierdzała to mina mamy. Jeszcze chwilę temu prezentowała oblicze wojowniczej księżniczki, by po mojej tyradzie zmienić się w chorego na raka, zbitego psa, któremu na domiar złego ktoś zamordował szczenię.

– Dobry jeżu, mamuniu – załkałam i rzuciłam się, by ją przytulić.

– Zostaw mnie! – Odepchnęła moje ręce, po czym wybuchła płaczem.

Przez parę sekund stałyśmy tak – ona rycząc, a ja milcząc i płonąc ze wstydu – po czym nagle zrobiła obrót na pięcie i bez słowa odmaszerowała w kierunku hotelu. Zostały po niej jedynie naręcze pustych plastikowych kubków oraz kartonik od młodego Włocha, który musiała upuścić podczas naszej kłótni. Przez następną minutę byłam jak wrośnięta w ziemię. Łopocące w mojej klatce piersiowej serce stanowiło jedyny dowód na to, że nie jestem pomnikiem z trochę zbyt czerwonego brązu, ale żywym człowiekiem. W końcu jakoś pokonałam niemoc i na drżących nogach podeszłam do miejsca, w którym znajdowała się przed momentem mama. Podniosłam z posadzki nasiąkające wodą z basenu zaproszenie i poprzyglądałam się mu, sama nie do końca wiedząc, po co się po nie schyliłam.

– Pani Graziello – rozległ się nagle tuż za mną znajomy głos.

Odwróciłam się w stronę barmana, wycierając pięścią samotną łzę, która pociekła mi po policzku.

– Tak? – zapytałam beznamiętnie.

– Przyniosłem drinki dla pań – zaczął radośnie, ale gdy tylko zorientował się, że coś jest nie tak, spochmurniał i zapytał zatroskany: – Co się stało, pani Graziello?

– Och, panie… – Zamilkłam, bo przecież nie znałam jego imienia.

Z zakłopotania oraz z tych wszystkich emocji zrobiło mi się nagle słabo. Zachwiałam się, a przed oczy, już drugi raz dzisiejszego popołudnia, weszły mi ciemne mroczki. Ostatnie, co poczułam przed odpłynięciem w nicość, to chwytające mnie męskie, silne ramiona.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: