Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Amerykańskie więzienie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Amerykańskie więzienie - ebook

Odważny reportaż ukazujący brutalną prawdę o prywatnym więziennictwie.

Shane Bauer zatrudnił się na stanowisku strażnika – ze stawką 9 dolarów za godzinę – w prywatnym więzieniu w Luizjanie. Ten dziennikarz śledczy, laureat wielu nagród, zgłosił się pod własnym nazwiskiem: nie przeprowadzono żadnego rzetelnego sprawdzenia jego przeszłości. W ciągu czterech miesięcy zdołał dokładnie przyjrzeć się funkcjonowaniu zakładu, zachowaniu personelu różnego szczebla, a także samym więźniom. Był świadkiem brutalnych bójek, próbowano wciągnąć go w nielegalne układy, grożono śmiercią. Widział, jak obojętność strażników doprowadza do kolejnych zgonów i jak niewielkie znaczenie miało dla zwierzchników dobro ludzkie w obliczu możliwości zysku. Ze zgrozą dostrzegł, że także on sam staje się okrutny i agresywny, im dłużej pracuje.

Ponieważ nie można w pełni zrozumieć aktualnego stanu rzeczy bez sięgnięcia do początków, głęboko zakorzenionych w niechęci do rezygnacji z dalszego wyzysku Afro-Amerykanów po zniesieniu niewolnictwa, Bauer przedstawia również historię systemu prywatnego więziennictwa w USA, od jego narodzin aż po czasy współczesne.

Amerykańskie więzienie to wstrząsający akt oskarżenia systemu prywatnych więzień i napędzających go potężnych sił, relacja o prawdziwym obliczu amerykańskiej sprawiedliwości.

Shane Bauer – amerykański dziennikarz. Pracował jako zagraniczny korespondent na Bliskim Wschodzie, jego teksty publikowano m.in. w „The Nation” czy „Los Angeles Times”. Największą sławę przyniosło mu śledztwo w sprawie warunków panujących w prywatnych więzieniach w USA. Został uhonorowany Harvard’s Goldsmith Prize for Investigative Reporting, National Magazine Award for Best Reporting, Atlantic Media's 2017 Michael Kelly Award oraz Hillman Prize for Magazine Journalism. Wraz z Sarah Shourd i Joshuą Fattalem napisał też wspomnienia, A Sliver of Light, opisując w nich przeżycia z uwięzienia w Iranie.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66671-12-6
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Dwa tygodnie po przyjęciu oferty z Winn, wyhodowawszy sobie kozią bródkę i usunąwszy tuleje z uszu, zajeżdżam specjalnie kupionym sponiewieranym pikapem dodge ram do Winnfield, miasteczka liczącego około czterech tysięcy sześciuset mieszkańców, trzy godziny jazdy na północ od Baton Rouge. Gdyby zdarzyło się wam tamtędy przejeżdżać, to jedna z tych miejscowości, które zapadają w pamięć, tylko jeśli uderzy was jakiś szczególny widok: ulica walących się drewnianych domów, bez śladu życia poza jednym psem na łańcuchu i chudą białą kobietą niosącą na biodrze kosz z praniem; niegdysiejsza restauracja meksykańska, gdzie teraz wracającym z trasy kierowcom serwują koktajle rumowe w styropianowych kubkach; stos egzemplarzy lokalnej gazety z nagłówkiem o generale armii konfederackiej; czarna pani zbierająca drobniaki z chodnika koło stacji benzynowej. Około trzydziestu ośmiu procent tutejszych gospodarstw domowych plasuje się poniżej ustawowej granicy ubóstwa – mediana dochodu rocznego na gospodarstwo domowe wynosi 25 tysięcy dolarów. Mieszkańcy Winnfield chlubią się tym, że przed 1940 rokiem z miasteczka wywodziło się trzech gubernatorów stanowych, w tym wiejski populista Huey Long. Mniejszym powodem do dumy jest to, że ostatniego szeryfa zamknięto za dilowanie metamfetaminą.

Ośrodek Poprawczy Winn leży jakieś dwadzieścia kilometrów za miastem, głęboko wewnątrz Parku Narodowego Kisatchie, pociętej gruntówkami połaci niemal 250 tysięcy hektarów zarośniętych sosną długoigielną. Kiedy jadę przez ten gęsty las 1 grudnia 2014 roku, z mgły wyłania się więzienie – nijaki kompleks pozbawionych wyrazu betonowych budynków i szop z blachy falistej. Gdyby nie wyraźne obrandowanie, można by przez pomyłkę wziąć Winn za ekscentrycznie ulokowaną fabrykę. Na poboczu stoi duży znak, z tych, jakie widuje się przy podmiejskich biurowcach, prezentujący logo korporacji CCA, z poprzeczką w „A” wystylizowaną w dynamiczną głowę bielika amerykańskiego.

Przy bramie wejściowej strażniczka z bronią przy pasie, z wyglądu może sześćdziesięciolatka, każe mi wyłączyć silnik pikapa, otworzyć wszystkie drzwi i wysiąść. Wysoki biały mężczyzna ze srogą miną wpuszcza do szoferki owczarka niemieckiego. Serce łomocze mi w piersi. Na siedzeniu mam rozłożony sprzęt fotograficzny. Mówię strażniczce, że jestem nowym kandydatem do pracy, że przyjechałem na czterotygodniowe szkolenie. Pokazuje mi budynek zaraz za ogrodzeniem więzienia.

Baw się dobrze, synek – mówi mi, kiedy przejeżdżam przez bramę. Wreszcie robię wydech.

Parkuję i siedzę w pikapie. Strażniczka za kierownicą samochodu nieopodal sprawdza makijaż w lusterku osłony przeciwsłonecznej. W czterodrzwiowym sedanie znajduje się cała rodzinka, pewnie czekają na odwiedziny u kogoś bliskiego, leniwie wystawili nogi za otwarte drzwi. Przede mną wznoszą się dwa wysokie płoty z siatki otaczające całe więzienie, zwieńczone spiralami drutu kolczastego. Po rozdzielającej je szerokiej, pustej nawierzchni ospale spaceruje kot. Zza budynków wystaje metaliczny szpic kościelnej wieży. Cały kompleks otoczony jest sosnowym lasem, gęstym i wysokim.

Wysiadam z samochodu i idę przez parking, w myślach zafiksowany na wieżyczkach strażniczych – przypuszczam, że obserwują mnie stamtąd klawisze. Kierowniczka haeru w Winn powiedziała mi tydzień wcześniej, że dzwonił do niej Lane Blair, jeden z dyrektorów zarządzających korporacji, i pytał o mnie. Jak twierdziła, bardzo rzadko zdarzało się, żeby jakiś indywidualny kandydat wzbudził zainteresowanie na szczeblu zarządu. Byłem więc już pewien, że na najwyższych szczeblach w firmie wiedzą, kim jestem. Kiedy wchodzę do sali zajęciowej, nikogo tam nie ma. Im dłużej siedzę sam, tym większą mam pewność, że to pułapka. Co się stanie, kiedy po mnie przyjdą?

Pojawia się kolejny kandydat, siada obok mnie i przedstawia się. To dziewiętnastolatek, czarnoskóry, ledwo co ukończył liceum. Nazywa się Reynolds.

Nerwy są? – pyta.

No, troszkę – odpowiadam. – A jak ty?

E tam, nie takie rzeczy widziałem – mówi. – Zabijanie widziałem. Wujek zabił trzech ludzi. Bracki był w więzieniu i brat cioteczny. Zero stresu. – Roboty, mówi, potrzebuje tylko na krótko, za parę miesięcy zaczyna studia. Ma dziecko do wykarmienia. No i chciałby w nowym pikapie zamontować głośniki. Powiedzieli mu, że może też pracować w dni, kiedy nie ma służby, więc pewnie będzie podbijać kartę dzień w dzień. – Wpadnie gruby hajs – kończy. Opuszcza głowę na ręce i zasypia.

Powoli schodzi się jeszcze czworo kandydatów, a po nich kierowniczka haeru. Objeżdża Reynoldsa za drzemkę, ale chłopakowi zaraz poprawia się humor, bo słyszymy, że jeśli ktoś zwerbuje kolegę do pracy w Winn, dostanie 500 dolarów. Kierowniczka rzuca nam losową porcję innych wskazówek: nie jeść żywności wydawanej osadzonym; nie uprawiać seksu z osadzonymi, bo to grozi dziesięcioma tysiącami dolarów grzywny, a nawet skazaniem na „dziesięć lat ciężkich robót”; lepiej nie chorować, bo chorobowego nie płacą. Jeśli mamy tu w więzieniu przyjaciół czy krewnych, należy to zgłosić. Kierowniczka rozdaje magnesiki na lodówki z numerem gorącej linii, pod który należy zadzwonić, gdyby naszły nas myśli samobójcze czy zaczęlibyśmy wojować z rodziną. Trzy sesje z terapeutą gratis.

Starannie robię notatki, kiedy kierowniczka haeru odpala wideo z prezesem firmy, który tonem korporacyjnego marketingowca opowiada nam, jaką to wspaniałą szansę daje bycie strażnikiem więziennym w CCA. Jest naszą gwiazdą przewodnią, przykładem człowieka, który przeszedł wszystkie szczeble kariery aż na szczyt (jego roczna pensja za rok 2018 wynosi cztery miliony dolarów, dwadzieścia razy tyle, ile zarabia dyrektor Federalnego Urzędu Więziennictwa). Może w CCA jesteście całkiem nowi, ale potrzebujemy was – mówi. – Potrzebujemy waszego entuzjazmu. Potrzebujemy waszych świetnych pomysłów. Podczas szkolenia czułem ducha wspólnoty. Czułem też lekki niepokój. To zupełnie normalne. Czułem też jeszcze jedno: niesamowitą ekscytację.

Rozglądam się po sali. Nikt – ani ten maturzysta, ani były kierownik Walmartu, ani pielęgniarka, ani samotna matka, która wróciła tu po jedenastu latach w McDonaldach i kontrakcie w wojsku – nie zdradza choćby cienia podekscytowania.

To chyba nie dla mnie – mówi pocztowiec.

Gdy kończy się film, na przód sali wychodzi czarna kobieta po trzydziestce, o długich rzęsach i idealnie wymanikiurowanych paznokciach. Mówi nam, że jest kierowniczką szkoleń. Nazywa się pani Blanchard. Pyta: czy wiemy, kto taki przemawiał na nagraniu?

Prezes – odpowiadam.

A jak się nazywa? – dopytuje.

Nie wiem.

Patrzy na mnie jak na ucznia podstawówki, który nie uważał na lekcji. Wszyscy będziecie musieli to wiedzieć na teście na koniec zajęć.

Reynolds podrywa głowę. To będzie test?

Nazywa się Damon Hininger – ciągnie Blanchard. – Do tego mamy trzech założycieli firmy. Są Thomas Beasley i T. Don Hutto. Oni wciąż są z nami. No i doktor Crants. – Wkłada kolejną kasetę wideo.

Na filmie Hutto i Beasley opowiadają o początkach firmy. Jak wspominają, w roku 1983 wygrali „pierwszy przetarg na świecie na zaprojektowanie, budowę, sfinansowanie i obsługę strzeżonej placówki poprawczej”. Służba Imigracji i Naturalizacji dała im na to zaledwie dziewięćdziesiąt dni. Hutto jest wątły, ma lśniącą bielą brodę i przyduże okulary, złożył ręce przed sobą i uśmiecha się leciutko. Gdy mówi, robi wrażenie rumianego dziadunia, który uwielbia powtarzać przy dzieciach sztuczkę „o, kciuk mi zniknął”. Historię zawarcia pierwszej umowy na prowadzenie więzienia opowiada niczym emeryt, akcja za akcją relacjonujący, jak to w liceum udało mu się dokonać zwycięskiego przyłożenia. Pod presją czasu wynajął wówczas z Beasleyem motel w Houston, przekonując właściciela do tej transakcji tym, że w końcu zatrudnili tam „całą jego rodzinę” jako personel. Potem szybko otoczyli motel czterometrowej wysokości płotem ze zwojami drutu kolczastego na szczycie. Zostawili nawet znak: „Mamy korzystne stawki dobowe”. „Placówkę otworzyliśmy pod koniec stycznia tamtego roku, w niedzielę, akurat w dzień meczu Super Bowl – wspomina Hutto. – Osadzonych zaczęliśmy przyjmować jakoś o dziesiątej wieczorem tego dnia. Ja sam autentycznie robiłem im zdjęcia i pobierałem odciski palców. Kilku innych ludzi odprowadzało ich do «pokojów», że tak powiem, i za pierwszy dzień zapłacili nam za osiemdziesięciu siedmiu cudzoziemców bez dokumentów”. Obaj śmieją się przez chwilę.

Dla Beasleya koncept prowadzenia więzienia jako przynoszącego zyski przedsiębiorstwa był ideą nową i innowacyjną. Jak miałem jednak odkryć, dla Hutta pomysł zarabiania na więźniach był tak stary jak zmuszanie czarnych do zbierania bawełny.2

Biały mężczyzna na koniu, z karabinem w dłoni, obserwował porośniętą bawełną połać ciągnącą się aż po horyzont. Na miedzy leżały cztery sfory ogarów. Jeden z psów miał na zębach dwie złote koronki, wyróżnienie za wytropienie zbiega i doprowadzenie go z powrotem na plantację. Czarni mężczyźni stali rzędami w grupach, przygarbieni nad krzewami bawełny. Strażnik nie słyszał, co tam śpiewali, ale znał już te piosenki. Czasami, gdy pracowali, jeden wznosił zaśpiew: „O panie stary, nie bij mnie, dam panu pół dolara”, a cała grupa odpowiadała mu chórem: „Johnny, gdzie się szlajasz, Johnny, gdzie się szlajasz”.

W salonie siedzi stary pan, a przy nim pani stara

Johnny, gdzie się szlajasz, Johnny, gdzie się szlajasz

I obmyślają sobie plan, jak z ludzi wycisnąć więcej pary

Johnny, gdzie się szlajasz, Johnny, gdzie się szlajasz

Więc siedzą i do pani odzywa się pan stary

Johnny, gdzie się szlajasz, Johnny, gdzie się szlajasz

Pan stary mówi pani: „Weź te jego pół dolara”

Johnny, gdzie się szlajasz, Johnny, gdzie się szlajasz

„Na co mnie jego grosze, niech się drze, kiedy go karać”

Johnny, gdzie się szlajasz, Johnny, gdzie się szlajasz

Dla jednego z nich, Alberta Race’a Sample’a, było to pierwsze zbieranie bawełny. W życiu zdarzało mu się robić za pucybuta, cyrkowca, grać w kości, sprzątać po prostytutkach w burdelowych pokojach, ale nigdy dotąd nie pracował w polu. Z bawełną łączyło go tylko tyle, że jego biały ojciec, który kiedyś płacił za seks czarnej matce Sample’a, utrzymywał się z pośrednictwa w handlu tym surowcem. Sample trzymał się swojego rzędu i reszty ekipy – zbieracze zrywali kolejne torebki i wrzucali je do wleczonych za sobą czterometrowych worów. Biali „bossowie” wyznaczali na czoło każdego rzędu najszybszych zbieraczy, przez co wszyscy pozostali musieli ostro pracować, żeby nie odstawać. Nim Sample obrał z bawełny dwa krzaki, reszta rzędu odsadziła go już o sześć metrów. Jeden z bossów, znany jako Snajper, podjechał na koniu w pobliże Sample’a i śledził każdy jego ruch.

Sample wychowywał się w burdelu, przy mamie. Jako dzieciak serwował szmuglowany alkohol facetom, którzy uprawiali tam hazard, a czasami i seks na jego posłaniu. Na podłodze ćwiczył techniki rzutu kośćmi, ucząc się, jak ułożyć je sobie w dłoni i jak turlać, żeby wypadło dokładnie to, czego sobie życzył. Mama też lubiła sobie zagrać. Raz, w środku gry, poleciła mu, żeby przyniósł rolkę pięciocentówek. Gdy przyznał się, że zgubił monety, spoliczkowała go tak, że wyleciał mu ząb, i znów wróciła do gry. Sample wskoczył do opuszczającego miasto pociągu i od tej pory żył na sardynkach z puszki, jedzeniu kradzionym z restauracji i tym, co łowił po kieszeniach ludzi na torach wyścigowych.

Zbieranie bawełny, jak doliniarstwo, to umiejętność, której opanowanie wymaga czasu. Złap za dużo, a pokłujesz sobie palce o suchą nasadę torebki. Złap za mało, to wyrwiesz tylko parę nitek. Im szybciej Sample starał się zbierać, tym więcej upuszczał. Im więcej upuszczał, tym więcej czasu marnował na próby oczyszczania bawełny z piachu, liści i badyli przed wrzuceniem jej do worka.

– Ej, czarnuchu, lepiej weź się do futrowania tego wora i rusz te obesrane giry, żeby przynajmniej wyglądało, że coś robisz! – wydarł się na niego Snajper.

Sample’a bolał już grzbiet.

W końcu bossowie polecili więźniom przynieść worki do wagi. Szef ekipy nazrywał prawie sto pięć kilo. Jeden z pozostałych miał tylko osiemdziesiąt pięć kilo – Snajper zaczął się na niego drzeć. Gdy Sample położył na szali swój worek, kapitan Gładki, jeden z bossów, łypnął na niego, jak gdyby Sample napluł mu w twarz.

– Osiemnaście kilo! – wrzasnął. – Wierzyć się nie chce! Osiemnaście kilo bawełny, kurwa mać!

Snajper miał nagle szał w oczach.

– Panie kapitanie, aż normalnie odżałuję pensję za cały miesiąc, pan tylko popatrzy w inną stronę, żebym mógł tego sukinkota, darmozjada rozwalić.

Trzęsącymi się dłońmi wymierzył dwururkę w Sample’a i odwiódł kurki. Ci, którzy wciąż czekali na ważenie zbiorów, rozpierzchli się na boki.

– Chłopie, daj spokój – odezwał się Gładki. – Jak Boga kocham, na tego drania to chyba nawet szkoda porządnych loftek. No i w ogóle, jeszcze byś mi gównem tego czarnucha buty ochlapał i całe pucowanie na darmo.

Boss Snajper opuścił lufę.

– Ej, czarnuch, skąd jesteś? Pewnie jesteś z tych miastowych czarnuchów, prędszych do złodziejowania niż do roboty! No to gadaj, skąd jesteś. – Gdy Sample próbował odpowiedzieć, Snajper znów na niego wrzasnął. – Zamknij ten jebany ryj, dziadu, jak do ciebie mówię!

Za bezczelność i brak wydajności Sample otrzymał karę: nie mógł zjeść obiadu ani nawet napić się wody do końca dniówki.

– Tak jest, czarnuchu, rusz dupę tam na pole, bo capem śmierdzi, i weź się do zbierania tej sakramenckiej bawełny!

Był to rok 1956, od zniesienia niewolnictwa minęło już niemal całe stulecie. Sample, uznany za winnego kradzieży rozbójniczej, został skazany na trzydzieści lat więzienia. W Teksasie wszyscy czarni skazańcy, jak też niektórzy biali, pracowali przymusowo na plantacjach, bez wynagrodzenia, przeważnie na polach bawełny. Od momentu osadzenia Sample’a aż po lata sześćdziesiąte sprzedaż plonów z plantacji więziennych przynosiła stanowi średni dochód w wysokości 1,7 miliona dolarów rocznie (równowartość 13 milionów w roku 2018). W całym kraju dzień pobytu osadzonego w więzieniu kosztował stan trzy i pół dolara. W Teksasie – tylko półtora dolara.

Tak samo jak na całym Południu, system penitencjarny Teksasu wyrósł prosto z niewolnictwa. Po wojnie secesyjnej gospodarka stanu była pogrążona w chaosie, plantatorzy bawełny i trzciny cukrowej nagle postradali ręce, które można było przymusić do pracy. Szczęśliwym dla nich trafem w trzynastej poprawce do Konstytucji, znoszącej niewolnictwo w USA, znajdowała się luka. Zapisano tam, że „ani niewolnictwo, ani niewolna służebność” nie będą już w Stanach dopuszczalne „poza karami za przestępstwa”. Dopóki czarnych skazywano za przestępstwa, dopóty Teksas mógł wynajmować wszystkich więźniów prywatnym plantatorom bawełny i trzciny cukrowej, firmom prowadzącym wycinkę lasów, kopalniom węgla czy na budowę kolei. Działo się tak przez pięć dekad po zniesieniu niewolnictwa, aż w końcu stan pozazdrościł dochodów czerpanych z pracy więźniów przez prywatne firmy i plantatorów. Teksas zakupił więc trzynaście plantacji na własność. Od roku 1913 zaczęto prowadzić je jako zakłady karne.

Praca przymusowa była niewątpliwie wydajna. Niewolny, pracujący na polu bawełny przed wojną secesyjną, zrywał przez godzinę około 75 procent więcej bawełny niż wolny rolnik. Podobnie teksańskie farmy więzienne aż do lat sześćdziesiątych przynosiły wyższe plony niż okoliczne gospodarstwa, na których pracowali wolni robotnicy. Działo się tak z prostego powodu: ludzie pod groźbą tortur pracują ciężej. Teksas dopuszczał w więzieniach chłostę aż do roku 1941. W innych stanach zakazano jej jeszcze później. W więzieniach w Arkansas używano batów nawet w roku 1967. Jednak i bez biczowania w więzieniach wynajdywano różne metody zmuszania osadzonych do wydajniejszej pracy. Rankiem po pierwszym dniu spędzonym przez Sample’a na zbieraniu bawełny (był to rok 1956) strażnicy zamknęli go wraz z ośmioma innymi mężczyznami w komorze ze stali i z betonu, metr dwadzieścia na dwa czterdzieści – była to kara za niewyrobienie normy. W tym pomieszczeniu, zwanym „szczalnią”, nie było światła ani wody. Za toaletę służyła dziura pośrodku podłogi, wielkości półdolarówki. Dyszący mężczyźni wysysali resztki tlenu ze smrodliwego powietrza. „Wiliśmy się tam, całą dziewiątką szukaliśmy sobie miejsca, jak larwy w szambie” – wspominał Sample w swojej książce. Gdy ktoś zanadto się rozpychał, mogło dojść do bójki. Spędzili w szczalni całą noc, każdy czekał na swoją kolej, żeby położyć się na podłodze, kiedy inni stali czy kucali. Rano wyprowadzono ich od razu na pole bawełny.

Przez cały sezon zbiorów Sample co i raz trafiał z pola do szczalni i z powrotem. Kiedy jego worki bawełny zaczęły wreszcie ważyć ponad czterdzieści pięć kilo, karę zmieniono na inną – kajdanki. Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy, strażnik kazał Sample’owi położyć się na podłodze. Założył kajdanki na prawy nadgarstek więźnia, docisnął, ile się dało, po czym na nie nadepnął, by zatrzasnęły się ciaśniej. Następnie przełożył łańcuch przez kratę nad głową Sample’a i zapiął kajdanki na jego lewym nadgarstku, zostawiając go wyprężonego tak, że palcami stóp ledwie dotykał ziemi. Obok wisieli inni – po mniej więcej godzinie niektórzy zaczęli już pojękiwać. W ramionach Sample’a pulsował ból, ale on przygryzał wargi, żeby nie krzyczeć. Więźniowie idący na posiłek mijali rozciągniętych towarzyszy niedoli, każdy jednak odwracał wzrok od torturowanych. W końcu przygaszono światła, zaczęły powoli upływać minuty nocy. Koło szóstej godziny tej udręki jeden ze zwisających mężczyzn zaczął się szarpać gwałtownie i wić, aż w końcu obrócił się twarzą do krat. Zaparł się o nie stopami, usiłując w ten sposób oswobodzić się z kajdanek. Gdy to nie podziałało, wgryzł się w nadgarstki, szarpiąc je niczym zwierzę złapane w potrzask. Inny więzień przywołał strażnika, który polewał desperata wodą, póki ten się nie uspokoił. Rano rozkuto ich i znów zaprowadzono do roboty.

Mijały kolejne dni zbiorów, a Sample coraz bardziej tracił na wadze. Bossowie regularnie odmawiali mu posiłków, karząc za niedostatecznie wydajne zbieranie. Jednak po parunastu kolejnych wizytach w szczalni i kilku dodatkowych nocach w kajdankach zdecydowanie nabrał wprawy w oskubywaniu krzaków. Jak powiedział mu jeden ze strażników, „to ssanie od przepuszczonych posiłków” fenomenalnie wpływało na zwiększenie szybkości zbierania bawełny przez więźniów.

W takim właśnie świecie Terrell Don Hutto, jeden ze współzałożycieli CCA, nauczył się kierowania więzieniem. W roku 1967 został naczelnikiem plantacji Ramsey niedaleko miejsca, w którym więziony był Sample. Nim przeszedł do kierowania plantacją więzienną, był pastorem, studiował historię, odsłużył dwa lata w amerykańskim wojsku i zrobił magisterkę z pedagogiki na Uniwersytecie Amerykańskim w Waszyngtonie. Plantacja Ramsey nie różniła się zbytnio od tej, na której odbywał swój wyrok Sample. Jeśli nie liczyć zakazu chłosty, sposoby karania i metody pracy w chwili, gdy Hutto rozpoczynał tam pracę, nie zmieniły się od czasu uruchomienia stanowych farm więziennych w roku 1913. Plantacja zarządzana przez Hutto różniła się od miejsca osadzenia Sample’a głównie rozmiarami: Ramsey powierzchnią dorównywała Manhattanowi, była dwa razy większa od plantacji, na której odbywał wyrok Sample, na polach pracowało tu 15 tysięcy więźniów. Na plantacji Ramsey Hutto nauczył się postrzegać więzienie jako instytucję dochodową. Zawsze dawało się przyciąć koszty, żeby bilans wypadł korzystnie. Podobnie jak właściciele niewolników dobierali sobie niektórych, by kierowali i wymierzali kary pozostałemu żywemu inwentarzowi, Hutto przyswoił sobie stosowaną w Teksasie praktykę wyznaczania więźniów, którzy kierowaliby innymi i wymierzali kary. Tacy wybrańcy sprawowali na więziennych korytarzach rządy silnej ręki, czasem używając nawet noży, by poskromić towarzyszy niedoli. Wykorzystując ich, Hutto mógł szukać oszczędności na pensjach dla strażników.

Hutto i jego rodzina zamieszkali w domu na plantacji w roku 1967. Beatlesi mieli nowy przebój, All You Need Is Love – Huttowie mogli słuchać go w salonie, podczas gdy „domowy” gotował posiłki i podawał je na stół. Domowymi byli więźniowie, niemal wyłącznie czarni: ścielili łóżka, sprzątali, niańczyli dzieci. Pracownicy teksańskiego Departamentu Penitencjarnego uważali przydzielanie więźniarskiej pomocy domowej za nieodzowny przywilej tej pracy, gwarantujący, że garnęli się do niej „tacy ludzie, którzy potrafiliby ją wykonywać”.

Przepisy dotyczące domowych były echem lęków właścicieli niewolników przed tymi, którym powierzali pracę w swoich domostwach. Procedury nie pozwalały pani Hutto rozmawiać z domowymi ani nadmiernie się z nimi „spoufalać”. Domowym nie wolno było prać jej bielizny. Zakazane było dowcipkowanie z domowymi, jak również dopuszczanie, by siadali wraz z rodziną do słuchania radia czy oglądania telewizji, w obawie, że z czasem doprowadziłoby to do bezczelności. Hutto miał rządzić tą, a potem kolejnymi plantacjami przez dziesięć lat, wyróżniając się przy tym wyciskaniem z niektórych większych dochodów niż te osiągane przez poprzednich naczelników. Kilka lat później, rozstawszy się z plantacjami, miał rozpocząć kolejny rozdział historii, która sięga aż do zarania dziejów tego kraju, gdzie biali ludzie wiecznie wymyślają kolejne sposoby zarabiania na tych trzymanych w niewoli. Założył CCA.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: