Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anioł ze starego miasta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 grudnia 2021
Ebook
9,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Anioł ze starego miasta - ebook

Zbiór opowiadań, w których przenikają się dwa światy. Pierwszy z nich to codzienność, jaką wszyscy znamy, konkretne, prozaiczne realia współczesnej Warszawy. Drógi to płaszczyzna ducha unoszącego się ponad światem materialnym. Liryczna perspektywa pozwala odnaleźć sens w - zdawałoby się - absurdalnych wydarzeniach, a przede wszystkim nabrać dystansu do ziemskich problemów.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-280-4937-2
Rozmiar pliku: 441 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Zbiór opowiadań z natury jest czymś niejednorodnym – składa się przecież z oddzielnych, zamkniętych całości, które mają odmienną konstrukcję, swój temat, nastrój, styl, a jednak powinno w nich być coś wspólnego. Mam nadzieję, że również w moim tomiku motywy korespondujące ze sobą w różnych opowiadaniach konstruują swoistą wizję świata nieco zróżnicowaną, w zależności od opisywanego przedmiotu (miejsca) i koncepcji narratora.

W przedstawionym Państwu tomiku splatają się ze sobą dwa światy. Pierwszy to realny świat codziennego warszawskiego dnia, konkretny, nasycony realiami stołecznego miasta. Drugi unosi się ponad nim, z niego wynika – świat ducha, który przybiera różne kształty i przejawia się pod różnymi postaciami.

Jest też w cyklu opowiadań zapomniana, odległa kraina prowincji, z której przed wielu laty przywędrowałem do Warszawy. Ta wyczarowana po latach kraina dzieciństwa ma barwy poetyckiej lub groteskowej wizji leśno-bagiennego pejzażu. Do tego cyklu należą tylko trzy krótkie opowiadania: „Suchotniki” , „Bagiennik” i „Orka”. Ilościowo to niewielki – w porównaniu z „opowiadaniami warszawskimi” – fragment zamieszczonej tu prozy.

Stylistycznie przetworzona wizja krainy prowincjonalnego dzieciństwa stanowi w cyklu opowiadań pewne odbicie, punkt wyjściowy tej swoistej literackiej parabiografii funkcjonującej w ciągu rozwojowym PROWINCJA – STOŁECZNOŚĆ. Wątek „prowincjonalny” ukazuje bohatera-narratora, zanurzonego w niemalże baśniowym, choć wcale nie idyllicznym świecie. Potem bohater ów – podobnie jak autor – uległ głębokiej przemianie, gdyż zmienił widnokrąg, osiadł w wielkim mieście, zagnieździł się w murach Warszawy. A _genius loci_ tego miasta jest czymś, co znacznie przerasta codzienny tok dnia, warszawską topografię i inne realia stołecznej metropolii. Nie tylko jest przecież ważny rytm ulic.

A zdarza się, że towarzyszymy żywiołowej, radosnej „podróży” młodej pary przez kipiący od zieleniny i pokrzykiwań handlarzy jarmark przy Hali Mirowskiej („Próg”). Innym razem otwierają się przed nami mroczne pejzaże ulic i czai się „przeklęty liszaj minionego dnia” (,,Policzek”). Są tu też i inne miejsca współczesnej Warszawy. W krzywym zwierciadle żartobliwie satyrycznego widzenia pojawia się Klub Księgarza – promocyjna świątynia literatury na Rynku Starego Miasta, gdzie wśród autorów, wydawców i prawdziwych czytelników plączą się nienasycone „cioteczki”, które tu przybiegają nie tyle na intelektualną ucztę, co na bankietowy poczęstunek. Podobnie rzecz się ma z funkcjonującym od dwóch lat na Nowym Świecie salonem wystawowym Zeptera („List na Syberię”).

Gmach Filharmonii i gmach Romy, tak jak i tytułowy koncert (powtórzony przez Warszawską Filharmonię prawie po półwieczu) stanowią podstawowe spoiwo opowiadania „Koncert”. Aktorami tego utworu są nie tylko oficer bezpieki i jego ofiara – młody filharmonik, byłyAK-owiec, ale i mury muzycznych budowli, i lustra, w których się odbija świat rzeczywisty i świat niechlubnej pamięci czerwonego pułkownika.

Sądzę, że istotą i podstawowym chwytem większości moich opowiadań jest połączenie pierwiastka materialnego i nadrealnego. Duch Warszawy wydobywa się z głębi, z zakorzenienia w codziennej materii wielkiego miasta. Czymś więcej niż zwykłym miejscem akcji staje się blok mieszkalny, tzw. mrowiskowiec podniesiony do rangi zbiorowego, metaforycznie pojętego bohatera („Rozmowa”, „List na Syberię”, „Spotkanie”). Oddychanie i gaworzenie murów, dręczący odgłos zewnętrznej windy podczas przeprowadzanego remontu jednego z bloków „Za Żelazną Bramą” (,,Rozmowa”) wywołują w bohaterze nieoczekiwany ciąg skojarzeń. Z tła tych realnych odgłosów wyodrębnia się zagadkowy głos w telefonie, głos nieżyjącej matki bohatera. Zaczynem tej metafizycznej opowieści staje się superkonkretna „fizjologia mrowiskowca”. Pomieszanie świata realnego z nadrealnym wydaje się tu czymś całkiem zwyczajnym. Taka jest bowiem wewnętrzna metafizyczna moc warszawskiego genius _loci._

Został on upostaciowany w tytułowym opowiadaniu „Anioł ze Starego Miasta”, opowiadaniu podszytym nieco kabalistyczno-ironicznym żartem. Tajemniczy bohater posiada wielką moc i roztacza nad miastem swe niewidoczne, opiekuńcze skrzydła. Ale nie może on być przy tych, którzy się oddalą nad adriatyckie wybrzeże (,,Kamienna droga”), do rzymskiego bistro (,,RudolfoValentino”), albo też zawisną nad Ziemią w samolocie (,,Spadanie”).

Zawsze jednak, podobnie jak ja, mają oni szansę wrócić do punktu wyjścia, do swojego MIASTA, chociaż i MIASTO płynie jak Heraklitowa rzeka.KONCERT

– Górka, zatkaj swoją prostacką gębę i nie otwieraj jej, dopóki ci nie pozwolę. – Ostrowskiemu, staremu pułkownikowi w stanie spoczynku, wydawało się, że już ten moment kiedyś przeżył i nawet wypowiedział to zdanie wiele lat temu. Może nie do tego człowieka. Na pewno nie był z nim wtedy Górka – opasły właściciel fabryczki konserw warzywnych czy innych powideł, niegdysiejszy jego podwładny w MSW. Pospiesznie przemierzali hall Filharmonii Warszawskiej. Byli już spóźnieni. Górka trzeszczał mu wciąż nad uchem, opowiadał jakieś dyrdymały. Ostrowski miał już dość tego współczesnego zdobywcy zmumifikowanej w swym wąskim komercjonalizmie Europy. Unia Europejska w całej swej pstrokatej uniwersalności brzydziła czerwonego pułkownika. Wolał być sam, zapuszczać się we wspomnieniach, w podróż do ziemi świętej swej przewrotnej młodości. On, hrabia kresowy, co prawda trochę wątpliwy (niektórzy mówili, że jest zwykłym bękartem), wychowany w kulcie Dziadka wśród tych, którzy jeszcze bardziej bali się bolszewików niż ich nienawidzili, stał się zaprzańcem i odmieńcem. Dał się oczarować tą siłą bezwzględną, masą brudną, gdyż sam był zbyt wyrafinowany, znudzony wielkopaństwem, dworską stęchlizną i inteligenckim rozmemłaniem. Pewnego razu z daleka zobaczył to mrowie, a potem ich z bliska przy tankach, które się nagle zatrzymały. I kiedy widział, jak usmoleni, półprzytomni zasypiają w kałużach, bo kolumna stanęła, bo armia stanęła, bo wielka ojczyźniana wojna utknęła w pół kroku, zanim o świcie _komandir_ dał sygnał do marszu – i to wszystko stworzone z jakiejś strasznej masy ruszyło bez słowa skargi – zrozumiał, że ich nic nie pokona. A kiedy w jego rodzinnym Włodzimierzu Wołyńskim zdrowo obili mu mordę, bo się sprzeciwiał i nie chciał dać koni, oddał im wreszcie swe najlepsze lata, oddał potędze, która go przywaliła i urzekła. Nie umiał żyć bez władzy, bez panowania nad innymi. Na początku zachłysnął się też ideą. Później wrósł, jak huba w drzewo, w rdzeń ludowego państwa. Im bardziej gardził motłochem, niskim chamstwem, tym lepszym był rewolucjonistą – jak Pankracy Krasińskiego. Rewolucja wymaga pogardy, zwłaszcza wobec ofiar. A ofiarami muszą być nawet jej współtwórcy, co dopiero tacy Ostrowscy czy Potoccy. Niszczyć własną klasę, zwłaszcza tak przerasowioną – to najsłodsza perwersja. On zrozumiał reżim, który z natury jest kręgosłupem wszelkiej rewolucji, ale rozumiał też wyższe smaki, które rewolucja swym ognistym ogonem wymiatała, paliła. Wiedział, że jest to nieuniknione, chylił głowę, płacił swój kulturowy haracz, bo przecież trzeba było czymś zapłacić za swoje skażenie wyższością niewłaściwie poczętą, wyższością z rozdania przodków, teraz skarlałą, wstydliwą, ze wszech miar społecznie niesłuszną. Zdobyć wyższość własnymi rękami, czynem, choćby najobrzydliwszym, zaznaczyć siebie, uwyraźnić, nad sobą zapanować, by wreszcie zapanować nad innymi – to idea godna mężczyzny. Miał teraz szansę zmazać swój niejasny status hrabiego-nie- hrabiego, enigmatyczność nieokreślonej istoty. Pragnął być kimś prawdziwym, wyklarowanym, chociażby w nikczemności. Lecz gdzieś się podziała ta ziemia obiecana zwycięskiej młodości, tak w końcu sromotnie pohańbionej.

Pułkownik zatrzymał się przed lustrem. Spojrzał w nie i poczuł jakiś dziwny chłód. Przez chwilę wydawało mu się, że to się działo w tym samym miejscu, w tym samym gmachu, ale to był tylko ten sam concert. Gmach Filharmonii jeszcze straszył swoją ruiną. Koncertowano w Romie na Nowogrodzkiej. Kiedy to było? Niemalże pół wieku temu. Wtedy też przystanął przed lustrem, by spojrzeć na swoje oblicze. Z koncertowej sali dobiegały coraz mocniejsze dźwięki fortepianu. Orkiestra próbowała się wtrącić, ale solista już rozpędzony brał liczne przeszkody, nie pozwalał, wybiegał perlistymi pasażami przed jej skomasowany atak. Czyste harmoniczne tony, pełne ukraińskich pejzaży i patosu historii zachwycały wirtuozerią opusu 23.

_– Allegro non troppo_ – wyszeptał. – Słucham? – Górka nie zrozumiał. – Nic, nic. – Ostrowski wpatrywał się w lustro. Czuł jakiś chłód, który ciągnął z tego zwierciadła jak potok koncertu fortepianowego b-moll Piotra Czajkowskiego, osaczał go coraz bardziej przenikliwie. Górka odpłynął gdzieś daleko, może coś mówił, może przynaglał. Pułkownik – wychowanek nie tylko enkawudowskiej Alma Mater, ale też przedwojennej Akademii Muzycznej już go nie słyszał. Z drugim asem bezpieki na swej taśmie pamięci, co się w nim przewijała, doganiał właśnie młodego mężczyznę, który nagle rozpłynął się w tłumie wchodzących do sali. Dzwonek oznajmił, że koncert zaraz się zacznie. Przebiegli wzdłuż rzędów, jak psy tropiące zwierzynę. Ostrowski zwątpił już, że odnajdą tego opozycjonistę, akowca, wroga ludu o niewinnych oczach, który przed chwilą zniknął mu wśród ludzi. Czy dobry wyżeł może być zmęczony? Opadł na fotel. W tym momencie rozległy się głęboko zuchwałe, niemalże triumfalne takty I koncertu. Wielkoruski patos orkiestry wzmacniały wydobyte z tła coraz wyrazistsze, granitowe uderzenia fortepianu. Mogło się to równać jedynie z ukrytą mocą „Dziewiątej” czy też tubalną zapowiedzią najsłynniejszej na świecie „Fugi”. Nie, nie – to brednie. Taki mógł być tylko początek tego w gruncie rzeczy banalnego dzieła. Ostrowski znał się na tym, był melomanem. Odczuwał jednak wszystkimi porami ciała i swym absolutnym słuchem mistrzostwo Rosjanina. Kompozytor i muzykwirtuoz stali się jednym, jak jeździec i koń w szalonym galopie. Rozumiał ich galop, bezczelność ich muzyki, ten pochód niewolników z bardzo wysoko podniesioną głową. Była w tym buta, jakiś rodzaj buntu, nieodwołalność, a także niewyobrażalna potęga niby tych czołgów przebudzonych o świcie. Ostrowski czuł, że wbrew własnemu przyzwoleniu, mimo jego ugruntowanej od lat teoretycznej świadomości ta muzyka zaczyna go porywać. Ależ!... Przecież nic się nie mogło równać z precyzją i niewątpliwym geniuszem rozwiązań niemieckich i austriackich mistrzów, a u Czajkowskiego odnajdywał ponadto nieskończoną, nostalgiczną przestrzeń nasyconą melodią serca, przeżycie osobiste splątane z narodowym. Zdawał sobie sprawę z tego, że w tym wczesnym okresie twórczości tak mu bliska, a zarazem wroga melancholia Czajkowskiego jeszcze nie została przebudzona, pesymistyczna filozofia schyłku podobnie jak i samobójcza obsesja były odległe. I koncert pełen temperamentu, spontanicznej gonitwy za własnym cieniem był już jednak zapowiedzią głębszej tajemnicy. To jakby bardzo długi, lecz już zapalony lont – pomyślał. – Tego narodu nigdy się nie pokona. – Nim pojął niestosowność tej myśli, przeżył moment zdumienia i zgrozy. Przy fortepianie siedział jego chłopak z niewinnymi oczami, solista-wirtuoz, tropiony przez niego zając, może bohater? Jak gdyby nigdy nic siedział naprzeciw niego rozhuśtany, natchniony, zaplątany w muzyczne pasaże, sypiący kryształkami dźwięków, przed nim bezwzględnie konsekwentnym funkcjonariuszem UB. Jakby mu ktoś sypnął w oczy piaskiem. Wstał, namacał pistolet, mógłby tego psa... Zobaczył, że pianista go widzi, że wie, co za chwilę się stanie, a mimo to nawet nie drgnął mu mięsień twarzy, ręce jego nie straciły rytmu, jak pikujące wrony nadal z niezwykłą trafnością dziobały klawiaturę fortepianu. – Pozwolę ci skończyć – pomyślał. – Tak będzie nawet lepiej. Odegraj do końca miłe memu sercu ukraińskie „wiośnianki”. Szlachcie polskiej zawsze wydawało się, że Ukraina do nich należy. – Ostrowski uśmiechnął się. Wspomniał Żytomierz, Krzemieniec, Lwów. Był już spokojny. Znów poczuł rozkosz władzy. Władał nawet koncertem. Mógł go przerwać, przestrzelić fortepian lub wirtuoza, powstrzymać w tej muzyce rozpędzone ukraińskie pola, pokłony wieśniaków i ich chamskie tańce – on polski rewolucyjny hrabia. – Do diabła z hrabiostwem, trzeba zapomnieć, to niegodna przeszłość. Ale przecież coś z niej zostało, coś dzięki czemu Czajkowski, Chopin, Brahms, Beethoven mogą mu nadal służyć. Chyba może przyjmować te kwiaty utkane z muzyki jako najwyższy hołd składany jemu – panu proletariackiej idei – jeśli i ona ma być najwyższa? – Idea rewolucji! Co ma być jej ostatecznym wyrazem, jej ukoronowaniem, czymś takim jak monarchia pruska w heglowskiej idei absolutu? Ot, fałszywy, groteskowy ton. Był zbyt inteligentny, żeby nie wiedzieć, do czego prowadzi to karykaturalne porównanie. Tak, we wszystkim tkwi utajone ziarno błędu, które jeśli się rozwinie, musi doprowadzić do śmieszności, a w końcu do upadku wyśnionej idei. Czego chcieć od siebie, czego chcieć od nas, skoro nawet Hegel, wprawdzie od początku stracony idealista, sam sobie podrzucił kukułcze jajo absolutnego absurdu? Ta myśl zepsuła mu jednak nastrój. Nie wolno dopuszczać do siebie takich myśli. Trzeba poruszać się w pewnym systemie. Wykroczenie poza nawias przyjętego systemu może się okazać fatalne w skutkach. Cóż bowiem się dzieje z ludźmi, którzy wykraczają poza ostateczność życia i nagle pytają się o jego celowość, o to, co jest poza nim samym? Prowadzi to do postawienia niegodnego pytania o Istotę Najwyższą. Poruszać się w tych mgławicach, gmatwać w transcendencji, wiedząc, że w tym życiu nigdy się nie uzyska odpowiedzi na tak postawione pytania – to wielce upokarzające. Mógłby się na to zgodzić tylko ktoś skłonny do pokory. Skłonność do niej, a zarazem do jej przeciwieństwa przejawiali mistycy i słowiańscy artyści, pogrążający się w wiecznym kompleksie niewolników. Nie, nie wolno się pytać, co jest poza systemem, co jest poza granicą, co jest poza życiem. Czy na pewno? Konieczne jest przecież przełamanie, przekroczenie, bo czymże jest w końcu rewolucja? Czy jednak każdemu jest wolno przekraczać? A dla idei wyższej? Czy prawo Raskolnikowa nie może stać się prawem wybranego narodu lub wybranej klasy, lub wybranego hegemona-Wodza? Czy ci niewolnicy nie grają dla mnie, bo ja mam smak, bo ja mam subtelne, wykształcone czujki, bo moja jest Kultura, a ona jest przecież ostatecznym rozgrzeszeniem? Dostojewski na pewno by mnie zrozumiał, nie tylko Nietzsche.

Ostrowski dał się swobodnie unosić swoim myślom, które płynęły na falach tanecznego finału _Allegro con fuoco_ – ostatniej części opusu 23. Sypnęły się brawa. Ostrowski też nagradzał artystów oklaskami. Chwilę potem znalazł się przy pianiście. Gratulował mu pięknej gry. Kiedy wyszli na ulicę pianista nagle zaczął uciekać. Ostrowski pozwolił mu przebiec kilkanaście kroków. Wreszcie wymierzył i wystrzelił. Muzyk zająknął się w biegu.

Lustro przykuwa starego człowieka. Fabrykant Górka na próżno przynagla. Pułkownik Ostrowski stoi nieruchomo i przygląda się sobie. Czy mógł wtedy wypuścić tego chłopaka? Raz jeszcze zmył swoje niejasne hrabiostwo, ten uciążliwy balast. Jakiś dziwny chłód emanuje z gładkiej szklanej tafli. Nie musi wchodzić na salę. Dokładnie słyszy i widzi. Młody chłopak z bujną czupryną i niewinnymi oczami, kołysząc się we wszechogarniającym rytmie, wkracza w coraz wyższe stopnie uniesienia. Widzi go dobrze. Patrzą sobie w oczy. Nie minęło pół wieku. Ciągle jest młody i zwycięski jak ten koncert, jak ta odrodzona, wspaniała Warsaw National Philharmonic Symphony Orchestra. A Ostrowski?... jest bardzo zmęczony. Całe piętra lat przyduszają go do ziemi, dławią zmorą gdzieś w sercu. Słyszy muzykę. Nie musi wchodzić do sali, zresztą drzwi są zamknięte. Muzyka odpływa mu z głowy. Musiałby je otworzyć, musiałby tyle rzeczy zatrzymać w biegu... jak tę kulę. A przecież kula sprzed pół wieku nieważna. Może jeszcze tylko koncert ma jakieś znaczenie. – Koncert... – myśli stary człowiek i powoli osuwa się na posadzkę hallu.SPADANIE

Różnymi drogami idzie się do własnej śmierci, ale nieczęsto ma ona tę samą twarz dla wielu ludzi. Spójrzcie tylko na ten tłum gorączkowo upychający bagaż.

Dzień był pochmurny, jak większość dni tego parszywego lata. Marta, gdyby nie kilka srebrnych nitek we włosach, mogłaby uchodzić za studentkę trzeciego roku. Szczupła, drobna, twarz jak u Modiglianiego. Oczy roziskrzone, pełne bacznego wyrazu. Czekała na ten lot od dawna. Lot 0128. Mógłbym sprawdzić, jakimi naprawdę numerami oznaczane są loty, ale przecież to tak samo ważne, jak to, od której strony we wszechświecie zaczniemy liczyć gwiazdozbiory.

Nie wyjdę im naprzeciw, bo plucha – zbyt łatwo się zaziębiam. Wolę napisać wiersz. Myślałem nawet o tym, żeby kupić barometr. Zawsze chciałem mieć wokół dużo przyrządów, termometrów, barometrów, szybkościomierzy, woltomierzy i różnych innych, nawet nie wiem, jak się nazywają. Zazdroszczę lotnikom. Tyle precyzyjnych cacek. Miało mnie w tym opowiadaniu nie być. Czemu się człowiek zawsze pcha na pierwszy plan, nawet jak wie, że to prowadzi do katastrofy. Egocentryzm najtrudniej przezwyciężyć autorowi.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: