Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Aniołowie o brudnych twarzach. Piłkarska historia Argentyny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
31 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aniołowie o brudnych twarzach. Piłkarska historia Argentyny - ebook

Alfredo Di Stéfano, Diego Maradona, Gabriel Batistuta, Juan Román Riquelme, Sergio Agüero, Leo Messi… Argentyna zrodziła wielu wspaniałych piłkarzy. Bardziej niż jakikolwiek inny naród żyje i oddycha piłką nożną. O futbolu dyskutuje się tu bez przerwy: w domach, kawiarniach, na ulicach. Do dyskusji włączają się nawet pisarze i filozofowie.

Jonathan Wilson, jeden z najlepszych dziennikarzy piszących o sporcie, postanowił bliżej przyjrzeć się fascynującym dziejom piłki nożnej w Argentynie. To opowieść o tym, jak nieznana brytyjska gra stała się pasją milionów. Jak żywiołowy styl gry zmieniał się najpierw w antyfutbol, a potem w fuzję piękna i skuteczności pod wodzą Césara Luisa Menottiego. Wreszcie – to historia pięciu przegranych finałów w XXI wieku, zakończona dwoma wspaniałymi triumfami: w Copa América w 2021 roku i na mundialu w Katarze w 2022.

Oto Aniołowie o brudnych twarzach – jedna z najwspanialszych książek, jakie napisano o futbolu. O obsesji, która wyznacza Argentyńczykom rytm życia. Od pierwszego do ostatniego gwizdka.

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8330-133-4
Rozmiar pliku: 8,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Książka oparta na faktach jest zawsze dziełem zbiorowym. Chciałbym więc w tym miejscu raz jeszcze serdecznie podziękować ludziom, którzy poświęcili swój czas i wysiłek, bym mógł ją napisać.

Szczególna wdzięczność należy się Martínowi Mazurowi, który pomimo szczególnie trudnej sytuacji osobistej był mi ogromną pomocą w organizacji wywiadów, tłumaczeń i poszukiwań archiwalnych. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że bez niego ta książka by nie powstała. Dziękuję również Alejandrze Altamirano Halle.

Surowe spojrzenie Kat Petersen kolejny raz skupiło się na korekcie tekstu. Mam nadzieję, że możliwość pogrążenia się w lekturze zdumiewająco nieraz afektowanych artykułów „El Gráfico” wynagrodziła jej wysiłek. Dziękuję także Rodrigowi Orihuelo, który przejrzał spore partie maszynopisu, zgłaszając cenne sugestie poprawek. Jestem wdzięczny za wyczyszczenie mojej frazy redaktorowi Johnowi Englishowi.

W wydawnictwie Orion jestem szczególnie zobowiązany Alanowi Samsonowi za jego cierpliwość, sugestie zdynamizowania narracji, ale też za zrozumienie, że chwilowa zmiana tematu na historię drutu kolczastego lub nakryć głowy we wczesnym kinie argentyńskim doda głębi mojej opowieści. Dziękuję także Ianowi Preece’owi, Paulowi Murphy’emu i mojemu agentowi Davidowi Luxtonowi za ich rady i wsparcie.

Wiem oczywiście, że wielu Argentyńczyków spędza większość wolnych chwil, siedząc w kawiarni i wspominając dawne czasy, ale przecież nie musieli robić tego przy mnie, dziękuję więc wszystkim, którzy zgodzili się na rozmowę – w szczególności tym, którzy nie próbowali na siłę przekonać mnie do słuszności własnych poglądów.

Rozpęd przy pisaniu tej książki zawdzięczam Araceli Alemán. Dziękuję jej za wieloletnią szczodrość – a także za pożyczenie mi mnóstwa książek.

Doradzało mi, dawało sugestie i wskazówki, wspierało w kwestiach logistycznych tak wiele osób, że pominięcie kogoś wydaje się nieuniknione (wybaczcie!), mam jednak nadzieję, że podziękowania za pomoc udzieloną na tyle sposobów i przy tylu okazjach zechcą przyjąć: Marcela Mora y Araujo, Roberto Assaf, Philippe Auclair, Guillem Balagué, Esteban Bekerman, Andrès Campomar, Neil Clack, Dan Colasimone, Miguel Delaney, Dan Edwards, Ezequiel Fernández Moores, Alex Galarza, Klaus Gallo, Seba García, Rick Glanvill, Cassiano Gobbet, Ian Hawkey, Henrik Hedegűs, Sam Kelly, Sándor Laczkó, Sid Lowe, Ed Malyon, Féderico Mayol, Gunnar Persson, Joel Richards, Miguel Ryan, Robert Shaw, Ivan Soter, Tim Vickery i Pablo Vignone.

Una cigarrería sahumó como una rosa

el desierto. La tarde se había ahondado en ayeres,

los hombres compartieron un pasado ilusorio.

Sólo faltó una cosa: la vereda de enfrente.

Jorge Luis Borges, Fundación mítica de Buenos Aires

Monopol tytoniowy okadził pustynię jak różę.

Popołudnie wyżłobiło się we wczorajszych dniach,

ludzie przeszłość iluzoryczną przeżyli wspólnie.

Jednego tylko zabrakło: wąskiej ścieżki z en face.

(przeł. Edward Stachura)PROLOG
UTOPIE JAKO ŹRÓDŁO CIERPIEŃ
1535–2022

Właściwie wynik meczu z Brazylią nie powinien tak długo stać pod znakiem zapytania. Argentyńczycy mieli miażdżącą przewagę, stwarzali kolejne okazje, strzelali raz za razem, ale dopiero na trzy minuty przed ostatnim gwizdkiem sędziego twardy prawy łącznik Racingu Humberto Maschio podwyższył wynik na 2:0. Na fali ulgi, która ogarnęła wówczas prowadzących, skrzydłowy Independiente Osvaldo Cruzowi dołożył trzeciego gola i Argentyna, mając jeden mecz w zapasie, zdobyła mistrzostwo Ameryki Południowej w 1957 roku, po raz 11. w historii. A kiedy piłkarze fetowali jeszcze sukces na murawie Estadio Nacional w Limie, jeden z działaczy wręczył mikrofon obrońcy River Plate Federico Vairo.

Choć Vairo był liderem drużyny, na jego łagodnej twarzy zwykle malowała się troska. Tym razem jednak zawładnęły nim inne emocje. Próbował się opanować, chwycił mocniej mikrofon, ale gdy zaczął mówić, głos mu drżał. „To wszystko – zaczął niepewnie – to wszystko dzięki tym caras sucias, dzięki tym pięciu sinvergüenzas”1. Głos odmówił mu posłuszeństwa, oddał więc mikrofon człowiekowi, który wcześniej wypchnął go do przodu. Zdołał powiedzieć tylko jedno zdanie, ale w zdaniu tym nie dość, że nadał drużynie nazwę, pod którą przeszła do historii, to jeszcze podsumował ducha argentyńskiego futbolu tamtych czasów.

Wszyscy wiedzieli, kogo miał na myśli. Piątka graczy ofensywnych – Omar Orestes Corbatta, Humberto Maschio, Antonio Angelillo, Omar Sívori i Osvaldo Cruz – była postrachem rywali przez cały turniej, prezentując piłkę techniczną, płynną i sprawiającą wrażenie radosnej. Faktycznie trudno o lepsze określenie tych pięciu zawodników, którzy poprowadzili Argentynę do zwycięstwa w Campeonato Sudamericano. Los ángeles con caras sucias – aniołowie o brudnych twarzach – to ukłon wobec filmu z 1938 roku, z Jimmym Cagneyem i Humphreyem Bogartem, a zarazem nawiązanie do bezczelności i beztroski ich stylu gry oraz co najmniej swobodnego podejścia do treningów. „Sívori doprowadzał Stábilego do szału – opowiadał lewy pomocnik Ángel »Pocho« Schandlein. – Jeśli autobus na trening odjeżdżał o ósmej, wyruszał zawsze bez Sívoriego, który docierał taksówką koło dziesiątej. Sívori lubił pospać…”.

Z czasem Carasucias – przydomek skrócił pełną nazwę, pomijając kwestię ich anielskości – stali się symbolem tyleż wielkiej, co utraconej przeszłości argentyńskiej piłki; złotego wieku, w którym prym wiodły talent, zuchwalstwo i zabawa i w którym nikomu nie śniła się jeszcze epoka odpowiedzialności i sceptycyzmu. Przeszłość bywa idealizowana, coś o tym wiemy, ale poczucie straty, kiedy ów złoty wiek przeminął, było z pewnością prawdziwe: nostalgia za iluzoryczną przeszłością, kiedy świat nadal się stwarzał, a idealizm nie podporządkowywał się jeszcze cynizmowi, stworzyła psychodramę argentyńskiego futbolu, a może i całej Argentyny.

W 1535 roku don Pedro de Mendoza wyruszył w podróż przez Atlantyk z Sanlúcar de Barrameda w prowincji Kadyks na czele 13 statków i dwóch tysięcy ludzi. Karol V, król Hiszpanii i władca Świętego Cesarstwa Rzymskiego, mianował go gubernatorem Nowej Andaluzji. Zarówno Mendoza, jak i ci z cesarskiego dworu, którzy przyznali mu połowę skarbów należących do pokonanych wodzów indiańskich i dziewięć dziesiątych wszystkich pozostałych łupów, marzyli o ziemi niezmierzonego bogactwa. Na miejscu czekały jednak rozległe prerie zamieszkiwane przez wrogie plemiona, których kultura wydawała się prymitywna, gdy porównać ją z wyrafinowanymi i bogatymi królestwami Meksyku i Peru.

Ekspedycja okazała się fiaskiem. Najpierw flotę konkwistadorów u wybrzeży Brazylii rozproszył sztorm, później zastępca Mendozy, Juan de Osorio, został zamordowany – niektórzy twierdzą, że na zlecenie dowódcy wyprawy, podejrzewającego go o nielojalność. I chociaż potem don Pedro popłynął w górę Rio de la Plata i w 1536 roku założył Buenos Aires u ujścia niewielkiej rzeki zwanej po prostu Riachuelo2, poczucie spełnienia trwało krótko.

Syfilis przykuł Mendozę na długi czas do łóżka, a początkowa współpraca z Indianami Querandi przerodziła się w konflikt. Wysoki na trzy stopy ceglany mur, który otaczał osadę, był spłukiwany przez każdy kolejny deszcz, a bez pomocy lokalnej ludności pierwsi osadnicy nie byli w stanie zdobyć pożywienia – najpierw zmuszeni do jedzenia szczurów i węży, potem własnych butów, a w końcu do kanibalizmu. Gdy załogę uszczupliły ataki ze strony rdzennej ludności, choroby i głód, Mendoza postanowił wrócić do Hiszpanii, by znaleźć tam wsparcie dworu. Zmarł w podróży powrotnej przez Atlantyk.

Pomoc w końcu nadeszła, ale niedostateczna i spóźniona. W 1541 roku garstka ocalałych uczestników misji Mendozy opuściła Buenos Aires i udała się na północ do Asunción. Na miejscu porzucili siedem koni i pięć klaczy: zważywszy na fakt, że zwierzęta te podwajały populację mniej więcej co trzy lata, miało to decydujące znaczenie dla powstania kultury gauczów, która rozwinęła się w Argentynie trzy stulecia później.

Od samego początku więc Argentyna, kraj srebra, była mitem, ideałem, do którego rzeczywistość nie była w stanie się dopasować.

Swego czasu pomieszkiwałem tuż koło Avenida Pueyrredón, gdzie dzielnica Recoleta przechodzi w Palermo. Jeśli po wyjściu z domu skręcałem w lewo, mijałem szpital, cztery przecznice i sklepik, którego właściciel głośno narzekał po angielsku, że tylko Europejczycy doceniają sery, a gdy potem skręcałem w prawo pod górę, docierałem na cmentarz, gdzie pochowano 18 prezydentów Argentyny, pisarzy Leopoldo Lugonesa i Adolfo Bioy Casaresa, a także być może największy mit tego kraju: Evę Perón.

Zdecydowanie częściej jednak skręcałem w prawo i wyruszałem Pueyrredón na południe. Przecinałem handlową Avenida Santa Fe i szedłem dalej, zostawiając za sobą dzielnice klasy średniej. Kiedy docierałem do Once, gdzie naganiacze próbują sprzedawać ci monety drożej niż ich nominalna wartość, bo potrzebujesz ich na autobus, wyczuwałem już wpływy boliwijskie. To tam, jeśli potrzebowałem, mogłem kupić kolendrę (nabycie ziół w Buenos Aires sprawia nieoczekiwane trudności). Mijając dworzec autobusowy, maszerowałem dalej, wzdłuż linii H tutejszego metra, przez dzielnicę Balvanera, do Parque Patricios – barrio wsławionego niegdyś przez kowali opiewanych w tangu Sur. Tymczasem Pueyrredón zmieniała nazwę, najpierw na Jujuy, potem na Colonia, aż w końcu, po godzinie spaceru od mieszkania, wchodziłem na Estadio Tomás Adolfo Ducó.

Chociaż stadion Huracánu nie był tak sławny jak El Monumental albo La Bombonera, było w nim coś poruszającego. Został otwarty w 1947 roku i wciąż czuło się w nim aurę lat 40., a to dzięki czerwonym betonowym siedzeniom i wieży, zatopionej w głównej trybunie, najwyraźniej nawiązującej do dużo wyższej wieży na Centenario w Montevideo, z oddali przypominającej stary transatlantyk. Z pojemnością prawie 50 tysięcy miejsc stadion był o wiele za duży dla Huracánu, ale wrażenie dawnej świetności pobudzało wyobraźnię. Z pewnością przyciągał też filmowców. To właśnie Ducó pojawia się w słynnym ujęciu z nagrodzonego w 2010 roku Oscarem filmu Juana José Campanelli Sekret jej oczu. Rozpoczynają go obrazy nocnego Buenos Aires z powolnym zbliżeniem na jasno oświetloną murawę, na której Huracán gra z Racingiem, a potem kamera pikuje nad jedną z bramek w kierunku popular3, gdzie stoi jeden z głównych bohaterów. Stadion pojawiał się także jako sceneria Pasión dominguera Emilio Ariño z 1971 roku i Dżumy Luisa Puenzo z 1992 roku.

Podczas mojego pobytu w Buenos Aires Huracán często grywał w piątki. Zazwyczaj wędrowałem więc tą drogą, żeby obejrzeć mecz z przyjaciółmi, a potem udawaliśmy się razem coś zjeść, do Palermo albo do Microcentro. Na łuszczącym się białym tle muru platei widzieliśmy wypisane czerwoną farbą nazwiska legendarnych graczy Huracánu: Carlosa Babingtona, René Housemana, Alfio Basile, Miguela Ángela Brindisiego – nazwiska, które miały nam uświadomić, że nie patrzymy po prostu na piękny i zapyziały obiekt jeszcze jednego podupadłego klubu z Buenos Aires, ale że to właśnie tutaj w 1973 roku César Luis Menotti ogłosił manifest kontrrewolucji przeciwko antyfutbolowi, który zdominował argentyńskie myślenie o piłce od czasu mistrzostw świata w 1958 roku. I że to właśnie tutaj, w ich zespole, tkwiły korzenie sukcesu odniesionego na mundialu 1978, a zarazem zawiązki starcia między zwaśnionymi obozami menottyzmu i bilardyzmu, innymi słowy: między idealizmem i pragmatyzmem; starcia, które od tamtej pory unosi się nad tutejszą piłką.

Miałem szczęście, bo czas oglądania przeze mnie meczów Huracánu zbiegł się z erą Ángela Cappy. Cappa był wyznawcą i nauczycielem doktryny technicznego futbolu, która odpowiadała tradycjonalistom. Jego zdaniem piłka dawała najbiedniejszym szansę awansu społecznego – wyjścia ze świata ubóstwa, zarówno w sensie metaforycznym, kiedy utalentowany piłkarz osiąga coś w rodzaju artystycznej transcendencji niezależnie od swego pochodzenia, jak dosłownym, kiedy dobry zawodnik zarabia ogromne sumy i zdobywa powszechny szacunek.

Późniejszy rozczarowujący okres pracy Cappy w River Plate nadszarpnął jego wizerunkiem, ale w pierwszych miesiącach 2009 roku atak na korporacyjną naturę współczesnego futbolu, z pewnością poruszający czułą strunę w zubożałej lidze, wydawał się wzruszająco staroświecki. A było to tym istotniejsze, że Cappa dbał o porywający futbol właśnie w Huracánie – klubie pasującym najlepiej do romantyzmu szkoleniowca. Oglądanie tamtego Huracánu – pięknie konstruującego akcje, nieskutecznego w ataku i katastrofalnego w obronie – było wielką frajdą. I choć nigdy nie byli drużyną budzącą zaufanie, w jakiś przedziwny sposób zdołali się dotoczyć do ostatniej kolejki Clausury4 sezonu 2008/09 jako lider tabeli, z jednym punktem przewagi nad Vélezem Sarsfield, z którym mieli rozegrać finałowy mecz sezonu.

Spotkania rozstrzygające o tytule zawsze są dramatyczne, ale pojedynek na El Fortín, niewielkim stadionie w Liniers, zachodnim barrio Buenos Aires, osiągnął epicką jakość wyjątkowo szybko. Najpierw sędziowie niesłusznie nie uznali gola napastnika Huracánu, Eduardo Domíngueza, później, po 19 minutach gry, nadeszło tak gwałtowne gradobicie, że mecz przerwano, a kibice opuścili trybuny, szukając schronienia w stadionowych korytarzach. Samochody zaparkowane na ulicach dookoła stadionu miały wgniecione dachy i maski, w całej okolicy słychać było wycie alarmów. W ciągu kolejnych dziesięciu minut gry – wznowionej po godzinnej przerwie – Domínguez trafił w poprzeczkę, a Gastón Monzón obronił karnego, wykonywanego przez Rodrigo Lópeza z Vélezu. Huracán miał przewagę i wydawał się niezagrożony, a ataki Vélezu w drugiej połowie stawały się coraz bardziej desperackie. Żeby dowieźć do końca wynik remisowy, dający Huracánowi dopiero drugie w dziejach klubu mistrzostwo kraju, brakowało siedmiu minut, gdy wychodzący do dośrodkowania Monzón zderzył się z Joaquínem Larriveyem. Większość obserwatorów uważała, że bramkarz był faulowany, ale sędzia puścił grę i Maxi Moralez umieścił piłkę w pustej bramce – a chwilę później wyleciał z boiska, bo za zdjęcie koszulki w geście triumfu obejrzał drugą żółtą kartkę. Marzenia rozwiały się na ostatniej prostej i jak to często bywa w argentyńskiej piłce dzisiejszych czasów, najlepsi piłkarze Huracánu rychło odeszli do bogatszych klubów. Dwa lata później zespół spadł z ligi.

Jednak nawet mimo degradacji symboliczny urok Estadio Ducó był oczywisty. Kiedy Coca-Cola kręciła na nim reklamę z udziałem modelki Mariany Nannis, ówczesnej żony napastnika Claudio Caniggii, dyrektor kreatywny Maximiliano Anselmo tłumaczył, że wybrał go, bo był to „stadion w sensie ścisłym”. Jeśli nie liczyć wieży, nie miał wprawdzie indywidualnych cech charakterystycznych dla innych obiektów, ale oddawał atmosferę Buenos Aires lat 40. Innymi słowy: oddawał atmosferę czasów, w których Argentyna wciąż była krajem pełnym optymizmu, Juan Perón snuł wizje robotniczej republiki, a ludzie wierzyli, że budują lepszą przyszłość. W tym znaczeniu Ducó mogło służyć za scenę odrodzenia, zarówno jako sama budowla, jak i świadek meczów rozgrywanych tu we wczesnych latach 70. Nie było z pewnością przypadkiem, że Cristina Kirchner, grająca symbolami równie chętnie jak każdy światowy przywódca, właśnie tutaj rozpoczynała kampanię wyborczą mającą zapewnić jej w 2011 roku reelekcję – było to jej pierwsze wystąpienie publiczne po śmierci męża, byłego prezydenta Néstora Kirchnera.

Wrażenie upadłej wielkości i zawiedzionych nadziei nie ogranicza się do Ducó. I nie ogranicza się do piłki nożnej. Argentyna jest krajem pobożnych życzeń, jest utopijnym snem, który nigdy nie przerodził się w rzeczywistość, krążąc między jednym represyjnym reżimem a drugim aż do hiperinflacji i w końcu do upadku w 2002 roku, który zniszczył tutejsze standardy życia i dodał jeszcze jedną warstwę do już nagromadzonych złóż rozczarowania. Rzecz w tym, że w świecie, gdzie współczesność przynosi tyle zawodu, zawsze można odwołać się do przeszłości.

Całe Buenos Aires zdaje się żyć marzeniem o tym, że przeszłość nigdy się nie skończyła, a jedyne pytanie dotyczy kwestii, o jakiej przeszłości mowa. Odcinek od zamożnego Belgrano na południowy wschód do brudnego San Telmo pełen jest rozsianych pomiędzy wielkimi budynkami niespodziewanych placyków i parków albo ukrytych alei, na których łatwo wyobrazić sobie mężczyzn w fedorach i z parasolami, spacerujących pod rękę z kobietami w wyrafinowanych nakryciach głowy. Dziś wiele ścian najbardziej efektownych budynków pokrywają brud i graffiti, a nawierzchnie są w straszliwym stanie – popękane, nierówne i pełne psich kup. W jasny wiosenny dzień, gdy palisandry kwitną na jasnofioletowo, Buenos Aires może być miastem niezwykłej piękności, ale nie sposób uwolnić się od myśli, o ile byłoby milsze, gdyby tylko ktoś zechciał je posprzątać, położyć nieco kostki brukowej i chociaż trochę odmalować.

Obiecywało to wielu kandydatów na burmistrzów, ale gdy zostali wybrani, rychło przekonywali się, że budżet już rozdysponowano na podwyżki dla nauczycieli, śmieciarzy czy innych pracowników sektora publicznego, i mając do czynienia z codziennymi strajkami i protestami, musieli się poddać. Sam szybko doszedłem do wniosku, że nieustanne demonstracje uliczne, które z początku uważałem za świadectwo imponującego poziomu obywatelskiego zaangażowania, są w gruncie rzeczy oznaką niefunkcjonalności tutejszego systemu politycznego. Jeśli ludzi z transparentami spotykasz za każdym razem, gdy udajesz się na Plaza de Mayo, jeśli drogi są regularnie blokowane przez protestujących, jeśli całodobowe kanały informacyjne nieustannie pokazują przedstawicieli jednej czy drugiej profesji ścierających się z policją5, szybko staje się to dla ciebie niezrozumiałym, obojętnym szumem, a specyfika każdego kolejnego protestu gubi się w wielkim morzu niezgody. Z drugiej strony: w kraju doskonale pamiętającym traumę brutalnie tłumionych demonstracji zapał, z jakim korzysta się z prawa do protestu, właściwie powinien budzić podziw.

Tak czy inaczej, pamięć zbiorowa dni pełnych chwały wydaje się trwać w najlepsze, podobnie jak nostalgia za pierwszą połową minionego stulecia. W Palermo wciąż można spotkać tradycyjnie czerwone angielskie skrzynki pocztowe, a dumę z tego, czym kiedyś było Buenos Aires, wyczuwa się w zachowanych z pietyzmem staromodnych kawiarniach i zadziwiającej częstotliwości, z jaką nawet w miejscach najbardziej nieoczekiwanych można napotkać sepiowe fotografie miasta. Przykładowo w nijakim poza tym supermarkecie Coto na Calle French, dwie przecznice na południowy wschód od Pueyrredón, ściany wzdłuż ruchomego chodnika zdobią nie tylko reklamy i oferty wyprzedaży, ale także wizerunki starego Buenos Aires. Choć i tak nic nie świadczy równie mocno o romansie argentyńskiej stolicy z własną przeszłością jak nieprzemijająca obsesja na punkcie tanga, tańca, który rodził się właśnie tutaj i w Montevideo w ostatniej dekadzie XIX wieku, a którego popularność rosła w równym stopniu dzięki teatrom i ulicznym kataryniarzom.

Tęsknota za przeszłością jest zrozumiała. Na przełomie XIX i XX wieku Argentyna rozwijała się tak prężnie, że nikaraguański poeta Rúben Darío określił Argentyńczyków mianem „Jankesów Południa”. W latach 20. był to kraj stabilny politycznie, o dobrze prosperującej gospodarce, zamieszkały przez kwitnący młody naród, wypadający korzystnie w porównaniu z Kanadą czy Australią. W 1928 roku Argentyna była ósmym państwem świata, jeśli idzie o produkt narodowy brutto. W 2012 roku, według Międzynarodowego Funduszu Walutowego, spadła na miejsce 606. W 1930 roku, kiedy mijało właśnie 70 lat niezakłóconych rządów cywilnych, nastąpił pierwszy przewrót wojskowy. W ciągu kolejnych 46 lat 13 kolejnych rządów powstawało na skutek wojskowego zamachu stanu albo mniej jawnych form nacisku militarnego. Jak zauważono w 1978 roku na łamach „New Statesman”, „klęska Argentyńczyków jako narodu jest największą polityczną tajemnicą tego stulecia”.

A przecież do sukcesu było tak blisko. Po masakrach rdzennej ludności, dokonywanych w ciągu XIX wieku, Argentyna stała się, teoretycznie przynajmniej, tabula rasa. Poczucie, że mają do czynienia z krajem, w którym można tworzyć nowe, lepsze społeczeństwo, ośmielało utopistów. Ideały jednak, jak zawsze, zderzały się z rzeczywistością i nabytymi prawami, więc najtrwalszym efektem utopizmu okazało się nie stworzenie lepszego świata, ale rozwinięcie sposobu myślenia, który najpierw stara się o ustalenie ideałów i rzeczy niepodważalnych, a następnie – w obliczu nieuniknionej porażki przy wcielaniu ich w życie – prowadzi do niemal nihilistycznego przekonania, że nie pozostaje nic innego poza pragmatyzmem. Argentyński futbol z pewnością zaludnia niezwykła liczba zarówno romantyków i cyników, jak i ludzi, którzy zdają się dostrzegać romantyzm w skrajnym cynizmie.

Po klęsce misji Mendozy przyszli inni. W 1580 roku Buenos Aires odbudował Juan de Garay. Jego również uwiodła idea mitycznych poszukiwań, spędził więc kolejne dwa lata na próbie odnalezienia legendarnego miasta Los Césares, osady niemierzonego bogactwa, założonej przez – w zależności od tego, której wersji wierzyć – rozbitków z hiszpańskiego wraku, potomków Inków, olbrzymy bądź duchy, a leżącej gdzieś w Andach Patagońskich. W 1583 roku Garay zginął w zasadzce Querandich na brzegu rzeki Carcarañá.

Pierwsi osadnicy znaleźli się w kraju, który wymykał się schematom, jakie początkowo do niego przykładali, więc – oddaleni od swoich ojczyzn – przystąpili do konstruowania jego nowej tożsamości, której głównymi składnikami były niepokój i ogólny brak poczucia bezpieczeństwa: jako że nie było instytucji państwa, każdy musiał radzić sobie sam. Nawet gdy te instytucje zaczęły się pojawiać, wraz z tworzonym przez nie prawem krajowym, były postrzegane jako obce i ograniczające wolność, której Nowy Świat miał być oazą. W rezultacie prawa nigdy tu nie szanowano i nie postrzegano jako dobrodziejstwa, które zapewnia bezpieczeństwo, ale raczej coś, co należy obejść. Poczucie niestabilności powodowało, że kto miał pieniądze, władzę lub wpływy, natychmiast starał się zabezpieczać swoją pozycję; poczucie niestabilności potęgowała armia bez wroga.

Historyk i intelektualista José Luis Romero pisze, że „dusza Argentyny jest tajemnicą”, dowodząc, że była ona mitem, chimerą, ziemią, której tożsamość trzeba było wymyślić7. Poszukiwania te – i ich niemal nieuchronne niepowodzenie – miały swoje konsekwencje, na które wskazywało wielu argentyńskich pisarzy. W La hipocresía argentina na przykład eseista i ekonomista Enrico Udenio dowodził, że „Argentyńczycy to neurotyczne społeczeństwo, którego członkowie czują się niespełnieni i odczuwają potrzebę działań autodestrukcyjnych… To społeczeństwo zbudowane na marzeniach, które gdy marzenia się nie spełniają, szuka przyczyn i odpowiedzialności za ten stan rzeczy na zewnątrz”8.

Poglądy Udenio są skrajne, ale prawdą jest, że myślenie o tym, co mogło się zdarzyć, unosi się nad Argentyną wraz z frustracją i smutkiem, że wyczekiwane przez lata dni chwały nigdy nie nadeszły. Co być może tłumaczy fakt, że Buenos Aires to miasto, w którym freudowska psychoanaliza cieszy się największym wzięciem w skali świata – z wyłączeniem Nowego Jorku, rzecz jasna. W zasadzie jedyną sferą, w której Argentynie udało się sprostać pokładanym nadziejom, jest piłka nożna, co najprawdopodobniej stanowi główny powód przypisywanego jej w tym kraju zaiste ogromnego znaczenia.

Życie mitami i przywoływanie ideałów przeszłości rzutuje na wszystko. Argentyńczycy bez przerwy narzekają, że kibice nie znają już historii, i być może wielu rzeczywiście jej nie zna, ale jeśli wziąć pod uwagę relacje z meczów w prasie i telewizji, żaden inny naród nie żyje tak bardzo przeszłością. Przed ważnymi starciami znanych rywali kanały telewizyjne nieustannie pokazują ich dawne spotkania.

A jak na kraj z zaledwie 25-milionową populacją Argentyna ma niezwykle bogatą piłkarską historię. Wygrała trzy mundiale, a trzykrotnie przegrywała dopiero w finale; 15 razy zwyciężyła w Copa América (ma sześć triumfów więcej niż Brazylijczycy). Argentyńskie kluby 25 razy zdobywały Copa Libertadores (o trzy więcej niż drużyny brazylijskie). Diego Maradona i Leo Messi są dwoma z trzech najpoważniejszych kandydatów do miana największego piłkarza w dziejach futbolu, a niejeden umieściłby niedaleko za nimi także Alfredo Di Stéfano (a jest jeszcze – to w końcu ta żyjąca przeszłością Argentyna – cała lista kandydatów z epoki przedtelewizyjnej, którzy również znaleźliby swoich zwolenników: Manuel Seoane, Antonio Sastre, Adolfo Pedernera, Omar Sívori…).

Ale nie chodzi tu tylko o sukcesy czy o pasję. Żaden inny kraj nie nadaje piłce tak wielkiego znaczenia intelektualnego, żaden inny nie kocha tak bardzo jej teorii i mitów. Futbol w Argentynie jest otwarcie wiązany z kulturą i polityką. Prezydenci zdają sobie sprawę z jego siły i próbują ją wykorzystać, bez skrupułów mobilizując dla swojego poparcia grupy chuliganów, barras bravas. Filozofowie zaś potrafią umniejszać znaczenie pucharów i tytułów zdobywanych przez kolejne drużyny, bo sięgano po nie w „nieodpowiedni sposób”.

Wiem, że to ogromna książka i jej napisanie zajęło mi dużo więcej czasu, niż się spodziewałem. Czasami czułem się jak jeden z kartografów w opowiadaniu Borgesa O ścisłości w nauce, tworzących „mapę cesarstwa, osiągającą rozmiar cesarstwa”9. Chciałem opisać w niej nie tylko świat idei i miejsce sportu w jego społecznym, ekonomicznym i politycznym kontekście, ale także ludzi, piłkarzy i trenerów, których losy były tak niezwykłe, że zdawały się pochodzić z powieści realizmu magicznego. Nie mogłem przy tym zapominać o futbolu w sensie ścisłym, o meczach i golach, dla których przecież przede wszystkim oglądamy ten sport; o kulturze stanowiącej walutę, w której wycenia się tak wiele obszarów argentyńskiego życia. Choć jest to więc przede wszystkim historia futbolu, zważywszy na to, że jego dzieje są powiązane tyloma nićmi z polityką czy sprawami społeczno-ekonomicznymi – że przenika on w zasadzie całe życie publiczne tego kraju – powstała także książka o samej Argentynie.

------------------------------------------------------------------------

1 Dosłownie: „ dzięki tym brudnym twarzom, dzięki tym pięciu bezwstydnikom”.

2 Riachuelo to po hiszpańsku potok lub strumień; dziś ta niewielka rzeka nosi nieprzyjemną skądinąd nazwę Matanza – Rzeź .

3 Argentyńskie stadiony są generalnie podzielone na dwie sekcje: platea – siedzące miejsca, zazwyczaj położone wzdłuż boiska i popular – tańsze trybuny stojące, położone zwykle za bramkami. Różnica jest dokładnie ta sama jak między stand a end w terminologii używanej powszechnie w Wielkiej Brytanii, przed falą przebudowy stadionów w latach 90.

4 Struktura argentyńskiej ligi zmienia się bez przerwy, co bywa przyczyną nieustającej konfuzji, ale między sezonem 1990/91 a sezonem 2011/12 rozgrywki podzielono na dwie tury, w trakcie których każdy grał z każdym – Aperturę (otwarcie) i Clausurę (zamknięcie). W pierwszym sezonie obowiązywania tego systemu zwycięzcy Apertury i Clausury grali ze sobą o mistrzostwo kraju, później tytuł mistrza przyznawano zwycięzcom obu turniejów .

5 Najzabawniejsze, jakie widziałem, były starcia policji z kelnerami: każdy z nich ubrany był w białą koszulę i czarny fartuch, co przywoływało na myśl skecz Monty Pythona.

6 W 2021 roku zajmowała 58. miejsce .

7 Wydana w 1974 r. książka Bruce’a Chatwina W Patagonii znakomicie to podsumowuje: podróżując przez argentyńskie południe, pisarz spotyka cały szereg odmieńców, marzycieli i ekscentryków, z których wielu dokonywało znaczących korekt swojej przeszłości, by ułożyć sobie życie na nowo. Dla samego Chatwina zresztą ta książka oznaczała wynalezienie siebie na nowo (żeby ją napisać, porzucił pracę w „Sunday Timesie”), a sama w sobie wynalazła na nowo literaturę podróżniczą. Później okazało się zresztą, że wiele zawartych w niej scen było w pewnym sensie stworzeniem na nowo wspomnień jego bohaterów.

8 Dziękuję Guillemowi Balagué za zwrócenie mi uwagi na pracę Udenio.

9 Przeł. Andrzej Sobol-Jurczykowski.Rozdział drugi
„Słyszałem brzęk zrywanych łańcuchów”

Martín Fierro, epopeja José Hernándeza, był pierwszym wielkim dziełem literatury argentyńskiej. Tytułowy bohater poematu, zubożały gauczo, służy w forcie broniącym granic wewnętrznych17 przed rdzenną ludnością. Dla przyszłych pokoleń Fierro stał się symbolem gaucza jako samotny – i niezwykle męski – jeździec, w czasie podróży przez pampę radzący sobie z przyrodą i Indianami (którzy z definicji nie byli Argentyńczykami) z odwagą, choć niekoniecznie z opanowaniem. Był jednak postacią daleką od jednoznaczności.

Poeta Leopoldo Lugones, na tyle zafascynowany figurą gaucza, że sam napisał książkę La guerra gaucha18, uznawał Martína Fierro za największy epos Argentyny, ale nostalgii, jaką wywoływały postacie gauczów w Buenos Aires w pierwszych latach XX wieku towarzyszyła również świadomość, że opisywane w poemacie czas i kody kulturowe należą do przeszłości; krytyk Calixto Oyuela, jeden z czołowych reprezentantów argentyńskiego przebudzenia kulturalnego początków minionego stulecia, przekonywał, że już w momencie publikacji Martín Fierro był w gruncie rzeczy elegią poświęconą stylowi życia, który nieodwołalnie przeminął.

Miało to głębokie społeczne i polityczne konsekwencje. Zjednoczone Prowincje La Platy wywalczyły niepodległość od Hiszpanii w latach 1810–1816; bohaterem narodowym i symbolem zwycięstwa został generał José de San Martín, który w 1812 roku zrezygnował ze służby w armii hiszpańskiej, wrócił do Buenos Aires i przewodził powstańcom w kilku ważnych bitwach. Po osiągnięciu niepodległości poprowadził pięć tysięcy żołnierzy w wielkim marszu z Argentyny przez Andy do Chile i na północ do Peru, by kontynuować walkę z Hiszpanami. W każdym argentyńskim mieście stoi pomnik San Martína i jego portrety stanowią wciąż znajomy widok; dziedzictwo generała pozostaje jednak kwestią skomplikowaną. Wielu przywódców politycznych wykorzystywało jego wizerunek do swoich własnych celów; niejeden prezydent i kandydat na prezydenta odkrywał, że odpowiada mu opisywanie San Martína jako wielkiego wyzwoliciela, którego działania wojenne w Peru były demonstracją argentyńskiej potęgi militarnej. Nie wspomina się przy tym, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż jego operację zaplanowali i sfinansowali Brytyjczycy, a co ważniejsze – zważywszy na przebieg wydarzeń na argentyńskiej scenie politycznej w XX wieku – pomija się milczeniem, że San Martín ostro sprzeciwiał się wykorzystywaniu armii do rozgrywek politycznych.

Lata dwudzieste XIX wieku były czasem nieustającego konfliktu między federalistami, głównie mieszkającymi z dala od stolicy posiadaczami ziemskimi, którzy chcieli, by kraj był federacją niezależnie zarządzanych prowincji, i unitarystami, którzy domagali się centralistycznego rządu w Buenos Aires i reprezentowali ekonomiczne i światopoglądowe interesy miasta. Trwającą wówczas wojnę domową zakończył traktat wprowadzający konfederację argentyńską, wprawdzie bez głowy państwa, ale z przekazaniem największej władzy w ręce Juana Manuela de Rosasa, gubernatora prowincji Buenos Aires19.

Rosas był zamożnym posiadaczem ziemskim – estanciero – i weteranem walk o niepodległość. Kiedy wzrósł w siłę, otoczył się prywatną armią gauczów, stając się kwintesencją caudillo – rządzącego silną ręką wojskowego watażki, archetypicznego dla argentyńskiej kultury w równym stopniu co jego podwładni. Władzę w Argentynie objął w 1829 roku i – z krótką przerwą – rządził krajem jako dyktator aż do 1852 roku. Wymagał absolutnego podporządkowania się jego władzy, wydalił jezuitów, którzy (w odróżnieniu od reszty Kościoła katolickiego) odmówili udzielenia mu wsparcia, a jego postawa wobec oponentów przybrała cechy terroryzmu państwowego. Oficjalne dokumenty nosiły hasło „Śmierć dzikim unitarianom”, wszyscy obywatele zatrudnieni na państwowych posadach musieli nosić czerwoną odznakę z frazą „Federacja albo śmierć”, a każdy mężczyzna miał przyjąć „federalny wygląd”, z wielkimi wąsami i krzaczastymi bokobrodami. Rosas promował ideę Argentyny jako kraju rozległych estancias, zarządzanych przez gauchos pod przywództwem lokalnych caudillos.

Jego skłonności do myślenia i postępowania na sposób estanciero nie wynikały tylko z poglądów politycznych. Jako że działalność majątków ziemskich utrudniały ataki rdzennej ludności, przez długi czas najskuteczniejszy sposób uprawy roli zapewniały ogromne rancza hodowlane i towarzyszący im kult caudillismo. A atak na ten styl gospodarowania również nie był tylko sprawą polityki20, ale także postępu technologicznego. Ogrodzenia z siatki pojawiły się w Argentynie w 1844 roku za sprawą Richarda Newtona, a w 1870 roku sprowadzono tu także drut kolczasty. Ogrodzenia spowodowały, że zamiast wypasania na otwartych terenach pod kontrolą gauczów bydło można było hodować w zagrodach – zmiana równie radykalna, jak grodzenie pól w XVI-wiecznej Anglii. Tradycyjne umiejętności mistrzów jeździectwa straciły na znaczeniu i gauczowie z pożądanych i cenionych wysoko wykwalifikowanych pracowników stali się zwykłymi najemnikami. Wraz z ogrodzeniami pojawiła się hodowla selektywna, która zawładnęła zbiorową wyobraźnią do tego stopnia, że Tarquin, byk sprowadzony z Wielkiej Brytanii, stał się ogólnonarodową sławą21. Wynalezienie chłodni w 1876 roku oznaczało, że wołowinę można było hodować na eksport, co spowodowało z kolei poważne zainteresowanie Brytyjczyków.

W tym samym czasie pampasy zaczęły się coraz bardziej wypełniać osadnikami z Europy, w dużej mierze dzięki operacjom wojskowym przeciwko rdzennym mieszkańcom Patagonii. Dzikie pola stawały się coraz mniej dzikie. Niepodległą od zaledwie kilku dekad i naznaczoną konfliktami społecznymi Argentynę trudno było traktować jako stabilny podmiot – niepewne i podlegające dyskusji było w zasadzie wszystko, od granic, przez rząd i prawo, aż po poziom samoświadomości, co może tłumaczyć, dlaczego tak wiele energii poświęcili Argentyńczycy w XIX i początkach XX wieku na próbę zdefiniowania samych siebie. Pytanie brzmiało: jak połączyć europejską przeszłość z amerykańską teraźniejszością?

------------------------------------------------------------------------

17 W XIX wieku granice między ziemiami kolonialnymi a zamieszkałymi przez rdzennych mieszkańców Argentyny stopniowo przesuwały się na południe i zachód od Buenos Aires. W czasie pisania Martína Fierro pokrywały się mniej więcej z obecną granicą prowincji Buenos Aires.

18 Adaptacja filmowa tego wydanego w 1905 roku dzieła, nakręcona w 1942 roku, okazała się jednym z największych sukcesów w historii argentyńskiej kinematografii.

19 Większość naszej wiedzy na temat Rosasa pochodzi z dzieła będącego pierwszym opisem historii Argentyny, napisanego przez arystokratę Bartolomégo Mitre, prezydenta kraju w latach 1862–1868 i założyciela konserwatywnego dziennika „La Nación”. W czasie wojny walczył on przeciwko Rosasowi i był wyraźnie doń uprzedzony, ale jego punkt widzenia obowiązywał aż do lat 50. XX wieku. W późniejszych latach podejmowano próby rehabilitacji Rosasa: przedstawiano go jako polityka o wiele mniej tyrańskiego, niż przedstawił to Mitré, a wręcz jako poprzednika Peróna.

20 Domingo Faustino Sarmiento, który w 1868 roku został siódmym prezydentem Argentyny, w opublikowanej 23 lata wcześniej książce Facundo o civilización y barbarie en las pampas argentinas nazwał go „barbarzyńskim”. Sarmiento promował „cywilizację” europejską, której kluczowym składnikiem był – jak utrzymywał – sport. Gdy w 1875 roku zostawał honorowym członkiem Buenos Aires Cricket Club, pisał w liście dziękczynnym, że ta dyscyplina sportu pomogła Brytyjczykom stłumić powstanie sipajów w 1857 roku. „Kiedy ujrzałem studentów Oksfordu i Cambridge, rywalizujących w słynnych wyścigach wioślarskich, w jakże męskich meczach krykieta, zawodach lekkoatletycznych i innych dyscyplinach, pozwalających młodym Anglikom ćwiczyć i rozwijać swe siły fizyczne – pisał – zrozumiałem, jak dwadzieścia tysięcy urzędników zdołało odeprzeć atak dwustu tysięcy zbuntowanych sipajów, utrzymując brytyjską władzę nad ponad 150 milionami poddanych aż do czasu przybycia regularnej armii”.

21 W książce Britain and the Making of Argentina Gordona A. Bridgera mowa nawet o pomniku postawionym Tarquinowi 100 lat później przez Argentyńskie Towarzystwo Rolnicze .
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: