Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Arsene Wenger. Autobiografia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Arsene Wenger. Autobiografia - ebook

Innowator – gdy w 1996 roku przychodził do Arsenalu, jedna z angielskich gazet określiła ten ruch wymownym tytułem „Arsene Who?”. Jednak to Wenger w ciągu kilku lat wyznaczył nowe standardy profesjonalnego futbolu i zrewolucjonizował myślenie o diecie, treningu czy sposobie gry. To on wprowadził do angielskiego futbolu francuskie piękno i polot na boisku, wyrażane niesamowitym połączeniem dynamiki, techniki i szybkości. Jemu zawdzięczamy ukształtowanie takich piłkarskich wirtuozów jak Dennis Bergkamp, Thierry Henry czy Cesc Fàbregas, wspieranych przez silne osobowości pokroju Patricka Vieiry czy Jensa Lehmanna.

Mistrz – podczas bogatej kariery trenerskiej był finalistą Ligi Mistrzów, zdobył trzykrotnie mistrzostwo Anglii, a także siedmiokrotnie Puchar Anglii – najstarsze piłkarskie trofeum na świecie. Jego legendarni „Invincibles” w sezonie 2003/2004 zostali mistrzami Anglii, nie ponosząc nawet jednej ligowej porażki – to rekord, którego na Wyspach do tej pory nie udało się wyrównać żadnemu menedżerowi i żadnej drużynie.

Legenda – jeden z najbardziej charakterystycznych menedżerów w historii piłki nożnej. Prawdziwy dżentelmen, człowiek do końca wierny swoim zasadom mówiącym, że można i należy wygrywać w pięknym stylu, a futbol to sztuka.

Pierwsza autobiografia prawdziwej legendy futbolu! Pełna smaczków, anegdot i niepublikowanych dotąd wypowiedzi. Must read dla każdego fana piłki nożnej, w szczególności angielskiej.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7905-6
Rozmiar pliku: 16 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Odszedłem z Arsenalu 13 maja 2018 roku.

Przez dwadzieścia dwa lata klub ten był całym moim życiem, jedyną pasją i poświęcałem mu cały swój czas. Dzięki Arsenalowi pracowałem jako menadżer tak, jak chciałem: mogłem wpływać na życie piłkarzy, decydować o stylu gry drużyny, a także odnosić piękne zwycięstwa. Cieszyłem się tam taką wolnością i władzą, o jakich obecnie menadżerowie mogą tylko pomarzyć.

Odejście z klubu po tylu niesamowitych i niezapomnianych latach oraz utrata władzy były dla mnie trudne. Arsenal na zawsze pozostanie częścią mnie. Mówię o Kanonierach „mój klub” i choć teraz znajduje się w innych rękach, to wciąż myślę o nim, o jego kibicach, o grających tam piłkarzach, także byłych, którym towarzyszyłem i których motywowałem, by dawali z siebie wszystko, co najlepsze. Interesuje mnie właśnie piłka i ci ludzie, a także niezwykłe momenty, sprawiające, że futbol ożywał dla tych, którzy oddali mu wszystko. Wygrane to moje najcenniejsze wspomnienia, a porażki… cóż, nie przestają do mnie wracać. Przez długie lata potrafię się zastanawiać, co trzeba było zrobić inaczej i jak do nich doszło. Całe moje życie kręci się wokół miłości do wygrywania i pogardy dla porażek.

Jestem człowiekiem pełnym pasji, a jej ogień nie wygasa.

Kiedy pojawiłem się w Arsenalu, Anglicy nie wiedzieli, kim jestem. Bez końca powtarzano pytanie: „Arsène Who?”. Rozumiałem to. Byłem trzecim zagranicznym menadżerem w historii angielskiej piłki, a dwóm pierwszym się nie powiodło. Anglicy wynaleźli piłkę nożną, tak jak Francuzi wino. Nikt nie oczekiwał, że jakiś Anglik pojedzie do Bordeaux, żeby robić wino. W trakcie tych dwudziestu dwóch lat próbowałem wygrać prawdziwą grą w piłkę. Znałem już smak zwycięstwa i porażki, zaznałem oszustwa, wściekłości, pożegnań, prowadziłem wcześniej wspaniałych piłkarzy, ale żaden zespół nie przyjął mnie tak jak Arsenal.

Przez ten czas klub się zmienił, ja wraz z nim, a piłka nożna z nami. Futbol, który uprawiałem, warunki, w jakich wyrażałem swoją pasję, wolność, jaką miałem i z jaką prowadziłem klub, obecnie już prawie nie istnieją. Nie wiem, czy znajdzie się dzisiaj piłkarz, który, nie będąc w żadnym klubie do czternastego roku życia, a występując bez trenera do dziewiętnastego, byłby w stanie przeskoczyć z ligi regionalnej do Ligue 1 i grać w takich meczach jak ja. Nie wiem też, czy w dzisiejszych czasach którykolwiek menadżer mógłby prowadzić zespół taki jak Arsenal i ciesząc się totalną swobodą i całkowitym poparciem, wybierać piłkarzy, jakich by tylko chciał, tak jak ja to robiłem. To było obustronne szczęście i dobrowolne poświęcenie. W ciągu kilku ostatnich lat futbol przeszedł bowiem olbrzymią przemianę. A niektóre z tych zmian uderzają mnie bardziej niż inne.

Umiędzynarodowienie właścicieli klubów, pojawienie się mediów społecznościowych z ich mocą i nadmiarem, większa samotność piłkarzy oraz oczekiwania wobec nich i menadżerów, których ocenia się jeszcze skrupulatniej. Futbol zmienił się także, jeśli chodzi o to, co dzieje się przed i po meczu, grę zaś analizuje się dokładniej. Ale jedna rzecz się nie zmienia: podczas 90 minut liczą się tylko piłkarze.

W Europie nie dominują już tylko trzy kluby, Bayern, Real Madryt i Barcelona – inne drużyny doskoczyły do ich poziomu.

Ważną rolę odgrywają teraz analitycy. Dzięki nim już w przerwie spotkania można lepiej zrozumieć, co się dzieje na boisku, bo fachowcy oferują obiektywne kryteria analizy meczu, resztę pozostawiając subiektywnej ocenie szkoleniowca, który jest jedyną osobą decyzyjną.

Statystyka i inne nauki muszą być wykorzystywane do analizy poszczególnych występów, ale niezbędna jest głęboka wiedza o samej grze. Niedawne badania wykazały, że nadmierne posługiwanie się liczbami niekiedy demotywuje piłkarzy, mają bowiem wrażenie, że gubi się w nich indywidualność.

Szkoleniowiec jest odpowiedzialny za wynik bardziej niż kiedykolwiek, chociaż nie zawsze ma wpływ na wszystkie podejmowane w klubie decyzje. A komentatorzy jak zwykle przesadzają w obie strony i rzucają określeniami typu „geniusz” albo „nieudacznik”…

Takim zmianom często towarzyszymy nieświadomie i skupiamy się na swoim punkcie widzenia. Ale dzisiaj, kiedy już wyszedłem z tej bańki, wszystko wydaje mi się jasne: niesprawiedliwe ataki, przesadzone komentarze, samotność trenera… Codziennie czytam „L’Équipe”, oglądam dwa, trzy mecze, słucham relacji mediów i zastanawiam się, czy to, co obserwuję, jest sprawiedliwe, dlaczego coś się wydarzyło, gdzie tkwi prawda – i tak samo mogę popatrzeć na własne życie, wykonaną pracę, moją pasję.

Obserwuję te zmiany, rozmyślam nad nimi, a jednocześnie futbol wciąż wydaje mi się taki, jaki powinien być: to dziewięćdziesiąt minut meczu, podczas których wszystko może się wydarzyć, to piłkarze, ich genialne zagrania, mieszanka szczęścia, talentu, odwagi i magii. To także obserwacja, jak zawodnicy wywołują emocje, tworzą wspomnienia, dają lekcję życia.

Piłkarze często żyją pod presją wyników. Trzeba wiedzieć, kiedy nabrać dystansu. Klub, żeby się rozwijać, musi opierać się na trzech filarach: strategii, planowaniu oraz wdrożeniu.

Grałem w piłkę od małego. Poznałem kluby amatorskie, w których piłkarze i trenerzy uprawiali magiczny, ekscytujący futbol, rozmawiali tylko o piłce i potrafili przejechać Francję w kuszetce drugiej klasy, żeby zagrać mecz i wrócić nad ranem do Strasburga, a potem bez słowa skargi pójść do pracy w fabryce – nie oczekując przy tym niczego poza grą i szansą na zwycięstwo w kolejnym meczu. To tworzy więzi na całe życie – trenerzy tych zespołów byli moimi mentorami, pełnymi pasji realistami, którzy umieli zarażać miłością do piłki.

Piłka wciąż sprawia mi frajdę. Jak wszyscy, którzy grają w nią na dowolnym poziomie, czerpię z tego dziecięcą radość.

Dzień bez meczu to dla mnie pusty przelot. Od kilku miesięcy zdarza mi się komentować w telewizji spotkania moich ulubionych drużyn lub starcia, które uznam za interesujące. Uwielbiam oglądać mecze, ponieważ dzięki temu wciąż mogę się uczyć, coraz lepiej rozumiem samą grę i to, co możemy dać piłkarzom, żeby lepiej się rozwijali. Ale czasami, zamiast poświęcać czas piłce, spędzam wieczór z córką albo przyjaciółmi. Wcześniej było to niemożliwe. Zdarzają mi się też spokojne momenty, kiedy zachwyca mnie piękno pejzażu, Londynu czy Paryża, gdzie przebywam coraz częściej.

Przez trzydzieści pięć lat żyłem jak profesjonalny piłkarz – byłem opętany pasją. Nie chodziłem do teatru ani do kina, zaniedbywałem bliskich. Przez trzydzieści pięć lat nie ominąłem żadnego meczu ligowego, pucharowego ani mistrzostw. Oznaczało to konieczność utrzymania żelaznej dyscypliny, która wciąż mi towarzyszy: pobudka o 5:30, ćwiczenia, trening, jedzenie tego, co moi dawni piłkarze. Nie wiem, czy robię to wciąż z wyboru, czy to po prostu uzależnienie. Ale znam tylko taki sposób bycia – bez niego byłbym pewnie nieszczęśliwy. Jeżeli szczęście oznacza kochanie tego, jak się żyje, to mogę powiedzieć, że byłem i jestem szczęśliwy.

Przez te wszystkie lata liczył się dla mnie tylko następny mecz i jego wynik. Przez te wszystkie lata chciałem tylko wygrywać. Moje myśli i działania skupiały się wokół tego jednego celu. W pełni sobą czułem się dopiero na murawie. Gdy przebywałem w towarzystwie innych ludzi, tych, których kocham, często myślami błądziłem gdzie indziej. Nie widziałem nic albo widziałem wszystko na czerwono-biało, czyli w barwach drużyn, które trenowałem: Nancy, Monaco, Nagoi i Arsenalu. Nie interesowało mnie piękno, przyjemności ani odpoczynek. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby dokądś pojechać na wakacje czy się odprężyć.

Nawet noce wypełniały mi sny o piłce. Śniły mi się przyszłe mecze, porady, jakich udzielę, dwaj, trzej zawodnicy, co do których nie byłem pewien, czy pozwolić im zagrać, by nie blokować ich rozwoju, jak ich uspokoić czy zmotywować.

Przyjaciołom mówię w żartach, że moim jedynym narkotykiem jest zieleń tak często deptanej murawy, która może wpływać na wynik meczu i o którą maniakalnie dbałem w Arsenalu, codziennie rozmawiając na jej temat z człowiekiem odpowiedzialnym w klubie za jej stan. Bawię ich, ale to prawda. To mój narkotyk. Odkąd odszedłem z Arsenalu, odmówiłem zespołom, które moim zdaniem nie dałyby mi takiej samej wolności i władzy. Ofertę złożyła mi też FIFA – przyjąłem ją, ponieważ to dla mnie nowe wyzwanie, które daje mi możliwość refleksji nad futbolem oraz pracy w zespole. Może to trochę sposób na przeczekanie, aż znowu zakosztuję blasków i cieni zawodu trenera.

Chcę dzielić się tym, co wiem i czego nauczyłem się o sporcie, i przekazać moją wiedzę ludziom, którzy go kochają i znają, ale także tym, którzy wciąż jeszcze nie poznali mocy i piękna piłki nożnej, i osobom, które zastanawiają się, jak wygrywać, jak poprowadzić zawodników do zwycięstwa, czego można nauczyć się z porażek. Chciałbym przyczynić się do ustrukturyzowania piłki nożnej na całym świecie tak, by każdy rodzący się talent, niezależnie od miejsca narodzin, został dostrzeżony i miał szansę na rozwój.

Obecnie widuję zjawy nie tylko moich dawnych piłkarzy i śnię nie tylko o nadchodzących meczach. Kilka miesięcy po śmierci siostry odszedł mój brat Guy3. Był pięć lat starszy ode mnie. To z nim grałem w piłkę na samym początku: w naszym pokoju, nad bistrem rodziców, na ulicach naszej wioski i w klubie Duttlenheim. Obecnie śnię o naszych początkach, o przeszłości, o czasach, kiedy byłem najmniejszy, ale bardzo zdeterminowany. Biłem się z bratem i jego kolegami, żeby móc grać.

To sny o dzieciństwie w Alzacji, gdzie zawsze czuję się u siebie, o miejscu, które ukształtowało moją osobowość.

To sny, w których słyszę tylko alzacki.

To sny, które zabierają mnie tam, gdzie wszystko się zaczęło.Moje pragnienia zawsze były intensywne, choć nie wiedziałem, skąd to się brało. Ich źródło bije z pewnością w Duttlenheim, alzackiej wiosce, gdzie dorastałem, leżącej kilka kilometrów od Strasburga. Dzisiaj już nie istnieje, czas wszystko zmienił. Jestem dzieckiem innego wieku i epoki. Drogi, które znałem i na których po raz pierwszy grałem w piłkę, ludzie, którzy mnie wychowali i wśród których dorastałem, boisko, gdzie rozgrywaliśmy mecze naszego klubu, panująca tam atmosfera, sposób, w jaki dzieci dorastają – to wszystko się zmieniło. Duttlenheim było wioską rolników, a konia traktowano w niej jak króla. Mieszkało tam trzech kowali – dzisiaj nie ma już żadnego.

Pochodzę z tego świata, z wioski przypominającej wyspę, a człowiek, jakim się stałem, piłkarz, myślący tylko o piłce trener, jakim byłem, został ukształtowany przez ducha tego miejsca i ludzi, którzy tam żyli. Dorastałem w świecie zdominowanym przez kult wysiłku fizycznego.

W tamtych czasach wiejska społeczność była bardzo zamknięta – podobnie wyglądało to we wszystkich wioskach w Alzacji – i zdominowana przez religię. Mieszkańcy znali się i zwracali do siebie po nazwisku. My byliśmy „Metzami”. Życie toczyło się w przestrzeni wyznaczanej przez bistro, szkołę, kościół, merostwo, sklepy i stadion leżący dwa kilometry od dworca, gdzie nikt nigdy nie chodził: po co wyjeżdżać z wioski, w której wszyscy sobie pomagają? Otaczały ją pola, na których spędzałem sporo czasu, także w weekendy i podczas wakacji. To tam nauczyłem się pracy, wypasania krów, tak jak robili to moi dziadkowie i przyjaciele rodziców. To był świat chłopów, w którym szanowano i podziwiano siłę fizyczną. Wszyscy znani mi ludzie uprawiali ziemię i się z niej utrzymywali, a ja ich kochałem. Oczywiście żyli skromnie. To było rolnictwo samowystarczalne, głównie polegające na uprawie tytoniu, pszenicy, żyta, buraków i ziemniaków. A także rolnictwo bez traktorów (pierwszy ciągnik pojawił się w wiosce w 1963 roku, kiedy miałem czternaście lat), bazujące wyłącznie na sile ludzi i koni. Dziadkowie od strony ojca mieli jednego konia – posiadanie dwóch świadczyło o bogactwie.

Mieszkańcy wioski byli twardymi, małomównymi ludźmi, którzy w każdy niedzielny poranek chodzili na mszę, a bistro rodziców odwiedzali, kiedy tylko mogli. Czternastolatkom dawano papierosa i zegarek – uznawano, że w tym wieku chłopak stawał się mężczyzną, powinien rzucić szkołę i iść do fabryki albo codziennie pracować w polu. Wioska była dla tych ludzi całym światem. To tam rodziły się przyjaźnie i miłości, to tam pracowali, to tam dorastało ich potomstwo.

W tym zamkniętym świecie my, dzieci, byłyśmy wolne, nie bałyśmy się i ufałyśmy sobie wzajemnie. Często jednak nasze wygłupy i przewiny od razu karano, bo mieszkańcy informowali się o nich nawzajem. Religia dostarczała jasną wizję prawa, moralności i prawdy. Wszyscy byliśmy dziećmi wioski, dorastaliśmy na ulicy i polach, ale mieliśmy inne marzenia.

Mój ojciec był typowym mieszkańcem tej osady, człowiekiem racjonalnym, zakorzenionym w tym miejscu, ciężko pracującym i religijnym, na wskroś dobrym i wyrozumiałym. Przekazał mi wartości, które niezwykle dodawały mi sił w obliczu różnych życiowych prób i najcięższych zdrad. Należał do licznych _malgré nous4_, którzy zostali siłą wcieleni do wojska, żeby walczyć po stronie Niemców przeciw ojczyźnie. Nigdy nie opowiadał nam o wojnie, ale podziwiałem jego odwagę oraz skromność i wiedziałem, że doświadczył straszliwych rzeczy. Ja urodziłem się po wojnie, 22 października 1949 roku, a moje dzieciństwo, jak w przypadku wszystkich innych dzieci w tym regionie, było naznaczone tragediami wojennymi.

Ojciec pracował w fabryce Bugatti od czternastego do siedemnastego roku życia, a potem w bistro razem z matką, następnie otworzył firmę handlującą częściami zamiennymi. Nigdy nie brał wolnego, nie wyjeżdżał na wakacje. Rozpoczynał dzień o siódmej rano od kawy, pracował w swojej firmie, a o dwudziestej zaczynał zmianę w bistro. To w nim zbierali się zawodnicy Duttlenheim, to tam wywieszano ostatnie wyniki i informacje o kolejnych meczach. W każdy środowy wieczór komitet założonego w 1923 roku klubu zbierał się w knajpie i ustalał skład na niedzielę. Ojciec założył drużynę młodzieżową – widział, że cały czas gramy z bratem i nie jesteśmy wcale tacy najgorsi. To w tym zespole zaczęliśmy naszą przygodę z piłką.

Mój ojciec bez wątpienia kochał futbol, choć nigdy tego nie powiedział. Uważał, że to ożywiająca wioskę rozrywka. Ale w przeciwieństwie do reszty tamtejszych mężczyzn nie był całkowicie pochłonięty piłką nożną. Nawet nie przyszło im z matką do głowy, że ja czy brat moglibyśmy zostać piłkarzami – to brzmiało niedorzecznie. Brat był łagodny i występował jako środkowy obrońca. Niby miał wszystko, żeby grać, a mimo to czegoś mu brakowało: iskry talentu, błysku, wiary. Dla rodziców piłka była rozrywką, a nie zawodem. Kropka. Zawód to coś poważnego, pozwala się utrzymać – a piłka się do tego nie nadawała.

Pamiętam, że w tamtych czasach ciężka praca mieszała się z rozrywką i że obie te sprawy traktowaliśmy bardzo poważnie.

Jako dziecko miałem sporo swobody i nieraz byłem zostawiany sam sobie. Mama opowiadała: „Często zostawialiśmy cię samego w pokoju”. Może stąd wzięła się moja niezależność? Dorastałem między szkołą, polami, kościołem, grając w piłkę, gdzie tylko mogłem: na ulicy, podwórkach i w ogrodach, gdzie tyle się nauczyłem. Grałem jak reszta dzieciaków, jak mój starszy brat, jak według opowieści wujków od strony matki robili to kiedyś dorośli z wioski – ale piłka zaczęła mnie pochłaniać i powoli zmieniać się w moją obsesję.

Jedno z moich pierwszych wspomnień: mam jakieś pięć–sześć lat, oglądam z wiarą i pasją, jak gra nasza drużyna, trzymam w ręku modlitewnik i proszę o zwycięstwo. Może już wtedy, pomimo młodego wieku, wiedziałem, że nie gramy za dobrze i potrzebujemy boskiej interwencji i wysłuchania moich modlitw, żeby wygrać. Może, pomimo młodego wieku i niemożliwych marzeń, że piłka będzie moją jedyną religią i nadzieją, wierzyłem w wygrany mecz, piękną grę, szacunek. Może już wtedy miałem w sobie ten dziki głód wygrywania. Lata później, walcząc o dobry wynik, zamieniłem modlitewnik na świetnych piłkarzy i dobre przygotowanie – stawiając rozum ponad wiarę.

Kolejne wspomnienie doskonale obrazuje tę moją nadzieję na zwycięstwo. Często spędzałem czas w polu z pewnym wieśniakiem, który pozwalał mi razem z nim pracować albo odpoczywał, kiedy mu pomagałem. Nazywał się Adolphe Kocher. Rozmawialiśmy wtedy o piłce, komentowaliśmy rozczarowujące wyniki naszej drużyny i powtórnie przeżywaliśmy te spotkania. Kiedyś zaczął udawać, że jest świetnym piłkarzem i że z nim drużyna w końcu zacznie błyszczeć, coś osiągnie. „Zobaczysz, mały, zagram w kolejnym meczu”. Nie mogłem się doczekać najbliższego spotkania, wyobrażałem sobie, jak będzie grał, śniłem o strzelanych przez niego golach. Ale mnie okłamał – nie zagrał. Świat mi się posypał. Byłem chłopcem, który chciał wygrać za wszelką cenę i myślał tylko o zwyciężaniu.

Bistro rodziców było bijącym sercem wioski. Przypominało inne alzackie bistra: otwarte codziennie, ogrzewane stojącym na środku piecem, z dwudziestoma stolikami w środku i pełne ludzi, którzy pili piwo jedno po drugim i palili papierosy Gauloises bez filtra oraz ciągle rozmawiali o piłce. Gadali o własnej drużynie, o zespole z sąsiedniej osady, o tej, z którą niedługo zagrają, o tej, którą szanują, o Racingu Strasbourg, o tej, która ich wkurzała, przez co jeszcze więcej palili, pili, a często krzyczeli, bili się i przewracali.

To bistro, La Croix d’or5, było moją szkołą: słuchałem rozmów, rozpoznawałem, kto mówił najgłośniej, kto kłamał, kto zachowywał się zarozumiale, a kto chował się w cieniu, poznawałem opinie ludzi, ich gniew i analizy. Liczyły się jednak działania, a nie słowa. Czy była to nauka obserwacji jednostek i życia w grupie? Bez wątpienia. Pamiętam, że ci wszyscy ludzie gadali, ojciec jednak rzadko zabierał głos. Jako dziecko łaziłem sobie po bistrze, ale w wieku dziesięciu–dwunastu lat zacząłem kelnerować – wciąż słuchając, obserwując, próbując zrozumieć. Jeżeli uwielbiałem piłkarzy i trenerów, jeśli uwielbiałem słuchać i rozmyślać, jakimi są osobami, to zawdzięczałem to klientom bistra moich rodziców. To oni zarazili mnie pasją do piłki, ale ich używki odłożyłem na bok: alkohol, kłótnie, przemoc, czyli wszystko to, co w dzieciństwie mnie przerażało i odrzucało. Trudno było mi patrzeć na klientów ojca, ludzi, których szanowałem, jak dużo piją i stają się agresywni. Należało ich potem uspokajać, co nie było łatwe. Ale dało mi to też niezwykłą siłę i instynkt.

Po wyjściu z zadymionej sali znajdowałem się na piętrze, na którym mieszkaliśmy. Byliśmy rodziną, niezależnie od tego, czy wiedziałem, co to słowo znaczy. Rodzice od rana do wieczora pracowali – albo oboje w bistrze, albo matka w bistrze, a ojciec w Strasburgu, w firmie produkującej części zamienne do samochodów. Zaczęli zarabiać, kiedy mieli czternaście lat. Moja matka wcześnie została sierotą: uosabiała dla mnie odwagę i wytrwałość, była twarda i się nie uskarżała. Nigdy razem nie jedliśmy i mało ze sobą rozmawialiśmy. Siostra była ode mnie o dziesięć lat starsza, brat zaś o pięć – jako najmłodsze dziecko chcieli mnie chronić, ale i tak pozwalano mi włóczyć się samemu. Obserwowałem innych i chciałem szybko dorosnąć.

Na każdym piętrze domu miałem idealny punkt obserwacyjny: ukryty i niewidoczny, z którego mogłem obserwować starsze rodzeństwo, błędy i przewiny brata i siostry, a także zobaczyć ich z najlepszej strony, podglądać ich doświadczenia, pasje i wysiłek. Pozwalało mi to zrozumieć odwagę płynącą z prostego, skromnego życia ludzi, których marzenia ogranicza życie w wiosce, lecz niechcących stamtąd wyjeżdżać. Ja byłem jednak ciekawski i strasznie niecierpliwy, chciałem odkrywać inne miasteczka i regiony. Uważałem, że ludzie, pośród których żyję, szybko stracą styl życia i nawyki charakterystyczne dla lat 60. Czułem, że chcę stamtąd uciec i nie mieć poczucia winy z tego powodu. Nie opuszczałem ich. Duttlenheim pozostało moim światem, ale nie wątpiłem, że rodzice, brat i siostra cierpieli z powodu rozstania ze mną. Nigdy mi tego nie powiedzieli, rzadko rozdawali komplementy, nie mówili o tym, co ich boli, niczego mi nie zarzucali. Wyobrażam sobie, że mój wyjazd najgorzej zniósł mój brat. Ale pozostaliśmy sobie bardzo bliscy, a kiedy pracowałem w Arsenalu, oglądał wszystkie nasze mecze i kiedy uznał, że popełniłem błąd, to mnie strofował, jak to starszy brat.

W wiosce nie mieliśmy zbytniego wyboru. Czasami zastanawiam się, czy moja pasja nie zrodziła się z frustracji, jaką budził we mnie ten mały świat: te tak rzadkie rozmowy, te przegrane mecze naszej drużyny, boisko niemal nieprzypominające prawdziwych boisk, jak choćby to w Strasburgu, na które wujek zabierał mnie dwa razy do roku, i łzy po każdej porażce. W trakcie kariery spotkałem wielu piłkarzy, którzy byli wyrzutkami systemu i dla których piłka stanowiła nieosiągalne marzenie, a mimo to udało im się zdobyć sławę i uznanie; należeli do nich Giroud, Koscielny, Kanté czy Ribéry.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_PRZYPISY

1 B. Spinoza, _Etyka_ _w_ _porządku geometrycznym dowiedziona_, przeł. I. Myślicki, Wolne Lektury https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/spinoza-etyka.html (dostęp 11.09.2020) (Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumacza).

2 A. Malraux, _La Tentation de l’Occident_, Paris 1926.

3 Guy Wegner zmarł 11 grudnia 2018 roku w Duttlenheim (jeżeli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumacza).

4 Wbrew naszej woli, pomimo nas (fr.) – określenie definiujące także grupę ludzi.

5 Złoty krzyż (fr.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: