Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Assassin's Creed: Last Descendants. Ostatni potomkowie. Przeznaczenie bogów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Assassin's Creed: Last Descendants. Ostatni potomkowie. Przeznaczenie bogów - ebook

RODZI SIĘ NOWY PORZĄDEK ŚWIATA

Do odnalezienia pozostał ostatni fragment Trójzębu Edenu. Dwie pozostałe części tego potężnego artefaktu – ząb wiary i ząb strachu – wpadły już w ręce działającego samodzielnie byłego agenta templariuszy – Isaiaha. Z zębem oddania stałby się niepokonany. Tymczasem Owenowi i jego towarzyszom udaje się przekonać templariuszy i asasynów do połączenia sił w celu powstrzymania Isaiaha, póki jeszcze jest to możliwe.

W symulacji, która odtwarza wydarzenia sprzed przeszło tysiąca lat, duński wojownik Styrbjörn Silny prowadzi Jomswikingów przeciw królowi Danii, Haraldowi Sinozębemu. To właśnie tereny, na których ścierają się armie Wikingów, kryją tajemnicę ostatniego fragmentu Trójzębu. To tam wyjaśni się, jaki los pisany jest światu, co kryje się za nieświadomością zbiorową nastoletnich bohaterów i jakie jest prawdziwe znaczenie związków pomiędzy ich przodkami.

Historia została już napisana. Reszta spoczywa w rękach Owena, Javiera i pozostałych, którzy sprzymierzyli się wbrew temu, co ich dzieli. To, co zrobią, na zawsze odmieni świat Assassin’s Creed.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66071-39-1
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Sean oswoił się z przemocą, ale nie czerpał z niej przyjemności. Jednak jego wikińskiego przodka, Styrbjörna, radowały obrazy, odgłosy i zapachy walki. Uwielbiał to mrowienie w dłoni, kiedy jego topór Randgríð roztrzaskiwał tarczę przeciwnika, łatwość, z jaką miecz z kuźni Ingelrii odcinał kończyny, krakanie kruków gromadzących się na zwłokach.

Styrbjörn w głębi ducha dziękował losowi, że król Duńczyków Harald Sinozęby odrzucił jego warunki. Dzięki temu bitwa nareszcie mogła się rozpocząć. Seanowi nie śpieszyło się, by doświadczyć kolejnego brutalnego wspomnienia, ale musiał przyznać, że lubił doznania, które zapewniało mu potężne ciało przodka.

Styrbjörn zatrzymał swoją flotyllę długich łodzi u wybrzeży Jutlandii, niedaleko portu Aros, i tam czekał na Haralda. Król Duńczyków wypłynął mu naprzeciw świadom, że jego gród nie miałby szans wytrzymać szturmu Jomswikingów Styrbjörna i najwyraźniej przekonany, że dzięki większej flocie łatwo wygra bitwę na morzu. Być może podejrzewał też, że jego żona Gyrid – siostra Styrbjörna – zdradzi go, jeśli pozwoli jej zanadto zbliżyć się do pola bitwy. Niezależnie od motywów Haralda, widok nadpływających łodzi sprawił, że Styrbjörn się uśmiechnął.

Sean poczuł na języku smak soli. Kormorany i pelikany pikowały wokół niego do wody rozświetlonej przez promienie słoneczne. Dotarcie w to miejsce, znalezienie się w centrum wydarzeń, które miały sprawić, że jego przodek nareszcie zdobędzie sztylet Haralda Sinozębego – trzeci fragment rozproszonego Trójzębu Edenu – wymagało od niego spędzenia całych tygodni w Animusie i wędrówki przez wiele lat życia Styrbjörna. Pozostało mu dowiedzieć się, co Styrbjörn zrobił z artefaktem, zanim umarł, i w ten sposób określić, gdzie sztylet może się znajdować w dzisiejszych czasach.

Symulacja jest bardzo stabilna – Isaiah odezwał się w uchu Seana. – Wygląda na to, że za chwilę rozpocznie się kolejna bitwa. Jesteś gotowy?

– Tak – odparł Sean.

Isaiah przeniósł Seana z bazy Aerie dziesięć dni temu, po ataku. Sean wciąż nie miał wieści od Grace, Davida ani Natalii. Nie wiedział nawet, co się z nimi stało. Isaiah poinformował go tylko, że przeszli na złą stronę, a Victoria im pomagała, może nawet sprzymierzyła się z Bractwem Asasynów. Sean musiał znaleźć Fragment Edenu, zanim wpadnie we wrogie ręce.

Coraz bardziej imponuje mi twoje męstwo – oznajmił Isaiah.

– Dziękuję.

Świat ma wobec ciebie dług wdzięczności.

Sean, niesiony przez prąd wspomnień Styrbjörna, uśmiechnął się.

– Cieszę się, że mogę pomóc.

Dobrze. Do dzieła.

Sean z powrotem skupił uwagę na symulacji. Deski pokładu chybotały pod jego stopami, a po wodzie niosły się coraz wyraźniejsze okrzyki załóg łodzi Haralda. Styrbjörn odwrócił się do swoich ludzi, budzących postrach Jomswikingów. Wcześniej nakazał związać linami łodzie i utworzyć pływającą fortecę, która teraz stanowiła trzon jego flotylli i miała umożliwić zasypanie wroga gradem strzał i włóczni. Pozostałe załogi szykowały się do walki w zwarciu – taranowania, zarzucania haków i abordażu. Styrbjörn zamierzał dostać się na łódź Haralda, rzucić mu wyzwanie i zakończyć bitwę, zanim Jomswikingowie wybiją duńskich wojowników. Jeśli mieli zasilić jego armię, byli mu potrzebni żywi.

– Widzę co najmniej dwieście łodzi – odezwał się Palnatoke, posiwiały, zahartowany w boju wódz Jomswikingów, który stał u jego boku. Na przestrzeni lat, które minęły od dnia, w którym Styrbjörn pokonał go w pojedynku i przejął władzę nad jego drużyną, wykształciło się między nimi coś na podobieństwo szacunku. – Nie, ponad dwieście. Jesteś pewien, że to dobry pomysł?

– Tak. Ale może doda ci otuchy fakt, że wczorajszej nocy kilku naszych ludzi złożyło ofiarę Thorowi. Jeden z nich twierdzi, że miał widzenie. Zobaczył, jak dopływałem do wybrzeża kraju, z którego pochodzę, a Harald był uwiązany do masztu mojej łodzi niczym pies. – Styrbjörn zrzucił z ramion futrzany płaszcz i wyciągnął zza pasa swój topór Randgríð.

– Flota Haralda będzie moja.

Palnatoke stęknął.

– Zastanawia mnie, czy Sinozęby złożył ofiarę swojemu Białemu Chrystusowi.

Styrbjörn wykonał gest dłonią w stronę nadpływających łodzi.

– A jeśli tak? Martwi cię to?

– Nie – odparł Palnatoke. – Chrystus nie jest bogiem wojny.

– To jaki z niego pożytek? – Styrbjörn prychnął.

– A ty do którego boga kierujesz swoje prośby?

Styrbjörn spuścił wzrok na swój topór.

– Nie potrzebuję bogów.

Dudnienie bębnów, w rytm których rzędy wioseł pchały w poprzek fal łodzie Haralda Sinozębego, przybierało na sile. Sean pozwolił się porwać bojowemu szałowi Styrbjörna, jego przerażającemu pragnieniu wzięcia udziału w przelewie krwi. Uniósł topór i wydał głosem przodka okrzyk bojowy. Jomswikingowie odpowiedzieli echem. Słysząc to, dał rozkaz do ataku i jego flota ruszyła naprzód. Dzioby zdobione rzeźbami smoków cięły fale, rozbryzgując słoną wodę, której krople lądowały na twarzy Styrbjörna.

Dystans pomiędzy flotami szybko malał, wreszcie wróg znalazł się w polu rażenia. Styrbjörn poczekał na idealny moment i wydał następny rozkaz. Łodzie na czele szyku odbiły na boki. Utworzyły korytarz dla płynącej środkiem fortecy zbudowanej z połączonych łodzi. To stamtąd posypał się grad strzał i oszczepów. Atak zebrał krwawe żniwo wśród zaskoczonych załóg Haralda, siejąc spustoszenie i wybijając wioślarzy z rytmu. Łodzie, które gwałtownie zmieniły kurs, wpadały na siebie i wielu znajdujących się na nich wojowników impet zmiótł do wody.

Styrbjörn pohamował przypływ satysfakcji i zanim załogi okrętów Haralda otrząsnęły się po nawałnicy strzał, wydał komendę. Łodzie, które wcześniej rozpierzchły się na boki, teraz zachowując pełną prędkość, runęły przez wyrwę w formacji Duńczyków, taranując zdezorganizowanego przeciwnika. Uderzenia w kadłuby strzaskały tarcze zawieszone na burtach duńskich łodzi. Kilka z nich wywróciło się do góry dnem. Chwilę później morska woda zagotowała się od walki, krzyków tonących mężczyzn i trzasków pękającego drewna.

Styrbjörn usiłował dostrzec pośród tego chaosu sztandar Haralda. Kiedy wreszcie go wypatrzył, nakazał czterem łodziom ze swojej straży przedniej uformować klin i dokonać wyłomu, przez który jego wioślarze wbili się głęboko w szyki wroga. Styrbjörn musiał jak najszybciej przedostać się na pokład królewskiego okrętu. Chciał wykorzystać ostatnie chwile chaosu, zanim Duńczycy odzyskają panowanie nad sytuacją i zdadzą sobie sprawę, że w sercu ich formacji znalazła się łódź wroga.

Jomswikingowie, którzy pozostali za plecami Styrbjörna, nie potrzebowali bębna. W absolutnym milczeniu młócili fale w rytmie, który narzucał im bitewny szał. Styrbjörn jedną dłonią ścisnął stylisko topora, a drugą oparł się o figurę smoka zdobiącą dziób. Był coraz bliżej łodzi Haralda, ale zanim do niej dotarł, Duńczycy podnieśli alarm. Strzały i włócznie posypały się na okręt Styrbjörna, zatapiając żelazne zęby w deskach i ciałach. Choć kilku wioślarzy zostało trafionych, żaden nie wydał okrzyku bólu, a pozostali nieprzerwanie wiosłowali. Styrbjörn zrobił krok w tył i przygotował się do ataku.

Widział Haralda.

A po chwili Harald dostrzegł jego.

Nagle jednak w przestrzeń pomiędzy nimi wskoczyła duńska łódź, która zablokowała drogę i osłoniła króla.

Łódź Styrbjörna nie miała czasu się zatrzymać i uderzyła w przeciwnika. Gejzerowi odłamków drewna i wodnej piany towarzyszył wstrząs, którego siła wyrzuciła Styrbjörna do morza. Sean poczuł w ustach smak słonej wody, która paliła jego płuca. Dławił się i kasłał, otoczony przez czarną, lodowatą toń.

Symulacja zaczęła się rozmywać.

Spokojnie – pouczył go Isaiah. – Nic ci nie będzie. Wiemy, że twój przodek nie utonął.

Racja. Sean zanurkował z powrotem we wspomnienie, pozwolił falom zamknąć się nad swoją głową i wraz ze Styrbjörnem odpychał się rękami w stronę powierzchni wody. Zbroja i broń ciążyły mu, ciągnęły w dół, ale w końcu wystawił głowę nad fale i wykorzystał hak na obuchu topora, żeby uczepić się burty przepływającej łodzi. Z pomocą Randgríð wciągnął się na pokład, przetoczył się i zerwał na nogi.

Drakkar Haralda wciąż znajdował się nieopodal, ale Styrbjörna odgradzały od niego pokłady dwóch duńskich jednostek. Po wpadnięciu do wody stracił tarczę, ale wciąż miał swój topór i zdążył wyciągnąć sztylet z pochwy, zanim natarło na niego dwóch pierwszych Duńczyków.

Zrobił unik i odparował, czym wytrącił obu napastników z równowagi, a przemykając obok nich, zdążył jeszcze pchnąć jednego w plecy. W innej bitwie, innego dnia, poświęciłby czas, żeby ich zabić, ale teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Popędził po pokładzie, rozpychając Duńczyków na boki ramionami, blokując i unikając ciosów, pozwalając Randgríð posmakować krwi wroga, kiedy nadarzała się okazja.

Na rufie ugodził nożem sternika, a następnie potężnym skokiem pokonał kilka metrów wody dzielących go od pokładu następnej łodzi. Jej załoga była lepiej przygotowana i jak jeden mąż zagrodziła mu drogę. Styrbjörn dostrzegł nad głowami Duńczyków zawracającą łódź Haralda. Schował więc broń. Następnie wyrwał dębowe wiosło z osady i trzymając je w poprzek piersi, zaszarżował na wroga, rąbiąc ciężką belką niczym byk rogami.

Zarył w pierwszy rząd Duńczyków i zapierając się piętami o deski pokładu, zaczął spychać wroga do tyłu. Kilku wojowników wypadło za burtę, inni upadli, tratowani przez swych kompanów i Styrbjörna. Ci, którym udało się utrzymać na nogach, usiłowali dosięgnąć go bronią, ale pod ciągłym naporem żadnemu z nich nie udało się wyprowadzić celnego ciosu. Styrbjörn napinał plecy, ramiona i nogi do granic możliwości, a z jego przemoczonego ubrania unosiła się para. W końcu zepchnął wrogów na dziób.

Zatopionemu we wspomnieniu Seanowi trudno było uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Odnosił wrażenie, że gdyby przeczytał o podobnym wyczynie, uznałby go za chełpliwą legendę. Tymczasem siła, którą czuł w ciele przodka, była jak najbardziej realna.

Styrbjörn zatrzymał się na dziobie i wtedy zdał sobie sprawę, że łódź Haralda odpłynęła poza zasięg skoku. Nie mógł jednak pozwolić królowi uciec. Bitwa musiała zakończyć się klęską Haralda zadaną ręką Styrbjörna. Inne rozwiązanie nie wchodziło w grę.

Styrbjörn odrzucił wiosło i zanim którykolwiek ze stratowanych Duńczyków zdążył się otrząsnąć, wskoczył do morza. Nie przejmując się zimnem, które ścisnęło mu pierś, falami miotającymi nim na lewo i prawo, ani wrażeniem, że wsysają go głębiny, popędził w stronę łodzi Haralda. Po chwili woda zagotowała się od pocisków.

Zanim Styrbjörn dopłynął do celu, jedna z duńskich strzał wbiła się głęboko w jego udo. Sean zaryczał wraz z przodkiem, który mimo bólu parł przed siebie. Po chwili Styrbjörn wyciągnął Randgríð zza pasa i ponownie posłużył się nią, by wciągnąć się na pokład.

Z trudem stanął na nogi. Był okrwawiony, wyczerpany i przemoczony, ale wciąż górował nad Duńczykami, którzy wpatrywali się w niego z rozdziawionymi ustami. Na ich oczach wyrwał strzałę z uda i wyrzucił ją do wody. W tej samej chwili dwaj wojownicy opanowali zaskoczenie i rzucili się na niego. Styrbjörn rozprawił się z nimi i zaszarżował na Haralda.

– Ani z ciebie mężczyzna, ani król! – ryknął.

Słowa te miały oczywisty zamiar. Harald, niższy od Styrbjörna o dwie głowy, wzdrygnął się i odruchowo zrobił krok w tył, zanim w ogóle się starli. Ten ruch uzmysłowił Styrbjörnowi, że już wygrał. Musiał to jednak udowodnić Haraldowi. Musiał to pokazać Duńczykom.

Nie czekał więc, aż przeciwnik odzyska panowanie nad sobą, tylko z miejsca zaatakował. Pierwszym uderzeniem Randgríð sprawił, że tarcza Haralda pękła, drugim roztrzaskał ją na pół. Harald uniósł miecz w mizernym geście obrony, ale ręka mu drżała, a jego oczy przepełniał strach.

Łódź wypełnił śmiech Styrbjörna.

– Poddajesz się?

– Poddaję się! – odparł Harald. Upuszczony miecz zabrzęczał na deskach pokładu. – Poddaję się, Bjornie, synu Olofa.

Styrbjörn skinął głową.

– W takim razie daj sygnał, żeby twoi ludzie nie ginęli niepotrzebnie.

Harald przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego z dołu, po czym skinął na jednego ze swoich wojowników, a ten zadął w duży róg. Po falach poniósł się dźwięk wzywający do złożenia broni, który podchwytywały kolejne załogi, aż dotarł do całej flotylli. Kilka minut później zgiełk walki ustał. Łodzie Duńczyków i Jomswikingów w ciszy unosiły się na falach.

– To się nie musiało tak skończyć – oznajmił Harald.

Styrbjörn ciężko westchnął.

– Wolałbyś, żebym dalej najeżdżał twoje włości?

– Mogliśmy dojść do porozumienia.

– Próbowałem. Moja siostra, a twoja żona, próbowała cię przekonać, żeby…

– Żądałeś zbyt wiele, Styrbjörnie.

– Ale teraz mam wszystko – skwitował zwycięzca.

– Chcesz mojej korony? O to chodzi?

– Moja siostra już ma twoją koronę. Ja tu przybyłem po twoją flotę.

– Żeby zaatakować wuja? Zamierzasz zabrać moich ludzi do Svealandu?

– Tak – odparł Styrbjörn. – I ciebie też.

Sean odczuwał euforię zwycięstwa, która mimo bólu promieniującego z uda przepełniała jego przodka. Dostrzegł też sztylet zwisający u pasa Haralda Sinozębego. Sztylet miał dziwnie zakrzywione ostrze i na pierwszy rzut oka widać było zarówno to, że nie jest zwyczajną bronią, jak i to, że Harald nie ma pojęcia o jego mocy. Z pewnością nie wiedziałby, jak go użyć. Sztylet ten – jeden z Fragmentów Edenu – był powodem, dla którego Sean brał udział w symulacji. Prędzej czy później miał się dostać w ręce Styrbjörna. W głębi ducha Sean pragnął wyciągnąć dłoń i chwycić go już teraz, ale spowodowałoby to desynchronizację i bezceremonialne wyrzucenie z Animusa. Musiał więc czekać, najcierpliwiej jak potrafił, i pozwolić wspomnieniu rozwijać się zgodnie z jego własnym biegiem. Sean nie mógł w żaden sposób wpłynąć na przeszłość.

Przeszłość mogła jednak zmienić teraźniejszość. I przyszłość.Rozdział 2

Owen oparł się o balustradę, która odgradzała korytarz na drugim piętrze od przestronnego atrium. Szklane ściany budynku Aerie przepuszczały przefiltrowane przez zieleń górskiego lasu bladozielone światło. Obok Owena stał Griffin. Wspólnie przyglądali się, jak trójka templariuszy w ciemnych garniturach, dwóch mężczyzn i kobieta, przecina atrium, kierując się do windy. Stukot ich kroków odbijał się echem od sklepienia.

– Co to za ludzie? – spytał Owen asasyna.

– Nie wiem – odparł Griffin. – Ale zakładam, że przynajmniej jedno z nich należy do Wewnętrznego Sanktuarium.

– Do czego?

– Organu kierowniczego templariuszy. – Ciało Griffina zesztywniało. Owen wiedział, co to oznaczało. Tak wyglądał zwykle na moment przed atakiem, kiedy jego ukryte ostrze miało przestać być ukryte.

– Trudno ci to znieść, prawda? – Owen wskazał skinieniem głowy windę, z której odezwał się dzwonek sygnalizujący, że podjechała, i templariuszy wchodzących do środka. – To przyglądanie się, jak przychodzą i wychodzą.

– Templariusze zabili kilku moich przyjaciół. Osoby, które traktowałem jak rodzeństwo. Więc owszem, jest mi przykro. – Griffin na chwilę zacisnął pięść. – Ale nieważne. Teraz liczy się tylko to, by powstrzymać Isaiaha. A to oznacza, że muszę pozwolić tym ludziom robić, co chcą.

– Martwisz się, że Victoria cię zdradzi?

– Tak. Ale postanowiłem jej zaufać.

– Ciekawe, co zrobiliby templariusze, gdyby wiedzieli, że tu jesteś.

– Masz na myśli, co spróbowaliby zrobić?

Owen wzruszył ramionami.

– Jasne.

Victoria nad tym panuje. Zawarłem sojusz z nią, nie z Zakonem.

– Co by jej zrobili, gdyby się dowiedzieli? – spytał Owen.

Po tym, co stało się w Mongolii, Victoria pojęła, że musi połączyć się z Griffinem przeciwko wspólnemu wrogowi. Od kiedy Isaiah wszedł w posiadanie dwóch z trzech fragmentów Trójzębu Edenu, stał się zbyt potężny i ani asasyni, ani templariusze nie mieli szans powstrzymania go na własną rękę. Jeśli uda mu się znaleźć trzeci ząb, zdobędzie panowanie nad światem. Zostanie zdobywcą i półbogiem, jakiego nie było od czasów Aleksandra Wielkiego. Ludzkość miała zbyt mało czasu, by można go było marnować na powtórkę ze starożytności. Victoria i Griffin zataili swój sojusz przed przełożonymi, bo nie chcieli ryzykować, że ktoś pokrzyżuje im plany.

– Victoria już raz zdradziła Zakon – wyjaśnił Griffin. – Wtedy jej wybaczyli, ale wątpię, żeby okazali łaskę drugi raz. Inna sprawa, że jeśli nie rozprawimy się z Isaiahem, nie będzie to miało znaczenia.

– A co, kiedy już go powstrzymamy?

– Będę trzymał kciuki, by templariusze zrozumieli, że nie miała wyjścia.

– A co z tobą? – spytał Owen. – Czego możesz się spodziewać ze strony Bractwa?

Griffin skierował wzrok w górę, na szklany sufit atrium, przez który widać było błękitne niebo i dwie przecinające się smugi kondensacyjne, pozostawione przez przelatujące wysoko samoloty.

– Że nie będą chcieli mieć ze mną do czynienia.

Owen zrobił zaskoczoną minę.

– Już nigdy?

Griffin pokiwał głową.

– Dlaczego?

Asasyn milczał, a Owen zmarszczył brwi. Był z Griffinem sam na sam po raz pierwszy od chwili, gdy wyjechali z Mongolii, i zależało mu na odpowiedziach, bo wciąż miał poważne wątpliwości co do Bractwa.

– Poprzednio, kiedy byłem w Animusie – zaczął opowiadać – moja przodkini zabiła Möngke-chana. Sprawiła w ten sposób, że mongolska armia się wycofała i nigdy nie odzyskała dawnej świetności. Zupełnie sama zmieniła bieg historii całego świata, ale ponieważ uszkodziła sobie kolano, Bractwo zwyczajnie ją porzuciło. Zabrali nawet ukryte ostrze, które należało do jej ojca.

Owen wciąż się trochę trząsł, kiedy przywoływał ból i poczucie zagubienia, które odczuwał w tym wspomnieniu. Rozsadzała go wściekłość, kiedy myślał o bezdusznej kalkulacji stojącej za decyzją, by zostawić drugiego człowieka na pastwę losu.

– Jej mentor powiedział, że przestała być przydatna – zakończył.

– Bo przestała. Jej kolano było nieodwracalnie zniszczone. Nie mogła…

– I co z tego? To niesprawiedliwe. Była bohaterką.

– Nikt temu nie zaprzecza.

– Ale twierdzisz, że Bractwo potraktowałoby cię równie źle tylko dlatego, że współpracujesz z Victorią, tak?

– Ostatnim razem, kiedy szpieg templariuszy przeniknął do naszej organizacji, prawie nas wytępili, więc możesz mi wierzyć, że współpraca z templariuszką oznacza dla mnie koniec udziału w życiu Bractwa. Nie żałuję tej decyzji i nie mam nikomu za złe, że będzie miała taki skutek.

Owenowi trudno było w to uwierzyć.

– Chcesz mi powiedzieć, że naprawdę nie przeszkadza ci, że cię wyrzucą?

Ciało Griffina zmiękło. Jego ramiona nieco się rozluźniły.

– Nie przeszkadza mi to – odparł.

– Ale to nie w porządku. To niesprawiedliwe, że…

– A może po prostu jesteś jeszcze dzieciakiem i tego nie rozumiesz – warknął Griffin. – Żeby służyć ludzkości i Credo, trzeba odrzucić to, co się uważało za prawdziwe. Trzeba zrezygnować z własnego wyobrażenia o sprawiedliwości, nawet o tym, co jest złe, a co dobre. Pewnego dnia być może będziesz musiał zrobić coś, co teraz uznałbyś za niewyobrażalne. Zrozum, że w każdej chwili możesz znaleźć się w sytuacji, w której będziesz musiał podjąć niewygodną dla siebie decyzję, ponieważ równocześnie będzie to decyzja zbawienna dla świata.

Owen opuścił wzrok.

– Nie wiem, czy chcę być częścią takiego układu.

– Nikt cię nie zmusza.

Owen odwrócił się i oparł plecami o balustradę. Uważał, że Griffin ma prawo do własnego zdania, ale możliwość wyboru pomiędzy dobrem a złem też była dla niego ważna. I sprawiedliwość. W przeciwnym razie nie miałoby znaczenia, czy ojciec Owena rzeczywiście okradł bank i zastrzelił tego ochroniarza. Nie byłoby istotne, czy popełnił przestępstwo, przez które zmarł w więzieniu. Owen nie mógł się pogodzić z takim wyobrażeniem rzeczywistości, bo niczego nie pragnął bardziej, niż poznać prawdę o ojcu.

– Isaiah pokazał mi w Animusie wspomnienie – oznajmił Owen. – Z pamięci mojego ojca.

– Monroe o tym wspomniał. – Griffin skinął głową.

– Powiedział ci o asasynie? Bractwo zmusiło mojego ojca, żeby okradł ten bank, a potem wrobiło go w zabójstwo.

– Powiedział mi, że Isaiah pokazał ci coś takiego, tak.

– Twierdzisz, że to nie była prawda?

Griffin zatoczył szeroki łuk ręką.

– Rozejrzyj się wokół. Zobacz, co zrobił Isaiah. Naprawdę sądzisz, że mógłbym cię okłamać?

– Nie wiem – odparł Owen. – Ale jeśli uważasz, że nie pokazał mi prawdy, to powiedz.

– A jeśli nie chcę? Co, jeśli nic nie powiem, bo niedobrze mi się robi na myśl, że zaufałbyś Isaiahowi w jakiejkolwiek sprawie? Co wtedy?

Owen zrobił wściekłą minę i odwrócił wzrok. Stali w milczeniu. W tym czasie trójka wysoko postawionych templariuszy wróciła do windy, zjechała na dół, przeszła przez atrium i opuściła Aerie.

– Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz – odezwał się Owen – twierdziłeś, że mój ojciec nie był asasynem. Ale powiedziałeś też, że mógł być w to wszystko jakoś zamieszany. Do dziś nie wyjaśniłeś, o co ci chodziło. Więc… nie. Ani trochę nie wierzę Isaiahowi, ale tobie też nie.

Griffin westchnął.

– Słuchaj, bank, który obrabował twój ojciec… Przepraszam – poprawił się – o którego obrabowanie został oskarżony, należał do sieci Malta. Malta to finansowa gałąź Abstergo. Tylko to miałem na myśli. – A po krótkim milczeniu dodał: – Lepiej zobaczmy, co u Victorii.

Udali się w stronę windy i wjechali na samą górę. Weszli do gabinetu, który należał do Isaiaha, zanim jeszcze zdradził Zakon. Jego układ – rzędy ław, a przed nimi duże, przypominające ołtarz biurko – przywodził Owenowi na myśl kaplicę. Pozostali też przyszli, więc Owen zajął miejsce koło swojego przyjaciela Javiera. Niedaleko nich siedziała Natalia, która wyglądała na wyczerpaną. Miała mocno podkrążone oczy i trochę nieobecny wzrok. Wciąż oskarżała się o spowodowanie śmierci asasynki Yanmei, choć wszyscy wiedzieli, że wina nie leżała po jej stronie. Ostatnia symulacja też dała jej w kość. To przecież jej przodek posłał strzałę, która zrujnowała kolano Owena. Czy raczej kolano jego przodkini. Czasami trudno było się w tym nie pogubić…

Grace i David siedzieli po przeciwnej stronie, obok Monroe’a, a Victoria stała u szczytu sali, przed biurkiem, i przyciskała do piersi swój tablet.

– Myślę, że na co najmniej tydzień, może dwa, powinniśmy mieć spokój z takimi wizytami – oznajmiła. – Wydaje mi się, że możemy bezpiecznie wrócić do pracy na pełnych obrotach.

– Co powiedzieli? – spytał Monroe, pochylając się w jej stronę ze splecionymi dłońmi.

– Skupiają większość taktycznych działań na poszukiwaniu Isaiaha. Mają kilka tropów. Chcą, żebym w międzyczasie dalej próbowała zlokalizować trzeci ząb w Animusie. Z pomocą was wszystkich.

– Zamierzają przysłać więcej agentów? – spytał Griffin.

– Starają się, żeby to nie wyciekło – odparła. – Im mniej templariuszy wie o zdradzie członka Zakonu, tym lepiej. Na razie mamy Aerie dla siebie.

– A co z naszymi rodzicami? – spytała Grace.

– Nie mają pojęcia, co się stało. Jeśli będą chcieli was odwiedzać, tak jak dotychczas, to nic nie stoi na przeszkodzie. – Victoria zamknęła oczy i potarła skronie opuszkami palców. – A teraz czuję się w obowiązku powiedzieć wam coś jeszcze.

– To znaczy? – spytał David.

– Nie będę was zmuszać, żebyście tu zostali. Po tym, co wydarzyło się w Aerie i w Mongolii, nie mam sumienia zatrzymywać was siłą. Jeśli chcecie wrócić do domów, zadzwonię po waszych rodziców i obiecuję, że Abstergo i templariusze dadzą wam spokój.

Cisza, która zapadła, dała Owenowi do zrozumienia, że niektórzy naprawdę zastanawiali się, czy nie skorzystać z tej propozycji. W gruncie rzeczy, czemu nie? Zostając, narażali życie. Rzecz w tym, że od kiedy Isaiah miał w rękach dwa z trzech elementów niezwykłej broni masowego rażenia, zagrożony był cały świat. Owen mógł opuścić Aerie i być może templariusze naprawdę darowaliby mu to, co zrobił, ale i tak nie byłby bezpieczny. Jego matka i dziadkowie też nie. Jedynym sposobem, by zapewnić im bezpieczeństwo, było powstrzymanie Isaiaha, a w tym celu musiał współpracować z Victorią.

– Ja zostaję – oznajmił.

– Ja też – zawtórował mu Javier.

Grace i David wymienili spojrzenia, jakby przekazując sobie informacje bez słów w sposób charakterystyczny dla rodzeństwa. Po tym, czego doświadczyli w Mongolii, coś się zmieniło w charakterze ich rywalizacji i Owen zwrócił uwagę, że nadają teraz na zbliżonych falach.

– My też – oznajmiła Grace.

Victoria skinęła głową.

– Jeszcze ty, Natalio.

Natalia przez chwilę wpatrywała się w podłogę, po czym uniosła wzrok.

– Gdzie jest Sean?

– Na nagraniach z monitoringu widać, że wyjechał z Isaiahem – odpowiedziała Victoria. – Zakładam, że pomaga mu znaleźć trzeci Fragment Edenu.

– Z własnej woli? – spytał Javier.

– Nie sądzę, żeby jego wola miała znaczenie, skoro Isaiah ma do dyspozycji dwie części Trójzębu – odparł Monroe.

– Zostaję – oznajmiła Natalia. Wszyscy skierowali na nią wzrok. – Ze względu na Seana. Musimy go uratować.

– Rozumiem – odpowiedziała jej Victoria.

– A jeśli on wcale tego nie chce? – spytał David. – Poprzednio zdecydował się zostać z Isaiahem.

– Musimy dać mu szansę – odpowiedziała Natalia.

– Popieram. – Victoria odsunęła się od biurka i ruszyła w ich stronę. – Ale jeśli chcemy pomóc Seanowi i powstrzymać Isaiaha, nie mamy czasu do stracenia.

– Jaki masz plan? – spytał Griffin.

Victoria kilkoma przesunięciami palca i stuknięciami w tablet sprawiła, że nad biurkiem pojawił się holograficzny obraz. Przedstawiał DNA całej szóstki w postaci podwójnych helis z podświetlonymi sekcjami zbieżności – miejscami, w których krzyżowały się i nakładały na siebie ich pamięci genetyczne. Na początku wspólnej przygody Owenowi wydawało się niemożliwe, że przodkowie ich wszystkich brali udział w tych samych historycznych wydarzeniach, jednak badania Monroe’a wykazały, że w tym pozornym zbiegu okoliczności nie było nic przypadkowego.

Jakaś siła powiązała ich przodków z losami Trójzębu, a teraz sprawiła, że ich szóstka znalazła się w jednym miejscu. Monroe odkrył, że każde z nich nosiło w swoim DNA fragment nieświadomości zbiorowej, cząstkę najgłębiej ukrytych i najstarszych wspomnień oraz mitów gatunku ludzkiego. Monroe nazwał to zjawisko wzniesieniem pokoleniowym, ale wciąż nie rozumiał, co było jego przyczyną, ani co z niego wynikało.

– Naszym zdaniem Sean i Isaiah wpadli na pewien trop związany z trzecim zębem – oznajmiła Victoria. Znów postukała w ekran tabletu. Na holograficznym wyświetlaczu pojawił się obraz Ziemi z zaznaczonym obszarem Szwecji. – W swojej ostatniej symulacji Sean odwiedził wspomnienia po Styrbjörnie Silnym, wikińskim wojowniku, który pod koniec dziesiątego wieku walczył ze swoim wujem o tron Szwecji. Według mojej analizy przodkowie niektórych z was byli obecni podczas ich ostatniej bitwy w roku 985.

– Niektórych z nas? – spytał Owen.

– Tak – odparła Victoria. – Javiera, Grace i Davida.

– Co? – zdziwiła się Grace. – Wikingowie? Serio?

– Trochę dziwne, prawda? – stwierdził Javier ironicznym tonem.

– Może. – Victoria wyświetliła z powrotem animację ich kodu genetycznego. – Ale to w gruncie rzeczy nie aż tak wielka niespodzianka. Wikingowie wyjątkowo dużo podróżowali, jak na realia średniowieczne. Właściwie nie mieli sobie w tym równych na świecie. Zostawili swoje ślady i na Bliskim Wschodzie, i w Kanadzie.

– A co z nami? – Owen wskazał ruchem głowy Natalię. – Naszych przodków tam nie było?

– Nie – odpowiedziała Victoria.

Natalia westchnęła, a słysząc to, Owen zdał sobie sprawę, że pewnie cieszy ją chwila wytchnienia. Zupełnie inaczej niż jego. Nie miał ochoty czekać odpięty od Animusa. Chciał wrócić do symulacji wraz z pozostałymi.

– Jeśli ma się wam nudzić, możecie pomóc mi – oznajmił Monroe. – Mam jeszcze mnóstwo pracy.

– Okej – odpowiedziała Natalia.

Owen skinął głową na zgodę. Lepsze to niż nic. Skoro nie mógł wrócić do Animusa, żeby pomóc w walce z Isaiahem, mógłby przynajmniej wykorzystać ten czas na odkrycie prawdy o swoim ojcu.

– Symulacja wikingów jest prawie gotowa – powiedziała Victoria. – David i Grace, będziecie w swoich salach Animusa. Javier może wykorzystać jedną z wolnych. Proponuję, żebyście wszyscy poszli na dół i zjedli coś, zanim zaczniemy.

– Szczerze mówiąc, to nie jestem głodny – odpowiedział Javier.

– To idź odpocząć – poinstruowała go Victoria. – Ta symulacja będzie wyczerpująca.

Jej polecenie miało konkretny cel, oczywisty dla Owena. Chciała omówić pewne sprawy z Monroe’em i Griffinem na osobności. Owenowi nie podobało się to, bo oznaczało, że wciąż coś przed nimi ukrywali, a on stracił cierpliwość do tajemnic.

Odniósł jednak wrażenie, że to nie był dobry moment, by się kłócić, więc wyszedł z biura i wraz z pozostałymi skierował się w stronę windy.

– Dziwnie widzieć tu takie pustki – stwierdziła Grace.

– Ciekawe, co znajdziemy do jedzenia – odpowiedział David. – Gotować też ktoś musi, a nikogo nie ma.

– W świetlicy zawsze są jakieś przekąski.

Owen wcisnął przycisk windy i chwilę później otworzyły się drzwi. Wchodząc do środka, przyglądał się Natalii i żałował, że nie ma pojęcia, jak sprawić, by poczuła się lepiej. Kiedy jechali w dół, trzymała głowę spuszczoną. A potem została z tyłu za Grace i Davidem prowadzącymi Javiera w stronę skrzydła Aerie, w którym mieściły się sale Animusa.

Owen postanowił się zatrzymać i na nią poczekać.

– Wszystko w porządku?

– Nic mi nie jest – odpowiedziała.

– Naprawdę? Nie wyglądasz na…

Stanęła i odwróciła się twarzą do niego.

– A u ciebie wszystko w porządku? – spytała głosem podszytym złością. – No, słucham. Wyjaśnij mi, jak byś odpowiedział na takie pytanie przy tym wszystkim, co się dzieje?

– Myślę, że… no… nie wiem.

– Jest mi źle, Owen. Ale nie mogę tego powiedzieć, bo będziesz chciał o tym rozmawiać, a ja nie mam na to ochoty.

– Nie musimy rozmawiać.

– Okej.

– Po prostu chciałem ci jakoś przekazać, że się o ciebie martwię.

– To po prostu to powiedz.

– Dobra. Martwię się o ciebie.

– Dzięki. Doceniam to – odpowiedziała. – Ja też martwię się o ciebie. I o Seana. O nas wszystkich.

– O mnie nie musisz się martwić.

– Nie? Przestrzeliłam ci kolano.

– Nieprawda. Nie mi, tylko mojej przodkini. I nie ty, tylko twój przodek.

– I co z tego? Przeżyłam to tak, jakbym sama trzymała ten łuk, i nie mogłam nic zmienić. Nie miałam wyboru i to było chyba jeszcze gorsze. Dla ciebie i Seana, i dla pozostałych, Animus to miejsce, w którym czujecie się wolni, ale ja się w nim czuję jak w więzieniu. Przeszłość to więzienie, w którym nie można o sobie decydować. Nie chcę tam mieszkać.

Ruszyła przed siebie, a Owen podążył za nią. Weszli do nagrzanego przeszklonego łącznika prowadzącego przez las w stronę kolejnego budynku i zanim Owen wpadł na pomysł, co jeszcze mógłby powiedzieć, dotarli do świetlicy. Pozostali wybrali sobie już coś do jedzenia, głównie chipsy i batoniki z musli, ale w lodówce wciąż było sporo jogurtów, kartonów mleka i soków. Kiedy znaleźli to, na co mieli ochotę, usiedli do wspólnego stołu.

– Ufacie Victorii? – spytał Javier.

Grace zerwała sreberko z różowego opakowania jogurtu truskawkowego.

– A ty ufasz Griffinowi?

– Wydaje mi się, że nie powinniśmy wierzyć ani jej, ani jemu. – Owen otworzył batonik musli i odgryzł kawałek. Javier spędził trochę czasu wśród asasynów, zaś Grace wśród templariuszy, i widać było, że oboje zaczynają faworyzować jedną z grup. Owen pozostawał niezależny.

– Oboje coś przed nami ukrywają – stwierdził.

David zdjął okulary i przetarł je koszulką.

– Victoria mogła wydać nas templariuszom, ale tego nie zrobiła. Griffin mógł nas po prostu pozabijać. To, że mają przed nami tajemnice, nie znaczy, że nie możemy im ufać.

– Prawda – zawtórowała mu Grace.

– Mimo to uważam, że powinniśmy mieć się na baczności, jeśli chodzi o Victorię – stwierdził Javier. – Postarajcie się nie mówić jej nic na temat…

– Próbowałam już – wtrąciła się Natalia. Nie wzięła z lodówki niczego do jedzenia. Siedziała z pustymi rękami przy stole i po kolei mierzyła wszystkich wzrokiem. – Starałam się ukrywać przed nimi to, czego się dowiedziałam. I Yanmei przypłaciła to życiem.

– To nie była twoja wina. – David wsunął okulary z powrotem na nos i spojrzał Natalii prosto w oczy. – Pamiętasz, co ci powiedział Griffin? Bierzemy udział w wojnie, a Isaiah jest wrogiem.

– Wiesz, nie wiem, jak tobie, ale mnie nie jest tak łatwo zrzucić odpowiedzialność za moje błędy na Isaiaha – odpowiedziała mu.

Javier złożył ręce na piersi i docisnął plecy do oparcia krzesła.

– Chcę powiedzieć tylko tyle, że nie powinniśmy do końca ufać Victorii.

– A ja się z tobą zgadzam – odpowiedziała Natalia. – Nadal martwię się, co będzie, kiedy znajdziemy trzeci ząb. Załóżmy nawet, że pokonamy Isaiaha, i co dalej? Templariusze i asasyni zaczną walczyć o Trójząb, tak jak wcześniej. A moim zdaniem ani jedni, ani drudzy nie powinni go mieć.

– Czyli? Co zamierzasz? – spytała Grace.

– Nie wiem – odpowiedziała Natalia. – Nie wiem, co zrobić. Na razie musimy uratować Seana. Albo przynajmniej dać mu szansę. Potem, mam nadzieję, wymyślimy, co dalej.

Kilka minut później Victoria pojawiła się w świetlicy w towarzystwie Monroe’a i Griffina.

– Symulacja jest gotowa – oznajmiła. – Możemy zaczynać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: