Bajkowe opowiadanie o Kacusi - ebook
Bajkowe opowiadanie o Kacusi - ebook
Bajkowe opowiadanie o Kacusi, którego autorką jest Jadwiga Rudnicka, przeczytałam z przyjemnością. „Kacusia” to dziki kotek, który przybłąkał się i, choć długo pozostawał nieufny, w końcu przylgnął na stałe do samotnie mieszkających staruszków. Odtąd Kacusia oprócz schronienia i opieki otrzymuje miłość i z pewnością upragniony status domownika. A co najważniejsze do dziś żyje w pełnym czułej miłości domu...
Podczas lektury wielokrotnie stwierdzałam, że Autorka bezwiednie posługuje się wielowarstwową formą przekazu. W tle bowiem odczuwa się ciepło, jakby Autorka przemycała promienie słońca, które emanując, rozgrzewają serca czytelników. Opowiadanie nie zawiera mentorstwa, ale uczy jakby w tle. Dziecko, czytając czy słuchając, samo dochodzi do wniosku, że piękno i dobro są rodzeństwem. Nawet wzajemny ładunek emocjonalny, wynikający z relacji między dziadkami, jest nienarzucanym w żaden sposób pouczeniem, jak powinny wyglądać zdrowe relacje w rodzinie...
Jolanta Horodecka-Wieczorek
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-120-7 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bajkowe opowiadanie o Kacusi, którego autorką jest Jadwiga Rudnicka, przeczytałam z przyjemnością. „Kacusia” to dziki kotek, który przybłąkał się i, choć długo pozostawał nieufny, w końcu przylgnął na stałe do samotnie mieszkających staruszków. Odtąd Kacusia oprócz schronienia i opieki otrzymuje miłość i z pewnością upragniony status domownika. A co najważniejsze do dziś żyje w pełnym czułej miłości domu. Opowiadanie jest prawdziwe z wyjątkiem drobnych zmian nie mających jednak wpływu na realistyczną formę opowieści. Historia niby banalna, ale nie monotonna, a to dzięki Autorce, która posiadając rzadką umiejętność kondensowania myśli i ciekawego rozbudowywania fabuły nawet przy wąskim w zasadzie temacie, stworzyła wiele stron ciekawej opowieści. Przy niewielkiej ilości zdarzeń jest to niewątpliwą sztuką. I pomimo że w życiu dziadków właściwie niewiele się dzieje, to jednak Autorka, wykazując kunszt piętrzenia fabuły w oparciu o niewielką ilość materiału twórczego, stworzyła opowieść, którą czyta się jednym tchem.
Podczas lektury wielokrotnie stwierdzałam, że Autorka bezwiednie posługuje się wielowarstwową formą przekazu. W tle bowiem odczuwa się ciepło, jakby Autorka przemycała promienie słońca, które emanując, rozgrzewają serca czytelników. Opowiadanie nie zawiera mentorstwa, ale uczy jakby w tle. Dziecko, czytając czy słuchając, samo dochodzi do wniosku, że piękno i dobro są rodzeństwem. Nawet wzajemny ładunek emocjonalny, wynikający z relacji między dziadkami, jest nienarzucanym w żaden sposób pouczeniem, jak powinny wyglądać zdrowe relacje w rodzinie. Szczególnie też podoba mi się zakamuflowany sposób wpajania dzieciom miłości do zwierząt i przyrody. W miarę czytania opowiadania poznajemy w tle walory duchowe Autorki i nabieramy pewności, że Autorka jest obdarowana szczególną wrażliwością służącą Jej jako narzędzie do budowania prawidłowych relacji ludzi żyjących w symbiozie z przyrodą. Po przeczytaniu opowiadania nabrałam sympatii do Autorki, ponieważ zgadzam się z ogólnym poglądem, że kto lubi zwierzęta i im pomaga, jest dobrym człowiekiem i pomoże wszystkim istotom w potrzebie. Takie opowiadanie mógł napisać tylko ktoś szlachetny i niepodważalnie dobry.
Styl, forma i kompozycja opowiadania „Kacusia” jest bez zarzutu. Dodatkowym walorem opowiadania jest też ładny język, jakim Autorka się posługuje. Wszystko to powoduje, że opowieść ładnie się snuje i dobrze czyta…
Czerwoną też kreską należy podkreślić, że J. Rudnicka posiada dwie muzy. Oprócz pisarstwa maluje piękne obrazy, głównie z kwiatami, które są symbolem piękna.
Życzę Autorce wielu sukcesów na malarskiej i literackiej niwie, ponieważ ma ona wszelkie predyspozycje, by tworzyć ciekawe i mądre w treści dzieła. W dzisiejszym nawale publikacji z przemocą Kacusia jest chlubnym wyjątkiem, czyli jednym z pięknych bukietów namalowanych ręką Autorki we wszystkich barwach tęczy.
Gratuluję Autorce talentów i życzę, aby jej opowiadanie trafiło do lektur szkolnych jako symbol dobrych wzorców, których dzieci mają coraz mniej.
Jolanta Horodecka-WieczorekWstęp
Małe dzieci są bardzo podatne na wpływy. To od nas wszystkich zależy, jakimi ludźmi staną się w przyszłości. Ucząc nasze dzieci prawidłowych relacji do zwierząt, przerzucamy jednocześnie pomost prowadzący do prawidłowych relacji międzyludzkich. Chodzi przecież o to, aby dziecko wychować na dobrego i odpowiedzialnego dorosłego człowieka.
Zawsze lubiłam zwierzęta. W dzieciństwie opiekowałam się kotami, ale były one oswojone. Zupełnie inaczej zachowują się koty pozostające na wolności. Niełatwo zaskarbić sobie przyjaźń i względy dzikiego zwierzątka, ale o wiele trudniejsze jest życie naszych porzuconych czworonożnych przyjaciół.
Moim pragnieniem jest, aby przyjaźń do zwierząt nie była dla nas tylko epizodem z dzieciństwa...
Jaga RudnickaDziadek Leon i babcia Klara
Na skraju pewnej wioski, położonej malowniczo wśród pól, był sobie domek. A w nim mieszkała babcia Klara i dziadek Leon. Nie mieli oni na świecie nikogo oprócz siebie, a że byli już starzy, często robiło im się smutno. Wychodzili sobie wtedy przed domek i tęsknym okiem patrzyli przed siebie w dal, gdzie pole roiło się od maków, a zboże złociło się w słońcu pełnią lata.
Przed ich domkiem, na podwórku stała duża huśtawka. Była ona tak duża, że nawet gdy siadali na nią obydwoje, zostawało jeszcze sporo wolnego miejsca. Ale huśtawka od dawna nie była używana. To tylko wiatr poruszał nią w takt bicia dziadkowych serc...
Za huśtawką, w tyle znajdował się ogród. I to właśnie miejsce było dumą babci. Wypielęgnowane grządki warzyw, przy których pyszniły się nacie pietruszki, strąki grochu i powoje pnące się po ogrodzeniu oraz cudowne kwiaty, mieniące się w słońcu tysiącem barw, napawały babcine serce wielką miłością i spokojem.
Przed huśtawką również znajdował się klombik z kwiatami nasturcji i kolorowymi kwiatami groszku, które pięły się w górę ku słońcu.
Staruszkowie żyli sobie spokojnie, obdarzając się nawzajem miłością i życzliwością, ale tęsknili do czegoś, co mogłoby do końca wypełnić ich serca.Niespodziewane odwiedziny
Pewnego razu, gdy babcia była zajęta gotowaniem strawy i właśnie stała przy kuchni,
usłyszała głos dziadka:
– Klarciu, chodź tu szybciutko, coś ci pokażę – głos dziadka brzmiał łagodnie, ale stanowczo. Zaciekawiona babcia postanowiła sprawdzić, co też się stało, że musi to zaraz zobaczyć.
– Już idę, idę.
Zostawiła chochelkę na stole, wytarła ręce w fartuch i podreptała do pokoju, z którego można było zobaczyć przez oszklone drzwi, co dzieje się w ogrodzie. Dziadek właśnie stał przy drzwiach i uśmiechał się znacząco:
– Zobacz tam, na huśtawce – powiedział, wskazując jednocześnie kierunek palcem.
Babcia spojrzała i... oniemiała z wrażenia! Na huśtawce spał sobie spokojnie śliczny malutki kotek zwinięty w kłębek! Był prawie cały czarny, miał tylko białe uszka, łapki i mordkę, a pod noskiem malutką czarną plamkę.
– Ojejku! Kotek! – ucieszyła się babcia. – Jaki śliczny i malutki! Pewnie jest głodny – dodała i podreptała z powrotem do kuchni po jedzenie dla kotka.
A dziadek tymczasem otworzył dawno nieoliwione drzwi do ogrodu, które jak zwykle narobiły strasznego hałasu. Kotek, słysząc to, natychmiast podniósł łepek w stronę, z której dochodziły podejrzane odgłosy, a widząc dziadka, dał susa w trawę. Następnie zniknął za płotem i tyle go widzieli! Kiedy w pokoju znów pojawiła się babcia z miseczką pełną mleka, kotka już nie było.
– Jejku – jęknęła babcia. – Nawet nie spróbował mleczka.
– Nie martw się, Klarciu, na pewno wróci – uspokajał babcię dziadek.
Na drugi dzień jednak dziadek Leon i babcia Klara na próżno wypatrywali oczy, chcąc znów ujrzeć małe kociątko. Gdzież tam! Przepadło jak kamień w wodę...Wybór imienia dla kotka
Dopiero za kilka dni, kiedy już zupełnie stracili nadzieję, kotek znów się pojawił. Był bardzo chudy i wynędzniały. Wcześniej, kiedy leżał zwinięty w kłębek, nie było tego widać, ale gdy zaczął się przechadzać koło babcinych kwiatków, dało się zauważyć jego zapadnięte boczki. Tym razem dziadkowie byli ostrożniejsi. Wziąwszy ze sobą miseczkę pełną mleka, przeszli z drugiej strony domu, żeby nie spłoszyć kotka skrzypiącymi drzwiami, i bardzo cichutko i pomału podchodzili bliżej i bliżej. Ale nie tak zupełnie blisko, żeby go nie przepłoszyć. Przecież się jeszcze nie znali! Gdy znajdowali się już w bezpiecznej dla kotka odległości, postawili miseczkę na trawie i odeszli do domu. Obserwowali kotka dalej, ale już ukryci za firanką.
Kiedy kotek upewnił się, że nikogo w pobliżu nie ma, nieśmiało zbliżył się do miseczki i ku radości obojga staruszków zaczął bardzo starannie wylizywać mleko języczkiem. Potem posiedział sobie jeszcze trochę na ławce i zniknął za płotkiem.
Staruszkowie byli tacy szczęśliwi! Zaczęli się nawet zastanawiać nad imieniem dla kotka, bo nie mieli wątpliwości, że on znów wróci.
– Będziemy na niego wołać Kicia – stwierdziła babcia.
– Jaka Kicia, Klarciu, a może to Kitek? – zastanawiał się dziadzio.
– Nie, na pewno nie jest to kotek, tylko kotka. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości – oznajmiła babcia. – Tylko kicie są takie delikatne i chodzą z taką gracją.
– No dobrze, Klarciu, ale przyznasz, że Kicia to zbyt pospolite imię dla naszego kotka. – Wymyślmy coś innego.
– To może Kiciusia? – zaproponowała babcia.
– Ależ Klarciu, to tak samo tylko zdrobniale – stwierdził dziadek.
I oboje spojrzeli na łąkę, na której skubały trawkę małe kaczątka ze swoją dużą mamą. Były takie bezradne, że gdyby były same, na pewno by sobie nie poradziły w tym wielkim wioskowym świecie.
– To może Kaczusia – zaproponowała babcia.
– Kaczusia to od kaczuszki, a my mamy przecież kotka – zmartwił się dziadek.
– No tak. Więc jak nazwiemy naszego kotka? – spytała babcia.
– Podobnie tylko troszkę inaczej – stwierdził filozoficznie dziadek.
– To może Ka... Ka... – myślała głośno babcia.
– Cusia! – krzyknął dziadzio.
– Cusia? – zdziwiła się babcia.
– Kacusia – sprostował dziadek.
– Jakie piękne imię – zachwyciła się babcia.
– Specjalnie dla naszej Kacusi – potwierdził dziadzio.
I oboje cieszyli się długo, bo wiedzieli, że wybór imienia dla kotka to bardzo ważna sprawa. Gdy ułożyli się do snu, nad wioską pojawił się już księżyc. Świecił tak jasno, że można było zobaczyć wszystkie żyjątka, które się przechadzały pod osłoną nocy. A żaby w babcinym ogródku zrobiły sobie koncert. Rechotały tak głośno, jakby chciały przekrzyczeć ptaki. Wtórowały im koniki polne i trzciny nad stawem. Wiatr, który potrafił poruszać tysiącem gałęzi naraz, grał na listeczkach jak wprawiony skrzypek. I gdzieś tam, pośród nocy była mała Kacusia, bez mamy, zupełnie sama na tym wielkim wioskowym świecie. Może śniła o myszkach? A może biegała po polach zainteresowana tym pięknym światem, który ją otaczał? Trudno powiedzieć.