Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bashobora. Człowiek, który wskrzesza zmarłych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Bashobora. Człowiek, który wskrzesza zmarłych - ebook

„Pewnego dnia w ugandyjskim sierocińcu prowadzonym przez o. Johna Bashoborę zrobił się tumult. Po chwili do jego biura przybiegli pracownicy niosąc na rękach martwe dziecię. – Wziąłem je w objęcia i powtarzałem „I love you”. I to dziecko ożyło. Wróciło i jest z nami.”

Fragment książki

58 tysięcy – tyle ludzi w 2013 roku wypełniło po brzegi Stadion Narodowy w Warszawie, by modlić się wraz z ojcem Johnem Baptistą Bashoborą. To nie był odosobniony przypadek, na spotkania, którym przewodniczy od lat przyjeżdżają tłumy. Jak to się stało, że wśród polskich katolików furorę zrobił ksiądz z Ugandy, o którym na zachodzie Europy mało kto słyszał?

Podobno Bóg otacza go niezwykłą opieką, a w jego życiu od małego dzieją się cuda. Podobno rozumie język aniołów i potrafi przetłumaczyć, co mówią używający go ludzie. Podobno potrafi przywrócić do życia zmarłych. Podobno uzdrawia setki chorych. Podobno są to potwierdzone medycznie przypadki.

Co z tego jest prawdą? Kim jest tajemniczy ksiądz o niespotykanych umiejętnościach? Czy w obecnych czasach rzeczywiście dzieją się rzeczy wymykające się naszemu rozumowi? Dziennikarskie śledztwo Marka Kęskrawca otwiera drzwi do zupełnie innego świata

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6187-7
Rozmiar pliku: 990 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

„UZDRAWIAJCIE CHORYCH, WSKRZESZAJCIE UMARŁYCH”

Pewnego dnia w ugandyjskim sierocińcu prowadzonym przez ojca Johna Bashoborę powstał tumult. Po chwili do jego biura przybiegli pracownicy, niosąc na rękach martwe dziecię.

– Wziąłem je w objęcia i powtarzałem „_I love you_”. I to dziecko ożyło. Wróciło i jest z nami. Teraz jednak muszę uważać, by go nie wywyższać i poświęcać mu taką samą uwagę jak innym dzieciom, bo reszta mogłaby jeszcze popełnić samobójstwo. – Ojciec Bashobora opowiada tę historię tak, jakby nie było w niej nic wyjątkowego. Ot, przynieśli dziecko, on się pomodlił, dziecko zmartwychwstało, żyje i ma się dobrze. Żadnych dramatycznych szczegółów, żadnych większych emocji, jakby przywracanie do życia było we współczesnym świecie czymś naturalnym. Uczestnicy rekolekcji w Pabianicach, gdzie ojciec John opowiada tę niesamowitą historię, nie dowiedzą się nawet tego, jakiej płci było zmartwychwstałe dzięki niemu dziecko.

Ile było takich wydarzeń? Czy wskrzeszani ludzie na pewno byli martwi? A może zostali jedynie wybudzeni z letargu? Ojciec John Baptist (po polsku: Jan Chrzciciel) Bashobora bardzo rzadko podejmuje ten temat, choć ekscytują się nim tysiące Polaków. W zasadzie starannie go unika, nie potwierdza, nie zaprzecza. Nie odnosi się do tego tematu w książkach. Jeden raz zrobi to za niego arcybiskup Henryk Hoser, największy promotor ojca Johna, obecnie biskup senior diecezji warszawsko-praskiej, przebywający na emeryturze w Medziugorie. Trwające latami dyskusje starał się uciąć w 2013 roku.

„Ojciec Bashobora nigdy i nigdzie nie powiedział, że uzdrawia czy wskrzesza umarłych” – stwierdził kategorycznie na łamach „Gościa Niedzielnego”. Zaraz potem dodał jednak: „Kapłan kieruje modlitwą. A to, co dzieje się w wyniku tej modlitwy, nie jest przecież działaniem charyzmatyka. Uzdrowienia to nie czary-mary, to nie działanie czarodziejskie. To Boża ingerencja na skutek ludzkich próśb. To Bóg uzdrawia, wskrzesza”.

Wypowiedź ta niczego nie zmieniła. Było w niej z jednej strony kategoryczne zaprzeczenie, ale z drugiej – wiele osób zrozumiało to tak, że co prawda Bashobora sam nie przywraca zmarłych do życia, ale może to zrobić Bóg w wyniku modlitwy kierowanej przez kapłana. Nad Bashoborą nadal unosi się więc w Polsce aura największego współczesnego cudotwórcy. Media podają nawet konkretne liczby wskrzeszeń, choć bez żadnych szczegółów i przykładów, nie przytaczając wypowiedzi samego kapłana. Najczęściej pisze się o dwudziestu sześciu lub dwudziestu siedmiu wskrzeszeniach, choć jeszcze siedem lat temu, w okresie największej popularności ojca Johna w Polsce, niektórzy wspominali nawet o czterdziestu zmartwychwstaniach pod wpływem jego modlitwy do Ducha Świętego.

Ile w tym wszystkim jest prawdy? Dla świata nauki, a nawet części hierarchów kościelnych wiara we wskrzeszanie zmarłych przez obecnie żyjących charyzmatyków jest objawem zacofania lub bezwzględnego marketingu. Według sceptyków, jeżeli czegokolwiek ojciec John Bashobora dokonał, to najwyżej wybudzenia z letargu. Albo po prostu był świadkiem pozornej śmierci, kiedy procesy życiowe są bardzo mocno zahamowane i na pierwszy rzut oka wydaje się, że chory nie żyje. Takie zjawisko jest obserwowane przez lekarzy głównie w przebiegu śpiączki afrykańskiej, która występuje na terenie Ugandy, gdzie się urodził i gdzie na stałe mieszka ojciec John.

Tajemnicę wskrzeszeń autorstwa ojca Bashobory rozwikłała (częściowo) siostra Tomasza Potrzebowska, która jest jego najbliższą współpracownicą w Polsce. To przez nią wspólnoty charyzmatyczne kontaktują się z ugandyjskim kapłanem w sprawie możliwych terminów rekolekcji w naszym kraju. I to do niej zwróciłem się z prośbą o umożliwienie mi kontaktu z ojcem Bashoborą, kiedy nie odpowiadał na moje próby połączenia się z nim na Skypie ani e-maile kierowane do jego ugandyjskiej fundacji. Wcześniej widziałem się z nim podczas rekolekcji w Pabianicach, ale był zbyt zmęczony, by ze mną porozmawiać. Jedyne, co udało mi się od niego uzyskać, to e-mail, w którym poinformował mnie, że jest niezwykle zapracowany i dlatego nasza rozmowa nie będzie możliwa. Zwłaszcza że słaba jakość połączenia internetowego w Ugandzie uniemożliwia dialog. Próbowałem naciskać dalej, ale nic to nie przyniosło poza obietnicą spotkania w Polsce po tym, jak zakończy się pandemia koronawirusa.

Ojciec Bashobora tak naprawdę nie ma jednak w zwyczaju udzielać wywiadów, gdyż (jak mówi mi siostra Potrzebowska) uważa, że wszystko na swój temat opowiada w czasie rekolekcji publikowanych później w postaci książek. Wywiadu w Polsce udzielił tylko raz, ale o tym opowiem później.

Siostra Tomasza Potrzebowska spotkała go po raz pierwszy w 2008 roku, kiedy pomagała przyjaciołom w zorganizowaniu jednego z warszawskich spotkań z ojcem Johnem. Szum w kwestii dziesiątków rzekomych wskrzeszeń pamięta więc niemal od początku.

– Ta historia wiąże się z artykułem na stronie tygodnika „Niedziela”, który ukazał się przed pierwszym przyjazdem ojca Johna do Krakowa w 2007 roku. Interweniował wtedy dzisiejszy europoseł Dominik Tarczyński, który ma osobiste doświadczenia w ruchu charyzmatycznym. Zadzwonił z pretensjami do księdza, który był autorem tego tekstu, ale usłyszał, że podana w artykule ogromna liczba wskrzeszeń miała się po prostu przyczynić do ściągnięcia większych tłumów na spotkanie w Łagiewnikach. Ojciec John nigdy tych wskrzeszeń nie potwierdził, ale i tak sprawa zaczęła żyć własnym życiem.

Siostra Tomasza przyznaje jednak, że ojciec John opowiada podczas swoich nauk o kilku przypadkach, które mogłyby świadczyć o wskrzeszaniu zmarłych, ale nie czyni tego w sposób kategoryczny. Jej zdaniem używanie terminu „wskrzeszenie” wymagałoby wcześniejszych dokładnych analiz ze strony lekarzy i duchownych. Tego jednak w żadnym z tych przypadków nie było. Siostra Tomasza podkreśla jednak, że Jezus mówił do swoich uczniów, by wskrzeszali umarłych, więc dla chrześcijanina nie powinna być to kwestia z gatunku niemożliwych do zaistnienia.

– Szczególnie zapamiętałam przypadek siostry księdza Bashobory – mówi siostra Potrzebowska. – Kiedy dotarła do niego wieść o jej śmierci, wykładał akurat w seminarium z dala od domu i dopiero po kilku dniach mógł przyjechać na pogrzeb. Zastał siostrę już w trumnie przygotowaną do pochówku. Zaczął się modlić i nagle dostrzegł, że ona ożyła. Zapytał: „Co ty robisz w tej trumnie?”. Siostra odpowiedziała, że była w pięknym miejscu, ale jakiś głos jej powiedział: „Wróć do domu. Tam czeka twój brat kapłan i on cię wyspowiada”. Tak też się stało. Siostra ojca Johna zmarła po dwóch tygodniach już w stanie łaski uświęcającej. Jeśli mnie pan zapyta, co o tym sądzę, to odpowiem, że nie wiem, czy było to wskrzeszenie czy też przebudzenie z letargu lub ze śmierci klinicznej – zaznacza siostra Tomasza. – W każdym razie było to zdarzenie niezwykłe.

Siostra Potrzebowska nigdy wcześniej nie wypowiadała się publicznie w kwestii „wskrzeszeń”. Nie robił tego również sam ojciec John, co zawsze budziło wielkie kontrowersje. Być może dlatego wielu znanych i cenionych polskich duchownych sceptycznie odnosiło się zawsze do jego wizyt w Polsce. Nieżyjący dziś arcybiskup lubelski Józef Życiński już przed dekadą ironizował na łamach „Tygodnika Powszechnego”: „Gdyby objąć Chrystusa rankingiem Bashobory, Zbawiciel wypadłby raczej kiepsko, bo wśród osób wskrzeszonych przez Niego na pewno nie znalazło się aż dwudziestu sześciu zmarłych przypisywanych gościowi z Ugandy”.

Podobną opinię głosi od lat słynny ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prowadzący w Polsce liczne ośrodki opieki nad ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie.

– Przed rekolekcjami na Stadionie Narodowym w 2013 roku, kiedy nastąpiło apogeum popularności ojca Bashobory, cała Polska mówiła, że ugandyjski kapłan wskrzesił dwadzieścia siedem osób, zaś organizatorzy milczeli, jakby kolportowanie takich rewelacji było im na rękę, bo ściągało tłumy – wspomina. – Parę lat wcześniej na jednej ze stron ruchu charyzmatycznego czytałem nawet, że ksiądz Bashobora wskrzesił czterdzieścioro zmarłych. Biorąc pod uwagę, że opisywanych w Ewangelii wskrzeszeń było tylko kilka i dokonał ich sam Chrystus, mogę traktować informacje o dziesiątkach cudów ugandyjskiego kapłana jako kompletnie pozbawione wiarygodności. Szkoda, że sam John Bashobora nigdy osobiście nie odniósł się do tych opowieści.

Wedle Nowego Testamentu Chrystus dokonał jedynie trzech wskrzeszeń. Sceptyczni wobec ugandyjskiego kaznodziei duchowni dodają, że współcześnie w przypadku nadzwyczajnych zjawisk Kościół zwołuje specjalne komisje posługujące się najnowszą technologią diagnostyczną i dokładnie weryfikuje cuda z udziałem wybitnych lekarzy – czego nigdy nie uczyniono z dziesiątkami przypadków przypisywanych Bashoborze oraz tymi kilkoma zdarzeniami, o których on sam opowiada podczas rekolekcji. Dlatego zalecają traktować jego wskrzeszenia raczej jako afrykańskie legendy. Tym bardziej w sytuacji, w której współcześnie Kościół katolicki właściwie nie uznał ani jednego wskrzeszenia za wiarygodne.

Inni duchowni z kolei uważają, że w działalności ugandyjskiego kaznodziei nie ma nic, co byłoby niezgodne z wiarą chrześcijańską. W Ewangelii Mateusza jest wprost napisane: „Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie!”.

– Skoro namawiał do tego sam Jezus, to dlaczego wątpisz, że ludzie idący Jego drogą są do tego zdolni? – powiedział mi, z wyraźnym zdziwieniem w głosie, jeden z członków charyzmatycznej Wspólnoty Dobrego Pasterza z Pabianic.

Przykłady wskrzeszeń umarłych podaje zarówno Stary Testament, jak i Nowy Testament. W przypadku Jezusa najsłynniejsze jest przywrócenie do życia Łazarza, którego Zbawiciel dokonał, mimo że zwłoki znajdowały się już w stanie rozkładu. Zmartwychwstały mężczyzna miał potem przez czterdzieści lat pełnić funkcję biskupa gminy chrześcijańskiej w cypryjskiej Larnace.

Chrystus wskrzesił również młodzieńca z Nain, jedynego syna owdowiałej kobiety. Trzeci przypadek, wskrzeszenie dwunastoletniej córki Jaira, pozostawia jednak spory margines wątpliwości. W Ewangelii Łukasza czytamy: „A wszyscy płakali i żałowali jej. Lecz on rzekł: Nie płaczcie, bo nie umarła, tylko śpi. I wyśmiewali Go, wiedząc, że umarła. On zaś, ująwszy ją za rękę, rzekł głośno: Dziewczynko, wstań! Duch jej powrócił i zaraz wstała. Polecił też, aby jej dano jeść”. Wygląda więc na to, że sam Jezus mógł uznać ten przypadek za wybudzenie dziewczynki z letargu, a to oznacza, że bardzo ostrożnie szafował swym niezwykle cennym darem.

Wskrzeszenia nie kończą się na Chrystusie. Dzieje Apostolskie wspominają o przywróceniu do życia przez świętego Piotra uczennicy o imieniu Tabita w Jafie. „Po usunięciu wszystkich Piotr upadł na kolana i modlił się. Potem zwrócił się do ciała i rzekł: »Tabito, wstań!«. A ona otwarła oczy i zobaczywszy Piotra, usiadła. Piotr podał jej rękę i podniósł ją. Zawołał świętych i wdowy i ujrzeli ją żywą. Wieść o tym rozeszła się po całej Jafie i wielu uwierzyło w Pana”.

Inny fragment Dziejów Apostolskich mówi o świętym Pawle, który podczas jednej ze swych pierwszych misyjnych podróży przybył do Troady, gdzie przemawiał godzinami aż do północy. W sali, gdzie się to odbywało, było bardzo gorąco. Dodatkowo paliło się wiele lamp, które pozbawiały powietrze tlenu. W pewnym momencie siedzący na oknie młodzieniec o imieniu Eutych albo stracił przytomność, albo zasnął i runął z trzeciego piętra. Kiedy ludzie go podnieśli, był już martwy. Nadszedł Paweł, który objął Eutycha, po czym zwrócił się do stojących obok ludzi: „Nie trwóżcie się (…) bo on żyje”. Po czym powrócił na trzecie piętro, łamał się z wiernymi chlebem i przemawiał aż do świtu. Chłopca też przyprowadzono żywego ku niemałej radości zebranych. Tu również, jak w przypadku córki Jaira, nie możemy mieć pewności, czy sam cudotwórca Paweł uważał swój czyn za wskrzeszenie.

Historia pierwszych wieków Kościoła wielokrotnie wspomina o wskrzeszeniach przypisywanych znanym z historii świętym. Podobnie jest w średniowieczu. Źródła są jednak niepewne, czasem w odniesieniu do tych samych osób niektórzy autorzy wspominają o cudach, inni zaś o nich milczą. Jednak im bliżej współczesności, im bardziej rozwija się medycyna, tym częściej podobne przekazy zanikają. Dziś o wskrzeszeniach w zasadzie już się nie mówi.

A jednak wielu katolików wciąż zadaje sobie te same fascynujące pytania. Dlaczego współczesny chrześcijanin miałby wierzyć w to, co czynili najwybitniejsi wyznawcy Chrystusa przed wiekami, ale zarazem traktować wskrzeszenia jako zamk­niętą kartę w historii? Dlaczego takie rzeczy nie miałyby się zdarzać współcześnie? I dlaczego nie miałby cudów czynić ojciec Bashobora: człowiek, który zgromadził największą po Janie Pawle II liczbę wiernych w jednym miejscu w Polsce? Na spotkanie z Johnem Bashoborą podczas rekolekcji narodowych 6 lipca 2013 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie przybyło pięćdziesiąt osiem tysięcy osób. Modlitwy prowadzili wtedy także inni duchowni, ale to właśnie wystąpienie czarnoskórego kaznodziei było najmocniejszym magnesem i kulminacją rekolekcji. Jak wynika z relacji uczestniczących w tym spotkaniu wiernych, a także z opisów dziennikarzy, niektórzy ludzie jęczeli i wydawali demoniczne okrzyki, po czym zapadali w kojący sen i budzili się z niego ze spokojnym duchem. Inni wstawali na żądanie ojca Johna z wózków inwalidzkich, do których byli latami przykuci. Kolejni, których męczył stale obecny w nich lęk i gniew, doznawali ukojenia. Odchodziła od nich astma, nadciśnienie, nerwobóle i alergie, odzyskiwali osłabiony słuch i wzrok.

Ojciec John mówił do tłumów na stadionie:

– Jest tutaj dwanaścioro dzieci. Każde z nich cierpi na jakąś chorobę oczu. A Pan mówi: „Ja uzdrawiam te dzieci w tym momencie. Ja uzdrawiam ich oczy”. Pan patrzy na te dzieci. Przyjął zaproszenie od ich rodziców, aby zostały uzdrowione oczy – mówił do tłumów po angielsku (jego wykłady są na bieżąco tłumaczone), po czym dodawał już po polsku: „To jest niesamowite!”. I kontynuował: – Są tutaj osoby, które były u wielu lekarzy. Nie pomogli wam. Pan właśnie uwalania was z choroby, którą lekarze uznali za nieuleczalną – obiecywał.

Prosił też, by położyć dłonie na ludziach stojących obok. Cały stadion powtarzał za nim:

– Panie Jezu, powiedz tylko jedno słowo, a ta osoba zostanie uzdrowiona.

– Ktoś trzyma dziecko, które nie mogło chodzić. A teraz nogi dziecka zostają wzmocnione. Pewne osoby są właśnie uzdrawiane z ukrytego gniewu. Odczuwają ulgę w klatce piersiowej. Osoby cierpiące na oczy przejrzą na nie, ujrzą Boga. Dokonuje się uzdrowienie z wirusowego zapalenia wątroby. Pan uzdrawia tych, którzy zgrzytają zębami podczas snu – wyliczał Bashobora przed tysiącami niemal zahipnotyzowanych ludzi. – Niektórzy widzą obrazy. Nie lękajcie się ich. To Jezus przez nie przemawia. Jest pewien mężczyzna, który próbuje wstać z wózka. Wstań i idź w imieniu Jezusa. Widzę osoby o kulach, które powinny już chodzić. Porzućcie kule, Bóg was uzdrowił.

Jedną z osób, które brały udział w rekolekcjach na stadionie, jest pan Adam z Warszawy, emerytowany biznesmen z branży kwiatowej. Krzepkiego, wysokiego mężczyznę poznałem poprzez jedno z forów internetowych, zrzeszających uczestników Odnowy w Duchu Świętym, którzy dzielą się świadectwami swoich uzdrowień.

Wtedy, na stadionie, pan Adam potraktował słowa ojca Johna poważnie, bo sam cierpiał od lat z powodu wiecznie sprawiającej kłopoty wątroby.

– Lekarze nie do końca wiedzieli, co mi jest. W końcu pani doktor powiedziała: „Zna pan przysłowie, że coś komuś leży na wątrobie? Albo że kogoś żółć zalewa? Może to nie wątroba jest chora, ale pańskie emocje?”. To prawda, zawsze byłem bardzo nerwowy i wszystko za mocno przeżywałem. Czasem miałem nawet wrażenie, że swym sposobem myślenia ściągam na siebie kłopoty. Ale wizyty u psychologa nie pomagały, a tabletek brać nie chciałem, bo czułem się po nich, jakbym był za szybą. A potem pojechałem na stadion i poczułem, jak spływa na mnie miłość, błogość, aż się zakołysałem i omal nie straciłem świadomości. To nie tak, że wszystko minęło i jestem dziś zupełnie nowym człowiekiem, ale widzę świat wyraźniej i jestem serdeczniejszy, bardziej ufny. Zwłaszcza cieszy się żona, z którą byłem na rekolekcjach. Dziś czuję, jakby wiele rzeczy przestało mieć znaczenie, czytam Biblię i jestem gotowy na wszystko, co los mi ześle. Mam sześćdziesiąt osiem lat i nie tak wiele życia przed sobą, po co je niszczyć czarnymi myślami? Ojciec John w jakimś stopniu uwolnił mnie z tych pęt. A i wyniki wątroby mam teraz niemal w normie, to prawdziwy cud!

W rekolekcjach narodowych wzięła też udział pani Janina, czterdziestopięcioletnia pedagog szkolna z Kielc.

– Po modlitwie ojca Johna mój wzrok niemal natychmiast się poprawił, aż nie mogłam patrzeć przez okulary, bo były za mocne – wspomina w czasie rozmowy internetowej kruczowłosa, atrakcyjna kobieta w małych, gustownych okularach. – Nie mogłam w to uwierzyć. Poszłam dwa dni po rekolekcjach prywatnie do lekarza i okazało się, że z minus 3,25 dioptrii zrobił się minus 1,5! Okulistka była zakłopotana, wręcz trochę rozdrażniona, jak jej opowiadałam o rekolekcjach z ugandyjskim księdzem. Po tygodniu znowu wzrok mi się minimalnie osłabił, ale zrozumiałam, że poprawa jest możliwa dzięki Duchowi Świętemu – zapewnia, choć po chwili dodaje też: – Dwie osoby ode mnie na trybunie siedziała pani z bardzo chorym kręgosłupem, chyba lędźwiowym. Na początku też poczuła ciepło rozchodzące się po ciele i nawet wstała i zaczęła chodzić, ale pod koniec dnia już płakała, że uzdrowienie było chwilowe. Ale i tak cieszyła się, że przyjechała, bo zobaczyła, że zmiana jest możliwa. Zobaczyła też tysiące ludzi pełnych wiary i nadziei.

W czym tkwi fenomen Johna Bashobory: czarnoskórego przybysza z odległego kraju i odmiennej kultury, który potrafił rozpalić serca Polaków w sposób, o jakim nasi kapłani nie mogą nawet marzyć? Jedną z najważniejszych osób mogących odpowiedzieć na to pytanie jest wspomniana już siostra Tomasza Potrzebowska, która od pierwszego spotkania w 2008 roku w Warszawie wiedziała, że ma do czynienia z kimś wyjątkowym.

– Spodobał mi się bardzo jego przekaz i łatwość, z jaką docierał do ludzi. W Polsce niewiele osób potrafi modlić się w sposób prawdziwie osobisty, my raczej odmawiamy modlitwy, niezbyt się w ich treść zagłębiając. Wielu ludzi uczestniczy w liturgii, ale nie są uczeni bezpośredniej relacji z Bogiem, brakuje świadomości, że Jezus jest żywy tu i teraz. Ojciec John od razu to w nas rozpoznał i umiejętnie poprowadził ku innemu doświadczeniu Boga oraz ku innej formie budowania wspólnoty. Sądzę, że duże znaczenie miało tu inne poczucie czasu. My żyjemy linearnie, liczy się dla nas kalendarz, w którym zaplanowane są nasze działania. Idziemy przez życie od jednego wyznaczonego zadania do drugiego, wciąż jesteśmy czymś zajęci. Żyjemy, jakbyśmy mieli głowę na gumce. Nasz umysł wybiega w przyszłość, ku kolejnym wyzwaniom, ale jeszcze częściej tkwi w przeszłości. Wciąż rozpamiętujemy te same, najczęściej negatywne, wydarzenia, nosimy w sercu latami pretensje o to, co ktoś nam kiedyś powiedział, co mogliśmy zrobić lepiej. Ojciec John pokazuje inną drogę. Nie ma dla niego „kiedyś” ani „jutra”, dlatego czasem trudno jest układać z nim kalendarz w dłuższej perspektywie – mówi, śmiejąc się, siostra Tomasza. – Dla niego liczy się tu i teraz. To jest bardziej biblijne odczucie czasu, które pozwala nie zaprzątać sobie głowy rzeczami, na jakie nie mamy wpływu, ale pomaga skupić się na obecności w teraźniejszości, na odnalezieniu w niej Boga i otwarciu na to, co do nas mówi. Dlatego Pan może wtedy bez przeszkód działać w osobach obecnych na rekolekcjach i dlatego widzimy tak wiele znaków i cudów, nawróceń, zmiany życia, pojednań w rodzinach. Ojciec John ma nadzwyczajną umiejętność kierowania ludzi w tę dobrą stronę, dlatego jest tak szanowany i lubiany. Pomaga zmienić życie.Rozdział II

„W MOJEJ PARAFII PROBOSZCZ JEST JAK KSIĄŻĘ”

Listopadowy poranek nie dał mi wielkiego zastrzyku energii. Prysznic przed świtem, potem pięć godzin za kółkiem podczas jazdy bocznymi drogami, żeby ominąć remont gierkówki. Niebo zasłane ciężkimi, niskimi chmurami. Szybki meldunek w hotelu na obrzeżach Pabianic, jeszcze raz przetarcie przed lustrem oczu. Resztki energii trzeba wydobyć z najdalszych, zakurzonych zakamarków ciała, umysłu i duszy. Upakować w jesienny akumulator, żeby wystarczyło na trzy dni rekolekcji.

Parkuję przy budynku parafialnym w centrum miasta z sześćdziesięcioma pięcioma tysiącami mieszkańców, z którym historia najnowsza obeszła się tak samo jak z wieloma innymi niewielkimi ośrodkami. Niezbyt atrakcyjny, zbyt duży i opustoszały rynek z odrapanymi kamienicami i ładnym zabytkowym kościołem odstąpił funkcję serca miasta pobliskiej galerii handlowej, założonej w dawnej fabryce włókienniczej. Tuż za rogiem nieduża aula należąca do parafii Świętego Mateusza. Tu spotyka się regularnie Wspólnota Dobrego Pasterza. Mili, skromni ludzie, uważni, troskliwi. Dziś są też mocno podekscytowani. Do miasta przyjechał ugandyjski ksiądz katolicki John Baptist Bashobora, podróżujący po całym świecie kaznodzieja, który jednak nigdzie, w żadnym kraju świata nie cieszy się takim autorytetem jak w Polsce. To prawdziwy, a zarazem trudny do wytłumaczenia fenomen, co czyni jego postać jeszcze bardziej interesującą.

Godzina ósma czterdzieści pięć. Wchodzę do auli, gdzie wita nas hasło rekolekcji na głównej ścianie: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. Otrzymuję pakiet obiadowy, plakietkę z nazwiskiem i nazwą miejscowości, z której przyjechałem. Przez kolejne dni będę uważnie spoglądał na plakietki mijających mnie ludzi. Rozmowy z ich właścicielami pomogą mi pojąć, jak wygląda życie w miejscach, które rzadko trafiają do ogólnopolskich mediów. Dalekich od wielkomiejskiego blichtru, fortun przeciekających przez palce, plastikowych kubków z kawą, pięknych neonów i ekskluzywnych wystaw sklepowych, atmosfery dumy i sukcesu, jakkolwiek byłaby ona złudna. Świat ludzi idących za ojcem Bashoborą ma inną formę, inny smak. Więcej tu szarości, więcej cierpienia, ale też więcej nadziei, ufności i wiary w to, że los się może odmienić. W tym świecie nie inwestuje się w giełdę, nieruchomości i waluty. Inwestuje się w Boga. Ze wszystkimi pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami takiej decyzji.

Pierwsze zaskoczenie. Muzyka i śpiew. To już nie są smętne, staroświeckie melodie znane z mszy w przeciętnej parafii, ale mocne, energetyczne, pełne pasji piosenki z atrakcyjną linią melodyczną, które mogłyby stać się przebojami. Jeśli ktoś ma czas, niech posłucha _Memu Bogu królowi_, _Będę tańczył przed Twoim tronem_ czy _Nasz Bóg jest wielki_. W Pabianicach budowały one nastrój radości i prawdziwej wspólnoty. Czuło się wyraźnie, że słowa płyną z serca. Że jest w nich żar. Że z ust śpiewających ludzi dobywa się świadectwo mocnej wiary. Że jest to głos o wiele potężniejszy niż ten, który spotyka się zazwyczaj w niedzielę w kościele.

I wtedy wszedł on. W skromnej, ciemnej kurtce, średniego wzrostu, krępy, krótko ostrzyżony, poważny, jakby trochę zmęczony, choć z drugiej strony wyglądający dość młodo jak na swe siedemdziesiąt trzy lata. Mimo wszystko nie tak wyobrażałem sobie wielkiego charyzmatyka zapełniającego wielkie hale albo Stadion Narodowy, na którym mogłyby się zmieścić całe Pabianice. Spodziewałem się energicznego showmana, który od razu zawładnie salą i rozhuśta emocje, a zobaczyłem skromnego człowieka, który idealnie stopił się z tłumem. Nie w wyglądzie, zewnętrznej pewności siebie tkwiła jego siła, nie w panowaniu nad tłumem i sterowaniu jego energią, w czym brylują zwłaszcza protestanccy charyzmatycy tacy jak Benny Hinn, ale też katoliccy kaznodzieje w rodzaju Damiana Stayne’a. Siłą Bashobory jest prostota i bezpośredniość, niechęć do tworzenia aury tajemnej wiedzy lub wzbudzania przesadnego respektu graniczącego z lękiem. Bashobora nie popisuje się estradowymi sztuczkami, nie podkreśla na każdym kroku swej specjalnej relacji z Bogiem. Nie ma w nim ani trochę pychy, która często przywiera do popularnych przywódców duchowych, każąc im obłudnie powtarzać, że to Bóg uzdrawia, a oni są tylko skromnymi przekaźnikami tej mocy – choć wyraźnie czuje się nieszczerość takich deklaracji. Wierni, którzy przychodzą na spotkania z ojcem Johnem, niemal od początku czują, że jest taki jak oni. Mówi bardzo prosto, czasem może się wydawać, że zbyt prosto i że z takim przekazem nie spełniłby wymagań żadnego poważnego teologa. A jednak uczestnikom jego rekolekcji to nie przeszkadza. Dla nich najważniejsza, co wciąż podkreślają, jest jego bliskość, komunikatywność oraz niezwykła życzliwość. A także to, że akceptuje ich takich, jacy są, z wszystkimi wadami i niedoskonałościami. I jeśli nawet ich łaja, co nieraz zdarza się podczas rekolekcji ojca Johna, to tylko po to, by po chwili przytulić do serca. Chyba żaden przyjeżdżający do Polski kaznodzieja nie budzi tak jednoznacznie pozytywnych odczuć jak Bashobora. To o tyle zastanawiające, że jego największymi wielbicielami są zwykli ludzie posądzani często w Polsce o nietolerancję, a nawet rasizm. Typowemu przedstawicielowi klasy średniej może się to wręcz wydawać niemożliwe. Jak to? Murzyn z centralnej Afryki? W tej ksenofobicznej Polsce? A jednak. Murzyn (dziś bardziej wypada powiedzieć: czarnoskóry). W Polsce.

Nie ma w tym nic dziwnego. Ci, którzy gotowi są słuchać słowa Bożego przez trzy bite dni, od rana do wieczora, nie myślą w kategoriach ras i pochodzenia etnicznego. Oni karmią się Ewangelią, lecz nie tą interpretowaną przez pośrednika w postaci księdza z pobliskiej parafii, ale tą wynikającą z samodzielnej lektury Biblii. Tam nie ma ras ani podziałów, jest za to wspólnota. I dlatego zapewne ruchy charyzmatyczne, zwłaszcza te związane z Odnową w Duchu Świętym, mentalnie różnią się bardzo od wspólnot parafialnych. W tych ostatnich ciężko mówić nawet o rzeczywistej więzi między katolikami. Trudno o nią zarówno na wsiach, jak i na anonimowych osiedlach, przy kościołach grupujących całe tysiące wiernych, z odległym proboszczem, z którym można spotkać się najwyżej raz do roku podczas krótkiej kolędy lub w kancelarii parafialnej, przypominającej bardziej urząd niż miejsce spotkania z Bogiem.

– W mojej parafii proboszcz jest jak książę, ludzie mu nadskakują, wynoszą ponad wszystko i wszystkich. Trudno się dziwić, że w pewnym momencie stał się butny i pyszny, nie każdy dałby sobie radę z tak wielką furą pochlebstw. Cokolwiek ksiądz powie, ludzie mu przytakują, traktując wszystko tak samo poważnie jak słowa z Biblii. Której zresztą nie znają, bo nie lubią czytać nawet gazet, więc co tu mówić o tak w sumie trudnej lekturze jak Pismo – opowiada mi podczas przerwy obiadowej pani Katarzyna, urzędniczka miejskiego ośrodka pomocy społecznej z miasteczka we wschodniej części Wielkopolski.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: