Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Będzie skandal - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Będzie skandal - ebook

Kazimierz Kutz ostatnie lata życia poświęcił na spisanie autobiografii. Odkrywa w niej swoje tajemnice: o denaturacie pitym z aktorami na planie Soli ziemi czarnej, o tym, jak zainspirował Jeremiego Przyborę do napisania piosenki, czy o pełnych szaleństwa wyjazdach do Wenecji w towarzystwie Andrzeja Wajdy i Elżbiety Czyżewskiej. Z odwagą opowiada, jak wyrwał się ze Śląska, jaką cenę zapłacił za swoje wybory i co dawało mu siłę w podążaniu własną artystyczną drogą.

Pisząc o ukochanym Śląsku czy środowisku artystycznym, wydobywa na jaw nieznane dotąd zjawiska i fakty. Z ironią i odwagą podsumowuje ponad 50 lat swojej pracy twórczej. Ta opowieść pozwala zrozumieć, na czym polegał fenomen reżysera.

Książka Kutza, pełna fascynujących wspomnień o początkach Łódzkiej Szkoły Filmowej i pierwszych głośnych filmach zrealizowanych przez jej absolwentów, jest także historią polskiej kinematografii. Opowiedzianą przez uczestnika tych wydarzeń, z perspektywy bardzo prywatnej, obfitującą w skandale, anegdoty zza kulis i malownicze ekscesy obyczajowe.

A ja wiedziałem jedno: stawką jest wyrwanie się z tego śląskiego chomąta, bo u nas każdy chłop musiał być roboczym wołem, niewolnikiem. No i chciałem coś osiągnąć w kulturze. Chciałem być kimś. (...) zachciało mi się zostać facetem moc jakąś w sobie mającym, tajemnicę jakowąś.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6057-3
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TADEUSZ LUBELSKI
WSTĘP

Kiedy czyta się – co właśnie mam za sobą – książkę w roboczej, przedwydawniczej wersji, ze świadomością, że zaraz po lekturze przyjdzie sformułować do niej wstęp, szuka się scalającej formuły dobrej na tytuł. Taka formuła narzuciła mi się szybko: „smakosz obcowania z bliźnimi”. Nie „smakosz życia”, to banalne, ale obcowania z bliźnimi – innymi ludźmi, wobec których jesteśmy, jest każdy z nas. Smakosz to ktoś, kto nie tylko lubi jeść, ale potrafi delektować się jedzeniem i zna się na nim. Po lekturze spisanego przez Kazimierza Kutza autoportretu mam mocne wrażenie, że jego autor był niezrównanym mistrzem tej podwójnej sztuki: czerpania przyjemności z bliźnich jako potencjalnych partnerów kontaktu i zarazem rozumienia ich. Więcej, po tej lekturze przypuszczam, że pośród wszystkich instynktów – erotycznego, twórczego, przywódczego – które były sprężynami jego działań, właśnie instynkt smakowania kontaktu z bliźnimi był najmocniejszą z tych sprężyn. Ale że wszelkie „smakoszostwo” brzmi podejrzanie, nie dość bowiem, że sugeruje powierzchowność doznań, to jeszcze wywołuje skojarzenia ludożercze, pozostanę przy minimalistycznym „wstępie”.

Kiedy się Kutza znało, nawet na dystans, można było tę jego właściwość zauważyć. Pamiętam spotkanie z nim sprzed kilku lat w Centrum Kultury Żydowskiej na krakowskim Kazimierzu – na widowni tłum, a sala niewielka, więc kontakt był bliski, zwłaszcza że znalazłem się w pierwszym rzędzie. Kutz usiadł przed nami i przez całych parę minut poświęconych na przedstawianie go przyglądał się zebranym. I było to coś znacznie przekraczającego zwyczajowe omiatanie widowni wzrokiem. Jak by określić intensywność tego przypatrywania się? „Pożądliwie” byłoby za mocne; ale zachłannie, chciwie, z napiętą uwagą – to na pewno. Przed nim siedzieliśmy przecież my – jego pokrewni gustami odbiorcy, których przez najbliższe dwie godziny miał uwodzić, a zarazem pasjonował się ich obserwowaniem. Zatem smakowanie urody przybyłych kobiet, zgadywanie wieku i poglądów zebranych, rozpoznawanie znajomych i śledzenie konfiguracji – kto obok kogo siedzi?, kto przyszedł, choć nie musiał?, kogo brakuje? Niezależnie od naturalnych w sytuacji spotkania autorskiego wewnętrznych pytań – jak ich podejść?, od czego zacząć?, czego po nich oczekiwać? – w tym przypatrywaniu się można było rozpoznać bezinteresowną, czysto ludzką pasję.

To ta pasja jest przedmiotem tej książki w większym jeszcze stopniu niż twórczość. Dobrze ją znają czytelnicy książek Kutza wydanych za jego życia, świadomi, jak mocną jego stroną była umiejętność opisywania innych: w powieści _Piąta strona świata_ (2010) umiejętność ta jest ukryta za fikcją, ale w dwóch pysznych tomach eseistycznych – _Klapsy i ścinki_ (1999) oraz _Portrety godziwe_ (2004, wszystkie trzy opublikowane w Znaku) – króluje na pierwszym planie. Czytelnik niniejszej książki znajdzie tu włączoną w ramy osobistej opowieści, poddaną regułom chronologii nową wersję portretów zawartych w tamtych tomach. W porównaniu z rozległymi _Portretami godziwymi_ tutaj powracają w migawkach: przyjaciele – Cyb, Staś i Kalina (czyli Zbyszek Cybulski, Stanisław Dygat i Kalina Jędrusik), kolega z szopienickiego podwórka Holdek-Sideł (czyli legendarny oszczepnik Janusz, a właściwie Reinhold Sidło), Łom (czyli wielki aktor Tadeusz Łomnicki) i Jorg (czyli generał Jerzy Ziętek – „Ślązak, któremu się udało”). Ale już wiele z setki postaci sportretowanych w _Klapsach i ścinkach_ doczekało się teraz obszerniejszych konterfektów, niektórzy – jak formacyjny pedagog z łódzkiej szkoły Antoni Bohdziewicz czy protagonista najważniejszego filmu autora Olgierd Łukaszewicz (jakie to szczęście, że to na niego się zdecydował, projektując obsadę _Soli_, a różnie być mogło; dowiadujemy się, że konkurentem do roli Gabriela był Marek Grechuta) – daleko czulszych niż dawniej, inni – jak Wojciech Kilar, którego późny okres bigoterii musiał od Kutza oddalić – odrobinę złośliwszych. Pojawia się też sporo wizerunków wcześniej nie opisanych albo uwzględnionych nazbyt migawkowo. Sporządziłem alfabetyczną listę nieobecnych w _Klapsach i ścinkach_ postaci, które tutaj tworzą jakby nowy, uzupełniający tom: Angela (pierwsza miłość, katolicka nastolatka poznana na robotach w Niemczech), Bereza Henryk, Bogusławski Michał, Głowacki Janusz, Has Wojciech, Holoubek Gustaw, Igar Stanisław, Kobierzycki Mirosław (wykonawca głównej roli w filmie _Milczenie_), Komeda Krzysztof, Krafftówna Barbara, Lorentowicz Lech, Łomnicki Jan, Morelle Ewa (później Frykowska), Obremba Gabriela, Pawlikowski Adam, Skwarczyńska Stefania, Staniszewska Grażyna, Szczurowska Irena (choć nie wymieniona teraz z nazwiska), Szydlak Jan, Turek Jerzy, Tuszyńska Teresa, Weychert Janusz, Wilhelmi Roman, Zachwatowicz Krystyna, Zimoń Damian – biskup, Żuławski Andrzej. Z jakąż dziką trafnością ich tu autor charakteryzuje!

Zdumiewająca mnogość zgromadzonych _en passant_ konterfektów to jeden z powodów, dla których podoba mi się zaproponowany przez wydawcę podtytuł książki: właśnie autoportret, nie autobiografia. Jak pouczają genolodzy, autobiografia jest środkiem do poznania samego siebie, oferowanym innym – dla przykładu. Tymczasem autoportret to remedium na chaos życia formułowane bez naczelnego planu, wykorzystujące wszystko, co autoportrecista ma pod ręką, w tym zwłaszcza pamięć o innych. „A przecież to inni mnie intrygują, motywują, nagabują, zbijają z tropu, pasjonują, to ich chcę pokazywać” – mówi w jednym z najpiękniejszych filmowych autoportretów, _Plaże Agnès_, jego autorka Agnès Varda. Kazimierz Kutz mógłby te słowa za nią powtórzyć, gdyby włączył do książki podobną autotematyczną refleksję. To natura jego artystycznego temperamentu sprawiła, że opowieść o sobie zbudował z portretów bliźnich.

Czytelnikowi tej książki przychodzi do głowy pytanie, czy wobec tego to kino było najszczęśliwszym dla niego medium. Pytanie tym stosowniejsze, że Kutz nie tworzył kina ze swobodą eseisty jak jego o rok starsza francuska koleżanka. Był fabularzystą, potrzebował więc aktorów, ekip, znacznych nakładów finansowych. A kino jest niebezpieczne, bo prowadzi do różnorakich uzależnień. „Zawsze jak się wchodzi w kino, to się wchodzi w piekło. Kino ma zawsze silne piętno seksu” – czytamy tu w rozdziale IV i to są jedne z tych zdań książki, które najlepiej się zapamiętuje. A trzy strony dalej, zaraz po fragmencie relacjonującym (pikantny skądinąd, żeby i główny tytuł książki uzasadnić) trójkąt erotyczny łączący w tamtym okresie Andrzeja Łapickiego, Elżbietę Czyżewską i Beatę Tyszkiewicz, takie zdanie: „wszyscy troje spotkali się na patelni Wajdy, by wysmażyć jajecznicę z Cybulskiego”. Mało kto u nas potrafił pisać z taką aforystyczną lekkością i bezczelną swobodą. Wiedzą coś o tym czytelnicy jego felietonów publikowanych przez wiele lat – najpierw politycznych z okresu Solidarności w katowickiej „Panoramie”, potem filmowych, zebranych w tomie _Z mojego młyna_ (2009), wreszcie znów politycznych w „Gazecie Wyborczej”, których wybór _Fizymatenta_ ukazał się w 2017 roku. Czy nie do kontaktu z czytelnikami zatem się urodził? Ale to przecież robienie filmu, nie literatury – czytamy dalej w rozdziale XI – „sprawia, że spotykasz się z niesamowitymi ludźmi”. I to w kinie, nie w literaturze, dzięki _Soli ziemi czarnej_, stworzył swoje pierwsze niewątpliwe arcydzieło (kolejne, literackie, omawia w _Posłowiu_ Jerzy Illg). Jak napisał w dalszej części tego samego rozdziału: po to, żeby pojechać „na swoim najwyższym zawodowym diapazonie. stworzyć coś na swoją miarę. Uporządkować swoją tożsamość, opisać jej najważniejsze znaki . Poszerzyć też sferę swojej wolności”.

Autor _Będzie skandal_ zwierza się czytelnikowi ze swoich najważniejszych wyborów. Dowiadujemy się więc, jak to się stało, że on, który w nastoletniej młodości nie zanadto interesował się kinem i nie bardzo się orientował, na czym polega reżyserowanie, za to pochłonął całą Bibliotekę Boya, zdecydował się jednak na studiowanie reżyserii. W rozdziale I pada ważne zdanie tłumaczące tło tej fascynacji: „chłonęliśmy tę kulturę po to, by uciec od proletariackiego losu”. W ówczesnym wyobrażeniu chłopca ze Śląska właśnie kino otwierało najskuteczniejszą drogę tej ucieczki. Tak naprawdę ciągnęło go na krakowską polonistykę, ale kompleks słyszalnej w wymowie śląskiej plebejskości sprawił, że Krakowa się obawiał. Umiejętności przywódcze sprawdzone w harcerstwie (epizod znalezienia miejsca na letni obóz okazał się pierwszą ważną decyzją reżyserską) podpowiadały mu, że raczej łódzka Szkoła Filmowa jest dla niego.

W przywoływanym już XI rozdziale, poświęconym realizacji jego najważniejszego filmu, znajdujemy kolejny kluczowy fragment: „_Sól_ miała pobudzić u Ślązaków pamięć rodową, zaszczepić im refleksję nad Śląskiem, a przez to nad sobą. Chciałem ich wydobyć ze stanu mentalnego i kulturowego przyduszenia, w którym przez wieki byli pogrążeni, poruszyć strunę zbiorowej emocji, która przywróciłaby w nich dumę z tego, kim są i skąd się wzięli”. Owe dwa newralgiczne fragmenty autoportretu Kutza – ten o ucieczce od proletariackiego losu i ten kolejny, o wydobyciu śląskich ziomków ze stanu kulturowego przyduszenia (do czego _Sól ziemi czarnej_ przyczyniła się w poważnym stopniu) – dzieli przepaść. Pierwszy zdaje sprawę z młodzieńczego poczucia niższości, drugi – z definitywnego wydobycia się z niego, z wypełnienia życiowej misji. A przecież dwie fazy biografii, z których oba te wyznania się wzięły, oddzielone są zaledwie o dwadzieścia lat. Zdany egzamin do łódzkiej Szkoły (konkurencja była ostra – przystąpiło doń sześciuset kandydatów) odbył się latem 1949 roku; _Sól ziemi czarnej_ powstała w roku 1969. Tych dwadzieścia lat to stosunkowo nieduży okres długiego życia autora książki. Ale gdy zmierzyć proporcje jej objętości – zajmują one przeważającą część autoportretu. Naturalnie dopiero potem Kazimierz Kutz osiągnął wiele swoich kardynalnych celów: wychował pierworodnego syna, założył definitywną rodzinę, zaczął pisać, zajął się polityką, odkrył dla siebie telewizję. Ale fundamentalny skok (by użyć tytułu filmu, który – dwa lata przetrzymywany na półce – wszedł na ekrany także latem 1969 roku) wykonał wcześniej. Kutz, rasowy pisarz, wiedział, że decydujące jest pierwsze zdanie książki. Tutaj brzmi ono: „Matka miała do mnie stosunek osobny”. U progu tamtego najważniejszego dwudziestolecia matka musiała jeszcze o los Kazika się obawiać. Po jego upływie mogła się uspokoić: był jej najbardziej udanym dzieckiem.

To dlatego rozdziały opisujące kolejne fazy tego życiowego skoku stanowią najobszerniejszą część autoportretu. Najpierw studia w łódzkiej Szkole, przedstawiane ze specyficznej perspektywy śląskiego outsidera – jako awans do coraz lepszych warunków spania. Od koszmarnej „ogierni”, gdzie czterdziestu chłopa gnieździło się na trzypiętrowych pryczach, do elitarnego dwuosobowego pokoju dzielonego po dwóch latach z Kubą Morgensternem. Ale żeby ten awans uzyskać i czerpać już potem przyjemności z przebywania w tej szkole komunistycznych janczarów, która w istocie stała się niezastąpioną kuźnią talentów, konieczny był mozół. Kutz zdaje z niego sprawę. Przez pierwsze dwa lata studiów niemal nie opuszcza terenu Szkoły: całe godziny spędza w bibliotece, ogląda filmową klasykę, na wykładach i spotkaniach podpatruje sławnych artystów, w toku zajęć rozpoznaje swoich pierwszych mistrzów: inspirującego pedagoga, choć kiepskiego reżysera Antoniego Bohdziewicza (z jaką satysfakcją dowiedział się po latach, że ten wytworny dżentelmen był synem stróża, więc „kundlem” jak on) i profesor Stefanię Skwarczyńską, piękną erudytkę; do końca życia szczycił się, że to od tej wybitnej literaturoznawczyni nauczył się zasad konstrukcji dramaturgicznej i że to ona uczyniła go swoim asystentem.

Następna faza awansu to współudział w tworzeniu zrębów Polskiej Szkoły Filmowej podczas kręcenia dwu pierwszych dzieł Andrzeja Wajdy – najpierw asystentura na planie _Pokolenia_, potem funkcja drugiego reżysera _Kanału_. (Bardzo celne Kutzowskie określenia na początku rozdziału IV: _Pokolenie_ było zerowym filmem Szkoły Polskiej, _Kanał –_ pierwszym). A Polska Szkoła Filmowa była najważniejszym nurtem kultury PRL-u. Te dwa lata pracy u Wajdy stanowiły start Kutza do zawodu. Bezcenna jest jego opowieść o warsztatowych szczegółach wyreżyserowanej przezeń – na klatce schodowej kamienicy, w której mieszkał Jerzy Lipman – sceny śmierci Jasia Krone, jak okaże się po latach – jednej z emblematycznych scen polskiego kina. Kapitalne są jego anegdoty świadczące o tym, że to on pierwszy pozwolił sobie przeciwstawić się Aleksandrowi Fordowi; to zapewne na planie _Pokolenia_ narodziła się legenda odwagi cywilnej Kutza.

Inna sprawa, że akurat ta część autoportretu skłania mnie w dwóch punktach do historycznofilmowego sporu. Po pierwsze, nie całkiem tak było, jak relacjonuje tu autor na początku III rozdziału, z przyznaniem Wajdzie tego debiutu; nie o to szło, że Ford chciał „podrasować swoją pozycję w partii, pokazując, że pod jego skrzydłami młody człowiek robi film o młodzieży komunistycznej, która ratuje Żydów”. Ford miał sam reżyserować _Pokolenie_; to na jego zamówienie Bohdan Czeszko napisał scenariusz (usłużnie zmieniając tytuł na _Staż kandydacki_); to dla niego uruchomiono produkcję tej ozdoby obchodów dziesięciolecia PRL – świadectwa całego tego procesu zachowały się w archiwach. Ale po przeczytaniu dwu surowych recenzji scenariusza (autorstwa Jerzego Toeplitza i Adama Ważyka – zwłaszcza ocena tego ostatniego brzmiała groźnie) najzwyczajniej w świecie przestraszył się. Od dawna już bał się o swoją nadwyrężoną partyjną pozycję, a historia opowiadana w _Pokoleniu_ kryła pułapki związane z sekretami powstawania PPR-u, z wzajemnym wymordowywaniem się jego sekretarzy... Po co to było carowi kinematografii? Przekazał cały pasztet najzdolniejszemu ze swoich asystentów, a ten – z talentem i gracją przekraczającymi wszelkie oczekiwania – pułapki te ominął.

Drugi punkt sporu dotyczy właśnie Andrzeja Wajdy. Opowieść o życiu prywatnym mistrza polskiego kina jest – jak na przenikliwe oko Kutza przystało – brawurowo trafna. Zapamiętane przezeń z planu obserwacje szefa są jego własnymi obserwacjami – nic więc dodać, nic ująć. Ale jego uogólnione oceny bywają zniekształcone przez żal o nie wypełnioną przez Wajdę obietnicę, że wybrana sekwencja wyreżyserowana przez Kutza stanie się podstawą przyznania temu ostatniemu dyplomu łódzkiej Szkoły (inna sprawa, czy Wajda mógł to obiecać, skoro sam dopiero za _Kanał_ dostanie dyplom). Kiedy więc Kutz pisze: „Ambitny reżyser zwykle pyta siebie, o czym ma być film, za który się zabiera. Andrzej czasem w ogóle tego nie wiedział, więc pytał innych, na przykład Konwickiego” – nie docenia Wajdy. Wiem, co mówię, bo przedzieram się teraz przez dziesiątki reżyserskich notesów, jakie Wajda przez całe zawodowe życie pokrywał notatkami. Jasne, że się wahał; sam najlepiej wiedział, jak wiele popełnił błędów. Ale dociekania sensu podejmowanych przez siebie prac nigdy nie odpuszczał!

Pewnie i samemu panu Andrzejowi spodobałby się jego wymalowany w tym autoportrecie młodszego kolegi konterfekt, na czele z pointą wieńczącą opis jego ostatniego, szczęśliwego małżeństwa: „Taka kobieta!”. Toteż przypuszczam, że skandalu nie będzie. Nie tylko dlatego, że to Kazimierz Kutz swoimi wieloletnimi staraniami i wdziękiem, z jakim przeklinał, przyczynił się do przesunięcia granic tego, co dopuszczalne i przyswajalne – zarówno w polszczyźnie, jak w ujawnianiu własnej i cudzej prywatności. Zresztą i samego siebie autoportrecista nie oszczędza, przyznając się nawet w pewnym miejscu (szczegółów nie zdradzam) do planu dokonania rodzinnego morderstwa, na szczęście nie zrealizowanego. Skandalu nie będzie dlatego przede wszystkim, że czytelnik szybko się zorientuje, jak bardzo spełnione życie jest tu relacjonowane. Zapewne im więcej spełnień, tym więcej po drodze osiągnięć nie ukończonych. Nie udało się więc w swoim czasie Kazimierzowi Kutzowi tak ożywić kultury Górnego Śląska, jak zamierzał; ale ile wcześniej w tej sprawie dokonał! Nie zdołał odnowić języka Teatru Telewizji, tak jak o tym marzył; ale wśród najważniejszych wyczynów tej sceny do dziś mieści się parę jego spektakli, z _Opowieściami Hollywoodu_ na czele. Nie dał rady pójść za ciosem po wydaniu _Piątej strony świata_; ale któremu osiemdziesięciolatkowi powiódł się wcześniej taki prozatorski debiut? A w ostatecznym bilansie dla tego smakosza obcowania z bliźnimi i tak najbardziej liczyła się suma dobrych uczynków, wszystkich wyliczanych tu ingerencji w życie napotkanych osób: Łucji Kowolik, Ireny Szczurowskiej, Janusza Gajosa… aż po wzruszające pojednanie z Tadeuszem Konwickim.

Z tym ostatnim wiąże się jedno z tych zawartych w książce (w rozdziale XVI) zwierzeń, za które jestem autorowi szczególnie wdzięczny. Zestawia tam z sobą trójkę swoich przyjaciół: Mariana Brandysa, Stanisława Dygata i Konwickiego właśnie. „Wszyscy trzej byli zbełtani: pierwszy był Żydem, drugi pół Polakiem, a pół Francuzem, trzeci zaś był Żmudzinem pozbawionym kraju dzieciństwa. Ja też byłem takim podrzutkiem. Jako przybłędy naznaczała nas skaza obcości, nie mieliśmy więc pełnych kompetencji do bycia Polakami i zabierania głosu na temat Polski”. Kazimierz Kutz miał wszelkie powody, by umieścić siebie w tym elitarnym gronie artystów pracujących dla polskości, choć gorycz podpowiedziała mu tak niezasłużone tego grona określenie. Swoją ostatnią książką zapewnił nam cudowny prezent: możliwość bliskiego spotkania z tym natchnionym przybłędą. I poznania zapisu jego prywatnej pamięci, sformułowanego jego niepowtarzalną polszczyzną.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: