Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Berliński szach mat - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
17 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,00

Berliński szach mat - ebook

Rozgrywki w powojennym Berlinie, opowiedziane jak nigdy dotąd przez mistrza powieści historycznej.

Na konferencji w Jałcie Berlin został podzielony. Na papierze rozwiązanie to wydawało się pragmatyczne – Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i Związek Sowiecki miały sprawować nadzór nad wyznaczonymi sektorami. Jednak kiedy nie było już wspólnego wroga w postaci hitlerowskich Niemiec, odżyły dawne animozje, podejrzliwość i wrogość. Rywalizujące ustroje, ideologie i osobowości sprawiły, że Berlin stał się nowym polem bitwy.

Milton w fascynujący sposób opisuje charyzmatyczne postacie rządzące czterema berlińskimi sektorami. Spotkania polityków, agenci, podstępne wybiegi, rywalizacja, osobiste dramaty – to wszystko jest esencją tej książki. Milton perfekcyjnie przedstawia rozgrywki, które miały nadać kształt i przypieczętować rozkład sił we współczesnym świecie. Przewidywanie następnych posunięć przeciwników przypomina mistrzowską partię szachów, a skutki tych działań są odczuwalne do dziś.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7392-822-0
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Krym, luty 1945 roku

W gó­rach Krymu zmierzch za­pa­dał wcze­śnie, o wpół do pią­tej, a ciem­ność nie­długo po­tem. Ten mroczny te­ren prze­ci­nała od­ludna droga, któ­rej ostre za­kręty na du­żych wy­so­ko­ściach spra­wiały, że w lo­do­wa­tych zi­mo­wych wa­run­kach jazda sa­mo­cho­dem była nie­bez­pieczna. O tej po­rze roku i o ta­kiej go­dzi­nie „droga Ro­ma­no­wów” była za­zwy­czaj opu­sto­szała.

To nie był jed­nak nor­malny dzień. 3 lu­tego 1945 roku, w so­bot­nie po­po­łu­dnie, al­pej­ski zmrok prze­szy­wał ostry blask lamp kar­bi­do­wych. Dwie li­mu­zyny Pac­karda pięły się z mo­zo­łem po urwi­stym zbo­czu Ro­man-Ko­sza w Ma­sy­wie Ba­bu­gań­skim, w awan­gar­dzie wi­ją­cej się jak wąż ko­lumny je­epów i cię­ża­ró­wek, która cią­gnęła się na dłu­go­ści nie­mal dwu­dzie­stu ki­lo­me­trów. W tych dwóch po­jaz­dach sie­dzieli Fran­klin D. Ro­ose­velt i Win­ston Chur­chill – ame­ry­kań­ski pre­zy­dent i bry­tyj­ski pre­mier – bę­dący w dro­dze do krym­skiego ku­rortu Jałta. Mieli się tam spo­tkać ze swoim wo­jen­nym so­jusz­ni­kiem Jó­ze­fem Sta­li­nem.

Tej ostat­niej zimy okresu wojny Sta­lin, Chur­chill i Ro­ose­velt, de­cy­du­jąc o prze­biegu szybko prze­su­wa­ją­cej się li­nii frontu, który roz­cią­gał się od wy­brzeża Bre­ta­nii po brzegi Mo­rza Czar­nego, dzier­żyli losy świata w swo­ich rę­kach. Te­raz, w Jał­cie, li­czyli na to, że usta­no­wią nowy świa­towy ład. Pod si­nym lu­to­wym nie­bem Pół­wy­spu Krym­skiego mieli się stać ar­chi­tek­tami cał­kiem no­wego świata, na­da­jąc mu kształt we­dług wspól­nych wy­obra­żeń. Na­ro­do­wo­so­cja­li­styczne Niemcy wraz ze swoją znisz­czoną im­pe­rialną sto­licą miały zo­stać po­dzie­lone, a gra­nice państw eu­ro­pej­skich wy­ty­czone na nowo. Ni­gdy wcze­śniej w hi­sto­rii łu­pów wo­jen­nych nie dzie­lono tak skru­pu­lat­nie ani nie wią­zało się to z tak po­nu­rym dra­ma­tem.

W tych wcze­snych mie­sią­cach 1945 roku do za­koń­cze­nia walk było da­leko; We­hr­macht sta­wiał za­cięty opór za­równo na wschod­nim, jak i na za­chod­nim fron­cie. Alianci po­su­wali się jed­nak nie­ubła­ga­nie na­przód w kie­runku Va­ter­landu, a gi­gan­tyczne klesz­cze li­czą­cych mi­liony żoł­nie­rzy ar­mii za­my­kały się wo­kół sto­licy Nie­miec. W sy­tu­acji ich nie­mal pew­nego zwy­cię­stwa nad­szedł czas, by za­pla­no­wać po­kój.

Na miej­sce naj­now­szej kon­fe­ren­cji Sta­lin wy­brał Jałtę, od­rzu­ciw­szy wszyst­kie inne pro­po­no­wane miej­sca spo­tka­nia z po­wodu lęku przed la­ta­niem. W szczę­śliw­szych cza­sach ten krym­ski ku­rort mógł za­pew­nić ide­alną wprost sce­no­gra­fię ty­go­dnio­wym ob­ra­dom wir­tu­ozów dy­plo­ma­cji. Tło w po­staci po­kry­tych śnie­giem gór wy­glą­dało ma­je­sta­tycz­nie w pro­mie­niach zi­mo­wego słońca, a kli­mat był tak ła­godny, że wzdłuż brzegu Mo­rza Czar­nego kwi­tły palmy. Mia­sto było jed­nak znisz­czone wojną i te­raz, splą­dro­wane przez wy­co­fu­ją­cych się żoł­nie­rzy We­hr­machtu oraz ogra­bione z se­ce­syj­nego wdzięku, le­żało w ru­inie. Gdy znad mo­rza nad­cią­gnął deszcz, Jałta była nie­usta­jąco i przy­gnę­bia­jąco po­nura.

Pre­zy­dent Ro­ose­velt i pre­mier Chur­chill przy­le­cieli na Krym w so­botę 3 lu­tego, eskor­to­wani przez spit­fire’y i my­śliwce P-38. Wo­jenny przy­wódca Wiel­kiej Bry­ta­nii pierw­szy sta­nął na ziemi. W woj­sko­wym szy­nelu i ofi­cer­skiej czapce mię­to­lił w zę­bach dwu­dzie­sto­cen­ty­me­trowe cy­garo i uśmie­chał się szel­mow­sko do człon­ków gwar­dii ho­no­ro­wej w bia­łych rę­ka­wicz­kach.

Pre­zy­dent wy­ło­nił się ze swo­jego sa­mo­lotu do­piero po ja­kimś cza­sie. Spa­ra­li­żo­wany przed czter­dziestką przez po­lio, był przy­kuty do wózka, który trzeba było opu­ścić z ka­dłuba w ka­bi­nie spe­cjal­nie skon­stru­owa­nej windy.

W to mroźne po­po­łu­dnie wśród wielu ob­ser­wa­to­rów na lot­ni­sku znaj­do­wał się ka­pi­tan Hugh Lun­ghi, młody tłu­macz z Bry­tyj­skiej Mi­sji Woj­sko­wej w Mo­skwie. Był wstrzą­śnięty sta­nem fi­zycz­nym pre­zy­denta, który „z czarną pe­le­ryną prze­wie­szoną przez ra­mię” wy­da­wał się „wy­mi­ze­ro­waną, bar­dzo chudą po­sta­cią. Jego twarz była w ko­lo­rze żół­tego wo­sku, bar­dzo wy­krzy­wiona. Przez dłuż­szy czas sie­dział z otwar­tymi ustami ”. Pre­zy­dent spra­wiał wra­że­nie bar­dzo cho­rego nie bez po­wodu: nie­dawno zdia­gno­zo­wano u niego ostrą za­sto­inową nie­wy­dol­ność serca, cho­robę, na którą nie było le­kar­stwa. Ro­ose­velt wie­dział, że Jałta bę­dzie jego epi­ta­fium.

Dy­plo­ma­cja za­kro­jona na wielką skalę wy­maga wiel­kiej świty i kon­fe­ren­cja w Jał­cie pod wzglę­dem skali i eks­tra­wa­gan­cji miała przy­ćmić wszyst­kie po­przed­nie szczyty okresu wojny. Kilka mi­nut po dwóch przy­wód­cach w Saki lą­do­wała flota po­wietrzna zło­żona z dwu­dzie­stu pię­ciu sa­mo­lo­tów trans­por­to­wych – uczest­ni­czą­cych w mi­sji o kryp­to­ni­mie Nr 17 – przy­wo­żąc na ich po­kła­dzie sied­miu­set pięć­dzie­się­ciu akre­dy­to­wa­nych uczest­ni­ków kon­fe­ren­cji. Byli wśród nich naj­bar­dziej za­ufani po­wier­nicy Chur­chilla, w tym mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych w jego ga­bi­ne­cie An­thony Eden oraz szef jego sztabu ge­ne­rał Ha­stings „Pug” Ismay. De­le­ga­cja to­wa­rzy­sząca Ro­ose­vel­towi była rów­nie silna; prze­wo­dzili jej ame­ry­kań­ski se­kre­tarz stanu Edward Stet­ti­nius oraz spe­cjalny do­radca pre­zy­denta Harry Hop­kins. W ślad za nimi przy­były setki in­nych: mar­szał­ko­wie po­lowi, ge­ne­ra­ło­wie, mi­ni­stro­wie, żoł­nie­rze, bli­scy współ­pra­cow­nicy, do­radcy, tłu­ma­cze, ste­no­gra­fo­wie, se­kre­tarki, łącz­no­ściowcy, ku­cha­rze oraz in­ten­denci. Ro­ose­velt przy­wiózł ze sobą osiem­na­stu oso­bi­stych ochro­nia­rzy, a także człon­ków swo­jej eskorty mo­to­cy­klo­wej, ob­da­rzo­nych przez bry­tyj­skie se­kre­tarki mia­nem „sza­lo­nej bandy”. Świta Chur­chilla wy­glą­dała skrom­niej i skła­dała się z jego le­ka­rza lorda Char­lesa Mo­rana, ka­mer­dy­nera Franka Sa­wy­ersa oraz ko­cha­ją­cej córki Sa­rah.

Bry­tyj­scy kwa­ter­mi­strzo­wie byli tak za­trwo­żeni do­nie­sie­niami o pry­mi­tyw­nych wa­run­kach pa­nu­ją­cych w Jał­cie, że po­sta­no­wili prze­trans­por­to­wać na ośmio­dniową kon­fe­ren­cję wszystko, co nie­zbędne: za­stawę sto­łową, ob­rusy, pa­pie­rowe ser­wetki, kie­liszki do wina, szklanki, pie­prz­niczki oraz trzy­na­ście cu­kier­nic. Świa­domi, że tryby dy­plo­ma­cji wy­ma­gają czę­stego na­wil­ża­nia, przy­wieźli także mo­rze al­ko­holu, z ty­sią­cami bu­te­lek whi­sky i ginu. Chur­chill za­le­cał whi­sky jako bal­sam na wszystko. „Do­bra na ty­fus – ma­wiał – i za­bój­cza dla wszy”.

Wszystko trzeba było prze­wieźć lą­dem z lot­ni­ska w Saki do Jałty, co w gó­rzy­stym te­re­nie wy­ma­gało sze­ściu go­dzin jazdy. Na czele tego kon­duktu znaj­do­wali się dwaj przy­wódcy po­dró­żu­jący osobno li­mu­zy­nami; za nimi po­dą­żał kon­wój zło­żony z cię­ża­ró­wek i je­epów. Bez­pie­czeń­stwo było sprawą nad­rzędną. Sta­lin po­le­cił, by wzdłuż drogi umiesz­czono żoł­nie­rzy dwóch so­wiec­kich dy­wi­zji uzbro­jo­nych w ame­ry­kań­skie ka­ra­biny Spring­field do­star­czone na mocy Lend-Le­ase Act. Każdy żoł­nierz stał w za­sięgu wzroku ko­lej­nego żoł­nie­rza na ca­łej mie­rzą­cej sto trzy­dzie­ści pięć ki­lo­me­trów tra­sie prze­jazdu.

Był to nie­zwy­kły wi­dok, tak przy­naj­mniej zda­wało się tłu­ma­czowi Ro­ose­velta, Char­le­sowi Boh­le­nowi. „Gdy prze­jeż­dżał sa­mo­chód pre­zy­denta – za­uwa­żył Boh­len – żoł­nie­rze, czę­sto dziew­czyny, sta­wali na bacz­ność wy­ko­nu­jąc rap­towny ruch ręką, żeby od­chy­lić ka­ra­bin od tu­ło­wia pod ką­tem trzy­dzie­stu stopni. To od­da­wa­nie ho­no­rów woj­sko­wych, po­wtó­rzone ty­siące razy, ro­biło wiel­kie wra­że­nie”. Chur­chill był chyba mniej za­chwy­cony jazdą z lot­ni­ska, wy­boje na nie­wy­bru­ko­wa­nej dro­dze były bo­wiem tak głę­bo­kie, że roz­bo­lał go krę­go­słup. „Chry­ste – rzekł do córki po go­dzi­nie po­dróży – przed nami jesz­cze ko­lejne pięć”.

Bry­tyj­ska de­le­ga­cja miała zo­stać umiesz­czona w daw­nej re­zy­den­cji księ­cia Mi­cha­iła Wo­ron­cowa, około ośmiu ki­lo­me­trów od Jałty. Bu­dy­nek sta­no­wił ar­chi­tek­to­niczną oso­bli­wość, przy­po­mi­na­jąc po czę­ści za­mek szkoc­kiego ba­rona, po czę­ści ba­śniowy pa­łac Mau­rów, co spo­tkało się z apro­batą Chur­chilla. Pre­mier był pod tak wiel­kim wra­że­niem rzeź­bio­nych ce­sar­skich lwów strze­gą­cych wej­ścia, że pró­bo­wał (bez po­wo­dze­nia) je ku­pić. Sir Ale­xan­der Ca­do­gan, stały pod­se­kre­tarz stanu, był in­nego zda­nia. „Duży dom nie­opi­sa­nej brzy­doty” z „nie­mal prze­ra­ża­jąco szka­rad­nym” wy­po­sa­że­niem.

Za­le­d­wie kilka dni wcze­śniej pa­łac Wo­ron­cowa był w ru­inie, ogo­ło­cony z me­bli, lamp i kla­mek przez wy­co­fu­ją­cych się żoł­nie­rzy We­hr­machtu. Do wy­re­mon­to­wa­nia wnętrz ścią­gnięto po­nad ty­siąc so­wiec­kich ro­bot­ni­ków, a z naj­wspa­nial­szych ho­teli Mo­skwy: Me­tro­pol, Splen­dide i Na­tio­nal, przy­wie­ziono me­ble w ty­siącu pię­ciu­set wa­go­nach ko­le­jo­wych. Chur­chilla i jego naj­bliż­szych do­rad­ców za­kwa­te­ro­wano w kom­for­cie, na­to­miast dla wszyst­kich in­nych wa­runki po­bytu były pry­mi­tywne, z ma­te­ra­cami tak za­plu­skwio­nymi, że trzeba je było od­ka­żać DDT. Liczba urzą­dzeń sa­ni­tar­nych była zni­koma. „Gdy­byś około wpół do ósmej rano zna­la­zła się przy­pad­kiem na ko­ry­ta­rzu przed sy­pial­niami – na­pi­sała w li­ście do matki Sa­rah Chur­chill – uj­rza­ła­byś trzech mar­szał­ków po­lo­wych sto­ją­cych w ko­lejce po wia­dro”.

De­le­ga­cję ame­ry­kań­ską za­kwa­te­ro­wano bli­żej cen­trum Jałty, w pa­łacu w Li­wa­dii, re­zy­den­cji w stylu wło­skim, zbu­do­wa­nej przez cara Mi­ko­łaja II ruj­nu­ją­cym kosz­tem za­le­d­wie sześć lat przed jego ab­dy­ka­cją. W szczę­śliw­szych cza­sach naj­star­sza córka cara, wielka księżna Olga, tań­czyła ka­dryla w Sali Bia­łej z oka­zji swo­ich szes­na­stych uro­dzin, a jej na­szyj­nik iskrzył się trzy­dzie­stoma dwoma bry­lan­tami i per­łami.

Te­raz pa­łac go­ścił bar­dzo od­mienne zbio­ro­wi­sko. Pre­zy­den­towi Ro­ose­vel­towi przy­dzie­lono pry­watny apar­ta­ment cara, z sy­pial­nią o ścia­nach obi­tych żół­tym atła­sem i wiel­kim ło­żem z drewna in­tar­sjo­wa­nego syl­wet­kami mi­tycz­nych zwie­rząt; są­sia­du­jąca z nią sala bi­lar­dowa peł­niła funk­cję pre­zy­denc­kiej ja­dalni, a ce­sar­ska sala au­dien­cyjna – ga­bi­netu. Ro­ose­velt był za­chwy­cony i oświad­czył, że to miej­sce „ma wszel­kie udo­god­nie­nia jak w domu”.

Kiedy Ro­ose­velt i Chur­chill akli­ma­ty­zo­wali się w swo­ich kwa­te­rach, Sta­lin był za­jęty przy­go­to­wa­niami do pierw­szego dnia kon­fe­ren­cji we wła­snej sie­dzi­bie w pa­łacu Ju­su­powa w Ko­re­izie. Nie­gdyś był on let­nim do­mem księ­cia Fe­liksa Ju­su­powa, or­ga­ni­za­tora za­bój­stwa Ra­spu­tina, i zo­stał wy­po­sa­żony w nowo zbu­do­wany schron prze­ciw­lot­ni­czy, któ­rego strop wzmoc­niono trzy­me­trową war­stwą be­tonu i pia­sku. Sta­lin prze­raź­li­wie bał się za­ma­chu i mu­siał mieć pew­ność, że na­wet trzy­dzie­sto­pię­cio­ki­lo­gra­mowa bomba nie zdoła prze­bić schronu.

Har­mo­no­gram kon­fe­ren­cji usta­lono tak, by naj­le­piej wy­ko­rzy­stać do­stępny czas. Na­le­żało pod­jąć wiele de­cy­zji. „Ogromne za­da­nie – po­wie­dział Chur­chill – upo­rząd­ko­wa­nia świata”. Sama wielka trójka wy­pra­co­wy­wa­łaby wspólną wi­zję w co­dzien­nych se­sjach ple­nar­nych, te zaś miały się od­by­wać każ­dego po­po­łu­dnia w pa­łacu w Li­wa­dii. Mi­ni­stro­wie spraw za­gra­nicz­nych oraz ich naj­bliżsi współ­pra­cow­nicy mieli po­tem szu­kać roz­wią­zań wielu kwe­stii spor­nych.

Każdy z trzech przy­wód­ców przed­sta­wił wła­sne żą­da­nia. Naj­istot­niej­szym ce­lem Sta­lina było za­cho­wa­nie wiel­kich zdo­by­czy te­ry­to­rial­nych w Pol­sce oraz za­in­sta­lo­wa­nie tam pro­so­wiec­kiego rządu. Miało to spo­wo­do­wać wiele spo­rów w na­stęp­nych dniach i zdo­mi­no­wało pro­gram sied­miu z ośmiu se­sji ple­nar­nych. So­wiecki przy­wódca miał prze­wagę, jego woj­ska na­je­chały już bo­wiem Eu­ropę Środ­kowo-Wschod­nią i znaczna część Pol­ski, Cze­cho­sło­wa­cji oraz Wę­gier, a także Ru­mu­nia i Buł­ga­ria znaj­do­wały się pod kon­trolą Ar­mii Czer­wo­nej.

Pre­zy­dent Ro­ose­velt miał dwa pod­sta­wowe cele: prze­ko­nać Zwią­zek So­wiecki, by przy­łą­czył się do wojny z Ja­po­nią, która oka­zy­wała się tak kosz­towna dla Ame­ry­ka­nów pod wzglę­dem strat ludz­kich, i na­kło­nić po­chleb­stwami Sta­lina do za­ak­cep­to­wa­nia pro­po­zy­cji stwo­rze­nia no­wej or­ga­ni­za­cji, Na­ro­dów Zjed­no­czo­nych. Uwa­żał, że tylko taki or­gan po­zwoli unik­nąć przy­szłego glo­bal­nego kon­fliktu.

Nad­rzęd­nym ce­lem Chur­chilla było za­cho­wa­nie in­te­gral­no­ści i po­zy­cji za­równo Wiel­kiej Bry­ta­nii, jak i jej im­pe­rium, które wciąż obej­mo­wało jedną czwartą lud­no­ści świata. Miał rów­nież zde­cy­do­wane po­glądy na te­mat Pol­ski, z po­wodu któ­rej Wielka Bry­ta­nia wy­po­wie­działa wojnę na­ro­do­wo­so­cja­li­stycz­nym Niem­com. Przede wszyst­kim zaś był zde­cy­do­wany za­po­biec zdo­mi­no­wa­niu po­wo­jen­nej Eu­ropy przez Zwią­zek So­wiecki.

Sta­lin grał rolę go­spo­da­rza do­sko­nale, po­zwa­la­jąc go­ściom za­akli­ma­ty­zo­wać się w swo­ich kwa­te­rach, za­nim na­stęp­nego po­po­łu­dnia, w so­botę 4 lu­tego, zło­żył im kur­tu­azyjną wi­zytę. Była do­kład­nie trze­cia, gdy jego opan­ce­rzony pac­kard za­trzy­mał się przed pa­ła­cem Wo­ron­cowa. Dzie­się­cio­cen­ty­me­trowe szyby po­jazdu znie­kształ­cały sie­dzącą we­wnątrz po­stać. Sta­lin był odziany w bluzę mun­du­rową ko­loru khaki ze stójką i ze złotą mar­szał­kow­ską gwiazdą wy­szytą na pa­go­nach.

Było to czwarte spo­tka­nie Sta­lina z Chur­chil­lem i przy­wi­tali się z au­ten­tyczną, jak się zda­wało, ser­decz­no­ścią. „Obaj są chyba za­do­wo­leni z po­now­nego spo­tka­nia – po­my­ślał Ar­thur Birse, tłu­macz Chur­chilla – i roz­ma­wiają jak do­brzy zna­jomi”. Ale za ku­li­sami roz­po­częły się już krę­tac­twa. Przed przy­by­ciem pre­zy­denta i pre­miera w głów­nych po­ko­jach za­równo pa­łacu Wo­ron­cowa, jak i pa­łacu w Li­wa­dii ukryto urzą­dze­nia pod­słu­chowe i mi­kro­fony kie­run­kowe. Człon­ko­wie bry­tyj­skiej mi­sji woj­sko­wej w Mo­skwie – aż nadto obe­znani z pod­słu­chami – za­le­cali oma­wia­nie wraż­li­wych kwe­stii w ła­zien­kach przy za­głu­sza­ją­cym roz­mowy szu­mie try­ska­ją­cej z kra­nów wody.

Sta­lin zja­wił się w świet­nym hu­mo­rze, ale za ma­ską uśmie­chu kryła się głę­boko za­ko­rze­niona nie­uf­ność za­równo do Chur­chilla, jak i do Ro­ose­velta. Za­le­d­wie kilka mie­sięcy wcze­śniej mar­sza­łek stwier­dził, że pre­mier Wiel­kiej Bry­ta­nii „to taki typ, że je­śli go nie przy­pil­nu­jesz, wy­cią­gnie ci ostat­nią ko­piejkę z kie­szeni”. Je­śli cho­dzi o pre­zy­denta Sta­nów Zjed­no­czo­nych, to po­wie­dział, że Ro­ose­velt „wy­ciąga rękę tylko po grube pie­nią­dze”.W ustach czło­wieka, który w wieku dwu­dzie­stu paru lat ob­ra­bo­wał bank, była to trafna me­ta­fora. Kiedy Sta­lin kradł, ro­bił to na wielką skalę.

So­wiecki przy­wódca po­je­chał z pa­łacu Wo­ron­cowa do pa­łacu w Li­wa­dii, żeby po­wi­tać pre­zy­denta Sta­nów Zjed­no­czo­nych, który przy­wdział na tę oka­zję ja­sny gar­ni­tur i kra­wat w kwiaty. „Uśmie­cha­jąc się sze­roko, pre­zy­dent chwy­cił dłoń Sta­lina i uści­snął ją ser­decz­nie”. Tak na­pi­sał Char­les Boh­len, który uważ­nie ob­ser­wo­wał mowę ciała so­wiec­kiego mar­szałka: „Jego twarz roz­ja­śnił blady i nie­czę­sty u niego uśmiech. wy­ra­ził ra­dość z po­now­nego spo­tka­nia z pre­zy­den­tem”.

Ro­ose­velt za­pro­sił Sta­lina do wy­ło­żo­nego czer­wo­nym ak­sa­mi­tem ga­bi­netu i przy­rzą­dził dzba­nek wy­traw­nego mar­tini zgod­nie z ry­tu­ałem, który czę­sto od­pra­wiał w Bia­łym Domu. Gdy po­da­wał kok­tajl Sta­li­nowi, „po­wie­dział prze­pra­sza­ją­cym to­nem, że w po­rząd­nym mar­tini po­winna być skórka cy­tryny”. Sta­lin nic nie od­po­wie­dział, ale na­stęp­nego dnia przy­wie­ziono z Gru­zji wiel­kie drzewo cy­try­nowe z ga­łę­ziami ob­wie­szo­nymi dwu­stoma doj­rza­łymi owo­cami.

Ro­ose­velt w swo­bod­nej roz­mo­wie o ich ostat­nim spo­tka­niu w Te­he­ra­nie przy­po­mniał żart Sta­lina o tym, że na za­koń­cze­nie wojny chciałby roz­strze­lać pięć­dzie­siąt ty­sięcy nie­miec­kich ofi­ce­rów. Ta uwaga wzbu­dziła nie­smak w Chur­chillu. Te­raz pre­zy­dent sta­nął po stro­nie mar­szałka, wy­ra­ża­jąc na­dzieję, że Sta­lin wy­głosi taki sam po­nury to­ast na tej kon­fe­ren­cji. We­dług Boh­lena nie była to by­naj­mniej nie­winna uwaga. W ten sub­telny spo­sób Ro­ose­velt „po­ka­zy­wał Sta­li­nowi, że Stany Zjed­no­czone nie przy­łą­czą się do Wiel­kiej Bry­ta­nii w żad­nym sta­no­wi­sku ne­go­cja­cyj­nym”. Do­dat­kowo pre­zy­dent USA skry­ty­ko­wał Bry­tyj­czy­ków za to, że są „dziw­nymi ludźmi pra­gną mieć wszystko na­raz”.

Pierw­sza se­sja ple­narna kon­fe­ren­cji jał­tań­skiej od­była się tego sa­mego po­po­łu­dnia, a de­le­gaci ze­brali się w ce­sar­skiej sali ba­lo­wej pa­łacu w Li­wa­dii o go­dzi­nie pią­tej. Wielka trójka za­sia­dła na wy­zna­czo­nych miej­scach przy okrą­głym stole na­kry­tym kre­mo­wym ada­masz­ko­wym ob­ru­sem. Mi­ni­strów spraw za­gra­nicz­nych po­sa­dzono po pra­wej stro­nie, a wo­kół nich zgro­ma­dzili się tłu­ma­cze i naj­bliżsi do­radcy. W wiel­kim stoż­ko­wa­tym ko­minku trza­skał ogień, a przez sześć okien łu­ko­wych wle­wało się zi­mowe słońce. Sta­lin po­pro­sił Ro­ose­velta jako je­dyną głowę pań­stwa w sali, by prze­wo­dził ob­ra­dom.

Ame­ry­kań­ski am­ba­sa­dor w Związku So­wiec­kim, Ave­rell Har­ri­man, wy­czu­wał oso­bliwe na­pię­cie w re­la­cjach mię­dzy tymi dwoma ludźmi. „My­ślę, że Sta­lin bał się Ro­ose­velta – po­wie­dział. – Ile­kroć Ro­ose­velt coś mó­wił, przy­glą­dał mu się z pewną obawą. Oba­wiał się wpły­wów Ro­ose­velta na świe­cie”. Har­ri­man za­uwa­żył, że so­wiecki przy­wódca ni­gdy nie oka­zy­wał ta­kiej obawy, roz­ma­wia­jąc z Chur­chil­lem.

Pre­zy­dent Ro­ose­velt ła­ska­wie przy­jął pro­po­zy­cję Sta­lina i po­wie­dział zgro­ma­dzo­nym, że w nad­cho­dzą­cych dniach „prze­ro­bią mapę świata”. Mieli jed­nak za­cząć od in­for­ma­cji na te­mat ak­tu­al­nej sy­tu­acji na fron­cie, pro­po­nu­jąc naj­wyż­szym rangą woj­sko­wym, by przed­sta­wili po­stępy w trwa­ją­cym mar­szu w kie­runku Nie­miec.

So­wiecka ar­mia po­su­wała się na­przód w nie­zwy­kłym tem­pie. Od czasu roz­po­czę­cia na­tar­cia w kie­runku wschod­niej gra­nicy III Rze­szy 12 stycz­nia so­wieccy żoł­nie­rze prze­su­nęli się na od­le­głość nie­mal pię­ciu­set ki­lo­me­trów i wzięli do nie­woli sto ty­sięcy jeń­ców. Zdo­byli rów­nież klej­not w ko­ro­nie, przy­czó­łek nad Odrą w po­bliżu Küstrina (Ko­strzyna) na obec­nej gra­nicy pol­sko-nie­miec­kiej. Był to mo­ment o wiel­kim zna­cze­niu stra­te­gicz­nym. Ber­lin, wspa­niała na­groda, le­żał nie­spełna sto ki­lo­me­trów na za­chód.

Ge­ne­rał Geo­rge Mar­shall prze­ma­wiał w imie­niu za­chod­nich so­jusz­ni­ków, in­for­mu­jąc o znisz­cze­niach do­ko­ny­wa­nych przez ame­ry­kań­skie oraz bry­tyj­skie bom­bowce i przed­sta­wia­jąc opty­mi­styczną ocenę trwa­ją­cej ofen­sywy. Po­zo­sta­wało jed­nak fak­tem, że Ame­ry­ka­nie i Bry­tyj­czycy na­dal znaj­do­wali się na za­chód od Renu i po­nad pięć­set sześć­dzie­siąt ki­lo­me­trów od Ber­lina.

Gdy ge­ne­rał skoń­czył, Chur­chill po­ru­szył kwe­stię pro­gramu ko­lej­nych dni, pro­po­nu­jąc, by po­świę­cono je „przy­szło­ści Nie­miec, o ile miały one ja­kąś przy­szłość”. Za­równo Ro­ose­velt, jak i Sta­lin zgo­dzili się na to.

Znaczna część pla­nów w spra­wie po­wo­jen­nych Nie­miec zo­stała już przy­go­to­wana. Trzej przy­wódcy omó­wili roz­ma­ite moż­li­wo­ści na po­przed­nim spo­tka­niu w Te­he­ra­nie, w li­sto­pa­dzie 1943 roku. Uzgod­nili, że Niemcy po­winny być po­dzie­lone na trzy strefy oku­pa­cyjne, po jed­nej dla zwy­cię­skich so­jusz­ni­ków, ze sto­licą po­dob­nie po­dzie­loną na trzy sek­tory. Szcze­góły miały zo­stać do­pre­cy­zo­wane przez tajny or­gan z sie­dzibą w Lon­dy­nie, zwany Eu­ro­pej­ską Ko­mi­sją Do­rad­czą i kie­ro­wany przez trójkę dy­plo­ma­tów, Ame­ry­ka­nina, Bry­tyj­czyka i Ro­sja­nina.

Owi dy­plo­maci szybko uzgod­nili ogólne za­sady, zgod­nie z któ­rymi Zwią­zek So­wiecki otrzy­mał wschód kraju, a Wielka Bry­ta­nia i Stany Zjed­no­czone za­chód. Zgo­dzili się rów­nież, że Ber­lin na­leży po­dzie­lić wzdłuż osi pół­noc–po­łu­dnie; So­wieci mieli kon­tro­lo­wać wschod­nie dziel­nice sto­licy Nie­miec, a ich bry­tyj­scy i ame­ry­kań­scy part­ne­rzy te na za­cho­dzie. Po­zo­stały jesz­cze do sto­cze­nia i wy­gra­nia drobne bi­twy. Żeby im po­móc w wy­ty­cze­niu do­kład­nych li­nii po­działu, sek­cja geo­gra­ficzna sztabu ge­ne­ral­nego wy­po­sa­żyła ich w ol­brzy­mią mapę Ber­lina. Spo­rzą­dzono ją w tak du­żej skali – 1:25 000 – że przy­szła w czte­rech ar­ku­szach, każdy o wy­mia­rach sto osiem­dzie­siąt na dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów.

Przed­sta­wi­ciel So­wie­tów zgło­sił rosz­cze­nia się­ga­jące aż do Mitte, cen­tral­nej dziel­nicy mia­sta, two­rzące w gra­nicy so­wiec­kiego sek­tora spore wy­brzu­sze­nie. Ro­sja­nie za­jęli dzięki temu hi­sto­ryczne serce Ber­lina wraz z ra­tu­szem, gma­chem par­la­mentu oraz in­nymi ele­men­tami ma­chiny rzą­do­wej. Ame­ry­ka­nie i Bry­tyj­czycy nie zgło­sili do tego za­strze­żeń, bo­wiem ich za­chodni udział także za­wie­rał po­ten­cjalne ak­tywa. Ame­ry­ka­nie uzy­skali wiel­kie lot­ni­sko Tem­pel­hof wraz z przed­mie­ściami miesz­kal­nymi Ze­hlen­dorfu, na­to­miast Bry­tyj­czycy za­pew­nili so­bie pół­nocno-za­chod­nią część mia­sta z Char­lot­ten­bur­giem i Span­dau włącz­nie. Do­stał im się rów­nież Gru­ne­wald z la­sem, ład­nymi je­zio­rami i pięk­nymi wil­lami w stylu wil­hel­miń­skim.

Z uzgod­nio­nymi przez nich li­niami po­działu był jed­nak je­den oczy­wi­sty pro­blem. Gra­nica oku­po­wa­nych przez So­wie­tów Nie­miec le­żała pra­wie sto osiem­dzie­siąt ki­lo­me­trów na za­chód od sto­licy, co zna­czyło, że za­chod­nie sek­tory Ber­lina by­łyby oto­czone przez te­ry­to­rium opa­no­wane przez Ar­mię Czer­woną. Nie by­łoby z tym kło­potu, o ile Bry­tyj­czycy i Ame­ry­ka­nie utrzy­ma­liby do­bre sto­sunki z so­wiec­kimi part­ne­rami. Gdyby jed­nak ich re­la­cje miały się po­gor­szyć lub cał­ko­wi­cie za­ła­mać, za­chod­nie dziel­nice Ber­lina zo­sta­łyby cał­ko­wi­cie od­cięte.

Dy­plo­maci z Eu­ro­pej­skiej Ko­mi­sji Do­rad­czej za­pla­no­wali rów­nież, jak Ber­lin bę­dzie za­rzą­dzany. Miał mieć trój­stronny or­gan za­rzą­dza­jący, Ko­men­dan­turę, z trzema wy­zna­czo­nymi nie­ba­wem ko­men­dan­tami, jed­nym ame­ry­kań­skim, jed­nym bry­tyj­skim i jed­nym so­wiec­kim. Tą de­cy­zją stwo­rzyli sta­no­wi­ska dla trzech re­gen­tów w sta­rym stylu, dys­po­nu­ją­cych wła­dzą rzym­skich pro­kon­su­lów i au­to­ry­te­tem wschod­nich sa­tra­pów. Ci ko­men­danci wzię­liby rów­nież na swoje barki od­po­wie­dzial­ność za za­cho­wa­nie przy­ja­znych sto­sun­ków mię­dzy trzema mo­car­stwami oku­pa­cyj­nymi.

W dru­gim dniu kon­fe­ren­cji jał­tań­skiej, w po­nie­dzia­łek 5 lu­tego, trzej przy­wódcy skie­ro­wali uwagę na losy Nie­miec i ich sto­licy. Sta­lin chciał uczy­nić ten kraj „nie­zdol­nym w przy­szło­ści do po­now­nego po­grą­że­nia świata w woj­nie” i do­ma­gał się jego po­działu, ale Chur­chill przez ja­kiś czas grał na zwłokę. „Rze­czy­wi­sta me­toda wy­ty­cze­nia li­nii po­działu jest sprawą sta­now­czo zbyt skom­pli­ko­waną, by roz­strzy­gnąć ją tu­taj w ciągu pię­ciu lub sze­ściu dni – po­wie­dział. – Zaj­mu­jemy się lo­sem osiem­dzie­się­ciu mi­lio­nów lu­dzi i żeby to roz­wa­żyć, trzeba wię­cej niż osiem­dzie­się­ciu mi­nut”.

Pre­zy­dent Ro­ose­velt przy­po­mniał swoim dwóm to­wa­rzy­szom o pracy Eu­ro­pej­skiej Ko­mi­sji Do­rad­czej, zwra­ca­jąc uwagę, że re­zy­du­jący w Lon­dy­nie dy­plo­maci uzgod­nili już strefy i sek­tory oku­pa­cyjne, ale musi to jesz­cze zo­stać za­twier­dzone przez rządy trzech państw. Chur­chill po­ru­szył kwe­stię, czy Fran­cu­zom na­leży przy­znać strefę oku­pa­cyjną, zwa­żyw­szy na to, że „ich udział jest nie­zbędny do utrzy­ma­nia po­koju po wy­gra­niu wojny”. Sta­lin od­rzu­cił tę su­ge­stię. „Nie mo­żemy za­po­mnieć, że w tej woj­nie Fran­cja otwo­rzyła bramy wro­gowi”. Osta­tecz­nie jed­nak zgo­dził się, że rząd fran­cu­ski po­wi­nien uczest­ni­czyć w po­dziale łu­pów, o ile jego ka­wa­łek zo­sta­nie wy­cięty z sek­to­rów bry­tyj­skiego i ame­ry­kań­skiego.

W tym mo­men­cie roz­mowa przy­brała nie­spo­dzie­wany ob­rót. Sta­lin za­py­tał Ro­ose­velta, jak długo ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze zo­staną w Eu­ro­pie po za­koń­cze­niu wojny. Pre­zy­dent nie zwle­kał z od­po­wie­dzią: „Nie dłu­żej niż dwa lata”. Dla Chur­chilla ta de­kla­ra­cja sta­no­wiła nie­przy­jemny wstrząs. Ze względu na bez­pie­czeń­stwo po­wo­jen­nej Eu­ropy pre­mier Wiel­kiej Brty­ta­nii li­czył na dal­szą woj­skową obec­ność Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Gdyby, jak za­po­wie­dział Ro­ose­velt, ame­ry­kań­skie siły zo­stały rze­czy­wi­ście zde­mo­bi­li­zo­wane, Ar­mia Czer­wona po­zo­sta­łaby je­dyną wielką siłą woj­skową na kon­ty­nen­cie.

Każdy z trzech przy­wód­ców za­pre­zen­to­wał w Jał­cie wła­sny styl ne­go­cja­cyjny i było to przed­mio­tem licz­nych ko­men­ta­rzy roz­ma­itych ob­ser­wa­to­rów uczest­ni­czą­cych w co­dzien­nych ob­ra­dach. Bry­tyj­ski stały pod­se­kre­tarz stanu, sir Ale­xan­der Ca­do­gan, nie miał wąt­pli­wo­ści, kto był zwy­cięzcą kon­fe­ren­cji. „Spo­śród tych trzech lu­dzi to Wu­jek Joe robi zde­cy­do­wa­nie naj­więk­sze wra­że­nie – stwier­dził. – Jest bar­dzo spo­kojny i po­wścią­gliwy”. Sta­lin po­tra­fił rów­nież słu­chać. „Pre­zy­dent bez­u­stan­nie ga­dał, pre­mier grzmiał, a Joe tylko sie­dział, chło­nąc to wszystko, i był tro­chę roz­ba­wiony. Gdy wtrą­cał swoje trzy gro­sze, ni­gdy nie wy­po­wia­dał zbęd­nych słów i mó­wił bar­dzo rze­czowo”.

Opi­nię Ca­do­gana o Sta­li­nie po­dzie­lał An­thony Eden, który po­wie­dział, że Sta­lin to „naj­tward­szy orzech do zgry­zie­nia”, roz­gry­wa­jący ze­bra­nych w sali kon­fe­ren­cyj­nej im­po­nu­jąco umie­jęt­nie. „Oczy­wi­ście był to czło­wiek bez­li­to­sny i wie­dział, do czego zmie­rza. Ni­gdy nie str­wo­nił jed­nego słowa. Ni­gdy się nie obu­rzał, rzadko oka­zy­wał iry­ta­cję. Za­mknięty w so­bie, opa­no­wany, ni­gdy nie­pod­no­szący głosu, uni­kał cią­gle po­wta­rza­nych ne­ga­cji, któ­rych wy­słu­chi­wa­nie z ust Mo­ło­towa było tak nie­zno­śne. Osią­gał to, co chciał, za po­mocą sub­tel­niej­szych me­tod, nie wy­wo­łu­jąc wra­że­nia uporu”.

Na­to­miast Chur­chill wy­warł słabe wra­że­nie i był bez­u­stan­nie kry­ty­ko­wany przez człon­ków wła­snego ze­społu za to, że nie czy­tał przed­sta­wia­nych mu spra­woz­dań. „Pre­mier stra­cił nad sobą kon­trolę – za­uwa­żył Ca­do­gan, wy­słu­chaw­szy głosu Chur­chilla w dys­ku­sji o Or­ga­ni­za­cji Na­ro­dów Zjed­no­czo­nych. – Głupi sta­ruch nie uprze­dziw­szy ani sło­wem An­thony’ego ani mnie, wy­gło­sił długą prze­mowę o świa­to­wej or­ga­ni­za­cji, nie ma­jąc bla­dego po­ję­cia, o czym mówi, i czy­niąc z tego cał­ko­wity non­sens”.

Ro­ose­velt rów­nież miał dość cią­głych mo­no­lo­gów Chur­chilla – „zbyt dużo prze­mó­wień”, po­wie­dział do Ja­mesa Byr­nesa – sam jed­nak też nie stro­nił od wy­gła­sza­nia roz­wle­kłych wy­kła­dów. Boh­len, jego tłu­macz, był co­raz bar­dziej po­iry­to­wany. „Pre­zy­dent roz­wo­dził się o Niem­czech, które po­znał w 1886 roku, gdy kwi­tły nie­wiel­kie, na wpół au­to­no­miczne lan­gra­fo­stwa He­sji-Darm­stadt i Ro­then­burga”.

Sy­tu­acji nie uła­twiał fakt, że cho­roba Ro­ose­velta z każ­dym dniem się na­si­lała. Szó­stego dnia kon­fe­ren­cji osłabł do tego stop­nia, że Sta­lin i jego naj­bliżsi współ­pra­cow­nicy to­czyli z nim roz­mowy, gdy on le­żał na łożu bo­le­ści. „Był wy­raź­nie zmę­czony i wy­czer­pany – na­pi­sał je­den z nich. – Sie­dzie­li­śmy z Ro­ose­vel­tem może przez dwa­dzie­ścia mi­nut, pod­czas gdy on i Sta­lin wy­mie­niali uprzejme uwagi na te­mat zdro­wia, po­gody i uro­ków Krymu. Zo­sta­wi­li­śmy go, gdy wy­da­wało się, że zo­bo­jęt­niał i stał się dziw­nie nie­obecny, jakby nas wi­dział, lecz spo­glą­dał w dal”.

Usta­lono, że w trak­cie kon­fe­ren­cji każdy z mę­żów stanu urzą­dzi ban­kiet. Ro­ose­velt wy­dał ko­la­cję w pa­łacu w Li­wa­dii w wie­czór in­au­gu­ru­jący kon­fe­ren­cję. Sta­lin urzą­dził swój ban­kiet pią­tego dnia. Od­był się on w dłu­giej na pięt­na­ście me­trów sali ja­dal­nej pa­łacu Ju­su­powa i stoły były za­sta­wione por­ce­laną i krysz­ta­łami z naj­lep­szych mo­skiew­skich ho­teli. So­wiecki przy­wódca był w swoim ży­wiole, wi­ta­jąc z za­do­wo­le­niem „do­bre, bar­dzo do­bre” po­ro­zu­mie­nie, ja­kie za­warł z Ro­ose­vel­tem w spra­wie przy­stą­pie­nia przez Zwią­zek So­wiecki do wojny z Ja­po­nią. Do­stał do­kład­nie to, czego chciał: zdo­by­cze te­ry­to­rialne kosz­tem Ja­po­nii i przy­czó­łek w pół­nocno-wschod­nich Chi­nach. Pod­nie­siony na du­chu tym suk­ce­sem, okre­ślił ame­ry­kań­skiego pre­zy­denta mia­nem „głów­nego twórcy na­rzę­dzi, które do­pro­wa­dziły do mo­bi­li­za­cji świata prze­ciwko Hi­tle­rowi”. Wzniósł rów­nież to­ast za Chur­chilla, chwa­ląc go jako „naj­od­waż­niej­szego rzą­dzą­cego na świe­cie”. Po­tem wy­pili za bra­ter­stwo, które umoż­li­wiło trzem przy­wód­com współ­pracę w cha­rak­te­rze nie­zwy­kłych part­ne­rów.

„ chcę wy­pić za nasz so­jusz – rzekł – aby nie za­tra­cił cha­rak­teru ser­decz­no­ści i moż­li­wo­ści swo­bod­nego wy­po­wia­da­nia po­glą­dów”. Ostrzegł jed­nak, że po woj­nie o taką jed­ność celu bę­dzie trud­niej. Ich po­win­no­ścią jest „bro­nić jed­no­ści z ta­kim sa­mym en­tu­zja­zmem za­równo w cza­sie wojny, jak i w cza­sie po­koju”.

Chur­chill od­po­wie­dział z eg­zal­ta­cją. „Nie jest żadną prze­sadą ani kwie­ci­stym kom­ple­men­tem, gdy mó­wię, że ży­cie mar­szałka Sta­lina to naj­bar­dziej cenna rzecz dla na­dziei w ser­cach nas wszyst­kich. W hi­sto­rii ist­niało wielu zdo­byw­ców, ale tylko kilku z nich było mę­żami stanu. Więk­szość zmar­no­wała owoce zwy­cię­stwa z po­wodu trud­no­ści, które na­de­szły w okre­sach po­wo­jen­nych”.

Sir Ale­xan­der Ca­do­gan uwa­żał, że wy­lewny ton Chur­chilla wy­ni­kał z ogrom­nej ilo­ści spo­ży­tego prze­zeń al­ko­holu – „wia­der kau­ka­skiego szam­pana, który nad­szarp­nąłby zdro­wie każ­dego zwy­kłego czło­wieka”.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: