Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez hamulców. Ostatnia prosta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 marca 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Bez hamulców. Ostatnia prosta - ebook

Jeszcze do wczoraj Karolina chciała pozbyć się łatki perfekcjonistki i powściągliwej 40-latki, której pewnych rzeczy nie wypada robić, i… zacząć żyć.

Jeszcze do wczoraj chciała zagłuszyć rozum i dać szansę sercu, przestać odkładać siebie na jutro i kochać Nickiego.

Jednak dziś wszystko się zmieniło. Na horyzoncie pojawił się były mąż, a media obiegła informacja o tragicznym wypadku.

Jutro? To pustka. Tym bardziej ich wspólne jutro.

Poznaj zakończenie tej niezwykle namiętnej historii miłości, która według wielu nie miała prawa się udać.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-450-8
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Czy wie­rzę w miłość?

Bar­dzo czę­sto zadaję sobie to trudne pyta­nie. Bo jak po tym, co się wyda­rzyło, na­dal w nią wie­rzyć? Jak pokła­dać nadzieję, że los się jesz­cze do mnie uśmiech­nie? I jak odna­leźć w sobie choćby naj­mniej­szą iskierkę nadziei…

Chcia­ła­bym odpo­wie­dzieć, że dziś już nie wie­rzę, że teraz sta­łam się naczelną ate­istką miło­ści w tym kato­lic­kim kraju nad Wisłą… Tak byłoby mi łatwiej. Chcia­ła­bym tak mówić, ale nie mogę.

Chyba wie­rzę. Tak, wciąż wie­rzę, choć pew­nie to absur­dalna, nie­kiedy pełna idio­tycz­nej nadziei i przede wszyst­kim bar­dzo bole­sna wiara.

Współ­cze­sne pary coraz czę­ściej łączą dzieci i kre­dyty. To dru­gie nie­rzadko cemen­tuje dwoje ludzi na dłu­żej. Poza tym pustka – związ­kowy marazm. Brak tema­tów do roz­mów, brak wspól­nych pasji, powo­dów do dzie­le­nia się swo­imi pro­ble­mami czy rado­ściami, a w rezul­ta­cie brak miło­ści, czu­ło­ści i bli­sko­ści. To tak, jak­byś w wieku dwu­dzie­stu, góra trzy­dzie­stu lat men­tal­nie umarła i wege­to­wała aż do natu­ral­nej śmierci two­jego ciała. Jak­byś żyła dla prze­ży­cia, nie dla życia.

Nie wynio­słam z domu dobrych wzor­ców rela­cji part­ner­skich. Moi rodzice nie przy­go­to­wali mnie do związku peł­nego miło­ści z tej pro­stej przy­czyny: sami takiego nie stwo­rzyli. Lecz matka jed­nego mnie nauczyła. Cza­sem w imię miło­ści trzeba coś poświę­cić, dać coś od sie­bie, wyrzec się cze­goś ze względu na drugą osobę i jej szczę­ście. Bo w miło­ści nie ma miej­sca na ego­izm.

Wie­rzę w to bar­dzo, więc chyba wie­rzę w miłość.

Jesz­cze moc­niej wie­rzę w to, że każda osoba, którą spo­ty­kamy, poja­wia się w kon­kret­nym celu. Jej obec­ność w naszym życiu może się oka­zać dla nas bole­sną lek­cją, błę­dem, nauczką… Może też być sza­loną przy­jaź­nią, nie­za­po­mnianą miło­ścią, nowym źró­dłem wiary i nadziei albo przy­po­mnie­niem, że czas ucieka i nie można dłu­żej cze­kać, tra­cić go na tok­syczne rela­cje, nudne życie, odkła­da­nie reali­za­cji marzeń.

Bo ni­gdy nie wiemy, czy to nie nasz ostatni wschód słońca, ostat­nia kawa, ostatni deser, ostatni poca­łu­nek, ostat­nie spoj­rze­nie w oczy naszej miło­ści, ostatni dotyk dłoni, ostat­nie „kocham cię”.BIEG 1

Kiedy dociera do cie­bie infor­ma­cja o wypadku lub śmierci bli­skiej osoby, masz wra­że­nie, jak­byś to ty tra­ciła życie. Odbiera ci wła­dzę w rękach, nogach, nawet głowa jest jakby nie twoja. To pierw­sza faza. Szok, odre­al­nie­nie, nie­do­wie­rza­nie, sta­now­cze odrzu­ca­nie wszel­kich infor­ma­cji.

Nie możesz zebrać myśli, nie wiesz, co robić albo czego nie robić. Czu­jesz się tak, jakby zostały ci ode­brane wszyst­kie funk­cje życiowe. Nic nie wiesz.

Cho­ciaż w moim przy­padku coś jed­nak jest jasne…

*

– Cho­lera, co ty robisz! – pro­te­stuję.

– Wra­cam do domu – mru­czy, pró­bu­jąc ponow­nie się­gnąć war­gami moich ust.

Tym razem jestem od niego szyb­sza. Gwał­tow­nym ruchem odpy­cham Daniela, czym wpra­wiam go w osłu­pie­nie.

– Do reszty zgłu­pia­łeś?! – pytam, ocie­ra­jąc wil­gotne wargi, po czym ruszam do tele­wi­zora i pod­krę­cam gło­śność.

Mój były wygląda tak, jak­bym mu wła­śnie powie­działa, że tak naprawdę od zawsze wolę kobiety.

– „Wra­cam do domu”? Co to w ogóle ma być?! Nie wysze­dłeś po mleko przed kwa­dran­sem, roz­wie­dli­śmy się prze­szło rok temu. Masz nową żonę i dziecko w dro­dze… Pamię­tasz?! A może oprócz kry­zysu wieku śred­niego prze­cho­dzisz rów­nież wcze­sne sta­dium alzhe­imera?! – Widok miny Daniela spra­wia, że zdu­szam złość. Biorę głę­boki wdech. – Prze­pra­szam, nie powin­nam tego mów… – Zawie­szam się.

Dzien­ni­karz recy­tuje stan­dar­dową for­mułkę zare­zer­wo­waną na wypa­dek nie­ocze­ki­wa­nych incy­den­tów, poda­jąc przy tym skąpe infor­ma­cje. Jed­nym zda­niem gówno wie, ale dba o oglą­dal­ność, nie­ważne, że żeruje na czy­jejś tra­ge­dii. Nor­mal­nie wyklę­ła­bym go pod nosem i zmie­niła kanał, ale… nie tym razem.

Moje oczy stają się coraz więk­sze, a gdy dostrze­gam na nagra­niu zna­jomy tor moto­cros­sowy, poja­wiają się w nich łzy.

– Masz rację. – Daniel staje obok mnie z miną skru­szo­nego szcze­niaka.

Cho­lera! On myśli, że to przez niego. Nie mam na to czasu.

– Nie powi­nie­nem… – pró­buje wyja­śniać mój eks.

Nie słu­cham, co mówi, chwy­tam tele­fon i torebkę i ruszam do wyj­ścia.

– Karola?! Co ty robisz?! Gdzie…

– Muszę! Zaopie­kuj się Ted­dym! – wołam, bie­gnąc do auta.

*

Na tra­sie liczą­cej ponad dwie­ście pięć­dzie­siąt kilo­me­trów zła­ma­łam chyba wszyst­kie moż­liwe prze­pisy ruchu dro­go­wego. Wyko­na­łam też z milion połą­czeń do Nic­kiego. Bez skutku. Prze­szłam wszyst­kie moż­liwe fazy reak­cji. Zaprze­cza­łam. Nie dowie­rza­łam. Ana­li­zo­wa­łam to, co wiem. Czę­ściowo godzi­łam się z tym, co moż­liwe. Ciska­łam gromy na wszyst­kich (w odróż­nie­niu ode mnie jadą­cych prze­pi­sowo) kie­row­ców na lewym pasie auto­strady. Zaczę­łam się tar­go­wać z Bogiem, z dia­błem, ze Szczy­glem (który miał zdo­być dla mnie klu­czowe infor­ma­cje), a nawet ze sobą, obie­cu­jąc, że „jeśli on prze­żyje, to ja już ni­gdy…”.

Do szpi­tala doje­cha­łam w nie­unik­nio­nej fazie depre­sji, ocze­ku­jąc naj­gor­szego. Uświa­do­mi­łam sobie, że spie­przy­łam na całego, bo już nie zdążę powie­dzieć mu tego, co zamie­rza­łam, bo może nawet nie będę miała oka­zji go zoba­czyć , dotknąć, przy­tu­lić…

– Prze­pra­szam, nie może pani tam wejść!

Z oddali dobiega mnie głos pra­cow­nicy szpi­tala, lecz ja sta­ram się nie sły­szeć tego zakazu i przy­spie­szam kroku.

– Halo, sły­szy mnie pani?! Do pani mówię!

Ostat­nie słowa kobiety są niczym wystrzał na start. Zry­wam się do sprintu i wśli­zguję przez szklane drzwi, a tam…

– O Boże! – wzdy­cham, po czym dostaję hiper­wen­ty­la­cji albo cze­goś w rodzaju zawału.

Wszystko jedno, bo zauwa­żam Nic­kiego i pękam. Mój pro­fe­sjo­nalny pan­cerz się kru­szy. Sta­lowe nerwy, któ­rych nie­je­den dzien­ni­karz przez lata mi zazdro­ścił, i wyćwi­czone nie­oka­zy­wa­nie emo­cji to już prze­szłość. Jak ni­gdy do tej pory zale­wam się łzami.

Chło­pak natych­miast zrywa się z ławki i pod­biega do mnie, ja tym­cza­sem nie mogę się poru­szyć. Stoję, jak­bym miała beto­nowe buty. Nawet gdy pie­lę­gniarka wraz z ochro­nia­rzem cią­gną mnie w stronę wyj­ścia, ani drgnę. Pła­czę histe­rycz­nie i nie sły­szę, co Nicki mówi per­so­ne­lowi szpi­tala. Ci po chwili pusz­czają mnie.

– Myśla­łam… myśla­łam, że… bo nie odbie­ra­łeś… a w tele­wi­zji… Dzwo­ni­łam… i pisa­łam, bo chcia­łam ci powie­dzieć coś waż­nego… a ty… – Led­wie skła­dam zda­nia.

Nicki pod­cho­dzi do mnie. A kiedy wyciąga ręce i mnie obej­muje, jesz­cze bar­dziej się roz­kle­jam.

– Spo­koj­nie – szep­cze tuż przy moim uchu.

O Boże. Jest! To on. Ten głos. Ten zapach skóry. To cie­pło ciała. Mój „cały jak marze­nie”.

– Myśla­łam, że nie żyjesz! – szlo­cham.

– Nie było mnie tam.

Zasko­czona potrzą­sam głową, trudno mi uwie­rzyć w to, co sły­szę.

– To zna­czy byłem, ale tylko przez chwilę, bo… No chcia­łem do cie­bie poje­chać, bo to wszystko było idio­tyczne… Spier­do­li­łem, wiem. Zacho­wa­łem się jak idiota. Ni­gdy nie zosta­wiam w taki spo­sób spraw, więc posta­no­wi­łem, że…

– To dla­czego nie odbie­ra­łeś?!

Nicki wypusz­cza mnie z uści­sku i wyciąga z kie­szeni coś, co praw­do­po­dob­nie kie­dyś było smart­fo­nem. Teraz jest czymś, po czym (jestem tego pewna na sto pro­cent) prze­je­chał moto­cykl, może nawet dwa.

– Udu­szę cię! – war­czę na widok roz­wa­lo­nego tele­fonu.

– A co? Już się nasta­wi­łaś, że jestem mar­twy? – żar­tuje i posyła mi ten swój prze­klęty uśmiech.

– To nie jest zabawne! – Sztur­cham go w ramię, po czym przy­tu­lam mocno, jak­bym spraw­dzała, czy fak­tycz­nie jest cały i zdrowy. – Tak się o cie­bie bałam – pła­czę.

W tym momen­cie roz­brzmiewa dono­śny dzwo­nek czy­je­goś tele­fonu. Orien­tuję się, że nie jeste­śmy sami. Tuż przy drzwiach bloku ope­ra­cyj­nego sie­dzą jakiś bro­daty facet w śred­nim wieku oraz kilku męż­czyzn, któ­rych chyba znam z meczów, choć teraz, gdy nie są ubrani w spor­towe kom­bi­ne­zony, trudno mi to oce­nić. Nie zmie­nia to faktu, że są tu, a ja… Cho­lera! Natych­miast odsu­wam się od Nic­kiego, ukrad­kiem wycie­ram twarz i w eks­pre­so­wym tem­pie sta­ram się dopro­wa­dzić do względ­nego porządku czy raczej stanu stan­dar­do­wej Karo­liny Sza­rzyń­skiej.

– Chcia­łaś mi coś powie­dzieć. Podobno waż­nego. – Nicki wygląda na nie­wzru­szo­nego tą sytu­acją. – To mów.

– Nie… To zna­czy tak, ale to może pocze­kać – mam­ro­czę, uda­jąc, że szu­kam cze­goś w torebce. Tak naprawdę pró­buję ukryć zaże­no­wa­nie wła­sną postawą i wylew­no­ścią uczuć przed obcymi ludźmi. – Powiem ci póź­niej, jak będziemy sami.

– Teraz jest już póź­niej, niż ci się wydaje – komen­tuje oschłym tonem Nicki. – Myśla­łem, że to wła­śnie zro­zu­mia­łaś, jadąc pra­wie trzy­sta kilo­me­trów tylko po to, by mnie udu­sić, w razie gdy­bym jed­nak nie był mar­twy.

Gdy wypo­wiada ostat­nie słowo, ponow­nie coś we mnie pęka. Znów zale­wam się łzami.

– Ej, nie płacz! Pro­szę. – Chło­pak przy­ciąga mnie do sie­bie i ota­cza ramio­nami. – Żar­to­wa­łem. Chcia­łem ci tylko uzmy­sło­wić, że…

– Kocham cię – szep­czę.

Czuję, jak jego roz­luź­nione przed momen­tem ciało nagle się spina.

– Powtórz.

Pod­no­szę wzrok i patrzę na niego. Jest nie­pewny, wyraź­nie zasko­czony tym, co usły­szał.

– Panie Kno­xville, kocham pana – powta­rzam z uśmie­chem, choć w moich oczach na­dal lśnią łzy. Od kiedy sta­łam się taką histe­ryczką, która nie potrafi zapa­no­wać nad wła­snymi emo­cjami?! – I prze­pra­szam za wszystko, co wtedy powie­dzia­łam i zro­bi­łam. Zacho­wa­łam się idio­tycz­nie. Prze­pra­szam. – Milknę, wycze­ku­jąc z jego strony komen­ta­rza, ale gdy to nie nastę­puje, dodaję: – To było to coś waż­nego, co chcia­łam ci powie­dzieć.

I wtedy nastę­puje jakaś nie­uchwytna zmiana. W jego oczach dostrze­gam coś, czego jesz­cze nie widzia­łam.

– Ja panią też, pani Karo­lino, nawet bar­dzo – wyznaje, pstry­ka­jąc mnie w nos. – Ale żebym ci uwie­rzył tak na sto pro­cent… całuj.

Na jego usta wkrada się cwany uśmiech. Dobrze wie, że tego nie zro­bię, że nie odważę się przy gapiach. To mój czuły punkt.

– W takim razie umie­ram – oświad­cza, po czym odwraca się i woła do męż­czy­zny w oddali: – Bobby, jak teraz umrę, to będzie jej wina. Zapa­mię­taj i dopil­nuj, żeby wszy­scy się o tym dowie­dzieli!

Ach, no tak, teraz już wiem! To opie­kun z firmy spon­so­ru­ją­cej więk­szość zawod­ni­ków i imprez spor­to­wych. Widzie­li­śmy się już wie­lo­krot­nie, nie tylko na obiek­tach żuż­lo­wych, a jed­nak dziś zupeł­nie nie przy­po­mina sie­bie. Pod­krą­żone oczy, blada cera, nos w ekra­nie komórki. Dopiero po chwili męż­czy­zna odrywa wzrok od tele­fonu i kręci głową. Nawet z tej odle­gło­ści można dostrzec cień uśmie­chu na jego zmę­czo­nej twa­rzy.

– Jesteś nie­po­prawny – oznaj­miam.

Nicki pochyla twarz i mru­czy tuż przy moim uchu:

– Nie bar­dziej niż twój tyłek w tych jean­sach.

W chwili, gdy jego dłoń ześli­zguje się z mojego bio­dra, drzwi za nami otwie­rają się z hukiem. Do środka wkra­cza pew­nym kro­kiem Woro­now. W swoim ojczy­stym języku powta­rza w kółko do pie­lę­gniarki, która pró­buje go zatrzy­mać: „Nic nie rozu­miem”. Dosko­nale wie, co do niego mówi, ale ją igno­ruje.

– Pro­szę go zosta­wić – odzywa się Nicki.

– I co? Co z nim?! – Emil w ułamku sekundy traci pew­ność sie­bie i wpa­truje się w nas.

Nic nie rozu­miem. O co tu cho­dzi? O kogo on pyta? Prze­cież skoro Nicki stoi tutaj i nic mu nie jest, to…

– Mam tego dosyć! – war­czy pie­lę­gniarka. – Pro­szę pań­stwa, to nie jest klu­bo­ka­wiar­nia, tylko szpi­tal! A pań­stwa jest coraz wię­cej, co chwilę docho­dzi ktoś nowy. Wszy­scy mnie prze­ko­nu­je­cie, że musi­cie tu być. To nie jest pik­nik!

– To aku­rat wiemy. Nie ma żar­cia – wtrąca Woro­now, ale szybko zostaje zru­gany spoj­rze­niem Bobby’ego.

Pie­lę­gniarka bie­rze głę­boki wdech.

– Pan Cle­ver jest ope­ro­wany i aktu­al­nie nie potrze­buje pań­stwa pomocy, tylko naszej. Pro­szę się prze­nieść gdzie indziej. Tu może zostać tylko naj­bliż­sza rodzina.

O mój Boże.

*

Trudno było prze­ko­nać Nic­kiego, że pie­lę­gniarka ma rację, a jesz­cze trud­niej nakło­nić go do opusz­cze­nia szpi­tala. W końcu jed­nak uległ moim per­swa­zjom i oboje poje­cha­li­śmy do jego domu. Ope­ra­cja Chrisa ma potrwać co naj­mniej pięć godzin. To jedy­nie pro­gno­zo­wany czas trwa­nia zabiegu, zwa­żyw­szy, że po upadku przez pra­wie godzinę chło­pak był nie­przy­tomny. Z tego, co udało mi się wychwy­cić z rela­cji Nic­kiego, Cle­ver stra­cił pano­wa­nie nad moto­cy­klem i wypu­ścił go z rąk. W wypadku doszło do zmiaż­dże­nia jego ciała. Ponoć ist­nieje praw­do­po­do­bień­stwo uszko­dze­nia rdze­nia krę­go­wego, co wiąże się z utratą wła­dzy w nogach, jed­nak nikt ze zgro­ma­dzo­nych w szpi­talu nie chciał przy­jąć tego do wia­do­mo­ści. Matka Chrisa, która mieszka w Austra­lii, ma przy­le­cieć dopiero jutro póź­nym wie­czo­rem, do tego czasu na miej­scu pozo­staje Bobby.

– Powi­nie­nem tam być.

Sły­szę to po raz setny, spo­glą­dam na Nic­kiego i powta­rzam:

– Zjesz coś, prze­śpisz się i wró­cisz do szpi­tala.

Otwie­ram drzwi jego miesz­ka­nia i wpusz­czam go do środka.

– To mój przy­ja­ciel.

To, co maluje się w jego oczach, boli. Zarówno jego, jak i mnie. Nie wiem, co się czuje w takim momen­cie, mogę się tylko domy­ślać. Zazwy­czaj stoję po dru­giej stro­nie bary­kady, jedy­nie infor­mu­jąc widzów o skali pro­blemu. Sama nie prze­ży­wam go wewnętrz­nie. I nie, wcale nie jestem zgorzk­niałą babą. To wyuczony odruch obronny, w prze­ciw­nym razie już dawno wpa­dła­bym w depre­sję.

– Wiem. – Kładę mu dłoń policzku. – Ale teraz nie możesz mu w żaden spo­sób pomóc.

– Na pewno jest coś, co…

Widzę, jak ogar­nia go wście­kłość, dla­tego nie pozwa­lam mu dokoń­czyć, tylko z bru­talną szcze­ro­ścią oznaj­miam:

– W tym momen­cie możesz tylko ogar­nąć sie­bie, i powi­nie­neś to zro­bić. Adre­na­lina w końcu opad­nie, a Chris, gdy się wybu­dzi, będzie potrze­bo­wał pomocy naj­bliż­szych. – Mam pełną świa­do­mość, że chło­pak nie bie­rze pod uwagę, w jak cięż­kim sta­nie jest jego kolega. Biorę głę­boki oddech i dodaję: – Posłu­chaj, to nie będzie sprint. On nie ock­nie się jutro i jak za dotknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki wsią­dzie na motor i poje­dzie na zawody. Przy­go­tuj się na długi i ciężki mara­ton. Nawet jeśli okaże się, że jego ciało będzie w stu pro­cen­tach sprawne, pozo­staje jesz­cze głow…

– Miał kask i wyklu­czy… – Nicki nie koń­czy zda­nia, bo dociera do niego, że ist­nieją rany nie­wi­doczne dla oczu.

Odpor­ność ciała na ból to jedno, ale umysł ludzki to coś zupeł­nie innego. We współ­cze­snej histo­rii sportu wielu nie zdo­łało się pod­nieść po wypad­kach.

– Weź prysz­nic, a ja zro­bię coś do jedze­nia – pro­po­nuję.

*

Dwa kwa­dranse póź­niej koń­czę danie – naj­prost­sze oraz jedyne moż­liwe do przy­go­to­wa­nia z pro­duk­tów, jakie zna­la­złam w miesz­ka­niu Nic­kiego. Maka­ron aglio e olio. Nie­stety Nicki jesz­cze nie wyszedł z łazienki. Na­dal sły­chać szum wody.

Wołam go, lecz nie sły­szę odpo­wie­dzi. Odcze­kuję kilka minut, ale gdy odgłosy leją­cej się wody nie ustają, ruszam do łazienki.

– Nicki, woła…

Milknę, widząc, jak stoi pod ścianą desz­czu w total­nej roz­sypce. Nie potra­fię powie­dzieć niczego pokrze­pia­ją­cego w takiej chwili. Zresztą nawet gdy­bym potra­fiła, co by to zmie­niło? Czy jeśli powiem: „Nie martw się”, to prze­sta­nie się mar­twić? Albo czy go pocie­szę, mówiąc: „Wszystko będzie dobrze”?

Nie.

Dla­tego po pro­stu roz­bie­ram się i staję za jego ple­cami.

– Mogę? – pytam cicho, muska­jąc pal­cami jego ciało, a gdy potwier­dza ski­nie­niem głowy, obej­muję go czule.

– On… on… przez godzinę leżał… Wyglą­dał tak, jak… jakby… już go nie było.

Tembr jego głosu przy­pra­wia mnie o dresz­cze, ale dopiero gdy odwraca się w moją stronę i widzę jego zapła­kaną twarz, tracę grunt pod nogami.

– Myśla­łem, że… Jeśli znowu mnie to spo­tka… Jeśli będę na miej­scu, to… to… Kurwa, gdyby nie było tam Bobby’ego, nic bym… To on go reani­mo­wał, a ja tylko…

Nie pozwa­lam mu dokoń­czyć, bo jego słowa brzmią jak lincz na samym sobie, a to w tej chwili naj­gor­sze, co Nicki może sobie zro­bić. Czasu nie cof­nie. Swo­jej reak­cji i postę­po­wa­nia rów­nież. Przy­tu­lam go mocno, bo to jedyne, co teraz mogę zro­bić. Chcę cho­ciaż w mini­mal­nym stop­niu zabrać jego smu­tek i ból. Nie mam tyle odwagi, by zapy­tać, co miał na myśli, mówiąc, że znowu go to spo­tkało. Nie dziś. Nie teraz.

– Spo­koj­nie – szep­czę, muska­jąc ustami raz po raz jego skroń.

Jesz­cze długi czas sto­imy sple­ceni i nie ma w tym geście ani grama sek­su­al­no­ści. Bo nie jeste­śmy jedy­nie fizycz­nie nadzy, men­tal­nie rów­nież. Bez­bronni, cier­piący i odarci z nadziei. W takiej chwili potrze­bu­jemy dru­giego czło­wieka, jego bli­sko­ści, dotyku. Ani świat, ani tym bar­dziej jaki­kol­wiek zwią­zek dwóch osób nie kręci się tylko wokół seksu. To mit. Szko­dliwy, jed­nak tylko mit. Bli­skość fizyczna to coś, co może pod­trzy­my­wać rela­cję, wznie­cać i pod­sy­cać żar, prze­no­sić nas do gwiazd… ale dopiero bli­skość umy­słowa to dopiero kosmos.

I chyba na tym wła­śnie polega proza życia.BIEG 2

Noc nale­żała do tych z gatunku cięż­kich i nie­prze­spa­nych. U mnie to wyćwi­czona reak­cja, zbo­cze­nie zawo­dowe. Bycie w sta­nie cią­głego czu­wa­nia, gdy dzieje się coś nie­spo­dzie­wa­nego. Z przy­zwy­cza­je­nia bez końca spraw­dza­łam wszel­kie wia­do­mo­ści i newsy w inter­ne­cie na temat wypadku Cle­vera. Więk­szość to nie­stety domy­sły i bzdury nie­ma­jące nic wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią.

O świ­cie zadzwo­nili do mnie z pracy, infor­mu­jąc, że oprócz wie­czor­nego wyda­nia wia­do­mo­ści spor­to­wych i wybła­ga­nego prze­ło­że­nia na noc – ze względu na mój przy­jazd do Toru­nia – spraw­dza­nia mon­tażu nowego odcinka pro­gramu mam zja­wić się nieco wcze­śniej na spe­cjalne wej­ście na żywo w ser­wi­sie dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzin­nych infor­ma­cji z Pol­ski i ze świata. Jako nie­umie­jąca odma­wiać matka Teresa oczy­wi­ście się zgo­dzi­łam. Co za tym idzie muszę jak naj­szyb­ciej zbie­rać się w drogę do War­szawy.

Kiedy znaj­du­jemy się nie­opo­dal szpi­tala, zjeż­dżam na pobo­cze i mówię:

– Nie mogę zostać.

Nicki wygląda tak, jakby dostał obu­chem w głowę. Cho­ciaż… można rzec, że zacho­wuje się tak od wczo­raj. Po ledwo prze­spa­nej nocy jest wycień­czony, więc spo­koj­nie mu wyja­śniam:

– Muszę jechać do pracy, mam ser­wis infor­ma­cyjny i nockę w mon­tażu, i…

Mam wra­że­nie, że jest roz­cza­ro­wany, może nawet smutny. To chyba to. Odru­chowo przy­bie­ram postawę empa­tyczną i jak powie­działby Kostek, prze­ista­czam się w zbaw­czy­nię całego świata, która bie­rze na swoje barki pro­blemy i tro­ski nie tylko wła­sne, ale także innych wokół, aby udo­wod­nić, że dam radę. Komu udo­wod­nić? Hm, tego na­dal nie usta­lono.

– Myśla­łem, że…

Cho­lera! Jest gorzej, niż przy­pusz­cza­łam. Nie mam wyj­ścia, muszę zro­bić wszystko, by tu jak naj­szyb­ciej wró­cić. On mnie potrze­buje. To pewne.

W tym momen­cie mój syn wyszep­tałby mi do ucha: „A nie mówi­łem? Uszczę­śli­wiasz wszyst­kich na siłę”.

– Mogę przy­je­chać jutro z samego rana… Cho­ciaż nie, naj­pierw muszę odwieźć chłop­ców do szkoły. To mój tydzień. – Zawie­szam się na moment, czu­jąc w kościach, że dosto­so­wa­nie mojego gra­fiku do jego potrzeb tym razem nie będzie takie pro­ste. – No ale potem mogę przy­je­chać. Zadzwo­nię do Wiki, może mogłaby się zająć …

– Dasz mi dokoń­czyć? – prze­rywa mi, zasła­nia­jąc dło­nią moje usta. – Myśla­łem, że masz wolne, skoro tu przy­je­cha­łaś. Gdy­bym wie­dział, nie pozwo­lił­bym ci zostać. Nie spa­łaś w nocy, a teraz masz jechać taki kawał i kolejną noc nie zmru­żyć oka.

– Ale, ale ja…

Jestem total­nie zasko­czona jego reak­cją. Spo­dzie­wa­łam się tego, co zawsze. Że muszę się poświę­cać dla innych. Muszę sta­wiać męża, part­nera, dzieci, rodzi­ców, pra­co­dawcę ponad sie­bie. Ja jestem na sza­rym końcu tej hie­rar­chii – od zawsze i na zawsze.

– No wła­śnie ty! Nie spa­łaś, nie jadłaś, jecha­łaś tyle kilo­me­trów i teraz znowu to samo! Wiesz, ile wypad­ków powo­dują zestre­so­wani, nie­wy­spani i zde­kon­cen­tro­wani kie­rowcy? Tu nie cho­dzi tylko o cie­bie, ale też o innych na dro­dze!

*

W tam­tym momen­cie wydał mi się bar­dziej doj­rzały, niż wyni­ka­łoby to z metryki. To były te krót­kie chwile, gdy zamie­nia­li­śmy się rolami. Chwile, które zawsze wspo­mi­nam z uśmie­chem.

*

– Zde­cy­do­wa­nie wolę, gdy zacho­wu­jesz się na tyle lat, ile masz, a nie glę­dzisz jak stary pryk – stwier­dzam żar­to­bli­wie i mru­gam do niego.

– Gdy­byś ty zacho­wy­wała się odpo­wie­dzial­nie, nie musiał­bym zwra­cać ci uwagi.

Choć mówi poważ­nie, widzę, jak wewnętrz­nie się uśmie­cha.

– Zapo­mnia­łeś dodać: „odpo­wie­dzial­nie i sto­sow­nie do wieku”.

– Ja nie mam cho­rej obse­sji na punk­cie wieku, tak jak co ponie­któ­rzy w tym aucie. – Wymow­nie spo­gląda na mnie. – Mogę nawet się poku­sić o stwier­dze­nie, że mam to total­nie w dupie.

Nicki śmieje się pierw­szy raz od ponad dwu­dzie­stu czte­rech godzin, i jest to coś pięk­nego. Ja jed­nak ten moment szczę­ścia psuję.

– Muszę jechać. Prze­pra­szam. I nie mogę cię odwieźć pod sam szpi­tal, bo tam… – Ciężko wzdy­cham. – Tam jest stado hien. Ty też nie powi­nie­neś wcho­dzić głów­nym wej­ściem, chyba że chcesz być zaata…

– Wiem. Bobby będzie cze­kał z dru­giej strony szpi­tal­nego skrzy­dła.

*

Droga do War­szawy upły­nęła mi w eks­pre­so­wym tem­pie. Wspo­ma­gana solidną por­cją kofe­iny nie czu­łam zmę­cze­nia. Ba! Zdą­ży­łam przy­go­to­wać w domu obiad na dwa kolejne dni, nieco uprząt­nąć bała­gan przed powro­tem chłop­ców, a także przy­go­to­wać się do rela­cji tyle, ile byłam w sta­nie, ponie­waż na­dal nie zna­łam powodu nie­pla­no­wa­nego wej­ścia na żywo na antenę. Po przyj­ściu do pracy wypa­truję Mar­cina, a kiedy już go odnaj­duję, z mar­szu pytam:

– Cześć! Co to za nagłe wej­ście? Masz dla mnie jakie­goś newsa? Spie­szy­łam się i nie mia­łam czasu przej­rzeć wia­do­mo­ści.

Mar­cin otwiera usta i od razu je zamyka. Ciężko wzdy­cha i prze­ciera dło­nią twarz.

– Irek chce, żebyś była infor­ma­to­rem w związku z wypad­kiem Cle­vera…

Nie wiem, czy Szczy­giel powie­dział coś jesz­cze. Mój mózg zalewa fala wście­kło­ści. W eks­pre­so­wym tem­pie gnam wprost do gabi­netu szefa.

– Nie ma mowy! – syczę, wcho­dząc bez puka­nia.

– Dzień dobry, Karola. Cie­szę się, że cię widzę całą i zdrową.

Irek zdaje się nie­wzru­szony, choć dobrze wiem, że udaje. Zawsze tak robi, gdy chce ugrać coś nie­re­al­nego.

– Nie zro­bię tego. Znajdź innego pionka. Nie będę prze­ka­zy­wać plo­tek wyssa­nych z palca. Nie po to…

– A kto powie­dział, że to mają być domy­sły?

– Prze­cież to oczy­wi­ste. Nikt z nas nie ma wglądu w doku­men­ta­cję medyczną. A z tego, co mi wia­domo, ani ja, ani ty nie mamy wykształ­ce­nia medycz­nego i nie pra­cu­jemy w tam­tym szpi­talu.

– Ale ty – Irek spo­gląda na mnie śmier­cio­no­śnym wzro­kiem – masz infor­ma­cje z pierw­szej linii.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Sta­ram się zacho­wać poke­rową twarz.

– Oj, Karola, prze­cież dobrze wiemy, WSZY­SCY – szef z pre­me­dy­ta­cją pod­kre­śla wagę tego słowa – wiemy, jak jest. Jeste­śmy doro­śli. Po co te pod­chody? Wyko­rzy­staj swoją wie­dzę i daj widzom to, czego pra­gną.

Leka­rze skła­dają przy­sięgę Hipo­kra­tesa, któ­rej główne zało­że­nie to „Po pierw­sze nie szko­dzić”. Roz­po­czy­na­jąc moją dzien­ni­kar­ską przy­godę, zło­ży­łam przy­rze­cze­nie „bogini dzien­ni­kar­stwa”, że zacho­wam moral­ność, empa­tię, bez­stron­ność i ni­gdy, ale to ni­gdy nie będę sze­rzyć nie­spraw­dzo­nych infor­ma­cji, domy­słów, hej­ter­skich plo­tek. Za żadne pie­nią­dze. Ni­gdy nie upadnę tak nisko.

– Jak pod­kre­śli­łeś, wszy­scy dobrze wiemy, że nie zaj­muję się sek­cją przy­pusz­czeń i plo­te­czek oraz cenię sobie i na­dal sta­ram się zacho­wać swoją pry­wat­ność. – W tym momen­cie po raz pierw­szy w życiu brzmię ostro i dosad­nie w roz­mo­wie z sze­fem. – A skoro jeste­śmy doro­śli, to pozwolę sobie puścić tę roz­mowę w nie­pa­mięć. Miłego dnia – dodaję, odwra­ca­jąc się ku wyj­ściu.

– Trudno. Mam w zana­drzu kilka innych pań, które na pierw­szym miej­scu sta­wiają pracę i dobro firmy, a nie dąsają się jak księż­niczki.

Wzdry­gam się i zatrzy­muję.

– Gro­zisz mi zwol­nie­niem? Już mam się bać? – Choć nie chcę, par­skam ner­wo­wym śmie­chem.

– Skądże. Jedy­nie ostrze­gam. – Irek bez­czel­nie mie­rzy mnie wzro­kiem. – I uzmy­sła­wiam, że nie jesteś jedyną ładną blon­dynką, która umie czy­tać z kartki infor­ma­cje. Na twoje miej­sce czeka rze­sza uta­len­to­wa­nych mło­dych dam.

*

Nie mia­łam wyboru. Musia­łam zająć znane mi miej­sce przed kamerą i z wyuczo­nym wdzię­kiem wyre­cy­to­wać wszyst­kie infor­ma­cje dnia plus bonu­sowy news, który miał spe­cjalny czas ante­nowy.

*

– Łączymy się na żywo! – woła Grze­siek, kie­row­nik planu. – Wcho­dzimy za trzy, dwa…

– Witaj, Marku – pozdra­wiam pre­zen­tera z kanału infor­ma­cyj­nego, który zapo­wie­dział moje wej­ście.

– Karo­lino, co możesz nam powie­dzieć o sta­nie pana Cle­vera? Czy leka­rzom udało się przy­wró­cić funk­cje życiowe? Z tego, co nam wia­domo, od chwili wypadku Chris Cle­ver jest nie­przy­tomny.

Choć wewnętrz­nie mam ochotę odpo­wie­dzieć: „Gówno!”, przy­kle­jam na twarz uśmiech i mówię:

– Chyba nie będzie to nie­pro­fe­sjo­nalne z mojej strony, jeśli poku­szę się o stwier­dze­nie, że wczo­raj cała Pol­ska wstrzy­mała oddech, usły­szaw­szy prze­ra­ża­jącą wia­do­mość o wypadku, jaki wyda­rzył się w Toru­niu.

– Tak, to prawda. Ale co wiemy na temat stanu zdro­wia pacjenta? Czy to prawda, że pan Cle­ver ma nie­do­wład koń­czyn? – dopy­tuje dzien­ni­karz. – Podobno ktoś z jego bli­skiego oto­cze­nia potwier­dził, że w momen­cie gdy służby ratun­kowe poja­wiły się na torze moto­cros­so­wym, Chris skar­żył się na brak czu­cia w nogach.

Sły­sząc ten stek bzdur, mam ochotę co naj­mniej prze­wró­cić oczami. Nie robię tego jed­nak, bo wiem, co by mi za to gro­ziło. Prawda jest taka, że jako dzien­ni­karka zawsze muszę wybie­rać mię­dzy mówie­niem tego, co naprawdę myślę, a co powie­dzieć muszę. Na uła­mek sekundy spo­ty­kam się wzro­kiem ze Szczy­glem. Zauwa­żam jego cyniczny uśmiech i już wiem, co mam robić.

– Co prawda nie mam medycz­nego wykształ­ce­nia, ale wydaje mi się to nie­praw­do­po­dobne, by osoba, która podobno była od chwili wypadku nie­przy­tomna, mogła się skar­żyć na brak czu­cia w koń­czy­nach. – I szach. Widzę po oczach dru­giego kore­spon­denta, że nie wie, co powie­dzieć. Total­nie zgłu­piał, dla­tego kon­ty­nu­uję: – Nie­mniej jed­nak Chris Cle­ver znaj­duje się w jed­nym z naj­lep­szych szpi­tali w naszym kraju i jest pod opieką wyspe­cja­li­zo­wa­nego zespołu medycz­nego, który robi wszystko, co w jego mocy. Są to fachowcy, któ­rzy nie mają w zwy­czaju chwa­lić dnia przed zacho­dem słońca, toteż nie udzie­lają przed­wcze­śnie żad­nych infor­ma­cji na temat stanu zdro­wia swo­jego pacjenta. Rzecz­nik szpi­tala rów­nież odma­wia komen­ta­rza w tej spra­wie.

– Rozu­miem, na ten moment jest wiele nie­wia­do­mych.

Dobrze wiem, że gość nic nie rozu­mie, bo zapewne miał donos od Irka, że wyśpie­wam wszystko, jak leci.

– Jed­nakże poja­wiły się głosy, że to było nie­od­po­wie­dzialne zacho­wa­nie pana Cle­vera, by na kilka dni przed fina­łami ligi szar­żo­wać na moto­rze. Moto­cross to jed­nak bar­dzo nie­bez­pieczne hobby.

Co za per­fidny… Okej, skoro tak grasz, to posłu­chaj tego.

– Tak, to prawda, ale nie tylko moto­cross jest nie­bez­pieczny, pra­wie każdy sport pociąga za sobą ryzyko wypadku czy kon­tu­zji prze­kre­śla­ją­cej karierę. – Marek zapala się jak pochod­nia, naj­wi­docz­niej myśląc, że udało mu się mnie pocią­gnąć za język. – Acz­kol­wiek nie­bez­pieczna jest rów­nież rekre­acyjna jazda na rowe­rze bądź na rol­kach, nie mówiąc już o kie­ro­wa­niu autem albo prze­cho­dze­niu przez ulicę. Zda­niem nie­któ­rych śmier­tel­nym zagro­że­niem jest nawet pro­wa­dze­nie wła­snej dzia­łal­no­ści gospo­dar­czej w tym kraju. Sta­ty­styki są nie­ubła­gane. Wypadki mogą się zda­rzyć nawet na dro­dze osie­dlo­wej czy na par­kingu, nie wspo­mi­na­jąc o wypad­kach, do jakich docho­dzi we wła­snym domu czy miesz­ka­niu. Ponad połowa zda­rzeń o dra­ma­tycz­nym prze­biegu ma miej­sce w odle­gło­ści do ośmiu kilo­me­trów od domu, a jedna trze­cia to wypadki w odle­gło­ści do pół­tora kilo­me­tra. – W tym momen­cie przy­po­mi­nają mi się słowa Nic­kiego. Z całych sił powstrzy­muję się, by się nie roze­śmiać, i dodaję: – Jed­nym z głów­nych czyn­ni­ków sprzy­ja­ją­cych wypad­kom jest nie­do­spa­nie, zde­kon­cen­tro­wa­nie czy też nagro­ma­dzony w kie­rowcy stres. A jak wszy­scy wiemy, na dro­dze nie jeste­śmy sami. Nasza nie­od­po­wie­dzial­ność czy popeł­nione błędy mogą mieć tra­giczne skutki nie tylko dla nas. Dla­tego, dro­dzy pań­stwo, ape­luję, byśmy prze­strze­gali prze­pi­sów ruchu dro­go­wego, a także dbali o sie­bie i swoje zdro­wie w wymia­rze zarówno fizycz­nym, jak i psy­chicz­nym, a przede wszyst­kim nie zawra­cali sobie głowy wyima­gi­no­wa­nymi pro­ble­mami czy nie­po­twier­dzo­nymi domy­słami. Histo­ria sportu zna o wiele gor­sze przy­padki niż Chrisa Cle­vera, które miały pozy­tywne zakoń­cze­nie, dla­tego nie pozo­staje nam nic innego, jak cze­kać na infor­ma­cje z pierw­szej linii, czyli z pla­cówki medycz­nej.

I mat.

*

Choć z tyłu głowy poja­wia się myśl, że swoim zacho­wa­niem dopro­wa­dzę Irka do sza­leń­stwa, to nie boję się zwol­nie­nia. Chyba pierw­szy raz od dawna. Nie wiem, co jest powo­dem tej pew­no­ści wzglę­dem utrzy­ma­nia posady i słusz­no­ści swo­jego zacho­wa­nia, ale to coś, co pozwala mi spo­koj­nie oddy­chać.

Pod­czas spraw­dza­nia mon­tażu dostaję wia­do­mość… od Nic­kiego! A raczej zdję­cie tele­wi­zora, w któ­rym leci wyda­nie wia­do­mo­ści z moją wypo­wie­dzią. Cho­lera! Pew­nie jest wście­kły za to, że jak­kol­wiek by patrzeć, sta­łam się infor­ma­to­rem.

Po kilku sekun­dach przy­cho­dzi kolejny ese­mes.

Pani Karo­lino, pani to potrafi powie­dzieć „pier­dol się” w taki spo­sób, że czło­wiek cie­szy się na samą myśl o tej eks­cy­tu­ją­cej podróży.

XX

„XX”? Co to w ogóle zna­czy? To jakaś nie­po­praw­nie wysłana emotka? Pomyłka? Lite­rówka? Może chciał się pod­pi­sać? Albo dopi­sać coś i nie­chcący wysłał?

– Chcia­łam zapy­tać, jak wygląda sytu­acja z panem „cały jak marze­nie”, ale szcze­rzysz się od ucha do ucha, więc domy­ślam się, że jest dobrze.

Odry­wam wzrok od komórki i dostrze­gam Wik­to­rię. Szlag! Przez to zamie­sza­nie nawet nie zadzwo­ni­łam do niej, żeby powie­dzieć jej co i jak. Robię skru­szoną minę, na którą ona reaguje śmie­chem.

– Dobra, luz, jesz­cze zdą­żysz mi wszystko opo­wie­dzieć! Już ja tego dopil­nuję. – Wiki siada obok mnie i zerka na ekran mojego tele­fonu. – Ojej, jaki sło­dzia­czek.

– Wiesz, co to zna­czy? – pytam, wska­zu­jąc na ekra­nie dwa iksy.

– Wiem. – Na usta mojej przy­ja­ciółki wkrada się uśmiech.

– A możesz mi powie­dzieć? – par­skam śmie­chem, widząc jej entu­zjazm. – Czy to jakiś tajny szyfr mło­dych ludzi?

– Głu­pia! – Chi­cho­cze. – To po pro­stu buziaczki!

– O… – Z zasko­cze­nia wzdy­cham. – Chyba jestem na to za stara.

– Na buziaczki? – żar­tuje Wiki, ale widząc moją minę, mówi: – Karola, prze­stań zawra­cać sobie głowę takimi głu­po­tami. Zasta­nów się przez chwilę. Kiedy ostatni raz jakiś facet tak do cie­bie napi­sał?

Mil­czę, bo zdaję sobie sprawę z faktu, że mąż przez lata naszego mał­żeń­stwa nawet nie pisał do mnie: „Kocham Cię”. Wyzna­wał mi miłość też raczej rzadko, pra­wie wcale, bo „Prze­cież wiesz, że tak jest” lub „Nie słowa, a gesty świad­czą o miło­ści”. Hm, jest w tym ziarno prawdy. Acz­kol­wiek jestem wię­cej niż pewna, że każdy czło­wiek pra­gnie cza­sem usły­szeć, że jest dla kogoś wyjąt­kowy, że jest kochany, że ktoś za nim tęskni, myśli, mar­twi się… albo prze­syła buziaczki!

Zwa­rio­wa­łam. To pewne. Cof­nę­łam się w cza­sie i znów mam szes­na­ście lat.

– Kiedy ostatni raz jakiś facet był aż tak skon­cen­tro­wany na tobie? Mimo wszyst­kich prze­ciw­no­ści. Albo wła­śnie…

Zain­try­go­wana spo­glą­dam na Wiki.

– …pie­prząc to wszystko, co było, co może być lub co jest, poza wami.

Jestem zawsty­dzona, i kiedy to do mnie dociera, przy­kła­dam dłoń do twa­rzy, która wręcz mnie pali. Zapewne jestem czer­wona jak burak. Dobrze, że prócz nas obu i mon­ta­ży­sty Pawła, który i tak nas nie słu­cha, bo sie­dzi w słu­chawkach, nie ma w pomiesz­cze­niu nikogo innego.

– No wła­śnie. – Wik­to­ria moją reak­cję odbiera jako odpo­wiedź. – Dla­tego ciesz się, baw się, bzyk… – Wewnętrz­nie modlę się, by nie powie­działa na głos tego, co zamie­rzała. – No, sama wiesz co! – Pusz­cza do mnie oczko. – Naj­wyż­sza pora zacząć żyć tak, jak na to zasłu­gu­jesz. Niczym ani nikim się nie przej­muj, zwłasz­cza Danie­lem. Chłopcy też jakoś to w końcu przyj…

– O, cho­lera! Chłopcy! – pisz­czę, spo­glą­da­jąc na zega­rek. – Zapo­mnia­łam napi­sać do Kostka, że będę tro­chę póź­niej.

– Karola, on ma sie­dem­na­ście lat. Bez pro­blemu potrafi się upić i spać na przy­stanku, więc myślę, że potrafi rów­nież poło­żyć się we wła­snym cie­płym i pach­ną­cym łóżku, w opła­co­nym i czy­stym domku, uprzed­nio zja­da­jąc zosta­wioną przez mamu­się kola­cyjkę.

Wiem, że ze mnie drwi, ale wszystko, co powie­działa, to prawda. Zawsze zosta­wiam chłop­com kola­cję, a przy­naj­mniej sta­ram się to zro­bić, gdy wiem, że zostanę dłu­żej w pracy. Jestem nado­pie­kuń­cza i wyrę­czam synów w obo­wiąz­kach domo­wych, bo cichy głos w mojej gło­wie pod­po­wiada mi, że ja zro­bię wszystko lepiej, szyb­ciej i spraw­niej. To nie­za­prze­czalny fakt. Tak bar­dzo chcia­łam, by mieli lep­sze dzie­ciń­stwo od mojego, że po pro­stu prze­gię­łam. Przy­zwy­cza­iłam ich do wygody, do przy­cho­dze­nia na gotowe, do ocze­ki­wa­nia tego, co najlep­sze, do rosz­cze­nia wygó­ro­wa­nych ocze­ki­wań w sto­sunku do mnie, sama przy tym nie dosta­jąc od nich nic w zamian.

Chyba dla­tego zamiast pędzić do domu, piszę wia­do­mość Kost­kowi, a następ­nie pochy­lam się do ucha przy­ja­ciółki i szep­czę:

– Nie uwie­rzysz, jaki numer wczo­raj odwa­lił Daniel…

Potem po pro­stu zostaję z Wiki i stresz­czam jej miniony week­end.BIEG 3

Nie­stety pierw­sze przy­pusz­cze­nia leka­rzy oka­zały się trafne. Para­liż dol­nych koń­czyn może nie brzmi strasz­nie, patrząc na to, że Chris mógł stra­cić życie, jed­nak dla kogoś, dla kogo pełna spraw­ność fizyczna była źró­dłem utrzy­ma­nia, a sport życiową pasją, to wyrok śmierci. Zresztą mam wra­że­nie, że dla świata sportu tak to brzmi. Za każ­dym razem to cios w samo serce, nie­za­leż­nie od tego, czy kibi­co­wa­li­śmy danemu zawod­ni­kowi, czy też nie.

– I już wiesz, czy pra­cu­jesz na rewan­żach?

Wzru­szam ramio­nami, patrząc na ekran moni­tora, gdzie trwa wide­oro­zmowa z Nic­kim. Nie mam poję­cia, czy pra­cuję pod­czas rewan­żów fina­ło­wych.

– Chrza­nisz?! Prze­cież to już za kilka dni.

– No cóż. To kara za – two­rzę z pal­ców cudzy­słów – nie­lo­jal­ność wobec szefa, a raczej wobec jego ocze­ki­wań.

Cho­ciaż Irek nie powie­dział tego wprost, wiem, że o to wła­śnie cho­dzi. To pokaz prze­wagi, jego siły nade mną. Udo­wod­nie­nie mi tego, że to on dyk­tuje warunki w pracy, nie ja, bo ja jestem tylko od tego, by speł­niać jego fana­be­rie i wizje. Chyba powin­nam poważ­nie prze­my­śleć zmianę pro­fe­sji albo cho­ciaż miej­sca pracy.

Wymu­szo­nym uśmie­chem odpę­dzam chwi­lowe czarne chmury i kokie­te­ryj­nie pytam:

– A co? Boisz się, że nie będziesz miał wystar­cza­jąco dużo fanów na sta­dio­nie? A raczej fanek? – par­skam śmie­chem.

– Nie star­tuję.

– Słu­cham?!

– Nie zamie­rzam jeź­dzić. – Chyba mam bar­dzo głupi wyraz twa­rzy, bo chło­pak szybko dodaje: – Jak to zwy­kli śmier­tel­nicy mówią: „Biorę L cztery”.

– Bo?!

– Chris jest w szpi­talu – odpo­wiada tak cicho, że dobrą chwilę zaj­muje mi zro­zu­mie­nie jego słów.

Biorę długi wdech, tak by nie powie­dzieć cze­goś nie­mi­łego w przy­pły­wie emo­cji, a potem ze sto­ic­kim spo­ko­jem mówię:

– To, że zre­zy­gnu­jesz, nie zmieni tego faktu. To, że nie poje­dziesz w ostat­nim ligo­wym meczu, nie sprawi, że stan zdro­wia Chrisa się polep­szy. Nie sądzę rów­nież, żebyś ty się od tego lepiej poczuł. – Nicki nie reaguje, więc cią­gnę: – Rozu­miem, że możesz mieć wyrzuty sumie­nia, obawy… ale nie jest to fair wobec klubu, wobec kibi­ców czy…

– Nie mów do mnie jak do pacjenta na kozetce – bur­czy.

– Bez obaw, nie trak­tuję cię tak. Za mało mi pła­cisz… A nie! Prze­pra­szam, ty w ogóle mi nie pła­cisz.

Na jego twa­rzy poja­wia się cień uśmie­chu.

– W życiu nie zapła­cił­bym komuś za słu­cha­nie o tym, jak bar­dzo mam nasrane w gło­wie. I bez tego to wiem!

– Psy­cho­log nie jest od tego, by oce­niać pacjenta czy wyty­kać mu jego błędy, tylko od tego, by pomóc mu zro­zu­mieć samego sie­bie i źró­dła jego pro­blemu.

– Powiedz to temu idio­cie.

– Na­dal nie chce z nikim roz­ma­wiać? – pytam, choć to pyta­nie reto­ryczne.

Odkąd wybu­dzono go po ope­ra­cji, a także poin­for­mo­wano o jego aktu­al­nym sta­nie zdro­wia, Chris nie tylko nie chce z nikim roz­ma­wiać, ale też nie ma ochoty kogo­kol­wiek widzieć. Wła­sną rodzi­cielkę wyrzu­cił po jej kil­ku­na­stu godzi­nach w Pol­sce, co może wyda­wać się ego­istyczne, butne, wręcz szcze­niac­kie. Ale prawda jest taka, że nikt z nas nie wie, jak zacho­wałby się w podob­nej sytu­acji.

– Bobby zała­twił jakie­goś magika w Sta­nach. No może jest tro­chę drogi, ale…

Dobrze wiem, że Nicki nie mówi mi całej prawdy, zdra­dza go ner­wowe prze­cze­sy­wa­nie wło­sów. Zapewne „tro­chę drogi” to mało powie­dziane.

– Ale naj­waż­niej­sze, że pod­jąłby się próby posta­wie­nia Chrisa na nogi, tylko… tylko… Kurwa, on musi zacząć współ­pra­co­wać z leka­rzami. Mógłby roz­po­cząć stop­niową reha­bi­li­ta­cję tutaj, bo prawdę mówiąc, oni nawet nie wie­dzą, w jakim pro­cen­cie jest nie­sprawny! Leży, mruga powie­kami i jedyne, co robi, to każe nam wszyst­kim wypier­da­lać.

– Może dla niego to za szybko. Może potrze­buje wię­cej czasu – stwier­dzam, sama chcąc w to wie­rzyć. – Ile dokład­nie kosz­tuje taka ope­ra­cja, razem z prze­trans­por­to­wa­niem pacjenta?

*

Zer­kam na zega­rek. Cho­lera! Znowu jestem spóź­niona. Dodaję gazu tylko po to, by po chwili zatrzy­mać auto z piskiem opon na par­kingu tuż obok boiska tre­nin­go­wego chłop­ców. Pędem ruszam do głów­nej bramy, omal się nie prze­wra­ca­jąc. Na­dal mam na nogach szpilki, nie zdą­ży­łam się prze­brać po wywia­dzie w Lubli­nie. Gdy docie­ram do płyty boiska, dru­żyna Tymka dopiero zbiera się do szatni, a Kostka jesz­cze gra.

Uff, udało się. Jed­nak nomi­na­cja do nagrody dla naj­gor­szej matki roku jesz­cze musi pocze­kać.

– Dzień dobry, Karo­lino. Zasta­na­wia­łem się, czy dziś cię tu spo­tkam.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: