Bezwład - ebook
Bezwład - ebook
KIEDY ŻYCIE JEST KŁAMSTWEM, A PRAWDA MOŻE ZABIĆ!
Przeżycie katastrofy lotniczej to dopiero początek walki o życie.
Allison Carpenter przeżywa katastrofę lotniczą w Górach Skalistych, lecz to dopiero początek jej walki o życie. Dziewczyna zna straszną tajemnicę, a wpływowi ludzie gotowi są ją zabić, by ukryć szokującą prawdę. Jeśli dowiedzą się, że przetrwała, ruszą za nią.
Maggie Carpenter, matka Allison wciąż ma nadzieję, że jej córka żyje. Nie odnaleziono przecież jej ciała. Maggie także skrywa tajemnicę – w gruncie rzeczy nic nie wie o swojej córce.
Podczas gdy Allison brnie przez dzikie góry, Maggie rozpaczliwie szuka odpowiedzi na kolejne pytania. Zagłębiwszy się w życie Allison, odkrywa, że w świecie pieniędzy i luksusu jej córka zmieniła się nie do poznania. Czy zdąży odkryć prawdę, żeby ją uratować?
Debiutancka powieść Jessiki Barry rozpoczyna się od wielkiego uderzenia, a napięcie nie maleje do końca... Wygospodaruj sobie czas, bo kiedy zaczniesz czytać, nie będziesz mógł przestać. - Karin Slaughter.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-716-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oddychaj. Oddychaj.
Otwieram oczy. Nade mną gałęzie. Przez chwilę gapi się na mnie stado ptaków. Odlatują.
Przeżyłam.
On może też.
Muszę sprawdzić. Brnę boso przez szczątki.
Gdzie się podziały moje buty? Nieważne. Wszędzie kawałki powykręcanego metalu. Jedno ze skrzydeł utknęło między konarami. Z gałęzi zwisa papier toaletowy. Kabina jak rozcięta puszka, dwa rzędy foteli z kremowej skóry. Robię krok do przodu i zaglądam do środka.
Jest. Jego klatka piersiowa opadła na wolant.
– Hej! – Mój głos mnie zaskakuje. – Słyszysz mnie?
Cisza. Syk silnika. Benzyna sączy się na trawę.
Szybko – do kabiny. Uwaga na ostre krawędzie. A on wciąż trzyma nadajnik radiowy. Kabel urwany. Trącam go ostrożnie.
Ciało opada na ścianę kokpitu.
Brakuje mu twarzy.
Muszę się stąd wydostać.
Wymiotuję, potem siadam. Skup się.
Jakie są fakty? Jestem sama. Jestem w górach. Samolot, którym leciałam, się rozbił. Ciało mam obite i podrapane. Na lewej nodze rana, w której wkrótce rozwinie się zakażenie, jeśli jej nie zdezynfekuję. Zwichnęłam albo złamałam palec, bo podejrzanie szybko puchnie. Wody i jedzenia mam bardzo mało. Słońce jeszcze jest wysoko, ale za kilka godzin zapadnie zmrok, moje jedyne schronienie to powyginana sterta metalu, która w każdej chwili może wybuchnąć.
Robi mi się niedobrze ze strachu. Najbardziej ze wszystkiego chciałabym się położyć na trawie i przymknąć te ciężkie powieki. Zaczynam się zastanawiać, jak to jest umrzeć. Czy ma się wtedy takie wrażenie spadania jak przy zasypianiu? Czy będzie światełko w tunelu, czy tylko ciemność?
Przestań.
Nie chcę umierać. Potrzebuję jakiegoś planu.
Musisz stąd uciekać.
Głos w mojej głowie jest natarczywy, naglący.
Musiszuciekaćmusiszuciekaćmusiszuciekać.
Przeżyć.
Moja torba. Na drzewie. Ściągnąć ją. Zignorować przeszywający ból w barku. Przetrząsam rzeczy spakowane na weekendowy wypad do Chicago. Wyrzucam sukienki koktajlowe, szpilki, delikatne staniki i koronkowe majtki. Strój na siłownię. Bogu dzięki. Przynajmniej coś się przyda. Ściągam natychmiast bawełnianą sukienkę, głupi stanik i majtki. Nie myśl o siniakach na udach. Nie myśl o ranach na biodrach. Nie myśl o dziwnie wygiętym małym palcu i jego niepokojąco sinym kolorze. Nie myśl o krwi na białej sukience, na brzuchu, na udach. Nie myśl. Uciekaj. Wciągam legginsy do biegania, sportowy stanik, skarpety, darmową koszulkę, którą dostałam na jakimś biegu ulicznym.
Telefon. Muszę znaleźć moją komórkę. Gdzie się podziała? Rozglądam się wokół. Nigdzie jej nie ma.
Uciekaj. Uciekaj. Flakonik drogich perfum, szampon i odżywka, olejek do demakijażu, krem myjący i peeling, osobne mleczka do ciała, twarzy, rąk i pod oczy – wszystko to wyrzucam. Suszarka do włosów i lokówka – wyrzucam. Kable. Wyrywam je i pakuję. Pusta butelka po toniku, składane lusterko i podróżny spray do włosów. Mogą się przydać. Odkładam je na bok. Wyrzucam dezodorant, zestaw do makijażu i szczotkę do włosów. Balsam do ust chowam do kieszeni i zaciągam zamek.
Ciężar torby da się przeżyć. Teraz jego walizka. Przez dziurę wystaje rękaw koszuli od Turnbull&Asser. T-shirt. Bluza z Harvardu. Tę wkładam. Nie myśl o tym, że nim pachnie. Boże, pachnie zupełnie jak on.
Musisz uciekać.
Wyciągam z jego walizki wypasioną wiatrówkę. Skarpety. To tyle.
Co jeszcze? Myśl. Te rzeczy pomogą ci przeżyć.
Na niskiej gałęzi łopocze pokrowiec na szybę samolotu. Zwinąć. Przywiązać do torby. Apteczka utknęła za zgniłym pniem. Plastikowe pudełko jest pęknięte, ale zawartość przetrwała: jodyna, spirytus, bandaże, nożyczki, środki przeciwbólowe i przeciwhistaminowe, pęseta, zestaw do szycia, taśma.
Skupiam wzrok na kabinie. Moja komórka. Musisz tam wrócić. W środku jest też jedzenie. Woda. Bez tych rzeczy nie przeżyję nawet dwóch dni. Z silnika wydobywa się dym, czarny, gęsty.
Wchodź. Wchodź.
Plastikowa torba. Dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam – schowana za przednim miejscem pasażera. Cztery batoniki proteinowe, torebka z orzeszkami, nieotworzona nawet butelka z wodą. Puszka diet coke. Robi mi się słabo. Macam dłonią po podłodze i natrafiam na ostre odłamki szkła. Wyciągam komórkę i spoglądam na roztrzaskany ekran. Próbuję ją włączyć, ale pokryty pajęczyną pęknięć ekran jest uparcie czarny. Zepsuta. Kurwakurwakurwa. I tak ją zabieram. Oczy mi łzawią od dymu. Skup się. Skup. Sięgam za tylne siedzenie. Koc, gruba taśma klejąca, lina. Znów sięgam. Cienki metalowy kształt zapalniczki. Wszystko to trafia do torby. Światło przygasa. Czas stąd uciekać.
Wychodź. Wychodź. Mój zwierzęcy instynkt dosłownie wrzeszczy, ale chwila. Jaki jest plan? Przeżyć. Wspinam się po wraku samolotu, unikając ostrych jak brzytwa krawędzi. Staram się nie myśleć o bólu w barku i zmasakrowanej twarzy mężczyzny, którego niedawno dotykałam. Patrz. Pokryte śniegiem wierzchołki gór wbijają się w zabójczo piękne, błękitne niebo. Poniżej zielone wzgórza. Ich delikatne fale zdobione drzewami i usiane kwiatami ciągną się aż po horyzont. Ani śladu człowieka, a nawet ścieżki. Zbocze jest strome, ale stosunkowo równe, bez nagłych urwisk, które czają się na pozostałych stronach. A na dole, na dnie doliny widzę cienki pasek lustra. Woda. Plan. Ta ścieżka jest moim planem.
Uciekaj. Uciekaj. Zeskakuję z wraku.
Z powrotem zarzucam torbę na ramiona i wrzeszcząc z bólu, wsuwam ręce w rączki, a długi pasek owiązuję sobie wokół talii. Syk silnika ustał w końcu, ale wciąż się dymi. Oglądam się raz jeszcze i widzę rozrzucone szkło, kawałki plastiku i stertę moich rzeczy, które odrzuciłam.
Nie zostało tu nic. Nic wartego uratowania.
Słońce już zachodzi. Musisz uciekać.Maggie
Był wczesny ranek, niebo miało jeszcze odcień ciemnego różu, nie zbladło do błękitu. W tle cicho brzęczało radio, na blacie powoli stygł kubek kawy, a Barney ocierał mi się o kostki, licząc na drugie śniadanie. Deski podłogi skrzypiały jak zawsze. Spojrzałam na kartkę z przepisem, choć właściwie nie musiałam. Od lat piekłam ten chleb i znałam przepis na pamięć, ale był spisany silnym, pewnym pismem Charlesa, lubiłam więc spoglądać na tę kartkę przy pracy. To po prostu należało do mojego rytuału.
Ciasto było ciepłe i miękkie, gdy odrywałam je od dłoni i zagniatałam, czując, jak rozciąga się i gęstnieje mi w palcach. Nie powinnam wyrabiać ciasta – pogarszałam tylko w ten sposób artretyzm, który zagnieździł mi się w knykciach po tych wszystkich latach pisania na klawiaturze. Mimo to co tydzień piekłam chleb, choć zwykle do piątku czerstwiał mi i pleśniał.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Zignorowałam to. Jeśli teraz przestanę, chleb mi nie wyjdzie, a poza tym na głowie miałam istne gniazdo i nadal byłam w szlafroku i kapciach, które dostałam od Charlesa sześć lat temu. Zresztą to pewnie listonosz. Wsunie awizo pod drzwi i sobie pójdzie.
Znów rozległ się dzwonek. Westchnęłam i kuchenną ściereczką wytarłam mąkę z rąk. Ktokolwiek to jest – pomyślałam – lepiej, żeby to było coś dobrego.
Kiedy otworzyłam drzwi i zobaczyłam Jima w policyjnym mundurze, pomyślałam, że pewnie przyszedł po to żaroodporne naczynie Lindy. Zostawiła je u mnie, gdy przyniosła mi lasagne, a Linda zawsze pilnuje swoich sprzętów kuchennych. Ale wystarczyło, że spojrzałam na jego twarz, a potem na to zdenerwowane chuchro za nim, zapięte pod szyję i w ukrochmalonych błękitach, i już wiedziałam, że nie chodzi o żadne naczynie.
– Możemy wejść? – spytał Jim, zdejmując kapelusz i przyciskając go sobie do serca.
Znaliśmy się z Jimem Quinnem od szkoły średniej. Pamiętam, jak trącał mnie obgryzionym ołówkiem w tył głowy, żebym mu podpowiadała na historii Ameryki. Jim po prostu nie miał w zwyczaju pytać mnie, czy może wejść do mojego domu. Nagle widziałam tylko ten jego mundur i lśniącą odznakę.
– Jim, co się dzieje? – Mój głos zabrzmiał zbyt głośno.
– Może siądziemy. – Właściwie nie było to pytanie. Zagonił mnie do mojego domu. Za nim posłusznie dreptała policjantka. – To funkcjonariuszka Draper – powiedział, wskazując kobietę.
– Proszę mi mówić Shannon – powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałam.
– Dzień dobry. – Odwróciłam się z powrotem do Jima. – A teraz powiedz mi, co się dzieje.
Jim wziął mnie za ramię i zaprowadził do kuchennego stołu.
– Usiądź – rzekł delikatnie, ale stanowczo posadził mnie na krześle, a potem usiadł naprzeciwko. – Maggie, doszło do wypadku.
Serce mi zamarło.
– Linda? Nic jej nie jest? – Ale choć zadałam te pytania, i tak wiedziałam, że tu nie chodzi o jego żonę.
Pokręcił głową.
– Lindzie nic nie jest.
Wiedziałam. Po prostu wiedziałam. To tego boi się każdy rodzic. Tego dnia, gdy ktoś zadzwoni albo zapuka do ich drzwi i w jednej chwili cały ich świat przestanie istnieć.
– Ally – powiedziałam.
Skinął głową.
Patrzył na mnie tymi swoimi załzawionymi błękitnymi oczami.
– Wypadek samolotowy – odparł.
Świat zalała biel.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki