Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Biały kruk - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
20 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Biały kruk - ebook

PIERWSZY TOM BESTSELLEROWEJ SERII FANTASY DLA MŁODZIEŻY!

Życie Piper i jej młodszego brata zmienia się w ciągu jednej nocy. Po tragicznej śmierci ich matki lądują na idyllicznej wyspie pod opieką nieprzyzwoicie bogatej babci, której nigdy wcześniej nie spotkali. Dziewczyna zaczyna się buntować, bo jedyne co można robić w Raven Hollow to zanudzić się na śmierć.

Biały Kruk to pierwszy tom serii Raven, w której wątki paranormalne łączą się z romansem i tajemnicami! To idealna propozycja dla fanów książek fantasy, którzy zakochali się historiach takich jak Saga Zmierzch, Akademia Wampirów czy Dary Anioła!

Kiedy na drodze Piper staje zabójczo przystojny Zane Hunter, okazuje się, że życie na wyspie może być całkiem znośne. Między parą zaczyna iskrzyć, chłopak ma w sobie coś niezwykłego… coś nadprzyrodzonego i śmiertelnie niebezpiecznego. Dlaczego jednak trzyma ją na dystans?

Piper nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad przeszłością swojej rodziny i była przekonana, że jest zwykłą nastolatką,. Dlaczego wszyscy w Raven Hollow sprawiają wrażenie, jakby doskonale ją znali i co oznaczają niezwykłe tatuaże, które ożywają na jej oczach?

Kiedy ktoś próbuje zabić dziewczynę, staje się jasne, że ona i jej babcia muszą sobie dużo wyjaśnić. Kim jest Piper? Czym jest Zane? Czy ten cały nadprzyrodzony świat, który znała tylko z filmów może być prawdziwy?

__

Niezwykła historia! Uwielbiam ją!!! Kontrast pomiędzy światłem a ciemnością, dobrem i złem, siłą a słabością – to było najlepsze!

– Beyond the Pages, vlog recenzencki

__

O autorce

J.L. Weil bestsellerowa autorka USA Today. Mieszka w Illinois i pisze książki z serii Young Adult i New Adult. Jej bohaterki to wygadane i zadziorne dziewczyny, które poradzą sobie w każdej sytuacji. Na każdą z nich czeka równie zadziorny chłopak! Weil przyznaje się, że Jensen Ackles i malinowa mocha to jej największe uzależnienia. Oprócz tego chętnie rozmawia ze swoimi fanami o pozostałych sprawach, do których ma słabość: książkach i serialu Supernatural.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66074-41-5
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Wystarczyła jedna sekunda, by zmieniło się całe moje życie. Jeden mrożący krew w żyłach telefon w środku nocy.

Krzyki. Nigdy nie zapomnę tego przerażającego dźwięku, który wydzwaniał w mojej głowie jak gwizd lokomotywy obijający się o ściany podziemnego tunelu. Dopiero gdy TJ oplótł mnie ramionami, zrozumiałam, że to ja wydawałam z siebie te krzyki bólu i rozpaczy.

Nawiedzały moje sny przez większość nocy. Straciłam rachubę, ile razy budziłam się śmiertelnie przerażona i zlana zimnym potem. A wszystko dlatego, że moja mama została zabita.

To stanowiło torturę nie do zniesienia.

Mama była moją najlepszą przyjaciółką, całym moim światem, a gdy została zastrzelona z bliskiej odległości podczas, jak twierdziła policja, napadu na West Twenty-Fourth Street, moje życie legło w gruzach. Słowa „przykro mi, skarbie, ale twoja mama nie żyje”, które padły z ust zupełnie obcej osoby, sprawiły, że krew zastygła mi w żyłach.

Chinatown było jednym z ulubionych miejsc mamy w Chicago, głównie ze względu na jedzenie. Tamtego piątkowego wieczora wracała do domu z zamówionymi na wynos kurczakiem słodko-kwaśnym i wieprzowiną lo mein. Szła tą samą ulicą, którą przemierzałyśmy tysiące razy, jedyne pięć przecznic od naszego małego mieszkania.

Pięć marnych przecznic – tylko tyle stało między moją mamą a jej życiem.

Mieszkanie w mieście miało swoje zalety: komunikacja publiczna, muzea, sklepy. Dosłownie wszystko, czego się potrzebowało, było na wyciągnięcie ręki. Ale z drugiej strony każda rzecz miała swoją cenę.

Przekonałam się o tym na własnej skórze.

Rozpacz przychodziła falami – wzburzonymi, gwałtownymi i łamiącymi serce. Nadeszła już pora, żebym nauczyła się pływać, zanim naprawdę utonę, a fale pochłoną moją duszę.Rozdział 1

Prom kołysał się na krystalicznie błękitnych falach, które uderzały o burty wielkiej białej łodzi, obryzgując je słoną wodą. Żołądek bujał mi się wraz z nimi i czułam, że moja twarz przybiera nieprzyjemną, zielonkawą barwę grochówki. Ohyda. Ja i morze byliśmy niedobraną parą. Ale na kim niby miałabym zrobić wrażenie? Na kapitanie? Raczej nie.

Imponowanie komuś było ostatnią rzeczą, o jakiej myślałam. Miałam inne problemy, problemy wielkości Koloseum. Zanim tata oznajmił, że jedziemy z TJ-em „na wycieczkę”, przekułam sobie nos w przybytku o wątpliwej reputacji. Dzięki temu zarobiłam mnóstwo punktów u tatusia… Nie, wcale nie. Przyjrzał mi się smutnymi brązowymi oczami nad zapuszczonym zarostem, pokręcił głową i wrócił do swojej malarskiej jaskini, odcinając się od całego świata – w tym ode mnie. Nie, żebym się tym przejmowała, ostatnimi czasy bardzo mi to pasowało.

Im mniej się widywaliśmy, tym lepiej.

On chyba miał tak samo.

I teraz byłam tu, setki mil od Chicago, a wiatr owiewał mi twarz w drodze do miejsca, gdzie, jak uważałam, spędzę lato skazańca. Byłam pewna, że mnóstwo siedemnastolatek zabiłoby za szansę spędzenia wakacji na wyspie u brzegów Nowej Anglii. Może nawet czekałaby je jakaś wakacyjna miłość.

Ale ja nie przypominałam większości dziewczyn, ani trochę. Nie miałam pewności, co sprawiało, że jestem inna. Po prostu to wiedziałam, tak jak wiedziałam, że moim ukochanym kolorem jest fiolet, a ulubionym jedzeniem chińszczyzna.

Wzdychając, wpatrywałam się w przejrzysty błękit wody i obserwowałam skaczące w kilwaterze ryby. Momentalnie zatęskniłam za naszym ciasnym, zakurzonym mieszkaniem w Chicago. Zatęskniłam za najlepszym przyjacielem, Parkerem. A najbardziej zatęskniłam za ożywczą obecnością mamy, zapachem jej perfum, jej śmiechem. Śmiechem, którego już nigdy więcej nie usłyszę, bez względu na to, jak mocno bym tego pragnęła. Ta rana wciąż była otwarta, tak bardzo, że aż zapiekły mnie oczy.

– Muszka wpadła ci do oka, Piper? – zakpił mój młodszy brat, TJ, widząc, jak zbiera mi się na łzy.

Były między nami tylko dwa lata różnicy, ale zwykle czułam, jakby było ich ze dwadzieścia. Urządził mi prawdziwe piekło na ziemi. Bo do czego innego nadawali się młodsi bracia? Spojrzałam na TJ-a z odrazą. Wciąż nie mogłam przeboleć, że w tym roku zdołał mnie przerosnąć. Nie znosiłam konieczności zadzierania głowy, żeby na niego spojrzeć.

– To przez wiatr, smarku.

Parsknął śmiechem, a silniejszy podmuch zmierzwił jego rozczochrane, rudawozłote włosy.

– Skoro tak mówisz.

Przetarłam powieki grzbietem wolnej dłoni. Oboje wiedzieliśmy, że to nie słone powietrze tak mi doskwiera. Doskwierało mi wszystko.

Utrata naszej mamy.

Zesłanie do babci, której nawet nie znaliśmy.

Ciągłe wkurzenie na świat.

Lista była nieskończona.

To miało być pierwsze lato bez niej i chyba żadne z nas, a najbardziej tata, nie miało pojęcia, jak dalej żyć.

I tak oto płynęłam teraz na odludną wyspę Raven Hollow z łaski babci, kobiety, którą ledwo pamiętałam. Babcia Rose była mamą naszej mamy i należy zaznaczyć, że miała obrzydliwie dużo pieniędzy. Pieniądze nie stanowiły dla mnie żadnej wartości, zwłaszcza że przez większość życia ich nie miałam, a byłam szczęśliwa… Do tamtej nocy. Wcześniej Rose była tylko czekiem w skrzynce pocztowej na urodziny i wakacje. Hurra! Niespecjalnie kochająca babcia. Gdyby nie to zdjęcie w ramce, które mama powiesiła na ścianie, nie wiedziałabym nawet, jak ta kobieta wygląda.

A wyglądała jak mama.

I to mnie dobijało.

Po… hm, wypadku, jak to określałam, Rose w końcu udało się złamać tatę i przekonać go, że powinniśmy do niej przyjechać, przynajmniej na lato.

Błee. Co za poroniony pomysł: zabierać nam wszystko, co znaliśmy, naszych przyjaciół, nasz dom, nasze życie. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby przekonanie taty do tego pomysłu sprawiło babci dużo trudu. Moja obecność przypominała mu ciągle, że stracił miłość życia.

Babcia Forsa uznała, że najlepiej będzie, jeśli z TJ-em wyjedziemy i zaczniemy nowe życie, z dala od bolesnych wspomnień o stracie mamy.

Według mnie to była totalna bzdura.

Ale co ja tam mogłam wiedzieć? Byłam tylko dzieckiem. A jednak przez te ostatnie miesiące to ja się wszystkim zajmowałam. Cholera, gdyby nie ja, pomarlibyśmy z głodu. Nie mielibyśmy czystych ubrań. Rachunki nie byłyby opłacone. No i ktoś musiał dopilnować, żeby TJ naprawdę chodził do szkoły. Aż tu nagle w tej jednej sprawie nie miałam nic do powiedzenia; nawet nie zapytano mnie, gdzie chcę spędzić lato. To jakiś absurd.

Tata był w totalnej rozsypce, ale kto by go winił? Stracił żonę. Moi rodzice bardzo się kochali, a on po wypadku mamy stracił rozum. I w końcu się poddałam. Wiadomość z ostatniej chwili: nie tylko on tu cierpiał. Możliwe, że razem z TJ-em doprowadziliśmy go do ostateczności. Przez kilka ostatnich miesięcy nie byliśmy do końca dziećmi idealnymi – TJ z jego podejrzanymi kolegami, ja z kolczykiem w nosie i imprezami w klubach do późnej nocy. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że i tata powoli gaśnie. Tylko że nawet jeśli nie zarabiał dużo, a właściwie nic, to co z tego? Malarze na dorobku, bez względu na to, jak utalentowani, zwykle niekoniecznie spali na pieniądzach, jeśli nie sprzedawali swoich prac.

A on nie sprzedał ani jednego obrazu od tamtej nocy.

Jednak jakim prawem nas oddawał? W jaki sposób wysłanie dzieci do zupełnie obcej osoby miało cokolwiek naprawić? Pewnie wrócę z tych wakacji jeszcze bardziej rozbita niż wcześniej, bo taka się właśnie czułam: rozbita.

To było lato przed ostatnią klasą. Jeszcze niedawno marzyłam o wyjeździe do college’u. Teraz pragnęłam tylko odzyskać mamę.

Jak, na miłość boską, miałam przeżyć na wyspie, na której nie było nawet centrum handlowego? TJ próbował zgrywać twardziela, ale miał pokój sąsiadujący z moim, a ściany w naszym starym mieszkaniu były cienkie. Choć jego nocne krzyki łamały mi serce, to ten sekret zabiorę ze sobą do grobu. Im mniej dawałam mu amunicji przeciwko sobie, tym lepiej się dogadywaliśmy.

Po raz pierwszy od zarania dziejów oboje byliśmy w czymś zgodni. Żadne z nas nie chciało tu być, wykorzenione.

Prom przecinał wzburzone wody i uderzył w wielką falę, przez co straciłam równowagę. Zatoczyłam się na burtę łodzi, a włosy opadły mi na twarz. Przeklęta łajba. Nie mogłam się już doczekać, kiedy opuszczę tę rozklekotaną łódkę i przestanę się bać, że lada chwila wypadnę za burtę, robiąc z siebie głupa.

TJ nigdy nie pozwoliłby mi o tym zapomnieć.

I wtedy ją zobaczyłam. Z lewitującej nad wodą mgły wyłonił się cień: Raven Hollow. Widok był słodko-gorzki. Moje glany chciały dotknąć suchego lądu, ale ściśnięty żołądek mówił, żebym wskoczyła w następny samolot powrotny do Wietrznego Miasta.

– Dzięki Bogu, jesteśmy już prawie na miejscu – szepnęłam do siebie, ignorując kotłowaninę w brzuchu.

– To tam płyniemy? – zapytał oburzony TJ, zwężając brązowe oczy. – Ale dziura.

Z prawej strony można było dostrzec zarysy najbliższych domów, latarnię i pierwsze oznaki cywilizacji. Zacisnęłam dłoń na relingu.

– Tak.

I szczerze mówiąc, ta dziura nie przypominała wcale dziury. Linia brzegowa wyspy zapierała dech w piersiach.

TJ wcisnął ręce do kieszeni.

– Ale żenada.

Co ty nie powiesz.

– Mam nadzieję, że jest zasięg, bo inaczej odpływam stąd następną łodzią – powiedział TJ, wyjmując telefon.

Nawet bym się z nim zgodziła.

– Ba!

– Nie rozumiem, dlaczego tata nie pojechał z nami. – Po raz setny powtórzył zdanie, którym od wielu dni się przerzucaliśmy.

Wzruszyłam ramionami.

– Powiedział, że musi sobie wszystko poukładać.

Źrenice TJ-a natychmiast zapłonęły.

– To słaby wykręt i dobrze o tym wiesz.

Miał rację. To był szyfr, który należało odczytywać jako: „Muszę znaleźć sposób, żebyśmy nie wylądowali na ulicy”.

– Wiem. – Westchnęłam, opierając brodę na dłoniach. – Chodźmy do jeepa. Chyba zaraz będziemy przybijać do brzegu.

– Tak jest, Kapitanie Despoto – odpowiedział kpiąco.

Rąbnęłam go w ramię.

– Daj sobie siana. Możesz być ode mnie wyższy, a ja i tak skopię ci tyłek.

Na jego ustach zagościł lekki uśmiech.

– Chyba w snach.

Mój jeep cherokee był dokładnie tam, gdzie go zostawiliśmy, obok innych samochodów przepływających ocean. Josie lata świetności miała już za sobą. Czerwony lakier odpryskiwał, a pod ramą pojawiła się rdza. Siadając za kółkiem, cieszyłam się z odrobiny cienia. Jeszcze pięć minut w tym palącym słońcu i spiekłabym się na węgiel.

TJ klapnął na miejscu pasażera, trzaskając drzwiami. Zamek nie chwycił, co było już dla nas normą. Drzwi zgrzytnęły i znowu się otworzyły. TJ zaklął pod nosem, po czym pociągnął mocniej, aż cały samochód się zakołysał.

– Hej, nie tak ostro. Z Josie trzeba się obchodzić delikatnie – przypomniałam mu po raz enty i pogłaskałam deskę rozdzielczą. – Prawda, mała?

TJ pokręcił głową.

– Naprawdę potrzebujesz pomocy, Pipe. Mówienie do samochodów nie jest normalne.

– Tak jak twoja twarz, a jednak cię toleruję.

– Zabawne. – Pokazał mi głupią minę.

Właśnie tak zazwyczaj wyglądały nasze rozmowy.

Czekaliśmy, aż prom zakotwiczy przy nabrzeżu. Ze wszystkich stron bryzgała woda, a duża łódź kołysała się z boku na bok. Gdy kapitan w końcu dał sygnał syreną okrętową, odpaliłam silnik. Rozrusznik obrócił się parę razy, a po chwili zaczął mruczeć jak kociak. No cóż, jak bardzo smutny, chory na umyśle kociak.

– Ten samochód to jedna wielka kupa złomu. Mam nadzieję, że nikt mnie nie zobaczy – powiedział TJ i osunął się na siedzeniu.

Przewróciłam oczami.

– Przecież nie znasz tu nikogo, a ja przynajmniej jeżdżę samochodem.

Chwycił leżącą na tylnym siedzeniu czapkę z daszkiem i naciągnął ją sobie na oczy.

– Co jeszcze nie znaczy, że jesteś w tym dobra.

Znowu się zaczyna.

Założyłam okulary przeciwsłoneczne i ruszyłam. Gdy tylko przednie opony dotknęły ziemi, przeszedł przeze mnie prąd. Wzdrygnęłam się. Co to było? Czułam, jakby poraził mnie piorun. Wrażenie powoli ustąpiło, gdy trzymałam nogę na gazie.

Dziwne.

Jechaliśmy w milczeniu, każde zatopione we własnych skotłowanych myślach. Na tylnym siedzeniu i w każdym wolnym zakamarku jeepa wiozłam całe swoje życie. Jadąc, napawałam się nowymi widokami. Tu było naprawdę pięknie – piękniej, niż chciałam przyznać. TJ udawał obojętnego, ale kilka razy przyłapałam go na zerkaniu spod daszka czapki Cubsów.

Gdy wjeżdżaliśmy w ostatni zakręt, jedynym, co czułam, był strach.

Zatrzymałam Josie przed podjazdem z dwoma białymi kolumnami po obu stronach. Na jednej z nich widniały cyfry 1-1-8-5. To na pewno jakaś pomyłka. To nie mógł być jej dom. Sięgnęłam do schowka i wyszperałam pomiętą kartkę, szukając wzrokiem adresu. I znalazłam: numer 1185.

Cholera.

Silnik cicho pracował, a ja siedziałam z rozdziawioną buzią. Mogłam przy okazji połknąć jakąś muszkę albo dwie.

Czy to był dom (wróć: rezydencja), w którym miałam spędzić następne trzy miesiące? Niech ktoś mnie uszczypnie, i to mocno. Nie wiedziałam, czy zapytać, który pokój posprzątać najpierw, czy wykonać żenujący taniec radości na środku drogi.

Wybrałam trzecią możliwość: siedziałam dalej jak matoł z otwartymi ustami, łapiąc muchy.

– Ja pieprzę – powiedział TJ, przyglądając się posiadłości z szeroko otwartymi oczami.

– Nie przeklinaj – zbeształam go.

– To miejsce jest naprawdę wywalone w kosmos – dodał, jak zrobiłby to każdy piętnastolatek na jego miejscu.

Jeszcze nigdy nie widziałam takiego domu – nie licząc może MTV Cribs. Był śnieżnobiały i lśnił na tle połyskującego oceanu. Z różnych poziomów ciemnografitowego dachu wznosiły się trzy ceglane kominy. Werand i balkonów było tyle, że straciłam rachubę. Podwórko idealnie wypielęgnowano, a przed domem stał lśniący, czerwony sportowy samochód. Z każdego kąta wyzierało niesamowite bogactwo. Bałam się oddychać, żeby nie uruchomić alarmu.

– Pipe – odezwał się wyszczerzony TJ – po raz pierwszy widzę, że nie wiesz, co powiedzieć.

– Niech ci będzie – odparłam, zaciskając usta.

Wysiedliśmy z Josie i stanęliśmy obok siebie, wlepiając wzrok w ten przerośnięty pałac. Jeszcze nigdy nie czułam się tak niepewnie i nieswojo. To miejsce do nas nie pasowało. Wyglądaliśmy oboje jak para odmieńców wyrzucona na brzeg. Przestąpiłam z nogi na nogę i spojrzałam w dół na swoje obszarpane czarne legginsy i biały bezrękawnik. O rany. Babcia dozna zaraz największego szoku w swoim życiu.

Mam nadzieję, że nie wykituje na nasz widok.

To dopiero byłby pech.

– Zdenerwowana? – zapytał TJ.

Przygryzłam usta. Oczywiście, że się denerwowałam. Byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów.

– Chodźmy przywitać się z Jej Książęcą Mością – zażartowałam i zanotowałam sobie w myślach, żeby zapytać babcię, czy nie należy przypadkiem do jakiegoś królewskiego rodu albo czegoś w tym stylu. Wiedziałam, że mama pochodziła z bogatej rodziny, ale między byciem bogatym a byciem miliarderem jest jednak pewna różnica. Przerzuciwszy przez ramię jeden ze swoich czarnych worków marynarskich, ruszyłam w stronę masywnych dwuczęściowych drzwi. TJ szedł tuż za mną, szurając sneakersami po betonie.

W głównym hallu powitała nas kobieta o długich, biało-srebrnych włosach. Podchodząc, stukała obcasami po okrągłych płytkach, którymi pokryta była podłoga. W jej postawie, w tym, jak przechylała głowę, była pewna siła, a gdy szła, falowały za nią miękkie, zwiewne falbany szmaragdowego materiału.

Biła od niej władza i coś jeszcze, coś, czego nie potrafiłam ubrać w słowa. Nagle znienawidziłam to, jaka sama czułam się nieważna. To była moja babcia, moja krew, a jednocześnie obca osoba.

– Witajcie w Raven Manor. – Wyciągnęła do nas ręce, brzęcząc bransoletkami przy każdym ruchu. – A teraz chodźcie uściskać babcię.

Zapadła niezręczna cisza, podczas której nikt się nie poruszył. W końcu zrobiłam krok w jej stronę i nagle znalazłam się w ramionach babci, zaskakująco silnych jak na jej wiek. Pachniała drogimi kwiatowymi perfumami. Za tymi wszystkimi oznakami bogactwa kryło się w niej coś ekscentrycznego.

Zawstydzona, przeczesałam palcami potargane wiatrem włosy.

– Miło cię… widzieć, babciu – powiedziałam, przypominając sobie dobre maniery, które mi wpajano. Chyba nie zagrzebałam ich wystarczająco głęboko.

Uśmiechnęła się, a jej irlandzkie oczy zaczęły błyszczeć.

– Proszę, mówcie mi Rose. Nigdy nie przepadałam za tytułami.

Parsknęłam, może odrobinę za głośno, ale po prostu trudno mi było w to uwierzyć. Przecież mieszkała w domu, w którym z powodzeniem zmieściłoby się pół mojego sąsiedztwa i który był pewnie zaopatrzony w cały zespół służby, od kamerdynera po szofera. Oglądałam przecież Żony Beverly Hills.

TJ szturchnął mnie w ramię. Pewnie nie chciał, żeby nas eksmitowano, zanim jeszcze zobaczymy swoje pokoje. Rose uścisnęła go, a on odchrząknął.

– Niezła chałupa.

Chałupa? Miałam ochotę walnąć się w czoło.

Na szczęście Rose nie mrugnęła nawet okiem.

– Dziękuję, TJ, to miłe… chyba. Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że będę mogła was bliżej poznać. Nareszcie.

Dokładnie tak, nareszcie.

Już miałam zapytać, czemu poznajemy się dopiero teraz, ale TJ spiorunował mnie wzrokiem, więc ugryzłam się w język.

– Za wami długa i wyczerpująca podróż i pewnie chcielibyście się rozgościć. – Podeszła do panelu w ścianie i nacisnęła jakiś guzik.

– Thomasie, pomóż, proszę, Piper i TJ-owi z bagażami.

Odwracając się do nas, uniosła rękę, a mnie oślepił blask jej pierścionka.

Rety, ile karatów!

Dziadek umarł, kiedy mama była nastolatką, a Rose nigdy ponownie nie wyszła za mąż. I chyba już nie wyjdzie, bo nikt nie przebije tego wielkiego pierścienia. Można rzec – sentymentalna babcia.

– Nie trzeba – odparł TJ, ruszając w stronę drzwi. – Nie mamy dużo rzeczy. Sam dam radę je zanieść.

Nie byłam w stanie opanować szoku, który odmalował się na mojej twarzy. TJ i propozycja pomocy? Do czego to doszło!

– Nonsens. Chodźmy do waszych pokoi. – Babcia objęła szczupłymi palcami moją twarz. – Ty, moja droga, wyglądasz zupełnie jak matka.

Ścisnęło mnie w gardle i zaczęłam bawić się naszyjnikiem.

W ruchach tej kobiety nie było nic ociężałego. Okazała się najenergiczniejszą staruszką, jaką kiedykolwiek widziałam.

– Kazałam zaprojektować pokoje specjalnie z myślą o was. Chcę, żebyście dobrze się tu czuli. To wasz dom.

Nie byłam pewna, czy zdołam kiedyś nazwać to mauzoleum swoim domem. I jak, do diabła, ta kobieta znalazła czas, żeby urządzić nasze sypialnie? Decyzja o przyjeździe zapadła dopiero tydzień temu. Co, miała na usługach wróżki i krasnoludki?

– Piper.

Na dźwięk swojego imienia odwróciłam gwałtownie głowę.

Spotkałyśmy się wzrokiem, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dobrze znałam te oczy, jeśli nie liczyć zmarszczek w ich kącikach.

– Umieściłam cię w zachodnim skrzydle, kochanie. Myślę, że ci się spodoba.

Przełknęłam ślinę.

Co, u licha, pocznę z całym skrzydłem tylko dla siebie?

Już czułam tę samotność. Ale z drugiej strony od TJ-a będzie mnie oddzielało całe skrzydło, co było wspaniałą wiadomością, bo mój brat chrapał jak smok.

– Chodźcie za mną. Zaprowadzę was do waszych pokoi – powiedziała, krztusząc się z radości. Gdy ruszyła, gąszcz okrągłych bransoletek na jej nadgarstkach rozdzwonił się jak u Cyganki.

Wykręciłam szyję i rzuciłam ostatnie spojrzenie przez otwarte drzwi wejściowe. Nagle poczułam, jakbym miała już nigdy nie wrócić do dawnego życia. Jeśli się nie zatrzymam, jeśli zapuszczę się głębiej w ten dom, mój świat nigdy już nie będzie taki sam – wszystko się zmieni.

Westchnęłam i poszłam za TJ-em.Rozdział 2

Dwa skręty w prawo i jeden w lewo później wiedziałam już, że będę potrzebowała mapy albo GPS-a. Zgubienie się w tym domu było nie do uniknięcia, korytarze ciągnęły się i ciągnęły. Wszystkie halle powinny być opatrzone nazwami jak ulice.

Nie potrafiłam sobie wyobrazić mamy mieszkającej w tym zimnym, nieskazitelnie czystym labiryncie pełnym kruchych przedmiotów. Ona była kolorowym ptakiem, ruchliwą niezdarą. Nasze mieszkanie wypełniały rzeczy, które sama zrobiła albo wyszperała na pchlich targach. Gdy próbowałam fantazjować o mamie mieszkającej tutaj, widziałam ją tonącą w tej wolnej przestrzeni. Uwielbiała nasze ciasne, miejskie mieszkanko. Nic dziwnego, że powiedziała „adios, Raven Manor” i nigdy się nie obejrzała.

Kręte schody były zdobione marmurem i kutym żelazem. Wspinając się po nich, przebiegłam palcem po poręczy. Żadnego kurzu. Ani odrobiny.

To było nienaturalne.

Oniemiała podciągnęłam na ramieniu swój worek, gdy dotarliśmy do szczytu schodów. Na moment zabrakło mi tchu. To, że babcia zdołała pokonać te schody bez jednej kropli potu, było naprawdę imponujące, a ja pomyślałam, że przydałaby mi się siłownia. Nie mogłam pozwolić, by miała lepszą kondycję ode mnie.

To było po prostu żałosne.

Rose i TJ gawędzili po drodze, jednak ja milczałam i tylko obserwowałam. Mój brat nie miał w sobie ani odrobiny nieśmiałości. Był z natury ciekawski i zadawał więcej pytań niż detektyw. Odziedziczył to po tacie. Przyzwyczaiłam się go nie słuchać.

Ocknęłam się dopiero, gdy Rose podeszła do dwuskrzydłowych drzwi ze srebrnymi gałkami.

– TJ-u, to twój apartament – powiedziała, otwierając na oścież oba skrzydła.

Apartament?

Żartowała, prawda?

Jedno spojrzenie na pokój TJ-a i wiedziałam, że nie zobaczę już mojego brata do końca wakacji. I któż mógłby mieć mu to za złe? Pokój był wyposażony we wszystko, o czym chłopak w jego wieku marzy: ogromny telewizor, xbox z biblioteką gier, a w rogu bulgoczące akwarium z neonami i miniaturowymi nurkami.

– Nie wierzę, że będę tu mieszkał – powiedział rozpromieniony TJ. Już od bardzo dawna nie widziałam na jego twarzy takiego banana. Może i przez większość czasu był utrapieniem, ale cieszyłam się, że chociaż jedno z nas będzie miało tego lata radochę. A przynajmniej do końca wakacji, byłam pewna, że po powrocie do Chicago nie stać nas będzie nawet na zegar ścienny.

Bo przecież wrócimy.

Oparłam się o futrynę, krzyżując ramiona, i przypatrywałam się, jak TJ wszystkiego dotyka.

– Cieszysz się na myśl o swobodzie w to lato? – zapytała Rose, stając obok mnie.

Uniosłam brwi, trochę niepewna, co ma na myśli, bo „swoboda” z całą pewnością nie była tym, co w tym momencie czułam. „Uwięzienie” byłoby trafniejszym określeniem.

Jak na sześćdziesięciolatkę babcia wyglądała niesamowicie dobrze. Barwa sukienki wydobywała głębię jej oczu, a mimo swojego cygańskiego stylu wyglądała na niej elegancko.

– Wiem, że wzięłaś na własne barki cały ciężar odpowiedzialności za rodzinę. Pora teraz, żebyś dla odmiany pozwoliła komuś innemu zatroszczyć się o siebie.

Hm. Miałam w tym względzie mieszane uczucia. Lubiłam swoją niezależność, nawet bardzo, i nie byłam przyzwyczajona, żeby ktoś mi usługiwał.

– Czy w tym… przybytku obowiązuje godzina policyjna? – zapytałam.

Nie miałam pewności, ale wydawało mi się, że widzę przelotny uśmiech na różowych ustach Rose.

– Nie. Proszę tylko, żebyście dzwonili i dawali znać służbie, że was nie będzie. Macie komórki?

Phi. Czy ona ma nas za jaskiniowców?

– Tak, oboje posiadamy telefony – odpowiedziałam sucho.

Miałam wrażenie, że ją bawię, co wcale nie było moim zamiarem. Odkąd tata zrzucił na nas bombę, informując o wyjeździe do babci, powzięłam szatański plan, że będę niemiła, nieznośna i stanę się dla niej takim utrapieniem, by odesłała nas do domu. Ale teraz… widząc, jak była szczęśliwa, goszcząc nas w swoim gigantycznym pałacu, moja żądza sabotażu zaczęła słabnąć.

– To dobrze. Twój pokój jest tam. – Wskazała brodą w lewo.

Naprzód, kapitanie!

Poszłyśmy dalej szerokim korytarzem, a moje buty uderzały ciężko o marmurową podłogę. Długie, srebrne włosy babci kołysały się na jej plecach w rytm pełnych gracji ruchów. Była kobietą ważną, co mnie onieśmielało. Przemierzając te długie korytarze, podziwiałam wiszące na ścianach obrazy. Tata zaszyłby się tu na całe tygodnie, godzinami przypatrując się każdemu z nich. Często zatracał się nie tylko w swojej pracy, ale i w dziełach innych.

Byłam tak zaprzątnięta podziwianiem wnętrz, że nie zauważyłam, kiedy babcia się zatrzymała. A w każdym razie dostrzegłam to dopiero, gdy na nią wpadłam. Dzięki Bogu jej nie przewróciłam.

– Przepraszam – wymamrotałam. – Tyle tu pięknych rzeczy do oglądania.

Odgarnęła mi niesforny blond kosmyk za ucho.

– Cierpliwości. Zanim się obejrzysz, wszystko przestanie być takie przytłaczające. Twoja mama i jej siostra… – Przerwała i wzięła głęboki oddech. W jej przenikliwym spojrzeniu pojawił się płomyk emocji, który natychmiast zgasiła.

Chciałam poprosić babcię, żeby dokończyła. Mama rzadko mówiła o swojej rodzinie, a wzmianka o siostrze zbiła mnie z tropu. Nagle zapragnęłam uczepić się kurczowo jakiegokolwiek wspomnienia o mamie, choćby należało do kogoś innego. Zatęskniłam za kontaktem z nią, nawet poprzez kobietę, która ją wychowywała, a która dla mnie była kimś obcym.

Rose przechyliła dłonią brodę, po czym przesunęła palcami po krawędzi biodra, wygładzając niewidzialne zmarszczki i uspokajając się.

– Jesteśmy w zachodnim skrzydle – oznajmiła, a delikatny uśmiech podkreślił zarys jej kości policzkowych.

Po raz drugi tego dnia moja szczęka walnęła o podłogę, a razem z nią worek, który miałam na ramieniu. Wszystkie myśli o przyciśnięciu babci w temacie mamy i jej tajemniczej siostry momentalnie wywietrzały mi z głowy.

Zajrzałam do środka i kamień spadł mi z serca, bo nie zobaczyłam ani śladu różu. Co nie znaczyło, że to był kropka w kropkę mój styl. Trzy ściany miały barwę mlecznobiałą, z biegnącym pośrodku pasem w kolorze lawendy. Ściana, przy której stało królewskie łoże, miała ten sam odcień, co bordiura. Na środku sufitu wisiał kryształowy żyrandol, połyskując w świetle. Materac przykryto białym prześcieradłem, a w nogach łóżka leżał złożony fioletowy dziergany koc. Wnękę okienną zajmowało głębokie, obite aksamitem siedzenie, z którego rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na ocean, a przy przeciwległej ścianie stało białe biurko z laptopem. Do sypialni przylegała łazienka z kabiną prysznicową wielkości całej naszej łazienki w Chicago i wanna z hydromasażem, która miała więcej dysz niż Pippi Pończoszanka piegów na nosie.

Pewnie, mój pokój był królewski, ale ja czułam się jak przeklęta księżniczka; nie było we mnie nic anielskiego czy monarszego. Mogłabym być co najwyżej księżniczką ciemności. Lubiłam głośnego rocka, czarny lakier do paznokci, kolczyki w ciele i ciemny eyeliner, a nie żadne diademy czy koronki.

Mimo to świerzbiły mnie palce w srebrnych pierścionkach, żeby odcisnąć swoje piętno na całym tym pokoju, czego się nie spodziewałam. Myślałam, że jedynym uczuciem, jakim obdarzę sypialnię, którą mi przydzielono, będzie pogarda. Wróciłam do głównego pokoju i zaczęłam obracać się w miejscu, chcąc objąć wszystko wzrokiem.

– Jesteś zadowolona?

Podskoczyłam, zapominając, że nie jestem sama. Rose stała w drzwiach, przypatrując się wachlarzowi emocji, jakie odmalowywały się na mojej twarzy.

– Może być – odpowiedziałam.

Sięgnęła dłonią do klamki. Bransoletki na jej nadgarstkach zabrzęczały, odbijając się echem od ścian.

– Cieszę się. Dziś pozwolę ci się w spokoju rozpakować i rozgościć. A jutro oprowadzę cię po domu i miasteczku.

Pozwoli mi. Nie byłam pewna, czy to był nakaz, ale zdenerwowałam się. Nie lubiłam, gdy ktoś mi mówił, co mam robić. Byłam już dorosła, choć nie z wyboru. To ten ostatni rok wepchnął mnie w objęcia dorosłości.

– Super – bąknęłam oschle. Zaczynałam odczuwać zmęczenie długą podróżą i zrobiłam się marudna, więc szukałam dla siebie usprawiedliwienia. Tak już działały na mnie przeprowadzki, które wywracają życie do góry nogami.

Babcia puściła mimo uszu mój niezbyt miły ton.

– Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to ten panel jest podłączony do każdego pomieszczenia w domu, w tym do pokoju TJ-a.

Superowo. Teraz będzie mógł mnie dręczyć, naciskając nędzny guzik.

– Dzięki – odpowiedziałam i znowu poczułam się dziwnie. Stałam pośrodku pokoju, oniemiała i z szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć.

Babcia stanęła naprzeciwko, taksując mnie wzrokiem.

– Czekałam na tę chwilę siedemnaście lat, Piper. Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa, widząc cię przy sobie w Raven Manor.

I z tymi absolutnie niespodziewanymi słowami zamknęła za sobą drzwi, zostawiając mnie sam na sam z rozbieganymi myślami. Klapnęłam na łóżko, a pościel natychmiast zmarszczyła się pod moim ciężarem. Zaczęłam ją wygładzać, ale przerwałam. Jeśli chcę mieć barłóg na łóżku, to jak mi Bóg miły, będę miała barłóg na łóżku. Wcale nie musiałam się zmieniać. Skoro Rose pragnęła mnie poznać, to pozna. Pozna każdy z moich bajecznie złych nawyków, a było w czym przebierać.

Leżałam w samotności, gapiąc się na porcelanowy sufit i rozmyślając, w co też wkopał nas kochany tatuś. Miałam w sobie taką kotłowaninę myśli, że zdawało mi się, jakby lada chwila miała mi pęknąć głowa. Straciłam poczucie czasu, aż w końcu z zamyślenia wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi.

Wzdrygnęłam się i usiadłam, potrząsając włosami.

– Proszę! – zawołałam.

Za drzwiami stał niski, ciemnowłosy mężczyzna o oliwkowej karnacji i czarnych oczach. W rękach trzymał resztę mojego nędznego dobytku. Ble. Ani trochę nie ucieszyła mnie perspektywa zadania, które przede mną stało: rozpakowania rzeczy. Nic a nic.

Jęknęłam głośno jak szafa grająca. A tak w ogóle to kto przy zdrowych zmysłach lubi się rozpakowywać? Przyznaję, że moje umiejętności organizacyjno-porządkowe mogły być trochę kiepskie. Okej, okej. Były bardzo kiepskie.

Wciągnęłam na łóżko swój worek marynarski, rozpięłam go, powyjmowałam ubrania i porozrzucałam je bezładnie wokół siebie. W całym tym chaosie mój wzrok przykuł okrągły czarny kształt. Chwyciłam stary podkoszulek z Myszką Minnie, który dostałam na piętnaste urodziny. Schowałam twarz w miękkim bawełnianym materiale i wciągnęłam głęboko powietrze. Materiał pachniał domem, jabłkami z cynamonem, ciepłem w mroźne zimowe dni, śmiechem. Moje serce przepełniła tęsknota i zapragnęłam na zawsze zatrzymać te drogocenne wspomnienia. Chciałam żyć przeszłością, bo teraźniejszość bez mamy była nie do zniesienia.

Pospiesznie dusząc ból, zanim zdołał wypłynąć na powierzchnię, podeszłam do jednej z szuflad i wepchnęłam podkoszulek na samo dno.

– Trzy miesiące – szepnęłam.

Przez następną godzinę wieszałam i układałam resztę rzeczy. Po tym czasie zostało mi tylko jedno małe pudełko, do którego podeszłam z takim samym entuzjazmem jak do pozostałych, czyli zrzędząc i złorzecząc. Cóż mogę powiedzieć? Byłam dobra w marudzeniu i kręceniu nosem.

Na dnie pudełka znajdowały się moje kredki ołówkowe. Kiedyś uwielbiałam rysować, głównie mangę, ale nie miałam pojęcia, czemu teraz je ze sobą zabrałam. Od miesięcy niczego nie narysowałam, choć być może to miejsce będzie tak nudne, jak to sobie wyobrażałam. Nuda jest najlepszą inspiracją.

Gdy kładłam na miejsce ostatni przedmiot – fotografię mamy – znowu usłyszałam pukanie. Byłam zła, że ktoś mi przeszkodził, więc otworzyłam drzwi z większym impetem, niż było trzeba. Do diabła, to miejsce przypominało dworzec kolejowy.

– Czego jeszcze… – zaczęłam, ale przerwałam na widok niewiele starszej ode mnie dziewczyny z tacą jedzenia. – O cholera, przepraszam… – Znowu ugryzłam się w język, uświadamiając sobie, że nie znam jej imienia i że przeklęłam. Zerknęłam na jej koszulkę polo w poszukiwaniu identyfikatora.

– Estelle – powiedziała, wybawiając mnie z kłopotu. W jej orzechowych oczach pojawił się błysk. – Pani Rose pomyślała, że możesz być głodna.

Na widok jedzenia zaburczało mi w brzuchu. Szybko pozbyłam się skwaszonej miny, uświadamiając sobie, że wciąż miałam ściągnięte kąciki ust.

– Dzięki Bogu. Umieram z głodu. – Przestąpiłam z nogi na nogę, bo nikt nigdy nie przynosił mi jedzenia i nie wiedziałam, jak się zachować. – Eee…

Na szczęście dla Estelle to nie była pierwszyzna. Weszła do pokoju tanecznym krokiem, kołysząc biodrami, i postawiła tacę na biurku. Powietrze wypełniło się smakowitymi zapachami, docierając do mojego żołądka. Pomyślałam o bracie.

– Czy TJ…

– Już jadł – odpowiedziała, zanim dokończyłam pytanie.

TJ był jak studnia bez dna. Nieważne, co się przed nim postawiło – zjadał wszystko. Mimo że był irytującym młodszym bratem, czułam się za niego odpowiedzialna.

Odetchnęłam i rozluźniłam ramiona. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, jak bardzo byłam spięta.

– I naprawdę zostało coś dla mnie? – zażartowałam.

Roześmiała się, ale szybko umilkła, jakby zrobiła coś złego.

Czyżby śmiech był tu zakazany?

Odnalazłam coś kojącego w tej dziewczynie. Teraz, gdy wiedziałam, że jest tu ktoś w moim wieku, te ściany przestały wydawać mi się takie puste. Bardzo chciałam poprosić ją, żeby została, dotrzymała mi towarzystwa. Samotny posiłek to smutna perspektywa, ale bałam się, że taką prośbą złamałabym reguły panujące w tym domu.

Nie chciałam od razu zaczynać trząść nim w posadach.

Stwierdziłam, że dam sobie tydzień, zanim wprowadzę tu chaos.

Kiedy ja zatopiłam się w wewnętrznej dyskusji, Estelle wyszła cicho z mojego pokoju, podjąwszy decyzję za mnie. Gapiłam się na zamknięte drzwi, a w brzuchu znowu zaczęło mi burczeć – żołądek przypominał, że od wielu godzin nic nie jadłam. Zdołałam wchłonąć połowę tego, co dostałam.

Najedzona, powędrowałam do łazienki w nadziei, że prysznic pomoże mi zasnąć. Uderzył mnie szeroki strumień ciepłej wody i rozluźnił całe moje ciało. Poddałam mu się, pozwalając, by woda masowała moje zmęczone mięśnie, i myśląc sobie, że jeśli nie wychodziłabym spod tego prysznica przez całe lato, byłabym przeszczęśliwa.

O rany, ale ze mnie lamus.

Gdy skończyłam, cała łazienka zdążyła już zaparować. Wzięłam ręcznik i przetarłam zamglone lustro, z którego zaczęło na mnie patrzeć moje własne odbicie. Zielone oczy, zazwyczaj duże i okrągłe, były teraz przymknięte. Maleńki pieprzyk nad górną wargą mrugał do mnie. Tak jak większość nastolatek miałam swoje kompleksy. Byłam zbyt szczupła i brakowało mi krągłości, a moje włosy nigdy nie robiły tego, czego od nich oczekiwałam. Marzyłam o zabójczych nogach, a miałam dwa patyki. I między moimi ustami a mózgiem brakowało komunikacji. Wysuszyłam długie blond włosy, spięłam je w niedbały koczek i wskoczyłam w piżamę z napisem „Kawa to moja najlepsza przyjaciółka”. Wróciwszy do pokoju, zatrzymałam wzrok na miejscu przy oknie. Wyglądało zbyt zachęcająco, żeby z niego nie skorzystać. Usiadłam na miękkiej aksamitnej poduszce, po czym podciągnęłam kolana pod brodę, szukając wygodnej pozycji. Oparłam się czołem o chłodną szybę i wpatrzyłam się w ogrom błękitnego oceanu. Teraz, po zachodzie słońca, fale były dużo ciemniejsze; nawet pod gwiaździstym niebem woda wydawała się niemal czarna.

Ogarnęło mnie uczucie, do którego nie chciałam się przyznać: smutek. Łzy przesłoniły mi oczy, zanim zdążyłam je przełknąć, i zaczęły płynąć po policzkach.

Otarłam je gniewnie wnętrzem dłoni. Przecież obiecałam sobie nigdy więcej nie uronić ani jednej daremnej łzy. Przenigdy. Przez żadnego idiotę, który złamie mi serce. Przez żaden rozdzierający ból, od którego chce mi się wyć. Przez żadne poczucie zagubienia i osamotnienia.

Wypłakałam już tyle łez, że wystarczyłoby ich na dwa życia, ale dzięki temu byłam silniejsza. Na zawsze zakazałam sobie wchodzenia na tamtą mroczną ścieżkę.

Nagle jak przez mgłę zobaczyłam w mroku piękny stalowoniebieski błysk. A przynajmniej tak mi się wydawało. Byłam jak zahipnotyzowana. Zmrużyłam oczy i mogłam przysiąc, że tam coś jest, że porusza się w ciemności. Wyciągnęłam szyję i uderzyłam czołem o szybę.

– Cholera – przeklęłam.

Rozcierając bolące miejsce, podniosłam wzrok w poszukiwaniu błękitnego błysku.

Zdezorientowana, zamrugałam.

Nic.

To coś zniknęło.

I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że balansuję na skraju szaleństwa. Przeprowadzka do Raven Manor była kroplą przepełniającą czarę goryczy. W tym miejscu, w tym domu było coś, przed czym moja mama uciekła i nigdy nie wróciła, a ja chciałam wiedzieć dlaczego. Musiała mieć bardzo ważny powód, skoro odcięła się od rodzinnego domu i matki… Tylko jaki?

Po ramionach przebiegł mi dreszcz.

Tajemnice. W tym domu aż się od nich roiło.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: