Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Biuro Spełniania Marzeń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Biuro Spełniania Marzeń - ebook

Biuro Spełniania Marzeń to opowieść o poszukiwaczach prawdziwych uczuć, wielkiej przygody, tajemnic i sensu istnienia, a nawet o ludziach podróżujących w czasie i zmieniających tożsamość.

Wszystkich bohaterów książki łączy jedno – nie pozostaną takimi, jakimi byli wcześniej, gdy już odważyli się na pierwszy krok. Gdy podjęli wyzwanie realizacji swojego marzenia.

Biuro Spełniania Marzeń czeka na kolejną chętną osobę. Jeśli kusi Cię przygoda, tajemnica, widzisz dla siebie szansę w przekroczeniu progu Biura, działaj! Marzenie właśnie trzymasz w swoich rękach...

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64378-06-5
Rozmiar pliku: 767 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DZIKIE CZASY

Dzi­kie czasy

Rozdział 1

Roz­dział 1

W naj­go­ręt­szy dzień wio­sny Karol, czter­dzie­sto­pię­cio­letni miesz­ka­niec willi przy ulicy Cedro­wej w pod­war­szaw­skim Kon­stan­ci­nie, sta­nął na brzegu basenu. Ten sam błę­kit, który wypeł­niał hory­zont, bez­piecz­nie i słodko odbi­jał się w tafli wody. Karol widział w zwier­cia­dle poni­żej swój cień. Wziął oddech i zamknął oczy. Tam, w dole, cze­kała na niego przy­jem­ność.

Karol nie miał okre­ślo­nego zawodu, ale wciąż chęć na wiel­kie pie­nią­dze i kur­czące się pod tym wzglę­dem moż­li­wo­ści. Stała za nim prze­szłość, na jaką nie zasłu­żył, a przed nim ryso­wało się marze­nie dopiero nabie­ra­jące kształ­tów. Sko­czył.

Z nie­śmia­łego stu­denta, który zna­lazł się przy­pad­kiem na sce­nie prze­glądu uczel­nia­nych kaba­re­tów, wyrósł lider firmy show-biz­ne­so­wej, orga­ni­zu­ją­cej szko­le­nia dla kor­po­ra­cji i pik­niki pod para­so­lami. Z cza­sem pod napo­rem kon­ku­ren­cji i tęże­ją­cych w metryce lat Karol spo­waż­niał, odwró­cił się od nie­ape­tycz­nych fina­łów wyjaz­dów inte­gra­cyj­nych, a zwró­cił w stronę auten­tycz­nego piękna: zało­żył agen­cję mode­lek. Miał cichą nadzieję, że obcu­jąc z dużą ilo­ścią mło­dych kobiet, znaj­dzie wresz­cie pannę majętną i piękną, o jakiej marzą męż­czyźni nie tylko po trzy­dzie­stce.

Stało się. Miała na imię Jolanta i posłu­gi­wała się wyso­kimi nogami oraz mająt­kiem taty. Ojciec Joli, Tade­usz, miesz­kał na dru­gim końcu Kon­stan­cina, w domu, w któ­rym mogłyby się pomie­ścić jesz­cze dwie inne rodziny. Był to czło­wiek postawny, z dużym brzu­chem i o wład­czym uspo­so­bie­niu.

Obraz ten paso­wał do przed­się­biorcy budow­la­nego o dosta­tecz­nym spry­cie, by zabu­do­wać na gra­nicy legal­no­ści sto­łeczne przed­mie­ścia tanią archi­tek­turą. Odse­pa­ro­wane od sie­bie siatką mono­tonne osie­dla repro­du­ko­wały się same z sie­bie w beto­nową nie­skoń­czo­ność – wspa­niały model biz­ne­sowy, jak zwy­kło się mawiać w świe­cie ludzi inte­resu. Nato­miast ojciec Joli nie miał na tyle sprytu, aby uchro­nić córkę przed mał­żeń­stwem z bon vivan­tem i czło­wie­kiem led­wie z aspi­ra­cjami do tak zwa­nego towa­rzy­stwa. Bo wię­cej Karol nie miał. Ba, takich jak on świat nosił dzie­siątki.

Po latach stało się jasne, że ojciec Joli miał rację – Karol oka­zał się kiep­skim mężem. Bądź – dosko­na­łym na model mał­żeń­stwa daleki od tra­dy­cyj­nego, ze wszyst­kimi jego ogra­ni­cze­niami i chwałą. Star­szy pan miał zwią­zane ręce, bo gdyby z gróźb pozo­sta­wie­nia zię­cia na lodzie uczy­nił rze­czy­wi­stość, musiałby uniesz­czę­śli­wić i Jolę, i Nata­lię, córkę Joli i Karola. A do tego dopu­ścić nie chciał. Karol był bez­karny i nie­mo­ralny.

Wła­ści­wie to powi­nien był już wyjść z basenu i zapre­zen­to­wać się w cało­ści. Ale może nie chciał tego zro­bić? Jakże przy­jem­nie było prze­by­wać w nie­bie­skiej izo­la­cji o nie­okre­ślo­nych gra­ni­cach, wymu­sza­ją­cej mil­cze­nie i nie­co­dzienne ruchy. Dawało to wytchnie­nie od upal­nej pogody oraz poczu­cie zasłu­żo­nej swo­body, zwłasz­cza gdy miało się taki basen na wyłącz­ność.

Ale czy naprawdę na wyłącz­ność?

Spo­soby, dzięki któ­rym wszystko roz­pa­dło się na poje­dyn­czą wła­sność, były mało kla­rowne w kraju, w któ­rym jesz­cze dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej mają­tek nale­żał do wszyst­kich. Ten, kto posia­dał, po czę­ści sta­wał się oszu­stem zbio­ro­wej pamięci, bo musiał posia­dać wię­cej niż inni. A wśród tych innych zawsze zna­lazł się ktoś, kto mógł zadać cał­kiem słuszne pyta­nie – dla­czego on tu, w tym miej­scu, ma wszystko, a nie ja?

Podobne pyta­nia, ale odno­szące się do zupeł­nie innego kon­tek­stu, zada­wała sobie Justyna. Opa­lała się na brzegu basenu, od czasu do czasu przy­glą­da­jąc się popi­som Karola. Świet­nie pły­wał, to trzeba było mu przy­znać. Kochała go, nie­stety. Jej umysł praw­niczki pro­wa­dził nie­ustanne roz­po­zna­nie sytu­acji, w którą się wplą­tała. Podob­nie jak obser­wa­cje serca; na­dal biło, ale jakby w drugą stronę, nie w tę roz­sądną, tylko na prze­kór wszyst­kim, i to jesz­cze ze zdwo­joną siłą. Cóż mogła pora­dzić, że było to takie przy­jemne i konieczne zara­zem?

Karol wyszedł z wody. Justyna zdjęła oku­lary prze­ciw­sło­neczne i pozwo­liła mu się poca­ło­wać. To zbli­że­nie mogłoby trwać dłu­żej, ale odwró­ciła twarz.

– Masz gorz­kie usta.

Pomy­ślał: „Znowu zaczyna maru­dzić. Prze­cież jest tak wspa­niale”.

Mimo że Justyna dosko­nale znała willę, poru­szała się po jej wło­skich mar­mu­rach nie­pew­nie. Nazy­wała to kon­flik­tem wła­sno­ści – opa­lała się nie na swoim tere­nie, ale czuła, że należy do Karola. Pomy­ślała wtedy po raz pierw­szy, że takie samo słońce świeci dla wszyst­kich, i co wię­cej, świeci rów­nież gdzie indziej. „Powin­nam już skoń­czyć nasz romans, dla wspól­nego dobra”. Ale led­wie posta­wiła kropkę na końcu tego pew­nika, poczuła tak wielką samot­ność, jakby ode­brano jej wszyst­kie marze­nia, łącz­nie z tymi naj­bar­dziej wyeks­plo­ato­wa­nymi, do któ­rych zali­czyć można było cho­ciażby por­cję lodów baka­lio­wych. I natych­miast uśmiech­nęła się pojed­naw­czo do Karola sto­ją­cego nad nią z ręcz­ni­kiem w rękach; boha­ter­ski pły­wak, który przy­był z odsie­czą, aby uwol­nić Justynę od moral­nej spie­koty.

– Żar­to­wa­łam.

– Chodźmy na górę.

– Naj­pierw deser.

Pośpieszna miłość zosta­wiła mocne wspo­mnie­nia; film wyryty na taśmie.

Ich zbli­że­nie tam­tego popo­łu­dnia miało jesz­cze jeden wymiar godny odno­to­wa­nia. Otóż Karol zain­spi­ro­wany zacho­wa­niem kochanki przy base­nie też poczuł, że powi­nien już ją zosta­wić, nawet jeśli nie miał na oku następ­nej.

Tak to i ona, i on nawet nie podej­rze­wali, jak wiele ich łączy. Nazy­wało się to empa­tią; antyczne wręcz okre­śle­nie na coś, co odkry­wało się rado­śnie we współ­cze­sno­ści jakby po raz pierw­szy w histo­rii świata.

Jola mogła ucho­dzić za wzór kobiety współ­cze­snej. Bez inte­lek­tu­al­nych obcią­żeń, ale bystra. Uło­żona, wykształ­cona i z cha­rak­te­rem. Jej zgrabna syl­wetka wciąż podo­bała się Karo­lowi jako część obrazu zapro­gra­mo­wa­nego na okładkę pisma pod tytu­łem życie. Willa była miej­scem, gdzie Jola kom­po­no­wała się z każ­dym meblem, i wycho­dząc dalej, z każ­dym zakąt­kiem ogrodu. Powinna tylko być; Jola pod­da­wała się tej uni­wer­sal­nej wizji bez zastrze­żeń. Wmó­wiła sobie, że świat kobiety z klasą powi­nien być cał­ko­wi­cie uło­żony – począw­szy od miej­sca, w któ­rym mieszka, przez wycho­wy­wa­nie córki aż po obo­wiązki zwią­zane z beauty. Jej wszel­kie życiowe sta­ra­nia odno­siły się do utrzy­ma­nia tego świata za wszelką cenę; to sta­no­wiło jej uni­wer­salne marze­nie. Ale do czasu.

Pierw­sza odkryta wia­ro­łom­ność męża popchnęła ją ku zdra­dzie. Zadała się z młod­szym od sie­bie masa­ży­stą. Kilka spo­tkań z nim wystar­czyło, by nabrała obrzy­dze­nia zarówno do sie­bie, jak i do swo­jego pierw­szego kochanka, a także do męża. Póź­niej chciała nie zwra­cać uwagi na moralne salta, które Karol upra­wiał nad ich domem. Jed­nak ten­den­cja do nawią­zy­wa­nia nie­po­trzeb­nych, prze­lot­nych roman­sów została. W efek­cie ostat­niego, nim się zorien­to­wała, została porzu­cona przez kolej­nego tre­nera na rzecz młod­szej adeptki aero­biku. Pła­cząc za kie­row­nicą swego mini, pory­so­wała go o barierkę na par­kingu wiel­kiego sklepu.

Justyna prze­rwała pracę, czu­jąc, że wiele już nie zrobi. Zle­ciła sekre­tarce kilka rze­czy na następny dzień i wypu­ściła ją do domu. Sama też poje­chała do sie­bie.

Przez chwilę oglą­dała tele­wi­zję. W pro­gra­mie podróż­ni­czym poka­zy­wano mał­żeń­stwo jeż­dżące samo­cho­dem tere­no­wym po Indiach. Wła­ści­wie nie lubiła wsze­la­kiej egzo­tyki na odle­głość więk­szą niż metr, ale w tam­tym momen­cie pomy­ślała, że Indie mogłyby być jej bliż­sze niż życie w War­sza­wie, gdyby miała obok sie­bie Karola. Lub jakie­go­kol­wiek innego męż­czy­znę, byle wła­snego.

Justyna jak każda zamożna sin­gielka pie­lę­gno­wała sła­bo­ści z pogodą osoby zara­bia­ją­cej wię­cej, niż wydaje. Poświę­cała dużo czasu na paznok­cie i ubra­nia. Ale czy to jej wina, że współ­cze­sny styl życia narzu­cał roz­wią­zy­wa­nie pro­ble­mów nie w kościele, tylko na zaku­pach czy w salo­nie pięk­no­ści? Poza tym wyglą­dała świet­nie.

Wstała z kanapy. Znie­ru­cho­miała na moment nie­zde­cy­do­wana, co dalej. Zazdrosz­cząc zaży­ło­ści mał­żeń­stwu z tele­wi­zora zgod­nie zaj­mu­ją­cemu się zmianą koła w samo­cho­dzie, poczuła przy­pływ ener­gii, któ­rej nie zamie­rzała zmar­no­wać. Pod­jęła decy­zję o wypra­wie na zakupy. Pozo­sta­wały jej kołem ratun­ko­wym przed opa­da­jącą, i to znacz­nie, krzywą samo­po­czu­cia.

Zapar­ko­wała tere­nówkę na pod­ziem­nym par­kingu gale­rii han­dlo­wej. Zosta­wiła za sobą mało przy­jemną, ciemną prze­strzeń pełną tajem­ni­czych pisków opon, zapa­chu spa­lin i cieni poru­sza­ją­cych się mię­dzy kawa­łami porzu­co­nej bla­chy, na rzecz kli­ma­ty­zo­wa­nego bazaru z bujną florą odzie­żo­wych toż­sa­mo­ści – nic, tylko brać, wcho­dzić w nie i się cie­szyć.

Szła do sklepu upa­trzo­nej marki, wstę­pu­jąc to tu, to tam. Mane­kiny odziane gla­mour przy­glą­dały się jej cie­ka­wie; o tak, przy­naj­mniej tu nie czuła się baga­te­li­zo­wana.

Po godzi­nie z okła­dem trzy papie­rowe torby ukry­wa­jące bluzkę, torebkę i pasek wska­zy­wały, że dotrzy­mała słowa i nie zmar­no­wała czasu. Poczuła się zmę­czona i żądna sto­lika w kawiarni.

Sprawy poto­czyły się szybko i nim się spo­strze­gła, oku­po­wała mały sto­lik sie­cio­wej kawiarni z zagra­nicz­nym logo. Napoje poda­wano tu w poli­ure­ta­no­wych wia­drach – na wynos. Albo na miej­scu w chiń­skich fili­żan­kach, na co się zde­cy­do­wała. Obok kawy stał tale­rzyk z cia­stem bez­owym, wci­śnię­tym jej do zamó­wie­nia przez mar­ke­tin­gowe zabiegi dobrze prze­szko­lo­nego sprze­dawcy – u źró­deł nazy­wały się neu­ro­eko­no­mią. Sprze­dawcy myśleli za klien­tów. Ona nawet nie prze­pa­dała za takim gatun­kiem cia­sta.

Ogar­niało ją coraz więk­sze zdu­mie­nie.

Pomy­ślała: „Co ja tu robię?”. I poczuła już nawet nie zmę­cze­nie nóg pod­łą­czo­nych do obca­sów – odnio­sła wra­że­nie, jakby miała je zro­bione z betonu, i to na stałe. Uciec, ale jak?

Wtedy pułapka oka­zała się więk­sza niż wszyst­kie cen­tra han­dlowe świata. A trzy nie­zwy­kle este­tycz­nie wyglą­da­jące papie­rowe torby z zaku­pami stały u jej stóp zupeł­nie nie­po­trzebne. Gdyby do każ­dej z nich dodano zapałki, z pew­no­ścią zaraz by po nie się­gnęła i wyczy­ściła przed­pole.

Myślała o Karolu: „Dla­czego się go trzy­mam?”.

Szła już odważ­nie ku par­kin­gowi, gotowa zmie­rzyć się z porzu­ce­niem kochanka i geo­lo­ka­cyjną zagadką: „Znowu to samo, gdzie ja zosta­wi­łam samo­chód?”. Nim weszła do windy, dogo­nił ją pra­cow­nik kawiarni, wyma­chu­jąc przed sobą z uśmie­chem papie­ro­wymi tor­bami:

– Zapo­mniała pani zaku­pów.

– Ach, tak, rze­czy­wi­ście. Dzię­kuję bar­dzo.

W tym momen­cie tele­fon Justyny zadzwo­nił sygna­łem zare­zer­wo­wa­nym dla Karola.

Od tam­tej chwili świat wydał jej się nie­warty ducho­wych wojen i nawet wła­snych prze­ko­nań. Jego głos ją uspo­ka­jał.

Zbli­żały się uro­dziny Nata­lii. Karol wie­dział, że córka pra­gnie poznać aktora Damiana W., któ­rego uli­zane foto­gra­fie domi­no­wały w jej pokoju. Tele­wi­zja wyspe­cja­li­zo­wała się wtedy w eska­pi­stycz­nych seria­lach, trak­to­wa­nych przez publicz­ność omalże jak doku­menty. Czy­jego życia? Karol oba­wiał się, że ludzie z ekranu, w porze śnia­da­nio­wej cho­dzący w wypra­so­wa­nych ide­al­nie piża­mach i moka­sy­nach, nie ist­nieją, ale nie mógł ode­brać córce niczego, co pra­wem cywi­li­za­cji tra­fiało przed jej oczy. Nata­lia śle­dziła więc posu­nię­cia swo­jej postaci z marzeń po ekra­nie i prze­wi­dy­wal­nej mapie towa­rzy­skiej War­szawy, oczy­wi­ście uży­wa­jąc do tego inter­netu. Nawet infor­mo­wała ojca, gdzie bywał Damian W., co robił i z kim, jakby pod­su­wa­jąc pod ojca nos wła­sne marze­nie i wpra­wia­jąc w ruch jego zdol­no­ści orga­ni­zo­wa­nia innym roz­ry­wek.

Karol dał się zła­pać. Rze­czy­wi­ście posta­no­wił zro­bić Nata­lii przy­jem­ność i roz­sze­rzyć mapę poczy­nań Damiana W. o ich kon­stan­ciń­ski adres. Wydało mu się to i zabawne, i pro­ste w prze­pro­wa­dze­niu. Osta­tecz­nie akto­rzy byli do wyna­ję­cia i odgry­wali różne role. Bez trudu zdo­był tele­fon do pana W. Umó­wili się w połu­dnie w restau­ra­cji na Żura­wiej.

Pej­zaż Żura­wiej po jed­nej stro­nie wypeł­niały zapa­chy i dro­gie samo­chody, a po dru­giej na murku sie­dzieli ludzie z apa­ra­tami foto­gra­ficz­nymi w roz­czła­pa­nych spor­to­wych butach, któ­rzy nie pach­nieli ład­nie. Ocze­ki­wali na poja­wie­nie się kogoś zna­nego.

– Witam – powie­dział aktor tro­chę spóź­niony. Karol przed momen­tem zaob­ser­wo­wał scenę, w któ­rej Damian W. pozo­wał do zdjęć.

Karol zamó­wił gościowi warzywa ską­pane w sło­necz­nej oli­wie – jak gło­sił wpis w menu – w towa­rzy­stwie pła­tów pyska­tego tuń­czyka. I sok poma­rań­czowy wyci­skany na miej­scu.

Prze­szli do sedna.

– Dziwna pro­po­zy­cja. Nie wiem, czy mi odpo­wiada – powie­dział aktor, zaja­da­jąc się warzy­wami.

– Dla­czego dziwna? Chciał­bym, żeby pan zagrał samego sie­bie. To chyba naj­prost­sza rzecz na świe­cie dla aktora?

– Po pierw­sze, ni­gdy mi cze­goś takiego nie pro­po­no­wano. Po dru­gie, myślę cał­kiem poważ­nie o swo­jej karie­rze i o swoim zawo­dzie.

– Poważ­nie? – Karol uśmiech­nął się i zer­k­nął na drugą stronę ulicy. – Widzia­łem, jak robili panu zdję­cia.

– Tak, to bywa kło­po­tliwe. Serial. Za nie­długo zre­zy­gnuję.

– Mówią, że wszystko jest kwe­stią ceny.

– Pan mnie nie rozu­mie. Ja myślę poważ­nie o moim zawo­dzie i nie będę się wynaj­mo­wał jako osoba do towa­rzy­stwa na przy­ję­cia. To nawet ma swoją nazwę.

– Ale to tylko wyjąt­kowa oka­zja. Impreza dla nasto­latki, która marzy o tym, by pana poznać.

Stało się tak, że pomimo dal­szej namowy i sałatki z tuń­czy­kiem, która była prze­cież jakimś zobo­wią­za­niem, Karo­lowi nie udało się skło­nić aktora do przy­jazdu do Kon­stan­cina. Gdy już zabra­kło argu­men­tów, Karol zaczął się zasta­na­wiać, że być może źle osza­co­wał roz­mówcę.

– Dam panu trzy tysiące – rzu­cił, cho­ciaż jesz­cze przed tuń­czy­kiem zamie­rzał zaosz­czę­dzić na akto­rze i nie nad­we­rę­żać budżetu imprezy tylko dla­tego, że sie­dzący naprze­ciw niego oby­wa­tel posia­dał ana­chro­niczne ambi­cje.

– Nie, pro­szę pana. Jest cała masa innych akto­rów z seriali, któ­rzy z pew­no­ścią chęt­nie do was przy­jadą.

Po chwili Karol, spo­glą­da­jąc na reprint poprzed­niej sceny z papa­razzi, myślał: „Osta­tecz­nie nic się nie sta­nie, gdy nie będzie tego faceta na przy­ję­ciu. Dmu­cha­nie na uro­dzi­nowe świece w moim domu powinno być trak­to­wane jako przy­wi­lej, a nie praca”. Damian W. prę­żył się, uśmie­chał, prze­cze­sy­wał włosy. Repor­te­rzy nie próż­no­wali; grupa trzy­ma­jąca cyfrowe apa­raty wyglą­dała jak meduza lub wie­lo­ręki potwór osa­cza­jący ofiarę zaklę­ciami z migawką.

Następ­nego dnia Karol ode­brał tele­fon z kan­ce­la­rii, który przy­niósł rze­czy nie­spo­dzie­wane. Praw­nik przy­go­to­wu­jący umowę z ban­kiem poin­for­mo­wał, że poja­wiły się kło­poty z zabez­pie­cze­niem kre­dytu na budowę osie­dla, w które Karol inwe­sto­wał.

To ozna­czało poważne pro­blemy, bo prze­cież Karol nie posia­dał niczego innego niż kawał pola prze­ro­biony za jego sta­ra­niami na działkę budow­laną, na którą wje­chała sym­bo­liczna koparka. Dla­czego to nie wystar­czało ban­kowi? Zde­po­no­wane w tym kawałku ziemi marze­nia Karola zara­stały chwa­stami, a prze­cież tak dobrze do tej pory szło.

– Ten kre­dyt jest mi potrzebny – powie­dział dobit­nie praw­ni­kowi, który obie­cał, że w razie prze­dłu­ża­nia się nego­cja­cji postara się zna­leźć inny bank.

– Prze­dłu­ża­nia się? – Karol krą­żył po salo­nie z dło­nią przy uchu trzy­ma­jącą mały apa­rat tele­fo­niczny, jakby bolała go ta strona głowy i tylko ner­wowe spa­cery po wyfro­te­ro­wa­nym par­kie­cie mogły sta­no­wić reme­dium na rysu­jącą się na hory­zon­cie klę­skę.

Karol jed­nak nie miał zamiaru ustę­po­wać. Śmiała inwe­sty­cja sta­no­wiła jego życiowy manewr, spo­sób na wresz­cie wła­sny pałac, szczę­ście i dosta­tek. Tym śmiel­sza, że nie w swo­jej branży i czy­niona pod nosem teścia – na jego tere­nie, po cichu. Inna sprawa, że kre­dyt na budowę, o który się sta­rał, miał zamiar wypom­po­wać z nowo powsta­łej firmy, ją samą dopro­wa­dzić do upadku i w ten spo­sób zdo­być wresz­cie kapi­tał na coś swo­jego, uczci­wego.

– Tak wła­śnie – powie­dział mu praw­nik dzień póź­niej przez tele­fon. – Nie widzę innego spo­sobu niż zwięk­szyć porę­cze­nie kre­dytu przez zasta­wie­nie hipo­teki pana domu.

– Ale to nie­moż­liwe.

– Czyżby była już zajęta?

– Nie o to cho­dzi. Po pro­stu to nie­moż­liwe i już.

– Wyma­ga­łoby to także zgody pana żony, jeśli jeste­ście współ­wła­ści­cie­lami.

Praw­nik zakoń­czył roz­mowę suge­stią, że warto się poważ­nie zasta­no­wić nad tą pro­po­zy­cją, bo ina­czej on wyco­fuje się z nego­cja­cji.

Ta infor­ma­cja oddzie­liła Karola od jego wła­snego marze­nia, co gene­ral­nie zniósł nie­zbyt dobrze. Ale sta­rał się niczego po sobie nie poka­zy­wać. Jak zawsze – non­sza­lancki, zado­wo­lony, żar­to­wał i śmiał się do tele­fonu, do żony, z Nata­lią. Myślał: „Nie tu, to gdzie indziej zdo­będę ten kre­dyt”.

Upły­wały dni. Upalne, sto­jące w goto­wo­ści i cią­gnące się do póź­nych godzin; wła­śnie minęło prze­si­le­nie let­nie.

Jola w przy­pły­wie egzy­sten­cjal­nego smutku posta­no­wiła zro­bić porzą­dek we wszyst­kich sza­fach. Prze­aran­żo­wała układ blu­zek i swe­trów na pół­kach, jakby zapo­mniała o tym, że mie­siąc wcze­śniej zro­biła to samo. Pozbyła się kil­ku­na­stu par butów – zawio­zła je do sióstr; zaska­ku­jące doprawdy, co zakon­nice osa­dzone w pobliżu boga­tych domów nosiły pod habi­tami. Wciąż pełna gar­de­ro­bia­nego ani­mu­szu rzu­ciła się na szafę Karola, aby i w niej zro­bić porzą­dek.

Pod let­nimi polo męża odkryła czer­woną teczkę. Miej­sce jej prze­cho­wa­nia wska­zy­wało na chęć ukry­cia. Czego? Kogo?

Serce zabiło jej moc­niej, usia­dła na krze­śle. Otwo­rzyła teczkę, spo­dzie­wa­jąc się w niej kom­pro­mi­tu­ją­cych zdjęć, rachun­ków hote­lo­wych i innych dowo­dów zdrady. Nie­stety, Karol prze­cho­wy­wał tam zupeł­nie dla niej nie­zro­zu­miałe plany geo­de­zyjne.

Scho­wała na powrót teczkę mię­dzy bawełnę i wyco­fała się z gar­de­roby męża, uprzy­tom­niw­szy sobie, że nie będzie poświę­cać cen­nego czasu czło­wie­kowi, który jej swego czasu także skąpi.

Nie­mniej poczuła się wtedy znowu żoną nie­skoń­cze­nie opusz­czoną, baga­te­li­zo­waną, nie­ko­chaną – jakie to euro­pej­skie!

Karol pły­wał, odpo­czy­wał, opa­lał się i roz­gry­zał pro­blem inwe­sty­cyjny. Kal­ku­lo­wał, roz­ma­wiał ze zna­jo­mymi przez tele­fon, sta­rał się zna­leźć trzy miliony na budowę osie­dla, upar­cie wszyst­kim wma­wia­jąc, że tego rze­czy­wi­ście chce. Szło mu o tyle opor­nie, że do tej pory nie zaj­mo­wał się takimi kwo­tami i przy­zwy­czaił się do zwy­cięstw z mar­szu. Po pro­stu – Karo­lowi się nie odma­wiało, i tyle. Dla­czego więc teraz?

Napię­cie, któ­rego nie potra­fił się pozbyć, i cią­gły brak pomy­słu na pie­nią­dze musiały go w końcu popchnąć ku Justy­nie. Nie dla­tego, że ona miała gotówkę; była ucieczką od pro­blemu, miłym w dotyku prze­ryw­ni­kiem w kule­ją­cej reali­za­cji życio­wego planu.

Karol zapro­po­no­wał jej spę­dze­nie wspól­nego week­endu. Zare­zer­wo­wał dwu­oso­bowy pokój w hotelu nad Zale­wem Zegrzyń­skim, nie­da­leko War­szawy. Z domu wymel­do­wał się pod pre­tek­stem służ­bo­wego wyjazdu.

Z tarasu ich pokoju roz­ta­czał się widok na sza­ro­nie­bie­ski kafel wody rzu­cony mię­dzy zie­lo­no­ści brzegu. Ruch na zale­wie był spory. Mię­dzy powol­nie pły­ną­cymi żaglów­kami prze­my­kały moto­rówki i sku­tery wodne, żwawo sunęły kajaki. Albo mozol­nie, cią­gnąc za sobą spie­nione welony, pły­nęły rowery wodne – pojazdy na tyle pro­ste w obsłu­dze, by zasłu­żyć sobie na popu­lar­ność. To nic, że ludzie wyglą­dali na nich dość gro­te­skowo. Słońce tań­czyło mię­dzy całą tą mecha­niką spusz­czoną na wodę, a przy brzegu taplały się dzieci.

Justyna z Karo­lem na razie korzy­stali ze wspól­nego wyjazdu, jak tylko mogą kochan­ko­wie.

Kiedy opu­ścili pokój, wto­pili się w week­en­dowy tłum łapią­cych słońce nie­da­leko od mia­sta, ale już w dosta­tecz­nej odle­gło­ści, aby zapo­mnieć na chwilę, kim się jest i co naj­waż­niej­sze, jak w ich przy­padku – z kim.

Po połu­dniu wypły­nęli na zalew omegą, którą Karol zręcz­nie manew­ro­wał. Od czasu do czasu mijały ich łódki z ano­ni­mo­wymi pasa­że­rami. Brzeg wyska­lo­wał się do skrom­nego paska zabu­do­wań. Byli sami. Wszystko, co wią­zało się z kom­pli­ka­cjami lądo­wego życia, wypa­ro­wało do stanu roz­świe­tlo­nej, mło­dej bez­tro­ski.

Karol powie­dział, że ją kocha, a póź­niej zro­bił zwrot przez rufę tak, że Justyna zapisz­czała z wra­że­nia. Bez wąt­pie­nia to mu się udało. Justyna poczuła wtedy, że nie tylko całe jej ciało, ale całe życie zna­la­zło się w jego rękach. Zaraz póź­niej Karol zrzu­cił żagiel i przy­siadł się do niej.

– Więc co będzie z nami teraz? – Wychy­liła się za burtę i bawiła pal­cami na powierzchni chłod­nej wody; żaglówka dry­fo­wała.

Ow­szem, miała Karola, ale był mężem jej sio­stry.

Wtedy przed­sta­wił jej prośbę.

Miej­sce i moment nie zostały wybrane przy­pad­kowo. Nim powo­do­wała gorączka szyb­kiego pozby­cia się kło­potu. A ona nie miała żad­nej spo­sob­no­ści ucieczki, aby sprawę prze­my­śleć na spo­koj­nie, czyli cho­ciażby zba­ga­te­li­zo­wać.

Miała pod­pi­sać się pod doku­men­tami dla banku zamiast Joli, obcią­ża­jąc w ten spo­sób hipo­tekę willi w Kon­stan­ci­nie.

– Co? Mia­ła­bym sfał­szo­wać pod­pis? – Karol nie widział jej oczu ukry­tych za oku­la­rami, ale sły­szał w gło­sie Justyny zdzi­wie­nie wysta­jące daleko poza hory­zont. Kochała Karola i wie­rzyła, że skoro ona kocha, to on także, i przez to cały świat ma sens.

Mil­czała.

Karol tłu­ma­czył jej, że to, o co prosi, jest miło­sno-biz­ne­so­wym pro­jek­tem jego autor­stwa, obli­czo­nym na ich wspólne szczę­ście. Co posta­wiło instynkt Justyny w stan podwój­nej goto­wo­ści. Jej kocha­nek ni­gdy bowiem nie jawił jej się jako czło­wiek inte­resu. Myślała: „Jeśli już w tym tan­de­mie ktoś ma być gospo­dar­czym ster­ni­kiem, to ewi­dent­nie musie­li­by­śmy zamie­nić się miej­scami. Niech Karol ste­ruje sobie samo­cho­dem czy łódką”. To ona była tu biz­ne­swo­man i rze­czy­wi­ście znała się na inte­re­sach.

– Prze­cież macie pra­wie iden­tyczne pod­pisy i jeste­ście do sie­bie podobne. – Uśmie­chał się do niej ni to czule, ni prze­bie­gle, wie­rząc w moc swego oddzia­ły­wa­nia na nią. – Tylko ty jesteś młod­sza i pięk­niej­sza. No czy nie jest to genialne?

Nie minęło wiele czasu od powrotu z rejsu po jezio­rze, gdy przed oczami Karola sie­dzą­cego na tara­sie ich pokoju poja­wiła się Justyna ubrana do podróży. Co było jej odpo­wie­dzią na pro­po­zy­cję zło­żoną na wodzie. Odsta­wił kie­li­szek szam­pana na sto­lik.

Do momentu powrotu do portu, spa­ceru wzdłuż przy­stani i zdaw­ko­wych roz­mów, które pro­wa­dzili, zacho­wy­wała się mil­cząco i spo­koj­nie. Wyda­wało mu się, że potrze­buje czasu na zaak­cep­to­wa­nie pro­po­zy­cji.

– Justyna, gdzie ty się wybie­rasz?

– Chcę wró­cić.

– Ale dla­czego? – wypa­lił pośpiesz­nie. Justyna uśmiech­nęła się iro­nicz­nie, bo pyta­nie cofało ich zna­cze­nie w miło­snym dra­ma­cie; tego czasu nie spo­sób było zapo­mnieć. Na uspra­wie­dli­wie­nie Karola nale­żało dodać, że był zupeł­nie nie­przy­go­to­wany do jej ucieczki, cho­ciaż powi­nien brać to pod uwagę. – Tak od razu?

Wstał z leżaka. Wobec podróż­nej ele­gan­cji Justyny jego ber­mudy oraz wło­skie klapki wyzna­czały gra­nicę mizer­nej eks­pre­sji pod tym wzglę­dem.

Justyna na gło­wie miała kolo­rową chustkę prze­wią­zaną pod brodą. Wyglą­dało to jak tro­pi­kalny motyl, który odpo­czy­wał tam po locie i cier­pli­wie zno­sił koły­sa­nia w każdą stronę. Tę chustkę dostała od Karola, co sta­no­wiło taki sam ele­ment jej przy­wią­za­nia do niego jak komen­tarz do bólu, który wła­śnie jej zafun­do­wał. Wyżej spod kolo­ro­wego mate­riału wysta­wał kosmyk blond wło­sów, jakby celowo uło­żo­nych w oznakę zalot­no­ści, która już nie miała adre­sata. Doświad­czona w podob­nych sytu­acjach Justyna nie zmie­niała się w przy­zwy­cza­je­niu. Bo nawet teraz, kiedy miłość jej życia popi­jała ape­ri­tif, pod­czas gdy ona pako­wała walizkę, nie chciała rezy­gno­wać ze świet­nego wyglądu. Co sta­no­wiło jej bez­sprzeczny walor, a Karol teraz także doce­nił zgrab­ność kobie­cej figury odzia­nej do podróży i jakość ubioru. Prze­mknęło mu przez głowę: „Co ja tu będę robił, gdy ona mi zwieje?”. W ręce trzy­mała rączkę walizki na kół­kach.

Pogoda tego dnia wciąż znie­wa­lała bez­kre­snym dzwo­nem nieba. Roz­pro­szone świa­tło zacho­dzą­cego słońca igrało na wodzie, cho­wało się w cie­niu drzew i wybu­chało w oczach, odbite od lakie­ro­wa­nych powierzchni moto­ró­wek wpły­wa­ją­cych do przy­stani. Waka­cyjny obraz drżał, jakby był żywym stwo­rze­niem. I nawet jeśli pod tym nie­bem roz­gry­wały się sceny, przy któ­rych ludzie zmie­niali gwał­tow­nie swoje towa­rzy­stwo, to wła­śnie pogoda sta­no­wiła dla Karola naj­lep­szego sprzy­mie­rzeńca. To zna­czy: jemu wyda­wało się, że w takich deko­ra­cjach można zro­bić i powie­dzieć wszystko, bez żad­nych kon­se­kwen­cji. Pogoda dawała nawet prawo wyco­fa­nia się z nie­mo­ral­nej pro­po­zy­cji w dowol­nym momen­cie gry i powrotu do stanu poprzed­niego, jak gdyby ni­gdy nic.

Ale co, jeśli Justyna we wszystko uwie­rzyła i nie chciała niczego zapo­mi­nać? Bo Justynę bar­dzo to bolało. Ona posta­no­wiła jed­nak ruszyć się znad wody, ze słońca, wbrew wszyst­kiemu i wszyst­kim.

– Tak, wra­cam do War­szawy.

Karol pod­szedł do Justyny.

– Ależ kocha­nie, naprawdę, nie chcia­łem cię niczym ura­zić. To była tylko luźna pro­po­zy­cja…

– Dla­czego wła­śnie ja? Dla­czego pomy­śla­łeś o mnie, że jestem do tego zdolna?

Chciał ją poca­ło­wać, ale odwró­ciła głowę. Nie pozwo­liła sobie zdjąć oku­la­rów, więc było mu podwój­nie trudno zaglą­dać tam, gdzie rodziły się jej myśli. Może nawet chciała ukryć przed nim łzy?

– Prze­cież piłem, nie mogę cię odwieźć.

– Nie musisz się faty­go­wać. – Uśmiech­nęła się iro­nicz­nie. – Już zamó­wi­łam tak­sówkę.

I nim się spo­strzegł, Justyna była w dro­dze do drzwi, a on pośpiesz­nie nakła­dał koszulkę polo.

Pozo­sta­wiona sama sobie Jola krę­ciła się bez celu po willi. Opa­lała się, plot­ko­wała przez tele­fon. W nie­dzielę zamó­wiła lunch z nie­od­le­głej wło­skiej restau­ra­cji; zja­dła go razem z Nata­lią. Córka wró­ciła do inter­netu, a ona opa­lała się do znu­dze­nia. Po połu­dniu dopro­wa­dziła tępym wzro­kiem posta­cie ulu­bio­nego serialu do napi­sów koń­co­wych. Póź­niej przy­szło jej do głowy, aby jesz­cze raz przej­rzeć teczkę Karola ukrytą w gar­de­ro­bie.

„Co to za plany?” Jola tym razem uważ­niej wer­to­wała sekretne doku­menty męża, odnaj­du­jąc w nich rzuty przy­szłego osie­dla miesz­ka­nio­wego. Wid­niały na nich nazwi­ska ich zna­jo­mych archi­tek­tów i nazwa ulicy.

– Czy wy robi­li­ście dla Karola plany osie­dla? – docie­kała przez tele­fon. Dowie­działa się, że miało to być tajem­nicą i nie­spo­dzianką rów­no­cze­śnie. – Jaką nie­spo­dzianką i dla kogo?

Kiedy doje­chała na miej­sce, zoba­czyła łąkę z hał­dami wyko­pa­nej ziemi i osa­mot­nioną maszynę budow­laną, któ­rej pil­no­wał stróż. Na widok osoby zain­te­re­so­wa­nej nie­użyt­kiem opu­ścił poste­ru­nek przed pla­sti­kową budką. Był roze­brany do pasa i spie­czony na słońcu. „Piękna opa­le­ni­zna” – prze­mknęło jej przez głowę.

– Co tu będzie? – zapy­tała Jola.

– Osie­dle. Miesz­ka­nia – odpo­wie­dział. – A czemu pani pyta?

– Może kupię tu miesz­ka­nie, podoba mi się – odparła.

– A co tu do podo­ba­nia? Tu nic nie ma. – Był zdzi­wiony, że ktoś może zoba­czyć na miej­scu wię­cej niż tylko chwa­sty.

– Dla­czego nikt nie pra­cuje?

– A bo ja wiem? – Podra­pał się po gło­wie. – Pew­nie nie­długo zaczną.

Na pyta­nie, kto jest wła­ści­cie­lem tego placu, wzru­szył ramio­nami. Popro­siła go, żeby cho­ciaż opi­sał tego kogoś i jakim samo­cho­dem jeź­dzi; obraz paso­wał do Karola.

Karol spę­dził wie­czór i część nocy, gdy zosta­wiła go Justyna, w barze, pijąc whi­sky z towa­rzy­stwem, na jakie zawsze można liczyć w oko­licy bute­lek. Następ­nego dnia obu­dził się na kacu i prze­dłu­żał moment wyjazdu, aby dojść do sie­bie. Ruszył w drogę powrotną dopiero wtedy, gdy sprzą­taczka zapu­kała do pokoju z pyta­niem, czy może odku­rzyć.

Nie miał pomy­słu, co dalej, a już na pewno nie miał ochoty na powrót do żony. Co nie ozna­czało, że o niej nie myślał.

Zaje­chał na Cedrową, zga­sił sil­nik. Prze­cze­sał włosy w lusterku, sta­nął na pod­jeź­dzie willi. Otwo­rzył bagaż­nik. Wyjął z niego spor­tową torbę z wiel­kim logo nie­miec­kiej firmy i ini­cja­łami imie­nia i nazwi­ska; obce wyrazy przy­cze­pione do wła­snego życia miały mu przy­da­wać wyjąt­ko­wo­ści. Wło­żył nos do wnę­trza samo­chodu raz jesz­cze, i wycią­gnął stam­tąd bukiet kwia­tów kupiony dla Joli. Poprze­dzony nim poja­wił się w hallu willi.

– Kocha­nie, wró­ci­łem! Gdzie jesteś?

Nawet w wiel­kim domu dość łatwo się zorien­to­wać, że nikogo w nim nie ma.

Karol stał przez chwilę nie­zde­cy­do­wany, znowu krzyk­nął, pró­bu­jąc zazna­czyć obec­ność, ale w willi rze­czy­wi­ście nikogo nie było. Włą­czył tele­wi­zor, szu­ka­jąc ratunku przed samot­no­ścią; nie lubił być sam. Jakby każda chwila prze­stoju w pod­pi­sa­nej wła­snymi poczy­na­niami bio­lo­gii i socjo­lo­gii zmu­szała do psy­cho­lo­gii. A tu domi­no­wały jakieś paję­czyny, wil­gotne ściany i podej­rza­nej śli­sko­ści plamy na pod­ło­dze, miej­sce żywie­nia zaska­ku­ją­cej w kształ­tach fauny.

Jola wciąż stała na polu z koparką. Wykrę­ciła numer ojca. Ode­brał od razu.

– Słu­cham cię, córeczko.

– Mógł­byś przy­je­chać… – przed­sta­wiła mu prośbę i nale­gała na spo­tka­nie wła­śnie na tym pust­ko­wiu. W końcu się zgo­dził.

Zoba­czyła w lusterku wstecz­nym nad­jeż­dża­jącą limu­zynę. Popra­wiła usta szminką, prze­cze­sała włosy.

Samo­chód ojca zatrzy­mał się, wysiadł z niego kie­rowca i pod­szedł do mini. Opu­ściła szybę.

– Dzień dobry. Ojciec panią prosi.

– Moja piękna. – Sie­dzieli w środku srebr­nej limu­zyny. – Co się stało?

Jola miała dość czasu, aby przy­go­to­wać opo­wieść, ale w tam­tym momen­cie nie potra­fiła wypo­wie­dzieć ani słowa, więc się roz­pła­kała. Jakby były święta, jakby dostała od ojca naj­ład­niej­szy pre­zent i wzru­sze­nie zablo­ko­wało ją zupeł­nie.

Tade­usz wła­śnie apli­ko­wał sobie bez­mię­sną dietę. Wpro­wa­dzał w oto­cze­nie prze­waż­nie spo­kój i opa­no­wa­nie, cho­ciaż okre­sami wybu­chał nie­po­trzeb­nym gnie­wem.

– Te łzy są nie­po­trzebne. – Wydał się Joli nie­zbyt zdzi­wiony miej­scem spo­tka­nia, co dość szybko się wyja­śniło. – Poza tym popły­nie ci cały maki­jaż.

To ją otrzeź­wiło.

– Czy ty wiesz, gdzie jeste­śmy?

– Mogłem się domy­ślać, że mnie tu zapro­sisz, cho­ciaż nie zna­łem dokład­nego adresu.

– Tę działkę kupił Karol.

Ojciec przy­tak­nął, a Jola pod­nio­sła uza­sad­nione jej zda­niem pre­ten­sje, że nic jej nie wspo­mi­nał o posu­nię­ciach biz­ne­so­wych męża.

– Dla­czego ja mia­łem ci cokol­wiek mówić? Jeśli już, on powi­nien to zro­bić.

Przez chwilę mil­czała. Ojciec przy­gar­nął ją do sie­bie i poca­ło­wał ser­decz­nie w czoło.

– Dla­czego chciał przed nami to ukryć?

– To zna­czy: jemu się wydaje, że to tajem­nica. Ale o wszyst­kim, co się buduje i ma budo­wać w tym mie­ście, wiem zaraz, gdy ktoś tylko o tym wspo­mni. Ba, gdy ktoś o tym pomy­śli. Ten twój Karol jest taki naiwny! Trzeba jed­nak przy­znać, że udało mu się po cichu pod moim nosem kupić tę działkę. Sprawa się wydała dopiero wtedy, gdy zło­żył papiery o kre­dyt na budowę. I posta­no­wi­łem mu nie prze­szka­dzać. Osta­tecz­nie tak czy siak ta zie­mia pozo­sta­nie w rodzi­nie.

– Tak czy siak? – Jola była skon­ster­no­wana – Ale jed­nak powi­nie­neś mi o tym powie­dzieć.

– Po co? Od razu zorien­to­wałby się, że wiem, co robi. Poza tym nie­po­trzeb­nie byś się dener­wo­wała, że mu ten biz­nes nie wyj­dzie.

– A nie wyj­dzie?

Dał jej do zro­zu­mie­nia, że przez swoje konek­sje nie dopu­ścił, by Karol dostał kre­dyt na budowę. I to powinno raz na zawsze ostu­dzić jego zamiary wcho­dze­nia w branżę budow­laną.

– Ale ja go znam, będzie się sta­rał do upa­dłego.

– Wła­śnie. Chwa­lił się nie­dawno zaufa­nemu praw­ni­kowi, że zgo­dzi­łaś się zasta­wić hipo­tekę willi pod tę budowę. To prawda?

– Ależ skąd! – Zdzi­wie­nie Joli stę­żało, podob­nie jak jej ojca, bo spo­dzie­wał się, że zawsty­dzi córkę tą wia­do­mo­ścią.

Justyna oba­wiała się uro­dzin Nata­lii, ale obawa wcale nie powstrzy­mała kalen­da­rza. Dla kogo jechała na Cedrową? Oczy­wi­ście dla swo­jej jedy­nej sio­strze­nicy, a nie dla Karola.

– Jest pani ostat­nia z listy – ochro­niarz powie­dział do niej z uśmie­chem. – I ma pani miej­sce na par­kingu. – Wska­zał jej kawa­łek wol­nego placu.

– Ach tak, wszy­scy na mnie cze­kają? – Justy­nie się nie śpie­szyło. Zanim weszła na przy­ję­cie, sie­działa w samo­cho­dzie, popra­wia­jąc bez końca maki­jaż.

Zmierz­chało, cie­pło dnia ustę­po­wało przy­jem­nej wie­czor­nej fali chłodu. Niebo wolne od kine­tyki obło­ków zapo­wia­dało gwiaź­dzi­stą noc.

Spora część gości trzy­mała się par­kietu roz­ło­żo­nego na ogro­do­wej tra­wie. Klu­bową muzykę poda­wał DJ w baweł­nia­nej czapce i nausz­ni­kach pod­łą­czo­nych poskrę­ca­nym prze­wo­dem do kon­so­lety. Z grupy tań­czą­cych nagle ode­rwał się wolny elek­tron w postaci Nata­lii. Dziew­czyna pach­niała per­fu­mami na roz­grza­nym ciele, a przede wszyst­kim mło­do­ścią.

– Wspa­niale wyglą­dasz – powie­działa Justyna.

Nata­lia pomy­ślała: „Jak nie­wiele potrzeba, by wzbu­dzać zado­wo­le­nie innych”.

– Jak się cie­szę, że cię widzę, cio­ciu.

– To dla cie­bie. – Justyna poda­ro­wała sio­strze­nicy czer­woną skó­rzaną torebkę w kształ­cie serca. Był to pre­zent nie­zwy­kle szy­kowny i _à la mode_. Udo­wod­niła tym samym, że w świe­cie dosko­nale zaopa­trzo­nym można było jesz­cze wyna­leźć rze­czy, któ­rych ktoś nie ma, a nawet o nich marzył.

Nata­lia pró­bo­wała wcią­gnąć ją w tańce, ale nie był to dobry pomysł na zago­spo­da­ro­wa­nie Justyny tego wie­czora. Ona pra­gnęła jak naj­mniej rzu­cać się w oczy, co jako tak­tyka na przy­ję­cie było dość pro­ble­ma­tyczne.

Dla Joli zabawa w willi zamie­niła się szybko w wielki ból głowy. Uświa­do­miła sobie, że z wie­kiem maleje jej tole­ran­cja na tłum, a szcze­gól­nie gdy doty­czy to jej wła­snego domu. Nie bez zna­cze­nia pozo­sta­wał skład oso­bowy przy­ję­cia – na setkę osób roz­po­zna­wała tylko zni­komą część gości, bo więk­szość sta­no­wiła książka adre­sowa Karola. Byli to ludzie, któ­rzy lubili być zapra­szani i uwiel­biali bywać. To się czuło w swo­bo­dzie zacho­wa­nia i znaj­do­wa­nia zabawy w zaba­wie. Trudno było to Joli zro­zu­mieć, podob­nie jak nie­zro­zu­miałe wyda­wały się warunki, jakie zapew­nił im Karol, cho­ciażby w postaci powrot­nego auto­busu do War­szawy. Miał być pod­sta­wiony na Cedrową grubo po pół­nocy.

– Pro­szę, wyglą­dasz na zmę­czoną.

– Tak, to prawda. – Przy­jęła bez entu­zja­zmu drinka przy­nie­sio­nego jej przez męża. I w mil­cze­niu przy­glą­dała się, jak kolejna grupa osób w stro­jach kąpie­lo­wych wska­kuje do basenu. – Nie­dawno był czysz­czony, znowu trzeba będzie wołać tech­nika – powie­działa Karo­lowi, ale on już odcho­dził w kie­runku ludzi woła­ją­cych na niego.

– Idziesz ze mną?

– Nie.

Jola lubiła się mar­twić. Z tą róż­nicą, że na co dzień jej zmar­twie­nia wysta­wione były na próbę w nie­wiel­kiej skali; powinna pójść do sie­bie i nie patrzeć, jak na jej gospo­dar­stwo naje­chali bar­ba­rzyńcy. Przy­łą­czyć się do nich? Nie, to nie­moż­liwe! Ich ruchy roz­ry­wały prze­strzeń, nie­wi­dzialne ręce prze­su­wały rze­czy, śmiech burzył spo­kój, a muzyka sta­wała się nie do znie­sie­nia. Ogród zapeł­niał się porzu­co­nymi opa­ko­wa­niami po wszyst­kim, co nale­żało roz­pa­ko­wać, zużyć i porzu­cić.

Dla Nata­lii było to przy­ję­cie – marze­nie.

Ze wszyst­kiego naj­bar­dziej zachwy­cała się obec­no­ścią Karo­liny B., seria­lo­wej aktorki, którą jej ojciec spro­wa­dził na Cedrową. Nata­lia nie odstę­po­wała gwiazdy sezonu ani na chwilę. Pra­gnęła poka­zać się w jej towa­rzy­stwie wszyst­kim, a szcze­gól­nie swoim przy­ja­ciół­kom. Oto por­tale plot­kar­skie wypu­ściły z elek­tro­nicz­nej jaskini kogoś praw­dzi­wego – i można było sobie z nim nawet robić zdję­cia!

Karol uwiel­biał ten gwar. Ludzie wypeł­niali prze­strzeń ener­gią, zapa­chami, gło­sami. Napę­dzali się sami sobą, pochła­niali dania wyno­szone z kuchni przez mecha­nicz­nych kel­ne­rów, bary ugi­nały się pod napo­rem gości ocze­ku­ją­cych na drinki; cią­gle było mało. A na to wszystko nakła­dała się muzyka z gło­śni­ków usta­wio­nych w ogro­dzie.

Przy­ję­cie osią­gało mak­si­mum.

Czas był już naj­wyż­szy zająć się wła­snymi przy­jem­no­ściami.

Głosy kobiet prze­peł­niały mu uszy przy­zwo­le­niem. Myślał już tylko o Justy­nie i od jakie­goś czasu roz­glą­dał się za nią inten­syw­nie. Ale nie za ofi­cjalną Justyną, z twa­rzą prze­zna­czoną na oka­zje rodzinne. Miała to być jego wła­sna Justyna – patrząca mu w oczy, oddana, ule­gła. Raz nawet udało mu się pochwy­cić jej spoj­rze­nie, ale zaraz się odwró­ciła i znik­nęła w cie­niach ogrodu.

Teraz szedł w kie­runku altany, bo wyda­wało mu się, że poszła wła­śnie tam.

– Widział pan młodą kobietę w srebr­nej sukience, która tu wcho­dziła?

– Sio­strę pana żony? Nie. – Ochro­niarz pokrę­cił głową.

Karol miał nadzieję; zga­sła w tym momen­cie.

– Na pewno?

Ochro­niarz potwier­dził, że jed­nak nie.

– Jadł pan coś? Zaraz każę panu coś przy­słać.

Goście wska­ki­wali do wody w ubra­niach. Męż­czyźni się śmiali, kobiety pisz­czały, wzbu­rzona woda goto­wała się na zimno.

Tym­cza­sem powie­trze zma­to­wiało, zapadł zmierzch, potem noc. Ogród ożył jaskra­wymi świa­tłami reflek­to­rów usta­wio­nych w tra­wie. Karol włą­czył też oświe­tle­nie basenu i wtedy woda oddała to, co ukry­wała do tej pory; bez­na­dziej­nie i pożą­dli­wie szu­kał wśród tych kształ­tów Justyny.

Nagle na jego oczy spa­dły nie­spo­dzie­wa­nie czy­jeś dło­nie. Pomy­ślał: „Naresz­cie, ona!”. Zła­pał je i odwra­ca­jąc się, powie­dział:

– Justyna?

– Nie, tato, to ja, Nata­lia. – Jego córka śmiała się z dow­cipu.

Karol nie dał po sobie poznać roz­cza­ro­wa­nia.

– Jest nie­sa­mo­wi­cie. I mam nową przy­ja­ciółkę.

– Lep­sza niż ten aktor, za któ­rym tęsk­nisz?

– Lep­sza? – Tu Nata­lia spo­waż­niała, bo ojciec przy­po­mniał jej o ser­co­wym zaan­ga­żo­wa­niu, któ­rego nie mogła zama­zać obec­ność nawet naj­wy­żej noto­wa­nej zna­jo­mo­ści.

– Ciotka Justyna już poje­chała – powie­działa Nata­lia, nie wie­dząc, jakie spu­sto­sze­nie w pło­chym sercu ojca wyrzą­dza w podzię­ko­wa­niu za jego trud.

– Kiedy? Nic mi nie mówiła.

– Żegnała się ze mną i z mamą.

– Więc jed­nak?

– Jed­nak: co?

– Ależ nic.

Nata­lia wska­zała na drugą stronę basenu – stała tam Jola, roz­ma­wia­jąc z aktorką Karo­liną B.

– Zobacz, jakie one do sie­bie podobne.

– Kto jest podobny? – Karol zdzi­wiony tym spo­strze­że­niem puścił je mimo uszu, wciąż roz­go­ry­czony ucieczką kochanki z miej­sca zda­rzeń.

– No, one, obie. Mama z Karo­liną. Chodźmy tam, jak nie wie­rzysz, to przyj­rzymy im się z bli­ska.

Nata­lia pocią­gnęła ojca za sobą.

– Nie mamy szczę­ścia, gdzieś sobie poszły. – Nata­lia wyda­wała się nie­po­cie­szona nie­spo­dzie­wa­nym waka­tem. Ale już ode­rwała się od ramie­nia Karola, nie­siona naj­now­szym prze­bo­jem, który pul­so­wał w uszach czymś miłym i mię­dzy­po­ko­le­nio­wym. Gdyby Karol nie był zajęty swoim roz­cza­ro­wa­niem, nawet dałby się namó­wić córce na dance, ale – nie! Chciał mieć Justynę tu, obok sie­bie! I wrzu­cić do wody! Żeby ochło­nęła, opa­mię­tała się. Żeby… Parzył go w kie­szeni klucz, który otwie­rał zamek od ogro­do­wej komórki, gdzie ogrod­nik Leon trzy­mał narzę­dzia i leżaki, na któ­rych można byłoby utrwa­lić w pamięci tyle przy­jem­nych rze­czy, że szkoda gadać.

Wziął do ręki jesz­cze jed­nego drinka i usiadł samot­nie na ogro­do­wej ławce. Zamknął oczy, poczuł, że jest wsta­wiony. Ale zanim jego nastrój prze­chy­lił się na dobre w stan alko­ho­lo­wego pomie­sza­nia, Karol doznał nie­spo­dzie­wa­nej jasno­ści. To wtedy wła­śnie dotarł do niego sens słów wypo­wie­dzia­nych przez Nata­lię. Bo jeśli można było snuć ana­lo­gie w wyglą­dzie ota­cza­ją­cych go kobiet, to samo życie pod­su­wało roz­wią­za­nie, któ­rego szu­kał – wręcz je pro­wo­ko­wał – i które wresz­cie go zna­la­zło. I w momen­cie gdy Karol dostrzegł Karo­linę B. w orbi­cie base­no­wych wygłu­pów, odsta­wił szklankę na zie­mię, wstał z ławki i zro­bił pierw­szy poważny krok w stronę aktorki. Rów­no­cze­śnie z podob­nym, który w tym samym kie­runku znowu wyko­ny­wała jego córka, z prze­ciw­nej strony basenu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: