Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Blisko, bliżej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
42,99

Blisko, bliżej - ebook

„Tylko w bliskości rodzi się prawdziwa rozmowa ” –mówi Katarzyna Kubisiowska.

Zadebiutowała ćwierć wieku temu w „Przekroju”, pisała w „Filmie”, „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Wyborczej”.

Do rozmów zaprasza kluczowe postaci polskiej kultury. Jej rozmówcy zgodnie twierdzą, że potrafi budować bezpieczną atmosferę, stawiać nieszablonowe pytania, drążyć tematy, o których wcześniej nigdy z nikim nie rozmawiali.

Z Katarzyną Nosowską o nadziei, z Agnieszką Holland o wspólnocie, z Ireną Santor o pasji – to tylko niektóre z rozmów o tym, co najważniejsze.

Inspirujące, mądre, skłaniające do refleksji – bliskie spotkania, z których każde może na zawsze odmienić nasze spojrzenie na świat.

Katarzyna Kubisiowska –dziennikarka „Tygodnika Powszechnego”. Absolwentka filmoznawstwa UJ. Współautorka Panoramy kina najnowszego 1980–1995. Leksykonu oraz Lektur na ekranie, czyli małego leksykonu adaptacji filmowych. Autorka książek Rak po polsku, biografii Jerzego Pilcha Pilch w sensie ścisłym, biografii Danuty Szaflarskiej Grać, aby żyć i wywiadu rzeki z Wojciechem Mannem Głos.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6372-7
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pochwała rozmowy

Film Stevena Spielberga _E.T._ kończy się pamiętną sceną. Pozaziemska istota musi wrócić do swoich i zanim zabierze ją latający obiekt przysłany z jej planety i już pięknie migający światełkami, żegna się ze swoim ziemskim przyjacielem, jeszcze chłopcem. Padają te dwa zdania:

– Chodź! – mówi E.T.

– Zostań! – odpowiada chłopiec.

Dialog najkrótszy z możliwych, lecz przypominam go, gdyż na swój sposób wyraża ideał rozmowy: możemy sobie mówić rzeczy różne, nawet sprzeczne albo pozornie sprzeczne, lecz najistotniejsze jest bliskie spotkanie, więź, która rozmówców połączyła. Przyjazna epifania; epifania przyjaźni na ten moment, tu i teraz. Myślę, że Katarzyna Kubisiowska czuje to podobnie: cokolwiek by się miało podczas spotkania zdarzyć, liczy się wyciągnięta dłoń. Blisko, bliżej. Po pierwszej z nią rozmowie wiele lat temu wyszedłem z kawiarni, mając wrażenie, że trzymając każdy po przeciwległym uchwycie, skakaliśmy na jednej skakance.

Mamy to szczęście, że na spotkania-gadania istnieją w polszczyźnie dwa podstawowe określenia: konwersacja i rozmowa. Oczywiście rozmowa też może być konwersacją, lecz konwersacja nie jest rozmową, przynajmniej w takim sensie, jaki w mym odczuciu pragnie nadać rozmowie Katarzyna.

Sztuka konwersacji powstała dosyć późno, w osiemnastym wieku, na francuskim dworze królewskim i przyległych do niego salonach prowadzonych najczęściej przez kobiety, arystokratki. Wywodziła się w dużej mierze z upodobania do aforyzmu, maksymy, złotej myśli, które w ówczes­nej literaturze wywalczyły dla siebie ważne miejsce. Tyle że w sztuce konwersacji utraciły one swoją filozoficzną, poznawczą noś­ność i zamieniły się w puenty, bon moty czy kalambury – fajerwerki dowcipu, które gasną w chwilę po ich wypowiedzeniu. Rozmówcy przeobrażają się w szermierzy, specjalistów od słownych sztychów: wygrywa ten, kto coś powie lepiej i zyska większy poklask. Rozmawia się o wszystkim i niczym, jest przyjemnie, a największym wspólnym wrogiem uczestników jest nuda ujawniająca czczość wspólnie spędzonego czasu.

To najbardziej skrajna postać sztuki konwersacji, rzec można paroksystyczna, lecz historycznie dobrze opisana; można było osiągnąć wyżyny języka i inteligencji (do dziś podziwia się elegancję i styl tamtych salonowych zawodników), lecz niczego nie przeżyć. O stopień niżej mieści się konwersacja światowa, dotykająca różnych kwestii, sztuki, książek, obyczajów, lecz i ona, choćby najświetniejsza, pozostaje na ogół w domenie nieznośnej lekkości słowa. A przynajmniej lekkości odczuć i emocji.

Rozmowa w przeciwieństwie do konwersacji nie musi olśniewać. Nato­miast powinna dotykać, inaczej nie ma większego sensu. Dotykać rozmówców emocjonalnie i dotykać czegoś dla nich istotnego egzystencjalnie. Jest wśród nas, także wśród osób w tej książce występujących, niemało milczków. Milczków wręcz zaciekłych, jak niżej podpisany. Jedna rzecz to sprawić, by otworzyli usta. Ale druga to wyciągnąć coś, czego wcześniej nie chcieli powiedzieć albo o czym wcześniej nie pomyśleli w swoich książkach czy w swoich działaniach. Odkryć ich samych przed nimi samymi. Dać im sposobność sformułowania w nowy sposób tego, co wyrażali inaczej. Wyłuskać ich chociaż na chwilę – nawet jedna będzie cenna – z pancerza ironii, rutyny, gładkości, śmiechu. Wypłukać ze spotkania grudkę powagi, głębokiego serio.

René Magritte namalował wiele obrazów i stworzył parę litografii pod identycznym tytułem: _L’Art de la conversation_. Przełóżmy to na nasze, zatem „sztuka rozmowy”, a nie „konwersacji”. Na większości z tych dzieł widać ciężkie, wielkie, jakby kamienne bloki liter, najczęściej niepełne, rozbite czy też z trudem ustałe na swych podstawach. Niektóre z najwyższym wysiłkiem zdają się układać w całe słowa; doprawdy nie jest łatwo, rozmowa się nie zawiązuje, więcej liter się wali, niż ustoi. Ale też na jednym z obrazów w tym cyklu ujrzymy coś całkiem innego. Poja­wiają się dwie staromodnie ubrane sylwetki unoszące się w powietrzu, lewitujące wysoko ponad pejzażem (góry, równina), na tle nieba i chmur. Przywołuję ten surrealistyczny – ale może nie tak bardzo – obraz dla ilustracji owej wyjątkowości zdarzenia, gdy rozmówcom udaje się oderwać od ziemi codzienności, pokonać grawitację i wspólnie poszybować. Czy poskakać na skakance.

Rozmawiamy dlatego, że życie jest krótkie i nie mamy wiele czasu, lecz czas ten możemy wzmocnić, sprężyć; po to jest rozmowa. Tak to opisuje Octavio Paz w wierszu zatytułowanym właśnie _Rozmowa_:

(…) Mówimy, albowiem jesteśmy

śmiertelni: słowa

to już nie znaki, to lata.

Kiedy mówię to co mówię

nazwy przez nas wypowiadane

wymawiają czas: nas wypowiadają.

Jesteśmy imionami czasu.

Rozmowa jest rzeczą ludzką.

(przeł. Krystyna Rodowska)

Ale jeszcze coś. Coś może mniej wzniosłego i bardziej cielesnego. „Porozmawiaj ze mną!” – chyba każdemu z nas zdarzyło się usłyszeć taką prośbę do nas skierowaną. Nieważne o czym, ale porozmawiaj, bądź ze mną przez chwilę, potrzebuję tego. Prośba niewinna, bezbronna, coś jak skomlenie szczeniaka, przychodząca od kogoś, kto domaga się w danej chwili wsparcia, chce usłyszeć jakiekolwiek słowo, na jakikolwiek temat, oby tylko przyszło od drugiego ciała niczym aura od promienia. Zbyt często tę prośbę się lekceważy. Bo choć kontury naszego „ja” bywają ostre i tak często jesteśmy nieprzystępni, nie przyszliśmy na ten świat jako samotne wyspy.

_Marek Bieńczyk_OLGA TOKARCZUK
AWANTURA O KURY
2 kwietnia 2012

KATARZYNA KUBISIOWSKA: NAJBLIŻSZE TWOJEMU SERCU ZWIERZĘ?

OLGA TOKARCZUK: Wilki.

DLACZEGO?

Fascynuje mnie ich mądrość życia w grupie, ich socjologia. Tworzą grupy skupione wokół głównej pary alfa, często jest to sama samica, wadera, mają bardzo rozwinięty system komunikacji i bogate życie społeczne. Są mądre i niezależne. Są dla mnie symbolem pierwotnej dzikości, zepchniętej dziś na peryferie, ale i symbolem naturalnego, harmonijnego porządku. Chyba każdego zafascynowałoby przyglądanie się watasze wilków.

OD WILKA POCHODZI PIES, KTÓRY CZĘSTO JEST BOHATEREM TWOICH KSIĄŻEK. SAMA RÓWNIEŻ MASZ PSY.

Pierwszego psa, Filona, przyniosłam do domu wbrew rodzicom, kiedy miałam dwanaście lat. Postawiłam ich przed faktem dokonanym. Kilka lat potem ten pies zaginął i nigdy się nie znalazł. Straszna trauma. Potem była Ruta – długoletni członek rodziny, znajda. Wiele się od niej nauczyłam, bardzo przeżyłam jej śmierć. Nadal uczę się od Niny i Lisa, które teraz rodzinnie mamy. Lubię je obserwować, podziwiam ich ciekawość, łagodność, tolerancję – tak, tak, psy mają całe rytuały tolerancyjne, także wobec innych gatunków. W ogóle mają wiele różnych rytuałów, które z lubością wykonują. Pilnują porządku dnia, spaceru, każdej czynności. Kiedy na to patrzę, ogarnia mnie spokój. Myślę, że ich świat jest pozbawiony lęku, który męczy ludzi. Nina jest bardzo radosnym psem, wszystko ją cieszy. Więc mieszkając z Niną, wstaje się rano i widzi się szczęśliwą istotę. Lis zaś to melancholik, zadumany, zamyślony. Czasem siedzi na schodach, patrzy na to wszystko wokół i wzdycha. I jeszcze – żarty. Mają poczucie humoru, wygłupiają się, udają, grają. Lubię się z nimi bawić, tak na dywanie, że niby walczymy. Są zawsze takie delikatne, uważne.

CORAZ CZĘŚCIEJ MÓWI SIĘ, ŻE PIES MA CZŁOWIEKA – RELACJA ZOSTAJE ODWRÓCONA. CZY KTÓRYŚ Z TWOICH PSÓW MIAŁ CIEBIE?

Nie nazwałabym tego tak. Więź, która się tworzy, jest bardzo silna, porównywalna do więzi z drugim człowiekiem. To niesamowite, jak dwa tak odległe gatunki mogły się do siebie przywiązać. Jedyny taki przykład w całej ewolucji, bardzo piękny i pokazujący, że w tym sensie przepaść między gatunkami jest demonizowana. Emocjonalna bliskość z przedstawicielem innego gatunku może być tak samo intensywnie satysfakcjonująca jak z własnym gatunkiem.

JACOB VON UEXKÜLL, NIEMIECKI BIOLOG, NA POCZĄTKU XX WIEKU ZAPROPONOWAŁ COŚ, CO I DZIŚ JEST REWOLUCYJNE: KTO CHCE ZROZUMIEĆ ŻYCIE ZWIERZĄT, MUSI ZACZĄĆ OD ICH SUBIEKTYWNEGO OBRAZU ŚWIATA. CHODZI O TO, ŻEBY SPRÓBOWAĆ ODBIERAĆ RZECZYWISTOŚĆ TAK, JAK ROBIĄ TO ZWIERZĘTA, NA PRZYKŁAD SPĘDZIĆ CZĘŚĆ CZASU Z NOSEM NA WYSOKOŚCI PSA. PRÓBOWAŁAŚ KIEDYŚ ZROBIĆ COŚ TAKIEGO?

Można próbować, jednak chyba nigdy do końca to się nie uda, bo zmysły, a więc cała percepcja, się różnią. Oczywiście to jest wielkie poznawcze wyzwanie: wyobrażenie sobie istoty, która jest bliska emocjonalnie, którą się kocha, ale która zupełnie inaczej postrzega rzeczywistość. Czasami mi przychodzi do głowy wątpliwość: a może my tak bardzo antropomorfizujemy zwierzęta, że zakochujemy się we własnych projekcjach? Ale czy to nie jest tak jak z drugim człowiekiem? Nigdy nie można poznać do końca ukochanej osoby. Drugi to tajemnica; jedyną drogą komunikacji jest miłość, głęboki kontakt emocjonalny. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak wygląda świat psa.

Z TAKĄ ŁATWOŚCIĄ CZŁOWIEK PRZYJMUJE ZWIERZĘTA DO MITOLOGII, BAJEK, WKŁADAJĄC LUDZKIE SŁOWA W USTA NIELUDZI I LUDZKIE UCZUCIA W SERCA ZWIERZĄT. A JEDNAK RÓŻNICA MIĘDZY NATURĄ LUDZI I NIELUDZI JEST ŚWIĘTOŚCIĄ – TABU, KTÓRE NIECHĘTNIE SIĘ NARUSZA. Z CZEGO TO MOŻE WYNIKAĆ?

Myślę, że to pozostałość po antropocentrycznej wizji świata, która kiedyś bardzo wyraźnie dominowała w naszej zachodniej mentalności, a i dziś nadal dobrze się trzyma. To ta sama siła, która spaliła na stosie Giordana Bruno i która odsądziła od czci i wiary Darwina. W niektórych kulturach przepaść między człowiekiem a zwierzętami nie jest tak oczywista. W kulturach pierwotnych, animistycznych nikt raczej nie upiera się, że jest taki sam jak zwierzę, lecz zwierzęta mają swój własny status ontologiczny. Przynależą do świata, który nie jest „niższy” ani gorszy, ale ma swoje miejsce w porządku rzeczy równie ważne jak ludzie. Różnice między człowiekiem a zwierzęciem istnieją, jednak często nie są tam, gdzie byśmy ich tradycyjnie oczekiwali.

ETOLOGOWIE BADAJĄ PILNIE TĘ GRANICĘ I WIDAĆ WYRAŹNIE, JAK ONA SIĘ PRZESUWA.

Kiedyś ludzie upierali się, że zwierzęta nie myślą. Dziś wiemy, że to bzdury. Owszem, myślą, i to całkiem sprawnie. Jest na to cała wielka literatura naukowa. Mówiono, że nie używają języka. Owszem, nie mówią po angielsku czy polsku nawet w Wigilię, ale mają swoje bardzo skomplikowane języki. Na dodatek niektóre z nich, jak szympansy, można nauczyć całkiem sporego słownika ludzkiego języka. Oczywiście ze względu na inną budowę gardła nie będą mówić, lecz dobrze się czują w języku migowym. Kiedyś mówiło się, że zwierzęta nie używają narzędzi. Dziś jest mnóstwo dowodów na to, że to nieprawda. Nie tylko naczelne, ale i na przykład ptaki używają narzędzi w bardzo inteli­gentny sposób.

CZŁOWIEK PO PROSTU UZNAŁ, ŻE WYŁĄCZNIE ON JEST ZDOLNY STWORZYĆ KULTURĘ.

Ale co my wiemy o kulturze zwierząt? Kiedy etologowie przyglądają się bliżej społecznościom słoni, okazuje się, że są w ich życiu rozbudowane zbiorowe rytuały żałobne. Wieloryby z kolei prowadzą śpiewacze monologi i dialogi. Jeżeli kultura jest czymś, co – jako przeciwstawione wrodzonej naturze – musi być wyuczone, przyjęte od rodziców czy innych osobników własnego gatunku, to nawet zwykłe zwierzęta domowe, takie jak kot, są uczone przez matki polowania. Koty, które nigdy nie miały do czynienia z innymi kotami, nie potrafią polować.

ZWIERZĘTA KIERUJĄ SIĘ KODEKSEM MORALNYM?

Zwierzęta żyjące w grupie mają bardzo wyraźny kodeks zachowań, którego uczą się wzajemnie i którego przestrzegają z wielką starannością. Takie normy to przecież wymóg funkcjonowania każdej społeczności, i ludzkiej, i zwierzęcej. Naukowcy pracujący w Afryce zaobserwowali taką scenkę: stado słoni przechodzi niedaleko zagrody, gdzie trzymane są uwięzione antylopy. Słonie zbliżają się i przyglądają uwięzionym anty­lopom, po czym niszczą zamki i otwierają ogrodzenie, wypuszczając antylopy na wolność. I idą dalej w swoją stronę. Trudno nie skomentować tego inaczej, jak tylko przypisując im jakiś rodzaj solidarności między­gatunkowej. A może da się pójść jeszcze dalej? Poruszająco opowiada o tym Jane Goodall, która wiele lat spędziła z szympansami. Mówi między innymi, że zwierzęciu może być nieobcy rodzaj doświadczenia duchowego, że wiele razy obserwowała sceny, które można by tak zinterpretować. W każdym razie uważam, jak wielu innych, że różnice między ludźmi a zwierzętami są tylko ilościowe, a nie jakościowe. To jest ten kruchy punkt, za który między innymi atakowano Darwina. To znaczy, że na przykład mózgi człowieka i zwierzęcia zbudowane są bardzo podobnie, różni je tylko wielkość i rozbudowanie niektórych specyficznych obszarów. Na przestrzeni dziejów człowiek wyrządził zwierzętom dużo złego. Na przykład Kartezjuszowi zwierzęta przypominały wyłącznie maszyny. Jego uczniowie poszli dalej: wycie bitego psa było w nie większym stopniu dowodem cierpienia niż dźwięk uderzanych klawiszy organów. Długo uważano, że zwierzęta nie czują bólu, a przynajmniej nie tak jak człowiek. Świetne wytłumaczenie na przykład dla wiwisekcji. Historia okrucieństwa wobec zwierząt zapiera dech. Wiem, ludzie potrafią być okrutni także wobec siebie, ale tutaj często powstrzyma ich jeszcze jakaś wiara w Boga, strach przed karą. Za zwierzętami nie wstawiał się ani Bóg, ani prawo. Jeszcze w 1981 roku, kiedy studiowałam psychologię, na zajęciach z neuropsychologii każda grupa studentów na żywej żabie uczyła się działania odruchów! Wszyscy mamy gdzieś w tyle głowy ten refren: przecież to t y l k o zwierzę.

DZISIEJSZE CZASY SĄ BARDZIEJ PRZYCHYLNE ZWIERZĘTOM: GRUPA UCZONYCH AMERYKAŃSKICH CHCE PRZYJĄĆ DEKLARACJĘ PRAW SSAKÓW MORSKICH, PODOBNĄ DO POWSZECHNEJ DEKLARACJI PRAW CZŁOWIEKA, PRZYJĘTEJ PRZEZ ONZ. WEDŁUG NICH WALENIE MAJĄ WYSOKO ROZWINIĘTĄ SAMOŚWIADOMOŚĆ. POZA TYM SĄ ZWIERZĘTAMI, KTÓRE CHARAKTERYZUJĄ SIĘ SILNYMI WIĘZIAMI SPOŁECZNYMI I ODCZUWAJĄ EMPATIĘ. GDY ZABIJAMY DELFINA CZY WIELORYBA, TO TAK, JAKBYŚMY ZABIJALI CZŁOWIEKA.

Mało wiemy o ssakach morskich, ale to, co już wiemy, naprawdę zdumiewa. Podobny jest Great Ape Project, czyli organizacja, której celem jest przyznanie małpom człowiekowatym – szympansom, gorylom i orangutanom – naszym najbliższym krewnym, prawnej ochrony ich podstawowych interesów. Po pierwsze – prawa do życia. Po drugie – prawa do wolności, czyli żeby miały prawo życia w naturalnym środowisku, a gdyby to nie było możliwe, mają mieć zapewnione dobre warunki, kontakt z innymi przedstawicielami swojego gatunku i nie mogą być wykorzystywane komercyjnie, na przykład w cyrku. I po trzecie – wolność od tortur. Zadawanie fizycznego lub psychicznego cierpienia człowiekowatym jest torturą i jako tortura jest zabronione prawem.

DLA MNIEJ INTELIGENTNYCH GATUNKÓW TEŻ NALEŻY USTALIĆ PRAWA?

To właśnie budzi mój niepokój. Bo co to znaczy, że weźmiemy wysoko rozwinięte gatunki pod specjalną ochronę, gdyż komunikują się w skomplikowany sposób i w ogóle – przypominają nas?! A co z tymi, które są pozbawione tych cech – tymi brzydkimi, nieinteligentnymi, prymitywnymi? Co ze świniami? Świnie akurat są bardzo inteligentne. A co z niepodobnymi? Tymi, które budzą naturalny wstręt? Myślę jednak, że powoli otwieramy się na zupełnie inną mentalność. Wrażliwość etyczna współczesnego człowieka jest już inna niż kiedyś. Kiedy w XVIII wieku jeden z posłów w parlamencie angielskim zaczął domagać się, żeby przyznać prawa kobietom, posłowie mieli świetną zabawę. Wtedy ktoś z tylnych ław krzyknął: „To może jeszcze kotom i psom!”, a inny dodał „To może i osłom!”. No i wszyscy pokładali się ze śmiechu. Prawda, że śmieszne?

KIEDYŚ CZŁOWIEK MIAŁ JEDNAK WIĘKSZY RESPEKT WOBEC ZABIJANIA ZWIERZĄT. MIĘSO POJAWIAŁO SIĘ NA STOLE RZADZIEJ, OD ŚWIĘTA. DZIŚ BEZ MIĘSA WIĘKSZOŚĆ NIE WYOBRAŻA SOBIE POSIŁKU. NA MIĘSO JEST OGROMNY POPYT. DLATEGO MORDUJE SIĘ ZWIERZĘTA NA TAK SZEROKĄ SKALĘ, W RZEŹNIACH, ZA POMOCĄ MASZYN.

Nikt tego nie widzi – to zawsze się dzieje gdzieś na uboczu, pod dużymi miastami albo za wysokimi murami, i jest częścią całego systemu konsumpcji. Ludzie, dostając kotlet na talerzu, już nie widzą w nim części ciała zwierzęcia, ale po prostu m i ę s o. To mięso nie ma nic wspólnego ze zwierzęciem. Zwierzę nie ma nic wspólnego z człowiekiem. Działają te same mechanizmy, które działały przy masowym zabijaniu ludzi: nie widzi się osobnych istot, ale jakieś „bydło”, rzeczownik niepoliczalny. Zabijani nie mają tożsamości. Widziałam w Nowej Zelandii swetry robione z owczej wełny, ręcznie, bardzo piękne. I na metce miały napisane imię owcy, z której wzięto wełnę. Gdyby tak konsumentom w restauracji położyć przy befsztyku małą karteczkę z informacją o krowie, z której pochodzi: „Fragment mięśnia z tylnej nogi krowy Krasuli, lat 3, ur. w X, zabitej w Y”... Czy to by coś zmieniło? Na pewno byłby szok.

W 2002 ROKU W NIEMCZECH MIAŁA MIEJSCE KAMPANIA Holocaust on Your Plate, ZORGANIZOWANA PRZEZ ORGANIZACJĘ PETA – LUDZI NA RZECZ ETYCZNEGO TRAKTOWANIA ZWIERZĄT. POJAWIŁA SIĘ PRZY TEJ OKAZJI SPORNA KWESTIA PORÓWNAŃ POMIĘDZY MASOWYM UŚMIERCANIEM ZWIERZĄT A HOLO­KAUSTEM. ODWOŁYWANO SIĘ DO KSIĄŻKI CHARLESA PATTERSONA Wieczna Treblinka, ZAINSPIROWANEJ WYPOWIEDZIĄ ISAACA BASHEVISA SINGERA: „ZWIERZĘTA DOŚWIADCZYŁY, ŻE CZŁOWIEK TO NAJGORSZY OSOBNIK SPOŚRÓD WSZYSTKICH GATUNKÓW. ZWIERZĘTA ZOSTAŁY STWORZONE JAKO DOSTARCZYCIELE ŻYWNOŚCI I SKÓR – ISTOTY, KTÓRE MOŻNA DRĘCZYĆ I EKSTERMINOWAĆ. DLA NICH WSZYSCY LUDZIE TO NAZIŚCI, A ICH ŻYCIE – TO WIECZNA TREBLINKA”. MOŻNA TEŻ PRZYWOŁAĆ WYPOWIEDŹ ADORNA: „AUSCHWITZ ZACZYNA SIĘ WSZĘDZIE TAM, GDZIE KTOŚ PATRZY NA RZEŹNIĘ I MYŚLI: TO TYLKO ZWIERZĘTA”. MOŻNA PORÓWNYWAĆ LUDOBÓJSTWA – ŻYDÓW, INDIAN CZY ORMIAN – DO ZABIJANIA ZWIERZĄT?

Nie sądzę. To były mordy wewnątrzgatunkowe, oparte na etnicznych lub rasistowskich przesłankach, w których mitologia inności, nadająca impuls do eksterminacji, jest trudniejsza do uzasadnienia, przez co sama eksterminacja, potworna i straszna, jest jeszcze na dodatek postrzegana przez większość ludzi jako absurdalna. Gatunkowizm, czyli dyskryminacja ze względu na gatunek, wydaje się wielu ludziom czymś naturalnym. Zabijanie zwierząt było i jest czymś banalnym i wszechobecnym. Mnóstwo ludzi w ogóle nie widzi powodu, żeby się tym zajmować ani o tym mówić. Traktuje to jako histerię, sztuczny temat, pretensjonalność, nadwrażliwość. Często ze zniecierpliwieniem i ironią.

A JEDNAK PODOBNIE DZIAŁAJĄ MECHANIZMY URUCHAMIAJĄCE MACHINĘ ZBRODNI WOBEC LUDZI I ZWIERZĄT. ZWIERZĘTA, JAK MÓWIŁAŚ, SĄ DLA CZŁOWIEKA TYLKO ZWIERZĘTAMI. NAZIŚCI PODZIELILI NATOMIAST ŚWIAT NA LUDZI I PODLUDZI. PROPAGANDA TRZECIEJ RZESZY ŻYDÓW PRZEDSTAWIAŁA JAKO „ROBACTWO”, ZRESZTĄ TAK SAMO HUTU MÓWILI O TUTSI, KTÓRYCH W RWANDZIE PRZEZ TRZY MIESIĄCE 1994 ROKU ŚCINALI MACZETAMI. MYŚLE­NIE O CZŁOWIEKU JAKO O WSZY CZY KARALUCHU DAWAŁO OPRAWCOM ZEZWOLENIE NA EKSTERMINACJĘ TYCH, KTÓRZY UZNANI ZOSTALI ZA ZWIERZĘTA. I W POWSZECHNYM SŁOWNIKU, NIE TYLKO TYM TOTALITARNYM, PORÓWNANIA LUDZI DO ZWIERZĄT SĄ NA OGÓŁ OBRAŹLIWE: „ALE BYDLĘ”, „JEŚĆ JAK ŚWINIA”, „CO ZA KROWA” ITD.

Porównać do zwierzęcia to pozbawić człowieczeństwa i w ten sposób przyzwolić na zabijanie. Zabicie zwierzęcia jest normą, nie budzi refleksji moralnej. Pozycja zwierzęcia jest tak niska, że już nie można jej do niczego zredukować. Trudno wymyślić jakieś przekonujące racjonalizacje.

CZŁOWIEK JEST ISTOTĄ MIĘSOŻERNĄ, POSIADA KŁY, KTÓRYCH ROŚLINOŻERCY NIE MAJĄ. PRZEWÓD POKARMOWY U ROŚLINOŻERCÓW JEST DŁUGI, A U MIĘSOŻERCÓW KRÓTKI W PORÓWNANIU Z WIELKOŚCIĄ CIAŁA. CZŁOWIEK MA NAJKRÓTSZY...

To jedna z tych racjonalizacji, że musimy jeść mięso, bo jesteśmy mięsożerni ze swej natury i bez mięsa nie damy rady. Ja słyszałam, że człowiek jest wszystkożerny, ale gdyby był mięsożerny, to co? Człowiek szczyci się tym, że opanował swoje instynkty, że „przerabia” na kulturę swój niewątpliwy związek z naturą. Że tworzy kulturę. Podobno człowiek nie jest monogamiczny, zwłaszcza samiec ludzki, tak przynajmniej mówią socjobiolodzy – czy to znaczy, że ma uprawiać seks na lewo i prawo, z każdą ludzką samicą? Miliony ludzi żyją, nie jedząc mięsa z powodów zdrowotnych, etycznych i religijnych.

CZŁOWIEK JEST JEDNAK CZĘŚCIĄ WIELKIEGO ŁAŃCUCHA POKARMOWEGO: MY ZJADAMY ZWIERZĘTA, A PO ŚMIERCI ZWIERZĘTA ZJEDZĄ NAS.

Beze mnie. Nie jem zwierząt i wybieram kremację.

WIELOKROTNIE ROZMAWIAŁAM ZARÓWNO Z EKOLOGAMI, JAK I MYŚLIWYMI. Z ZASKOCZENIEM SPOSTRZEGŁAM, ŻE MYŚLIWI ZDECYDOWANIE WIĘCEJ WIEDZĄ O PRZYRODZIE, BARDZIEJ JĄ CZUJĄ I BARDZIEJ JEJ DOŚWIADCZAJĄ NIŻ TEORETYZUJĄCY EKOLODZY.

Tak może być. Myśliwi dużo przebywają w lesie, tropią zwierzynę, więc znają jej zwyczaje. Ale to nie jest argument za tym, że zabijanie zwierząt jest fajne, bo robią to fajni ludzie z dużą wiedzą. Myśliwi wierzą w to, że nie ma już naturalnej natury, a ich zadaniem jest utrzymywać równowagę w ekosystemie. Za pomocą odstrzałów. Gdyby nie oni, jelenie czy dziki rozmnożyłyby się do niewyobrażalnych ilości, zagroziłyby środowisku i innym gatunkom. Ja się z nimi zgadzam – nie ma już naturalnej natury. Enklawy, które pozostały, jak Puszcza Białowieska, są maleńkie. Dzikie zwierzęta żyjące w zawładniętym przez człowieka ekosystemie należy kontrolować, jednak nie po to, żeby je zabijać, ale żeby mogły dalej żyć. Dziś jest naprawdę wiele sposobów takiej kontroli, udało się na przykład zapanować nad wścieklizną i nie potrzeba do tego watah myśliwych z ich kapelanami, dżipami, noktowizorami i festy­nem śmierci.

MYŚLISTWO CHRONI IMMUNITET TRADYCJI, ISTNIEJE NA NIE PRZYZWOLENIE SPOŁECZNE. PÓŁ PARLAMENTU WYRUSZA NA POLOWANIA.

Kiedyś mężczyźni u władzy chcieli się wykazywać walecznością i podkreślać dominującą pozycję nie tylko społeczną, ale także jako „pana przyrody”. Wtedy to polowanie z czynności pozwalającej zdobyć pożywienie stało się rytuałem do zdobycia i manifestowania prestiżu. Magnackie polowania słynęły z przepychu i stawały się hekatombami zwierząt, liczby szły w tysiące. Florian Radziwiłł, żeby uatrakcyjnić polowanie, na które zaprosił króla i dwór, zrobił specjalne wyrzutnie, którymi wystrzeliwał w powietrze dziki i zające, żeby je można było ustrzelić w locie. Po polowaniu mężczyźni spotykali się, obowiązkowo pili i rozmawiali. Politykę przez wieki uprawiało się przy polowaniach. To ciekawe, że za komuny to się wcale nie zmieniło. Zmienił się ustrój i sytuacja geopolityczna, zmieniły się granice, zmieniły się zwyczaje, rodzaj broni i mnóstwo, mnóstwo rzeczy, ale ten rytuał pozostał. Władza znowu spotykała się na łowach. Polowali królowie, magnaci, naziści, polowali komuniści, polują współcześni politycy. Władza poluje. Stanąć na zdjęciu w kapeluszu z piórkiem w otoczeniu kumpli i trupów zwierząt rozłożonych na ziemi – to wciąż dowód prestiżu, sposób manifestacji władzy pośród mężczyzn w patriarchalnym społeczeństwie. Ten atawistyczny rytuał wspiera swoim autorytetem Kościół. Myśliwi mają swoich kapelanów, ci kapelani też polują. Jak się to ma do nauk Kościoła o świętości wszelkiego życia, to ja już nie wiem.

MYŚLISTWO WCIĄŻ UZNAWANE JEST ZA SPORT.

Kto zabija zwierzę dla sportu, strzela ukryty w ambonie do pasącej się sarny, musi mieć coś nie tak z emocjami, z empatią, z wyobraźnią, z sercem. Ja bym nie głosowała na kogoś takiego. Ten rytuał był zawsze nieco żałosny, bo jak to rytuał – nijak się ma do polowania, gdzie myśliwy poluje, żeby przeżyć, i ofiara ucieka, żeby przeżyć. Dziś wypuszcza się na pola tysiące bażantów hodowanych jak kury, a potem się do nich strzela. Jaką szansę ma sarna na zaoranym polu wobec człowieka uzbrojonego w noktowizor, lunety i inne gadżety myśliwskie?

W POLSCE KULTURA WOBEC ZWIERZĄT NADAL JEST NA NISKIM POZIOMIE. NORMA NA WSI TO PIES NA ŁAŃCUCHU.

O, nieprawda, jest dużo, dużo lepiej. Psy nie mają tak źle. Źle to mają zwierzęta gospodarskie, rzeźne. I to nie na wsi polskiej, ale w tych kombinatach śmierci na peryferiach miast, transportowane w ciężarówkach, tuczone. Jednak to się wszystko powoli zmienia. Napisała do mnie kilka dni temu czytelniczka, że była świadkiem rozmowy w kolejce. Jedna z kobiet zaczęła narzekać na drogie jajka, że chyba się już ludziom w głowie przewraca, hodowla kur bez klatek... Inni kolejkowicze, spontanicznie zjednoczeni, stanęli w obronie kur i droższych jajek, aż ta pani zawstydzona ucichła. Coraz więcej ludzi odmawia uczestnictwa w tym przemyśle zabijania i męczenia zwierząt. A ponieważ funkcjonujemy głównie jako konsumenci, to możemy skorzystać ze swojej konsumenckiej siły – odmowy zakupu. Niby to niewiele, ale jednak. Nie jem, nie kupuję. Albo jako obywatel: zbieram podpisy pod petycją, protestuję, nie zgadzam się, głosuję itp. Jestem pewna, że za jakieś sto lat, jeśli nie dotknie nas żaden kataklizm, ludzie będą ze wstrętem mówić o nas, swoich przodkach – że zabijaliśmy i zjadaliśmy zwierzęta. Tak jak my dziś myślimy o publicznych egzekucjach czy niewolnictwie.

OLGA TOKARCZUK (ur. 1962) jest pisarką i eseistką, laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (2018), The Man Booker International Prize 2018 za powieść Bieguni oraz dwukrotnie Nagrody Literackiej Nike za powieści: Bieguni (2008) i Księgi Jakubowe (2015). W Nowej Rudzie i okolicach corocznie organizuje Festi­wal Góry Literatury oraz zasiada w Radzie Fundacji Olgi Tokarczuk.URSZULA ZAJĄCZKOWSKA
FASOLA PATRZY NA KSIĘŻYC
1 lipca 2019

KATARZYNA KUBISIOWSKA: OPOWIEDZ O TYM WAŻNYM PATYKU.

URSZULA ZAJĄCZKOWSKA: Cholera, który tu teraz wybrać? Wiem. To się działo w Wołominie. Mam siedem lat. Włóczymy się z bratem po niechcianych kątach, gdzie biegają szczury i sikają ludzie. Tam rośnie klon jesionolistny, drzewo, które szybko się rozpada i kruszy, jest traktowane jak chwast, zielony chłam, bo nigdy nie będzie wielkie i romantyczne jak dąb Bartek. Wdrapuję się po nim, by wejść na dach komórki, i łamię mu gałąź. Robi mi się jej ogromnie żal. Idę do ojca, by mi dał bandaż. Związuję złamaną gałąź. Po jakimś czasie wracam, odwijam opatrunek. I widzę, że gałąź się zrosła. Czuję, że cały świat mi wybaczył!

NIEBYWAŁE.

Lubiłam też wspinać się na brzozę rosnącą pod naszym blokiem i długo na niej siedzieć. Gdy mama mnie wołała, byłam cicho, bo po co iść wtedy spać? A w liceum, po lekcjach albo w czasie nich rzucałam plecak i wdrapywałam się na stary dąb rosnący przy drodze do lasu. Siedziałam tam, jak ćma zlewając się z jego korą. Nikt mnie nie widział. I wiesz, ja to wszystko wciąż robię, chowam się w chaszczach, w nocnych chęchach ­Wołomina, w badylach sterczących, całkiem nieładnych i pobrudzonych.

BY PODGLĄDAĆ ŚWIAT?

By posiedzieć w kołtunach krzaków lub na drzewie, i naprawdę więcej nic. Pobyć w tym wzajemnym niedopowiedzeniu, niezrozumieniu. Można tak długo. Drzewo cię nie skrzywdzi. Nie będzie się tobą bawić nigdy, nie okłamie cię, nie obwini swoim bólem, nie będzie cię używać. Bo właściwie dlaczego kora i liść są dostępne dla ludzkiej dłoni? Dlaczego one cię nie ranią, nie zabiją? A przecież mogłyby!

W Patykach, badylach PISZESZ O TYM: TO DLATEGO, ŻE KORA POPEŁNIA SAMOBÓJSTWO.

Jak przyglądasz się drzewom, to właściwie poza liśćmi i kwiatami patrzysz właśnie na to, co popełniło samobójstwo. Niemal każdy skrawek drzewa zabił się. Komórki drewna, komórki kory były kiedyś pełne życia. Zabijając się, pozostawiły tylko swoje ścianki komórkowe, bo właśnie tak będą mogły drzewu służyć. Kora nie może być nadczuła, musi być zasłoną od świata, od suchego powietrza. Uderzenie w nią nie może jej zbyt łatwo ranić, bo życie dzieje się pod nią. Jest tam łyko, które przewodzi cukier, hormony i inne rozmaitości biochemiczne. I tak w pewnym momencie, w tym witalnym łyku, pojawiają się komórki, które budują tam swoisty mur, odcinając łyko od wszystkiego, co je żywiło. Więc umiera ono z głodu, staje się martwicą. Popatrz, tu mam taką korę, ona ma około pięciuset lat. Echo życia, które pięć wieków temu, jako łyko, przewodziło cukier. Trzymasz więc w ręce coś z tamtego czasu – z tamtego światła, z tamtego powietrza.

JAK SIĘ PRZYTULASZ DO TEJ KORY, SIEDZĄC NA DRZEWIE, CO JESZCZE CZUJESZ?

Zapach, szelesty, podmuchy. Delikatne drgania pnia poruszanego wiatrem. Tak jak człowiek przytula się do człowieka i czuje ruch klatki piersiowej, to tutaj czuć oddechy drzewa – przetaczające się masy powietrza bijące w koronę. Poruszasz się razem z nią. Ptak blisko usiądzie i nawet się tobą nie zdziwi. Po pewnym czasie i ty nie dziwisz się już ptakiem.

A z brzozy pod moim blokiem widziałam rozmaite rzeczy, które się dzieją na balkonach – codzienność złożoną z drobnych historii. Wtedy jeszcze nie doceniałam tych detali życia ludzi. Z punktu widzenia wiedzy przyrodnika to też jest coś ładnego, że obok siebie żyje jeden gatunek, wykazuje się pewną ufnością i otwartością – pokazuje ci rozwieszone pranie i to, że z mlekiem wraca do domu. Ktoś podleje kwiaty w oknie. Uwolni z domu swoje potomstwo, które bawić się będzie z tobą na pod­wórkach wymyślonych specjalnie dla niego.

A wystarczy iść na łąkę, na której toczy się niewidoczna dla ludzkiego oka walka o przetrwanie, by zrozumieć, że to wielka łaska dla gatunku _Homo sapiens_, że ma umiejętność dogadywania się i szanowania wspólnej przestrzeni.

RÓŻNIE Z TYM BYWA.

Wiadomo, że jest na świecie zło albo raczej brak miłości. Ale spójrz tylko na kawałek miasta w stanie pokoju, a jest ich na świecie zdecydowana większość. _Homo sapiens_ mija się na ulicy, mówi sobie „dzień dobry”, to coś znaczy, gładki chodnik został stworzony dla naszych nóg i dla kogoś obok. Mamy też biblioteki, a tam rozmaite historie w zrozumiałym języku, wydrukowane na opłatkach papieru z miazgi z drzew. Kto inny to robi na świecie? Wyłącznie my. Dlatego lubię rano iść w tłumie do metra, lubię te potoki naszego gatunku i to, że jestem z nimi też ja.

NO DOBRZE, ALE JAK DRZEWO, NA KTÓRYM TAK LUBISZ SIEDZIEĆ, REAGUJE NA CIEBIE?

Dość chłodno. Jednak mnie nie bije, jakoś przyjmuje, choć bez wzruszenia. W pewien sposób chyba też mi ufa, skoro mogę na nie wejść. Wciąż nie wiem, czy przyroda jest na nas obojętna, czy raczej nieskończenie otwarta.

OBOJĘTNA? PRZECIEŻ LIŚCIE NIE LUBIĄ LUDZKIEGO DOTYKU. MOCNO TO AKCENTUJESZ W Patykach...

Nie lubią dotyku, bo są bardzo czułe, właściwie nadczułe na otoczenie. Nie posiadają systemu nerwowego, który by szybko dał im sygnał, gdzie znajduje się sama roślina i co się z nią dzieje. Rzeczywistość czują całym ciałem. Ciężko jest być rośliną, ciężko się odwracać ku temu, co jest jej potrzebne, a od tego, co rani, w świecie gwałtownych przemian i ciosów z zewnątrz.

CZYLI?

Popatrz, teraz bardzo swobodnie podnoszę i zginam rękę, a dla rośliny taki ruch odbywa się przez wzrost – jedna jej część rośnie bardziej, a druga mniej lub w ogóle. Niedawno przeprowadziłam badanie, postanowiłam, że będę dotykać pokrzywę, roślinę, która wytworzyła w swoim ciele włoski parzące po to, by właśnie jej nie dotykać. I ta głaskana pokrzywa nie urosła. Teraz odbędą się nad tym studia anatomiczne, geometryczne, genetyczne itd.

Drugi eksperyment przeprowadziłam na dyni. Kiedyś jedną zostawiałam w pracowni, by żyła sobie, jak chce, więc szwendała się po laboratorium jak kot. Zauważyłam, że swoimi wąsami czepnymi chwyta się rozmaitych rurek, bo chciała rosnąć w górę, a że to był tak silny uścisk, musiałam niektóre wąsy odcinać, by w laboratorium pracować. Pytanie, jakie sobie zadałam, to dlaczego dynia nie dotyka siebie, nie wspina się po sobie? Wąsy czepne położyłam na jej łodygę. W ciągu godziny wszystkie uciekły, jakby dotykały czegoś niechcianego, wręcz obrzydliwego.

POKRZYWA, DYNIA – INTERESUJĄ CIĘ ROŚLINY MARGINALIZOWANE PRZEZ INNYCH NAUKOWCÓW.

Szukam blisko siebie. Na pewno nie zajmuję się tak zwaną rośliną modelową – _Arabidopsis thaliana_, czyli rzodkiewnikiem pospolitym. To najsmutniejsza roślina na świecie. Sekwencja jej genomu znana jest od prawie dwudziestu lat, od tego czasu powstało o niej kilkadziesiąt tysięcy prac z każdego uniwersytetu na świecie. Są tysiące mutantów _Arabi­dopsis_. Bo naukowcy lubią sprawy wtłaczać w sztywne ramy, także po to, by – jak napisał Carl Friedrich von Weizsäcker w książce _Jedność przyrody_ – pokazać, że sama nauka ma sens, by empirycznie udowodnić, że empiria działa. Ja wieję od tego jak najdalej.

DLACZEGO NAUKOWCY TO ROBIĄ?

Bo taka jest mechanika nauki. _Arabidopsis_, jak każda roślina, ciężką robotą przodków dotarła do momentu, w którym tak właśnie wygląda. Botanicy zmieniają jej geny – wypracowane mechanizmy wzrostowe, obronne, ponownie wystawiając je na próbę. Bo chcą prostych hipotez i szybkich, logicznych odpowiedzi. Ale ja wolę się zgubić gdzie indziej. Oczywiście wiem, że moja postawa to _underground_ naukowy i że z takim podejściem nie podobam się kolekcjonerom naukowych punktów, bo wolę studiować pokrzywę, stokrotkę, szyszki sosny i wiatr, ryzykując, że nie dostrzegę tam niczego nowego. Ale nie potrafię inaczej. Na pewno jednak nie będę dotykać umęczonej _Arabidopsis_.

CZY POKRZYWY, STOKROTKI, SZYSZKI, DYNIE CIERPIĄ MNIEJ?

Wszystko, co żyje, jakoś cierpi, ale staram się w czasie moich badań tego cierpienia nie powiększać. To, w jaki sposób roślina umiera, też coś o niej mówi. Jednak człowiek nie zajmuje się tym, dlatego że nie ma z tego korzyści. W atlasach o roślinach czytasz, jakie roślina ma wymagania, by rosnąć najszybciej, ale nie jest napisane nigdy o tym, jak umiera. A przecież tak różnie to się dzieje. Mięta walczy do końca, nawet jak się przełamuje łodyga i od połowy już gnije, to jeszcze jakaś wątła niteczka wody ciągnie się do jednego listka na szczycie, który wciąż się rusza.

A paprocie umierają błyskawicznie, lecz za to gdzie indziej ukrytą mają nadzieję na przyszłość – kłącze. To co, że gnije liść, kiedy rdzeń życia i wszystkie geny zasupłane są w brudnawe zawiniątko schowane w mrokach gleby.

A gdy zrywasz liść melisy, by ozdobić torcik, to już w trzy minuty po tym zapadają się jej nawodnione komórki skórki. Coś podobnego dzieje się z twarzą człowieka po zgonie, jakby jego twarz była liściem – zapadają się oczy, odpuszczają mięśnie.

OJ TAK.

Śmierć to jest przeogromne przeistoczenie materii w coś absolutnie elementarnego. W świecie lasu odbywa się cicho i daje bardzo ładny zapach ściółki. Lubimy go. W tym pachnidle gnijącej materii czujemy się nad wyraz spokojni. Czy to nie jest dziedzictwo, że przez wieki byliśmy w lesie? Dlaczego człowiek odpoczywa, patrząc na zieleń? Bo w niej siedzieliśmy miliony lat. Dlaczego boimy się czerwieni, więc znaki „stop” są czerwone? Bo mamy wypalone w głowach, że czerwona to jest krew.

W LESIE PEŁNE RĘCE ROBOTY MA GRABARZ POSPOLITY. PISZESZ, ŻE DZIĘKI NIEMU „ZWIERZĘTA LASU NIE MUSZĄ MYŚLEĆ, CO SIĘ BĘDZIE DZIAŁO POTEM”.

Jego domem są zwłoki zwierząt. Okopuje je dookoła, zapadają się przez to w ziemię i znikają do pewnego etapu rozkładu. Potem przychodzą inni i inni do tych innych.

Jedna studentka zaniosła trupki kurczaków do lasu – obserwowała rozkładające je leśne owady. Olśniło mnie, gdy patrzyłam na padliny kur zmieniające się w gnijące truchło, a potem w czyste kości. Przeprowadzała to badanie z zachwytem w oczach. Przez dziesięć dni po padlinie została czyściutka ziemia. Patrz, jakie to jest piękne.

EHM.

Sprzątanie ciał, demontaż ich i swobodny rzut tych atomów w przestrzeń – to jest boskie. To się dzieje cały czas. A nam wciskana jest narracja życia, to, że musisz się stwarzać, budować, doskonalić, trwając, jak trup Lenina, w nieskazitelności naskórka. Dlaczego? A może mi się podoba, że moja skóra jest w gorszej formie niż u Lenina? I że stan ten będzie się pogarszał...

Ewa Domańska w książce _Nekros_ pisze, że coraz częściej myśli się o tym, by ludzkie ciało po śmierci ponownie zwrócić naturze, bez trumien i na prostych cmentarzach w lesie. Ludzka ingerencja w naturę dotarła nawet do poziomu naszych zwłok. Kładą nas w lakierowaną trumnę, wyściółka w niej jest z folii, poduszeczki z plastiku. A my modlimy się tylko o dusze?

MÓWISZ TAK, JAKBY ŚMIERĆ NIE BYŁA CI STRASZNA.

Od dawna jestem gotowa na to, że mogę umrzeć, ale staram się tego nie robić, dlatego że są ludzie, którzy mnie kochają i których ja tak bardzo kocham.

NIE WIERZĘ W TO TWOJE OSWOJENIE ŚMIERCI.

Oczywiście łatwo jest tak mówić w momencie, kiedy nie zajrzysz śmierci w oczy. Jednak ja nie wierzę, że cierpienie uszlachetnia. Pracowałam w hospicjum i teraz tak myślę. Ból, na który nie ma leków, gnębi i sprowadza do dna. Tarza człowieka i cicho się jego męczarni przygląda. To opiekunów i pielęgniarzy często uświęca, ale też nie zawsze. Więc gdy przychodzi śmierć, może być to wreszcie ulga, prawda? Niczego już nie trzeba, oddajesz się.

ZIEMI?

Nie wiem, co z duszą, ale co do atomów, które pożyczyłaś od setek tysięcy martwych innych, to właśnie wtedy, gdy mówisz światu „cześć” – oddajesz je. Czasem życie przypomina mi wypożyczalnię atomów dla zmaterializowania niepokojów serca. Ludzie coś piszą, budują, myślą, mówią, kochają się, gnębią, a potem umierają, coś po nich zostaje, ale czasem naprawdę nic. Atomy są już kogoś innego.

Niedawno napisałam wiersz _Czarna sukienka_. Mam go w telefonie, przeczytać?

CZYTAJ.

„Całość mnie była zawsze, / nigdy, wszędzie, nigdzie. / Miliardy lat, brak mnie. / Więc tęsknię za tą swoją matką, / za jej czarną sukienką, w której ukryć się można było na wieki. / Po coś mnie tu strąciła? / Trzeba tylko ciągle zamykać oczy”.

AŻ MNIE PRZESZŁY CIARKI.

Chcesz czekoladkę?

NIE, DZIĘKUJĘ.

Widzisz, ludzka perspektywa czasu przysparza nam mnóstwo kłopotów w opisie życia, bo patrzymy tymi swoimi oczami i trudno nam to robić inaczej.

Widać to, jak człowiek mówi o uchodźcach ludzkich albo roślinnych. Nie chcemy ich. W przypadku roślin wyznaczyliśmy sobie nawet cezurę. Są te, które pojawiły się u nas do XV wieku, a dziś uznaje się je już za prawie nasze, jak na przykład chaber, oraz te, które przymigrowały do nas po XV wieku, więc są nazwane gatunkami obcymi, jak na przykład niecierpek drobnokwiatowy. Czytam, że takie trzeba wytępić, bo niszczą polską florę.

Ale polećmy na Księżyc – wtedy świat zobaczymy inaczej. Ziemia to żywa skóra, którą jest otoczony rdzeń kuli. Mozaika przeistoczeń. Ból człowieka tworzy mu aureolę otaczającą głowę ciemną mgłą. Ludzie starają się nie czuć tego bólu, dali sobie wcisnąć, że muszą być szczęśliwi. I to przekonanie rodzi prawdziwe zniewolenie. Dlaczego szukasz? Po co? Daj spokój.

ULA, LITOŚCI... NIKT NIE CHCE CIERPIEĆ.

Nikt nie chce, ale każdy chyba jakoś cierpi. Wielu wtedy jest nieczułych na inne cierpienie, bo swojego ma dość, ale też nie ma ochoty się z nim rozprawić. Pielęgnujemy uważność, lecz wyłącznie tę skierowaną na siebie. Nie mamy uwagi na resztę istnienia – czy to jest drugi człowiek, paproć czy żuk. Liczę się tylko ja. Nie pracujemy razem jako społeczność, chowamy się za swoimi parawanami, używamy ludzi, gdy są nam potrzebni, ale tak naprawdę ten obok nie liczy się nic. Możemy pieprzyć hasła o wolności narodów, o ochronie przyrody, a poniżać pojedynczego człowieka. Wtedy w takie ideały ja już nie wierzę.

TY MIAŁAŚ SZCZĘŚCIE SPOTKAĆ NA SWOJEJ NAUKOWEJ DRODZE PROFESORA BARLOWA, KTÓRY BYNAJMNIEJ NIE CHOWAŁ SIĘ ZA PARAWANEM.

Poznałam go przypadkowo – przez zachwyt jego pracą odkrywającą, że ruch liścia fasoli jest skorelowany z pozycją Księżyca na niebie. Krótko mówiąc, chodzi o to, że liść nie jest wyłącznie częścią rośliny podlegającej ziemskim wpływom, ale że ma także silne związki z czarnym, zimnym kosmosem. Olśnienie!

Bardzo chciałam porozmawiać z Barlowem, ale nie wiedziałam, jak do niego podejść – krępowałam się okropnie. W końcu napisałam do Joachima Fisahna z Instytutu Maxa Plancka, a on od razu przekazał wiadomość do profesora Barlowa. I ten do mnie napisał, że czeka na jakieś pytania. Ojej! Na moje pytania? Tak zaczęła się nasza dzika praca. Kilka listów dziennie. Wideotransmisje z laboratorium. Kiedyś opowiadał mi, jak w Oksfordzie rozmawiał z noblistami, którzy dostali nagrodę za badania nad czarną dziurą. W pewnym momencie przerywa i mówi: „Lecę, bo robię dżem ze złotych pomarańczy”. Zdążyłam zapytać: „Czym się różnią złote pomarańcze od innych?”. On: „No przecież kolorem!”. Dostałam zdjęcie piany z kipiących garnków, a z nim pytania o geometrie świata, supły, fazy gwiazd i książki.

Podsuwał mi porządne lektury, dopytując, co o nich myślę. On mi odkrył Goethego, którego dotąd znałam wyłącznie z _Cierpień młodego Wertera_. „Co za obciach!” – myślę teraz. A to był przecież wytrawny botanik, zajmujący się optyką i naturą światła. Goethe odbył podróż po Włoszech, gdzie poszukiwał prarośliny-pramatki – budując na tym koncepcję życia w ogóle.

Barlow tłumaczył też moje wiersze – ja pisałam po angielsku, a on przekładał je na poetycki angielski. Był bardzo wymagający co do języka, jakim się opisuje świat. Nie bał się łączenia języka humanistyki z językiem nauki i wciąż miał w sobie bardzo prosty i czysty zachwyt.

Bardzo się przed nim popisywałam i starałam się mu zaimponować. Śmierć Barlowa jest dla mnie tak smutnym doświadczeniem, że rzeczywiście wciąż w nią nie wierzę. Umarł nagle dwa lata temu, miał ponad osiemdziesiąt lat.

Nigdy się nie spotkaliśmy, nie zdążyliśmy, choć mnie wołał. Odwiedzę go niedługo w Bristolu, gdzie jest jego grób. Ukształtował moje spojrzenie, obdarzając całą mnie nieziemskim zaufaniem. Będę to miała pod skórą już zawsze.

JESTEŚ WSPÓŁTWÓRCZYNIĄ GAJU PAMIĘCI WOŁOMIŃSKICH ŻYDÓW, KTÓRY ZOSTAŁ OTWARTY W CZERWCU 2019 ROKU. POWIESZ COŚ O TYM?

Jako dzieci mieliśmy lekcje WF-u na stadionie miejskim Huragan. Żaden nauczyciel nam nie mówił, gdzie tak naprawdę biegamy. A w czasie wojny było tam getto dla trzech tysięcy mieszkańców miasta. Większość wywieziono do Treblinki, ponad czterystu zamordowano na miejscu.

Ta ziemia skrywa szczątki ludzkich ciał i nasiąkła krwią cierpienia. Kiedy dowiedziałam się o getcie, dotarło do mnie, że lepiej znam historię Londynu niż Wołomina. Zaczęłam studiować portal dawny.pl. I szok, a przede wszystkim ogromny wstyd za to nasze milczenie, za to, że zapomnieliśmy o wołomińskich Żydach. Rok temu zorganizowaliśmy Marsz Pamięci, było ponad sto osób, szliśmy wokół stadionu.

Potem pojawił się pomysł, by stworzyć Gaj Pamięci. Mam problem z każdą tablicą i każdym kamieniem, na których wyryto wybrzmiały ludzki dramat: czytasz, co się tam wydarzyło, i nic nie możesz z tym zrobić, tylko z tym bólem odejść. Chciałam więc, by to była dobra przestrzeń dla człowieka, by ona się o niego zatroszczyła, swoją łagodnością zajęła się tym smutkiem. By były tam drzewa, ławki i spokój. Tak się stało. Miasto nam pomogło i wspaniała pani burmistrz Elżbieta Radwan. Dwadzieścia jeden brzóz i trzy ławki. Stoi skromny cokół z białego piaskowca, na którym wykuliśmy, co tu się z ludźmi działo i że pamięć o nich będzie żyła. Jest też wiersz Jerzego Ficowskiego – rok temu pani Elżbieta Ficowska podarowała nam go, byśmy go czytali podczas Marszu, a na otwarciu Gaju, miesiąc temu, już sama była z nami. Mam mnóstwo wdzięczności dla wszystkich ludzi, którzy pracowali, wspierali nas.

A CO SIĘ STAŁO Z TOPOLAMI, KTÓRE ROSŁY NA STADIONIE?

Te drzewa były zanurzone w ziemi, na której ginęli ludzie, więc ich cząstki były w tych topolach. Bałam się dotykać ich kory. A ponieważ konary topoli się łamały, wnętrza pni były zgniłe, zaczęły umierać – drzewa zostały pocięte, poszły do spalenia. Sama napisałam na to papier, naukowe argumenty, by wyrażono zgodę na wycięcie. To ja się tam podpisałam, że tak trzeba, i do dziś tego żałuję. Trzeba było je zostawić, by się tam rozłożyły w spokoju.

URSZULA ZAJĄCZKOWSKA (ur. 1978) jest poetką i botaniczką. Adiunktka w Samodzielnym Zakładzie Botaniki Leśnej SGGW w Warszawie. W 2014 roku zadebiutowała tomikiem poezji Atomy. W tym samym roku wraz z grupą artys­tów stworzyła projekt artystyczny Cambium Killers, który jest wyrazem sprzeciwu wobec punktowego systemu oceny w nauce. Na początku 2017 roku ukazał się jej tom minimum, nagrodzony Nagrodą Kościelskich, w 2019 zbiór esejów Patyki, badyle, nagrodzony między innymi Nagrodą Literacką Gdynia, w 2020 tomik piach nominowany między innymi do Nagrody imienia Wisławy Szymborskiej. Jest inicjatorką Festiwalu Literackiego Znaczenia, którego pierwsza edycja odbyła się w 2021 roku w Wołominie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: