Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bractwo Zagrożonych - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,99

Bractwo Zagrożonych - ebook

NAJWYŻSZY CZAS, BY ZWIERZĘTA WZIĘŁY SWÓJ LOS WE WŁASNE ŁAPY

Niewinne zwierzęta mają kłopot: temperatura rośnie, poziom wód się podnosi, ich pokarm znika. Ktoś musi wkroczyć i uratować te istoty walczące o przetrwanie. Ktoś musi zapobiec globalnej katastrofie. Tym kimś jest… Bractwo Zagrożonych.  

Jeden supersilny NIEDŹWIEDŹ POLARNY.  
Jeden ŁUSKOWIEC z talentem technicznym.
Jeden wyjątkowo sarkastyczny NARWAL.
I ORANGUTAN z wielkim marzeniem.

Ci niezwykli bohaterowie postanawiają ocalić zagrożone gatunki na Ziemi. Trzeba zjechać do jaskini, żeby ratować sytuację? Proszę bardzo. Zapętlić obraz wideo, by niezauważenie przemykać między budynkami? Już się robi. Przekręcić gałkę w drzwiach? Trochę trudne, gdy nie ma się kciuków, ale bez obaw. Bractwo Zagrożonych zrobi, co trzeba. Kiedy dwoje ich przyjaciół zostaje porwanych przez złoczyńcę w niecnych zamiarach, cała drużyna wpada w poważne tarapaty. Czy Zagrożeni ujdą cało? A może złoczyńcy uda się umieścić ludzi i zwierzęta na liście wymarłych gatunków?  

Odpowiedź znajdziesz na kartach tej emocjonującej książki napisanej przez Philippe’a Cousteau, światowej sławy ekologa, oraz Austina Aslana, autora książek z serii TURBO Racers.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-6447-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

NUKILIK

(Ursus maritimus)

Brzeg był za daleko.

Niedźwiedzica pochyliła się do przodu i zapatrzyła w bezkres wody. Pokryty śniegiem ląd, który był jej domem, leżał o pół dnia marszu stąd. A raczej leżałby, gdyby lodowy most nie stopniał.

Poczuła nerwowe napięcie. Przepłynięcie takiego dystansu wymagało mnóstwa siły, więcej niż jej miała.

Z zamyślenia wyrwał ją głos.

– Nie podchodź do krawędzi, Nukilik. Lód może załamać się pod twoim ciężarem. Nie jesteś już maluchem.

– Wiem, matko.

– O, teraz jestem matką? Co się stało z „mamusią”?

Nukilik prychnęła rozdrażniona. Zaczynała rozumieć, dlaczego niedźwiedzie polarne w jej wieku zwykle rozpoczynały samodzielne życie.

– Nie jestem już maluchem, pamiętasz?

Była już gotowa opuścić matkę. Zgodnie z prawem natury ten czas nadszedł. Nie mogła jednak eksplorować sama wielkiej Lodowej Krainy. Została uwięziona z matką na dryfującej wyspie lodu, głodna i coraz słabsza.

Głód dokuczał jej coraz bardziej.

Niedźwiedzice czekały długie dnie, aż wielka kra dopłynie do lądu albo most lodowy ponownie zamarznie. Ciągle jednak było jednak za ciepło. Sądząc po tym, gdzie wschodziło i zachodziło słońce, oraz po długości nocy rozświetlanych wstęgami zielonego światła zorzy, ona i matka powinny być bezpieczne w trakcie wyprawy na lodową przestrzeń w poszukiwaniu pożywienia.

Ruszyły przed siebie, ale jedzenia nie znalazły. Teraz zostały odcięte od domu, a język Nukilik stał się słony i suchy.

– Powinnyśmy popłynąć.

– Potrzebujemy planu, Nuk.

– Za długo czekałyśmy! – mruknęła Nukilik. – Powinnaś mnie posłuchać pierwszego dnia, kiedy pękł lód.

Matka westchnęła.

– Myślisz, że nigdy nie byłam na dryfujących wyspach lodowych? Ale dotychczas nie wypływały tak daleko w morze. Wszystko się zmienia.

Nukilik wiedziała, że nie może winić matki za ich trudną sytuację, lecz nie miała zamiaru tego przyznać.

– Wiedza o porządku rzeczy gromadzi się w naszych kościach – wyjaśniła matka. – Przekazałam ci ją, kiedy jeszcze nosiłam cię w sobie. Szlaków wędrówek uczy nas Matka Natura, która czuwa nad naszym białym królestwem. Ale ze Szlakami stało się coś złego.

Nukilik omiotła wzrokiem wodę w poszukiwaniu gór lodowych, do których mogłyby dopłynąć. Burczało jej w brzuchu. Po chwili z brzucha matki też dobiegło burczenie, zupełnie jakby ich brzuchy toczyły rozmowę między sobą. Obie niedźwiedzice wyglądały na zirytowane, lecz po chwili zaśmiały się jak na zawołanie.

Wprawdzie nie widziały w tym nic śmiesznego, ale miały chociaż siebie.

– Mamo, patrz! – Nukilik wskazała dziwny obiekt sunący daleko po wodzie. Jego kształt był zbyt regularny jak na górę lodową. Widywała już ludzkie statki, zawsze w sporej odległości, takiego jednak jeszcze nie widziała.

– To statek ludzi – powiedziała matka. – Niewielu ich dotychczas widziałam, teraz pojawiają się coraz częściej.

Nukilik miała mnóstwo pytań dotyczących ludzi, ale nie zadała ich głośno. Matka powtarzała jej ciągle: „Trzymaj się od nich z daleka, Nuk. Są groźni”.

W ten sposób nie musiała przyznawać, że sama też nic o nich nie wie.

Statek już zniknął im z oczu. Słońce skryło się za horyzontem. Nastała noc. Niebo rozjaśniły zielone wstęgi zorzy, Matka Natura spoglądała z góry na niespokojne niedźwiedzice, ale nie pośpieszyła im z pomocą.

Księżyc jeszcze nie wzeszedł, lecz wybrzeże było wyraźnie widoczne jako ciemny kształt pomiędzy rozgwieżdżonym niebem a zielonymi refleksami na wodzie. Ląd wydawał się bardziej oddalony niż kiedykolwiek.

Nukilik nie wiedziała, czy da radę pokonać dystans dzielący ją od domu. Była jednak pewna, że jeśli wkrótce nie spróbują popłynąć, czeka je śmierć.ROZDZIAŁ DRUGI

NUKILIK

(Ursus maritimus)

– Co się tu dzieje? – zaskrzeczał ktoś. Nukilik zamrugała. W świetle brzasku zobaczyła maskonura, który przysiadł na krawędzi lodu. Jego wielki dziób miał kolorowe paski. – Zatrzymujecie się na popas w drodze na Bahamy?

Nukilik zerknęła na matkę, która ignorowała obecność maskonura i patrzyła na córkę surowo. Wyraz jej twarzy mówił wyraźnie: „Znasz zasady. Jesteśmy drapieżnikami. Nie rozmawiamy z przedstawicielami innych gatunków”.

Nukilik przeciągnęła się i strząsnęła z siebie resztki snu. W odruchu młodzieńczego buntu zlekceważyła spojrzenie matki.

– Co to są „Bahamy”? – zapytała maskonura.

Nieco zaskoczony maskonur ochoczo wdał się w rozmowę.

– Karaibskie wyspy. Chyba – odpowiedział.

Nukilik nagle doceniła mądrość zasady wpajanej jej przez matkę.

– Dobrze, ale co to są „karaibskie”? – dociekała, unikając gniewnego wzroku matki.

– O to musisz zapytać rybitwę popielatą. Ważne, że to bardzo, ale to bardzo daleko stąd na południe. Same się tam znajdziecie, jeśli zostaniecie na tej krze dłużej! – Maskonur podrapał się w skrzydło potężnym dziobem w barwach tęczy. – Silny prąd znosi was na południe. Lepiej skaczcie do wody, jeśli chcecie jeszcze ujrzeć swój dom. W tym roku pokrywa lodowa nie zamarznie.

– Skąd wiesz? – zapytała Nukilik.

– Ludzie nad zatoką bawią się w wodzie. To coś oznacza. Zima się skończyła.

Nukilik nie miała pojęcia, o czym mówi maskonur. Zżerała ją ciekawość.

– Widziałeś ludzi? Opowiedz mi o nich.

Maskonur wzruszył skrzydłami.

– Dziwaczne stworzenia. Lepiej ich ignorować.

Rada ptaka brzmiała bardzo podobnie do słów matki Nukilik. To ją zezłościło. Zaburczało jej w brzuchu. Maskonur usłyszał ten dźwięk i przezornie odskoczył nieco od niej. Jej mięśnie napięły się w gotowości. Czy mogła rzucić się na wszystkowiedzącego ptaka, nie robiąc z siebie idiotki albo nie łamiąc lodu?

Za późno. Coś w minie albo postawie Nukilik przestraszyło ptaka. Maskonur wzbił się w powietrze i odleciał bez oglądania się za siebie.

– Jako drapieżniki nie rozmawiamy z innymi gatunkami – powtórzyła z naciskiem matka. – Są bez sensu, szczególnie ptaki. Dlaczego mnie nie słuchasz? Dlaczego nie szanujesz praw Natury?

Nukilik ogarnął gniew.

– Jakiej Natury, matko? Wszystkie zasady uległy zmianie.

Matka długo milczała.

– Jestem bardzo głodna – powiedziała w końcu. – I słaba. Wiem, że ty też. Ale nie możemy czekać. Miałaś rację, Nuk. Powinnyśmy zrobić to wcześniej. Czas popłynąć.

Nukilik poczuła coś, co niedźwiedzie polarne rzadko odczuwają: strach.

Matka wstała niepewnie na nogi i postąpiła naprzód ku krawędzi lodowej kry. Przy samej wodzie lód był cienki, ale nie zapadł się pod nią. W jej gęstym futrze kryło się zbyt wychudzone ciało, by pod jego ciężarem lód pękł. Nukilik dołączyła do niej. Obie weszły do oceanu i zaczęły płynąć w stronę odległego lądu.

Nukilik czuła pod sobą bezmierną głębię. Wyobraziła sobie, że coś wciągnie ją pod powierzchnię. Strach przed czarną podwodną otchłanią wyzwolił w niej resztkę sił.

Przed długi czas skupiała się tylko na rytmicznych ruchach łap, którymi rozgarniała lodowatą wodę. Od czasu do czasu zanurzała głowę w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, lecz w zasięgu jej wzroku niczego nie było. Uczucie znużenia napływało i znikało, a ona myślała o tym, że każdy ruch łap przybliża ją do domu. Kiedy matka dostrzegła małą górę lodową, na której mogły odpocząć, popłynęły ku niej i wdrapały się na lód. Ciepło promieni słońca wysuszyło kremowe futro Nukilik i przyniosło odprężenie.

– Jestem śpiąca – przyznała.

– Nie zasypiaj, bo możesz już się nie obudzić – przestrzegła ją matka.

Nukilik poczuła zimny dreszcz, który nie miał nic wspólnego z lodowatym powiewem wiatru.

Kiedyś już widziała niedźwiedzia polarnego, który zapadł w wieczny sen, jego duch opuścił ciało i dołączył do duchów przodków. Sama nie była jeszcze gotowa i nie chciała, by jej duch opuścił ciało. Była jednak zmęczona. Może nie byłoby tak źle zapaść w wieczny sen.

– Jeśli Natura nas zawodzi – powiedziała – może nadszedł czas, by nasze duchy wzniosły się ponad zielone wstęgi na niebie.

– Przemawia przez ciebie wyczerpanie, skarbie – odparła matka. – Głowa do góry. Nie trać wiary. Nazwałam cię Nukilik, ponieważ masz silną naturę. Jesteś stworzona do czegoś wielkiego.

Matka mówiła to z takim przekonaniem, że Nukilik nie mogła odwrócić wzroku.

– Ruszamy dalej – nakazała matka.

Zsunęły się z powrotem do wody i popłynęły w stronę domu.

Nukilik nie odrywała wzroku od linii brzegowej, która wcale się nie przybliżała. Z nastaniem zmierzchu kształty uległy zmianie. Ląd nagle znalazł się w ich zasięgu.

– Prawie jesteśmy. Damy radę. – Matka dodawała jej otuchy między jednym głębokim oddechem a drugim. – Może przed zmrokiem znajdziemy coś do jedzenia!

Nukilik zdopingowały te zapewnienia. Wpatrywała się w brzeg, na który można było łatwo wyjść po obu stronach czoła klifu. Już chciała zapytać, ku któremu brzegowi powinny się kierować, ale zaskoczył ją nagły harmider. Obie płynęły wprost na stado wielorybów grenlandzkich!

Wieloryby wynurzały się nad powierzchnię i wypuszczały z nozdrzy fontanny wody. Poruszały się szybko. Nukilik zrozumiała powód ich pośpiechu. Wydała z siebie okrzyk zaskoczenia i omal nie zakrztusiła się wodą oraz pianą wytworzoną przez ruch: statek ludzi, który widziały wczoraj z daleka, ścigał wieloryby. Z bliska wydawał się ogromny i płynął z dużą prędkością. Ludzkie postacie wychylały się przez relingi, wydawały z siebie okrzyki ekscytacji i wskazywały na wodę.

Nukilik powiodła wzrokiem dookoła w poszukiwaniu matki, ale nie mogła dostrzec jej w tym zamieszaniu.

– Mamo! – krzyknęła. – Mamo, gdzie jesteś?

Wśród plusku i wrzawy odpowiedź nie nadeszła.

Nukilik zrobiła unik, gdy stado wali śmignęło obok niej. Statek płynął prosto na nią. Gdyby w nią uderzył, niechybnie by utonęła. Wykrzesała z siebie resztkę sił, byle znaleźć się jak najdalej od statku. Energicznie przebierała łapami. Statek przepłynął obok, a ona walczyła, miotana spienioną wodą, byle utrzymać się na powierzchni.

W końcu woda się uspokoiła. Wale, które oderwały się od stada, przyśpieszyły, by dołączyć do swoich towarzyszy. Nukilik pływała w kółko.

– Mamo! Mamo! Jestem tutaj – wołała.

Nie mogła jej znaleźć. Nawoływała ją i nawoływała, ale daremnie nasłuchiwała odpowiedzi. Wyczerpana zrezygnowała z dalszych poszukiwań i skierowała się do najbliższego kawałka lądu. Była pewna, że mama już tam na nią czeka.

W końcu wyczołgała się z wody na stały ląd. Jeszcze nigdy nie czuła takiego zmęczenia. Ociężałym krokiem weszła na łagodnie nachylony skalisty brzeg. Miała wrażenie, że wspina się na stromą górę.

– Mamo! – zawołała. – Mamo! – powtórzyła po chwili.

W tym miejscu nie było śniegu. Na czarnych gładkich kamieniach Nukilik czuła się obnażona i bezbronna, pozbawiona swojej naturalnej cechy wtapiania się w tło. Wiedziała, że nawet w półmroku nocy stanowi wyraźną plamę w krajobrazie. Odsuwała od siebie myśl, która uparcie wracała: gdyby mama też się tu znalazła, musiałyby się zauważyć.

– Wyszła na brzeg z drugiej strony – powiedziała sobie.

Spojrzała na wysokie klify wyrastające wprost z wody, które odcinały ją od drugiego brzegu. Była zbyt wyczerpana, by iść dalej.

– Spotkamy się rano, mamo.

Strząsnęła z siebie wodę i zwinęła się w kłębek na kamienistej plaży, układając się do snu. Wiedziała, że może się nie obudzić. Jeśli to miała być jej ostatnia noc na lądzie, zanim jej duch dołączy do duchów przodków krążących gdzieś wysoko, to może trzeba się z tym pogodzić.

Nie chciała słuchać wewnętrznego głosu, który mówił, że mama już tam jest i spogląda na nią z góry.ROZDZIAŁ TRZECI

NUKILIK

(Ursus maritimus)

Nukilik obudziła się wraz ze wschodem słońca zesztywniała, osłabiona i przemarznięta. Przeciągnęła się i spojrzała za siebie, ku Wielkiemu Oceanowi. Strach mieszał się w niej z poczuciem osamotnienia.

– Mamo! – krzyknęła, spoglądając to na wodę, to na klify.

Dotkliwy głód szarpał jej wnętrzności. Wiedziała, że jest za słaba na wspinaczkę po stromych formacjach skalnych. Nie sądziła też, by dała radę je opłynąć. Miała do wyboru albo czekać tu na mamę, albo wybrać się na jej poszukiwanie okrężną drogą, czyli iść w głąb lądu, a potem wspiąć się zboczem po głazach.

W powietrzu unosił się jakiś zapach. Ludzie. Woń, która uderzyła ją w nozdrza, dochodziła zza grani okalającej brzeg i kojarzyła się Nukilik ze statkiem, który rozdzielił ją z matką.

Jednak ten zapach kojarzył się też z czymś innym: z jedzeniem. Musiała coś zjeść, by mieć siły na poszukiwanie mamy. Wstała. Chwiejnym krokiem, potykając się na kamieniach, ruszyła granią w górę i dookoła wzgórza pokrytego płatami śniegu, póki nie dostrzegła w oddali źródła tych zapachów.

Mimo dojmującego głodu czekała i obserwowała. Na widok dziwnych kolorowych kopuł stojących na gołej ziemi w połowie kamienistej plaży przypomniała sobie, co maskonur mówił o ludziach. Wokół leżały w nieładzie dziwne przedmioty, które widziała pierwszy raz w życiu. Nie znała ani ich nazwy, ani przeznaczenia. W zasięgu jej wzroku nie było widać żadnego człowieka.

Poryw wiatru przyniósł wyraźniejszy zapach jedzenia. Nie mogła mu się oprzeć. Ruszyła po skałach w stronę kopuł. Im bardziej się zbliżała, tym mocniejsze stawały się zapachy, a ona traciła czujność.

Jedzenie znajdowało się we wnętrzu kopuły. Nukilik rozdarła pazurami materiał. Wsadziła do środka głowę i przednie łapy i poczuła powiew ciepłego powietrza. Jej oczom ukazało się mnóstwo dziwacznych, barwnych przedmiotów. Natychmiast skierowała nos w stronę otwartego metalowego pojemnika pełnego mniejszych metalowych pojemników. Jednym szybkim ruchem rozrzuciła je dookoła. Zaczęła je szarpać i przygryzać. Jej starania zostały nagrodzone. W większości pojemników znalazła... jedzenie!

Skaleczyła sobie język ostrym brzegiem jednego z małych pojemników, ale nie zważała na to. Wślizgnęła się do środka kopuły cała, usiadła wyprostowana i wąchała, wylizywała, przeżuwała, wszystko żarłocznie pochłaniając. Trafiała na różne smaki. Słodkie i pikantne. Gorzkie i kwaskowe. Najważniejsze, że jej żołądek zaczął się napełniać.

„Przyprowadzę tu mamę – pomyślała. – Niech ona też się naje. Tylko muszę ją znaleźć”.

Zębami usunęła pokrywę dużego naczynia i znalazła w środku lepkie kremowe jedzenie. Wsunęła do otworu część pyska, zagarnęła językiem tyle masy, ile zdołała sięgnąć. Głód powoli mijał. Wyciągnęła pysk i wsadziła do środka łapę, by nabrać więcej tego dziwnego błotnistego jedzenia. Chciała ją wyciągnąć, ale łapa zaklinowała się w środku.

Nukilik potrząsnęła nią energicznie. Wygramoliła się tyłem z kopuły, przewracając się o skrzynię. Przysiadła i zaczęła obgryzać pojemnik, w którym utkwiła jej łapa.

Przestraszyło ją ludzkie szczeknięcie.

Ze szczytu niedużego wzniesienia obserwowało ją dwoje ludzi. Stojąc na zadnich łapach, utrzymywali doskonałą równowagę. Mieli futro tylko na czubku głowy, a od twarzy w dół cali byli owinięci czymś kolorowym. Wskazywali w jej kierunku i wydawali z siebie jakieś odgłosy. Umilkli, kiedy ich zauważyła.

– Witaj, mała! – Ludzka samica uniosła przednią łapę i zamachała nią w powietrzu. – Chyba lubisz masło orzechowe. Weź je sobie! Wyglądasz na głodną.

„Ludzie ciągle szczekają” ‒ pomyślała Nukilik. Ci dwoje – samica i nieco wyższy od niej samiec – byliby porządnym posiłkiem, gdyby zdołała zedrzeć z nich te kolorowe opakowania.

– Możemy pomóc ci uwolnić łapę ze słoja? – warknął ludzki samiec. Zaczął powoli zbliżać się do Nukilik. Samica ruszyła za nim.

Nukilik była pod wrażeniem ich odwagi. Zamarła w bezruchu, nieufna i czujna.

– Głodujesz, prawda? – zapytała z troską w głosie człowiecza samica. – Biedactwo.

Człowieczy samiec podszedł bliżej i zatrzymał się w zasięgu skoku Nukilik. Nuk poczuła nagły impuls do ataku. Była głodna.

– Nie bój się – odezwał się samiec, wyciągając przed siebie ręce. – Jesteś piękna. Złapię słój i pociągnę. Jeśli z nami zostaniesz, doktor Fellows podzieli się z tobą rybami, które właśnie złowiliśmy. – Wolno przesunął się naprzód i ostrożnie wyciągnął bezwłosą łapę. Dotknął jej łapy. Nukilik ryknęła.

Człowiek odskoczył, ale nie stracił równowagi. Nukilik odprężyła się i parsknęła burkliwie. Samiec znowu przysunął się do niej, złapał pojemnik z obu stron i pociągnął.

Zachwiał się ze słojem w rękach, ale ustał w pozycji wyprostowanej. Dziwne, że mogli stać w taki sposób.

– Udało się! – warknął.

Nukilik oblizała uwolnioną łapę pokrytą jasnobrązową kremową masą. „Mamie by to smakowało” – pomyślała.

– Gooding, zejdź jej z drogi! – To warknięcie pochodziło od ludzkiej samicy, która teraz stała obok kopuły.

– Spokojnie, pani doktor. Ona nie jest groźna. Już jej pomogliśmy...

– Zjadła wszystkie leki – zawołała ludzka samica. – Tu nie możemy zrobić jej płukania żołądka. Bez ewakuacji umrze. Mamy zezwolenie na wywiezienie stąd niedźwiedzia. Równie dobrze to może być ta młoda samica.

Ludzki samiec odwrócił się i obrzucił Nukilik współczującym spojrzeniem.

– Wygląda na to, że nas wybrałaś, moja panno.

Ludzka samica złapała w łapy długi kij i ułożyła go poziomo, kierując ku Nukilik. Instynkt podpowiedział Nuk, że to groźny wybuchający kij. Słyszała o nim straszne historie. Zerwała się i odskoczyła, omal nie tratując ludzkiego samca. Zaraz jednak potknęła się i zachwiała. Po kilku niezdarnych krokach przystanęła. Nie miała sił dalej biec. Znowu poczuła ból żołądka. Tylko że to nie był ból wywołany głodem.

„Co się dzieje? – pomyślała. – Muszę znaleźć mamę”.

Usłyszała huk, podobny do odgłosu grzmotu.

Nagle poczuła mocne ukłucie w szyję. Machnęła łapą, chcąc wyciągnąć to coś, co utkwiło w jej futrze, stanęła na tylnych łapach, zaryczała i wyskoczyła w górę. Ludzki samiec odskoczył. Nukilik ryknęła ostatni raz i padła na ziemię.

Czuła niesamowite zmęczenie. To musiał być pierwszy znak wiecznego snu. „Wędruję ku niebu, ku zielonym wstęgom” – pomyślała. Nie czuła strachu. Oparła brodę o kamieniste podłoże. Może teraz znajdę swój cel, mamo. Będę czuwać nad tobą i resztą tych, którzy tu pozostali.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: