- W empik go
Byłam rzecznikiem rządu. O ludziach, polityce, władzy i pieniądzach - ebook
Byłam rzecznikiem rządu. O ludziach, polityce, władzy i pieniądzach - ebook
„Polityka ulegnie zmianie dopiero wówczas, gdy mądrość będzie się rozprzestrzeniać równie łatwo jak głupota”
Winston Churchill
Co jest istotą polityki? Jaką rolę pełni najbliższe otoczenie najważniejszych polityków? Jak zapadają kluczowe decyzje? Jak walczy się o władzę? Jaki wpływ na politykę ma opinia publiczna?
Polityka jest jak teatr. To, co widzimy w mediach, to premiera sztuki pisanej od nowa każdego dnia. I w polityce, tak jak w teatrze, najciekawiej jest nie na scenie, ale za kulisami.
Jako rzecznik rządu tam właśnie byłam, obserwując wszystko z bliska. Z bardzo bliska… Nie przypuszczałam, że ten niedostępny dla wielu świat okaże się tak złożony i intrygujący, a jednocześnie brutalny. Nie ma jednak lepszej szkoły politycznego życia.
Teraz już wiem „jak naprawdę robi się politykę”. O tym jest ta książka.
Nie dążyłam do tego, by zostać dziennikarzem politycznym. Nie zakładałam, że kiedykolwiek dla polityki porzucę dziennikarstwo. Nie miałam żadnych planów dotyczących pracy w rządzie. To wszystko jednak się zdarzyło. Nie przypuszczałam, że z przedstawicielami mediów będę spotykać się na sali sądowej. A tak się stało. Nigdy nie zamierzałam pisać o swojej pracy, ale to zrobiłam.
Co o tym zdecydowało? Ta książka jest odpowiedzią także na to pytanie.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64378-18-8 |
Rozmiar pliku: | 951 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stadion Narodowy
Warszawa, 30 sierpnia 2014
Otwarcie Mistrzostw Świata w Piłce Siatkowej Mężczyzn
Nic w sferze faktów jeszcze się nie dokonało. Ewa Kopacz była marszałkiem Sejmu, a ja jej doradcą i rzecznikiem prasowym. Panowało jednak przekonanie, że to właśnie Ewa Kopacz będzie nowym premierem. A skoro tak, to na pewno ja zostanę nowym rzecznikiem rządu. Tego dnia uświadomiłam sobie, że dla ludzi to zupełnie oczywiste. Byli daleko przed nami.
Niezależnie od ustaleń i planów, z mojej perspektywy nic oczywiste nie było. Doświadczenie nakazywało branie pod uwagę każdego scenariusza. Nieraz to, co miało się wydarzyć już za chwilę, nie wydarzyło się nigdy. Mimo podjętych decyzji, działań i przygotowań. Właśnie dlatego na pewność co do przyszłych zdarzeń mogli pozwolić sobie inni. Ci, których bezpośrednio nie dotyczyły.
Dla mnie tamten dzień i dwa następne, do konferencji Donalda Tuska, na której miał ogłosić, kto będzie kandydatem Platformy Obywatelskiej na stanowisko premiera, były przede wszystkim czasem oczekiwania. Chciałam, by Ewa Kopacz została premierem. Wydawało się, że wszystko do tego zmierza, ale… To „ale” trzeba było brać pod uwagę. To „ale” ciągle było obok. Czekałam więc na wtorek, na drugiego września. Z nadzieją, ale i z niepokojem. W przeciwieństwie do tych, dla których wszystko było jasne.
Właśnie w sobotę zdałam sobie sprawę, że już nie będzie sukcesu Ewy Kopacz. Ewa Kopacz nie może wygrać, ponieważ w powszechnej opinii to się stało. Ewa Kopacz może tylko przegrać, jeśli okaże się, że ktoś inny z ostanie premierem.
Czy w tej sytuacji podtrzymywać przekonanie, że tak właśnie będzie, czy stawiać znak zapytania przy pytaniach o to, co dalej?
Tego dnia zaczęły też przychodzić wiadomości z gratulacjami. Dla mnie. Od tych, którzy byli pewni tego, co mnie czeka, a więc tego, że zostanę rzecznikiem prasowym rządu. Oprócz słów „Suliku, gratuluję” były i takie, które wyrażały konkretne oczekiwania. Na przykład: „Trzeba zrobić porządek w telewizji. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć”, „Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz. Jakby co, to jestem do Twojej dyspozycji”. Te wiadomości pokazywały jak jest postrzegana również funkcja rzecznika rządu. Jako władza, w dodatku wykorzystywana w sposób całkowicie dowolny, przynajmniej w takich kwestiach jak dymisje i awanse.
Te wiadomości nie przynosiły satysfakcji. Odwrotnie. Budziły zażenowanie. Nie tylko poziomem oczekiwań, nie tylko tym, że można je tak wyrażać, ale i postrzeganiem funkcjonowania premiera oraz jego otoczenia. Ja już zostałam w to wyobrażenie wpisana. Władza jest po to, by jej używać. Dla siebie.
Te wiadomości pokazały mi też, że będę, jak Ewa Kopacz, postrzegana wyłącznie w kategoriach „przegrany” lub „zwycięzca”. Jeśli marszałek nie zaproponuje mi dalszej współpracy, będzie to moja klęska, jeśli zaproponuje, będzie to tylko naturalna kolej rzeczy. Nigdy nie czułam tak silnego powiązania naszych losów. Od tego, co się wydarzy w życiu politycznym Ewy Kopacz, jakie decyzje personalne podejmie, zależało to, kim ja dla wielu osób będę. Albo kimś, albo nikim.
DWA DNI WCZEŚNIEJ
Warszawa, 28 sierpnia 2014
Media żyją wieczornym spotkaniem prezydenta, premiera, ministra obrony narodowej, ministra spraw zagranicznych i marszałek Sejmu. Oficjalne komunikaty jako tematy rozmowy podają: sytuację na Ukrainie i ważne sprawy krajowe. Te ostatnie mogą dotyczyć tylko jednego: ustaleń, kto po Donaldzie Tusku obejmie stanowisko premiera. Na to wszyscy czekają, choć Donald Tusk jeszcze nigdzie nie powiedział, że obejmie funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej. Wydawało się to jednak czystą formalnością. W przeciwnym razie do takich spotkań jak to w Belwederze, by nie dochodziło.
Ewa Kopacz jest najczęściej wymieniana jako kandydat na przyszłego premiera. Wiele za tym przemawia. Jej doświadczenie polityczne, udane trzy lata na stanowisku marszałka Sejmu, zaufanie, jakim darzy ją Donald Tusk, zbudowane przede wszystkim tym, że nigdy nie podważała jego przywództwa. Przeciwnie. Była jego człowiekiem. Lojalnym, oddanym, przewidywalnym. Nie próbowała stworzyć własnej frakcji ani nie wspierała istniejących. Kandydatura Ewy Kopacz dawała więc gwarancję, że nie dojdzie, przynajmniej do otwartej, konfrontacji między obozami dążącymi do uzyskania dominującego wpływu na partię.
Byłam zdania, że Ewa Kopacz na stanowisku premiera to dla Platformy jedyny wybór. Dla samej Ewy Kopacz także. To nie oznaczało braku wątpliwości. Było ich wiele, ale miejsce tylko na jedno słowo: „tak” lub „nie”. Nie wiadomo, które powiedzieć trudniej. Nie wiadomo, które, także w perspektywie własnej przyszłości, lepsze. Jednak kiedy się je wypowie, jest ostateczne. To spotkanie, przynajmniej na etapie ustaleń, było jednym z rozstrzygających. Miałam tego świadomość, dlatego w wielkim napięciu czekałam na informację od marszałek. Zawsze, gdy nie byłyśmy wyłącznie same, zwracałam się do Ewy Kopacz w sposób formalny, choć nigdy tego nie wymagała. Wraz z innymi członkami gabinetu politycznego, Jolantą Gruszką (jego szefową), Adamem Piechowiczem (doradcą Ewy Kopacz), Tomaszem Misztalem (także doradcą) śledziłam relacje telewizyjne. To jeden z takich momentów, w których nawet najbliżsi współpracownicy nie mogą nic zrobić. Nie mają na nic wpływu. Pozostaje tylko czekać. Czuje się wtedy bezsilność i bezradność. Dla mnie to najgorsze emocje. Zawsze. Także w polityce.
DORADCY
Polityka postrzegamy jako całkowicie niezależnego i suwerennego. Mimo świadomości, że realizuje strategię swojej partii, że jego wypowiedzi są w dużej mierze odzwierciedleniem przygotowanych przekazów. Zawsze jednak stykamy się z konkretnym człowiekiem. Jego osobowością, charakterem, sposobem bycia. Na podstawie tego jak odnosi się do innych, głównie dziennikarzy i oponentów politycznych, oceniamy chociażby jego system wartości i zasad. Mimo oczywistego szyldu, pod jakim polityk jest obecny w życiu publicznym, widzimy w nim przede wszystkim człowieka. Dlatego pod takim kątem dokonujemy klasyfikacji. W dodatku skrajnej. Polityk jest dla nas: mądry lub głupi, stonowany lub nieobliczalny, odważny lub tchórzliwy, silny lub słaby, otwarty lub niedostępny. Wymieniać można długo. W każdym kontakcie, nawet jako widz, słuchacz czy czytelnik, jesteśmy my i on.
Nic więc dziwnego, że kiedy słyszymy, że polityk ma doradców, pojawia się nie tyle zdziwienie, ile rozczarowanie. On lub ona niestety też! W tym słowie „też” zawarta jest cała nasza ocena doradców. Nasza, czyli opinii publicznej a także ludzi mediów. Jako dziennikarz wpisywałam się w ten standard. Uważałam, że doradcy to osoby na tak zwanych posadach. Koleżanki, koledzy, znajomi, przyjaciele albo „dłużnicy”, czyli ci, wobec których politycy mają zobowiązania i w ten sposób z nich się wywiązują. Co dają w zamian? Zupełnie nic. Co mają? Wszystko. Stanowisko, pieniądze, spokój i żadnej odpowiedzialności. Nikt o nich nie pyta. Nikt o nich nie mówi. Nie funkcjonują jako osoby publiczne. Widzimy wyłącznie polityka. Nikogo więcej.
Nie zamierzałam zostać doradcą Ewy Kopacz. Miałam być jej rzecznikiem prasowym. W Sejmie nie ma jednak takiego stanowiska. Formalnie zostałam więc doradcą. I bardzo szybko taką rolę zaczęłam pełnić.
Szybko też przekonałam się, że bycie doradcą w takim zakresie obowiązków, jaki się ukształtował w gabinecie marszałek, nie ma nic wspólnego z powszechnym postrzeganiem tej funkcji. To współuczestniczenie w decyzjach, a więc przejęcie odpowiedzialności, więcej niż za przyszłość jednego człowieka, więcej niż za postrzeganie jego formacji politycznej, również za to jak wykonywana jest władza ustawodawcza. Każda z tych odpowiedzialności jest jednocześnie obciążeniem i wyzwaniem. Każda dużym. Nie można tej odpowiedzialności zostawić w swoim gabinecie. Zamknąć na klucz. Tak jak podzielić czasu na _stricte_ zawodowy i prywatny. Stała dyspozycyjność jest wpisana w zakres obowiązków. Choć nieformalnie. Tak jak zaufanie.
To ciągle jednak nie daje odpowiedzi na pytanie: dlaczego politycy mają doradców? Odpowiedź może być i jest tylko jedna. Krótka, ale opisująca istotę tej funkcji. Doradcy to konieczność. Decyzja podjęta po omówieniu, dokładnym przeanalizowaniu każdej możliwości z najbliższymi współpracownikami, daje więcej niż poczucie bezpieczeństwa i wsparcie. Daje pewność, że zostało wybrane najlepsze rozwiązanie. Bez tego, zwłaszcza w polityce, nie można funkcjonować. Nie dlatego, że politycy są słabsi. Nie są. Są tylko w miejscu, w którym wbrew temu, co się sądzi, odczuwa się odpowiedzialność za innych. Decyzje przynoszą konsekwencje, kiedy dysponuje się realną władzą. Nikt nie chce podejmować złych decyzji.
Nie wszyscy politycy mają doradców. Ci na najwyższych stanowiskach nawet kilku. Tylko niewielu umie dobrać doradców tak, by stanowili drużynę pracującą na lidera. To wielka sztuka, ale jeśli się komuś uda, to nie osiąga sukcesu ze względu na własne ograniczenia.
Dobrzy doradcy nie gwarantują zwycięstwa. Czynią je tylko możliwym. Źli doradcy gwarantują porażkę.
SEJM
Warszawa, 29 sierpnia 2014
Kolejny, ostatni dzień posiedzenia Sejmu. Marszałek Sejmu jest tym politykiem, który nie może unikać dziennikarzy. Zwłaszcza jeśli do tej pory był do ich dyspozycji. A taka praktyka miała miejsce przede wszystkim podczas obrad Sejmu.
Do późna w nocy odbierałam telefony od dziennikarzy. Pytanie jedno i to samo. Czy Ewa Kopacz będzie nowym premierem? Niekoniecznie musi być to odpowiedź oficjalna. Nieoficjalna też wystarczy. Ważne, by informacja pochodziła z wiarygodnego źródła.
Napięcie staje się coraz większe. Także po stronie dziennikarzy. Tu też, co oczywiste, występują emocje. Takie, jakie udzielają się obserwatorom pewnych ważnych wydarzeń, którzy dodatkowo muszą je relacjonować. Są więc w nie, chociażby zawodowo, zaangażowani. Niecodziennie też dochodzi zmiany na stanowisku premiera.
Emocje nie są dobrze widziane u polityka. Przynajmniej silne. Odczytuje się je jako swoistą niestabilność, brak samokontroli, nieprzewidywalność, czyli pewnego rodzaju niedojrzałość i słabość. Emocji jednak nie można się pozbyć. Zwłaszcza w takiej chwili. Jeszcze nie premier, ale w pewnym stopniu tak, ponieważ wszystko na to wskazuje. Nikt oficjalnie takiej informacji nie potwierdza, ale też jej nie dementuje. Co teraz? Można zrobić tylko jedno. Zdobyć wypowiedź polityka, który jest uważany za pewnego kandydata na stanowisko premiera. Wypowiedź Ewy Kopacz.
Co w tej sytuacji powinien powiedzieć polityk? Nie może oznajmić, że wszystko już zostało ustalone. Taką informację może przekazać wyłącznie premier. I zrobi to w najbliższy wtorek. Do tego momentu pozostało jeszcze kilka dni. To w tych okolicznościach bardzo dużo czasu, zwłaszcza że wciąż padają takie same pytania. Tę presję coraz silniejszych oczekiwań odczuwa się wręcz fizycznie.
Jak zawsze, kiedy marszałek wiedziała, że konieczna będzie wypowiedź, odbywało się wcześniejsze spotkanie z członkami gabinetu politycznego. W jej pokoju w hotelu sejmowym lub w gabinecie. Tym razem trzeba było przygotować wypowiedź, która nie będzie konkretną odpowiedzią na pytanie o ustalenia podjęte poprzedniego wieczoru. Ta wypowiedź w moim przekonaniu powinna budować wizerunek Ewy Kopacz jako polityka, który wie, czego chce, nie boi się wyzwań i wierzy, że im sprosta. Uważałam, że Ewa Kopacz nie może pozwolić sobie na to, niezależnie od tego, co się stanie, by twierdzić, że nie przewiduje tego, że może zostać premierem. To by oznaczało, że sama nie widzi siebie na pewnych stanowiskach, że dostrzega swoje ograniczenia. A skoro tak, to dlaczego w nowej roli mieliby ją zaakceptować inni?
Istniała też, moim zdaniem, potrzeba działania (w minimalnym stopniu) metodą faktów dokonanych.
Taką mamy rzeczywistość. Nieważne, czy coś dzieje się naprawdę. Dzieje się wtedy, gdy tak to postrzegamy.
Marszałek nie mogła też twierdzić, że nie ma planów, by zostać premierem, i nie wie kto będzie kandydatem na to stanowisko. Jak za kilka dni komentować własną nominację? Co wtedy powiedzieć? „Jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się”. Choć dziś normą staje się, że politycy mówią jedno a robią drugie, że prowadzą grę, której zasady są coraz bardziej uznawane przez opinię publiczną, to wcześniej czy później taka postawa obraca się przeciwko nim. A przynajmniej jednym pozwala się na więcej, a innym na mniej. Ewie Kopacz łatwo byłoby przypomnieć to, co mówiła po wyborach parlamentarnych w dwa tysiące jedenastym roku, komentując możliwość objęcia funkcji marszałka Sejmu. Zaprzeczała podobnym spekulacjom, twierdząc, że nadal chce być ministrem zdrowia, zwłaszcza że nie zrealizowała wszystkich swoich projektów. Do tych wypowiedzi dziennikarze często wracali. Kiedy było już wiadomo, że Ewa Kopacz zostanie marszałkiem Sejmu, i kiedy objęła to stanowisko. Nawet długo po tym zdarzeniu. Osłabiało to jej wiarygodność. Nawet jeśli wówczas to nie był błąd, ale uzasadniona ostrożność czy strategia, to miały swoją cenę. Tego scenariusza w nowych okolicznościach nie należało powtarzać. Dlatego też dziennikarze od Ewy Kopacz usłyszeli: „Jak się przychodzi do polityki, to człowiek bierze pod uwagę każdą działalność, która ma służyć Polsce. Jeśli będzie wymagała tego sytuacja, to pewnie tak”.
Tę wypowiedź odczytano jako potwierdzenie spekulacji, z których wynikało, że Ewa Kopacz będzie nowym premierem. Zakończyło jednak dywagacje: Kopacz czy Siemoniak? Droga do stanowiska premiera, choć ciągle długa, stała się bardziej prosta.
Ewa Kopacz nie była jednak do końca przekonana, że w jej sytuacji ta wypowiedź była tą właściwą. Obawiała się, że zostanie odczytana jako oficjalne zgłoszenie własnej kandydatury. Publiczną deklarację w stylu „ja chcę, ja mogę”. Takie oceny też się pojawiały, ale stanowiły margines komentarzy. Mimo to, wątpliwości dotyczące tej kwestii zdominowały nasze rozmowy telefoniczne w czasie weekendu. A było ich wiele.
Ja zdania nie zmieniłam, zwłaszcza że gdy wszystko stało się jasne, nikt Ewy Kopacz nie zapytał, dlaczego zmieniła decyzję.
STADION NARODOWY
Warszawa, 30 sierpnia 2014
Na meczu inaugurującym mistrzostw byłam razem z Jolantą Gruszką. W przerwach, jak zwykle, dochodziło do spotkań z tymi, którzy przebywali w tej samej loży. Byli to głównie politycy. Powitania wyglądały jak zawsze, ale takie jak do tej pory nie były. Jako najbliższe współpracowniczki Ewy Kopacz przestałyśmy być ludźmi marszałek. Stałyśmy się ludźmi premier. Tak nas postrzegano i tak nas traktowano. Rozmowy miały głównie charakter polityczny. Byłyśmy informowane o sytuacji w takim czy innym regionie, o tym, kto prowadzi własną politykę uderzającą w Platformę Obywatelską, komu można zaufać, a komu nie. Nikt nie wątpił, że razem z Ewą Kopacz zmienimy miejsce pracy. A to, jak pokazały reakcje, zupełnie inna władza. Ta największa. Dlatego wystąpiło zjawisko, które określam jako „przed oczywistym awansem”. Skoro miałam być blisko premier, to należy wykorzystać każdą chwilę na własne sprawy. Miałam świadomość, że nie chodzi o moje zainteresowanie rozmówcą czy poruszanym tematem. Byłam tylko szansą na to, że określone informacje dotrą do Ewy Kopacz, dziś marszałek Sejmu, ale jutro premier. To jednak tak prosto nie działa. Z wielu powodów. Między innymi dlatego, że wiele spraw, z pozycji premier, to nic innego jak zupełnie nieistotne kwestie. Mówiąc o nich, dałabym dowód na niedojrzałe postrzeganie tej funkcji. Mojej własnej także.
MÓJ DOM
Piastów, 30 sierpnia 2014
Tuż przed północą dzwoni do mnie dziennikarz piszący dla jednego z najbardziej opiniotwórczych dzienników. Jego słowa mają być ostrzeżeniem, ale jak zawsze są też próbą uzyskania informacji. Na temat tego jak naprawdę wygląda sytuacja wewnątrz partii. Czy już zapadły ostateczne ustalenia, czy też nie? Czy zostały zaakceptowane przez polityków Platformy Obywatelskiej, którzy sami mają duże aspiracje, a przynajmniej siłę, by zamierzenia Donalda Tuska w znacznym stopniu utrudnić, jeśli nie całkowicie uniemożliwić? Dziennikarz daje mi jasno do zrozumienia, że ci ludzie nie poddadzą się bez walki. Do końca nie wiem, czy jest ich emisariuszem, czy tylko próbuje mnie ostrzec przed możliwymi scenariuszami. Takimi, w których wybór Ewy Kopacz na stanowisko premiera stoi pod dużym znakiem zapytania.
Ten telefon przynajmniej częściowo pokazuje, jak w takiej sytuacji politycznej prowadzona jest gra wewnątrz partii. Na zmianie można stracić, ale można też zyskać. Czego na pewno nie można zrobić, to w niej nie uczestniczyć. To właśnie się działo. Dlatego ciągle słyszałam, że niektórzy nie są zainteresowani sukcesem Ewy Kopacz. Gotowi są jednak pójść na kompromis, czyli pod pewnymi warunkami zaakceptować zmiany. Niezależnie od prawdziwych intencji rozmówcy, czy miała być ostrzeżeniem, czy też służyła przekazaniu określonych informacji, nie miała żadnego znaczenia. Oprócz jednego. Mój rozmówca mógł być nie tyle „przyjacielem” Ewy Kopacz, ile „przyjacielem” jej politycznych przeciwników. I to musiałam zapamiętać.
Nie odniosłam się do przekazanych informacji. Rozmowa miała pozostawić wrażenie, że w sytuacji Ewy Kopacz one niczego nie zmieniają. Jako doświadczony polityk miała przecież pełną świadomość z kim i o co walczy, i że w tej walce trzeba się liczyć z różnymi próbami. To mogła być jedna z nich.
Niektórzy dziennikarze uczestniczą w politycznej grze. Są żołnierzami takiego czy innego polityka. Nie mam na myśli tak zwanego dziennikarstwa tożsamościowego, czyli tych, którzy już dawno porzucili pozory i pracują na rzecz określonej partii. Chodzi o tych, którzy dbają o wizerunek niezależnych, ale jest on tylko fasadą. Środowisko polityczne doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wie kogo ma w swojej stajni, a kto pracuje dla konkurencji. Czasami dokonuje też niewłaściwych ocen. Szczególnie wtedy, gdy czuje się dotknięte czyjąś opinią lub komentarzem. Tak jest po prostu łatwiej. Uznanie krytyki oznacza przyznanie się do słabości i niedoskonałości. Nawet braków. To z kolei wymaga pracy nad sobą. Teoria wroga ma się więc doskonale.
NIEZASPOKOJONA CIEKAWOŚĆ
Zarówno w Sejmie, jak i w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów są zatrudnione osoby, których zadaniem jest obsługa kelnerska najważniejszych urzędników i ich gości. Pewne wyobrażenie o ich funkcjonowaniu mają ci, którzy oglądali film _To właśnie miłość_. W rzeczywistości, przynajmniej polskiej, wygląda to zupełnie inaczej. Przynoszenie kawy, herbaty, posiłków to praca całej grupy ludzi. Od rana do wieczora, a często i w nocy. Inaczej jednak wyglądają relacje z nimi w Sejmie, a inaczej w Kancelarii Premiera. Nie dlatego, że to inni ludzie. Inne są warunki.
Sejm to miejsce ogólnodostępne. Niezastrzeżone wyłącznie dla parlamentarzystów i dziennikarzy. Przebywają tu także ci, którzy z racji swoich funkcji czy zaangażowania w konkretne projekty, uczestniczą w procesie legislacyjnym na różnych jego etapach. Jeśli wielu spośród tych ludzi zna się osobiście, a tak było w moim przypadku, to w każdej chwili można spodziewać się wizyty. Niektórzy odwiedzali mnie tylko po to, by przez chwilę odpocząć od nieustannego przebywania wśród niemałej liczby ludzi. W dodatku ze świadomością, że podlega się nieustannej obserwacji. Wszędzie w Sejmie są kamery. Niektóre w stałych miejscach, inne z kolei przemierzają korytarze na ramionach operatorów. Mimo powierzchni, jaką dysponuje Sejm, niewielu parlamentarzystów ma własny pokój. A to jedyne miejsce, w którym można chociaż przez chwilę pobyć wyłącznie ze sobą. Jest to potrzebne ze względu na liczbę docierających co chwila informacji, potrzebę ich przyswojenia i przeanalizowania. Do tego dochodzi bycie w ciągłej gotowości do skomentowania bieżących wydarzeń. Polityk w Sejmie jest niemalże zawsze osiągalny dla mediów. Przebywa często w tych samych miejscach co dziennikarze. A to oni decydują o tym, z kim, kiedy i na jaki temat chcą rozmawiać. Można odmówić wypowiedzi, ale rzadko kiedy jest to sytuacja, która sama w sobie stanowi komentarz. Przeważnie nieudzielenie odpowiedzi stawia polityka w niekorzystnym świetle. Uznaje się, że albo nie ma nic do powiedzenia, albo, co gorsza, ratuje się ucieczką. Przebywanie w miejscach podlegających stałej obserwacji oznacza też stałą kontrolę. Swoją własną. Nad sobą.
Czasami więc ktoś przychodził do mnie, by odpocząć od tego, co działo się na sejmowych korytarzach. Także dziennikarze. Ich wizyty najczęściej jednak miały na celu uzyskanie informacji lub umówienie wywiadu albo wypowiedzi marszałek.
Każdego dnia miałam co najmniej kilkunastu gości. Zwłaszcza że przed nikim nie zamykałam drzwi. A skoro rozmowa, to również kawa albo herbata. I tutaj już wkraczali: Pan Andrzej, Pan Michał lub Pan Jarek. Po prawie trzech latach stali się nieodłączną częścią sejmowego życia. Nie tylko ze względu na stałą obecność, przyzwyczajenie, ale życzliwość. Właśnie ją nam przynosili z każdą podaną kawą czy herbatą.
Czasami byli jedynymi osobami, które wykazywały zwykłe i bezinteresowne zainteresowanie. Nami. Ludźmi. Nie członkami gabinetu politycznego. Dlatego też bywali wsparciem. Poprzez swoją niekoniunkturalność, niezmienność, naturalność. Bywało, że tylko od nich słyszałam: „Niech się Pani nie martwi. Wszystko będzie dobrze”. Dobre słowo. Na nie czeka się zawsze.
Nie przypuszczam, by w Kancelarii Premiera z czasem wytworzyły się podobne relacje. Nikt z obsługi do swoich obowiązków nie dodawał własnej osobowości czy sposobu bycia. Zrobić swoje jak najlepiej i pozostać przy tym niezauważonym. Tak pracowali ludzie w KPRM. Myślę, że mieli być niewidoczni. Tego zapewne od nich wymagano i to decydowało o tym, jak oceniane są ich kwalifikacje. Nie znam nawet imion Pań, z którymi spotykałam się przez cztery miesiące. Nie mam im też niczego do zarzucenia. Jeśli jednak, pod tym względem porównam te dwa miejsca, to Sejm miał ludzką twarz, a KPRM nie.
Miało być jednak o ciekawości. Nigdy w Sejmie nie zastanawiałam się, czy pracujący tam kelnerzy są w jakikolwiek sposób zobowiązani do utrzymania w tajemnicy tego, co usłyszą. I tak w ich obecności nie poruszano ważnych kwestii. Najwyżej na chwilę przerywano rozmowę. Zresztą gdy wchodzili, czy chcieli, czy nie, wypełniali sobą całą przestrzeń. Zwracali na siebie uwagę. Od razu w pokoju był Pan Andrzej, Pan Michał czy Pan Jarek. W KPRM obecność Pań niczego w przebiegu spotkania nie zmieniała. Rozmawiano dalej tak, jakby ich nie było. Czy dlatego, że treść rozmów musiały zachować dla siebie, bo były do tego zobligowane? Także w sposób formalny?
Chcę jeszcze raz Panom: Andrzejowi, Jarkowi i Michałowi, podziękować. Za to, że byli tacy, jacy byli. I za to, że codziennie pokazywali, że praca to nie tylko obowiązek, ale i przyjemność. To wielokrotnie budowało mój optymizm. Towar w polityce, i nie tylko, całkowicie deficytowy.
I jeszcze jedno. Taka obsługa to nie zbędny przywilej. To konieczność. O ile doradca może się bez niej znakomicie obejść, to na pewno nie osoby zajmujące najwyższe stanowiska. Chodzi nie tylko o pewne standardy. Chodzi o zdrowy rozsądek. Dlaczego o tym piszę? Widocznie mój stopień obawy przed czysto populistycznymi żądaniami jest tak wysoki, że odczuwam potrzebę obrony swojego stanowiska. Przewidując albo uprzedzając zarzuty, które za chwilę się pojawią.
MEDIA
31 sierpnia 2014
Jak tego dnia wyglądała moja rola? Zależało mi na tym, by w mediach politycy Platformy Obywatelskiej, pytani o to, kto będzie nowym premierem, zgodnie twierdzili:
Ewa Kopacz. Niektórzy przed występem w mediach do mnie dzwonili. I po to, by nie zrazić do siebie Ewy Kopacz, mówiąc o innym kandydacie, i po to, by mieć choć trochę pewności, że nie okażą się tymi słabo poinformowanymi. Dziennikarze także próbowali uzyskać ode mnie potwierdzenie wersji, która dominowała w mediach. Ewa Kopacz była już, chociaż nieoficjalnie, prezentowana jako nowy premier. To ciągle wzmacniało jej pozycję. Zwłaszcza że nikt tego wyboru nie kwestionował. Niezależnie od dalszych ustaleń i działań, ogłoszenie tego wydawało się tylko kwestią czasu. A skoro tak, to trzeba było schodzić na niższy poziom spekulacji, dywagacji, domniemywań, przewidywań, rozważań. Do gry zaczęli wchodzić nowi „zawodnicy”.
Gdybym w sposób obrazowy miała przedstawić medialny schemat dotyczący konkretnego wydarzenia, to byłaby piramida. Jej szczyt to najważniejsza informacja. Miejsce dla jednej osoby. W tym przypadku dla przyszłego premiera. Dopóki tu nie ma pewności (wymienianych jest dwóch lub więcej kandydatów), niższe poziomy, z coraz większą liczbą miejsc, nie budzą zainteresowania. Gdy główna rola zostaje obsadzona, a przynajmniej wszyscy są przekonani, że tak jest, możemy zacząć się zastanawiać nad tym, co się będzie działo niżej. Nowy kapitan ma prawo decydować o składzie drużyny. W końcu jest jego. Zaczynają się więc pojawiać pytania o to kto wejdzie do rządu, a kto nie. Jaką rolę w nowym gabinecie może pełnić ten lub inny polityk. W niedzielę, 31 sierpnia, zeszliśmy na niższy poziom medialnej piramidy, ten położony pod samym szczytem. Politycy byli więc pytani, jakie są ich ambicje związane ze zmianami w rządzie. Czy pozostaną na dotychczasowych stanowiskach, czy je zmienią, czy je utracą? A może uzyskają? Na tym poziomie chodziło przede wszystkim o Cezarego Grabarczyka i Wincenta Rostowskiego. Każda zmiana, wszędzie, jest szansą. I każdy chce z niej skorzystać.
POLITECHNIKA
Warszawa, 19 września 2014
Prezentacja nowej Rady Ministrów jest zawsze medialnym wydarzeniem. To, w założeniach, było przygotowane przede wszystkim dla jednej osoby, Ewy Kopacz. Zmiany w rządzie w tym przypadku oznaczały przede wszystkim zmianę na stanowisku premiera. Ewa Kopacz miała więc pokazać się jako silny lider. Udowodnić, że jest przywódcą, który zapewni tak potrzebne Platformie Obywatelskiej nowe otwarcie. To nie byłoby możliwe bez poparcia całej partii. Dlatego wewnętrzne podziały w chwili powstania nowego rządu miały być przeszłością.
Jedność Platformy Obywatelskiej także miała być bohaterką tego wydarzenia. Jako sukces Ewy Kopacz.
Wszyscy byli wtedy pewni, że będę nowym rzecznikiem rządu. Ja też tak mogłam myśleć, ponieważ wskazywały na to pewne wypowiedzi Ewy Kopacz, ale żadna z nich nie była oficjalna. Ciągle brakowało między nami wiążącej rozmowy na ten temat. Czyli tak zwanej propozycji. Pewna więc niczego nie byłam.
Dlatego też było dla mnie oczywiste, że nie mogę prowadzić konferencji na Politechnice. Poza tym było to wydarzenie partyjne, a ja do Platformy Obywatelskiej nie należałam. Byłam pracownikiem Kancelarii Sejmu, choć do wyłącznej dyspozycji marszałka. Mój udział w tym wydarzeniu, nawet wyłącznie w charakterze osoby prowadzącej, mógł być źle odebrany. Potem stawiany jako zarzut. Nie w stosunku do mnie, ale do Ewy Kopacz. A na tym, by przewidywać zagrożenia i im przeciwdziałać, polegała moja rola. Nie zawsze to się udawało. Nie zawsze było możliwe. W niczym jednak nie zmniejszało mojej odpowiedzialności. Tak więc zawsze gdy coś się nie powiodło, to byłam winna ja. Tak było i tak w dodatku powinno być.
Wtedy jednak nikt oprócz mnie o tym nie pomyślał. Dla wszystkich było oczywiste, że ja na Politechnice będę prowadzić prezentację. Może również dlatego, że takie miałam zadanie na spotkaniach marszałek z dziennikarzami. Kiedy jednak przedstawiłam swoje stanowisko, dla wszystkich stało się jasne, że mam rację. Dlatego na dzień przed prezentacją trzeba było zrobić wszystko, by poprowadził ją Jakub Rudnicki. Decyzja o tym, że będzie to właściwa osoba na właściwym miejscu, zapadła bardzo szybko. Dlaczego nie Małgorzata Kidawa-Błońska? Przecież była wtedy rzecznikiem rządu. To, że nikt nawet nie wysunął takiej propozycji, najwięcej mówiło o zmianach na tym stanowisku. Dla wszystkich było jasne, że sprawa jest już przesądzona.
Propozycję objęcia funkcji rzecznika rządu otrzymałam dopiero wieczorem. W pokoju sejmowym Ewy Kopacz, ciągle marszałek Sejmu. Nie ukrywam, że dla mnie w dużym stopniu była to formalność. Niezbędna, konieczna, wymagana, ale jednak formalność. Uważałam za oczywiste, że Ewa Kopacz będzie chciała mieć przy sobie swoich ludzi. A ja tak o sobie myślałam. Byłam człowiekiem Ewy Kopacz. Czy to znaczy, że nie chciałam być rzecznikiem rządu? Chciałam, ale dopiero od chwili, gdy to stało się możliwe i realne. W dodatku wydawało mi się, że w tej roli znakomicie się odnajdę. Nie tylko ze względu na dziennikarskie, telewizyjne doświadczenie. Wierzyłam w Ewę Kopacz i wierzyłam w jej rząd. Nie bałam się więc o swoją wiarygodność. Nie musiałam niczego grać ani udawać. Nieszczerość, w moim przekonaniu, zawsze jest widoczna. Nie dosłownie. Pozostawia trudne do opisania wrażenie. Jednocześnie ulotne i trwałe. Nie pozostaje długo w naszej świadomości, ale przekłada się na ogólny stosunek do tej czy innej osoby. W miarę upływu czasu przeradza się w ugruntowaną opinię. Czasami nawet nie potrafimy jej racjonalnie wytłumaczyć. Prawdziwe emocje bronią się natomiast same. Dlatego w moim przekonaniu znalazłam się w komfortowej sytuacji. Wiarygodność, nie tylko w polityce, jest najważniejsza. A ja miałam emocjonalny, w pełni pozytywny stosunek do Ewy Kopacz. Więcej. Uważałam, że to kwestia wiedzy. Bo przecież przyszłą premier znałam bardzo dobrze.
Mimo tego, kiedy padła propozycja, poprosiłam o czas na decyzję. Sama byłam zaskoczona swoją reakcją. Wydawało mi się, że na to czekam i od razu powiem „tak”. Musiałam mieć pewność, że nie zawiodę. Nie siebie.
AUTOKAR
Warszawa, 19 września 2014
Na Politechnikę członkowie rządu pojechali autokarem. To niby zupełnie oczywiste, ale jednak ma wizerunkowe znaczenie. Wystarczy wyobrazić sobie, że każdy minister przyjeżdża swoim samochodem, by wiedzieć dlaczego. W drodze na Politechnikę siedziałam obok Ewy Kopacz. To, co się działo w auli, obserwowałam razem z dziennikarzami. Po zakończeniu prezentacji zaczęliśmy wymieniać opinie i uwagi. Byłam przekonana, że także członkowie rządu rozmawiają z przedstawicielami mediów. Przynajmniej przez chwilę. Bez oficjalnych wypowiedzi, bo takie obowiązywało ustalenie.
Chodziło o to, by tego dnia ze strony Platformy popłynął tylko jeden przekaz. Ten z prezentacji.
Rozmawiałam bardzo krótko. To wystarczyło, by aulę opuścili ministrowie. Kiedy to zauważyłam, natychmiast skierowałam się do wyjścia. Jak się okazało i tak za późno. Już do mnie dzwoniła Jolanta Gruszka z krótką informacją: „Czekamy na Ciebie”.
Autokar zdążył ruszyć. To, że się zatrzymał to efekt reakcji Ewy Kopacz, która powiedziała: „a gdzie jest Iwona?”. Wszystko trwało zaledwie kilkanaście sekund, ale i tak nie zmienia faktu, że nie powinno było się zdarzyć. Po moim słowie: „Przepraszam”, ruszyliśmy na Parkową.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w mediach pojawił się opis wydarzeń tego dnia niezgodny z prawdą. Jak przeczytali czytelnicy „Newsweeka”, „…19 września, dzień prezentacji rządu. Kopacz z ministrami siedzą już w autokarze, który ma ich zawieźć na Politechnikę Warszawską, gdzie odbędzie się konferencja. Wyjazd się jednak opóźnia, bo w busie brakuje pani rzecznik. Szefowa rządu wystawia głowę na zewnątrz i widzi, że Sulik stoi i pali papierosa. – Iwonko, chodź już. Czekamy na Ciebie. – Już. Już. Chwilę jeszcze potrwa, zanim pani rzecznik dopali”.
To, co napisano w „Newsweeku”, nigdy nie miało miejsca. Nie pozwoliłabym sobie na podobne zachowanie. Gdyby jednak tak się stało, reakcja przyszłej premier byłaby zupełnie inna.
Nie wiem komu zależało na tym, by przedstawić taką opowieść, ale wiadomo dlaczego to zrobił.
Niepoważny rzecznik, niepoważna premier. Taki miał powstać obraz Ewy Kopacz i jej otoczenia. Uderzyć jednak przede wszystkim w Ewę Kopacz. O ile intencje polityczne są w tym przypadku całkowicie jasne, o tyle trudno zrozumieć i zaakceptować warsztat dziennikarza. Dlaczego nie zweryfikował swoich informacji? Dlaczego do mnie nie zadzwonił? Dlaczego o nic nie pytał? Pisał przecież o mnie dużo, a nawet bardzo dużo. Zawsze źle. Mało kiedy w oparciu o fakty. Dlaczego?
Do autora artykułu i jego tekstów na mój temat będę jeszcze wracać.
„PARKOWA”
Warszawa, 19 września 2014
Tego dnia po raz pierwszy byłam na „Parkowej”. Tak przyjęło się mówić na położony przy ulicy Belwederskiej obiekt rządowy. Oficjalna nazwa to Zespół Rezydencjalny „Parkowa”. Nawet dokładnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Sama „Parkowa” była mi znana, ale od zewnątrz. Przed bramą często ustawiają się dziennikarze. Wtedy kiedy na terenie „Parkowej” dochodzi do spotkań, które mają zakończyć się ważnymi, politycznymi ustaleniami.
Spędziłam w ten sposób wiele dni podczas dyżurów reporterskich, między innymi 14 sierpnia 2008 roku. Ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski rozmawiał wtedy z Johnem Roodem o rozmieszczeniu w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Z realizacji tego projektu zrezygnował Barack Obama.
Przed konferencją, podczas której miało dojść do prezentacji rządu Ewy Kopacz, właśnie na „Parkowej” mieli spotkać się ministrowie, by potem razem pojechać na Politechnikę. Dodatkowa informacja o miejscu spotkania była następująca: „W 1”. Jak się okazało taką nomenklaturę przyjęto na oznaczenie obiektów położonych na „Parkowej”. Są to trzy stylowe wille. Jedna z nich jest przeznaczona dla premiera, dwie pozostałe to przede wszystkim miejsca pracy. Na dole znajdują się duże pomieszczenia z zapleczem kuchennym, na górze mniejsze pokoje ze sprzętem komputerowym i przeznaczone na odpoczynek.
Kiedy weszłam do „W 1” byli tam już prawie wszyscy ministrowie. Ja miałam się spotkać z Ewą Kopacz. Tak ustaliłyśmy poprzedniego dnia wieczorem. Marszałek nie była sama. Towarzyszyły jej trzy osoby, z którymi podjęła współpracę, kiedy stała się oficjalnym kandydatem na stanowisko premiera. To właśnie one uznały, że konieczna jest prezentacja rządu, że powinna być przygotowana w formie wydarzenia, i jako miejsce konferencji wybrały Politechnikę Warszawską. To one również przygotowały tekst wystąpienia.
O tym, że Ewa Kopacz zdecydowała się na współpracę z nowymi osobami, wiedziałam. Podobnie pozostali członkowie gabinetu politycznego. Wiedzieliśmy również kto wchodzi w skład „nowego zespołu”. Nie znaliśmy się jednak osobiście. Dopiero na „W1” zostaliśmy sobie przedstawieni. Dokładnie ja i Jolanta Gruszka, ponieważ tylko my miałyśmy tego dnia towarzyszyć Ewie Kopacz.
To w piątek rano, na godzinę przed konferencją na Politechnice poznałam tekst wystąpienia. Marszałek spytała mnie o opinię. Zgadzałam się co do głównego przesłania, ale miałam pewne uwagi. Jedna z nich została przyjęta bez zastrzeżeń. Pozostałe spowodowały dyskusję. Napięcie rosło. Nie tylko dlatego, że było coraz mniej czasu. Również ze względu na sposób, w jaki na siebie zareagowały dwa „zespoły”. Oni czuli się oceniani, a ja z kolei jak ktoś kto ma udowodnić swoją przydatność. To spotkanie było więc swego rodzaju egzaminem. Dla wszystkich. Mocno stresującym. Dlatego przerodziło się w rywalizację o to, kto wie lepiej, kto jest większym profesjonalistą, kto jest bardziej przewidujący? Itd., itd.
W pewnym momencie pojawiła się kwestia, czy premier ma, czy nie ma odpowiadać na pytania dziennikarzy. Byłam tym zaskoczona. W moim przekonaniu wydarzenie na Politechnice powinno sprowadzać się wyłącznie do prezentacji rządu. Jednak „drugi zespół” był innego zdania. Nie zgadzałam się z tą opinią. Uważałam, że należy ograniczyć się do wystąpienia premier i przedstawienia rządu. Wychodziłam z założenia, że wtedy przekazy medialne będą zawierać tylko to, co zostało zaprojektowane jako budowanie wizerunku Ewy Kopacz w nowej roli. Polityka, który postawił na idee: jedności, kompetencji, służby obywatelom. Sposób prezentacji rządu i miejsce, atmosfera miały gwarantować jednoznaczny komunikat. Polska ma nowe otwarcie. Dzięki Ewie Kopacz i jej decyzjom. Jeśli natomiast dziennikarze będą mogli zadawać pytania, to damy mediom dodatkową możliwość: wykorzystania do przygotowania relacji oprócz prezentacji odpowiedzi premier. Uważałam to za zupełnie niepotrzebne i obciążone ryzykiem. Jak zawsze, kiedy nie mamy na wszystko wpływu. A w tym przypadku mieliśmy. Dlaczego z tego rezygnować? Nie widziałam powodu.
Choć byłam przekonana do własnych racji, ustąpiłam.
Potem zadawałam sobie pytanie: dlaczego? Przecież nie myliłam się w swoich decyzjach. Gdyby i tym razem należały do mnie, wydarzenie na Politechnice miałoby inny przebieg. Powstałby inny przekaz. Dlaczego więc się poddałam, nie zaufałam sobie do końca? Co się stało? Odpowiedź przyszła dość szybko i była to bolesna lekcja. Skoro ktoś wziął na siebie odpowiedzialność, ja poczułam się z niej zwolniona. To był mój błąd. Dopóki jednak obciążał Ewę Kopacz nie mógł być powtórzony. Choćby stali za nim „inni”, a nie ja.
Ktoś może zadać pytanie: dlaczego nie wymieniam z imienia i nazwiska osób, które wtedy współpracowały z Ewą Kopacz? Uważam, że nie mam do tego prawa. Zwłaszcza że to nie było nasze ostatnie spotkanie. Pracowaliśmy ze sobą wielokrotnie. Początkowa niechęć zamieniła się, jeśli nie w sympatię, to w tolerancję służącą ważniejszej sprawie niż forsowanie własnych racji. Gdyby te osoby chciały jednak o sobie powiedzieć, zawsze mogą to zrobić. Chcę też uniknąć sytuacji, w której sama znajdowałam się wielokrotnie. Kiedy byłam rzecznikiem rządu, często o sobie czytałam. Wymieniano mnie z imienia i nazwiska. Osoby, które służyły za źródło informacji (choć najczęściej były to opinie a często i kłamstwa), pozostawały anonimowe. Poza tym ocena faktów zawsze będzie subiektywna, bo moja. Uczestnicy opisywanych wydarzeń mają prawo do własnej. Przedstawienie ich w sposób nieanonimowy to prawo by im odbierało.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki