Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Byłam rzecznikiem rządu. O ludziach, polityce, władzy i pieniądzach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Byłam rzecznikiem rządu. O ludziach, polityce, władzy i pieniądzach - ebook

„Polityka ulegnie zmianie dopiero wówczas, gdy mądrość będzie się rozprzestrzeniać równie łatwo jak głupota”

Winston Churchill

Co jest istotą polityki? Jaką rolę pełni najbliższe otoczenie najważniejszych polityków? Jak zapadają kluczowe decyzje? Jak walczy się o władzę? Jaki wpływ na politykę ma opinia publiczna?

Polityka jest jak teatr. To, co widzimy w mediach, to premiera sztuki pisanej od nowa każdego dnia. I w polityce, tak jak w teatrze, najciekawiej jest nie na scenie, ale za kulisami.

Jako rzecznik rządu tam właśnie byłam, obserwując wszystko z bliska. Z bardzo bliska… Nie przypuszczałam, że ten niedostępny dla wielu świat okaże się tak złożony i intrygujący, a jednocześnie brutalny. Nie ma jednak lepszej szkoły politycznego życia.

Teraz już wiem „jak naprawdę robi się politykę”. O tym jest ta książka.

Nie dążyłam do tego, by zostać dziennikarzem politycznym. Nie zakładałam, że kiedykolwiek dla polityki porzucę dziennikarstwo. Nie miałam żadnych planów dotyczących pracy w rządzie. To wszystko jednak się zdarzyło. Nie przypuszczałam, że z przedstawicielami mediów będę spotykać się na sali sądowej. A tak się stało. Nigdy nie zamierzałam pisać o swojej pracy, ale to zrobiłam.

Co o tym zdecydowało? Ta książka jest odpowiedzią także na to pytanie.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64378-18-8
Rozmiar pliku: 951 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

STADION NARODOWY

Sta­dion Naro­dowy

War­szawa, 30 sierp­nia 2014

Otwar­cie Mistrzostw Świata w Piłce Siat­ko­wej Męż­czyzn

Nic w sfe­rze fak­tów jesz­cze się nie doko­nało. Ewa Kopacz była mar­szał­kiem Sejmu, a ja jej doradcą i rzecz­ni­kiem pra­so­wym. Pano­wało jed­nak prze­ko­na­nie, że to wła­śnie Ewa Kopacz będzie nowym pre­mie­rem. A skoro tak, to na pewno ja zostanę nowym rzecz­ni­kiem rządu. Tego dnia uświa­do­mi­łam sobie, że dla ludzi to zupeł­nie oczy­wi­ste. Byli daleko przed nami.

Nie­za­leż­nie od usta­leń i pla­nów, z mojej per­spek­tywy nic oczy­wi­ste nie było. Doświad­cze­nie naka­zy­wało bra­nie pod uwagę każ­dego sce­na­riu­sza. Nie­raz to, co miało się wyda­rzyć już za chwilę, nie wyda­rzyło się ni­gdy. Mimo pod­ję­tych decy­zji, dzia­łań i przy­go­to­wań. Wła­śnie dla­tego na pew­ność co do przy­szłych zda­rzeń mogli pozwo­lić sobie inni. Ci, któ­rych bez­po­śred­nio nie doty­czyły.

Dla mnie tam­ten dzień i dwa następne, do kon­fe­ren­cji Donalda Tuska, na któ­rej miał ogło­sić, kto będzie kan­dy­da­tem Plat­formy Oby­wa­tel­skiej na sta­no­wi­sko pre­miera, były przede wszyst­kim cza­sem ocze­ki­wa­nia. Chcia­łam, by Ewa Kopacz została pre­mie­rem. Wyda­wało się, że wszystko do tego zmie­rza, ale… To „ale” trzeba było brać pod uwagę. To „ale” cią­gle było obok. Cze­ka­łam więc na wto­rek, na dru­giego wrze­śnia. Z nadzieją, ale i z nie­po­ko­jem. W prze­ci­wień­stwie do tych, dla któ­rych wszystko było jasne.

Wła­śnie w sobotę zda­łam sobie sprawę, że już nie będzie suk­cesu Ewy Kopacz. Ewa Kopacz nie może wygrać, ponie­waż w powszech­nej opi­nii to się stało. Ewa Kopacz może tylko prze­grać, jeśli okaże się, że ktoś inny z osta­nie pre­mie­rem.

Czy w tej sytu­acji pod­trzy­my­wać prze­ko­na­nie, że tak wła­śnie będzie, czy sta­wiać znak zapy­ta­nia przy pyta­niach o to, co dalej?

Tego dnia zaczęły też przy­cho­dzić wia­do­mo­ści z gra­tu­la­cjami. Dla mnie. Od tych, któ­rzy byli pewni tego, co mnie czeka, a więc tego, że zostanę rzecz­ni­kiem pra­so­wym rządu. Oprócz słów „Suliku, gra­tu­luję” były i takie, które wyra­żały kon­kretne ocze­ki­wa­nia. Na przy­kład: „Trzeba zro­bić porzą­dek w tele­wi­zji. Pamię­taj, że możesz na mnie liczyć”, „Mam nadzieję, że o mnie nie zapo­mnisz. Jakby co, to jestem do Two­jej dys­po­zy­cji”. Te wia­do­mo­ści poka­zy­wały jak jest postrze­gana rów­nież funk­cja rzecz­nika rządu. Jako wła­dza, w dodatku wyko­rzy­sty­wana w spo­sób cał­ko­wi­cie dowolny, przy­naj­mniej w takich kwe­stiach jak dymi­sje i awanse.

Te wia­do­mo­ści nie przy­no­siły satys­fak­cji. Odwrot­nie. Budziły zaże­no­wa­nie. Nie tylko pozio­mem ocze­ki­wań, nie tylko tym, że można je tak wyra­żać, ale i postrze­ga­niem funk­cjo­no­wa­nia pre­miera oraz jego oto­cze­nia. Ja już zosta­łam w to wyobra­że­nie wpi­sana. Wła­dza jest po to, by jej uży­wać. Dla sie­bie.

Te wia­do­mo­ści poka­zały mi też, że będę, jak Ewa Kopacz, postrze­gana wyłącz­nie w kate­go­riach „prze­grany” lub „zwy­cięzca”. Jeśli mar­sza­łek nie zapro­po­nuje mi dal­szej współ­pracy, będzie to moja klę­ska, jeśli zapro­po­nuje, będzie to tylko natu­ralna kolej rze­czy. Ni­gdy nie czu­łam tak sil­nego powią­za­nia naszych losów. Od tego, co się wyda­rzy w życiu poli­tycz­nym Ewy Kopacz, jakie decy­zje per­so­nalne podej­mie, zale­żało to, kim ja dla wielu osób będę. Albo kimś, albo nikim.

DWA DNI WCZEŚNIEJ

War­szawa, 28 sierp­nia 2014

Media żyją wie­czor­nym spo­tka­niem pre­zy­denta, pre­miera, mini­stra obrony naro­do­wej, mini­stra spraw zagra­nicz­nych i mar­sza­łek Sejmu. Ofi­cjalne komu­ni­katy jako tematy roz­mowy podają: sytu­ację na Ukra­inie i ważne sprawy kra­jowe. Te ostat­nie mogą doty­czyć tylko jed­nego: usta­leń, kto po Donal­dzie Tusku obej­mie sta­no­wi­sko pre­miera. Na to wszy­scy cze­kają, choć Donald Tusk jesz­cze ni­gdzie nie powie­dział, że obej­mie funk­cję prze­wod­ni­czą­cego Rady Euro­pej­skiej. Wyda­wało się to jed­nak czy­stą for­mal­no­ścią. W prze­ciw­nym razie do takich spo­tkań jak to w Bel­we­de­rze, by nie docho­dziło.

Ewa Kopacz jest naj­czę­ściej wymie­niana jako kan­dy­dat na przy­szłego pre­miera. Wiele za tym prze­ma­wia. Jej doświad­cze­nie poli­tyczne, udane trzy lata na sta­no­wi­sku mar­szałka Sejmu, zaufa­nie, jakim darzy ją Donald Tusk, zbu­do­wane przede wszyst­kim tym, że ni­gdy nie pod­wa­żała jego przy­wódz­twa. Prze­ciw­nie. Była jego czło­wie­kiem. Lojal­nym, odda­nym, prze­wi­dy­wal­nym. Nie pró­bo­wała stwo­rzyć wła­snej frak­cji ani nie wspie­rała ist­nie­ją­cych. Kan­dy­da­tura Ewy Kopacz dawała więc gwa­ran­cję, że nie doj­dzie, przy­naj­mniej do otwar­tej, kon­fron­ta­cji mię­dzy obo­zami dążą­cymi do uzy­ska­nia domi­nu­ją­cego wpływu na par­tię.

Byłam zda­nia, że Ewa Kopacz na sta­no­wi­sku pre­miera to dla Plat­formy jedyny wybór. Dla samej Ewy Kopacz także. To nie ozna­czało braku wąt­pli­wo­ści. Było ich wiele, ale miej­sce tylko na jedno słowo: „tak” lub „nie”. Nie wia­domo, które powie­dzieć trud­niej. Nie wia­domo, które, także w per­spek­ty­wie wła­snej przy­szło­ści, lep­sze. Jed­nak kiedy się je wypo­wie, jest osta­teczne. To spo­tka­nie, przy­naj­mniej na eta­pie usta­leń, było jed­nym z roz­strzy­ga­ją­cych. Mia­łam tego świa­domość, dla­tego w wiel­kim napię­ciu cze­ka­łam na infor­ma­cję od mar­sza­łek. Zawsze, gdy nie były­śmy wyłącz­nie same, zwra­ca­łam się do Ewy Kopacz w spo­sób for­malny, choć ni­gdy tego nie wyma­gała. Wraz z innymi człon­kami gabi­netu poli­tycz­nego, Jolantą Gruszką (jego sze­fową), Ada­mem Pie­cho­wi­czem (doradcą Ewy Kopacz), Toma­szem Misz­ta­lem (także doradcą) śle­dzi­łam rela­cje tele­wi­zyjne. To jeden z takich momen­tów, w któ­rych nawet naj­bliżsi współ­pra­cow­nicy nie mogą nic zro­bić. Nie mają na nic wpływu. Pozo­staje tylko cze­kać. Czuje się wtedy bez­sil­ność i bez­rad­ność. Dla mnie to naj­gor­sze emo­cje. Zawsze. Także w poli­tyce.

DORADCY

Poli­tyka postrze­gamy jako cał­ko­wi­cie nie­za­leż­nego i suwe­ren­nego. Mimo świa­do­mo­ści, że reali­zuje stra­te­gię swo­jej par­tii, że jego wypo­wie­dzi są w dużej mie­rze odzwier­cie­dle­niem przy­go­to­wa­nych prze­ka­zów. Zawsze jed­nak sty­kamy się z kon­kret­nym czło­wie­kiem. Jego oso­bo­wo­ścią, cha­rak­te­rem, spo­so­bem bycia. Na pod­sta­wie tego jak odnosi się do innych, głów­nie dzien­ni­ka­rzy i opo­nen­tów poli­tycz­nych, oce­niamy cho­ciażby jego sys­tem war­to­ści i zasad. Mimo oczy­wi­stego szyldu, pod jakim poli­tyk jest obecny w życiu publicz­nym, widzimy w nim przede wszyst­kim czło­wieka. Dla­tego pod takim kątem doko­nu­jemy kla­sy­fi­ka­cji. W dodatku skraj­nej. Poli­tyk jest dla nas: mądry lub głupi, sto­no­wany lub nie­obli­czalny, odważny lub tchórz­liwy, silny lub słaby, otwarty lub nie­do­stępny. Wymie­niać można długo. W każ­dym kon­tak­cie, nawet jako widz, słu­chacz czy czy­tel­nik, jeste­śmy my i on.

Nic więc dziw­nego, że kiedy sły­szymy, że poli­tyk ma dorad­ców, poja­wia się nie tyle zdzi­wie­nie, ile roz­cza­ro­wa­nie. On lub ona nie­stety też! W tym sło­wie „też” zawarta jest cała nasza ocena dorad­ców. Nasza, czyli opi­nii publicz­nej a także ludzi mediów. Jako dzien­ni­karz wpi­sy­wa­łam się w ten stan­dard. Uwa­ża­łam, że doradcy to osoby na tak zwa­nych posa­dach. Kole­żanki, kole­dzy, zna­jomi, przy­ja­ciele albo „dłuż­nicy”, czyli ci, wobec któ­rych poli­tycy mają zobo­wią­za­nia i w ten spo­sób z nich się wywią­zują. Co dają w zamian? Zupeł­nie nic. Co mają? Wszystko. Sta­no­wi­sko, pie­nią­dze, spo­kój i żad­nej odpo­wie­dzial­no­ści. Nikt o nich nie pyta. Nikt o nich nie mówi. Nie funk­cjo­nują jako osoby publiczne. Widzimy wyłącz­nie poli­tyka. Nikogo wię­cej.

Nie zamie­rza­łam zostać doradcą Ewy Kopacz. Mia­łam być jej rzecz­ni­kiem pra­so­wym. W Sej­mie nie ma jed­nak takiego sta­no­wi­ska. For­mal­nie zosta­łam więc doradcą. I bar­dzo szybko taką rolę zaczę­łam peł­nić.

Szybko też prze­ko­na­łam się, że bycie doradcą w takim zakre­sie obo­wiąz­ków, jaki się ukształ­to­wał w gabi­ne­cie mar­sza­łek, nie ma nic wspól­nego z powszech­nym postrze­ga­niem tej funk­cji. To współ­uczest­ni­cze­nie w decy­zjach, a więc prze­ję­cie odpo­wie­dzial­no­ści, wię­cej niż za przy­szłość jed­nego czło­wieka, wię­cej niż za postrze­ga­nie jego for­ma­cji poli­tycz­nej, rów­nież za to jak wyko­ny­wana jest wła­dza usta­wo­daw­cza. Każda z tych odpo­wie­dzial­no­ści jest jed­no­cze­śnie obcią­że­niem i wyzwa­niem. Każda dużym. Nie można tej odpo­wie­dzial­no­ści zosta­wić w swoim gabi­ne­cie. Zamknąć na klucz. Tak jak podzie­lić czasu na _stricte_ zawo­dowy i pry­watny. Stała dys­po­zy­cyj­ność jest wpi­sana w zakres obo­wiąz­ków. Choć nie­for­mal­nie. Tak jak zaufa­nie.

To cią­gle jed­nak nie daje odpo­wie­dzi na pyta­nie: dla­czego poli­tycy mają dorad­ców? Odpo­wiedź może być i jest tylko jedna. Krótka, ale opi­su­jąca istotę tej funk­cji. Doradcy to koniecz­ność. Decy­zja pod­jęta po omó­wie­niu, dokład­nym prze­ana­li­zo­wa­niu każ­dej moż­li­wo­ści z naj­bliż­szymi współ­pra­cow­ni­kami, daje wię­cej niż poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i wspar­cie. Daje pew­ność, że zostało wybrane naj­lep­sze roz­wią­za­nie. Bez tego, zwłasz­cza w poli­tyce, nie można funk­cjo­no­wać. Nie dla­tego, że poli­tycy są słabsi. Nie są. Są tylko w miej­scu, w któ­rym wbrew temu, co się sądzi, odczuwa się odpo­wie­dzialność za innych. Decy­zje przy­no­szą kon­se­kwen­cje, kiedy dys­po­nuje się realną wła­dzą. Nikt nie chce podej­mo­wać złych decy­zji.

Nie wszy­scy poli­tycy mają dorad­ców. Ci na naj­wyż­szych sta­no­wi­skach nawet kilku. Tylko nie­wielu umie dobrać dorad­ców tak, by sta­no­wili dru­żynę pra­cu­jącą na lidera. To wielka sztuka, ale jeśli się komuś uda, to nie osiąga suk­cesu ze względu na wła­sne ogra­ni­cze­nia.

Dobrzy doradcy nie gwa­ran­tują zwy­cię­stwa. Czy­nią je tylko moż­li­wym. Źli doradcy gwa­ran­tują porażkę.

SEJM

War­szawa, 29 sierp­nia 2014

Kolejny, ostatni dzień posie­dze­nia Sejmu. Mar­sza­łek Sejmu jest tym poli­ty­kiem, który nie może uni­kać dzien­ni­ka­rzy. Zwłasz­cza jeśli do tej pory był do ich dys­po­zy­cji. A taka prak­tyka miała miej­sce przede wszyst­kim pod­czas obrad Sejmu.

Do późna w nocy odbie­ra­łam tele­fony od dzien­ni­ka­rzy. Pyta­nie jedno i to samo. Czy Ewa Kopacz będzie nowym pre­mie­rem? Nie­ko­niecz­nie musi być to odpo­wiedź ofi­cjalna. Nieofi­cjalna też wystar­czy. Ważne, by infor­ma­cja pocho­dziła z wia­ry­god­nego źró­dła.

Napię­cie staje się coraz więk­sze. Także po stro­nie dzien­ni­ka­rzy. Tu też, co oczy­wi­ste, wystę­pują emo­cje. Takie, jakie udzie­lają się obser­wa­to­rom pew­nych waż­nych wyda­rzeń, któ­rzy dodat­kowo muszą je rela­cjo­no­wać. Są więc w nie, cho­ciażby zawo­dowo, zaan­ga­żo­wani. Nie­co­dzien­nie też docho­dzi zmiany na sta­no­wi­sku pre­miera.

Emo­cje nie są dobrze widziane u poli­tyka. Przy­naj­mniej silne. Odczy­tuje się je jako swo­istą nie­sta­bil­ność, brak samo­kon­troli, nie­prze­wi­dy­wal­ność, czyli pew­nego rodzaju nie­doj­rza­łość i sła­bość. Emo­cji jed­nak nie można się pozbyć. Zwłasz­cza w takiej chwili. Jesz­cze nie pre­mier, ale w pew­nym stop­niu tak, ponie­waż wszystko na to wska­zuje. Nikt ofi­cjal­nie takiej infor­ma­cji nie potwier­dza, ale też jej nie demen­tuje. Co teraz? Można zro­bić tylko jedno. Zdo­być wypo­wiedź poli­tyka, który jest uwa­żany za pew­nego kan­dy­data na sta­no­wi­sko pre­miera. Wypo­wiedź Ewy Kopacz.

Co w tej sytu­acji powi­nien powie­dzieć poli­tyk? Nie może oznaj­mić, że wszystko już zostało usta­lone. Taką infor­ma­cję może prze­ka­zać wyłącz­nie pre­mier. I zrobi to w naj­bliż­szy wto­rek. Do tego momentu pozo­stało jesz­cze kilka dni. To w tych oko­licz­no­ściach bar­dzo dużo czasu, zwłasz­cza że wciąż padają takie same pyta­nia. Tę pre­sję coraz sil­niej­szych ocze­ki­wań odczuwa się wręcz fizycz­nie.

Jak zawsze, kiedy mar­sza­łek wie­działa, że konieczna będzie wypo­wiedź, odby­wało się wcze­śniej­sze spo­tka­nie z człon­kami gabi­netu poli­tycz­nego. W jej pokoju w hotelu sej­mo­wym lub w gabi­ne­cie. Tym razem trzeba było przy­go­to­wać wypo­wiedź, która nie będzie kon­kretną odpo­wie­dzią na pyta­nie o usta­le­nia pod­jęte poprzed­niego wie­czoru. Ta wypo­wiedź w moim prze­ko­na­niu powinna budo­wać wize­ru­nek Ewy Kopacz jako poli­tyka, który wie, czego chce, nie boi się wyzwań i wie­rzy, że im spro­sta. Uwa­ża­łam, że Ewa Kopacz nie może pozwo­lić sobie na to, nie­za­leż­nie od tego, co się sta­nie, by twier­dzić, że nie prze­wi­duje tego, że może zostać pre­mie­rem. To by ozna­czało, że sama nie widzi sie­bie na pew­nych sta­no­wi­skach, że dostrzega swoje ogra­ni­cze­nia. A skoro tak, to dla­czego w nowej roli mie­liby ją zaak­cep­to­wać inni?

Ist­niała też, moim zda­niem, potrzeba dzia­ła­nia (w mini­mal­nym stop­niu) metodą fak­tów doko­na­nych.

Taką mamy rze­czy­wi­stość. Nie­ważne, czy coś dzieje się naprawdę. Dzieje się wtedy, gdy tak to postrze­gamy.

Mar­sza­łek nie mogła też twier­dzić, że nie ma pla­nów, by zostać pre­mie­rem, i nie wie kto będzie kan­dy­da­tem na to sta­no­wi­sko. Jak za kilka dni komen­to­wać wła­sną nomi­na­cję? Co wtedy powie­dzieć? „Jestem zasko­czona. Nie spo­dzie­wa­łam się”. Choć dziś normą staje się, że poli­tycy mówią jedno a robią dru­gie, że pro­wa­dzą grę, któ­rej zasady są coraz bar­dziej uzna­wane przez opi­nię publiczną, to wcze­śniej czy póź­niej taka postawa obraca się prze­ciwko nim. A przy­naj­mniej jed­nym pozwala się na wię­cej, a innym na mniej. Ewie Kopacz łatwo byłoby przy­po­mnieć to, co mówiła po wybo­rach par­la­men­tar­nych w dwa tysiące jede­na­stym roku, komen­tu­jąc moż­li­wość obję­cia funk­cji mar­szałka Sejmu. Zaprze­czała podob­nym spe­ku­la­cjom, twier­dząc, że na­dal chce być mini­strem zdro­wia, zwłasz­cza że nie zre­ali­zo­wała wszyst­kich swo­ich pro­jek­tów. Do tych wypo­wie­dzi dzien­ni­ka­rze czę­sto wra­cali. Kiedy było już wia­domo, że Ewa Kopacz zosta­nie mar­szał­kiem Sejmu, i kiedy objęła to sta­no­wi­sko. Nawet długo po tym zda­rze­niu. Osła­biało to jej wia­ry­god­ność. Nawet jeśli wów­czas to nie był błąd, ale uza­sad­niona ostroż­ność czy stra­te­gia, to miały swoją cenę. Tego sce­na­riu­sza w nowych oko­licz­no­ściach nie nale­żało powta­rzać. Dla­tego też dzien­ni­ka­rze od Ewy Kopacz usły­szeli: „Jak się przy­cho­dzi do poli­tyki, to czło­wiek bie­rze pod uwagę każdą dzia­łal­ność, która ma słu­żyć Pol­sce. Jeśli będzie wyma­gała tego sytu­acja, to pew­nie tak”.

Tę wypo­wiedź odczy­tano jako potwier­dze­nie spe­ku­la­cji, z któ­rych wyni­kało, że Ewa Kopacz będzie nowym pre­mie­rem. Zakoń­czyło jed­nak dywa­ga­cje: Kopacz czy Sie­mo­niak? Droga do sta­no­wi­ska pre­miera, choć cią­gle długa, stała się bar­dziej pro­sta.

Ewa Kopacz nie była jed­nak do końca prze­ko­nana, że w jej sytu­acji ta wypo­wiedź była tą wła­ściwą. Oba­wiała się, że zosta­nie odczy­tana jako ofi­cjalne zgło­sze­nie wła­snej kan­dy­da­tury. Publiczną dekla­ra­cję w stylu „ja chcę, ja mogę”. Takie oceny też się poja­wiały, ale sta­no­wiły mar­gi­nes komen­ta­rzy. Mimo to, wąt­pli­wo­ści doty­czące tej kwe­stii zdo­mi­no­wały nasze roz­mowy tele­fo­niczne w cza­sie week­endu. A było ich wiele.

Ja zda­nia nie zmie­ni­łam, zwłasz­cza że gdy wszystko stało się jasne, nikt Ewy Kopacz nie zapy­tał, dla­czego zmie­niła decy­zję.

STADION NARODOWY

War­szawa, 30 sierp­nia 2014

Na meczu inau­gu­ru­ją­cym mistrzostw byłam razem z Jolantą Gruszką. W prze­rwach, jak zwy­kle, docho­dziło do spo­tkań z tymi, któ­rzy prze­by­wali w tej samej loży. Byli to głów­nie poli­tycy. Powi­ta­nia wyglą­dały jak zawsze, ale takie jak do tej pory nie były. Jako naj­bliż­sze współ­pra­cow­niczki Ewy Kopacz prze­sta­ły­śmy być ludźmi mar­sza­łek. Sta­ły­śmy się ludźmi pre­mier. Tak nas postrze­gano i tak nas trak­to­wano. Roz­mowy miały głów­nie cha­rak­ter poli­tyczny. Były­śmy infor­mo­wane o sytu­acji w takim czy innym regio­nie, o tym, kto pro­wa­dzi wła­sną poli­tykę ude­rza­jącą w Plat­formę Oby­wa­tel­ską, komu można zaufać, a komu nie. Nikt nie wąt­pił, że razem z Ewą Kopacz zmie­nimy miej­sce pracy. A to, jak poka­zały reak­cje, zupeł­nie inna wła­dza. Ta naj­więk­sza. Dla­tego wystą­piło zja­wi­sko, które okre­ślam jako „przed oczy­wi­stym awan­sem”. Skoro mia­łam być bli­sko pre­mier, to należy wyko­rzy­stać każdą chwilę na wła­sne sprawy. Mia­łam świa­do­mość, że nie cho­dzi o moje zain­te­re­so­wa­nie roz­mówcą czy poru­sza­nym tema­tem. Byłam tylko szansą na to, że okre­ślone infor­ma­cje dotrą do Ewy Kopacz, dziś mar­sza­łek Sejmu, ale jutro pre­mier. To jed­nak tak pro­sto nie działa. Z wielu powo­dów. Mię­dzy innymi dla­tego, że wiele spraw, z pozy­cji pre­mier, to nic innego jak zupeł­nie nie­istotne kwe­stie. Mówiąc o nich, dała­bym dowód na nie­doj­rzałe postrze­ga­nie tej funk­cji. Mojej wła­snej także.

MÓJ DOM

Pia­stów, 30 sierp­nia 2014

Tuż przed pół­nocą dzwoni do mnie dzien­ni­karz piszący dla jed­nego z naj­bar­dziej opi­nio­twór­czych dzien­ni­ków. Jego słowa mają być ostrze­że­niem, ale jak zawsze są też próbą uzy­ska­nia infor­ma­cji. Na temat tego jak naprawdę wygląda sytu­acja wewnątrz par­tii. Czy już zapa­dły osta­teczne usta­le­nia, czy też nie? Czy zostały zaak­cep­to­wane przez poli­ty­ków Plat­formy Oby­wa­tel­skiej, któ­rzy sami mają duże aspi­ra­cje, a przy­naj­mniej siłę, by zamie­rze­nia Donalda Tuska w znacz­nym stop­niu utrud­nić, jeśli nie cał­ko­wi­cie unie­moż­li­wić? Dzien­ni­karz daje mi jasno do zro­zu­mie­nia, że ci ludzie nie pod­da­dzą się bez walki. Do końca nie wiem, czy jest ich emi­sa­riu­szem, czy tylko pró­buje mnie ostrzec przed moż­li­wymi sce­na­riu­szami. Takimi, w któ­rych wybór Ewy Kopacz na sta­no­wi­sko pre­miera stoi pod dużym zna­kiem zapy­ta­nia.

Ten tele­fon przy­naj­mniej czę­ściowo poka­zuje, jak w takiej sytu­acji poli­tycz­nej pro­wa­dzona jest gra wewnątrz par­tii. Na zmia­nie można stra­cić, ale można też zyskać. Czego na pewno nie można zro­bić, to w niej nie uczest­ni­czyć. To wła­śnie się działo. Dla­tego cią­gle sły­sza­łam, że nie­któ­rzy nie są zain­te­re­so­wani suk­ce­sem Ewy Kopacz. Gotowi są jed­nak pójść na kom­pro­mis, czyli pod pew­nymi warun­kami zaak­cep­to­wać zmiany. Nie­za­leż­nie od praw­dzi­wych inten­cji roz­mówcy, czy miała być ostrze­że­niem, czy też słu­żyła prze­ka­za­niu okre­ślo­nych infor­ma­cji, nie miała żad­nego zna­cze­nia. Oprócz jed­nego. Mój roz­mówca mógł być nie tyle „przy­ja­cie­lem” Ewy Kopacz, ile „przy­ja­cie­lem” jej poli­tycz­nych prze­ciw­ni­ków. I to musia­łam zapa­mię­tać.

Nie odnio­słam się do prze­ka­za­nych infor­ma­cji. Roz­mowa miała pozo­sta­wić wra­że­nie, że w sytu­acji Ewy Kopacz one niczego nie zmie­niają. Jako doświad­czony poli­tyk miała prze­cież pełną świa­do­mość z kim i o co wal­czy, i że w tej walce trzeba się liczyć z róż­nymi pró­bami. To mogła być jedna z nich.

Nie­któ­rzy dzien­ni­ka­rze uczest­ni­czą w poli­tycz­nej grze. Są żoł­nie­rzami takiego czy innego poli­tyka. Nie mam na myśli tak zwa­nego dzien­ni­kar­stwa toż­sa­mo­ścio­wego, czyli tych, któ­rzy już dawno porzu­cili pozory i pra­cują na rzecz okre­ślo­nej par­tii. Cho­dzi o tych, któ­rzy dbają o wize­ru­nek nie­za­leż­nych, ale jest on tylko fasadą. Śro­do­wi­sko poli­tyczne dosko­nale zdaje sobie z tego sprawę. Wie kogo ma w swo­jej stajni, a kto pra­cuje dla kon­ku­ren­cji. Cza­sami doko­nuje też nie­wła­ści­wych ocen. Szcze­gól­nie wtedy, gdy czuje się dotknięte czy­jąś opi­nią lub komen­ta­rzem. Tak jest po pro­stu łatwiej. Uzna­nie kry­tyki ozna­cza przy­zna­nie się do sła­bo­ści i nie­do­sko­na­ło­ści. Nawet bra­ków. To z kolei wymaga pracy nad sobą. Teo­ria wroga ma się więc dosko­nale.

NIEZASPOKOJONA CIEKAWOŚĆ

Zarówno w Sej­mie, jak i w Kan­ce­la­rii Pre­zesa Rady Mini­strów są zatrud­nione osoby, któ­rych zada­niem jest obsługa kel­ner­ska naj­waż­niej­szych urzęd­ni­ków i ich gości. Pewne wyobra­że­nie o ich funk­cjo­no­wa­niu mają ci, któ­rzy oglą­dali film _To wła­śnie miłość_. W rze­czy­wi­sto­ści, przy­naj­mniej pol­skiej, wygląda to zupeł­nie ina­czej. Przy­no­sze­nie kawy, her­baty, posił­ków to praca całej grupy ludzi. Od rana do wie­czora, a czę­sto i w nocy. Ina­czej jed­nak wyglą­dają rela­cje z nimi w Sej­mie, a ina­czej w Kan­ce­la­rii Pre­miera. Nie dla­tego, że to inni ludzie. Inne są warunki.

Sejm to miej­sce ogól­no­do­stępne. Nie­za­strze­żone wyłącz­nie dla par­la­men­ta­rzy­stów i dzien­ni­ka­rzy. Prze­by­wają tu także ci, któ­rzy z racji swo­ich funk­cji czy zaan­ga­żo­wa­nia w kon­kretne pro­jekty, uczest­ni­czą w pro­ce­sie legi­sla­cyj­nym na róż­nych jego eta­pach. Jeśli wielu spo­śród tych ludzi zna się oso­bi­ście, a tak było w moim przy­padku, to w każ­dej chwili można spo­dzie­wać się wizyty. Niektó­rzy odwie­dzali mnie tylko po to, by przez chwilę odpo­cząć od nie­ustan­nego prze­by­wa­nia wśród nie­ma­łej liczby ludzi. W dodatku ze świa­do­mo­ścią, że pod­lega się nie­ustan­nej obser­wa­cji. Wszę­dzie w Sej­mie są kamery. Nie­które w sta­łych miej­scach, inne z kolei prze­mie­rzają kory­ta­rze na ramio­nach ope­ra­to­rów. Mimo powierzchni, jaką dys­po­nuje Sejm, nie­wielu par­la­men­ta­rzy­stów ma wła­sny pokój. A to jedyne miej­sce, w któ­rym można cho­ciaż przez chwilę pobyć wyłącz­nie ze sobą. Jest to potrzebne ze względu na liczbę docie­ra­ją­cych co chwila infor­ma­cji, potrzebę ich przy­swo­je­nia i prze­ana­li­zo­wa­nia. Do tego docho­dzi bycie w cią­głej goto­wo­ści do sko­men­to­wa­nia bie­żą­cych wyda­rzeń. Poli­tyk w Sej­mie jest nie­malże zawsze osią­galny dla mediów. Prze­bywa czę­sto w tych samych miej­scach co dzien­ni­ka­rze. A to oni decy­dują o tym, z kim, kiedy i na jaki temat chcą roz­ma­wiać. Można odmó­wić wypo­wie­dzi, ale rzadko kiedy jest to sytu­acja, która sama w sobie sta­nowi komen­tarz. Prze­waż­nie nie­udzie­le­nie odpo­wie­dzi sta­wia poli­tyka w nie­ko­rzyst­nym świe­tle. Uznaje się, że albo nie ma nic do powie­dze­nia, albo, co gor­sza, ratuje się ucieczką. Prze­bywanie w miej­scach pod­legających sta­łej obser­wa­cji ozna­cza też stałą kon­trolę. Swoją wła­sną. Nad sobą.

Cza­sami więc ktoś przy­cho­dził do mnie, by odpo­cząć od tego, co działo się na sej­mo­wych kory­ta­rzach. Także dzien­ni­ka­rze. Ich wizyty naj­czę­ściej jed­nak miały na celu uzy­ska­nie infor­ma­cji lub umó­wie­nie wywiadu albo wypo­wie­dzi mar­sza­łek.

Każ­dego dnia mia­łam co naj­mniej kil­ku­na­stu gości. Zwłasz­cza że przed nikim nie zamy­ka­łam drzwi. A skoro roz­mowa, to rów­nież kawa albo her­bata. I tutaj już wkra­czali: Pan Andrzej, Pan Michał lub Pan Jarek. Po pra­wie trzech latach stali się nie­od­łączną czę­ścią sej­mo­wego życia. Nie tylko ze względu na stałą obec­ność, przy­zwy­cza­je­nie, ale życz­li­wość. Wła­śnie ją nam przy­no­sili z każdą podaną kawą czy her­batą.

Cza­sami byli jedy­nymi oso­bami, które wyka­zy­wały zwy­kłe i bez­in­te­re­sowne zain­te­re­so­wa­nie. Nami. Ludźmi. Nie człon­kami gabi­netu poli­tycz­nego. Dla­tego też bywali wspar­ciem. Poprzez swoją nie­ko­niunk­tu­ral­ność, nie­zmien­ność, natu­ral­ność. Bywało, że tylko od nich sły­sza­łam: „Niech się Pani nie mar­twi. Wszystko będzie dobrze”. Dobre słowo. Na nie czeka się zawsze.

Nie przy­pusz­czam, by w Kan­ce­la­rii Pre­miera z cza­sem wytwo­rzyły się podobne rela­cje. Nikt z obsługi do swo­ich obo­wiąz­ków nie doda­wał wła­snej oso­bo­wo­ści czy spo­sobu bycia. Zro­bić swoje jak naj­le­piej i pozo­stać przy tym nie­zau­wa­żo­nym. Tak pra­co­wali ludzie w KPRM. Myślę, że mieli być nie­wi­doczni. Tego zapewne od nich wyma­gano i to decy­do­wało o tym, jak oce­niane są ich kwa­li­fi­ka­cje. Nie znam nawet imion Pań, z któ­rymi spo­ty­ka­łam się przez cztery mie­siące. Nie mam im też niczego do zarzu­ce­nia. Jeśli jed­nak, pod tym wzglę­dem porów­nam te dwa miej­sca, to Sejm miał ludzką twarz, a KPRM nie.

Miało być jed­nak o cie­ka­wo­ści. Ni­gdy w Sej­mie nie zasta­na­wia­łam się, czy pra­cu­jący tam kel­ne­rzy są w jaki­kol­wiek spo­sób zobo­wią­zani do utrzy­ma­nia w tajem­nicy tego, co usły­szą. I tak w ich obec­no­ści nie poru­szano waż­nych kwe­stii. Naj­wy­żej na chwilę prze­ry­wano roz­mowę. Zresztą gdy wcho­dzili, czy chcieli, czy nie, wypeł­niali sobą całą prze­strzeń. Zwra­cali na sie­bie uwagę. Od razu w pokoju był Pan Andrzej, Pan Michał czy Pan Jarek. W KPRM obec­ność Pań niczego w prze­biegu spo­tka­nia nie zmie­niała. Roz­ma­wiano dalej tak, jakby ich nie było. Czy dla­tego, że treść roz­mów musiały zacho­wać dla sie­bie, bo były do tego zobli­go­wane? Także w spo­sób for­malny?

Chcę jesz­cze raz Panom: Andrze­jowi, Jar­kowi i Micha­łowi, podzię­ko­wać. Za to, że byli tacy, jacy byli. I za to, że codzien­nie poka­zy­wali, że praca to nie tylko obo­wią­zek, ale i przy­jem­ność. To wie­lo­krot­nie budo­wało mój opty­mizm. Towar w poli­tyce, i nie tylko, cał­ko­wi­cie defi­cy­towy.

I jesz­cze jedno. Taka obsługa to nie zbędny przy­wi­lej. To koniecz­ność. O ile doradca może się bez niej zna­ko­mi­cie obejść, to na pewno nie osoby zaj­mu­jące naj­wyż­sze sta­no­wi­ska. Cho­dzi nie tylko o pewne stan­dardy. Cho­dzi o zdrowy roz­są­dek. Dla­czego o tym piszę? Widocz­nie mój sto­pień obawy przed czy­sto popu­li­stycz­nymi żąda­niami jest tak wysoki, że odczu­wam potrzebę obrony swo­jego sta­no­wi­ska. Prze­wi­du­jąc albo uprze­dza­jąc zarzuty, które za chwilę się poja­wią.

MEDIA

31 sierp­nia 2014

Jak tego dnia wyglą­dała moja rola? Zale­żało mi na tym, by w mediach poli­tycy Plat­formy Oby­wa­tel­skiej, pytani o to, kto będzie nowym pre­mie­rem, zgod­nie twier­dzili:

Ewa Kopacz. Nie­któ­rzy przed wystę­pem w mediach do mnie dzwo­nili. I po to, by nie zra­zić do sie­bie Ewy Kopacz, mówiąc o innym kan­dy­da­cie, i po to, by mieć choć tro­chę pew­no­ści, że nie okażą się tymi słabo poin­for­mo­wa­nymi. Dzien­ni­ka­rze także pró­bo­wali uzy­skać ode mnie potwier­dze­nie wer­sji, która domi­no­wała w mediach. Ewa Kopacz była już, cho­ciaż nie­ofi­cjal­nie, pre­zen­to­wana jako nowy pre­mier. To cią­gle wzmac­niało jej pozy­cję. Zwłasz­cza że nikt tego wyboru nie kwe­stio­no­wał. Nie­za­leż­nie od dal­szych usta­leń i dzia­łań, ogło­sze­nie tego wyda­wało się tylko kwe­stią czasu. A skoro tak, to trzeba było scho­dzić na niż­szy poziom spe­ku­la­cji, dywa­ga­cji, domnie­my­wań, prze­wi­dy­wań, roz­wa­żań. Do gry zaczęli wcho­dzić nowi „zawod­nicy”.

Gdy­bym w spo­sób obra­zowy miała przed­sta­wić medialny sche­mat doty­czący kon­kret­nego wyda­rze­nia, to byłaby pira­mida. Jej szczyt to naj­waż­niej­sza infor­ma­cja. Miej­sce dla jed­nej osoby. W tym przy­padku dla przy­szłego pre­miera. Dopóki tu nie ma pew­no­ści (wymie­nia­nych jest dwóch lub wię­cej kan­dy­da­tów), niż­sze poziomy, z coraz więk­szą liczbą miejsc, nie budzą zain­te­re­so­wa­nia. Gdy główna rola zostaje obsa­dzona, a przy­naj­mniej wszy­scy są prze­ko­nani, że tak jest, możemy zacząć się zasta­na­wiać nad tym, co się będzie działo niżej. Nowy kapi­tan ma prawo decy­do­wać o skła­dzie dru­żyny. W końcu jest jego. Zaczy­nają się więc poja­wiać pyta­nia o to kto wej­dzie do rządu, a kto nie. Jaką rolę w nowym gabi­ne­cie może peł­nić ten lub inny poli­tyk. W nie­dzielę, 31 sierp­nia, zeszli­śmy na niż­szy poziom medial­nej pira­midy, ten poło­żony pod samym szczy­tem. Poli­tycy byli więc pytani, jakie są ich ambi­cje zwią­zane ze zmia­nami w rzą­dzie. Czy pozo­staną na dotych­cza­so­wych sta­no­wi­skach, czy je zmie­nią, czy je utracą? A może uzy­skają? Na tym pozio­mie cho­dziło przede wszyst­kim o Ceza­rego Gra­bar­czyka i Win­centa Rostow­skiego. Każda zmiana, wszę­dzie, jest szansą. I każdy chce z niej sko­rzy­stać.

POLITECHNIKA

War­szawa, 19 wrze­śnia 2014

Pre­zen­ta­cja nowej Rady Mini­strów jest zawsze medial­nym wyda­rze­niem. To, w zało­że­niach, było przy­go­to­wane przede wszyst­kim dla jed­nej osoby, Ewy Kopacz. Zmiany w rzą­dzie w tym przy­padku ozna­czały przede wszyst­kim zmianę na sta­no­wi­sku pre­miera. Ewa Kopacz miała więc poka­zać się jako silny lider. Udo­wod­nić, że jest przy­wódcą, który zapewni tak potrzebne Plat­for­mie Oby­wa­tel­skiej nowe otwar­cie. To nie byłoby moż­liwe bez popar­cia całej par­tii. Dla­tego wewnętrzne podziały w chwili powsta­nia nowego rządu miały być prze­szło­ścią.

Jed­ność Plat­formy Oby­wa­tel­skiej także miała być boha­terką tego wyda­rze­nia. Jako suk­ces Ewy Kopacz.

Wszy­scy byli wtedy pewni, że będę nowym rzecz­ni­kiem rządu. Ja też tak mogłam myśleć, ponie­waż wska­zy­wały na to pewne wypo­wie­dzi Ewy Kopacz, ale żadna z nich nie była ofi­cjalna. Cią­gle bra­ko­wało mię­dzy nami wią­żą­cej roz­mowy na ten temat. Czyli tak zwa­nej pro­po­zy­cji. Pewna więc niczego nie byłam.

Dla­tego też było dla mnie oczy­wi­ste, że nie mogę pro­wa­dzić kon­fe­ren­cji na Poli­tech­nice. Poza tym było to wyda­rze­nie par­tyjne, a ja do Plat­formy Oby­wa­tel­skiej nie nale­ża­łam. Byłam pra­cow­ni­kiem Kan­ce­la­rii Sejmu, choć do wyłącz­nej dys­po­zy­cji mar­szałka. Mój udział w tym wyda­rze­niu, nawet wyłącz­nie w cha­rak­te­rze osoby pro­wa­dzą­cej, mógł być źle ode­brany. Potem sta­wiany jako zarzut. Nie w sto­sunku do mnie, ale do Ewy Kopacz. A na tym, by prze­wi­dy­wać zagro­że­nia i im prze­ciw­dzia­łać, pole­gała moja rola. Nie zawsze to się uda­wało. Nie zawsze było moż­liwe. W niczym jed­nak nie zmniej­szało mojej odpo­wie­dzial­no­ści. Tak więc zawsze gdy coś się nie powio­dło, to byłam winna ja. Tak było i tak w dodatku powinno być.

Wtedy jed­nak nikt oprócz mnie o tym nie pomy­ślał. Dla wszyst­kich było oczy­wi­ste, że ja na Poli­tech­nice będę pro­wa­dzić pre­zen­ta­cję. Może rów­nież dla­tego, że takie mia­łam zada­nie na spo­tka­niach mar­sza­łek z dzien­ni­ka­rzami. Kiedy jed­nak przed­sta­wi­łam swoje sta­no­wi­sko, dla wszyst­kich stało się jasne, że mam rację. Dla­tego na dzień przed pre­zen­ta­cją trzeba było zro­bić wszystko, by popro­wa­dził ją Jakub Rud­nicki. Decy­zja o tym, że będzie to wła­ściwa osoba na wła­ści­wym miej­scu, zapa­dła bar­dzo szybko. Dla­czego nie Mał­go­rzata Kidawa-Błoń­ska? Prze­cież była wtedy rzecz­ni­kiem rządu. To, że nikt nawet nie wysu­nął takiej pro­po­zy­cji, naj­wię­cej mówiło o zmia­nach na tym sta­no­wi­sku. Dla wszyst­kich było jasne, że sprawa jest już prze­są­dzona.

Pro­po­zy­cję obję­cia funk­cji rzecz­nika rządu otrzy­ma­łam dopiero wie­czo­rem. W pokoju sej­mo­wym Ewy Kopacz, cią­gle mar­sza­łek Sejmu. Nie ukry­wam, że dla mnie w dużym stop­niu była to for­mal­ność. Nie­zbędna, konieczna, wyma­gana, ale jed­nak for­mal­ność. Uwa­ża­łam za oczy­wi­ste, że Ewa Kopacz będzie chciała mieć przy sobie swo­ich ludzi. A ja tak o sobie myśla­łam. Byłam czło­wie­kiem Ewy Kopacz. Czy to zna­czy, że nie chcia­łam być rzecz­ni­kiem rządu? Chcia­łam, ale dopiero od chwili, gdy to stało się moż­liwe i realne. W dodatku wyda­wało mi się, że w tej roli zna­ko­mi­cie się odnajdę. Nie tylko ze względu na dzien­ni­kar­skie, tele­wi­zyjne doświad­cze­nie. Wie­rzy­łam w Ewę Kopacz i wie­rzy­łam w jej rząd. Nie bałam się więc o swoją wia­ry­god­ność. Nie musia­łam niczego grać ani uda­wać. Nie­szcze­rość, w moim prze­ko­na­niu, zawsze jest widoczna. Nie dosłow­nie. Pozo­sta­wia trudne do opi­sa­nia wra­że­nie. Jed­no­cze­śnie ulotne i trwałe. Nie pozo­staje długo w naszej świa­do­mo­ści, ale prze­kłada się na ogólny sto­su­nek do tej czy innej osoby. W miarę upływu czasu prze­ra­dza się w ugrun­to­waną opi­nię. Cza­sami nawet nie potra­fimy jej racjo­nal­nie wytłu­ma­czyć. Praw­dziwe emo­cje bro­nią się nato­miast same. Dla­tego w moim prze­ko­na­niu zna­la­złam się w kom­for­to­wej sytu­acji. Wia­ry­god­ność, nie tylko w poli­tyce, jest naj­waż­niej­sza. A ja mia­łam emo­cjo­nalny, w pełni pozy­tywny sto­su­nek do Ewy Kopacz. Wię­cej. Uwa­ża­łam, że to kwe­stia wie­dzy. Bo prze­cież przy­szłą pre­mier zna­łam bar­dzo dobrze.

Mimo tego, kiedy padła pro­po­zy­cja, popro­si­łam o czas na decy­zję. Sama byłam zasko­czona swoją reak­cją. Wyda­wało mi się, że na to cze­kam i od razu powiem „tak”. Musia­łam mieć pew­ność, że nie zawiodę. Nie sie­bie.

AUTOKAR

War­szawa, 19 wrze­śnia 2014

Na Poli­tech­nikę człon­ko­wie rządu poje­chali auto­ka­rem. To niby zupeł­nie oczy­wi­ste, ale jed­nak ma wize­run­kowe zna­cze­nie. Wystar­czy wyobra­zić sobie, że każdy mini­ster przy­jeż­dża swoim samo­cho­dem, by wie­dzieć dla­czego. W dro­dze na Poli­tech­nikę sie­dzia­łam obok Ewy Kopacz. To, co się działo w auli, obser­wo­wa­łam razem z dzien­ni­ka­rzami. Po zakoń­cze­niu pre­zen­ta­cji zaczę­li­śmy wymie­niać opi­nie i uwagi. Byłam prze­ko­nana, że także człon­ko­wie rządu roz­ma­wiają z przed­sta­wi­cie­lami mediów. Przy­naj­mniej przez chwilę. Bez ofi­cjal­nych wypo­wie­dzi, bo takie obo­wią­zy­wało usta­le­nie.

Cho­dziło o to, by tego dnia ze strony Plat­formy popły­nął tylko jeden prze­kaz. Ten z pre­zen­ta­cji.

Roz­ma­wia­łam bar­dzo krótko. To wystar­czyło, by aulę opu­ścili mini­stro­wie. Kiedy to zauwa­ży­łam, natych­miast skie­ro­wa­łam się do wyj­ścia. Jak się oka­zało i tak za późno. Już do mnie dzwo­niła Jolanta Gruszka z krótką infor­ma­cją: „Cze­kamy na Cie­bie”.

Auto­kar zdą­żył ruszyć. To, że się zatrzy­mał to efekt reak­cji Ewy Kopacz, która powie­działa: „a gdzie jest Iwona?”. Wszystko trwało zale­d­wie kil­ka­na­ście sekund, ale i tak nie zmie­nia faktu, że nie powinno było się zda­rzyć. Po moim sło­wie: „Prze­pra­szam”, ruszy­li­śmy na Par­kową.

Dla­czego o tym piszę? Ponie­waż w mediach poja­wił się opis wyda­rzeń tego dnia nie­zgodny z prawdą. Jak prze­czy­tali czy­tel­nicy „New­swe­eka”, „…19 wrze­śnia, dzień pre­zen­ta­cji rządu. Kopacz z mini­strami sie­dzą już w auto­ka­rze, który ma ich zawieźć na Poli­tech­nikę War­szaw­ską, gdzie odbę­dzie się kon­fe­ren­cja. Wyjazd się jed­nak opóź­nia, bo w busie bra­kuje pani rzecz­nik. Sze­fowa rządu wysta­wia głowę na zewnątrz i widzi, że Sulik stoi i pali papie­rosa. – Iwonko, chodź już. Cze­kamy na Cie­bie. – Już. Już. Chwilę jesz­cze potrwa, zanim pani rzecz­nik dopali”.

To, co napi­sano w „New­swe­eku”, ni­gdy nie miało miej­sca. Nie pozwo­li­ła­bym sobie na podobne zacho­wa­nie. Gdyby jed­nak tak się stało, reak­cja przy­szłej pre­mier byłaby zupeł­nie inna.

Nie wiem komu zale­żało na tym, by przed­sta­wić taką opo­wieść, ale wia­domo dla­czego to zro­bił.

Nie­po­ważny rzecz­nik, nie­po­ważna pre­mier. Taki miał powstać obraz Ewy Kopacz i jej oto­cze­nia. Ude­rzyć jed­nak przede wszyst­kim w Ewę Kopacz. O ile inten­cje poli­tyczne są w tym przy­padku cał­ko­wi­cie jasne, o tyle trudno zro­zu­mieć i zaak­cep­to­wać warsz­tat dzien­ni­ka­rza. Dla­czego nie zwe­ry­fi­ko­wał swo­ich infor­ma­cji? Dla­czego do mnie nie zadzwo­nił? Dla­czego o nic nie pytał? Pisał prze­cież o mnie dużo, a nawet bar­dzo dużo. Zawsze źle. Mało kiedy w opar­ciu o fakty. Dla­czego?

Do autora arty­kułu i jego tek­stów na mój temat będę jesz­cze wra­cać.

„PARKOWA”

War­szawa, 19 wrze­śnia 2014

Tego dnia po raz pierw­szy byłam na „Par­ko­wej”. Tak przy­jęło się mówić na poło­żony przy ulicy Bel­we­der­skiej obiekt rzą­dowy. Ofi­cjalna nazwa to Zespół Rezy­den­cjalny „Par­kowa”. Nawet dokład­nie nie wie­dzia­łam, czego mogę się spo­dzie­wać. Sama „Par­kowa” była mi znana, ale od zewnątrz. Przed bramą czę­sto usta­wiają się dzien­ni­ka­rze. Wtedy kiedy na tere­nie „Par­ko­wej” docho­dzi do spo­tkań, które mają zakoń­czyć się waż­nymi, poli­tycz­nymi usta­le­niami.

Spę­dzi­łam w ten spo­sób wiele dni pod­czas dyżu­rów repor­ter­skich, mię­dzy innymi 14 sierp­nia 2008 roku. Ówcze­sny mini­ster spraw zagra­nicz­nych Rado­sław Sikor­ski roz­ma­wiał wtedy z Joh­nem Roodem o roz­miesz­cze­niu w Pol­sce ele­men­tów ame­ry­kań­skiej tar­czy anty­ra­kie­to­wej. Z reali­za­cji tego pro­jektu zre­zy­gno­wał Barack Obama.

Przed kon­fe­ren­cją, pod­czas któ­rej miało dojść do pre­zen­ta­cji rządu Ewy Kopacz, wła­śnie na „Par­ko­wej” mieli spo­tkać się mini­stro­wie, by potem razem poje­chać na Poli­tech­nikę. Dodat­kowa infor­ma­cja o miej­scu spo­tka­nia była nastę­pu­jąca: „W 1”. Jak się oka­zało taką nomen­kla­turę przy­jęto na ozna­cze­nie obiek­tów poło­żo­nych na „Par­ko­wej”. Są to trzy sty­lowe wille. Jedna z nich jest prze­zna­czona dla pre­miera, dwie pozo­stałe to przede wszyst­kim miej­sca pracy. Na dole znaj­dują się duże pomiesz­cze­nia z zaple­czem kuchen­nym, na górze mniej­sze pokoje ze sprzę­tem kom­pu­te­ro­wym i prze­zna­czone na odpo­czy­nek.

Kiedy weszłam do „W 1” byli tam już pra­wie wszy­scy mini­stro­wie. Ja mia­łam się spo­tkać z Ewą Kopacz. Tak usta­li­ły­śmy poprzed­niego dnia wie­czo­rem. Mar­sza­łek nie była sama. Towa­rzy­szyły jej trzy osoby, z któ­rymi pod­jęła współ­pracę, kiedy stała się ofi­cjal­nym kan­dy­da­tem na sta­no­wi­sko pre­miera. To wła­śnie one uznały, że konieczna jest pre­zen­ta­cja rządu, że powinna być przy­go­to­wana w for­mie wyda­rze­nia, i jako miej­sce kon­fe­ren­cji wybrały Poli­tech­nikę War­szaw­ską. To one rów­nież przy­go­to­wały tekst wystą­pie­nia.

O tym, że Ewa Kopacz zde­cy­do­wała się na współ­pracę z nowymi oso­bami, wie­dzia­łam. Podob­nie pozo­stali człon­ko­wie gabi­netu poli­tycz­nego. Wie­dzie­li­śmy rów­nież kto wcho­dzi w skład „nowego zespołu”. Nie zna­li­śmy się jed­nak oso­bi­ście. Dopiero na „W1” zosta­li­śmy sobie przed­sta­wieni. Dokład­nie ja i Jolanta Gruszka, ponie­waż tylko my mia­ły­śmy tego dnia towa­rzy­szyć Ewie Kopacz.

To w pią­tek rano, na godzinę przed kon­fe­ren­cją na Poli­tech­nice pozna­łam tekst wystą­pie­nia. Mar­sza­łek spy­tała mnie o opi­nię. Zga­dza­łam się co do głów­nego prze­sła­nia, ale mia­łam pewne uwagi. Jedna z nich została przy­jęta bez zastrze­żeń. Pozo­stałe spo­wo­do­wały dys­ku­sję. Napię­cie rosło. Nie tylko dla­tego, że było coraz mniej czasu. Rów­nież ze względu na spo­sób, w jaki na sie­bie zare­ago­wały dwa „zespoły”. Oni czuli się oce­niani, a ja z kolei jak ktoś kto ma udo­wod­nić swoją przy­dat­ność. To spo­tka­nie było więc swego rodzaju egza­mi­nem. Dla wszyst­kich. Mocno stre­su­ją­cym. Dla­tego prze­ro­dziło się w rywa­li­za­cję o to, kto wie lepiej, kto jest więk­szym pro­fe­sjo­na­li­stą, kto jest bar­dziej prze­wi­du­jący? Itd., itd.

W pew­nym momen­cie poja­wiła się kwe­stia, czy pre­mier ma, czy nie ma odpo­wia­dać na pyta­nia dzien­ni­ka­rzy. Byłam tym zasko­czona. W moim prze­ko­na­niu wyda­rze­nie na Poli­tech­nice powinno spro­wa­dzać się wyłącz­nie do pre­zen­ta­cji rządu. Jed­nak „drugi zespół” był innego zda­nia. Nie zga­dza­łam się z tą opi­nią. Uwa­ża­łam, że należy ogra­ni­czyć się do wystą­pie­nia pre­mier i przed­sta­wie­nia rządu. Wycho­dzi­łam z zało­że­nia, że wtedy prze­kazy medialne będą zawie­rać tylko to, co zostało zapro­jek­to­wane jako budo­wa­nie wize­runku Ewy Kopacz w nowej roli. Poli­tyka, który posta­wił na idee: jed­no­ści, kom­pe­ten­cji, służby oby­wa­te­lom. Spo­sób pre­zen­ta­cji rządu i miej­sce, atmos­fera miały gwa­ran­to­wać jed­no­znaczny komu­ni­kat. Pol­ska ma nowe otwar­cie. Dzięki Ewie Kopacz i jej decy­zjom. Jeśli nato­miast dzien­ni­ka­rze będą mogli zada­wać pyta­nia, to damy mediom dodat­kową moż­li­wość: wyko­rzy­sta­nia do przy­go­to­wa­nia rela­cji oprócz pre­zen­ta­cji odpo­wie­dzi pre­mier. Uwa­ża­łam to za zupeł­nie nie­po­trzebne i obcią­żone ryzy­kiem. Jak zawsze, kiedy nie mamy na wszystko wpływu. A w tym przy­padku mie­li­śmy. Dla­czego z tego rezy­gno­wać? Nie widzia­łam powodu.

Choć byłam prze­ko­nana do wła­snych racji, ustą­pi­łam.

Potem zada­wa­łam sobie pyta­nie: dla­czego? Prze­cież nie myli­łam się w swo­ich decy­zjach. Gdyby i tym razem nale­żały do mnie, wyda­rze­nie na Poli­tech­nice mia­łoby inny prze­bieg. Powstałby inny prze­kaz. Dla­czego więc się pod­da­łam, nie zaufa­łam sobie do końca? Co się stało? Odpo­wiedź przy­szła dość szybko i była to bole­sna lek­cja. Skoro ktoś wziął na sie­bie odpo­wie­dzial­ność, ja poczu­łam się z niej zwol­niona. To był mój błąd. Dopóki jed­nak obcią­żał Ewę Kopacz nie mógł być powtó­rzony. Choćby stali za nim „inni”, a nie ja.

Ktoś może zadać pyta­nie: dla­czego nie wymie­niam z imie­nia i nazwi­ska osób, które wtedy współ­pra­co­wały z Ewą Kopacz? Uwa­żam, że nie mam do tego prawa. Zwłasz­cza że to nie było nasze ostat­nie spo­tka­nie. Pra­co­wa­li­śmy ze sobą wie­lo­krot­nie. Począt­kowa nie­chęć zamie­niła się, jeśli nie w sym­pa­tię, to w tole­ran­cję słu­żącą waż­niej­szej spra­wie niż for­so­wa­nie wła­snych racji. Gdyby te osoby chciały jed­nak o sobie powie­dzieć, zawsze mogą to zro­bić. Chcę też unik­nąć sytu­acji, w któ­rej sama znaj­do­wa­łam się wie­lo­krot­nie. Kiedy byłam rzecz­ni­kiem rządu, czę­sto o sobie czy­ta­łam. Wymie­niano mnie z imie­nia i nazwi­ska. Osoby, które słu­żyły za źró­dło infor­ma­cji (choć naj­czę­ściej były to opi­nie a czę­sto i kłam­stwa), pozo­sta­wały ano­ni­mowe. Poza tym ocena fak­tów zawsze będzie subiek­tywna, bo moja. Uczest­nicy opi­sy­wa­nych wyda­rzeń mają prawo do wła­snej. Przed­sta­wie­nie ich w spo­sób nie­ano­ni­mowy to prawo by im odbie­rało.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: