Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cała prawda o zwierzętach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Cała prawda o zwierzętach - ebook

Naćpane leniwce, usychające z miłości hipopotamy i inne opowieści z dzikiej strony dzikiej przyrody.

"Liczne podróże Cooke, jej praca badawcza i wspaniałe poczucie humoru sprawiają, że Cała prawda o zwierzętach to fascynujący współczesny bestiariusz". Seattle Times

Zaskakująca prawda o zwierzętach to genialna opowieść o świecie przyrody. W rolach głównych występują tu między innymi chore z miłości hipopotamy, naćpane leniwce i żaby w pantalonach z tafty.Rzymianie opisywali hipopotama jako ziejącego ogniem konia rzecznego, który pocił się krwią. Zianie ogniem było oczywiście czystą fantazją, natomiast krwawy pot – czyli czerwoną wydzielinę sączącą się z jego skóry – rzeczywiście mogli widzieć i skojarzyli to zjawisko ze starodawną sztuką upuszczania krwi.Historia obfituje w podobne opowieści o zwierzętach, wymyślone przez najinteligentniejszych i najbardziej wpływowych ludzi, począwszy od Arystotelesa aż po Disneya. Oglądając filmik o baraszkujących małych pandach czy zdjęcia pingwinów „trzymających się za ręce”, często dokonujemy projekcji własnych wartości na zwierzęta – niewinności, wstrzemięźliwości, pracowitości. I wolimy nie myśleć o tym, że łosie są pijakami, a pingwiny notorycznymi cudzołożnikami.W Zaskakującej prawdzie o zwierzętach zoolog Lucy Cook obnaża wiele mitów – że węgorze powstają z piasku, jaskółki hibernują pod wodą, a niedźwiedzice rodzą bezkształtne bryłki, z których potem wylizują kształt misia – dowodząc, że legendy, które tworzymy, ujawniają zdumiewająco wiele o nas samych.Ludzie udali się na Księżyc i odkryli bozon Higgsa, ale jeśli chodzi o zrozumienie zwierząt, wciąż mamy przed sobą długą drogę. Lucy Cooke zabiera nas w podróż po świecie, by pokazać nam ciekawostki w rodzaju kolumbijskiego kastratora hipopotamów czy chińskiego handlarza porno pandy ­- wszystko po to, aby odkryć tajemnice i często zabawne lub dziwne przyzwyczajenia przedstawicieli królestwa zwierząt.

"Zabawna i fascynująca, ta książka zmieni sposób, w jaki postrzegasz przyrodę."

Bustle

"Niewiarygodnie wciągająca. "

Bill Bryson

"Odkrywcza i bardzo śmieszna! "

Chris Packham

"Wielka wiedza i genialne poczucie humoru."

Richard Dawkins

"Bogactwo faktów… Autorce należą się dodatkowe punkty za piękny styl i niezwykły polot. "

(James Marriott, „The Times”)

"Genialna lektura – świetnie napisana, starannie udokumentowana, pełna wiedzy naukowej podanej w formie zabawnych dygresji. Prawdę mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem, czytając literaturę faktu. "

(William Hartston, „Daily Express”)

"Cudowna od początku do końca. Któż mógłby się oprzeć autorce dowodzącej, że pingwiny od lat mydlą nam oczy i że nie są wcale uroczymi i towarzyskimi stworzeniami, lecz patologicznie niesympatycznymi nekrofilami?"

(John Crace, „Guardian”)

Lucy Cooke doktor zoologii po Uniwersytecie Oksfordzkim, na którym studiowała pod opieką Richarda Dawkinsa, jest prezenterką telewizyjną i autorką nagradzanych programów. Zaczynała karierę, pracując przy produkcji seriali komediowych, ale zdobyła sławę, prowadząc i produkując najlepsze programy przyrodnicze w BBC, ITV i National Geographic.

Pisze również artykuły do „The Telegraph” i „Huffington Post”. Jej poprzednia publikacja, ilustrowana książeczka na temat leniwców, była bestsellerem „New York Timesa”. Nazywana jest wschodzącą gwiazdą historii naturalnej i następczynią Davida Attenborough.

Uwielbia podróże i przygody i ma słabość do niektórych z najdziwniejszych i najbardziej niezrozumianych zwierząt na planecie. Kiedyś przez 6 miesięcy podróżowała samotnie po Ameryce Południowej, szerząc wiedzę na temat groźby wyginięcia płazów na świecie, a także założyła Towarzystwo Wsparcia Leniwców, aby promować lepsze zrozumienie swojej "zwierzęcej muzy". Lucy mieszka na walizkach, ale sporo czasu spędza też w Londynie i Hastings w Wielkiej Brytanii.

Kategoria: Biologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-184-3
Rozmiar pliku: 4,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wprowadzenie

Jak to w ogóle możliwe, że leniwiec nadal żyje, choć jest takim nieudacznikiem?

Jako zoolog i założyciel Towarzystwa Przyjaciół Leniwców podobne pytania słyszę bardzo często. Czasami określenie „nieudacznik” zostaje doprecyzowane – nieodmiennie przymiotnikami takimi jak leniwy, głupi i powolny. Nierzadko pytaniu towarzyszy łaskawe objaśnienie: „Myślałem/łam, że w ewolucji chodzi o przetrwanie najsilniejszych”, wygłoszone z nutą rozbawienia albo, co gorsza, lekceważenia właściwego dla gatunku wyższego.

Zawsze biorę wtedy głęboki wdech i z największym opanowaniem, na jakie mnie stać, wyjaśniam, że leniwce wcale nie są nieudacznikami. Prawdę mówiąc, są jednymi z najciekawszych tworów selekcji naturalnej, a do tego funkcjonują w sposób wprost fenomenalnie efektywny. Być może poruszanie się po koronach drzew w tempie nieco szybszym niż ślimacze, hodowanie glonów oraz bakterii w sierści i wypróżnianie się raz na tydzień nie odpowiadają waszym standardom ambitnego życia, ale też to nie wy musicie przetrwać w wybitnie rywalizacyjnym środowisku dżungli Ameryki Środkowej i Południowej – a w tym leniwce są prawdziwymi mistrzami.

Kluczem do zrozumieniu prawdy na temat zwierząt jest kontekst.

Niezwykła wytrzymałość leniwców bierze się właśnie z ich letargicznej natury. Dzięki całej gamie nietypowych cech adaptacyjnych udoskonalanych przez wiele tysięcy lat stanowią niedościgniony wzór energooszczędności, godzien najbardziej utalentowanego i ekscentrycznego wynalazcy. Nie będę się tutaj wdawała w szczegóły – możecie dowiedzieć się wszystkiego o innowacyjnym, wywróconym do góry nogami życiu leniwców w rozdziale trzecim. Powiem tylko, że ja zawsze stawiam na czarnego konia.

Kocham leniwce. Jak tu nie kochać zwierzaka, który ma wrodzoną potrzebę przytulania i uśmiech na stałe przyklejony do mordki?

Uświadomiwszy sobie, jak skutecznie została zszargana reputacja leniwców, poczułam się zobligowania do założenia Towarzystwa Przyjaciół Leniwców (nasze motto: „Szybkość jest przereklamowana”). Prowadziłam wykłady na różnych sympozjach i w szkołach, ujawniając zaskakującą prawdę na temat tych bezwzględnie oczernianych stworzeń. Demaskowałam antyleniwcową kampanię oszczerstw, sięgającą wstecz aż do koterii szesnastowiecznych badaczy, którzy posunęli się do nazwania tych spokojnych, pacyfistycznych wegetarian „najgłupszymi zwierzętami żyjącymi na Ziemi”. Pomysł na książkę zrodził się właśnie z tych wykładów oraz z potrzeby oddania sprawiedliwości – nie tylko leniwcom, lecz także innym szkalowanym zwierzętom.

Mamy w zwyczaju postrzegać królestwo zwierząt przez pryzmat naszej własnej dość ograniczonej egzystencji. Nadrzewny styl życia leniwców jest wystarczająco nietypowy, by uczynić z tych roślinożerców jedne z najbardziej niezrozumianych stworzeń na świecie, ale nie są niestety w tej kategorii odosobnione. Życie przybiera miriady różnych niezwykłych form i nawet najprostsze z nich wymagają kompleksowego zrozumienia.

Ewolucja pozwoliła sobie na kilka przednich żartów, z pozornie absolutnym brakiem logiki kształtując niewiarygodne stworzenia i pozostawiając zdecydowanie za mało wskazówek wyjaśniających jej motywy. Ssaki takie jak nietoperz, które chcą być ptakami. Ptaki takie jak pingwin, które chcą być rybami. I ryby takie jak węgorz, których enigmatyczny cykl życiowy i ukryte gonady stały się przyczyną trwających od dwóch tysięcy lat poszukiwań, doprowadzających ludzi do granic możliwości – a współcześni naukowcy nadal stoją na krawędzi tej przepaści. Zwierzęta nie zdradzają swoich sekretów zbyt łatwo.

* * *

Zastanówmy się choćby nad strusiem. W lutym roku 1681 brytyjski erudyta sir Thomas Browne napisał list do swojego syna Edwarda, medyka na dworze królewskim, z prośbą o dość nietypową przysługę. Edward wszedł w posiadanie strusia pochodzącego ze stada podarowanego królowi Karolowi II przez króla Maroka. Sir Thomas, zapalony przyrodnik zafascynowany tym zagranicznym ptakiem, chciał, by syn przekazał mu informacje o jego zwyczajach. Czy jest czujny jak gęś? Czy uwielbia szczaw, ale wzdraga się przed liśćmi laurowymi? I czy je żelazo? Odpowiedź na ostatnie pytanie, jak podpowiedział synowi, najłatwiej uzyskać, zawijając metal w ciasto – niczym żelazny pasztecik – bo „struś może nie podjąć go sauté”.

Ta zoologiczna wymiana przepisów miała naukowy cel. Browne chciał sprawdzić powszechny mit, według którego struś jest w stanie strawić absolutnie wszystko, łącznie z żelazem. Pewien średniowieczny naukowiec z Niemiec utrzymywał, że struś ma takie upodobanie do solidnego pożywienia, że na kolację spożył „klucz do bram kościelnych i podkowę”. Te egzotyczne ptaki trafiające na europejskie dwory jako podarunki od emirów czy badaczy Afryki natykały się na wiele pokoleń entuzjastycznych przyrodników, którzy zachęcali je do konsumpcji nożyc, gwoździ i całego asortymentu artykułów żelaznych.

Na pierwszy rzut oka podobne eksperymenty wydają się nam kompletnie niedorzeczne, lecz jeśli pogrzebiemy głębiej, okazuje się, że w tym szaleństwie jest pewna (naukowa) metoda. Strusie nie trawią żelaza, ale za to zaobserwowano, że połykają duże, ostre kamienie. Dlaczego? Otóż ten największy ptak na Ziemi wyewoluował dość nietypowo i zwykła dieta złożona głównie z traw i krzewinek jest dla niego trudna do strawienia. W przeciwieństwie do swoich roślinożernych kompanów z afrykańskich równin, żyrafy i antylopy, struś nie ma układu pokarmowego typowego dla przeżuwaczy. Nie posiada nawet zębów. Musi wydzierać włókniste trawy z ziemi za pomocą dzioba, połykać je w całości, a następnie dzięki zgromadzonym w żołądku mięśniowym ostrym kamieniom rozdrabniać łykowaty obiad na bardziej strawne fragmenty. W efekcie potrafi ganiać po sawannie nawet z kilogramem skalnych odłamków w brzuchu. (Naukowcy podnieśli rangę tego zjawiska, nazywając kamienie „gastrolitami”).

I znów okazuje się, że w zrozumieniu strusia ważny jest kontekst. Jednak musimy też brać pod uwagę kontekst dotyczący naukowców, którzy od wieków mozolnie poszukują prawdy na temat zwierząt. Browne jest tylko jednym z wielu członków obsady ekscentrycznych obsesjonatów, których poznacie na kartach tej książki. Znajduje się wśród nich też naukowiec z XVII wieku, który próbował doprowadzić do samorzutnego powstawania ropuch, sadowiąc kaczkę na kupie gnoju (stara receptura na stworzenie życia). Jest też włoski katolicki ksiądz o nazwisku pasującym do czarnego charakteru z Bonda i nieustępujący mu bezwzględnością: Lazzaro Spallanzani w imieniu nauki chwycił parę ostrych nożyc, po to by szyć maleńkie majtki dla badanych przez siebie zwierząt, ale też i po to, by obcinać im uszy.

Obaj stanowili produkt wczesnych dni oświecenia, lecz naukowcy nowożytni również decydowali się na dziwaczne i niestety często chybione metody odkrywania prawdy – tak jak dwudziestowieczny amerykański psychofarmakolog, którego ciekawość pchnęła do upicia stada słoni, skutki czego były dość opłakane, jak można się spodziewać. We wszystkich epokach pojawiali się ekscentryczni eksperymentatorzy i zapewne przybędzie ich jeszcze wielu. My, ludzie, rozszczepiliśmy atom, wylądowaliśmy na Księżycu i odkryliśmy bozon Higgsa, ale jeśli chodzi o zrozumienie zwierząt, to nadal długa droga przed nami.

Fascynują mnie błędy, które dotychczas na tej drodze popełniliśmy, oraz mity, które stworzyliśmy, żeby zapełnić luki w wiedzy. Ujawniają wiele na temat mechaniki odkryć oraz ludzi tych odkryć dokonujących. Kiedy Pliniusz Starszy pisał o tym, że hipopotam wydziela przez skórę szkarłatną ciecz, sięgnął po znane sobie wyjaśnienie z rzymskiej medycyny i uznał, że zwierzę upuszcza krew dla zdrowia. To zrozumiałe: Pliniusz był człowiekiem swoich czasów. Mylił się, ale prawda na temat czerwonej wydzieliny hipka jest równie niezwykła jak dawny mit – i w rzeczy samej związana z samoleczeniem.

Podczas autopsji największych mitów dotyczących zwierząt często ujawnia się urocza logika, która przenosi nas w czasy cudownej naiwności, gdy niewiele było wiadomo, za to wszystko było możliwe. Dlaczego, u licha, ptaki nie miałyby migrować na Księżyc, hieny zmieniać płci wraz z porą roku, a węgorze rodzić się samorzutnie z mułu? Zwłaszcza że prawda, jak się przekonamy, jest równie niewiarygodna.

Najbardziej absurdalne idee pojawiły się w średniowieczu po upadku Imperium Rzymskiego, kiedy to raczkujące jeszcze nauki przyrodnicze zostały zawłaszczone przez chrześcijaństwo. Nastały złote czasy bestiariuszy. Te wczesne kompendia na temat królestwa zwierząt obfitowały w bogate ilustracje i sumienne opisy egzotycznych bestii, począwszy od wróbli wielbłądzich (strusie), przez wielbłądy lamparcie (żyrafy), po biskupy morskie (pół-ryba, pół-mnich i pełnia fantazji). Niestety bestiariusze nie były owocem wnikliwych badań nad życiem zwierząt. Zamiast tego wszystkie czerpały pełnymi garściami z jednego źródła: manuskryptu z IV wieku zatytułowanego Fizjolog, który łączył folklor ze szczątkami faktów oraz wielką dozą religijnych alegorii. Fizjolog stał się średniowiecznym odpowiednikiem popularnego bestsellera (w owych czasach wyprzedzała go tylko Biblia), który przetłumaczono na kilkanaście języków, szerząc absurdalne informacje od Etiopii po Islandię.

W średniowieczu panowało powszechne przekonanie, że każde stworzenie lądowe ma swój odpowiednik w morzu: koń i konik morski, lew i lew morski, biskup i… biskup morski. Ten rybi duszpasterz, opisany przez Konrada von Gesnera w Historiae animalium (1558), podobno był widziany u wybrzeży Polski (choć wygląda raczej, jakby zszedł prosto z planu serialu Dr Who).

Bestiariusze to cudownie sprośna lektura, pełna wzmianek o seksie i grzechu, zapewne wywołujących rumieńce u mnichów, którzy kopiowali je i ilustrowali dla kościelnych bibliotek. Opowiadały o niezwykłych stworzeniach: łasicy, zapładnianej przez pysk, ale rodzącej przez ucho; bizonie (czy „bonnaconie”, jak go wówczas nazywano), który stawiał opór myśliwym, puszczając bąki „tak odrażające, że polujący zmuszeni byli wycofać się w pomieszaniu” (któż tego nie zna); i jeleniu, którego przyrodzenie czasami odpada w rezultacie zbyt wielkiego rozpasania cielesnego. Sporo lekcji można było przekazać parafialnej trzódce w takich opowieściach. W końcu Bóg dał życie wszystkim stworzeniom, a tylko jedno – człowiek – straciło niewinność. W oczach skrybów królestwo zwierząt służyło jako źródło morałów. Zatem zamiast pytać, czy w opisach zawartych w Fizjologu jest choćby źdźbło prawdy, doszukiwali się w zwierzętach cech ludzkich, a w ich zachowaniach zakodowanych przez Boga pouczających alegorii.

Dlatego też niektóre zwierzęta przedstawiane w bestiariuszach wręcz trudno rozpoznać. Na przykład słonie wychwalano za to, że są wyjątkowo cnotliwymi i mądrymi bestiami, tak „łagodnymi i pokornymi”, że przypisywano im nawet posiadanie własnego systemu religijnego. Powiadano, że cechuje je „zapiekła nienawiść” do myszy, a równocześnie miłość do ojczyzny tak głęboka, że na samą myśl o niej oczy robią im się mokre od łez. Jeśli zaś chodzi o związki, to zachowywały „największą czystość”, pozostając wierne swoim partnerom przez całe życie – a było to życie bardzo długie, bo trwające nawet trzysta lat. Cudzołóstwo budziło w nich taki wstręt, że wymierzały karę, jeśli kogoś na nim przyłapały. Wszystko to mocno by zadziwiło przeciętnego słonia, który jest stworzeniem zdecydowanie poligynicznym.

* * *

Potrzeba doszukiwania się ludzkich cech w zwierzętach i obarczania ich osądami moralnymi pokutowała również w bardziej oświeconych czasach. Prawdopodobnie największym grzesznikiem w tej dziedzinie, a równocześnie największą gwiazdą w tej książce, jest słynny francuski przyrodnik Georges-Louis Leclerc, hrabia Buffon. Ten napuszony arystokrata był czołową postacią rewolucji naukowej, która, co paradoksalne, dążyła do wydobycia nauk przyrodniczych z cienia Kościoła. Jednakże jego imponująca czterdziestoczterotomowa encyklopedia to zabawnie świętoszkowate dzieło, które dzięki kwiecistemu stylowi – właściwemu większości publikacji naukowych z tamtego okresu – czyta się bardziej jak powieść romantyczną niż rozprawę naukową. Miażdżące opinie o zwierzętach, których zwyczajów hrabia nie aprobował, jak na przykład naszego przyjaciela leniwca („najniższa forma życia” według francuskiego arystokraty), są równie nietrafione jak napuszone zachwyty nad stworzeniami, które podziwiał. Jednym z jego ulubionych zwierzaków był bóbr, nad którego pracowitością się rozpływał, przez co z wielkiego Buffona staje się zwykłym bufonem w oczach osób znających prawdę.

Takie antropomorficzne ciągoty utrzymują się aż po dziś dzień. Na przykład pandy swoim uroczym wyglądem budzą w ludziach nieodpartą potrzebę opieki, która mocno zaciemnia ich osąd. Wolimy wierzyć, że to niezdarne, nieśmiałe misiaczki, które nie przeżyłyby bez naszej opieki, a nie doświadczone w sztuce przetrwania zwierzęta, potrafiące mocno gryźć i uwielbiające ostry grupowy seks.

Studiowałam zoologię na początku lat dziewięćdziesiątych pod okiem wielkiego ewolucjonisty i biologa dra Richarda Dawkinsa, od którego nauczyłam się opartej na genetycznych relacjach pomiędzy gatunkami metody myślenia o świecie, wyjaśniającej, jak stopień pokrewieństwa wpływa na zachowania. Część tej wiedzy zdezaktualizowała się już dzięki najnowszym odkryciom, które dowodzą, że sposób odczytywania genomu na poziomie komórkowym jest co najmniej tak ważny jak jego budowa (co wyjaśnia, dlaczego możemy dzielić siedemdziesiąt procent DNA z jelitodyszcem, a mimo to być znacznie zabawniejszymi kompanami podczas kolacji). Wspominam o tym, ponieważ chcę podkreślić, iż każde pokolenie – moje również – uważa, że wie o zwierzętach więcej od swoich poprzedników, a mimo to myli się równie często. Większość zoologii to jedynie poparte nauką przypuszczenia.

Dzięki współczesnym rozwiązaniom technologicznym snucie przypuszczeń idzie nam teraz znacznie lepiej. Jako producentka i autorka filmów przyrodniczych dużo podróżuję po świecie i mam zaszczyt spotykać się z oddanymi naukowcami poszukującymi prawdy na przodkach kopalni odkryć. Poznałam człowieka badającego IQ zwierząt w Maasai Mara, sprzedawcę porno z pandami w Chinach, angielską wynalazczynię „tyłkomierza” dla leniwców (naprawdę ma zastosowanie naukowe) i szkockiego autora pierwszego na świecie słownika szympansów. Goniłam pijanego łosia, próbowałam „jąder” bobra, piłam afrodyzjak z żaby, skakałam z klifu, by latać z sępami, i usiłowałam powiedzieć kilka słów po hipopotamiemu (choć nie wszystkie naraz). Te doświadczenia otworzyły mi oczy na wiele zaskakujących faktów, a także na stan wiedzy o zwierzętach. W tej książce chcę podzielić się tym, czego się dowiedziałam, zebrać wszystkie największe nieporozumienia, pomyłki i mity, które stworzyliśmy na temat królestwa zwierząt, niezależnie od tego, czy odpowiada za nie wielki filozof Arystoteles, czy hollywoodzcy następcy Walta Disneya, i opisać moją własną menażerię stworzeń niezrozumianych.

Zatem otwórzcie umysły na te niesamowite opowieści, ale nie oczekujcie, że wszystkie będą prawdziwe.Arystoteles miał poważny problem z węgorzami. Niezależnie od tego, ile by ich pokroił, nie potrafił odkryć ich płci. Wszystkie inne ryby, które badał w swoim laboratorium na wyspie Lesbos, miały łatwo dostrzegalne (a często całkiem smakowite) komórki jajowe oraz widoczne, choć wewnętrzne, jądra. Tymczasem węgorz wydawał się zupełnie pozbawiony płci. Zatem kiedy zaczął go opisywać w swoim pionierskim almanachu przyrodniczym z IV wieku p.n.e., ten najbardziej metodyczny z przyrodników zmuszony był uznać, że węgorz „nie powstaje w rezultacie spółkowania ani zapłodnienia ikry”, lecz rodzi się „z trzewi ziemi”, samoistnie wyłaniając się z mułu. Uznał, że forma larwalna, którą spotyka się w mokrym piasku, to embriony węgorzy powstające wprost z ziemi.

Arystoteles był ojcem zoologii oraz pierwszym prawdziwym naukowcem, prowadził badania nad setkami stworzeń, ale nie dziwię się, że węgorze go przechytrzyły. Te oślizgłe osobniki wyjątkowo dobrze strzegą swoich tajemnic. Pomysł, że powstają wprost z ziemi, brzmi fantastycznie, ale nie bardziej niż prawda, skoro tak zwane słodkowodne węgorze europejskie, Anguilla anguilla, zaczynają życie jako jajeczko zawieszone w głębinach podwodnego lasu na Morzu Sargassowym, czyli w najgłębszym, najbardziej zasolonym zakątku Atlantyku. Ten okruch życia nie większy niż ziarnko ryżu rozpoczyna trwającą prawie trzy lata odyseję do europejskich rzek, podczas której przechodzi transformację tak radykalną, jakby mysz zmieniała się w łosia. Żyje całe dziesięciolecia w słodkowodnym mule, gromadząc tłuszcz tylko po to, by powtórzyć wyczerpującą podróż, przepłynąć sześć tysięcy kilometrów z powrotem do mrocznego oceanicznego łona, odbyć tarło w ciemnych zakamarkach uskoku kontynentalnego, a następnie umrzeć.

Fakt, że węgorze osiągają dojrzałość płciową dopiero po czwartej finalnej metamorfozie na samym końcu swojego wybitnie dziwacznego cyklu życiowego, znacznie utrudnił odkrycie tajemnicy ich pochodzenia i nadał im mityczny status. Przez całe stulecia rozwiązanie tej zagadki doprowadzało do konfliktów międzynarodowych, zapędzało ludzi w najdalsze zakątki mórz i dręczyło najwybitniejsze umysły w historii zoologii, które współzawodniczyły ze sobą w wymyślaniu szalonych teorii na temat genezy węgorzy. Jednak choćby nie wiadomo jak były one dziwaczne, nie dorównywały prawdziwej historii słodkowodnych węgorzy europejskich, która daleka jest od zwyczajności. Dość wspomnieć o nazistach, którzy je głodzili, o ludziach ogarniętych obsesją na punkcie ich gruczołów płciowych, o uzbrojonych rybakach, o najsłynniejszym psychoanalityku na świecie – i o mnie.

* * *

Kiedy miałam siedem lat, sfiksowałam na punkcie węgorzy. Tato wkopał w grządkę w naszym ogrodzie starą wiktoriańską wannę i przekształcenie tego służącego ludziom do ablucji zbiornika w idealny wodny ekosystem szybko stało się moją główną pasją. Byłam dziwnym dzieckiem i traktowałam tę misję niezwykle poważnie. Co niedziela ojciec towarzyszył mi w wyprawach do kanałów na mokradłach Romney, gdzie spędzałam szczęśliwe godziny, intensywnie poszukując wszelkich form życia za pomocą prowizorycznego podbieraka, który tato skonstruował dla mnie ze starych firanek. Pod koniec dnia wracaliśmy triumfalnie, ogarnięci zapałem niczym wiktoriańscy badacze, a nasza wodna zdobycz chlupotała na pace małego wiekowego pikapa, gotowa do identyfikacji i zamieszkania w królestwie mojej wanny. Stworzenia przybywały dwójkami: żaby śmieszki, traszki zwyczajne, chrząszcze wodne i nartniki dołączały do towarzystwa w zbiorniku. Ale nie węgorze. Wyławiałam je za pomocą niezawodnej sieci, lecz próba przeniesienia ich śliskich ciał do wiadra przypominała trzymanie wody w dłoniach. Za każdym razem, gdy któregoś łapałam, on wyślizgiwał mi się, uciekając lądem – bardziej jak wąż niż ryba wyjęta z wody. Złapanie tych nieuchwytnych stworzeń stało się moim Świętym Graalem.

Nie wiedziałam jednak, że gdyby moja misja się powiodła, węgorze zakończyłyby miłą imprezę w sadzawce, pożerając wszystkich pozostałych gości. Słodkowodną fazę swego życia spędzają bowiem niczym zawodowi bokserzy wagi ciężkiej, nabierając masy przed mistrzowską walką i przygotowując się do długiej podróży powrotnej do Morza Sargassowego na tarło. W tym celu gotowe są pożreć wszystko, co się rusza – w tym siebie nawzajem. Ich nienasycony apetyt w pełnej krasie ujawnił się podczas makabrycznego eksperymentu przeprowadzonego przez parę francuskich naukowców w Paryżu pod koniec lat trzydziestych ubiegłego wieku. Badacze umieścili w zbiorniku wodnym tysiąc osobników tak zwanej formy montee – młodych szklistych węgorzy długości około ośmiu centymetrów. Karmili je codziennie, ale mimo to rok później pozostało już tylko siedemdziesiąt jeden ryb, tyle że trzykrotnie dłuższych. Po trzech miesiącach tego, co lokalny dziennikarz opisał jako „codzienne sceny kanibalizmu”, pozostał jeden zwycięzca: samica długości jednej trzeciej metra. Żyła przez następne cztery lata samotnie, dopóki nie została przypadkowo zagłodzona przez nazistów, którzy odcięli jej dostawę robaków podczas okupacji Paryża.

Powyższa koszmarna historia byłaby wstrząsem dla minionych pokoleń przyrodników, którzy uważali węgorze za łagodnych wegetarian ze szczególną słabością do groszku – podobno często opuszczały swój wodny świat, by szukać ulubionych warzyw strączkowych na lądzie. Takie relacje zawdzięczamy dominikańskiemu mnichowi Albertowi Magnusowi, który w swoim dziele De Animalibus z XIII wieku odnotował: „Węgorz wychodzi również na ląd porą nocną, by posilać się groszkiem, fasolą i soczewicą”. Hipisowska dieta nadal obowiązywała węgorze w roku 1893, kiedy to Historia ryb skandynawskich (A History of Scandinavian Fishes) wzbogaciła „obserwacje” mnicha o rozkoszne efekty dźwiękowe. Otóż węgorze wtargnęły na dobra hrabiny Hamilton, by pochłaniać strączkowe z „mlaskaniem przypominającym odgłos wydawany przez małe prosięta, ssące mleko matki”. Choć węgorzom hrabiny wdowy wyraźnie brakowało dobrych manier, należały jednak do wybrednej ławicy, która „pożywiała się wyłącznie miękką, soczystą skórką”, a resztą gardziła. Prawdą jest, że węgorze mogą przeżyć nawet dwie doby poza wodą dzięki pokrytej śluzem, oddychającej skórze – cecha przystosowawcza, która pozwala im zmieniać zbiorniki w poszukiwaniu wody podczas suszy – to jednak doniesienia o ich mlaskających, podkradających groszek przodkach były zupełnym urojeniem.

Łakome lata okresu słodkowodnego skutkują imponującą zmianą w rozmiarach węgorzy, choć nie jest ona tak ogromna, jak chcieliby nam wmówić starożytni przyrodnicy. Wszyscy znamy niestworzone opowieści o „taaaakiej rybie”. Znakomity rzymski przyrodnik Pliniusz Starszy zapewniał w swoim wielkim dziele Historia naturalna, że węgorze w rzece Ganges dorastają do długości „trzydziestu stóp”, czyli dziewięciu metrów, co jest śmiałą przesadą nawet w tej słynącej z kłamstw dyscyplinie. Izaak Walton, autor siedemnastowiecznej biblii wędkarzy zatytułowanej Wędkarz doskonały (The Compleat Angler), okazał nieco większą powściągliwość, opisując węgorza złowionego w przepływającej przez Peterborough rzece, który jego zdaniem mierzył „jard i trzy czwarte”, to znaczy około stu sześćdziesięciu centymetrów. Walton gotów był zgasić wszelkich niedowiarków, dodając, może nieco zbyt spiesznie: „Jeśli mi nie wierzycie, możecie go zobaczyć w kawiarni przy King Street w Westminster” (gdzie zapewne radośnie sączył cappuccino i raczył klientów opowieściami o swoich młodzieńczych przygodach na morzach i oceanach).

Bardziej miarodajne pomiary podał dr Jorgen Nielsen z Muzeum Zoologicznego w Kopenhadze, który zbadał zwłoki węgorza z wiejskiego stawu w Danii i przekazał Tomowi Fortowi, autorowi Księgi węgorzy (The Book of Eels), że ten rekordowy okaz osiągnął długość stu dwudziestu pięciu centymetrów. Niestety oślizgły potwór zmarł przedwcześnie, kiedy właściciel stawu przydybał go na zakusach na jego ukochane ozdobne kaczki i skutecznie potraktował łopatą.

Węgorz w almanachu ryb Adriaena Coenena (1577) to prawdziwy potwór mierzący „dwanaście metrów” (od relacji rzymskiego przyrodnika Pliniusza Starszego najwyraźniej urósł kolejne trzy metry).

Węgorze, które ja łapałam, były znacznie mniejsze – niewiele dłuższe i grubsze od ołówka. Niewątpliwie rozpoczynały dopiero etap życia w słodkich wodach, który może trwać od sześciu miesięcy aż do trzydziestu lat. Zdarzały się i takie, które żyły nawet dłużej. Szwedzki okaz, samica o imieniu Putte, złapana w formie montee w pobliżu Helsingborga w roku 1863 i trzymana w miejscowym akwarium, zmarła w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat. Jej śmierć była szeroko relacjonowana w mediach, a rekordowy wiek zaskarbił jej uwagę i nadał status celebrytki, zazwyczaj nieosiągalny dla długiej, oślizgłej ryby.

Takie wiekowe węgorze zazwyczaj nie miały szansy na powrotną migrację do morza ze względu na to, że były trzymane w niewoli, często jako zwierzątka domowe. Może się wydawać, że węgorz to dość niekonwencjonalny kandydat na pupila – niezbyt wdzięczny w zakresie przytulania – ale rzymski mówca Kwintus Hortensjusz podobno bardzo opłakiwał śmierć swojego węgorza, którego „miał długo i kochał głęboko”. Wszystko to sprawia, że czuję niejaką ulgę, iż nie udało mi się nigdy złapać węgorza, z którym mogłabym nadal być związana.

Słodkowodna faza życia węgorzy może być długa i żarłoczna, ale jest tylko jedną z wielu (choć jedyną jasną dla mnie oraz innych przyrodników na przestrzeni wieków). Niestety nie oferuje ona żadnych wskazówek dotyczących pozostałych faz jego cyklu życiowego – narodzin, rozmnażania i śmierci – których tajemnice skrywa morze. Ponadto węgorz przybiera na każdym etapie tak nieprawdopodobnie różne formy, że wywołały one trwające około dwóch tysięcy lat międzynarodowe śledztwo w poszukiwaniu jego tajemniczych gruczołów rozrodczych.

* * *

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.„Niewiarygodnie wciągająca”.

Bill Bryson

„Odkrywcza i bardzo śmieszna!”

Chris Packham

„Wielka wiedza i genialne poczucie humoru”.

Richard Dawkins

„Bogactwo faktów (…). Autorce należą się dodatkowe punkty za piękny styl i niezwykły polot”.

James Marriott, The Times

„Genialna lektura – świetnie napisana, starannie udokumentowana, pełna wiedzy naukowej podanej w formie zabawnych dygresji. Prawdę mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem, czytając literaturę faktu”.

William Hartston, Daily Express

„Cook zmienia naszą opinię o wielu mylnie ocenianych zwierzętach, zdradzając mnóstwo zadziwiających faktów, które są dużo ciekawsze od fikcji”.

Scientific AmericaN

„Dowcipna i fascynująca, ta książka zmieni wasz sposób patrzenia na dziką naturę”.

Bustle

„Przepełniona wiedzą i ukazująca prawdę opowieść o świecie zwierząt (…). Niemalże każda strona zawiera zaskakujące wiadomości. Cooke bardzo się przyłożyła, by móc przekazać nam wszystkie te informacje – zjeździła cały świat, żeby na własne oczy zobaczyć opisywane zwierzęta, i zgłębiła mnóstwo nieznanych dzieł przyrodniczych (…). To porywająca kombinacja solidnej wiedzy, genialnego poczucia humoru i głębokiej miłości do zwierząt, która pozwala jej w przekonujący sposób bronić nawet tak szkalowanych stworzeń jak sępy. Chwilami zaskakuje, chwilami stawia włosy dęba na głowie, ale przede wszystkim w wesoły sposób przypomina, jak przedziwny jest ten nasz świat”.

Daily Mail

„Tempo jest szybkie, styl lekki, a dzięki jej dogłębnej wiedzy czytelnicy mogą osiągnąć wyżyny zachwytu”.

New York Times Book Review

„Okazuje się, że historia zoologii mówi tyle samo prawdy o ludzkich fobiach, co o zwierzętach, którymi się zajmuje. Ta książka pogłębia wiedzę czytelników na oba tematy”.

Science News

„Cała prawda o zwierzątach Lucy Cooke jest cudowna od początku do końca. Któż mógłby się oprzeć autorce dowodzącej, że pingwiny od lat mydlą nam oczy i że nie są wcale uroczymi i towarzyskimi stworzeniami, lecz patologicznie niesympatycznymi nekrofilami?”

John Crace, Guardian
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: