Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Caryca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 sierpnia 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Caryca - ebook

Kochanka, matka, morderczyni. Pierwsza kobieta, która samodzielnie władała Rosją.

Z nieprawego łoża, biedna, ale uderzająco piękna Marta w wieku piętnastu lat zostaje sprzedana na służbę. Tam w akcie desperacji popełnia zbrodnię i musi uciekać. Dziewczynę porywa nurt wielkiej wojny północnej. Kiedy pracuje jako praczka w obozie wojskowym, wpada w oko carowi. Namiętny i obdarzony żelazną wolą Piotr Wielki pragnie zmienić konserwatywne rosyjskie carstwo w nowoczesne zachodnie imperium. Dzięki sprytowi, odwadze i ambicji uboga dziewczyna staje się Katarzyną I. Lecz drogo ją to kosztuje.

Kiedy Piotr umiera, imperium zostaje bez dziedzica, a Rosji grozi chaos. Pustkę tę wypełnia ona – kobieta, która stała u boku cara przez dziesięciolecia: równie ambitna, bezwzględna i namiętna co on.

Od rozrywek rozpustnej arystokracji, poprzez pachnące kadzidłem rytuały Kościoła prawosławnego aż po horror sal tortur – cały oszałamiający i niebezpieczny świat imperialnej Rosji staje przed oczami jak żywy. Caryca to opowieść o wyjątkowej kobiecie, która, sięgając po władzę, zmieni rosyjskie imperium.

 

Sprawia, że „Gra o tron” wydaje się bajką dla dzieci.

Daisy Goodwin

Olśniewająca i precyzyjna niczym zdobione klejnotami i emalią dzieła Fabergégo... świeża i elegancka powieść historyczna przepleciona emocjami i wigorem.

Adriana Trigiani, autorka cyklu o Valentine Roncalli 

Miłość, seks i lojalność kontra wojna, intryga i zdrada tworzą malowniczą opowieść, równie egzotyczną i potężną jak osiemnastowieczna Rosja. Świetnie oddane tło historyczne i piękny język tworzą powieść idealną.

Nancy Goldstone, autorka powieści Królowe rywalki

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66500-22-8
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis po­sta­ci

Ro­dzi­na Pio­tra Wiel­kie­go

Piotr Wiel­ki, car i im­pe­ra­tor Wszech­ru­si; zna­ny ta­kże jako Piotr Alek­sie­je­wicz Ro­ma­now, ba­tiusz­ka car, Piotr I

Mar­ta Skow­ro­ńska, ko­chan­ka, a pó­źniej żona Pio­tra Wiel­kie­go; zna­na ta­kże jako Ka­ta­rzy­na Alek­sie­jew­na, Ka­te­ri­nusz­ka, ca­ry­ca i im­pe­ra­to­ro­wa Wszech­ru­si

Eu­do­kia, pierw­sza żona Pio­tra, mat­ka Alek­se­go, była ca­ry­ca

ca­re­wicz Alek­sy, syn Pio­tra i jego pra­wo­wi­ty dzie­dzic

Szar­lo­ta Kry­sty­na Zo­fia Brunsz­wik, żona Alek­se­go

Pie­trusz­ka, syn Alek­se­go i Szar­lo­ty

ca­rów­na Anna, ca­rów­na Elżbie­ta i ca­rów­na Na­ta­lia, cór­ki Pio­tra i Ka­ta­rzy­ny

Je­ka­te­ri­na, cór­ka Pio­tra i Ka­ta­rzy­ny

Piotr Pio­tro­wicz, zwa­ny Pie­trusz­ką, wy­bra­ny przez Pio­tra Wiel­kie­go na na­stęp­cę, syn jego i Ka­ta­rzy­ny

re­gent­ka Zo­fia, przy­rod­nia sio­stra Pio­tra

car Iwan, przy­rod­ni brat Pio­tra

ca­ry­ca Pra­sko­wia Iwa­now­na, wdo­wa po Iwa­nie

ca­rów­na Ka­ta­rzy­na Iwa­now­na, ca­rów­na Anna Iwa­now­na, cór­ki Iwa­na, zwa­ne ca­rów­na­mi Iwa­now­ny­mi

ksi­ążę Kur­lan­dii, mąż ca­rów­ny Anny Iwa­now­ny

ksi­ążę Me­klem­bur­gii, mąż ca­rów­ny Ka­ta­rzy­ny Iwa­now­ny

ksi­ążę Holsz­ty­nu, mąż ca­rów­ny Anny, cór­ki Pio­tra i Ka­ta­rzy­ny

Ro­syj­ski dwór car­ski

hra­bia Alek­san­der Da­ni­ło­wicz Mien­szy­kow, ge­ne­rał ar­mii Pio­tra i jego za­ufa­ny przy­ja­ciel, zwa­ny ta­kże Ale­ka­szą

Da­ria Ar­se­nie­wa, szlach­cian­ka, ko­chan­ka, a na­stęp­nie żona Mien­szy­ko­wa

Bar­ba­ra Ar­se­nie­wa, sio­stra Da­rii

Ra­sja Mien­szy­ko­wa, sio­stra Alek­san­dra Da­ni­ło­wi­cza Mien­szy­ko­wa

An­to­nio De­vier, mąż Ra­sji Mien­szy­ko­wej, szef taj­nej słu­żby Pio­tra

Teo­fan Pro­ko­po­wicz, ar­cy­bi­skup No­wo­gro­du, spo­wied­nik Pio­tra

ksi­ążęta Do­łgo­ru­cy, zwo­len­ni­cy syna Alek­se­go, Pie­trusz­ki

Blu­men­trost, Paul­sen i Horn, le­ka­rze Pio­tra

Anna Mons, daw­na nie­miec­ka ko­chan­ka Pio­tra

Wil­helm Mons, jej brat, dwo­rza­nin i ko­cha­nek Ka­ta­rzy­ny

Ma­ria Ha­mil­ton, dama dwo­ru, ko­chan­ka Pio­tra

feld­mar­sza­łek Bo­rys Pio­tro­wicz Sze­re­mie­tiew, głów­ny do­wód­ca Pio­tra

Ali­cja Kra­mer, nie­miec­ka ko­chan­ka Sze­re­mie­tie­wa, pó­źniej dama dwo­ru

hra­bia Piotr An­drie­je­wicz To­łstoj, dwo­rza­nin i za­ufa­ny Pio­tra

Alek­san­dra To­łstoj, sio­stra hra­bie­go Pio­tra An­drie­je­wi­cza To­łsto­ja, dama dwo­ru Ka­ta­rzy­ny

Pa­weł Ja­gu­żyn­ski, szam­be­lan dwo­ru Pio­tra, czło­nek taj­nej rady

An­driej Oster­mann, kanc­lerz Pio­tra

Ja­kow­lew­na, czer­kie­ska słu­żąca Ka­ta­rzy­ny

Boj-baba, pracz­ka, ko­chan­ka Pio­tra

Eu­fro­zy­na, pracz­ka, ko­chan­ka Alek­se­go

An­dre­as Schlüter, mistrz bu­dow­la­ny i ar­chi­tekt, twór­ca Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty

Do­me­ni­co Trez­zi­ni, ar­chi­tekt Sankt Pe­ters­bur­ga

Inf­lan­ty

Kry­sty­na, Fio­dor i Gre­ta, przy­rod­nie ro­dze­ństwo Mar­ty

Ta­nia, ma­co­cha Mar­ty

Wa­syl Gri­go­ro­wicz Pio­trow, ro­syj­ski ku­piec w Wa­łku, któ­ry ku­pił Mar­tę na słu­żącą

Pra­ska­ja, ko­chan­ka Wa­sy­la

Nad­ia, go­spo­dy­ni Wa­sy­la

Olga, słu­żąca Wa­sy­la

Gri­go­rij, sta­jen­ny Wa­sy­la

Ernst i Ka­ro­li­na Glüc­ko­wie, lu­te­ra­ński pa­stor i jego żona

An­ton, Fry­de­ryk i Agne­ta Glück, ich dzie­ci

Jo­hann Tru­bach, szwedz­ki dra­gon, pierw­szy mąż Mar­ty

Eu­ro­pa

król Szwe­cji Ka­rol XII, wróg Pio­tra w wiel­kiej woj­nie pó­łnoc­nej

mar­sza­łek Rehn­skjöld, głów­ny do­wód­ca szwedz­kiej ar­mii

Au­gust Moc­ny, elek­tor sa­ski, so­jusz­nik Pio­tra

Fry­de­ryk Wil­helm, król Prus, król żo­łnierz

król Fran­cji Lu­dwik XIV

król Fran­cji Lu­dwik XV

Jean-Ja­cqu­es Cam­pre­don, fran­cu­ski am­ba­sa­dor w Ro­sji

ksi­ążę Dy­mitr Kan­te­mir z Mo­łda­wii

ksi­ężnicz­ka Ma­ria Kan­te­mir, jego cór­ka, ko­chan­ka Pio­traIn­ter­re­gnum 1725

NIE ŻYJE. MÓJ UKO­CHA­NY MĄŻ, po­tężny car Wszech­ru­si, uma­rł – i to w samą porę.

Tuż przed tym, jak przy­szła po nie­go śmie­rć, Piotr za­żądał, by do sy­pial­ni w Pa­ła­cu Zi­mo­wym przy­nie­sio­no mu pió­ro i pa­pier. Moje ser­ce za­ma­rło. On nie za­po­mniał, po­ci­ągnie mnie ze sobą. Gdy po raz ostat­ni stra­cił przy­tom­no­ść, a ciem­no­ść moc­niej przy­ci­ągnęła go do swej pier­si, pió­ro wy­su­nęło mu się z pal­ców. Czar­ny in­kaust roz­pry­sł się na zbru­dzo­ną po­ściel, czas wstrzy­mał od­dech. Ja­kąż spra­wę chciał za­ła­twić car tym ostat­nim wy­si­łkiem swe­go wiel­kie­go du­cha?

Zna­łam od­po­wie­dź.

Świe­ce w wy­so­kich lich­ta­rzach wy­pe­łnia­ły kom­na­tę ci­ężkim za­pa­chem i mi­go­tli­wym świa­tłem; ich blask spra­wiał, że cie­nie ta­ńczy­ły, a po­sta­ci utka­ne na fla­mandz­kich ar­ra­sach oży­wa­ły. Ich su­ro­we ob­li­cza wy­ra­ża­ły ból i nie­do­wie­rza­nie. Gło­sy lu­dzi, któ­rzy przez całą noc sta­li za drzwia­mi, za­głu­szał lu­to­wy wi­cher, gniew­nie ko­ła­cząc okien­ni­ca­mi. Czas pły­nął po­wo­li, ni­czym oli­wa wy­la­na na wodę. Piotr od­ci­snął się na na­szych du­szach tak, jak jego pie­rścień od­ci­skał się w go­rącym wo­sku. Wy­da­wa­ło się nie­mo­żli­we, by świat nie za­trzy­mał się w swych ko­le­inach, gdy umrze. Mój mąż, naj­sil­niej­sza wola, któ­rej Ro­sja kie­dy­kol­wiek zo­sta­ła pod­da­na, był kimś wi­ęcej niż na­szym wład­cą. Był na­szym lo­sem. I na­dal wy­zna­czał mój.

Dok­to­rzy – Blu­men­trost, Paul­sen i Horn – sta­li w mil­cze­niu wo­kół łoża Pio­tra i wpa­try­wa­li się w nie­go z prze­stra­chem. Po­da­ne od­po­wied­nio wcze­śnie le­kar­stwo za pięć ko­pie­jek mo­gło go ura­to­wać. Dzi­ęki Bogu ko­no­wa­łom za­wsze bra­ko­wa­ło zdro­we­go roz­sąd­ku.

Na­wet nie pa­trząc, czu­łam, że ob­ser­wu­ją mnie Teo­fan Pro­ko­po­wicz, ar­cy­bi­skup No­wo­gro­du, i Alek­san­der Mien­szy­kow. Pro­ko­po­wicz zmie­niał wolę cara w wiecz­no­ść i Piotr wie­le mu za­wdzi­ęczał. Na­to­miast Mien­szy­kow zy­skał swój ma­jątek i swo­je wpły­wy wy­łącz­nie za spra­wą Pio­tra. Co ten mó­wił, gdy ktoś pró­bo­wał szar­gać przy nim na­zwi­sko Alek­san­dra Da­ni­ło­wi­cza, od­no­sząc się do jego po­dej­rza­nych in­te­re­sów? „Mien­szy­kow to Mien­szy­kow, co­kol­wiek by uczy­nił!” – i to ko­ńczy­ło te­mat.

Dok­tor Paul­sen za­mknął oczy cara i skrzy­żo­wał jego ręce na pier­si, ale nie wy­jął z jego dło­ni pa­pie­ru, ostat­niej woli Pio­tra. Te dło­nie, któ­re za­wsze wy­da­wa­ły się za de­li­kat­ne jak na jego wy­so­kie i po­tężne cia­ło, znie­ru­cho­mia­ły, sta­ły się bez­sil­ne. Za­le­d­wie dwa ty­go­dnie temu za­nu­rzał te dło­nie w moje wło­sy i okręcał je so­bie wo­kół pal­ców, wdy­cha­jąc za­pach wody ró­ża­nej i drze­wa san­da­ło­we­go.

– Moja Ka­ta­rzy­no – po­wie­dział, na­zy­wa­jąc mnie imie­niem, któ­re sam mi nadał, i uśmiech­nął się do mnie. – Wci­ąż je­steś pi­ęk­na. Lecz jak będziesz wy­glądać w klasz­to­rze, ogo­lo­na na łyso? Tam­tej­szy chłód zła­mie two­je­go du­cha, choć je­steś sil­na jak koń. Wiesz, że ta bie­dacz­ka Eu­do­kia wci­ąż do mnie pi­sze, bła­ga­jąc o do­dat­ko­we fu­tro? Jak do­brze, że ty nie umiesz pi­sać! – do­dał ze śmie­chem.

Mi­nęło trzy­dzie­ści lat, od­kąd jego pierw­sza żona Eu­do­kia zo­sta­ła wy­sła­na do klasz­to­ru. Wi­dzia­łam ją kie­dyś. W jej oczach pło­nęło sza­le­ństwo, ogo­lo­na gło­wa po­kry­ta była gu­za­mi i kro­sta­mi od chło­du i bru­du. Je­dy­nym to­wa­rzy­stwem Eu­do­kii była gar­ba­ta kar­li­ca, któ­ra po­słu­gi­wa­ła jej w klasz­tor­nej celi. Piotr ka­zał tej nie­szczęsnej isto­cie uci­ąć język, więc na jęki i la­men­ty Eu­do­kii mo­gła od­po­wia­dać je­dy­nie be­łko­tem. Słusz­nie za­kła­dał, że uj­rze­nie Eu­do­kii na­pędzi mi stra­chu do ko­ńca ży­cia.

Przy­klęk­nęłam przy łożu cara, a trzech dok­to­rów wy­co­fa­ło się na skraj kom­na­ty, ni­czym prze­pędzo­ne z pola wro­ny. Nie­szczęsne pta­ki, któ­rych Piotr tak bar­dzo bał się w ostat­nich la­tach swe­go ży­cia. Ogło­sił po­lo­wa­nie na nie w ca­łym im­pe­rium. Chło­pi ła­pa­li je dla na­gro­dy, za­bi­ja­li, sku­ba­li i pie­kli. Nic to ca­ro­wi nie po­mo­gło: w noc­nej ci­szy wid­mo­wy ptak wśli­zgi­wał się przez obi­te ma­te­rią ścia­ny i za­mkni­ęte drzwi car­skiej sy­pial­ni. Jego he­ba­no­we skrzy­dła prze­sła­nia­ły świa­tło, a w ich chłod­nym cie­niu krew na dło­niach Pio­tra ni­g­dy nie wy­sy­cha­ła.

Pal­ce cara wci­ąż nie były pal­ca­mi tru­pa, były mi­ęk­kie i na­dal cie­płe. Na chwi­lę strach i gniew ostat­nich mie­si­ęcy wy­mknęły się z mo­je­go ser­ca jak zło­dziej nocą. Uca­ło­wa­łam dło­nie Pio­tra, wdy­cha­jąc zna­jo­my za­pach ty­to­niu, atra­men­tu, skó­ry i mie­szan­ki per­fum, któ­rą ro­bio­no w Gras­se wy­łącz­nie dla nie­go.

Wy­jęłam pa­pier z jego dło­ni. Ła­two się wy­su­nął, choć z lęku krew stęża­ła mi w ży­łach. Jak­by je po­krył szron, były jak prze­mar­z­ni­ęte ga­łęzie drzew pod­czas nad­ba­łtyc­kiej zimy. Jed­nak wa­żne było, by po­ka­zać wszyst­kim, że tyl­ko ja mam pra­wo to zro­bić – ja, jego żona i mat­ka dwa­na­ścior­ga jego dzie­ci.

Pa­pier za­sze­le­ścił mi w pal­cach, gdy go roz­kła­da­łam. Nie po raz pierw­szy wsty­dzi­łam się, że nie po­tra­fię czy­tać. Po­da­łam ostat­nią wolę mego ma­łżon­ka Teo­fa­no­wi Pro­ko­po­wi­czo­wi. Przy­naj­mniej Mien­szy­kow wie­dział rów­nie mało jak ja. Od chwi­li, gdy Piotr zgar­nął nas pod swo­je skrzy­dła, rzu­ca­jąc na nas swój czar, by­li­śmy ni­czym dwo­je dzie­ci, któ­re kłó­cą się o uwa­gę i mi­ło­ść ojca. Ba­tiusz­ka car, jak na­zy­wał go lud. Nasz oj­czu­lek car.

Pro­ko­po­wicz mu­siał się do­my­ślać, co za­pla­no­wał dla mnie Piotr. To sta­ry lis z ostrym jak brzy­twa umy­słem, obe­zna­ny z kró­le­stwa­mi za­rów­no ziem­ski­mi, jak i nie­bie­skim. Da­ria za­rze­ka­ła się kie­dyś, że ma w bi­blio­te­ce trzy ty­si­ące ksi­ąg. Bła­gam, po co jed­ne­mu czło­wie­ko­wi trzy ty­si­ące ksi­ąg? Pa­pier lek­ko spo­czy­wał te­raz w jego po­kry­tych star­czy­mi pla­ma­mi dło­niach. Osta­tecz­nie to on po­mó­gł Pio­tro­wi spi­sać de­kret, któ­ry zszo­ko­wał nas wszyst­kich. Car od­rzu­cił w nim wszel­kie zwy­cza­je i wszel­kie pra­wa: chciał sam wy­zna­czyć swo­je­go na­stęp­cę i wo­lał po­zo­sta­wić im­pe­rium za­słu­gu­jące­mu na tę god­no­ść ob­ce­mu niż wła­sne­mu nie­uda­ne­mu dziec­ku. Alek­se­mu...

Ja­kiż on był wy­stra­szo­ny, gdy spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy, wy­ka­pa­na mat­ka, Eu­do­kia, taki sam roz­my­ty wzrok i wy­so­kie, wy­pu­kłe czo­ło. Nie mógł usie­dzieć pro­sto, bo Mien­szy­kow do krwi obił mu ple­cy i sie­dze­nie. Alek­sy zbyt pó­źno po­jął swój los: w dąże­niu do stwo­rze­nia no­wej Ro­sji car nie oszczędzi ni­ko­go, ani sie­bie, ani swo­je­go je­dy­ne­go syna. „Nie by­łeś krwią z mo­jej krwi, Alek­sy, ani cia­łem z mego cia­ła...” I dla­te­go mo­głam spo­koj­nie spać. Pio­tra na­to­miast dręczy­ły od tam­te­go dnia kosz­ma­ry.

Ser­ce ło­mo­ta­ło mi pod lek­ko za­sznu­ro­wa­nym gor­se­tem – dzi­wi­łam się, że jego echo nie od­bi­ja się od ścian – lecz od­po­wie­dzia­łam na spoj­rze­nie Pro­ko­po­wi­cza ze spo­ko­jem, na jaki tyl­ko po­tra­fi­łam się zdo­być. Za­ci­snęłam moc­no pal­ce stóp w pan­to­flach, bo za nic nie mo­głam ze­mdleć. Uśmiech Pro­ko­po­wi­cza był bla­dy jak pros­fo­ra, któ­rą po­da­wał w cer­kwi. Znał ta­jem­ni­ce ludz­kich serc, a szcze­gól­nie mo­je­go.

– Czy­taj­cie, Teo­fa­nie – po­wie­dzia­łam ci­cho.

– Prze­ka­zać wszyst­ko... – prze­rwał, pod­nió­sł wzrok i po­wtó­rzył – ...prze­ka­zać wszyst­ko...

Tem­pe­ra­ment Mien­szy­ko­wa dał o so­bie znać: ze­rwał się z miej­sca, jak­by ktoś sma­gnął go ba­tem, jak w sta­rych do­brych cza­sach.

– Komu? – wark­nął na Pro­ko­po­wi­cza. – Mów­cie, Teo­fa­nie, komu?

Od­dy­cha­łam z tru­dem. Fu­tro na­gle za­częło pa­rzyć mi skó­rę.

Ar­cy­bi­skup wzru­szył ra­mio­na­mi.

– To wszyst­ko. Car nie do­ko­ńczył zda­nia. – Cień uśmie­chu prze­bie­gł przez po­kry­tą zmarszcz­ka­mi twarz Pro­ko­po­wi­cza. Piotr uwiel­biał sta­wiać wszyst­ko na gło­wie. I, o tak, wci­ąż trzy­mał nas w ga­rści, na­wet zza gro­bu. Teo­fan spu­ścił wzrok. A ja po­wró­ci­łam do ży­cia. Nic nie zo­sta­ło prze­sądzo­ne! Piotr nie żył, jego na­stęp­ca nie zo­stał wska­za­ny. Ale to nie zna­czy­ło, że je­stem bez­piecz­na. Wręcz prze­ciw­nie.

– Co? To wszyst­ko? – Mien­szy­kow wy­rwał pa­pier z rąk ar­cy­bi­sku­pa. – Nie wie­rzę! – Wbił wzrok w pi­smo, lecz Pro­ko­po­wicz ode­brał mu te­sta­ment.

– Och, Alek­san­drze Da­ni­ło­wi­czu. I tyle masz z tego, że za­wsze mia­łeś coś lep­sze­go do ro­bo­ty niż na­uka czy­ta­nia i pi­sa­nia.

Mien­szy­kow już miał mu ostro od­po­wie­dzieć, lecz ja na­tych­miast im prze­rwa­łam. Mężczy­źni! Czy to jest od­po­wied­nia chwi­la na ska­ka­nie so­bie do oczu? Mu­sia­łam dzia­łać jak naj­szyb­ciej, je­śli nie chcia­łam prze­żyć resz­ty swo­ich dni w za­ko­nie, zo­stać wy­wie­zio­na na sa­niach na Sy­be­rię albo sko­ńczyć twa­rzą do dołu w Ne­wie, uno­sząc się po­śród gru­bej kry, z cia­łem po­ła­ma­nym i roz­dar­tym przez wiel­kie bry­ły lodu.

– Teo­fa­nie, czy car uma­rł, nie wy­zna­czyw­szy swo­je­go na­stęp­cy? – mu­sia­łam się upew­nić.

Pro­ko­po­wicz po­ki­wał gło­wą. Oczy na­bie­gły mu krwią po wie­lu go­dzi­nach czu­wa­nia przy łożu wład­cy. Tak jak wszy­scy popi no­sił pro­stą fry­zu­rę – jego ciem­ne, po­prze­ty­ka­ne si­wi­zną wło­sy opa­da­ły mu na ra­mio­na. Miał na so­bie skrom­ny ciem­ny ubiór zwy­kłe­go du­chow­ne­go. Nic nie zdra­dza­ło za­szczy­tów i urzędów, któ­ry­mi na­gra­dzał go Piotr, nic poza ci­ężkim, wy­sa­dza­nym szla­chet­ny­mi ka­mie­nia­mi krzy­żem na pier­si ar­cy­bi­sku­pa – pa­na­gią. Teo­fan Pro­ko­po­wicz był sta­ry, ale na­le­żał do tego ro­dza­ju lu­dzi, któ­rzy mo­gli­by słu­żyć jesz­cze wie­lu ca­rom. Po­kło­nił się i po­dał mi pa­pier. Wsu­nęłam go w rękaw suk­ni.

Ar­cy­bi­skup się wy­pro­sto­wał.

– Ca­ry­co, skła­dam w wa­sze ręce przy­szło­ść Ro­sji. – Tęt­no mi przy­spie­szy­ło, gdy za­ty­tu­ło­wał mnie w ten spo­sób. Mien­szy­kow też unió­sł gło­wę, czuj­nie jak my­śliw­ski pies ła­pi­ący trop. Zmru­żył przy tym oczy.

– Idźcie do domu, Teo­fa­nie, i od­pocz­nij­cie. Po­ślę po was, gdy będę was po­trze­bo­wać. A na ra­zie pa­mi­ętaj­cie, że ostat­nie sło­wa cara zna­my tyl­ko my tro­je – od­po­wie­dzia­łam. – Mam na­dzie­ję, że będzie­cie słu­żyć mi przez wie­le lat – do­da­łam. – Na­da­ję wam Or­der Świ­ęte­go An­drze­ja i prze­ka­zu­ję ma­jątek pod Ki­jo­wem z dzie­si­ęcio­ma, nie, z dwu­dzie­sto­ma ty­si­ąca­mi dusz.

Po­kło­nił się za­do­wo­lo­ny, a ja za­częłam się szyb­ko za­sta­na­wiać, kogo trze­ba będzie ska­zać na ze­sła­nie, żeby skon­fi­sko­wać jego ma­jątek i prze­ka­zać go Pro­ko­po­wi­czo­wi. W taki dzień jak ten for­tu­ny ro­dzą się i giną. Ski­nęłam na słu­żące­go, któ­ry cze­kał przy drzwiach. Czy ro­zu­miał na­sze szep­ty? Mia­łam na­dzie­ję, że nie.

– Każ za­prząc po­wóz dla Teo­fa­na Pro­ko­po­wi­cza. I po­móż mu ze­jść na dół. – I szep­tem do­da­łam: – Żeby nikt z nim nie roz­ma­wiał, ja­sne?

Po­ki­wał gło­wą, a dłu­gie rzęsy za­trze­po­ta­ły nad ró­żo­wy­mi po­licz­ka­mi. Przy­stoj­ny był z nie­go mło­dzie­niec. Jego twarz przy­po­mnia­ła mi na­gle ob­li­cze in­ne­go. Tego, któ­re­go uwa­ża­łam za naj­pi­ęk­niej­sze­go. Piotr bru­tal­nie to za­ko­ńczył. A po­tem roz­ka­zał, by jego gło­wę, jego słod­ką gło­wę, usta­wio­no obok mo­je­go łó­żka w ci­ężkim szkla­nym sło­ju ze spi­ry­tu­sem. Jak ja­błka za­la­ne wód­ką na zimę. Sze­ro­ko otwar­te oczy wpa­try­wa­ły się we mnie smut­no, po śmier­ci usta, kie­dyś tak mi­ęk­kie przy po­ca­łun­kach, skur­czy­ły się po­zba­wio­ne krwi, od­sła­nia­jąc zęby i dzi­ąsła. Gdy zo­ba­czy­łam ten słój po raz pierw­szy i prze­ra­żo­na ka­za­łam po­ko­jo­wej go wy­nie­ść, Piotr za­gro­ził mi klasz­to­rem i chło­stą. I na ja­kiś czas słój zo­stał.

Teo­fan Pro­ko­po­wicz ro­ze­śmiał się ła­god­nie, a jego twarz tak się po­marsz­czy­ła, że skó­ra wy­gląda­ła jak spie­czo­na la­tem zie­mia.

– Nie mar­tw­cie się, ca­ry­co. Cho­dź, chłop­cze, po­daj ra­mię sta­re­mu czło­wie­ko­wi.

Wy­szli we dwóch na ko­ry­tarz. Ja­sne, wąsko skro­jo­ne, je­dwab­ne spodnie pod­kre­śla­ły za­rys umi­ęśnio­nych nóg i po­ślad­ków słu­żące­go. Czy praw­dą jest plot­ka, że Pro­ko­po­wi­czo­wi po­do­ba­ją się mło­dzi mężczy­źni? Cóż – co kto lubi. Za­sło­ni­łam swym cia­łem wi­dok na ce­sar­skie łoże. Bla­de, wy­stra­szo­ne twa­rze ob­ró­ci­ły się, by zaj­rzeć do kom­na­ty: pa­no­wie i słu­żba sie­dzie­li tam ni­czym kró­li­ki w pu­łap­ce i wy­ci­ąga­li szy­je, ocze­ku­jąc na swój los. Ma­da­me de la Tour, chu­da fran­cu­ska gu­wer­nant­ka mo­jej naj­młod­szej cór­ki Na­ta­lii, przy­tu­la­ła ją moc­no do sie­bie. Zmarsz­czy­łam brwi. W an­ty­szam­brze było Na­ta­lii o wie­le za zim­no, a od wczo­raj­sze­go po­po­łud­nia ka­sła­ła. Jej star­sze sio­stry Elżbie­ta i Anna sie­dzia­ły obok niej, jed­nak uni­ka­łam ich wzro­ku. Były za mło­de, jak mo­gły­by zro­zu­mieć?

Nikt jesz­cze nie wie­dział, że to ja je­stem tą oso­bą, któ­rej po­win­ni się bać. Szu­ka­łam w tłu­mie mło­de­go Pie­trusz­ki, wnu­ka Pio­tra, oraz ksi­ążąt Do­łgo­ru­kich, jego zwo­len­ni­ków, ale ni­g­dzie ich nie było. Przy­gry­złam war­gę. Czy­żby zaj­mo­wa­li się knu­ciem pla­nów prze­jęcia tro­nu? Po­win­nam zgar­nąć ich jak naj­szyb­ciej. Pstryk­nęłam pal­ca­mi i sto­jący naj­bli­żej war­tow­nik za­mie­nił się w słuch.

– Po­ślij­cie po taj­ną radę: hra­bie­go To­łsto­ja, ba­ro­na Oster­man­na i Pa­wła Ja­gu­ży­ńskie­go. Po­spiesz­cie się, car chce ich wi­dzieć – roz­ka­za­łam gło­śno, by mieć pew­no­ść, że moje ostat­nie sło­wa sły­chać było przez całą dłu­go­ść ko­ry­ta­rza.

Mien­szy­kow wci­ągnął mnie z po­wro­tem do sy­pial­ni, za­mknął drzwi i prych­nął z nie­do­wie­rza­niem w re­ak­cji na moją zu­chwa­ło­ść.

– Cho­dź – po­wie­dzia­łam uprzej­mie. – Przej­dzie­my obok, do ma­łej bi­blio­te­ki.

Mien­szy­kow chwy­cił z krze­sła swój ha­fto­wa­ny sur­dut z zie­lo­ne­go bro­ka­tu, w któ­rym trzy­mał straż przy łożu Pio­tra przez ostat­nie dni i ty­go­dnie. Dzi­ęki jed­nej srebr­nej nici wple­cio­nej w ma­te­riał chłop­ska ro­dzi­na utrzy­ma­ła­by się przez całe dwa lata. Pod ra­mię wci­snął so­bie la­skę z ga­łką z ko­ści sło­nio­wej. W ukry­tych drzwiach do ma­łej bi­blio­te­ki Pio­tra od­wró­ci­łam się do me­dy­ków.

– Ża­den z was nie może opu­ścić tej kom­na­ty i ni­ko­go nie wol­no wam wzy­wać.

– Ale... – za­czął Blu­men­trost.

Unio­słam dłoń.

– Nie może się roz­nie­ść, że car od­sze­dł. Jesz­cze nie.

Piotr po­chwa­li­łby mój ton.

– Jak roz­ka­że­cie. – Blu­men­trost się po­kło­nił.

– Do­brze. Za­pła­tę otrzy­ma­cie jesz­cze dziś. To samo do­ty­czy wa­szych ko­le­gów.

Mien­szy­kow lek­ko się za­chwiał. Ten nie­pew­ny krok to wy­nik zmęcze­nia czy stra­chu?

Ru­szy­łam przed nim do przy­tul­nej ma­łej bi­blio­te­ki. Mien­szy­kow wsze­dł za mną, ale naj­pierw zła­pał wy­so­ką ka­raf­kę bur­gun­da, któ­rym się raz po raz często­wał, oraz dwa kie­li­chy z we­nec­kie­go szkła.

– W ta­kim mo­men­cie nie mo­żna być ani trze­źwym, ani skąpym – stwier­dził z krzy­wym uśmie­chem, po czym za­trza­snął drzwi kop­nia­kiem jak byle karcz­marz. Ogień w ko­min­ku wy­ga­sł, ale wy­ło­żo­ne drew­nem ścia­ny za­trzy­ma­ły jego cie­pło. Ko­lo­ro­we je­dwab­ne dy­wa­ny, któ­re przy­wie­źli­śmy z wy­pra­wy wo­jen­nej do Per­sji – do­łącza­jąc do or­sza­ku tu­zin wo­zów z ła­dun­kiem – przed­sta­wia­ły wszel­kie mo­żli­we bo­skie stwo­rze­nia, ro­śli­ny i pta­ki w ich pe­łnej kra­sie. Pro­ste krze­sła przy biur­ku, przy ko­min­ku i przy pó­łkach zo­sta­ły wy­ko­na­ne przez sa­me­go Pio­tra. Sły­sza­łam cza­sa­mi od­gło­sy to­cze­nia i stu­ka­nia w drew­no na­wet po pó­łno­cy. Sto­lar­ka prze­pędza­ła jego de­mo­ny i pod­su­wa­ła mu naj­lep­sze po­my­sły, jak ma­wiał. Jego mi­ni­stro­wie ni­cze­go nie oba­wia­li się tak bar­dzo, jak nocy, któ­rą Piotr spędził na cie­sio­łce. Za­sy­piał, wy­ko­ńczo­ny, na ro­bo­czej ła­wie. Tyl­ko Mien­szy­kow był wy­star­cza­jąco sil­ny, żeby za­rzu­cić so­bie cara na ple­cy i od­nie­ść go do łó­żka. Gdy­bym tam na nie­go nie cze­ka­ła, Piotr sko­rzy­sta­łby z brzu­cha mło­de­go szam­be­la­na jako po­dusz­ki. Za­wsze po­trze­bo­wał czuć do­tyk czy­je­jś skó­ry, żeby po­wstrzy­mać wspo­mnie­nia.

Wy­so­kie okna były prze­sło­ni­ęte przez pod­bi­te pod­szew­ką za­sło­ny, któ­re na­był jako mło­dy czło­wiek pod­czas po­by­tu w Ni­der­lan­dach, na dłu­go przed woj­ną pó­łnoc­ną, trwa­jącą dwie de­ka­dy wal­ką o po­ko­na­nie Szwe­dów i prze­trwa­nie. Pó­łki ugi­na­ły się pod ci­ęża­rem ksi­ąg, były to po­noć opi­sy pod­ró­ży, mor­skich rej­sów, wo­jen, ży­wo­ty wład­ców oraz po­rad­ni­ki rządze­nia i dzie­ła re­li­gij­ne. Co ja­kiś czas kart­ko­wał ka­żdą z nich. Był to świat, w któ­rym nie mo­głam mu to­wa­rzy­szyć. Zwo­je pa­pie­ru le­ża­ły na biur­ku albo w sto­sach w kątach bi­blio­te­ki. Nie­któ­re ksi­ęgi były dru­ko­wa­ne i opra­wio­ne w gru­bą świ­ńską skó­rę, inne spi­sa­no od­ręcz­nie w klasz­to­rach.

Na ko­min­ku stał mo­del Na­ta­lii, fre­ga­ty Pio­tra, jego dumy, a po­wy­żej wi­siał por­tret mo­je­go syna Pio­tra Pio­tro­wi­cza. Na­ma­lo­wa­no go kil­ka mie­si­ęcy przed jego śmier­cią, któ­ra roz­da­rła na­sze ser­ca. Uni­ka­łam tego po­miesz­cze­nia przez lata z po­wo­du tego ob­ra­zu, był zbyt re­ali­stycz­ny: jak­by w ka­żdej chwi­li mój syn mógł rzu­cić ku mnie czer­wo­ną skó­rza­ną pi­łkę, któ­rą trzy­mał w dło­niach. Ja­sne loki opa­da­ły na bia­łą ko­ron­ko­wą ko­szu­lę, a uśmiech uka­zy­wał rządek ząb­ków. Od­da­ła­bym ży­cie, by mieć go te­raz przy so­bie, by móc ogło­sić go ca­rem Wszech­ru­si. Wci­ąż by­łby dziec­kiem, oczy­wi­ście. Ale był sy­nem z na­szej krwi, mo­jej i Pio­tra. Dy­na­stia. Czy nie tego pra­gnie ka­żdy wład­ca? A te­raz zo­sta­ły tyl­ko cór­ki i bu­dzący lęk wnuk, mały Pie­trusz­ka.

Na myśl o nim aż za­pa­rło mi dech w pier­siach. Gdy się uro­dził, Piotr wzi­ął go w ra­mio­na i od­wró­cił się od jego nie­szczęsnej mat­ki. Bied­na Szar­lo­ta. Przy­po­mi­na­ła szla­chet­ne­go, pło­chli­we­go ko­nia i jak koń zo­sta­ła sprze­da­na przez ojca do Ro­sji. Gdzie był te­raz jej sy­nek? W pa­ła­cu Do­łgo­ru­kich? W ko­sza­rach? Tu za drzwia­mi? Pie­trusz­ka miał za­le­d­wie dwa­na­ście lat, a Piotr nie nadał mu na­wet ty­tu­łu ca­re­wi­cza, mimo to ba­łam się go bar­dziej niż dia­bła.

– Do­brze zro­bi­łaś, wzy­wa­jąc radę i po­zby­wa­jąc się tego sta­re­go głup­ca Teo­fa­na – przy­znał Mien­szy­kow.

Od­wró­ci­łam się ku nie­mu.

– To my je­ste­śmy głup­ca­mi. Mam na­dzie­ję, że do­trzy­ma sło­wa.

– A co ci obie­cał? – za­py­tał za­sko­czo­ny Mien­szy­kow.

– Wła­śnie! Sły­szysz tyl­ko te sło­wa, któ­re pa­da­ją, a prze­cież po­wie­dzia­no o wie­le wi­ęcej. – Chwy­ci­łam go za ko­łnierz ko­szu­li i syk­nęłam: – Pły­nie­my w jed­nej ło­dzi. Niech Bóg ma nad tobą li­to­ść za ka­żdą se­kun­dę, któ­rą te­raz mar­nu­jesz. Nie wi­dzia­łam w an­ty­szam­brze ani Pie­trusz­ki, ani jego uro­czych przy­ja­ciół, a ty? Dla­cze­go pra­wo­wi­te­go na­stęp­cy wład­cy im­pe­rium ro­syj­skie­go nie ma tu­taj, przy łożu śmier­ci swo­je­go dziad­ka, gdzie jego miej­sce?

Mien­szy­kow miał nie­pew­ną minę. Ota­rł so­bie czo­ło.

– Bo jest z żo­łnie­rza­mi w car­skich ko­sza­rach, któ­rzy za­raz po­rwą go na ra­mio­na i za­czną wi­wa­to­wać na jego cze­ść, gdy tyl­ko do­wie­dzą się, że car nie żyje. Co się wte­dy sta­nie z nami? Czy Pie­trusz­ka za­po­mniał o lu­dziach, któ­rzy pod­pi­sa­li wy­rok na jego ojca, cho­ćby krzy­ży­kiem przy swo­im imie­niu, bo nie po­tra­fią pi­sać?

Pu­ści­łam go. Mien­szy­kow na­pe­łnił so­bie po­now­nie kie­lich i po­ci­ągnął dłu­gi łyk wina. Sil­ne, ozdo­bio­ne ci­ężki­mi pie­rście­nia­mi pal­ce drża­ły. Wro­dzo­ną prze­bie­gło­ść Mien­szy­ko­wa przy­tępi­ło zmęcze­nie, lecz ja z nim jesz­cze nie sko­ńczy­łam.

– We­dług nich Sy­be­ria to będzie dla nas za mało. Do­łgo­ru­cy roz­sy­pią na­sze pro­chy na wie­trze. Tyl­ko my wie­my, że car nie żyje – szep­nęłam. – To daje nam czas.

Czas, któ­ry może nas ura­to­wać. Nie zdo­ła­my dłu­go utrzy­mać śmier­ci cara w ta­jem­ni­cy, naj­wy­żej do rana, gdy oło­wia­ny świt wsta­nie nad mia­stem Pio­tra.

Mien­szy­kow, czło­wiek, któ­ry wy­grał tyle bi­tew i któ­ry nie­je­den raz wy­ra­to­wał swój kark z ka­tow­skiej pętli, wy­da­wał się oszo­ło­mio­ny. Mój strach był za­ra­źli­wy. Mien­szy­kow sie­dział głębo­ko w jed­nym z fo­te­li, któ­re Piotr spro­wa­dził z Wer­sa­lu, i wy­ci­ągnął da­le­ko swe wci­ąż zgrab­ne nogi. Cud, że ten de­li­kat­ny me­bel był w sta­nie unie­ść jego ci­ężar! Wy­pił kil­ka ły­ków wina, a po­tem po­kręcił kie­li­chem z bar­wio­ne­go szkła na tle pło­mie­ni. Ogień pod­kre­ślił gład­ką, ko­lo­ro­wą po­wierzch­nię na­czy­nia, spra­wia­jąc, że wy­gląda­ło jak na­pe­łnio­ne krwią. Usia­dłam na­prze­ciw­ko. To nie była pora na za­ba­wy w pi­cie.

Mien­szy­kow unió­sł żar­to­bli­wie kie­lich w moją stro­nę.

– Two­je zdro­wie, Ka­ta­rzy­no Alek­sie­jew­na. War­to było spre­zen­to­wać was ca­ro­wi, moja pani. Two­je zdro­wie, moja naj­wi­ęk­sza stra­to. Two­je zdro­wie, moja naj­wi­ęk­sza ko­rzy­ści. – Na­gle za­czął śmiać się tak gwa­łtow­nie, że pe­ru­ka zsu­nęła mu się na oczy. Przy­po­mi­na­ło to wy­cie wil­ków zimą: wy­so­ki, pe­łen po­gar­dy dźwi­ęk. Mien­szy­kow ści­ągnął pe­ru­kę i ci­snął ją w kąt. Spo­koj­nie przy­jęłam tę bez­czel­no­ść, choć Piotr ka­za­łby go za to wy­ba­to­żyć. Mien­szy­kow cier­piał jak pies: uma­rł jego pan, któ­ry był też jego mi­ło­ścią. Co mu te­raz po­zo­sta­ło? Cier­pie­nie czy­ni­ło go nie­prze­wi­dy­wal­nym. A ja de­spe­rac­ko go po­trze­bo­wa­łam. Jego, taj­nej rady oraz woj­ska. Ostat­nia wola cara tkwi­ła wsu­ni­ęta w mój rękaw. Twarz Mien­szy­ko­wa była czer­wo­na i opuch­ni­ęta pod roz­wi­chrzo­ną czu­pry­ną, jego wło­sy wci­ąż były ko­lo­ru ciem­no­blond. Prze­stał się śmiać i pa­trzył na mnie znad kra­wędzi kie­li­cha nie­spo­koj­nym wzro­kiem.

– Oto i my. Cóż za nie­zwy­kłe mia­łaś ży­cie, moja pani. Wy­ja­śnić je mo­żna je­dy­nie wolą Boga.

Po­ki­wa­łam gło­wą. To wła­śnie mó­wią o mnie na wszyst­kich dwo­rach Eu­ro­py. Moje po­cho­dze­nie to ci­ągle krążący dow­cip, któ­ry roz­ba­wia am­ba­sa­do­rów, wpra­wia­jąc ich w do­bry na­strój. Lecz dla Pio­tra wszyst­ko to, cze­go pra­gnął w da­nej chwi­li, było zwy­czaj­ne, więc nic nie było nie­zwy­kłe.

Kie­lich wy­su­nął się Mien­szy­ko­wo­wi z pal­ców, pod­bró­dek opa­dł na pie­rś, a wino się roz­la­ło, po­zo­sta­wia­jąc dużą czer­wo­ną pla­mę na bia­łej ko­ron­ko­wej ko­szu­li i błękit­nej ka­mi­zel­ce. Wy­ko­ńczy­ły go ostat­nie ty­go­dnie, dni i go­dzi­ny. Wkrót­ce za­czął chra­pać i osu­nął się w fo­te­lu bez­wład­ny ni­czym szma­cia­na lal­ka. Mo­głam po­zwo­lić mu na mo­ment od­po­czyn­ku, za­nim przy­będą To­łstoj i taj­na rada. Wte­dy zo­sta­nie od­nie­sio­ny do swo­je­go pa­ła­cu, by ode­spać kaca. Mien­szy­kow po­sia­dał już Or­der Świ­ęte­go An­drze­ja, a ta­kże o wie­le wi­ęcej dusz i ty­tu­łów, niż mo­gła­bym mu po­da­ro­wać. Nie by­łam w sta­nie nic mu obie­cać. Mu­siał zo­stać z wła­snej woli. „Nic nie łączy lu­dzi moc­niej niż lęk o wła­sne prze­trwa­nie, Ka­ta­rzy­no” – jak­bym sły­sza­ła głos Pio­tra.

Po­de­szłam do okna, któ­re wy­cho­dzi­ło na we­wnętrz­ny dzie­dzi­niec. Zło­te ikon­ki przy­szy­te do rąb­ka mo­jej suk­ni po­brzęki­wa­ły przy ka­żdym kro­ku. Gdy pod­czas na­szej wi­zy­ty w Ber­li­nie mała ksi­ężnicz­ka pru­ska Wil­hel­mi­na zo­ba­czy­ła, jak się ubie­ram, ro­ze­śmia­ła się gło­śno:

– Im­pe­ra­to­ro­wa Ro­sji wy­gląda jak żona graj­ka!

Od­su­nęłam ci­ężką za­sło­nę, któ­ra chro­ni­ła przed atra­men­to­wym chło­dem zi­mo­wej nocy w Sankt Pe­ters­bur­gu. Na­sze mia­sto, Pio­trze, na­sze ma­rze­nie! Pro­spekt Alek­san­dra New­skie­go i Newę spo­wi­ja­ła te­raz ciem­no­ść, któ­ra cie­bie już na za­wsze ob­jęła swo­imi ra­mio­na­mi. Skry­wa­ła za­pie­ra­jącą dech w pier­siach uro­dę tego, co stwo­rzy­łeś: mro­źny zie­lon­ka­wy od­cień fal ide­al­nie łączący się z tęczo­wy­mi bar­wa­mi gład­kich fa­sad obu pa­ła­ców i bu­dyn­ków, zu­pe­łną no­wo­ść dwa­dzie­ścia lat temu. Mia­sto, któ­re wznio­słeś na mo­kra­dłach, po­tęgą swej nie­sa­mo­wi­tej woli i cier­pie­niem se­tek ty­si­ęcy swo­ich pod­da­nych, i szlach­ty, i chło­pów. Ko­ści ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych leżą po­grze­ba­ne w ba­gni­stej zie­mi ni­czym fun­da­men­ty. Mężczy­źni, ko­bie­ty, dzie­ci, bez­i­mien­ni i po­zba­wie­ni twa­rzy, któż pa­mi­ęta o nich w ob­li­czu ta­kich wspa­nia­ło­ści? Je­śli Ro­sja cier­pi na nad­miar cze­go­kol­wiek, to wła­śnie ludz­kie­go ży­cia. Po­ra­nek wsta­nie mi­zer­ny i chłod­ny, ale pó­źniej ja­sna, rów­na fa­sa­da pa­ła­cu od­bi­je bla­dy żar dnia. To ty zwa­bi­łeś tu­taj świa­tło, Pio­trze, to ty da­łeś mu tu dom. Co się te­raz sta­nie? Po­móż mi...

Świa­tła świec po­ru­sza­ły się w oknach ele­ganc­kich wy­so­kich do­mów, mi­go­ta­ły w po­ko­jach i ko­ry­ta­rzach, jak­by nie­sio­ne ręką du­cha. Na dzie­dzi­ńcu w dole stał przy­gar­bio­ny i wspar­ty o ba­gnet war­tow­nik, gdy na­gle ze stu­ko­tem pod­ków i iskra­mi try­ska­jący­mi z twar­dych ko­cich łbów mi­nął go pędem je­ździec, któ­ry wy­pa­dł przez bra­mę. Za­ci­snęłam pal­ce na zam­ku okna. Czy le­ka­rze po­słu­cha­li mo­je­go roz­ka­zu? Czy też je­ździec po­gnał, by po­twier­dzić to, co nie­wy­obra­żal­ne? Co mnie te­raz cze­ka? Wol­ja – ogrom­na, bez­gra­nicz­na wła­dza – czy też ze­sła­nie i śmie­rć?

Za­schło mi w ustach ze stra­chu. Uczu­cie, któ­re ści­ska żo­łądek w węzeł, wy­pły­wa zim­nym i gorz­kim po­tem i prze­wra­ca wnętrz­no­ści. Nie czu­łam go od chwi­li, gdy... Dość, nie wol­no mi te­raz my­śleć o tych spra­wach. Ja umia­łam sku­pić się tyl­ko na jed­nej rze­czy, choć Piotr żon­glo­wał po­my­sła­mi i pla­na­mi jak akro­ba­ta.

Mien­szy­kow mam­ro­tał coś przez sen. Żeby tak To­łstoj i taj­na rada wresz­cie na­de­szli! Całe mia­sto jak­by za­ma­rło w ocze­ki­wa­niu. Ob­gry­za­łam pa­znok­cie, aż po­czu­łam smak krwi.

Usia­dłam z po­wro­tem bli­sko ognia i zsu­nęłam pan­to­fle, sztyw­ne od ha­ftów i szla­chet­nych ka­mie­ni. Cie­pło ko­min­ka spra­wi­ło, że po­czu­łam dreszcz na skó­rze. Luty był jed­nym z naj­zim­niej­szych mie­si­ęcy w Sankt Pe­ters­bur­gu. Może po­win­nam ka­zać przy­nie­ść so­bie grza­ńca i ob­wa­rzan­ki za­miast bur­gun­da? To za­wsze szyb­ko sta­wia­ło mnie na nogi. Czy Pio­tro­wi w kom­na­cie obok było dość cie­pło? Nie zno­sił chło­du i za­wsze ma­rzł na polu bi­twy. Nie ma nic mro­źniej­sze­go niż po­ra­nek po bi­twie, czy to prze­gra­nej, czy zwy­ci­ęskiej. Mo­głam go ogrzać tyl­ko nocą, kie­dy szu­kał schro­nie­nia w za­głębie­niach mego cia­ła.

Lu­dzie, któ­rzy śpią, wy­gląda­ją albo śmiesz­nie, albo wzru­sza­jąco. Mien­szy­kow chra­pi­ący z otwar­ty­mi usta­mi był tym dru­gim przy­pad­kiem. Wy­su­nęłam te­sta­ment Pio­tra z ręka­wa i po­ło­ży­łam go so­bie na udach, tak bli­sko ognia. Li­te­ry roz­my­wa­ły się przez na­pły­wa­jące mi do oczu łzy: praw­dzi­we i szcze­re, po­mi­mo uczu­cia ulgi. Przede mną jesz­cze dłu­gi dzień i jesz­cze dłu­ższe ty­go­dnie, i będę mu­sia­ła uro­nić jesz­cze wie­le łez. Lud i dwór chcą zo­ba­czyć roz­pa­cza­jącą wdo­wę z po­tar­ga­ny­mi wło­sa­mi, roz­dra­pa­ny­mi po­licz­ka­mi, z ła­mi­ącym się gło­sem i opuch­ni­ęty­mi ocza­mi. Je­dy­nie po­kaz mi­ło­ści i roz­pa­czy z mo­jej stro­ny mógł uczy­nić coś nie­wy­obra­żal­ne­go ak­cep­to­wal­nym, moje łzy były po­tężniej­sze niż ja­kie­kol­wiek zwi­ąz­ki krwi. Mo­głam więc rów­nie do­brze za­cząć pła­kać już te­raz. Nie­trud­no było wy­wo­łać łzy: za kil­ka go­dzin albo będę mar­twa, czy też będę tego pra­gnąć, albo zo­sta­nę naj­po­tężniej­szą ko­bie­tą Wszech­ru­si.2

W NOCY PRZED TAR­GIEM pa­dał deszcz. Mni­si nie zmu­sza­li Nem­ców ta­kich jak ja, żeby cho­dzi­li do ko­ścio­ła w nie­dzie­lę, jak inni chło­pi. Ochrzczo­no mnie w obrząd­ku ka­to­lic­kim, ale dla mnie wia­ra ogra­ni­cza­ła się do mam­ro­ta­nia mo­dlitw i nie­ustan­ne­go czy­nie­nia zna­ku krzy­ża trze­ma pal­ca­mi. W dniu na­szej śmier­ci mia­ło to – przy­naj­mniej na to li­czy­li­śmy – za­pew­nić nam we­jście do nie­ba, gdzie będzie­my wol­ni.

Kie­dy szli­śmy dro­gą na tar­go­wi­sko przy klasz­to­rze, na­sze sto­py to­nęły w cie­płym bło­cie. Ka­żde­mu kro­ko­wi to­wa­rzy­szy­ło mi­ęk­kie cmok­ni­ęcie. Zro­bio­ne z drew­na i łyka łap­cie nie­śli­śmy w rękach, żeby się nie znisz­czy­ły. Moja młod­sza sio­stra Gre­ta, któ­ra mia­ła do­pie­ro czte­ry lata, z tru­dem za nami drep­ta­ła, więc wzi­ęłam ją za rękę i zwol­ni­łam, żeby nadąża­ła. Ra­nek był mo­kry, ale po­po­łud­nie sło­necz­ne. Nie­bo było ogrom­ne i nie­bie­skie. Na wiej­skiej łące mężczy­źni wy­rów­ny­wa­li grunt na wie­czor­ne ta­ńce, a ko­bie­ty roz­wie­sza­ły sznu­ry po­mi­ędzy wy­so­ki­mi brzo­za­mi, żeby dzie­ci mo­gły się na nich po­hu­śtać. Inni gro­ma­dzi­li się w grup­ki, odzia­ni w dłu­gie, ko­lo­ro­we sza­ty, śmia­li się i roz­ma­wia­li, śpie­wa­li i kla­ska­li. Na pla­cu już pa­no­wa­ły gwar i oży­wie­nie, bo na targ zje­cha­li się lu­dzie z ca­łej pro­win­cji.

Przy pierw­szym na­mio­cie, któ­ry mi­ja­łam, przy­wi­ąza­no do pala nie­dźwie­dzia. Miał brud­ne i zmierz­wio­ne fu­tro, spi­ło­wa­no mu zęby i ob­ci­ęto pa­zu­ry. Mimo to trzy­ma­no go z dala od in­nych zwie­rząt. Drze­ma­ła w nim dzi­ka i nie­po­skro­mio­na na­tu­ra, któ­rej nie mo­gły okie­łznać żad­ne wi­ęzy. Zimą wędrow­ni kup­cy, któ­rzy trzy­ma­li te be­stie, często za­ma­rza­li na śmie­rć na po­bo­czu dro­gi, a wte­dy nie­dźwie­dzie wy­ry­wa­ły ła­ńcu­chy z ich dło­ni i głód wió­dł ich do naj­bli­ższych chat i go­spo­darstw. Omi­nęły­śmy więc pana Mi­sia sze­ro­kim łu­kiem, gdy da­rem­nie pró­bo­wał na­ostrzyć swe pa­zu­ry o pal. Gre­ta ro­zej­rza­ła się za mat­ką, lecz Ta­nia sta­ła przy ja­ki­mś kra­mie i ogląda­ła na­szyj­ni­ki i bran­so­le­ty. Dziew­czyn­ka przy­ło­ży­ła pa­lec do ust i z wiel­ką cie­ka­wo­ścią unio­sła ko­lo­ro­wą i wie­lo­krot­nie ła­ta­ną płach­tę jed­ne­go z na­mio­tów.

– Gre­to! – Już mia­łam ją zru­gać, gdy gwa­łtow­nie wci­ągnęła po­wie­trze i cof­nęła się prze­ra­żo­na. Za­jęłam jej miej­sce i zaj­rza­łam do środ­ka. Po­środ­ku na­mio­tu uwi­ąza­na była prze­ra­ża­jąca isto­ta o dwóch gło­wach, czte­rech ra­mio­nach i dwóch no­gach. Stłu­mi­łam krzyk, gdy jed­na z głów od­wró­ci­ła się, by na nas spoj­rzeć, pod­czas gdy dru­ga zwi­sa­ła bez­wład­nie na bok. Śli­na cie­kła z ob­wi­słych warg tej gło­wy, na­to­miast na twa­rzy dru­giej, nie­co skrzy­wio­nej i smut­nej, po­ja­wi­ło się coś na kszta­łt uśmie­chu. Jed­na z rąk po­ru­szy­ła się, pal­ce wy­su­nęły ku mnie. Po­li­czy­łam je, było ich sze­ść! Cof­nęłam się. To było ma­ka­brycz­ne, ale nie mo­głam ode­rwać oczu. Gre­ta z po­wro­tem wci­snęła się obok mnie. W tym mo­men­cie roz­le­gł się ja­kiś głos:

– Aha, mło­de pa­nie już są cie­ka­we mo­je­go Na­mio­tu Dzi­wów?

Prze­stra­szy­ły­śmy się obie tak, że mało nie wpa­dły­śmy do środ­ka na­mio­tu. Mężczy­zna za nami trzy­mał ka­rła na krót­kim ła­ńcu­chu owi­ni­ętym wo­kół szyi. Po jego dru­giej stro­nie sta­ła dziew­czy­na w suk­ni z zie­lo­nych i nie­bie­skich łat prze­pa­sa­nej sznu­rem. Na wło­sy mia­ła za­rzu­co­ną po­dar­tą ry­bac­ką sieć. Nie wi­dzia­łam do­tąd uma­lo­wa­nej ko­bie­ty, więc jej wi­dok mnie prze­ra­ził. Jej twarz wy­gląda­ła, jak­by ją wci­śni­ęto w mąkę, na po­licz­kach mia­ła wy­ma­lo­wa­ne dwie ja­skra­wo­czer­wo­ne pla­my, a oczy i brwi pod­kre­ślo­ne ka­wa­łkiem węgla.

Mężczy­zna się ukło­nił.

– Je­stem mistrz Lam­pert. Przy­wio­złem do wa­szej nędz­nej wio­ski dzi­wy z ca­łe­go świa­ta.

Zmarsz­czy­łam brwi – tyl­ko nam wol­no było źle mó­wić o mi­rze, a nie ja­kie­muś przy­pad­ko­we­mu ob­ce­mu! Mistrz Lam­pert kop­nął ka­rła w bok, na co ten wy­ko­nał sal­to i dzwo­necz­ki i mo­ne­ty przy­szy­te do jego kurt­ki za­brzęcza­ły we­so­ło.

– Nikt nie ma ta­kich ka­rłów, sy­ren i prze­ra­ża­jących stwo­rów jak ja! Przyj­dźcie dziś wie­czór na moje przed­sta­wie­nie, dro­gie pa­nie!

Pa­nie? Za­chi­cho­ta­ły­śmy obie z Gre­tą. Nikt nas tak ni­g­dy nie na­zy­wał. Mistrz Lam­pert zi­gno­ro­wał na­sze roz­ba­wie­nie i mó­wił da­lej:

– Pla­nu­je­my kon­kurs, rzu­ca­nie zgni­ły­mi owo­ca­mi w mo­je­go dzi­wo­ląga. Wy­gry­wa ten, kto tra­fi pro­sto w twarz.

Wska­zał na nie­szczęsną isto­tę po­środ­ku na­mio­tu. Nie­śmia­ło znów na nią spoj­rza­łam. Obie gło­wy zwi­sa­ły, a ra­mio­na dyn­da­ły bez­u­ży­tecz­nie. „Sy­re­na” – co­kol­wiek to mia­ło ozna­czać – uśmiech­nęła się do mnie, uka­zu­jąc czar­ne dziu­ry mi­ędzy zęba­mi. Do­bry Boże, jak ja się ucie­szy­łam, gdy w tym mo­men­cie wście­kła Ta­nia wy­ci­ągnęła mnie i Gre­tę na ze­wnątrz.

– Co ty wy­pra­wiasz? Mi­trężysz czas z włó­częga­mi? Czu­jesz się jed­ną z nich? – wark­nęła na mnie. – Idzie­my. Ogląda­my z Kry­sty­ną po­ły­ka­cza ognia.

Po­mi­mo szorst­kie­go tonu wci­snęła mi do ręki kil­ka pra­żo­nych orze­chów w mio­dzie. Bóg je­den wie, jak uda­ło jej się ukryć pie­ni­ądze przed oj­cem, któ­ry po­czu­łby się okra­dzio­ny z na­pit­ku albo prym­ki ty­to­niu do żu­cia. To na­praw­dę było praw­dzi­we świ­ęto.

Tru­pa mu­zy­kan­tów szła ku nam błot­ni­stą ście­żką mi­ędzy na­mio­ta­mi i stra­ga­na­mi, a we­so­łe dźwi­ęki bęb­nów, fle­tów i dzwon­ków szczęśli­wie za­głu­szy­ły ła­ja­nia Tani. Po­da­łam parę orze­chów Gre­cie i ru­szy­łam za Ta­nią i Kry­sty­ną do stra­ga­nów po­ły­ka­czy ognia, ku­gla­rzy i ma­gi­ka, któ­ry wła­śnie wy­ci­ągał czer­wo­ną pi­łkę z brud­ne­go ucha ja­kie­goś chło­pa. Tłum wi­wa­to­wał i kla­skał jak osza­la­ły. Ko­lej­ni chęt­ni prze­py­cha­li się, by im też wy­cza­ro­wa­no pi­łkę z ucha.

Kry­sty­na wska­za­ła po­ły­ka­cza ognia.

– Wi­dzia­łaś te mi­ęśnie? To pew­nie od tego po­ły­ka­ne­go ognia – za­chi­cho­ta­ła. Wes­tchnęłam w du­chu. Je­śli mni­si nie znaj­dą dla niej wkrót­ce męża po­śród chło­pów z wio­ski, to może my będzie­my zmu­sze­ni zo­sta­wić za­wi­ni­ąt­ko na skra­ju lasu.

Po­de­szłam kil­ka kro­ków do ku­gla­rza z dłu­gą bia­łą bro­dą i nagą spa­lo­ną sło­ńcem pier­sią. Na środ­ku czo­ła miał krop­kę na­ma­lo­wa­ną cy­no­bro­wą far­bą, z uszu zwi­sa­ły mu ci­ężkie kol­czy­ki, a bia­łe wło­sy zo­sta­ły za­cze­sa­ne do tyłu i za­ple­cio­ne w war­kocz. Jed­nak jego oczy lśni­ły ja­sno i kla­row­nie. Mu­siał wi­dzieć w swo­im ży­ciu tyle rze­czy! A ja już za­wsze po­zo­sta­nę w tej wio­sce. W tłu­mie za­pa­dła ci­sza, gdy do­dał czwar­tą i pi­ątą pa­łkę do trzech, któ­re już trzy­mał, i po­wie­dział ła­ma­nym nie­miec­kim:

– Dwie pa­łki są dla par­ta­czy! Trzy – dla głup­ców! Czte­ry – już nie­źle! Pięć – dla mi­strzów!

Kry­sty­na przy­su­nęła się do mnie, a Gre­ta wsu­nęła rącz­kę w moją dłoń. Ta­nia też do nas do­łączy­ła. Pa­łki wy­le­cia­ły w po­wie­trze, wy­so­ko i szyb­ko, a ich drew­nia­na po­wierzch­nia za­lśni­ła w sło­ńcu. Sta­rzec, żon­glu­jąc nimi, ka­zał swo­je­mu po­moc­ni­ko­wi, by rzu­cił mu szó­stą pa­łkę, a po­tem siód­mą. Za­pa­rło mi dech w pier­siach i ob­ser­wo­wa­łam go bez tchu. Ko­lo­ro­wi mu­zy­kan­ci znów mi­nęli nas ze swo­im har­mi­drem.

Gdy żon­gler zdjął czap­kę, by po­pro­sić o pie­ni­ądze, ru­szy­ły­śmy da­lej i mi­nęły­śmy bal­wie­rza, do któ­re­go sta­ła ko­lej­ka lu­dzi z prze­ró­żny­mi bo­le­ścia­mi. Sły­sza­łam obu­rzo­ne gul­go­ta­nie czło­wie­ka, któ­re­mu bal­wierz wy­rwał nie­wła­ści­wy ząb. Od stro­ny stra­ga­nu lal­ka­rza roz­le­gły się ra­do­sne okrzy­ki, więc po­szły­śmy w tam­tym kie­run­ku. Przed­sta­wie­nie już trwa­ło. Usia­dły­śmy na tra­wie wraz z in­ny­mi wi­dza­mi. Chy­ba mo­że­my po­oglądać przez chwi­lę bez pła­ce­nia? Rzecz dzia­ła się w ja­kie­jś twier­dzy. Jed­na z ku­kie­łek mia­ła na so­bie lśni­ącą okrągłą cza­pecz­kę oraz ka­ftan z wy­szy­tym ro­syj­skim dwu­gło­wym orłem. To mu­siał być mło­dy ro­syj­ski car. Sta­nęła przed nim ku­kie­łka żo­łnie­rza, a mężczy­zna obok mnie wy­buch­nął śmie­chem.

– O co cho­dzi? Czy to car? – szep­nęłam.

Widz po­ki­wał gło­wą.

– Tak. Dwa lata temu car Piotr chciał od­wie­dzić twier­dzę w Ry­dze. Pra­wie ni­g­dy nie ma go w Mo­skwie, wie­cie o tym? – Wzru­szył ra­mio­na­mi i mó­wił da­lej. – Ale Szwe­dzi mu nie po­zwo­li­li. Pro­sty żo­łnierz za­gro­dził dro­gę ca­ro­wi Wszech­ru­si, a król Szwe­cji – w tym mo­men­cie wska­zał trze­cią ku­kie­łkę, któ­ra sie­dzia­ła na krze­śle – od­mó­wił uka­ra­nia go. Car po­noć do dziś wście­ka się z po­wo­du tej znie­wa­gi. Po­przy­si­ągł ze­mstę na wszyst­kich Szwe­dach.

Mój sąsiad wy­smar­kał się we wła­sne pal­ce. Ku­kie­łka cara do­sta­ła wła­śnie ata­ku sza­łu i wście­kle dep­ta­ła ko­ro­nę. Za­śmia­łam się gło­śno ra­zem ze wszyst­ki­mi i da­łam Gre­cie ostat­nie­go słod­kie­go orze­cha, gdy na­gle padł na mnie cień, bo ktoś prze­sło­nił sło­ńce. Ja­kiś głos po­wie­dział po ro­syj­sku:

– To ta dziew­czy­na.

Pod­nio­słam wzrok. To był mężczy­zna znad rze­ki.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: