Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cena - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
23 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
47,90

Cena - ebook

Od maja 1947 do sierpnia 1948 roku Lejb Majzels, pracownik Centralnego Komitetu Żydów w Polsce, wyjeżdża w teren dwadzieścia osiem razy w poszukiwaniu pięćdziesięciorga dwojga dzieci, które przeżyły Zagładę i pozostają pod opieką Polaków. Każdy wyjazd skrupulatnie odnotowuje: o której wyjechał, o której dotarł, czy znalazł dziecko i za ile naród żydowski może je wykupić. Bo życie każdego żydowskiego dziecka ma cenę.

Siedemdziesiąt lat później Anna Bikont powtarza próbę ich odnalezienia. Podąża śladem zapisków pozostawionych w dwóch zeszytach – „Sprawozdaniach z podróży służbowych L. Majzelsa w sprawie poszukiwania dzieci znajdujących się w rękach Polaków”. Z niezwykłą dociekliwością szuka choćby najdrobniejszych informacji, które mogłyby doprowadzić do spotkania po latach. Dokonuje niemożliwego, jednocześnie stając przed kolejnym potężnym wyzwaniem – jak skłonić do wspomnień ludzi, którzy uciekli od przeszłości, niekiedy na koniec świata.

Cena to reporterskie śledztwo rzucające nowe światło na losy dzieci po Zagładzie. Prowadzone z przenikliwością znakomicie oddaje niepokojącą atmosferę powojnia i burzy pozornie oczywistą ocenę wyborów życiowych ocalałych.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8191-439-0
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Zeszyty są dwa, szesnastokartkowe w kratkę, formatu A5. Mają szaroniebieskie kartonowe okładki z wyblakłym napisem: „Sprawozdanie z podróży służbowych L. Majzelsa w sprawie poszukiwania dzieci znajdujących się w rękach Polaków”.

Kaligraficznym pismem Lejb Majzels notuje, o której wyjechał, o której dotarł, czy znalazł dziecko i za ile można je kupić.

Kupującym jest naród żydowski.

Majzels reprezentuje jedną z jego instytucji – Centralny Komitet Żydów w Polsce, czyli CKŻP. Dalej będę używała nazwy „Komitet”, nie lubię takich skrótów. Główna siedziba Komitetu mieściła się w Warszawie, a sieć lokalnych oddziałów była rozrzucona po całej Polsce.

Zeszyty dostał Majzels w biurze Komitetu przy ulicy Siennej wraz z pierwszą delegacją. Między majem 1947 a sierpniem 1948 roku wyjedzie w teren dwadzieścia osiem razy w poszukiwaniu pięćdziesięciorga dwojga dzieci.

Informacje o tym, gdzie je znaleźć, pochodzą od rodzin z zagranicy albo od lokalnych komitetów żydowskich, które mają rozeznanie na miejscu. Czasem to ledwie trop. Zdarza się, że szukając jednego dziecka, Majzels dowiaduje się o następnym. Dzieci odbierane z polskich rodzin trafiają do żydowskich domów dziecka. Tylko wyjątkowo do kogoś z bliskiej rodziny, bo tylko wyjątkowo ktoś z bliskiej rodziny przeżył.

Po siedemdziesięciu latach wyruszyłam śladami Majzelsa.ROZDZIAŁ 1 ZANIM LEJB MAJZELS RUSZY W PODRÓŻ, CZYLI O DZIECIACH ŻYDOWSKICH TUŻ PO WOJNIE

1

Pierwsze dzieci, które trafiły pod opiekę Komitetu, znaleźli żołnierze Armii Czerwonej przy wyzwalaniu obozu na Majdanku: dziewiętnaścioro dziewczynek i chłopców, których Niemcy nie zdążyli zagazować¹. Pod koniec sierpnia 1944 roku było już w Lublinie dwieście ocalałych dzieci i tysiąc dwustu dorosłych. Tułając się z miejsca na miejsce, koczowali, gdzie się dało: po rozwalonych ruderach, w niedziałającym młynie, który przed wojną należał do żydowskich właścicieli, w domach noclegowych PCK².

Komitet w Lublinie powstał latem 1944 roku, zaraz po tym jak Sowieci zainstalowali tam nowe władze. Lokalne komitety organizowały się sukcesywnie na terenach uwolnionych od Niemców³. „W pierwszych tygodniach i miesiącach po wyzwoleniu komitety żydowskie odgrywały kluczową rolę w życiu ocalałych. Stanowiły punkt odniesienia dla wszystkich powracających z obozów i wychodzących z ukrycia, dawały dach nad głową, pierwszą materialną pomoc i minimum poczucia bezpieczeństwa” – pisze historyczka Natalia Aleksiun⁴. Razem ukonstytuowało się dwieście trzydzieści pięć oddziałów podległych centrali, która z Lublina przeniosła się wkrótce do Łodzi, a potem do Warszawy.

W sierpniu 1944 roku Komitet dostał na Lubartowskiej, jednej z głównych ulic przedwojennego żydowskiego Lublina, zdemolowany budynek bez okien – dawny Dom Ludowy imienia Icchoka Lejba Pereca.

Dzieci z żydowskiego sierocińca w Lublinie, 1945

Ghetto Fighters’ House (Archiwum kibucu Lochamej ha-Getaot)

„W jednej izbie mieszka po 30–40 ludzi podobnych do rannych zwierząt” – zanotował ktoś⁵. Udało im się wyprosić przydział drewna na zbudowanie prycz, jednak nie byli w stanie załatwić transportu. Dostali zgodę na podstawienie wagonu, ale sprawa i tak utknęła. Większość, w tym kobiety i dzieci, spała pokotem na ziemi⁶. Referat dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej poprosił władze o przydzielenie odzieży z dawnego składu gestapo, „gdzie jest znaczna ilość rzeczy pożydowskich”⁷. Dostali przydział bielizny z Majdanka, ale tylko damskiej⁸. W końcu Komitet zdołał się wystarać o dodatkowe dwa pokoje z kuchnią i założył tam sierociniec dla pięćdziesięciorga dzieci⁹.

„Na terenach wyzwolonych w 1944 roku było 10 000 Żydów, przestraszona, wyczerpana, bezdomna społeczność – pisze historyk David Engel. – Wychodzili z ukrycia, z bunkrów, z lasów, z obozów. Nie mieli butów, nie mieli ubrań, które by nie były podarte, nie mieli dachu nad głową”¹⁰. „Bardzo palącą sprawą, zarówno dla Lublina, jak i dla prowincji, pozostaje kwestia odzieży, obuwia i przede wszystkim bielizny, a pod tym względem jesteśmy na razie bezradni” – sprawozdawał Komitet¹¹. Do swoich mieszkań Żydzi nie mogli wrócić, bo były już dawno zajęte. Gdy się w nich pojawiali, nierzadko grożono im śmiercią, czasem zabijano. Władza pomagała społeczności żydowskiej, ale nie na tyle, żeby zgodzić się na przekazanie ocalałym własności przedwojennych gmin żydowskich, o co zabiegali, by mieć gdzie otworzyć sierocińce, szkoły, domy opieki.

2

Wśród tych, którzy przeżyli, prawie nie było dzieci (nie było też ludzi starych)¹². Szacuje się, że pod okupacją niemiecką na terenach Polski ocalało ich zaledwie pięć tysięcy. Pięć tysięcy z prawie miliona żydowskich dzieci – tyle było ich przed wojną¹³. Przechowały się w polskich rodzinach i w klasztorach, wędrowały po wsiach, udając parobków, ktoś w ostatniej chwili wyratował je z obozu zagłady.

Większość dzieci była w stanie wycieńczenia fizycznego i psychicznego. Komitet wydał dyrektywę, że mają być „kontrolowane na rzeżączkę, choroby skórne udzielające (grzybica, świerzb, ropnie, kiła drugorzędowa) oraz choroby oczu (jaglica)”¹⁴.

Wśród dzieci do czternastego roku życia objętych opieką komitetów:

dziewięćdziesiąt procent miało krzywicę,

pięćdziesiąt–sześćdziesiąt procent – czynną gruźlicę,

pięćdziesiąt procent – choroby będące skutkiem głodu i niedojadania, tak zwaną awitaminozę kombinowaną,

dziesięć procent – obrzęki głodowe z anemią,

pięć–sześć procent – choroby weneryczne,

dwadzieścia pięć procent – „niedorozwój umysłowy, kompleksy i urazy lękowe”.

Dla porównania do tej ostatniej kategorii zakwalifikowano tylko jeden procent dorosłych Żydów¹⁵.

Komitet dwoił się i troił, organizując szkoły, półinternaty, domy dziecka. Pod koniec 1945 roku miał pod opieką tysiąc dzieci, działało jedenaście domów dziecka. Można szacować, że ponad pięćset dzieci uratowanych z Holokaustu trafiło do domów dziecka Komitetu.

3

Najlepiej opisane są losy wychowanków domu dziecka w Krakowie, a to za sprawą Leny Küchler, ich wychowawczyni, autorki książki _My Hundred Children_16.

Wojna ledwo się skończyła. Lena Küchler, przed 1939 rokiem nauczycielka, wyszła z ukrycia i miała rozpocząć studia doktoranckie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przechodząc ulicą Długą w Krakowie, zobaczyła przycupniętą koło siedziby komitetu żydowskiego dwójkę trzylatków i jedno młodsze dziecko leżące na ziemi. Ogolone głowy, ropne rany, cuchnące moczem ubrania. Ludzie przechodzili obok, zajęci własnymi nieszczęściami.

Gdy zapytała, skąd są, usłyszała, że ktoś przywiózł je wozem z klasztoru i tu porzucił17.

Jedno wzięła na ręce, dwoje za ręce i przedarła się do wnętrza budynku, oblężonego przez dziesiątki ludzi. Przyszli, bo właśnie wywieszono listy ocalałych z Buchenwaldu i Mauthausen, bo czekali na kupony żywnościowe, bo obiecywano dziś koce, bo dokąd mieli pójść. Skierowano ją na górę. W ciemnej sali kłębiło się pięćdziesięcioro dzieci. Na jej widok zaczęły krzyczeć: „Zupy!”, „Jesteśmy głodne!”, jedna dziewczynka podrapała ją do krwi. Usłyszała od ich opiekunki: „Nie ma dla nich ani jedzenia, ani ubrania, ani materaców. Śpią na podłodze i na schodach. Starsze dzieci chodzą do miasta, kradną i żebrzą. Maluchy siusiają i robią kupy gdzie popadnie. Przez całą noc jest tu jak w piekle – nie śpią, wołają, wrzeszczą. Mam już dość. Łatwiej mi było w obozie koncentracyjnym”¹⁸.

Z pomocą dwóch dziewczynek, jednej ośmioletniej, drugiej nieco starszej, Lena Küchler zabrała się do pracy. „Myłyśmy, wycierałyśmy, szorowałyśmy i czesałyśmy, najpierw najmłodsze, potem starsze. Dzieci nie miały ubrań na zmianę, miałyśmy jeden grzebień dla wszystkich – pisała. – Kiedy je myłam, przyjrzałam się ich ciałom. Żadne z dzieci nie wyglądało na całe i zdrowe. Mnóstwo było wrzodów, oparzeń i blizn. Wiele dzieci miało odmrożone palce u rąk lub nóg”¹⁹.

Obeszła siedzibę komitetu. „Budynek był koszmarnym zbiorowiskiem chorych, kalekich i umierających niedobitków po obozach koncentracyjnych”²⁰. W piwnicy leżeli najciężej chorzy, z czynną gruźlicą, wśród nich też były dzieci.

4

W krótkim czasie żydowskie domy dziecka przeobraziły się z przybytków nędzy i rozpaczy w dobrze utrzymane nowoczesne instytucje pedagogiczne. Stało się to za sprawą pieniędzy Jointu – działającej od przedwojnia wielkiej samopomocowej organizacji amerykańskich Żydów – oraz kolosalnego wysiłku wychowawców. Sami w czasie wojny stracili dzieci lub najbliższych, ta praca stała się sensem i misją ich życia.

Lena Küchler wyjechała z podopiecznymi z krakowskiego komitetu do Zakopanego, gdzie została dyrektorką domu dziecka. Zachował się zapis pokontrolny z jesieni 1945 roku: „Prawie wszystkie dzieci przybyły do Domu z ciężkimi urazami psychicznymi, ze strachem w oczach, nieufne, nieśmiałe, zdeprymowane i smutne lub przesadnie pewne siebie. Dzieci, które przeżyły samotnie w szafie 2 i 1/2 lat (jak Marysia Zung, od trzeciego do szóstego roku życia), dzieci zamurowane lub leżące pod łóżkiem przez 1 i 1/2 roku, jak 10-letni Dawid Jakubowicz, dzieci leżące na strychu w komórce, jak mały 3-letni Awrum bez nazwiska lub 13-letni Lerner Izydor, którego dopiero przed kilku tygodniami wydobyto z lochu na strychu, a który przesiedział tam 2 i 1/2 roku, nie umiały chodzić ani mówić, nie wiedziały, co to znaczy łóżko, widelec i klozet. Dzieci te były absolutnie aspołeczne, chodziły chyłkiem pod ścianami i nie reagowały, gdy do nich mówiono. Przychodziły i takie dzieci, które przeszły przez siedem obozów, przebywały przez dwa lata w obozie oświęcimskim, pracując przy wyrzucaniu trupów z komory gazowej lub przy krematorium, dzieci, które przeszły przez wszystkie akcje po miastach i miasteczkach żydowskich, szczute, ścigane, pędzone o głodzie i chłodzie po polach i lasach, dzieci szantażowane po większych miastach przez policję i domorosłych cywilnych szantażystów lub dzieci 10-letnie z bronią w ręku, młodociani partyzanci, wszystkie te dzieci odeszły daleko od swego dzieciństwa. Dzieci te trzeba było leczyć psychicznie, stworzyć im atmosferę gorącej miłości, w której odtajałaby ich skostniała dusza. Z tego zadania Dom Dziecka w Zakopanem wywiązał się całkowicie”²¹.

Lena Küchler (w środku) z podopiecznymi i wychowawcami z domu dziecka w Zakopanem, 1945

Archiwum Yad Vashem

Hanna Krall opowiadała o Lubie Blum-Bielickiej, dyrektorce innego domu dziecka Komitetu, w Otwocku, w którym znalazła się po wojnie: „Miała wyobrażenie o tym, jak powinna się zachowywać́ grzeczna dziewczynka, dziewczynka z dobrego domu. I w ten sposób prowadziła wychowanie. Od pierwszych dni, od marca 1945 roku. Lekcje muzyki, rytmika, śpiew, malowanie, języki obce. Wszystko. Przestrzegała tego rygorystycznie. Widelec, nóż, nie garb się, łokcie, nie trzyma się łokci na stole. Teatr codzienności czy zwyczajności, który zaprowadziła w Otwocku, był jedyną formą czy formułą, w jakiej możliwe było dalsze życie”22.

5

Jedne dzieci same znajdowały drogę do lokalnego komitetu. Drugie przyprowadzali wojenni opiekunowie. Zdarzało się, że oddawali dziecko z wielkim bólem, mówiąc, że chcieliby je wychować jako swoje, ale są za biedni, żeby je wyżywić. Bywało, że traktowali dziecko jako towar na sprzedaż.

Jonas Turkow opisał chłopkę, która przyszła do komitetu w Lublinie. „Słyszałam od sąsiadów, że skupujecie żydowskie dzieci. Mam jedno w klatce”. Otworzyła pudło, leżało w niej zdeformowane trzyletnie dziecko – nie chodziło, nie mówiło, nie nawiązywało kontaktu. Usprawiedliwiała się. Dostała kilkumiesięczne dziecko od jego rodziców, bała się, że sąsiedzi ją zadenuncjują, więc zamknęła je na strychu w pudle, w którym zrobiła otwory, żeby dziecko mogło oddychać i żeby mu dawać jedzenie²³.

Küchler była świadkiem, jak w 1945 roku do siedziby komitetu w Krakowie wkroczyła kobieta z płaczącym dzieckiem.

„– Przyszłam odebrać zapłatę, którą przyrzekła mi jej matka, sto tysięcy złotych i dom w mieście – oświadczyła.

– Mamo, mamo, proszę, nie zostawiaj mnie z nimi. Boję się – prosiła dziewczynka, cztero-, może pięcioletnia.

– Idź sobie, zostaw mnie, ty, ty dzikusko. Mam cię dość. – Odpychała ją kobieta.

– Nie mamy pieniędzy! Myśli pani, że wyszliśmy z Auschwitz z kuframi złota? Tak pani myśli? – krzyczał przewodniczący komitetu.

– Wy, Żydzi, zawsze mieliście pieniądze. Bez zapłaty nie sprzedam. Dziewczynka idzie ze mną – odkrzykiwała kobieta”.

Lena Küchler zapytała, co się stanie z dzieckiem.

„– Będzie robiła to, co do tej pory: pasła krowy. Za kilka kartofli i trochę wody, które mnie kosztuje, będę ją miała pod ręką i czekała na jej matkę. Może jednak przyjdzie ją odebrać”²⁴.

Küchler kazała stróżowi wezwać milicję. Przestraszona kobieta oddała im płaczące dziecko, w zamian komitet wydał jej trochę cukru i obiecał więcej.

O dzieci dopytywali krewni z zagranicy, podawali rozmaite wskazówki. Błagali o pomoc w znalezieniu dziecka. Nie da się powiedzieć, że Komitet dokładał _wszelkich_ starań, raczej – że próbował _coś_ zrobić. Wysyłał listy do polskich rodzin lub do burmistrzów i wójtów, jeśli znał tylko nazwę miejscowości. Czasami prosił kogoś z lokalnego komitetu, by wywiedział się o dziecko na miejscu.

Niektóre sprawy wymagały zdecydowanej interwencji. „Prosimy o umożliwienie nam odebrania dzieci, których wykaz przy niniejszym załączamy. Dzieci te zostaną umieszczone w domach dziecka Centralnego Komitetu Żydów w Polsce” – pisał Komitet w marcu 1946 roku do ówczesnego premiera²⁵. Organizacja przygotowała „Wykaz dzieci, które należy odebrać od opiekunów Polaków” – w sumie osiem nazwisk. Wśród opiekunów była kobieta, która za ujawnienie adresu dziecka żądała tysiąca dolarów, druga, która nie chciała oddać ośmioletniej dziewczynki, bladej i wątłej, póki jej wuj nie złoży odpowiedniej sumy w banku szwedzkim, trzecia – „ona histeryczka, on pijak. Warunki, w jakich dziecko żyje, są bardzo ciężkie, mała często niedomaga, kaszle. Cena wykupu dziecka rośnie z dnia na dzień”²⁶.

Nie ma danych za rok 1945, ale w sprawozdaniu z roku 1946 Komitet podaje, że odebrał od polskich opiekunów dwadzieścioro pięcioro dzieci, z tego dwudziestkę wykupił. Nie udało się ustalić, gdzie przebywa dwieście troje dzieci, o które pytały rodziny²⁷. Według sprawozdania z 1947 roku, „w toku załatwiania są 353 sprawy odebrania dzieci od opiekunów, którzy żądają zawrotnych sum, a w wielu wypadkach odmawiają komunikowania się dzieci z najbliższą rodziną”²⁸.

W „Wykazie imiennym dzieci uratowanych przez opiekunów Polaków skierowanych do CKŻP w latach 1945–1950” widnieje sto czterdzieścioro siedmioro dzieci²⁹. Ile z nich Komitet wykupił – nie wiadomo.

Komitet ingerował, gdy widział, że dziecku dzieje się krzywda. Jeżeli tak nie było, a polscy opiekunowie zgłaszali, że w czasie wojny przechowali dziecko i chcą, by u nich zostało, nie oponował. Dawał pomoc, jedzenie, ubrania. Nierzadko same dzieci, jeśli były starsze, pojawiały się w lokalnym oddziale Komitetu z prośbą o wsparcie materialne dla opiekunów. Komitet uważał, że skoro dziecko znalazło rodzinę, należy jej podziękować i zaoferować pomoc. Zawsze oznaczało to jedno dziecko mniej do wykarmienia i zapewnienia opieki, a brakowało sił i środków dla dzieci przebywających już pod kuratelą Komitetu. Dość szybko Komitet zaczął przekazywać polskim opiekunom zapomogi za utrzymanie dziecka – od tysiąca do dwóch tysięcy złotych. To były znaczące pieniądze, na przykład kilo chleba kosztowało wówczas piętnaście–dwadzieścia pięć złotych.

Syjoniści i Żydzi religijni, którzy działali w partiach i organizacjach poza Komitetem, mieli do tej sprawy całkowicie odmienny stosunek. Uważali, że każde ocalałe dziecko jest dla narodu żydowskiego bezcennym darem, należy je bezapelacyjnie odebrać z polskiej rodziny i wychować na Żyda. Zbierali fundusze na wykupywanie dzieci i gromadzili informacje o poszukiwanych oraz opiekunach. Żeby nie oddawać pola ideologicznym wrogom, Komitet z czasem także zaczął aktywniej poszukiwać dzieci, wykupywać je i kierować do swoich domów dziecka. Ale robił to z ociąganiem, nie uważając tej sprawy za swoją główną misję. Minęły dwa lata, nim zdecydował się zatrudnić bohatera tej książki Lejba Majzelsa, by jeździł w teren w poszukiwaniu dzieci.

6

Żydowskie domy dziecka, które przez kilka pierwszych powojennych lat działały w Polsce, dzieliły się na trzy rodzaje.

Pierwsze prowadził Komitet. Tych była większość. Wychowywano tu dzieci w duchu świeckim, wpajając im, że są Żydami, których ojczyzną jest Polska Ludowa.

Drugie należały do Koordynacji do spraw Ratowania Dzieci i Młodzieży, organizacji syjonistycznej zawiązanej w 1944 roku, której celem było zorganizowanie jak najszybszego wyjazdu żydowskich sierot do Palestyny. W tych domach dzieci uczyły się śnić o Izraelu, przyszłym państwie żydowskim.

Trzecimi kierowały Żydowskie Kongregacje Wyznaniowe³⁰. Tu najważniejsze było wychowanie religijne połączone z wpajaniem miłości do Ziemi Izraela, ojczyzny przodków.

W zależności od tego, do którego domu trafiło dziecko, jego życie miało się potoczyć w całkiem odmienny sposób.

Te, które znalazły się w domach Komitetu – o ile nie będzie silnych nacisków ze strony rodziny za granicą – zostaną, przynajmniej na razie, w Polsce.

Te, które trafiły do domów Koordynacji, będą miały jeden cel – Palestynę. Przemycane przez zieloną granicę dotrą tam po długiej tułaczce, z reguły już po powstaniu państwa Izrael w 1948 roku.

Te, które oddano pod opiekę organizacjom religijnym, także wyjadą – czasem do Izraela, częściej jednak do Wielkiej Brytanii, Francji, Kanady, Stanów, gdzie istniały duże skupiska ortodoksyjnych Żydów i znalazły się rodziny gotowe je przyjąć.

Czasem wujek czy ciotka z zagranicy prosili, by dziecko trafiło do tego, a nie innego domu, ale częściej to przypadek decydował o tym, której instytucji udało się „zdobyć” dziecko.

Wcześniej zdarzało mi się czytać o powojennych żydowskich partiach i organizacjach społecznych, ale nie budziło to mojego zainteresowania. Wielobarwny żydowski świat przedwojennej Polski, pełen żywiołowo działających partii, stowarzyszeń i klubów, zginął, a jego niedobitki nadal toczyły te same, już nieistotne spory. Przedstawiciele Bundu po wojnie wciąż zajmowali się zwalczaniem syjonistów i przemawianiem w imieniu „żydowskich mas” – tylko gdzie były te masy? Od kiedy zaczęłam śledzić historie ocalałych dzieci, te spory nabrały wagi. Od układu sił między żydowskimi partiami i organizacjami zależały ich losy.

7

„Budynek przy ulicy Długiej – pisała Lena Küchler o domu dziecka w Krakowie – był tylko przedłużeniem tego, co dzieci znały od lat, nie osłabła więc w nich potrzeba, żeby nadal się ukrywać, kłamać, starać się przeżyć za wszelką cenę. Większość troszczyła się wyłącznie o siebie. Nieliczne interesował ktokolwiek inny, z wyjątkiem rodzeństw, które trzymały się razem i ratowały nawzajem”³¹.

Nie być Żydem. Nigdy nic nikomu nie mówić. Kłamać. Być zawsze podejrzliwym. Recytować chrześcijańskie modlitwy bez zająknięcia. Wszystko, czego się nauczyły, miało być teraz nieprzydatne? Do nowej sytuacji – pobytu w domu dziecka, do którego zostały przekazane często wbrew swojej woli – przykładały dotychczasową wiedzę o świecie. „A jaka będzie praca?” – pytały, kiedy posyłano je do szkoły. Wiele z nich, już mając sześć–siedem lat, ciężko pracowało w gospodarstwach swoich opiekunów.

„Dziecko stoi lub siada na krześle, jest nieswoje – opisywał działacz Kongregacji. – Nie wie, co z nim będzie, co mu zrobią w tym nowym miejscu i jaką pracę będzie musiało wykonywać, bo przecież nie będą go karmić za darmo i nie będą go za darmo ubierać. Jeżeli jest bardzo małe, nie zdaje sobie sprawy, że istnieje inny świat niż ten, z którego wyciągnięto go siłą. Jest zdezorientowane i chciałoby wrócić tam, skąd przyszło”³².

„Uszczerbki na zdrowiu psychicznym i cierpienia moralne były dotkliwsze niż fizyczne dolegliwości – pisała o swoich podopiecznych Nesia Orlovich-Reznik, wychowawczyni w jednym z domów Koordynacji. – Nie niepokoiłam się ich bladością i ranami na ciele, ale tym, jak uśmierzyć przerażenie w ich oczach, jak uwolnić je od koszmarów i złych snów”³³.

Nie pomagała w tym wrogość, z jaką dzieci spotykały się w polskim otoczeniu.

W Lublinie żyły w strachu przed napadami, bały się wychodzić na ulicę – pisał Jonas Turkow. Dom dziecka przeniesiono dla ich bezpieczeństwa na Dolny Śląsk³⁴.

Dom dziecka w Otwocku był wielokrotnie atakowany i żydowscy żołnierze z Armii Czerwonej zorganizowali się w jego obronie³⁵.

W Chorzowie po ataku grupy mężczyzn wejścia i dachu domu dziecka także pilnowało kilku stacjonujących w pobliżu żołnierzy radzieckich³⁶.

W Krakowie dzieci nie mogły wychodzić na dwór, bo rzucano w nie kamieniami. Tylko starsze ryzykowały wyjście, ale każde trzymało w pogotowiu długi nóż³⁷.

„Stało się jasne już w krótkim czasie, że część ludności polskiej nie oswoiła się jeszcze z faktem przeżycia garstki Żydów – pisała Maria Hochberg-Mariańska, która zbierała po wojnie relacje ocalałych. – Tyle lat patrzyli ludzie na bezkarne mordowanie, na codzienną śmierć, na ściganie bezbronnego, że po prostu jego chęć życia dołożyli jako jedną jeszcze żydowską przewinę do całego szeregu »zbrodni«. W powietrzu unosił się jeszcze czad tamtych czasów. Dzieci wracające ze szkoły, ze spaceru, z kina, ze sklepu mówiły z goryczą o swych codziennych przeżyciach. One były już tak śmiertelnie zmęczone i ranne. W końcu nie chciały już nawet mówić o przykrościach, na jakie napotykają, przeżywały to w sobie”³⁸.

Raport rządowego Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej z sierpnia 1945 roku zawiadamia o „wzrastającej z dniem każdym liczbie ofiar żydowskich” i wymienia po kolei z jednego tylko miesiąca: Radom, gdzie „wezwano Żydów w ulotkach do opuszczenia miasta w terminie do 15.08. b.r., a już przed tym terminem, bo 10.08., dokonano napadu na żydowską spółdzielnię krawiecką i kamaszniczą i zamordowano obecnych tam w czasie napadu 4 Żydów”; Kraków, gdzie 11 sierpnia „urządzono pogrom we właściwym znaczeniu tego słowa, bijąc i raniąc mężczyzn, kobiety i dzieci żydowskie”; Chełm, gdzie „od dłuższego czasu mają miejsce napady ze strony inwalidów wojennych na ludność żydowską, pięć osób zostało ciężko pobitych, wiele lekko”; Zwoleń, gdzie Abram Aron Tajtelbaum „został wywleczony do lasu i ślad po nim zaginął”, a trzech Żydów, którzy jechali stamtąd na jarmark, zamordowano; wreszcie dom dziecka w Rabce, gdzie „miały miejsca najbardziej pożałowania godne wypadki”³⁹.

8

Wspomniany atak w Rabce opisała Lena Küchler. Zaczęło się dobrze: dzieci z Krakowa miały pojechać w góry. Najpierw chore dzieci do Rabki, a te w trochę lepszym stanie – do Zakopanego. Już taka podróż, na odległość niewiele większą niż sto kilometrów, okazała się nie lada wyzwaniem. Dzieci były kruche fizycznie i psychicznie, odzywały się niedawne traumy. Lekarz przyszedł je zbadać, żeby zdecydować, które dokąd trafią. Ktoś nieopatrznie użył słowa „selekcja” i dzieci się rozpierzchły. Wynurzyły się z kryjówek dopiero pod wieczór, kiedy zmorzył je głód. Gdy wyjeżdżały, podstawiono otwarte, kryte brezentem ciężarówki. Jeden chłopczyk cały drżał i odmawiał wejścia.

Podopieczni Nahum Bogner i Izio Neumann pozują z karabinami, udając, że należą do straży pilnującej domu dziecka w Zakopanem, październik 1945. Straże rzeczywiście trzymano – z obawy przed atakami; starsza młodzież po przeszkoleniu mogła także do nich należeć

Ghetto Fighters’ House (Archiwum kibucu Lochamej ha-Getaot)

Trzeba było sporządzić listę dzieci, żeby je zameldować, co wymagało ustalenia nazwisk.

„– Jak się nazywasz? – pytała Küchler.

– Szmulek.

– A pamiętasz nazwisko?

– Tak, Szmulek.

– A może pamiętasz, jak twój tata się nazywał?

– Nie pamiętam taty.

– A mama?

– Moja mama mówiła, że mam się nigdy nie odzywać i zawsze muszę siedzieć cicho”⁴⁰.

Do pierwszego napadu na dom w Rabce doszło 12 sierpnia 1945 roku, nazajutrz po pogromie w Krakowie. Granat rozerwał podłogę w pokoju lekarskim i podrzucił kozetkę, na której leżała chora dziewczynka. Dziecko trafiło do szpitala, szczęśliwym zrządzeniem losu tylko z lekkimi obrażeniami. Tydzień później, 19 sierpnia, napastnicy przypuścili poważniejszy atak. Strzelali i wrzucili granaty do wszystkich trzech willi, w których zakwaterowano dzieci. Osiem dni później, w nocy 27 sierpnia, przyszli po raz trzeci.

Karolina Panz, historyczka z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, zrekonstruowała przebieg natarcia i opisała sprawców. Byli to uczniowie i nauczyciele Prywatnego Gimnazjum Sanatoryjnego Męskiego doktora Jana Wieczorkowskiego w Zakopanem, członkowie komórki Ruchu Oporu Armii Krajowej. Do „akcji” przeciw kilkudziesięciorgu dzieciom ocalałym z Zagłady przygotowali dwa ręczne karabiny maszynowe, jeden granatnik, pancerfaust, piętnaście karabinów, dwa karabiny dziesięciostrzałowe, pięć pistoletów maszynowych, tak zwanych pepesz, cztery pistolety, paczkę granatów i skrzynię amunicji⁴¹. Uczniowie należeli do drużyny harcerskiej. Ich katechetą, a zarazem organizatorem napaści na dzieci, był ksiądz Józef Hojoł, duchowny cieszący się w Rabce poważaniem.

Po trzecim napadzie Komitet zdecydował zamknąć dom w Rabce, część dzieci przewieziono do Zakopanego⁴². Następnej nocy, z 28 na 29 sierpnia, ostrzelano je tam z czterech karabinów maszynowych. „Maluchy były przekonane, że walą w nas Niemcy, i nikt nie próbował tego prostować” – pisała Küchler⁴³. Dzięki jej staraniom dom dziecka zamienił się w fortecę. „Karabin maszynowy zainstalowaliśmy na jednej z werand. Oprócz tego miałam syrenę alarmową i reflektory” – opowiadała44.

Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego 1945/1946 dzieci poszły do miejscowej szkoły. Pewnego dnia grupę z sierocińca otoczyli polscy rówieśnicy, mieli przygotowane kije i kamienie. Dzieci z domu dziecka wróciły pokrwawione, z siniakami, ranami, jedno straciło przednie zęby. Przeszły na nauczanie domowe.

Z początkiem zimy 1946 roku zgłosiło się do Küchler dwóch religijnych Żydów ze Szwajcarii, przedstawicieli organizacji pomocowej Waad Hacala, założonej przez amerykańskich ortodoksyjnych rabinów. Gdy zaproponowali jej, że wywiozą dzieci z Polski, nie zawahała się.

Musiała jednak działać w tajemnicy – zarówno przed polskimi władzami, jak i przed przełożonymi z warszawskiej centrali. Przeprowadziła rozmowę z każdym dzieckiem, które ukończyło dziewięć lat. Wszystkie wyraziły zgodę na wyjazd. Wszystkie przysięgły, że nikomu o tym nie powiedzą. Wiele dzieci było przewlekle chorych i nie najlepiej nadawało się do ryzykownej, długiej podróży. Tuż przed wyjazdem Küchler udało się jeszcze odebrać piątkę maluchów w opłakanym stanie z klasztoru w Zakopanem, do którego przewieziono część dzieci ewakuowanych z Domu Boduena w Warszawie, sierocińca zasłużonego w czasie wojny ratowaniem żydowskich dzieci.

Waad Hacala dostarczyła im paszporty wystawione przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Nic się w nich nie zgadzało. A to imię było poprawne, ale nazwisko węgierskie, a to nazwisko prawdziwe, ale zdjęcie obok przedstawiało starego Żyda z brodą. Organizatorzy uspokajali Küchler, że wszystko jest załatwione – przejścia graniczne, bilety. Jedyne, co musi się zgadzać, to liczba paszportów.

Lena Küchler zostawiła list do Komitetu: „Piszę o godz. 2. w nocy po bardzo ciężkim przepracowanym dniu, dlatego będę się skracać. Wyjeżdżam prawie ze wszystkimi dziećmi i personelem za granicę. Wyjedziemy wszyscy legalnie w warunkach dla najmłodszych dzieci doskonałych. Nielegalny jest nasz wyjazd tylko wobec Komitetu, a to ze względu na negatywne ustosunkowanie się Komitetu wobec emigracji. Nie widzę warunków bezpieczeństwa dla dzieci ani w Zakopanem, ani w innej miejscowości, uważam, że po tym piekle, które przeszły, nie mamy prawa narażać ich i walczyć ich kosztem o demokrację. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia z powodu mojej nielojalności do Komitetu, ponieważ działam dla dobra dzieci. W imieniu wszystkich dzieci i personelu dziękuję za dotychczasową opiekę”45.

Wyjechali 17 marca 1946 roku. Do pogromu kieleckiego doszło sto jeden dni później.

W Kielcach 4 lipca 1946 roku zginęły czterdzieści trzy osoby. W następstwie pogromu wyjechało z Polski ponad sto tysięcy Żydów, połowa albo ponad połowa wszystkich mieszkających wówczas w Polsce. Komitet nadal stał na stanowisku, że możliwe jest odbudowanie życia żydowskiego i że w „demokratycznej Polsce” – tak wtedy nazywano nowy ustrój – istnieje miejsce dla żydowskich dzieci. Tymczasem dostał zezwolenie od władz na stworzenie żydowskiej samoobrony i najstarsi wychowankowie domów dziecka przechodzili ćwiczenia wojskowe, dostawali broń i trzymali straż przed domami dziecka46.

Z punktu widzenia syjonistów i działaczy religijnych zagrożenie w Polsce stanowili Polacy. Holokaust się skończył, ale ci, którzy przeżyli, bali się dalej i często wybierali pozostanie przy wojennej „polskiej” tożsamości, porzucając swoje dziedzictwo i wiarę. Żydzi byli dalej mordowani. Zdaniem Komitetu mordowali nie Polacy, tylko – jak pisano – „faszyści” czy też „reakcyjne bandy spod znaku AK i NSZ”, a w miarę utrwalania się nowej władzy niebezpieczeństwo to miało zniknąć (tak też się stało – w 1947 roku poza pojedynczymi przypadkami nie odnotowano morderstw popełnionych na Żydach).

Z punktu widzenia syjonistów i działaczy religijnych cała Polska była cmentarzem – przecież nie można żyć na cmentarzu. Dla przedstawicieli Komitetu wyjazd dzieci z Polski równał się poniewierce i niepewnemu losowi. Państwo Izrael nie istniało, wywożenie ich do Palestyny oznaczało w praktyce, że utkną w obozach dla dipisów. Jeżeli będą próbowały dostać się do Erec Israel (Ziemi Izraela, tak się mówiło, gdy nie było jeszcze państwa Izrael), z dużym prawdopodobieństwem zostaną zawróceni albo trafią do obozów na Cyprze, dostępu imigrantom bronią bowiem sprawujący mandat nad Palestyną Brytyjczycy. Poza tym w kraju, do którego miały dotrzeć, w każdej chwili mogła wybuchnąć wojna (tak też się stało – w czasie wojny o powstanie państwa Izrael w 1948 roku zginęła dwójka z sześćdziesięciorga przewiezionych przez Lenę Küchler dzieci).

W miarę upływu czasu i zaciskania się w Polsce komunistycznej pętli coraz większe wpływy w Komitecie zyskiwali komuniści z tak zwanej frakcji Polskiej Partii Robotniczej. Dlatego też w odniesieniu do Komitetu będę używać dalej, lekko tylko upraszczając, określenia „komuniści”. Syjoniści i działacze religijni walczyli z żydowskimi komunistami o dzieci. Metody nie zawsze były _fair_. Podbijali stawki oferowane polskim opiekunom, wykradali dzieci z domów dziecka Komitetu. Nieraz się zdarzy, że Lejb Majzels odnajdzie dziecko, ale szybsza w jego odkupieniu okaże się konkurencyjna organizacja. Tak będzie właśnie w przypadku pierwszej odnalezionej przez niego dziewczynki – Łajci.PRZYPISY

Rozdział 1

Zanim Lejb Majzels ruszy w podróż, czyli o dzieciach żydowskich tuż po wojnie

Na czele Komitetu Rosjanie postawili sprowadzonego ze Związku Radzieckiego Emila Sommersteina. Ten przedwojenny działacz syjonistyczny i poseł na sejm, który odsiadywał wyrok ośmiu lat łagru, miał uwiarygodnić nową władzę. Przystał na to, gdy mu obiecano, że polscy Żydzi, którzy znaleźli się w ZSRR, zostaną repatriowani. CKŻP został powołany przez Ministerstwo Administracji Publicznej, a jego członków wydelegowały poszczególne partie polityczne. W Komitecie znaleźli się reprezentanci większości partii żydowskich. Wśród piętnastu członków pierwszego zarządu Komitetu było siedmiu działaczy syjonistycznych, trzech komunistów, trzech bundowców i dwóch działaczy niezależnych. Poza Komitetem znalazła się niezalegalizowana prawicowa partia syjonistów-rewizjonistów oraz ortodoksyjna Aguda (David Engel, _The Reconstruction of Jewish Communal Institutions in Postwar Poland. The Origins of the Central Committee of Polish Jews, 1944–1945_, „East European Politics and Societies” 1996, Vol. 10, No. 1; Michał Szulkin, _Sprawozdania z działalności Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej przy prezydium_ PKWN, „Biuletyn ŻIH” 1971, nr 3).

Nierzadko trafiały do nich także – choćby przejściowo – dzieci, które miały matkę lub ojca. Jak córka aktorki Diny Blumenfeld i aktora oraz reżysera Jonasa Turkowa. Rodzice nie wiedzieli, co robić z odebraną z polskiej rodziny dziewczynką, która nosiła medalik, żegnała się, modliła i co dzień biegała do kościoła. Uznali, że w żydowskim domu dziecka, wśród rówieśników łatwiej dojdzie do siebie (Ionas Turkov, _En Pologne, après la Libération. L’impossible survie des rescapés juifs_, trad. par Maurice Pfeffer, Paris 2008).

Z analizy kartotek Towarzystwa Ochrony Zdrowia (TOZ) Ludności Żydowskiej przy CKŻP z lat 1946–1947 wynika, że do końca 1947 roku przez domy dziecka przeszło 486 dzieci, które przeżyły Holokaust w Polsce. Spośród nich 109 ukrywało się na wsi (gdzie większość pracowała w gospodarstwach), 137 w mieście (w tym 9 pod opieką dawnych niań), 62 w instytucjach kościelnych, 45 w lasach i bunkrach. 70 było w niemieckich obozach (Irena Kowalska, _Kartoteka_ TOZ _z lat 1946–1947. (Żydowskie dzieci uratowane z Holocaustu)_, __ „Biuletyn ŻIH” 1995–1996, nr 3).

Książka, przetłumaczona z hebrajskiego na angielski, doczekała się wielu wydań i dwóch ekranizacji: fabularnej – _Lena. My 100 Children_ (USA 1987) w reżyserii Edwina Sherina, i dokumentalnej – _Mea jeladim szeli_ (Izrael 2003) w reżyserii Amalii Margolis i Oshry Shwartz.

To wersja z jej książki, w której opisała swoje życie w nieco zbeletryzowanej formie. W wywiadzie udzielonym po wojnie mówiła, że przyszła do komitetu, bo została poproszona o pomoc (Wywiad Daniela P. Bodera z Leną Küchler, 8.09.1946, iit.aviaryplatform.com, bit.ly/30cJrX1 ).

Komitet z początku utrzymywał się z długoterminowych pożyczek państwowych i przydziałów. Z czasem jego finansowanie niemal całkowicie przejął Joint (Helena Datner, _Dziecko żydowskie (1944–1968)_ _Następstwa zagłady Żydów. Polska 1944–2010_, red. Monika Adamczyk-Garbowska, Feliks Tych, Lublin 2012). Dawna wychowanka domu dziecka w Otwocku wspominała spotkanie z dziećmi z innego domu dziecka w Otwocku (zostali zaproszeni do premiera Józefa Cyrankiewicza): „Nieprzyjemnie było widzieć, że my przyszliśmy w amerykańskich strojach, a tamte dzieci były obdarte i biedne” (Noemi Bażanowska, _To był mój dom. Żydowski Dom Dziecka w Krakowie w latach 1945–1957_, Kraków–Warszawa 2011, s. 142).

Luba Blum-Bielicka, przed wojną aktywistka Bundu, była dyrektorką szkoły pielęgniarskiej w getcie warszawskim. Jej mąż Abrasza Blum z Żydowskiej Organizacji Bojowej walczył w powstaniu w getcie, zginął po powstaniu na „aryjskiej stronie”.

W pomieszczeniach żydowskiej Spółdzielni Krawiecko-Kamaszniczej „Praca” zamordowano Arona Getłacha, Belę Apel, Józefa Gutmana i Tanchema Gutmana. Bela, dziewiętnastolatka, „leżała w korytarzu z związanemi rękami, porżnięta nożem powyżej łydek i przestrzelona kulą w kark”. Pozostali także zostali zabici z wyjątkowym okrucieństwem. Niczego nie zrabowano. Dwudziestoletni Józef, którego Bela niedawno poślubiła, zmarł nazajutrz w szpitalu (Łukasz Krzyżanowski, _Dom, którego nie było. Powroty ocalałych do przedwojennego miasta_, Wołowiec 2018, s. 132–136).

„Wobec dużej ilości dzieci słabych, anemicznych, zołzowatych i pewnej ilości dzieci z gruźlicą w kości, przystąpiliśmy do uruchomienia w Rabce domu dziecka o charakterze leczniczo-wychowawczym” – pisał Komitet (Plan pracy CKŻP na maj 1945, AŻIH 303/I/7). „Dzieci zołzowate” to – w ówczesnej nomenklaturze – te cierpiące na gruźlicę węzłów chłonnych objawiającą się ich obrzękiem i ropieniem.

Küchler dostawała anonimy. „Żydzi! Przywlekliście smród do Zakopanego! Wynoście się stąd zaraz, bo was spalimy”. Do sierocińca podrzucano też ulotki w formie wierszowanej („Każdy jeden żyd i żydziątko zginie / Uciekajcie, bo u nas wielka ochota / Bić, mordować i strzelać was”) oraz prozą („O zarazo, tyfusie plamisty, pijawki nienasycone, niedługo kruki będą miały smaczne ścierwo”) (Karolina Panz, _„Dlaczego oni, którzy tyle przecierpieli i przetrzymali, musieli zginąć”. Żydowskie ofiary zbrojnej przemocy na Podhalu w latach 1945–1947_, „Zagłada Żydów. Studia i Materiały” 2015, nr 11).

Küchler wyjechała z grupą sześćdziesięciorga dzieci (nie stu, jak sugeruje tytuł jej książki). Przejechali granicę w Zebrzydowicach, dotarli do Francji, stamtąd po dwóch latach – po powstaniu państwa – przedostali się do Izraela.

David Engel szacuje, że w połowie 1946 roku, przed pogromem kieleckim, było w Polsce od dwustu pięciu do dwustu dziesięciu tysięcy Żydów, a rok później, w połowie 1947 – od osiemdziesięciu ośmiu do stu pięciu tysięcy. „To był exodus” – pisze (David Engel, _The Reconstruction of Jewish Communal Institutions_…, dz. cyt.).

Dwieście uzbrojonych żydowskich grup wartowniczych pełniło całodzienną straż przy domach dziecka, domach starców, szkołach, stołówkach, niektórych fabrykach zatrudniających Żydów i innych obiektach (Alina Cała, _Ochrona bezpieczeństwa fizycznego Żydów w Polsce powojennej. Komisje Specjalne przy Centralnym Komitecie Żydów w Polsce_, Warszawa 2014).Przypisy

Rozdział 2

Łajcia: „Twierdzili, że dziecko, które posiadają, jest dziecko chrześcijańskie”

„Łajcia” jest zdrobnieniem od imienia „Lea”, „Hersz” to wariant imienia „Hirsz”. Imiona w całej książce podaję za: _Imiona przez Żydów polskich używane_, red. Lidia Kośka, Kraków 2002.

Przypomniała mi się opowieść innej dziewczynki. Źle traktowana, bita przez opiekunkę, została przez nią zawieziona w 1947 roku do domu dziecka komitetu w Helenówku, miała wtedy dziesięć lat. W czasie pierwszego obiadu w domu dziecka posadzono ją koło innej dziewczynki. „Lusia zaczęła mi opowiadać, że jej ojciec ma kilka zegarków. Powiedziałam: »Twój ojciec jest bogaty jak Żydzi«. »Tak, mój ojciec jest Żydem i wszyscy tu jesteśmy Żydami«. Rozpacz moja nie miała granic” (Irena Wójcik, _Warszawa_ _Dzieci Holocaustu mówią…_, t. 1, red. Wiktoria Śliwowska, Warszawa 2016, s. 254). Czytając tę historię na nowo, uprzytomniłam sobie, że tą Lusią jest Lea Balint, z którą odwiedziłam Leę Nebenzahl. Mówi się na nią „Lusia”, była w Helenówku w 1947 roku i miała ojca. Lea Balint potwierdziła, że to ona i że się bardzo z Ireną zaprzyjaźniła.

Dzieci chłonęły antysemicką atmosferę ulicy, nawet jeśli ich opiekunowie nie mówili nic złego o Żydach – pisze Nahum Bogner i przywołuje wspomnienie Marty Goren z domu Winter, którą przechowała jej niania Helena Czaplińska. „Podczas powstania w getcie warszawskim dzieci na ulicy cieszyły się, że likwidują Żydów, Marta też była radosna razem z innymi dziećmi. Widząc to, Czaplińska zawołała ją i uderzyła. Był to pierwszy raz, kiedy podniosła na nią rękę. Powiedziała: »Na ulicy zachowuj się jak wszyscy, ale w domu pamiętaj, że Żydzi to dobrzy ludzie«” (Nahum Bogner, _At the Mercy of Strangers. The Rescue of Jewish Children with Assumed Identities in Poland_, transl. by Ralph Mandel, __ Jerusalem 2009, s. 69).

Pejsy są tylko atrybutem z antysemickiego imaginarium dziewczynki. Jej opiekunowie nie byli religijnymi Żydami i nie nosili pejsów.

Dziewczynka wymienia zniekształcone potoczne słowa i zwroty w jidysz: „_oj wej iz mir_”, czyli „oj, jak ciężko”, „_git_” – dobrze, „_wus is?_” – „co się dzieje?”.

W polskich papierach Lea miała wpisaną jako datę urodzenia 10.03.1942, w Izraelu zmieniła ją na 15.04.1942.

Rabin Dawid Kahane był przed wojną działaczem syjonistycznym we Lwowie. W 1944 roku został majorem Ludowego Wojska Polskiego i od 1945 pełnił funkcję jego naczelnego rabina. Po emigracji z Polski w 1949 roku został rabinem wojsk lotniczych w Izraelu, a następnie naczelnym rabinem Argentyny.PRZYPISY KOŃCOWE

Rozdział 1

Zanim Lejb Majzels ruszy w podróż, czyli o dzieciach żydowskich tuż po wojnie

1 Lucjan Dobroszycki, _Survivors of the Holocaust in Poland. A Portrait Based on Jewish Community Records 1944–1947_, New York 1994.

2 Sprawozdanie Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej przy CKŻP __ za okres 1–31.08.1944, AAN, Zespół PKWN, 1/107, cyt. za: Michał Szulkin, _Sprawozdania z działalności Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej przy prezydium_ PKWN, „Biuletyn ŻIH” 1971, nr 3. Komitet składał sprawozdania Edwardowi Osóbce-Morawskiemu, przewodniczącemu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, naczelnej wówczas władzy w państwie. „Ludzie pozbawieni ciepłej odzieży, okryci zdartymi łachmanami, gnieździć się muszą w pokojach pozbawionych okien, w murach ociekających wodą, w budynkach pozbawionych ubikacji i kranów. Wśród nich ponad 100 dzieci, sierot i półsierot, słabych, wynędzniałych i nieodzianych bytuje w takich samych warunkach” – pisał Wojewódzki Komitet Żydowski w Lublinie do Bolesława Bieruta w grudniu 1945 roku (Memoriał w sprawie konieczności poprawy warunków mieszkalnych ludności żydowskiej przebywającej na terenie miasta Lublina, AAN, KRN, Biuro Prezydialne, Wydział Prawny, t. 148, cyt. za: Natalia Aleksiun, _Dokąd dalej? Ruch syjonistyczny w Polsce (1944–1950)_, __ Warszawa 2002, s. 73).

3 Część komitetów na prowincji powstała spontanicznie i dopiero później została włączona w struktury CKŻP (Natalia Aleksiun, _Dokąd dalej?_, dz. cyt.).

4 Tamże, s. 54.

5 Józef Adelson, _W Polsce zwanej ludową_ _Najnowsze dzieje Żydów w zarysie (do 1950 roku)_, red. Jerzy Tomaszewski, Warszawa 1993, s. 425.

6 Sprawozdania Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej przy CKŻP za okres 1–17.09.1944 i 11–31.10.1944, AAN, Zespół PKWN, 1/107, cyt. za: Michał Szulkin, _Sprawozdania z działalności Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej przy prezydium_ PKWN, dz. cyt.

7 Sprawozdanie Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej przy CKŻP za okres 1–17.09.1944, dz. cyt.

8 Sprawozdanie Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej przy CKŻP za okres 11–31.10.1944, dz. cyt.

9 David Engel, _The Reconstruction of Jewish Communal Institutions in Postwar Poland. The Origins of the Central Committee of Polish Jews, 1944–1945_, „East European Politics and Societies” 1996, Vol. 10, No. 1.

10 Tamże.

11 Sprawozdanie Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej przy CKŻP __ za okres 1–31.08.1944, dz. cyt.

12 Lucjan Dobroszycki, _Restoring Jewish Life in Post-War Poland_, „Soviet Jewish Affairs” 1973, Vol. 3, No. 2.

13 Tenże, _Survivors of the Holocaust in Poland_, dz. cyt.

14 Dyrektywa Wydziału Oświaty CKŻP dla Referatu Opieki nad Dzieckiem w Warszawie, 6.02.1946, AŻIH 303/IX/4. W cytatach z dokumentów uwspółcześniono ortografię i interpunkcję.

15 Zagadnienia dotyczące stanu zdrowotnego ludności żydowskiej w Polsce, 23.05.1946, AŻIH 350/55.

16 Lena Küchler-Silberman, _My Hundred Children_, transl. by David C. Gross, London 1961.

17 Tamże.

18 Tamże, s. 71.

19 Tamże, s. 73.

20 Tamże, s. 80.

21 Sprawozdanie z działalności Wojewódzkiego Komitetu Żydowskiego w Krakowie za okres 1.02.–31.10.1945, AŻIH 303/II/75.

22 _Sublokatorka po latach_. _Z Hanną Krall rozmawiają Elżbieta Janicka i Joanna Tokarska-Bakir_, „Studia Litteraria Historica” 2013, nr 2.

23 Ionas Turkov, _En Pologne, après la Libération. L’impossible survie des rescapés juifs_, trad. par Maurice Pfeffer, Paris 2008.

24 Lena Küchler-Silberman, _My Hundred Children_, dz. cyt., s. 85, 86.

25 List Wydziału Opieki nad Dzieckiem CKŻP do premiera Edwarda Osóbki-Morawskiego z 29.03.1946, AŻIH 303/IX/671. List jest opatrzony adnotacją, że pismo nie zostało wysłane.

26 Tamże.

27 Sprawozdanie Wydziału Opieki nad Dzieckiem za rok 1946, AŻIH 303/IX/9.

28 Sprawozdanie Wydziału Oświaty CKŻP za okres 1.01–31.12.1947, tamże. Helena Datner, która to sprawozdanie przytacza, jest bodaj jedyną badaczką w Polsce, która poruszyła temat wykupu żydowskich dzieci (Helena Datner, _Po Zagładzie. Społeczna historia żydowskich domów dziecka, szkół, kół studentów w dokumentach Centralnego Komitetu Żydów w Polsce_, Warszawa 2016).

29 Wykaz imienny dzieci uratowanych przez opiekunów Polaków skierowanych do CKŻP w latach 1945–1950, 1950, AŻIH 303/IX/656.

30 Do czerwca 1946 roku Żydowskie Kongregacje Wyznaniowe funkcjonowały pod nazwą Zrzeszeń Gmin Wyznaniowych.

31 Lena Küchler-Silberman, _My Hundred Children_, transl. by David C. Gross, London 1961, s. 83.

32 Jechiel Granatstein, _Jamei bereszit sipura ha-mufla szel ha-hachija ha-ruchanit-emunatit-datit le-macharat ha-Szoa al jedej komec nicolim charidim_ , Bene Berak 1997, s. 122.

33 Nesia Orlovich-Reznik, _Ima, hamutar kwar liwkot?_ , __ Ramat Gan 1964, cyt. za: Boaz Cohen, _Survivors, Caregivers and Child Survivors. Rebuilding Lives and the Home in the Postwar Period_, „Holocaust and Genocide Studies” 2018, Vol. 32, No. 1.

34 Ionas Turkov, __ _En Pologne après la Libération_, dz. cyt.

35 Tamże.

36 Noemi Bażanowska, _To był mój dom. Żydowski Dom Dziecka w Krakowie w latach 1945–1957_, Kraków–Warszawa 2011.

37 Lena Küchler-Silberman, __ _My Hundred Children_, dz. cyt.

38 Maria Hochberg-Mariańska, _Wstęp_ _Dzieci oskarżają_, oprac. Maria Hochberg-Mariańska i Noe Grüss, Kraków 1947, s. 30.

39 Czternaste sprawozdanie Referatu dla spraw Pomocy Ludności Żydowskiej przy Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej za miesiąc sierpień roku 1945, AIPN BU 00231/146, t. 1.

40 Lena Küchler-Silberman, _My Hundred Children_, dz. cyt., s. 117, 118.

41 Karolina Panz, _„Dlaczego oni, którzy tyle przecierpieli i przetrzymali, musieli zginąć”. Żydowskie ofiary zbrojnej przemocy na Podhalu w latach 1945–1947_, „Zagłada Żydów. Studia i Materiały” 2015, nr 11.

42 Tamże.

43 Lena Küchler-Silberman, _My Hundred Children_, dz. cyt., s. 138.

44 Wywiad Daniela P. Bodera z Leną Küchler, 8.09.1946, iit.aviaryplatform.com, bit.ly/30cJrX1 .

45 List mgr Leontyny Relicz do Referatu Opieki nad Dzieckiem z 17.03.1946, AŻIH 303/IX/1628 (ze skrótami). (Küchler używała w Polsce imienia i nazwiska z czasów ukrywania się).

46 Helena Datner, _Po Zagładzie_, dz. cyt.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: