Ceremonia - ebook
Ceremonia - ebook
Kiedy wszyscy cię zawiodą, kiedy masz dość i nie chcesz już dłużej słuchać złotych recept na życie, pomyśl o zmianie.
Na co dzień zagryza zęby, żeby wytrzymać w skrajnie toksycznej pracy. Chce być bohaterska i pomocna, gdy w rodzinie dzieje się coś złego. Jednak nadchodzi moment, gdy musi pomyśleć o sobie. Nie chce być już miłą i użyteczną samotną kobietą, która zawsze ma czas dla innych. To historia kobiety, która postanawia wziąć ślub sama ze sobą. I odtąd żyć długo i szczęśliwie. Wkracza na trudną ścieżkę, która ją samą zaskoczy.
Wanda Żółcińska - dziennikarka specjalizująca się w tematyce biznesowej i technologicznej. Absolwentka italianistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Uwielbia, gdy dni wypełniają jej pisanie, czytanie, spacery z psem i rozmowy z synami. Jej pierwsza powieść - "Najdroższa" - ukazała się w 2015 roku.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8169-777-4 |
Rozmiar pliku: | 463 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Elu, podaj, proszę, ziemniaki matce, tylko ostrożnie, bo półmisek jest ciężki. – Tadeusz patrzy na Lizę, chociaż sam mógłby podać swojej żonie ziemniaki posypane koperkiem i oblane obrzydliwym tłuszczem, woli wyręczyć się pasierbicą. Liza bez słowa bierze ciężki, pretensjonalny półmisek, który pamięta jeszcze z czasów podstawówki, i podaje mamie. Matce? Jak on śmiał.
Kuba uważnie przygląda się siostrze. Tak, oczywiście, nie przepracowała jeszcze dzieciństwa, wciąż ten sam kretyński bunt przeciw światu. A przecież Tadeusz jest z nimi już od dwudziestu lat i właśnie to dziś wszyscy świętują.
– Mamo, pyszny obiad. – Kuba zawsze potrafi się odnaleźć.
Liza dziobie jedzenie widelcem, jakby znowu miała piętnaście lat i postanowiła zagłodzić się na śmierć. Natalia bierze dokładkę sałaty.
– Natalia, a może przygotować ci coś innego, skoro nie chcesz jeść mięsa? – Teresa pyta rozkosznie i zachęcająco.
– Nie, dziękuję, najadłam się już. – Natalia stara się nie podnosić głosu.
– A Olafek też nie chce jeść mięsa?
– Nie mam ochoty. – Olaf kładzie sobie liść rukoli na ustach.
– To może zjesz jeszcze surówki z marchwi? To zdrowe, potrzebujesz witamin.
Natalia zgrzyta zębami. Liza wyraźnie to słyszy, choć Natalii wydaje się, że delikatne stukanie sztućców o ulubiony porcelanowy i bezcenny z przyczyn sentymentalnych serwis Teresy powinno zagłuszać ten odgłos. Niedobrze zgrzytać zębami, to niszczy szkliwo, a odnawianie szkliwa jest procesem długotrwałym i kosztownym.
– Olaf jest zdrowy. Nie zamierzamy go zmuszać do jedzenia rzeczy, których nie lubi.
Matka mruczy coś pod nosem i odwraca się do Tadeusza. Bierze go za rękę, uśmiecha się do niego ciepło, on uśmiecha się do niej, patrzą sobie w oczy, ich zmarszczki pogłębiają się symetrycznie, miny stanowią lustrzane odbicie, stali się tacy podobni po tym wspólnym szmacie życia. To dziwne czy raczej obrzydliwe, zastanawia się Liza, masakrując nożem ziemniaki.
Natalia spogląda na nią z niesmakiem, sama jest szczuplejsza, doskonalsza, wysportowana, z długą listą sukcesów w swoim CV. A Liza obżera się tłustymi tradycyjnymi potrawami. Zaraz zje deser, gdy tylko ojczym wygłosi toast.
– Za mój cudowny związek z Terrą.
Z Terrą, czemu oni wszyscy muszą mieć te pretensjonalne zdrobnienia, czemu nie może nazwać matki jakoś inaczej? Tereska, Terenia, już Tess byłoby lepiej. Terra. Matka ziemia z bloku w centrum miasta.
Kuba podnosi swój kieliszek ochoczo, Natalia z ociąganiem, Olaf szklankę soku z łobuzerskim uśmiechem, zaraz specjalnie coś rozleje i będzie obserwował ich reakcje, zakłada, że nie odważą się zwrócić mu uwagi. Liza patrzy na nich przez swój kieliszek, czerwony płyn nagle zaczyna napawać ją obrzydzeniem, a szkło wydaje się brudne.
– Bardzo piękne przyjęcie. – Liza próbuje się odnaleźć. Tadeusz właśnie wniósł ciasta, a odporna na pokusy Natalia nawet nie zerka w ich stronę. Kuba lubi tylko szarlotkę i mama o tym pamięta, nałoży mu dużą porcję, zjedz, synku, specjalnie dla ciebie, z cukierni Pani Łasica, pamiętasz jeszcze, jak chodziliśmy tam na rurki z kremem, kiedy byłeś mały?
Kawa, komu kawy? Liza zrobi kawę, doskonale, ma pretekst, żeby wyjść do kuchni, żeby nie słuchać ich paplaniny, nie patrzeć na nich.
Uwaga, z pokoju wychodzi Liza bez pary, Liza, która nie potrafi ułożyć sobie życia i znaleźć szczęścia, Liza, która nie zauważyła, że jej najlepszy czas przeminął bezproduktywnie, ale oni wszyscy to zauważyli i teraz szeptem zastanawiają się, jak w uprzejmy sposób jej to uświadomić, jeśli sama jeszcze się nie zorientowała.
– Bietka, pomóc ci? – Kuba też wykorzystuje szansę, żeby uciec już od stołu.
– Naszykuj filiżanki, możesz zanieść cukiernicę. Dobrze, że wreszcie kupili sobie porządny ekspres. Pamiętasz, jak mieli fazę kawy po turecku?
– Ziarenka między zębami? Nie sądzisz, że to świetnie pasowało do Tadeusza? – Brat zniża głos do szeptu.
– O tak, cały on, pan inżynier w każdym calu. – Porozumiewawcze mrugnięcie, wyćwiczone przez lata. – O której się zbieracie?
– Za godzinę, Natalia chce jeszcze dziś popracować.
– Jasne.
Kuba krzywi się z niechęcią. Czemu siostra nie potrafi zachowywać się uprzejmie chociaż raz na rok?
– Szkoda, mama czekała na ten obiad, bardzo się starała. Przecież wiesz, jak nie lubi gotować. Ja zostanę dłużej. Posiedzę z nimi, żeby nie czuli się samotni.
Teraz Kuba patrzy na nią z ironią, przecież to ona jest samotna, a nie mama i jej partner, miłość jej życia, odnaleziona w nieodpowiednim momencie, ale jednak odnaleziona. To dla Bietki towarzystwo jest świętem, podczas gdy dla osób posiadających własne rodziny bywa uprzykrzeniem.
– A teraz wzniosę toast za moje wspaniałe, najwspanialsze dzieci. – Matka jak zwykle stara się sprawiedliwie obdarzyć potomstwo spojrzeniami, serdecznościami i buziakami. – Bardzo was kocham. Życzę wam, żebyście mieli co najmniej tak udane życie, jakie ja mam.
– Ja mam bardzo udane życie, dziękuję, mamo. – Kuba mówi spokojnym tonem, który brzmi niemal wiarygodnie. Natalia patrzy w czarną toń swojej filiżanki, ćwierć uśmiechu na twarzy, pół grymasu na czole, gest odgarnięcia włosów, tak dla niej charakterystyczny, dłoń wykonuje nie do końca, zastyga niepewnie.
Liza powinna powiedzieć, że też ma udane życie, ale milczy.
– Jestem pewna, synku. I jestem pewna, że Lizie także dobrze się poukłada, już całkiem niedługo, prawda, córeczko? Jesteś wspaniałą kobietą.
– To specjalny toast za naszą dzielną – samodzielną Elę – mówi Tadeusz, trochę niewyraźnie, pewnie popijał wino już od rana, podczas przygotowań, w takie dni mu wolno. W takie dni matka nie straszy go lekarzami, badaniami i zdrowym trybem życia, który wszyscy powinni prowadzić, tak jak prowadzi ona.
Gdy dzieci wreszcie pójdą, Tadeusz zapadnie na kanapie w błogą drzemkę, a Teresa włączy komputer i opisze cały ten dzień w swoim dzienniku. A później może także się zdrzemnie.
Teraz jednak nieznośnie infantylna córka włącza swoją zdartą płytę, odczepcie się ode mnie, jakim prawem mnie oceniacie, jestem sama, ale to nie znaczy, że jestem nieszczęśliwa. To, że sami nie potraficie wytrzymać nawet godziny w samotności, nie oznacza, że ja mam z tym problem! (Z pewnością nie chciała krzyczeć, ale tak wyszło, nie chciała także zrzucić filiżanki ze stołu, rozlać kawy na dywan, zasłużyć na pobłażliwy uśmiech Natalii i głośny śmiech Olafa, wreszcie się coś dzieje!).
Jestem przecież w doskonałym związku sama ze sobą!
Jeszcze zobaczycie!
Tak, zaraz lekko pijana, bo zawsze miała słabą głowę, wyjdzie, trzaskając drzwiami, z dojmującym przeczuciem, że zanim jej kroki na schodach umilkną, rodzina zdąży ją obgadać, nazwie starzejącą się pretensjonalną i niezrównoważoną osobą, bez rokowań na przyszłość.
Z nieznośnym poczuciem, że to wydarzyło się znowu, znowu robili te swoje kretyńskie uwagi, a ona znowu dała się sprowokować i zepsuła wymarzony obiad Teresie.
Szkoda, że tak szybko wyszłaś, muszę z Tobą pilnie porozmawiać, to bardzo ważne. Wiadomość od Natalii otrzeźwia Lizę. To na pewno nic dobrego. Natalia od dawna nie zwracała się do niej tak bezpośrednio.
Dobrze, ale po moim urlopie.WYSPA
Liza wygląda przez okno taksówki, miasto jest spokojne, jakby niedzielny poranek na chwilę je otępił. Dokąd jedziemy? – pyta taksówkarz. Na urlop.
– Z kim?
– Sama.
– Sama?
Patrzy na nią w lusterku, ale nie znalazłszy odpowiedzi na pytanie, czemu średnio młoda kobieta robi coś tak strasznego, odwraca się szybko, na ułamek sekundy, i stara się ocenić jej twarz. Czyżby była aż tak brzydka?
– W życiu nie wyjechałbym sam na urlop – mówi wreszcie. – Nawet na ryby, żeby odpocząć od rodziny, jeżdżę z kolegami. Nawet jak nie odzywamy się do siebie przez pół dnia, to wiem, że oni tam są, człowiek potrzebuje towarzystwa. Czemu pani sama jedzie? Może żeby mężowi zrobić na złość?
– Nie, nie mam męża – odpowiada Liza zimno.
– Ech, teraz wszystko jest takie nowoczesne, takie udziwnione – wzdycha taksówkarz, ale nie daje za wygraną. – Słyszałem, że teraz można nawet wziąć ślub z samym sobą. Co za absurd, tak jakbyśmy nie byli związani ze sobą od urodzenia, nieodwołalnie. Słyszała pani o tym?
– Tak, słyszałam. – Liza wyciąga telefon z torebki i udaje zajętą. Już niedaleko, zaraz dotrą na to cholerne lotnisko, jeszcze chwila i taksówkarz zamilknie.
Odrobinę zbyt nerwowo zamyka drzwi samochodu i rusza z walizką w nieznane.
– Hej, proszę nie trzaskać drzwiami! Nerwy puszczają? Panienko! – zawołał za nią z pogardą. Bezczelny, seksistowski drań! Tak powinna była odkrzyknąć, ale pokazała mu tylko środkowy palec, nawet się nie odwracając.
Palmy i morze, pusty hotelowy pokój, wszyscy bardzo uprzejmi, drzwi zamykające się prawie bezszelestnie, wczasy warte swojej ceny. Czy interesuje ją program rozrywkowo-kulturalny?
Zastanowi się. Recepcjonista kiwa głową, jakby mówił: na początku one wszystkie się zastanawiają, ale później samotność i nuda każą im zgadzać się na każdą wycieczkę, nawet do miejscowego centrum handlowego.
To miał być wyjazd dla osób samotnych. „Profilujemy pod singla” – brzmiało hasło reklamowe, które zwabiło Lizę. Tymczasem w samolocie otaczał ją rój rodzin z dziećmi, a w hotelu dla osób, które przyjechały w pojedynkę, wyznaczonych było zalewie kilka pokoi, i to na różnych piętrach.
Tak, tędy, na śniadanie, prosto, proszę podążać za tłumem.
Liza stara się strząsnąć z nagiej skóry ramion okruchy intensywnie wścibskiego spojrzenia kelnera, który ubrany w białą koszulę z krótkim rękawem, patrzy i zastanawia się, gdzie ta samotna kobieta z dużym biustem usiądzie.
Nie należy się przejmować. To inna kultura. Każdy przewodnik o tym pisze. Każdy ostrzega. Kobieta bez mężczyzny jest tu niepełna, gorsza, stanowi zagrożenie dla rodzin, jest myśliwym, który może tropić zwierzynę będącą pod ochroną. Ale przecież ona nie zamierza urządzać tu polowań, chce być sama. Sama. Tak.
Rozgląda się. Dzieci i dorośli, wszyscy ze sobą powiązani, radośni i ruchliwi. Na wszystkich miejscach.
Dlaczego nie przygotowali specjalnych stolików dla singli? A może przygotowali, tylko ekspansywne rodziny nic sobie z tego nie robią? Gdzie są te samotne osoby, które tu z nią przyjechały? Czy wszystkie posiłki będą mordęgą, czy może tylko ten pierwszy raz wydaje się taki trudny? Może tylko coś sobie wmawia i nikt się na nią nie gapi?
Nalewa kawę do filiżanki, wyciąga starannie, specjalnymi szczypcami, rogalika z wielkiej tacy z pieczywem. Bierze go niepotrzebnie, i tak nie ma apetytu. Poza tym: nie powinna przytyć, nie powinna stracić kontroli nad swoim ciałem.
Wolnym krokiem przechodzi przez salę, uważnie obserwuje, niby nonszalancko, balansując filiżanką. Żadnego wolnego stolika. Musi się do kogoś przysiąść. Złoży skargę w tej sprawie, w sprawie brakującego dla niej miejsca, zrobi to zaraz po śniadaniu, stanowczo i uprzejmie. Zawrócić i przejść jeszcze raz? Chwyta spojrzenie ciemnowłosej kobiety siedzącej przy dużym stole przy oknie. Uśmiecha się delikatnie, Liza wyobraża sobie, że ze zrozumieniem.
Zachęcona kieruje się w stronę kobiety, która jednak nie jest sama. Mężczyzna siedzi tyłem do sali, Liza widzi tylko jego szerokie ramiona i szpakowatą głowę. Dzieci, oczywiście, przecież są wszędzie. Dwoje? Troje?
– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?
– Proszę. – Kobieta moduluje głos, nienaturalnie miły i wibrujący. Liza siada na wskazanym krześle, bliżej kobiety niż mężczyzny. (Nie, nie jestem myśliwym).
– Smacznego. – Tamta przesadnie artykułuje głoski, ale nie patrzy na Lizę, tylko na dzieci. Dwóch umorusanych chłopców, którzy wiercą się na krzesłach i niechętnie pochylają nad jedzeniem rozpaćkanym na talerzach i wszędzie wokół.
Liza od razu zaczyna żałować, że tu usiadła, trzeba było wypić kawę na stojąco, a rogalika zjeść na korytarzu, po drodze do pokoju. Teraz zamierza uporać się z tym jak najszybciej. Czuje, że mężczyzna się jej przygląda. Odruchowo poprawia włosy, zakłada kosmyk za ucho. Zerka na mężczyznę, też odruchowo.
Jest przystojny i to ją zaskakuje, ponieważ kobieta wydaje się raczej przeciętna.
– Pani pierwszy raz na Wyspie? – uprzejmie pyta kobieta. Jej ciemne oczy błyszczą w porannym słońcu, które wdziera się do środka przez szpary w okiennych żaluzjach.
– Pierwszy, a państwo?
– My przyjeżdżamy tu co roku, od lat – wzdycha mężczyzna. Ma przyjemny, niski głos, sugerujący wewnętrzny spokój ocierający się o znużenie.
Co roku, pewnie ma dość tego „co roku”, każdy by miał dość.
Lizie podoba się ten mężczyzna. Instynktownie klasyfikuje go jako atrakcyjnego samca. Ma ładne dłonie, długie kształtne palce, zakończone zadbanymi, smukłymi paznokciami. Gdy wstanie, okaże się, że jest dość niski, choć z pewnością nieco wyższy od Lizy, jednak nie na tyle, by z pobłażaniem patrzeć na świat z góry. A Liza zawsze lubiła tylko wysokich mężczyzn. Tylko wysokiego wybierze, jeśli kiedyś wybierze.
Może wcale nie jest taki niski, myśli, obserwując go przy basenie. Mart, żona mówi do niego Mart – prawda, Mart? W przyszłym roku pojedziemy do Stanów, niech dzieci zobaczą inną cywilizację, zgoda, Mart?
– Tak, zgoda, skarbie – odburkuje Mart, zajęty swoim drinkiem.
Mart – idiotyczne, skarbie – idiotyczne. Czemu tak się tym przejmuje, to nie jej sprawa, to rodzina, zamknięta dla niej komórka społeczna, zajęty mężczyzna. To, że przygląda jej się w sposób nie do końca poprawny, nieco zbyt intensywny, nieco dwuznaczny – to jego sprawa, jego i jego żony, owego skarbu. Liza nie zamierza się w to wplątywać. A już tym bardziej nie na wakacjach, na których wszyscy są uwięzieni w hotelu i żadne przeciągłe spojrzenie nie umknęłoby uwagi innych wczasowiczów. Zresztą nawet flirt byłby niemoralny. A facet jednak jest niski.
Mart musiałby być na wskroś cyniczny i pozbawiony przyzwoitości, jeśli adorowałby Lizę tutaj, w obecności żony i dzieci. Choć, z drugiej strony, przecież to się zdarza. Anna opowiadała jej wiele takich historii, bardzo zabawnych, a czasem bardzo smutnych, mocno przerysowanych, czasem z tandetnie dopisanym pouczającym zakończeniem.
Tak, Anna zawsze ma ciekawe opowieści na podorędziu. Szkoda, że teraz jej tu nie ma, mogłyby razem pośmiać się z tego całego Marta, z tej sytuacji, z Lizy, która wysiaduje na leżaku, w kapeluszu i wielkich słonecznych okularach, i obserwuje rozwój wydarzeń nad basenem, jak szpieg. A właściwie brak rozwoju czy też brak wydarzeń. Cóż to za wydarzenie, drące się dziecko albo mężczyzna w przyciasnych kąpielówkach na tłustym cielsku? Kobieta robiąca zdjęcia co chwilę, kompulsywnie przyciskająca spust migawki, jakby chciała dorównać migoczącej basenowej wodzie? Woda wzdyma się i bulgoce, zaatakowana dziesiątkami ciał w rozmiarach od XS do XXL.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
TOASTY
WYSPA
KWESTIONARIUSZ
KOMIKS
NOWY PROJEKT
35
ANNA
RZEŹBY
MURALE I ORGAZMY
ODWIEDZINY
PIERWSZY DZIEŃ
NOWA ŻONA
UŚMIECHY
WRZESIEŃ
BIURKO
ULICA I OSIEDLE
COACH
GENERAŁ
DRYF
SZCZENIAK
KOLCZYKI
TORBA NA ZAKUPY
POCAŁUNEK
PARKING
EKS
ROBERT
ZEBRANIE
BRAKUJĄCA
MONITORY
POKUSA
GABINET
PRZYNIÓSŁ
RANDKA
BASIA
GRANICE
TECZKA
MATKA
NARADA
PUCEK
POZORY
TOMASZ
PIĄTEK PRZED SOBOTĄ
SZYBKA IMPROWIZACJA
UWAŻNOŚĆ
WINDA
ANDRZEJ
CHARYZMA
ALDONA
OFERTA
PODGLĄD
OUTLET
PRZYCHODZI SPÓŹNIONY
SIŁA
ZDJĘCIA
DZIECKO W DOMU
PUSTA
DŁOŃ
HERBATKA I SERWETKA
ZWIERZENIA
CZTERY
MILENA
INTYMNOŚĆ
KROKI
PIOTR
POWODZENIE
STREFA RELAKSU
PARK
INFORMATORZY
TRIUMF ANNY
MARTA
SUKNIA
PREMIERA
ONI
RECENZJA
CIASTKA
BAJKA
WINNA
DA CAPO
UPADEK
PREZENT
FIOŁKI
TA SAMA
CISZA
W ŚRODKU
FORMULARZ
SZCZĘŚCIE MATKI
WOLNOŚĆ
SINGULARIS