Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cesarskie orły. Insygnium - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,99

Cesarskie orły. Insygnium - ebook

POKONANA ARMIA

14 rok n.e. Mija pięć lat od tragicznej bitwy, w której trzy rzymskie legiony zostały starte w pył przez Germanów. I chociaż kości 15 000 żołnierzy imperium bieleją w Teutoburskim Lesie, nie wszyscy oni zginęli w tej krwawej zasadzce.

ZEMSTA CENTURIONA

Zdegradowany, poznaczony bliznami i wiedziony żądzą zemsty centurion Tullus i jego legioniści znów stają do walki. Mają przeciwko sobie tysiące barbarzyńców pod wodzą charyzmatycznego wodza Arminiusza, który teraz marzy tylko o jednym. Zmiażdżyć Rzymian po raz drugi.

ODZYSKAĆ ORŁA

Orzeł należący do nieistniejącego już legionu Tullusa jest nadal w rękach wroga. To dla żołnierza największa hańba. Gdy rusza rzymska wyprawa odwetowa, jego odzyskanie wydaje się bliskie. Równie blisko są jednak Arminiusz i jego dzicy wojownicy. Tullus wraz z towarzyszami muszą teraz walczyć zaciekle jak nigdy przedtem, by uratować przynajmniej życie.

Ben Kane powraca z kolejną trzymającą w napięciu serią. Insygnium, druga część trylogii Cesarskie orły, to opowieść o losach żołnierzy ocalałych po jednej z największych klęsk militarnych imperium rzymskiego w historii i krwawym odwecie, który Rzymianie zgotowali Germanom.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7920-9
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BOHATEROWIE POWIEŚCI

(Oznaczone gwiazdką* postaci historyczne)

Rzymianie – rzymscy sojusznicy:

Lucjusz Kominiusz Tullus, weteran legionów, dawniej wyższy oficer Legionu XVIII, obecnie oddelegowany do Legionu V;

Marek Krassus Fenestela*, _optio_ Tullusa, zastępca dowódcy centurii;

Marek Piso, jeden z żołnierzy Tullusa;

Witeliusz, inny podkomendny Tullusa oraz przyjaciel Piso;

Saxa, kolejny podkomendny Tullusa, towarzysz Piso;

Metiliusz, jeszcze jeden żołnierz Tullusa, towarzysz Piso z tej samej centurii;

Ambiorix, Gal, sługa Tullusa;

Degmar, wojownik z plemienia Marsów, sługa Tullusa;

Lucjusz Sejusz Tuberon*, rzymski arystokrata, legat w legionach oraz wróg Tullusa;

Septymiusz*, starszy centurion XVII kohorty w Legionie V, przełożony Tullusa;

Flawolejusz Kordus, starszy centurion, II kohorta, Legion V;

Kastrycjusz Wiktor, starszy centurion, III kohorta, Legion V;

Prokulinusz, starszy centurion, VI kohorta, Legion V,

Germanik Juliusz Cezar*, cioteczny wnuk Oktawiana Augusta i bratanek Tyberiusza, z mocy dekretu cezara namiestnik Germanii i prowincji wchodzących w skład tzw. Tres Galliae;

Tyberiusz Klaudiusz Neron*, następca Oktawiana Augusta;

August*, wcześniej Gajusz Oktawian (również innych imion), następca Juliusza Cezara, jako pierwszy używał tytułu: _Imperator Caesar Augustus_. Zmarł pod koniec 14 r. n.e. po ponad czterdziestoletnich rządach;

Aulus Cecyna Sewerus*, wojskowy gubernator prowincji Germania Inferior (tzw. Dolna Germania);

Lucjusz Stertyniusz*, jeden z zaufanych wodzów Germanika;

Kalusydiusz*, prosty żołnierz, o którego istnieniu wiemy dzięki temu, że chciał wyświadczyć Germanikowi pewną „niedźwiedzią przysługę”;

Bassiusz, _primus pilus_ w Legionie V;

Gajusz i Marek, zbuntowani żołnierze legionów Germanika;

Emiliusz, Benignus, Gajusz, legioniści, którzy grają z Piso w kości;

Publiusz Kwinktyliusz Warus*, nieżyjący namiestnik Germanii, który w 9 r. n.e. dał się wciągnąć Arminiuszowi w pułapkę i poprowadził rzymskie legiony na śmierć.

Germanie – inni:

Arminiusz*, wódz plemienia Cherusków, zaplanował wciągnięcie w zasadzkę legionów Warusa i wykonał swój plan z mistrzowską precyzją, zaprzysięgły wróg Rzymu;

Maelo, zastępca Arminiusza, jego wierny towarzysz;

Thusnelda*, małżonka Arminiusza;

Osbert, jeden z wojowników Arminiusza;

Flawus*, brat Arminiusza;

Inguiomerus, wuj Arminiusza, od niedawna jego sojusznik, wódz znacznego odłamu plemienia Cherusków*;

Segestes*, ojciec Thusneldy, rzymski sojusznik, jeden z wodzów Cherusków;

Segimundus*, syn Segestesa i brat Thusneldy;

Artio, osierocona dziewczynka, uratowana przez Tullusa (w pierwszym tomie powieści);

Sirona, Galijka, która opiekuje się Artio;

Scylax, pies należący do Artio.Prolog

_12 r. n.e., jesień_

_Rzym_

Centurion Lucjusz Kominiusz Tullus zmiął w ustach przekleństwo. Od czasu przerażającej rzezi w lasach Germanii trzy lata temu nic już nie było takie samo. Wystarczyła drobnostka i już znajdował się w tej ciemnej, mokrej kniei, wśród chaosu błotnistych, ociekających krwią leśnych duktów, gdzie germańskie plemiona unicestwiły trzy rzymskie legiony. Jego jednostka została rozbita w puch. Dziś te traumatyczne wspomnienia przywołała potężna ulewa, która nagle zmieniła miejskie uliczki w rwące potoki błota, pryskające na łydki, uda i zbierające się między palcami nóg.

Zamknął oczy. Znów słyszał ten melodyjny, pęczniejący od tłumionej wściekłości _barritus_ germańskich wojowników. _HUUUUMMMMMMMM! HUUUUMMMMMMMM!_ Okrzyk bojowy, wydobywający się z gardeł setek, tysięcy mężczyzn dobrze ukrytych wśród gęstwiny. Tak jak mleko zsiada się w mgnieniu oka w promieniach południowego słońca, tak zawołanie gotujących się do walki Germanów ścinało krew w żyłach legionistów, w mig wysysając z nich całą odwagę. Odległe echo tego śpiewu potrafiłby jeszcze znieść. Jednak umysł podsuwał mu też wspomnienie konających, rannych żołnierzy krzyczących z bólu, wzywających swoje matki i desperacko walczących o ostatni oddech. Pełen grozy szum włóczni w powietrzu nad głowami niósł obietnicę śmierci. A potem te głuche odgłosy trafień w tarcze oraz stłumione plaśnięcia, gdy groty wdzierały się w ciała, przedzierając się przez skórę i mięśnie, unieruchamiając i okaleczając jego ludzi. Zwiastując śmierć i zniszczenie. Świdrujące dźwięki wydawane przez pociski z proc, które z łatwością roztrzaskiwały hełmy. Przesycony strachem ryk mułów. I jego własne krzyki, gdy zachrypłym głosem wydawał kolejne rozkazy.

Zamrugał. Nie widział już przed sobą ruchliwej alejki, ale grząską zacienioną dróżkę, wijącą się wśród drzew. Daleko, jeszcze dalej, przez całe mile. Wiodła wzdłuż szpaleru drzew, który zdawał się nie mieć końca, przez torfowiska i rozmokłe łąki, gdzie o każdy krok trzeba było stoczyć morderczą walkę z własnym organizmem. Wszędzie wokół walał się porzucony rynsztunek, ziemię zaściełały ludzkie ciała. Głównie ciepłe jeszcze trupy legionistów. Jego chłopców. Wcześniej gotów byłby założyć się z każdym, że unicestwienie całej jednostki – kohorty liczącej ponad czterystu ludzi – przez wroga uzbrojonego niemal wyłącznie we włócznie jest po prostu niemożliwe. A gdyby ktoś sugerował, że w taki sam sposób zginą całe trzy legiony, Tullus tylko popukałby się w głowę i nazwał swojego rozmówcę pomyleńcem.

Teraz był jednak mądrzejszy. Spokorniał.

Przeszedł tak wiele, że potrafił wyobrazić sobie coś, co dawniej wydawało mu się niewyobrażalne. Na domiar złego w konsekwencji tego ciężkiego doświadczenia przyszło mu też przełknąć gorzką pigułkę. Ponieważ jego legion stracił orła, został rozwiązany. To samo stało się z legionami XVII i XIX. Niedobitki, żołnierze, którzy przeżyli krwawą jatkę, zostali rozdzieleni między inne legiony stacjonujące nad Renem. Jednak dla Tullusa największym upokorzeniem okazała się jego degradacja. Nie był już starszym centurionem. Teraz dowodził zwykłą centurią. Trudno mu się było pogodzić z takim ciosem. To była prawdziwa katastrofa dla jego kariery wojskowej. A przecież tak niewiele brakowało mu do zasłużonej emerytury. Tymczasem wystarczyło słowo Lucjusza Sejusza Tuberona, którego obecnie uważał za swojego największego wroga, a wówczas jeszcze właściwie nieopierzonego młodzika, gołowąsa, który dopiero uczył się życia w armii, choć służącego w randze młodszego trybuna wojskowego. _Tuberon wbił gwóźdź do trumny, w której spoczęła moja kariera wojskowa, ot co… Gdyby nie on, ciągle dowodziłbym kohortą._

– TULLUS!

Drgnął zaskoczony.

_Kto mógł mnie rozpoznać? Tu? Setki mil od miejsca, w którym powinienem się teraz znajdować?_

– TULLUS!

Chociaż w alejce panował niesamowity ścisk, zewsząd jego uszy atakowały typowe dźwięki codziennego miejskiego zgiełku i konkurujące z nimi o uwagę przechodniów pokrzykiwania sklepikarzy, ujadanie kundli walczących o jakiś ochłap nadający się do zjedzenia, szum rozmów przechodniów. Jednak przenikliwy falset jakiejś kobiety zdołał się wybić ponad wszelkie inne odgłosy.

– TULLUS!

Musiał sięgnąć do rezerw samokontroli, aby nie dać po sobie poznać, że słyszy to wołanie.

_Nie mam żadnych znajomych w Rzymie_ – przekonywał sam siebie Tullus po raz setny tego dnia. _No dobrze, może jakaś garstka by się znalazła… Ale szanse spotkania znajomego są praktycznie zerowe. Jestem tu tylko zwykłym obywatelem w ludzkim morzu głów. Cesarscy urzędnicy nie wiedzą o moim istnieniu i mają gdzieś, co robię w mieście. Nawet gdyby mnie ktoś zatrzymał, bez problemu wyłgałbym się z kłopotów. Jestem weteranem, żołnierzem, który zajął się handlem, a teraz przybył do Rzymu ze starym towarzyszem, aby na własne oczy ujrzeć triumf Tyberiusza. Nic więcej._

Tullus był dobrze zbudowanym mężczyzną w późnym wieku średnim. Wydłużona, pokryta licznymi bliznami szczęka i krótko, po wojskowemu, przystrzyżone włosy sprawiały, że mógł nawet uchodzić za przystojnego… To znaczy jeśliby się trochę zmrużyło oczy i gdyby jakaś niewiasta lubiła lekko styranych życiem wiarusów.

Miał na sobie białawą tunikę, która pamiętała lepsze czasy. Pas z okuciami był kolejnym elementem, który sprawiał, że wyglądał na żołnierza lub – jak wolał być postrzegany – na eksżołnierza.

Marek Krassus Fenestela, rudowłosy towarzysz Tullusa, był za to zdecydowanie brzydszy, wyraźnie szczuplejszy, bo też bardziej żylasty niż centurion. Nosił za to identyczny wojskowy pas, który sprawiał, że osoba postronna widziała w nim człowieka dobrze radzącego sobie z bronią. Takiego, od którego lepiej trzymać się z daleka.

– Tu jesteś, Tullusie! – Rozkrzyczana kobieta niechybnie w końcu zlokalizowała obiekt poszukiwań. – Gdzieżeś się podziewał, na Hadesa?

Tullus obejrzał się dyskretnie, ostrożnie taksując twarze najbliższych przechodniów. Ów Tullus, którego wołała dama, najwyraźniej jego żona, był dość przysadzistym mężczyzną, o połowę młodszym od niego, niższym i ze dwa razy grubszym w pasie. Małżonka prezentowała się tylko odrobinę lepiej, jeśli chodzi o tuszę. Na policzkach matrony gościła jednak zdrowa czerwień. Uwagę zaś przyciągały głównie jej ciężkie, całkiem sporych rozmiarów piersi. Choć Tullus uznał, że jak na jego gust wyglądała nieco… kocmołowato.

Stojąc w progu wychodzącej na ulicę tawerny, podpierała się teraz pod boki. Tullus wreszcie mógł odetchnąć z ulgą, wypuszczając wstrzymywane powietrze. W tej samej chwili Fenestela szepnął mu do ucha:

– W sumie szkoda, że nie wołała do ciebie! Przy odrobinie szczęścia mógłbyś liczyć na łyżkę strawy, a może nawet małe kotłowanko.

– Daruj sobie! Wiem, żeś pies na baby…

Tullus odepchnął _optio_, uśmiechając się szeroko. Długie lata i doświadczenia wspólnej służby sprawiły, że jakiekolwiek różnice wynikające ze starszeństwa w hierarchii dowodzenia przestały mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie. Co ważniejsze jednak, przez ten czas razem pokonali wiele przeciwności, szli ramię w ramię ścieżką śmierci i napatrzyli się na takie okropieństwa, których nikt chyba nie jest sobie w stanie wyobrazić. Fenestela zwracał się do niego oficjalnym tonem tylko w obecności szeregowych żołnierzy lub wtedy, gdy chciał Tullusa zirytować czy okazać jawne niezadowolenie, dając jasno do zrozumienia, że na jego miejscu coś zrobiłby inaczej.

Ruszyli dalej, kierując się w stronę centrum miasta. Mimo wczesnych godzin wąskie uliczki były mocno zatłoczone. Zdążyli się już przekonać, że Rzym tętnił życiem zarówno za dnia, jak i nocą, ale perspektywa dzisiejszego triumfu na cześć następcy Augusta sprawiła, że do stolicy imperium ludzie walili nieprzebranymi tłumami. Wystarczyło, że ktoś potrafił kuśtykać na jednej nodze, choćby o kulach. Młodzi i starzy, bogaci i biedni, zdrowi i chorzy, chromi i w pełni sił – wszyscy pragnęli zobaczyć na własne oczy pokazy sztuki wojennej, najeść się i napić do syta ze stołów uginających się od jedzenia i beczek wina, które namaszczony spadkobierca cesarza podarował obywatelom Rzymu.

Przez jakiś czas szli ulicą, przy której zlokalizowano większość miejskich piekarni, rozkoszując się bogatym aromatem pieczonego chleba. Potem zagłębili się w ulicę stolarzy, rozbrzmiewającej echem stukotu młotków i dźwięków wydawanych przez piły. Tullus zatrzymał się na chwilę przy stoisku z wyrobami z rzymskich kuźni. Oczy mu zabłysły na widok umieszczonych na wystawie świetnych mieczy. Żaden z nich nie zwrócił za to najmniejszej uwagi na oferty mężczyzn z tabliczkami i rysikami zajmujących stoiska skrybów. Dłużej zaś podziwiali powabne kształty kobiet, zachęcających do nieziemskich rozkoszy ciała w co lepszych lupanarach, chociaż wcale nie planowali skorzystania z usług tych przybytków.

– Pomysł, żeby tu przyjechać… Czyste szaleństwo – stwierdził w pewnej chwili Fenestela, kręcąc głową ze zdumieniem na widok imponujących portyków ogromnych publicznych łaźni i wielkiej, malowanej rzeźby Augusta. – Cieszę się jednak, że to zrobiliśmy. To miasto jest istnym cudem.

– A nie mówiłem? Do Hadesu z zakazami. – Tullus żachnął się, mrugając porozumiewawczo do Fenesteli. – Człowiek musi choć raz zobaczyć miasto z marmuru. Oraz triumf, jeśli tylko jest taka okazja. Nie powiesz mi, że po tym, co przeszliśmy, nie zasłużyliśmy sobie na jedno i drugie.

Rozmawiali przyciszonymi głosami – czynili tak od czasu podjęcia decyzji o chwilowym zawieszeniu obowiązków w ramach misji rekrutacyjnej na rzecz Legionu V Alaudae, stacjonującego w prowincji Gallia Narbonensis, setki mil stąd na północ. Po kilku dniach niezbyt owocnych działań, gdy ochrypli od zachęcania obywateli do wstąpienia do armii na forach różnych miast Galii, Tullus zaproponował zmianę planów. Zasugerował, aby udali się do Rzymu na triumf Tyberiusza, nagrodę za jego udaną kampanię w Ilirii sprzed kilku lat.

Wiedzieli obaj, że ponoszą duże ryzyko. Coś takiego wiązało się nie tylko z porzuceniem – owszem na jakiś czas, zatem właściwie tylko zawieszeniem – obowiązków zleconych im przez przełożonych. Gorsze było to, że ich postępowanie było jawnym zignorowaniem dekretu cesarskiego, który dotyczył wszystkich „szczęśliwców”, którzy przeżyli _Clades Variana_, upiorną rzeź legionów Warusa w lasach Germanii. Ich stopy miały już nigdy nie dotknąć italskiej ziemi.

Tullus zastanawiał się jednak, jak ktoś w ogóle miałby się dowiedzieć, co zrobili? Kto wyegzekwuje taki dekret w odniesieniu do garstki właściwie anonimowych żołnierzy?

_Wrócimy do Galii Narbońskiej za niecały miesiąc. A potem będziemy urabiać sobie ręce po łokcie dzień i noc, żeby zwerbować dość rekrutów do legionu._

Jeśli tylko uda im się wrócić do bazy legionu w Veterze nad Renem z wymaganą liczbą młodego narybku, nikt nie będzie im zadawał żadnych pytań.

Prawdę mówiąc, Tullus wcale nie musiał długo namawiać Fenesteli. _Optio_, tak samo jak Tullus, nigdy nie był jeszcze w stolicy cesarstwa ani nie widział triumfu.

– Skosztujcie najlepszych rzymskich win! – usłyszeli nawoływania gdzieś z lewej. – Wejdźcie i wznieście toast za Tyberiusza. Triumfatora!

Tullus poszukał wzrokiem naganiacza, który zachęcał przechodniów do wejścia do gospody. Właściciel lub – co bardziej prawdopodobne – jeden z jego sługusów, stał na beczce obok wejścia, zachęcając wymownymi gestami ludzi do wejścia do środka.

– Masz ochotę na kubek wina? – zapytał Fenestela, gładząc w zamyśleniu brodę, w której pstrzyły się rude i siwe pasemka.

– Nie – odparł stanowczo Tullus. – Nie oczekuj czegoś lepszego od octu. Poza tym sam wiesz, jak to będzie. Skończy się na całym bukłaku. A w tym czasie stracimy jakiekolwiek szanse znalezienia dobrego miejsca.

– No i trzeba by było co chwila szukać jakiegoś ustronnego miejsca, żeby się wyszczać. – Fenestela wykrzywił usta w niechętnym grymasie.

Wskazówki otrzymane od właściciela gospody, w której się zatrzymali po przybyciu do miasta, prostej taniej i zapewniającej anonimowość oberży u stóp Awentynu, wystarczyły, żeby dotarli bez problemów do Circus Maximus. Na miejscu mogliby się zastanowić, skąd właściwie lepiej oglądać paradę. Z Pól Marsowych pod miastem mieliby dobry widok na całą kawalkadę jeszcze przed rozpoczęciem triumfu. Jednak za murami z pewnością panować będzie zupełnie inna atmosfera. Na głównym rynku, gdzie handlowano żywym inwentarzem, zapewne znajdzie się sporo tymczasowych trybun, ale musieliby się tam pojawić o świcie, żeby liczyć na znalezienie jakiegoś miejsca. O wiele więcej miejsc siedzących było prawdopodobnie w samym Circus Maximus, ale od punktu końcowej ceremonii dzieliłaby ich wtedy długa droga. I trzeba by się było liczyć z koniecznością przedzierania przez tłum… który przy takich okazjach nie zawsze się zachowywał spokojnie. Forum Romanum lub wzgórze kapitolińskie wydawały się lepszym wyborem. Jednak wielki ścisk panujący pewnie na samym Forum miał spore wady, a na wzgórze kapitolińskie wpuszczano w zasadzie tylko gości ze specjalnymi zaproszeniami. Podsumowując swój wywód, karczmarz dodał wtedy szybko: „Nie twierdzę, że jesteście jakimiś obszczymurami, czy że boicie się pierwszego lepszego osiłka trudniącego się złodziejskim fachem”.

Chcieli podziwiać pochód triumfalny w całej okazałości. Po naradzie zgodzili się więc, że udadzą się na Forum Romanum, które tak zadziwiło ich poprzedniego dnia podczas zwiedzania miasta.

Szybko jednak stało się dla nich jasne, że wielkie tłumy, a potem też oddziały porządkowe blokujące niektóre ulice na trasie przemarszu kolumny nie pomogą im w znalezieniu dobrego miejsca przed pojawieniem się Tyberiusza. Potrzebowali przewodnika.

Tullus pstryknął palcami, przyciągając uwagę jakiegoś nastoletniego urwisa o bystrym spojrzeniu, który lustrował tłum, opierając się o ścianę budynku na rogu ulicy.

– Ej ty! Chcesz zarobić?

***

Dawniej Tullus uważał się raczej za optymistę. Człowieka, który spodziewał się po ludziach tego, co najlepsze. Jednak czas ten należał już do przeszłości. Wstrząsające odkrycie, że Arminiusz jest zdrajcą, bezlitosne wycięcie w pień legionów Warusa, a potem konsekwencje, jakie poniósł nie tylko Tullus, ale i jego towarzysze, traktowani od jakiegoś czasu przez innych żołnierzy jak trędowaci – wszystko to zupełnie zmieniło jego spojrzenie na świat. Obecnie Tullus wychodził z założenia, że nikomu nie można ufać, chyba że ten ktoś udowodni, iż jest godny zaufania.

Dlatego teraz szedł za dzieckiem ulicy, które ich prowadziło, ale w każdej chwili spodziewał się, że z jakiegoś zaułka nagle wypadnie na nich zgraja podobnych do tego urwisa obdrapańców.

Młody przewodnik nie wywiódł ich jednak na manowce. Przeciwnie. Poprowadził – szybko i bezpiecznie – przez labirynt ciasnych alejek i zaułków, na ulicę, która, jak twierdził, dochodziła do wschodniej pierzei Forum Romanum. Hałas od strony forum – głośne wiwaty, dźwięki trąb i nieco stłumione odległością skrzypienie kół wozów i szum tysięcy stóp – mogły być dowodem, że naprawdę świetnie wykonał swoje zadanie.

Mały huncwot uniósł głowę i spojrzał pewnie na dwójkę mężczyzn. Wyciągnął rękę.

– Moja zapłata.

Tullus odliczył monety, po czym wymruczał jakieś zdawkowe podziękowanie. Chłopak już ich nie usłyszał, bo niemal natychmiast zniknął w tłumie.

– Świetnie się spisał… – stwierdził Fenestela.

– Dobrze wydany _denarius_ – przyznał Tullus. – Zobaczmy, gdzie znajduje się kolumna, zanim zdecydujemy się na zajęcie konkretnego miejsca.

Na forum było tak tłoczno, że wydawało się, iż nie da się już wcisnąć słomki. Przydały się tu ich wyuczone umiejętności walki w zwarciu. Używali łokci i ramion, żeby się przebić przez ciżbę ludzką. Od czasu do czasu nie obeszło się też bez nastąpienia komuś z pełną premedytacją na stopę. Tylko nieliczni w pierwszym odruchu próbowali się stawiać i utrudniać im przejście. A i ci szybko się cofali, gdy tylko skrzyżowali spojrzenia z groźnie łypiącym na boki Tullusem.

Po pewnym czasie wcisnęli się tak daleko w ciżbę, że mieli dobry widok na lewo – to znaczy na czoło kolumny procesji triumfalnej, które właśnie dotarło do forum – a także na prawo, wzdłuż jednej z pierzei u podnóża Mons Capitolinus. Na szczycie wzniesienia stała wspaniała świątynia Jowisza ze złotym dachem. To właśnie tam zmierzał Tyberiusz.

Porządku na drodze przemarszu procesji pilnowała gwardia pretoriańska i siły _cohortes urbanae_, powstrzymując tłum po obu stronach. Od czasu do czasu paru małoletnich obdrapańców, podobnych do tego, który pomógł Tullusowi i Fenesteli, przedzierało się między strażnikami i dokazywało na środku ulicy, biegając w tę i we w tę, wydzierając się: „Tyberiusz! Tyberiusz!”. Gdy żołnierze zaczęli się za nimi uganiać, ich nieporadne wysiłki wywoływały przez jakiś czas głównie salwy śmiechu obserwatorów. W końcu jednak wszystkie te rozbisurmanione dzieciaki wyłapano, a za chwilę ostre trzaski kijów lądujących na gołej skórze kazały sądzić, że dostały za swoje. Pewnie nieszybko przyjdą im do głowy podobne pomysły.

Kolumna triumfu pełzła niestrudzenie do przodu, co naturalne, skupiając na sobie całą uwagę tłumu. Oprócz wiwatów i okrzyków wyraźnie słychać też było ordynarne komentarze i podekscytowane wrzaski: „Całe życie chciałem zobaczyć triumf!”, „Zasłaniasz mi widok!”, „To się przesuń, pyskaty bękarcie. Stałem tu na długo przed tobą”, „Co jest na pierwszym wozie?”, „Broń i zbroje”, „Gdzie złoto i srebro? Tylko to mnie interesuje”, „A jeńcy? Gdzie oni są?”, „Tyberiusz! Pokażcie nam Tyberiusza!”.

Tullus otoczony tak podekscytowanym tłumem sam nie wiedział, co powinien myśleć i czuć. Ponieważ większość życia spędził w armii, uczestnictwo w takim święcie mogło być ukoronowaniem jego kariery. W sumie niewiele brakowało, a razem z Fenestelą rzeczywiście wzięliby udział w triumfie. Przez krótki czas służył bowiem pod Germanikiem, wnukiem małżonki samego boskiego Augusta, który dowodził legionami podczas niedawnej kampanii w Ilirii.

Wspominając tamte lata, Tullus znów poczuł w ustach gorycz wywoływaną świadomością swojej aktualnej sytuacji. Po degradacji i przeniesieniu do innego legionu szanse na udział w triumfie właściwie zmalały do zera. Jakże zmieniło się jego życie od czasu sromotnej klęski w głuszy germańskich lasów trzy lata temu!

_Nie mogę się nad sobą tak roztkliwiać!_

Musiał odsunąć od siebie czarne myśli. _Zapomnij o tym, co było. Ciesz się tym spektaklem, na który patrzysz._

Od wieków wspaniałe triumfy były dla ludu okazją do nacieszenia oczu widokiem wielkich wodzów powracających do Rzymu w chwale i glorii ze zwycięskich kampanii. Wszystko zmieniło się jednak za czasów panowania Oktawiana Augusta. Ostatni pełny triumf odbył się ponad trzy dekady temu, więc nawet gdyby Tullus miał okazję przebywać wcześniej w Rzymie, nie mógłby liczyć na takie szczęście. Wszyscy wiedzieli, że to dlatego, iż jedyną gwiazdą, która mogła w tym czasie lśnić pełnią światła na rzymskim firmamencie, była ta cesarza.

Nie było żadnego przypadku w tym, że gdy August wreszcie pozwolił na triumf po zwycięskiej kampanii, został on zorganizowany na cześć jego namaszczonego następcy, czyli Tyberiusza. Tullus nie mógł mieć żadnych zastrzeżeń do wyboru Augusta. Służył pod Tyberiusza rozkazami w Germanii prawie dziesięć lat wcześniej. W tym czasie pasierb Augusta zrobił na nim wrażenie utalentowanego, pewnego siebie dowódcy polowego, który jak mało kto troszczył się o swoich ludzi. _Trudno oczekiwać czegoś więcej_ – Tullus wrócił myślami do Augusta i jego dekretu, w którym cesarz zdecydowanie zakazał niedobitkom z armii Warusa – a więc także Fenesteli i jemu – przekraczania granicy Italii.

Głośny metaliczny szczęk świadczył o rychłym pojawieniu się w polu widzenia dziesiątek wozów ciągniętych przez woły, na których umieszczono broń i elementy rynsztunku wojowników z iliryjskich plemion pokonanych przez Tyberiusza. Stosy były tak wysokie, że włóczni, toporów, mieczy i noży musiały być tysiące. Tarcz o heksagonalnych kształtach i hełmów też nie dało się zliczyć. Pierwsze wozy przywitała ogromna wrzawa, ale po jakimś czasie tłum zaczął cichnąć. Jeden wóz pełen broni wyglądał przecież tak samo jak kolejny. Oklaski rozbrzmiały ponownie – tym razem nieco odważniej – gdy pojawiły się wozy z mapami terenów podbitych przez Tyberiusza, trójwymiarowymi rekonstrukcjami plemiennych fortów na wzgórzach, które zdobył, oraz obrazy przedstawiające te bardziej dramatyczne sceny z kampanii.

Oczywiście najbardziej entuzjastycznie powitano wozy pełne srebrnych monet i biżuterii oraz długie kawalkady ofiarnych zwierząt, bydła, owiec i świń, prowadzonych przez kapłanów. Ludzie wykrzykiwali błogosławieństwa, prosząc bogów o zachowanie Tyberiusza w dobrym zdrowiu. Tullus uśmiechał się pod nosem rozbawiony wypowiadanymi ciszej komentarzami co mądrzejszych widzów tego widowiska, którzy sugerowali, że bardzo chętnie skosztowaliby kawałków mięsa po ceremonialnym ubiciu zwierząt ofiarnych.

Podniecenie tłumu sięgnęło zenitu, gdy pojawili się pierwsi jeńcy wojenni. Spomiędzy fałd tunik wyjmowano zgniłe warzywa, kawałki dachówek i ceramiki, a nawet grudki na wpół zasuszonych psich odchodów. Gdy tylko jeńcy znaleźli się bliżej, poleciał na nich deszcz pocisków.

Tullus nie potrafił ukryć wzburzenia.

– To ludzie, nie zwierzęta – zwrócił się półgłosem do Fenesteli. – I to całkiem odważni.

– Już ja o tym dobrze wiem… – Fenestela pociągnął za poły tuniki, odsłaniając czerwoną pręgę biegnącą u podstawy szyi.

– Bogowie! Pamiętam ten dzień. Włócznia, nie?

– Tak. – Fenestela skrzywił się z niesmakiem, zerkając na wojowników ściśniętych na mijających ich wozach. Mimo że Rzymianie obrzucali ich, czym się tylko dało, mieli dumne twarze. Nie garbili się. Może nawet spoglądali na widzów z pogardą. – I jeśli chcesz znać moje zdanie, to im się należy.

Entuzjazm tłumu znęcającego się nad bezbronnymi jeńcami nieco osłabł, gdy pojawiły się wozy wypełnione kobietami i płaczącymi dziećmi. Ludzie odwracali głowy, prosili o łagodne traktowanie, wielu zmawiało półgłosem jakieś krótkie modlitwy. Tullus nieoczekiwanie poczuł rodzącą się wzgardę do otaczających go krajanów. _Ci ludzie trafili do niewoli w wyniku wojny toczonej w waszym imieniu. Powinniście mieć tego świadomość. Zaakceptować efekty._

Zaraz jednak zapomniał o niechęci, bo zaczęły ich mijać wozy z wodzami różnych iliryjskich plemion. Wśród jeńców znajdował się również Bato, przewodzący plemieniu, które Rzymianie nazywali Daesidiates, jeden z inspiratorów trwającego trzy lata powstania w Panonii i Dalmacji. Wysoki, szeroki w barach, w pełnym rynsztunku, wódz Ilirów zyskał szacunek tłumu, unosząc zaciśnięte pięści i potrząsając łańcuchami.

– Ma zostać stracony? – zapytał Tullus stojącego obok mężczyznę o wyglądzie odnoszącego sukcesy w handlu kupca.

– Tyberiusz ogłosił, że będzie żył, ponieważ pozwolił naszym żołnierzom wycofać się spod Andretium. A potem się poddał na honorowych warunkach.

Mało brakowało, a Tullus otworzyłby usta ze zdumienia. Udało mu się nie zdradzić z emocjami.

– Wspaniałomyślnie… ze strony Tyberiusza.

– Bogowie niech będą dla niego łaskawi i zapewnią mu długie życie. Rozkazał, aby Bato trafił do Rawenny. Będzie miał tam wszelkie wygody.

– Słyszysz to? – zwrócił się Tullus szeptem do Fenesteli, gdy tylko kupiec odwrócił wzrok. – Pieprzony barbarzyńca jest lepiej traktowany niż my.

– Nic już mnie nie zaskoczy – powiedział Fenestela, krzywiąc usta w gorzkim grymasie.

Pomimo że rewelacje o traktowaniu prominentnych wodzów powstańców wywołały zdziwienie Tullusa, wiwatował tak głośno, jak się tylko dało, gdyż chwilę później w rydwanie ciągniętym przez cztery wspaniałe białe ogiery pojawił się sam Tyberiusz. Robił zresztą to samo, co otaczający go ludzie. Powietrze wibrowało od okrzyków, błogosławieństw i dźwięku trąb.

Tyberiusz miał na sobie wspaniałą purpurową tunikę i togę triumfującego wodza. Jego twarz zabarwiono na czerwono. W jednej ręce trzymał berło, a w drugiej gałązkę wawrzynu. Choć nie miał typowo rzymskiej urody – wydatny podbródek i długi nos nie były wszak w Rzymie symbolami piękna – tego dnia, gdy świętowano jego sukcesy, wyglądał wystarczająco dostojnie i pysznie. Za Tyberiuszem stał niewolnik, którego zadaniem było trzymanie przez cały czas nad głową wodza wieńca laurowego.

– TY-BE-RIUSZ! TY-BE-RIUSZ! TY-BE-RIUSZ! – skandował tłum.

Jakież mogło być prawdopodobieństwo, że Tyberiusz rozpozna Tullusa oraz uświadomi sobie, że obowiązuje go zakaz z dekretu Augusta? Nikłe. A jednak Tullus czuł się niepewnie, bo dobrze pamiętał, że został kiedyś przedstawiony pasierbowi cesarza. Dlatego wolał teraz nie kusić losu. Spuścił wzrok i pochylił głowę. Zupełnie nie spodziewał się jednak podążającego konno za rydwanem triumfującego wodza bratanka Tyberiusza, Germanika, którego też poznał podczas swojej służby w legionach.

Germanik, wysoki, dobrze zbudowany, a przy tym tak gładkolicy, że – zwłaszcza w towarzystwie Tyberiusza – naprawdę świetnie się prezentował, wyróżniał się wydatną szczęką, znamionującą siłę charakteru, i gęstymi brązowymi włosami. Przyciągałby wzrok w każdych warunkach. A teraz, w olśniewającej pozłacanej zbroi, zdawał się niczym młody bóg.

Gdy Tullus podniósł głowę, złapał spojrzenie Germanika. Patrzył prosto na niego. Zamrugał i zmarszczył brwi. Jedno uderzenie serca później jego usta złożyły się w nieme z powodu wrzawy: „Znam cię!”.

Tullus znieruchomiał. Przestał oddychać. Zupełnie jak rekrut, przyłapany na jakimś wykroczeniu przez skłonnego do wybuchów centuriona. Na jego nieszczęście kawalkada właśnie na krótko się zatrzymała, co zdarzało się raczej rzadko. W innych okolicznościach Germanik ruszyłby dalej i szybko straciłby Tullusa z oczu, ale teraz stał w miejscu, przewiercając go wzrokiem. W tej chwili centurion niczego nie pragnął tak bardzo, jak tego, by zniknąć z pola widzenia, zrobić w tył zwrot i uciec. Jego ciało go nie słuchało.

Fenestela już zauważył nietypowe zachowanie Germanika. Przekręcił głowę, pociągając Tullusa za ramię.

– Zbieramy się stąd!

Szarpnięcie Fenesteli wyrwało Tullusa z dziwnego odrętwienia. I w tej samej chwili Germanik zawołał:

– Ty! Centurionie!

Kilka myśli przemknęło przez głowę Tullusa. Germanik wołał do niego, tego był pewien. Mógł udawać, że go nie słyszy, popędzić przed siebie i mieć nadzieję, że kolumna ruszy, zanim Germanik zdąży wydać rozkazy gwardzistom. Mógł spróbować ucieczki, niczym szczur kanalizacyjny zaskoczony uniesieniem pokrywy otworu systemu ściekowego. Miał pewne szanse ujścia cało, nawet jeśli byłby ścigany. Ale mógł też zachować się jak mężczyzna i stawić czoła niebezpieczeństwu.

Nie robiąc sobie nic z westchnienia mocno zaniepokojonego Fenesteli, wyprostował się i spojrzał Germanikowi prosto w oczy.

– Do mnie mówisz, panie?

– Tak. Służysz nad Renem, mam rację?

– Masz świetną pamięć do twarzy, panie – odpowiedział Tullus, marząc tylko o tym, aby ziemia rozstąpiła się i go pochłonęła. Jeśli Germanik przypomni sobie o czym wówczas rozmawiali – a ich wymiana zdań dotyczyła Arminiusza, zasadzki i unicestwienia armii Warusa – będzie martwy. Złamanie imperialnego dekretu było przestępstwem karanym śmiercią.

– Chodźmy… – szepnął Fenestela.

– Widziałem cię tam w zeszłym roku – stwierdził Germanik.

– Tak jest. Jestem zaszczycony, że pamiętasz, panie. – Kątem oka Tullus widział, że rydwan Tyberiusza zaczął się poruszać. _Daj mi spokój…_ – modlił się w duchu. _Jestem nikim._

– Chcę z tobą pomówić. Po ceremonii. Przed budynkiem kurii.

– Rozkaz, panie.

Wszelkie nadzieje dotyczące tego, że zniknie w tłumie, by uniknąć odpowiedzialności i bardzo prawdopodobnej kary, rozwiały się niczym dym, gdy Germanik wskazał go dwóm pretorianom, którzy natychmiast ruszyli w jego stronę, przepychając się przez tłum. _Cholera. Chyba jednak wie, że obowiązuje mnie ten cesarski dekret._

– Uciekaj… – rzucił półgłosem do Fenesteli. – Nie zwrócił na ciebie uwagi.

– Nie zamierzam umykać przed tymi pawiami – odparował Fenestela, zerkając kątem oka na pretorianów w oksydowanych, paradnych zbrojach i hełmach.

– Fenestela…

Jego przyjaciel uniósł głowę, wysuwając dumnie szczękę ku przodowi.

– Nasze drogi są jednakie, panie…

_Jestem durniem. Dumnym, głupim imbecylem. Fenestela też. Tyle przeszliśmy, żeby położyć głowy z tak durnego powodu! Postąpiliśmy tak nieroztropnie i daliśmy się przyłapać._

W głowie już niemal słyszał, jak ktoś odczytuje ich wyroki śmierci.

Czekali przed kurią jakieś dwie godziny, ale Tullusowi wydawało się, że trwało to całe eony. Wyprowadzenie jeńców, którzy mieli zostać straceni przed schodami Kapitolu, wejście Tyberiusza do świątyni Jowisza, krzyki podekscytowanego tłumu obserwującego ceremonię oraz etap, gdy obywatele mogli częstować się rozdawanym chlebem i winem – wszystko to pamiętał jak przez mgłę. Nawet pojawienie się żołnierzy maszerujących za Tyberiuszem – ta część triumfu – którą najbardziej chciał ujrzeć, nie przyniosło mu poprawy nastroju.

Przechadzał się wzdłuż wejścia do kurii z markotną miną, obwiniając się w duchu o sprowadzenie nieszczęścia na głowę Fenesteli. Pretorianie o twarzach wykutych jak w kamieniu wodzili za nim beznamiętnym wzrokiem.

W pewnym momencie zaczął rozważać rzucenie się na strażników i próbę ucieczki. Na szczęście, zanim przeszedł od planów do czynów, przedstawił swój pomysł Fenesteli. A ten szybko wybił mu go z głowy.

– Nie myślisz logicznie. Nawet gdyby nam się to udało, co jest mało prawdopodobne, bo przecież nie mamy żadnej broni, zaraz mielibyśmy na głowie cały garnizon miasta. Wtedy nasze szanse spadłyby właściwie do zera. Siedzimy cicho i się modlimy. Tylko to nam pozostało.

Fenestela raczej rzadko się modlił, co już wiele mówiło o tym, czego spodziewał się po Germaniku. Pogodzony z losem Tullus zrobił to, co radził jego wierny towarzysz. Starał się zachować spokój. Czuł się jednak jak morderca, który czeka tylko na odczytanie sentencji wyroku skazującego.

Germanik pojawił się przy nich nagle i nieoczekiwanie, zaskakując nawet samych pretorianów. Na całą jego straż przyboczną składał się zaledwie jeden jeździec, ale wspaniała, olśniewająca zbroja Germanika nie mogła pozostawiać żadnych wątpliwości, z kim ma się do czynienia. Nikt zatem nie ośmieliłby się go zaatakować. Z bliska – dzięki wysokiemu wzrostowi i bijącej od bratanka Tyberiusza charyzmie – wydawał się jeszcze bardziej onieśmielający. Tullus wyprężył się jak struna w postawie na baczność. Wyprostował plecy i odciągnął ramiona do tyłu najlepiej, jak potrafił.

– Panie!

– Panie! – Fenestela zareagował natychmiast, błyskawicznie powtarzając pozdrowienie Tullusa, jakby był jego wierną kopią.

– Przypomnij mi, jak się nazywasz?

– Centurion Lucjusz Kominiusz Tullus, panie, otrzymałem przydział do siódmej kohorty Legionu V.

– A ten to kto?

Germanik zsunął się z grzbietu konia z wielką gracją i teraz przypatrywał się zaciekawiony Fenesteli. Towarzyszący mu jeździec złapał wodze wierzchowca i poprowadził go do znajdującej się obok rynny z wodą.

– Mój _optio_, panie. Nazywa się Fenestela.

Germanik zerknął raz jeszcze na Fenestelę, teraz jakby z większym roztargnieniem.

– Szpetny jak noc.

_Sam sobie tak czasami żartuję, ale w jego ustach to brzmi…_ – lekko urażony Tullus nie ciągnął tej myśli.

– To… prawda, panie. Ale to lojalny i mężny żołnierz. Nie znam lepszego.

– Wiele znaczy pochwała oficera służącego w armii od… ilu lat, centurionie?

– Trzydziestu, panie.

_I wszystko właśnie dziś psu w dupę…_ – pomyślał Tullus.

Germanik uniósł pytająco jedną brew.

– Dlaczego nie zdecydowałeś się na odejście ze służby? Zasłużoną emeryturę?

– Wiesz, jak to jest, panie. Armia jest całym moim życiem.

Nieoczekiwanie łagodny ton Germanika sprawiał, że Tullus poczuł budzącą się nadzieję. Uznał, iż całkiem możliwe, że jeśli Germanik nie pamiętał szczegółów ich wcześniejszego spotkania, to zapomniał też, iż Tullus jest jednym z niesławnych żołnierzy Warusa.

– A jeśli już o tym mówimy… – Zamyślony Germanik zrobił kilka kroków. Milczał przez jakiś czas. Ta cisza działała na Tullusa deprymująco. – O ile wiem, to żołnierzom, którzy służyli w legionach XVII, XVIII lub XIX, zakazano przekraczania granic Italii.

W głosie Germanika nie czuło się groźby, ale Tullus miał wrażenie, że stanął nad krawędzią wielkiej przepaści. Chociaż stwierdził, że służy w Legionie V, Germanik najwyraźniej dobrze pamiętał, z kim ma do czynienia.

– Ja… cóż, racja. Tak jest, panie.

– A mimo to stoicie tu obaj… – Od Germanika biło teraz chłodem. Pochylił się lekko w stronę sporo niższego Tullusa.

– To prawda, panie. – Utrzymanie kontaktu wzrokowego z Germanikiem przychodziło Tullusowi z dużym trudem.

– Jesteście tu… incognito.

– Tak, panie – wychrypiał Tullus.

– Dlaczego?

– Chcieliśmy zobaczyć stolicę, panie. Jeszcze bardziej zależało nam na tym, żeby na własne oczy ujrzeć triumf Tyberiusza. Obaj służyliśmy w Illyricum. Tylko rok, ale byliśmy tam…

– Tak wspaniały triumf zmyje smak goryczy po niesławnej klęsce w Germanii.

– Jest w tym trochę racji, panie – mruknął Tullus, który wcześniej jakoś nie zdawał sobie sprawy, że w jakiejś części to też był logiczny wniosek z procesu argumentacji.

– Opowiedz mi jeszcze raz o tamtych wydarzeniach. Co czuli wtedy żołnierze tacy jak ty?

Obrazy i dźwięki, do których wracał tak często, wciąż były w nim żywe. Żal i cierpienie wywołane przez smutny koniec jego braci – uczucia, które długo się zabliźniały pozostawione samym sobie od czasu katastrofy – znów stały się jątrzącą raną. Za to wstyd związany z utratą orła legionu ranił wręcz niczym nóż. A teraz jeszcze musiał to wszystko opowiedzieć własnymi słowami. Nie było jednak mowy o sprzeciwieniu się Germanikowi – jednemu z najpotężniejszych ludzi w imperium.

I tak Tullus zaczął mówić o pierwszych podejrzeniach dotyczących Arminiusza, wynikających najpierw z rewelacji przyniesionych przez jego sługę, Degmara, który podsłuchał jakieś nie do końca jasne rozmowy Germanów. Potem przeszedł do ponurej litanii kolejnych zdarzeń, które przypieczętowały los legionów: niechęci Warusa, który dwa razy nie zechciał wysłuchać go do końca; oszustwa Arminiusza, który opowiedział Warusowi o buncie wśród Angrywarów; decyzji o podjęciu natychmiastowych działań przeciwko wojownikom zbuntowanego plemienia; rozkazu zmiany kierunku marszu armii i zejścia z głównej drogi prowadzącej do Vetery na wąski leśny szlak; pierwszego ataku wroga i początku horroru, w jaki nieubłaganie zmieniały się kolejne godziny i dni spędzone w ociekającej deszczem głuszy germańskich kniei.

Tullus opisywał regularnie ponawiane ataki wojowników z kilku plemion, które bezlitośnie zwiększały straty. Rosnącą liczbę ofiar w rzymskich szeregach. Efekty, jakie wywoływał _barritus_ Germanów. Siąpiący deszcz. Wszechobecne błoto. Warunki walki, które bez litości, krok po kroku, obniżały morale armii. Utrata pierwszego orła, a potem drugiego – tego należącego do Legionu XVIII. Legionu Tullusa. Chwila, gdy uświadomił sobie, że z tej eskapady może nikt nie wyjść cało.

W czasie relacjonowania tego etapu walki Tullus niemal stracił kontrolę nad swoim głosem. Nie kryjąc się z emocjami, opisywał, jak udało mu się wyprowadzić piętnastu żołnierzy z trzęsawiska zabarwionego krwią tysięcy ofiar, w które zamienił się leśny dukt pod koniec bitwy. Jak z pomocą Degmara dotarli do bezpiecznego fortu Aliso. Jak wyrwali się z okrążenia z oddziałami garnizonu, ścigani przez Germanów aż do szańców Vetery, siedziby legionu.

Kiedy skończył, odetchnął głośno, z ulgą, wypuszczając z ust nierówne westchnienie. Te dni, najgorsze w całym jego życiu, wyryły się w jego pamięci niczym wyżłobiona w kamieniu eulogia na grobowcu patrycjusza.

Germanik przez cały ten czas nie odezwał się ani słowem. Teraz zapytał:

– Ilu przeżyło?

Tullus podrapał się po głowie.

– Myślę, że nieco mniej niż dwustu naszych. Nie wliczając tych wziętych do niewoli.

Germanik przeniósł spojrzenie na Fenestelę, z którego twarzy nie zniknął ponury, zacięty grymas.

– No cóż… Czy było tak, jak mówi twój centurion?

– Tak, panie. Tyle że… było jeszcze gorzej – powiedział Fenestela, kiwając głową. – Znacznie gorzej.

Znów zapadła cisza. Ani Tullus, ani Fenestela nie odważyli się jej przerwać.

Tullus zerknął z ukosa na Fenestelę, dziękując bogom za to, że dali mu tak niezłomnego towarzysza. Żałował, że jego _optio_ nie próbował w ostatniej chwili się ratować, gdy jeszcze mógł zniknąć w tłumie podczas triumfu. W głębi duszy cieszył się jednak, że ma go przy sobie. _Optio_ był najprawdziwszym przyjacielem, który trwał przy nim bez względu na okoliczności. W ostatniej bitwie przyjdzie im jednak stawić czoła katom.

Na razie jednak wyglądało na to, że ich przesłuchanie nie dobiegło końca.

– Jeśli dobrze pamiętam, byłeś wtedy starszym centurionem?

– Tak jest. Druga kohorta Legionu XVIII.

– Twoje insygnia oficerskie na to nie wskazują.

– Nie, panie. Po powrocie… Zostałem zdegradowany.

Tullus nie wspomniał o Tuberonie, który odegrał istotną rolę w tym poniżeniu. Nic by to nie zmieniło.

Odetchnął z ulgą, gdy Germanik nie skomentował.

– Ile razy zostałeś odznaczony?

Wspominanie odznaczeń za męstwo zawsze sprawiało, że Tullus czuł się trochę nieswojo.

– Dziewięcioma… dziesięcioma _phalerae_. Tak mi się wydaje, panie.

– Jedenastoma, panie – wtrącił się Fenestela. – Centurion zasłużył na każdą z nich.

– Dziękuję, optionie – stwierdził cierpko Germanik, rzucając Fenesteli dziwne spojrzenie.

Fenestela poczerwieniał i spuścił głowę. Germanik znów skupił się na Tullusie. Przyglądał mu się tak długo, aż speszony centurion musiał odwrócić wzrok. _Czekam na wyrok i miejmy to za sobą –_ chciał powiedzieć Tullus.

– Wydaje się… – zaczął Germanik i przerwał. Tullus czuł, jak mocno bije mu serce. Nie podnosił głowy. – Wydaje mi się… że zrobiłeś coś, co nie udałoby się większości innych oficerów.

Zdezorientowany Tullus uniósł głowę, żeby spojrzeć na Germanika.

– Panie?

– W ocenie ludzi zwykle pozwalam przemawiać swojej intuicji. A ty, centurionie, wydajesz mi się prostym, wiarygodnym człowiekiem. Odważnym mężczyzną i wyśmienitym oficerem. Wierzę w twoją historię. Gdybym cię skazał na śmierć, cóż… to byłoby zwykłym marnotrawstwem. Pozbawiłbym cesarstwo wspaniałego syna.

– Ja… – Tullusowi głos się załamał.

Germanik zaśmiał się swobodnie.

– Nie zostaniesz stracony ani nie ukażę cię za zlekceważenie zakazu wydanego przez Augusta. Ani ciebie, ani obecnego tu _optio_. Na twoim miejscu też pewnie skorzystałbym z okazji, żeby przybyć do Rzymu i być świadkiem takiego wielkiego widowiska, jakim jest triumf Tyberiusza. Pierwszy od trzydziestu lat.

– Tak jest. Dzi… dziękuję, panie. – Tullus zaczął się jąkać.

– Moja decyzja nie jest całkowicie altruistyczna. Cesarz, niech bogowie go błogosławią, wkrótce mianuje mnie namiestnikiem Tres Galliae i tego, co zostało z ziem kontrolowanych przez nas w Germanii. Będę potrzebował dobrych żołnierzy. Pewnych, sprawdzonych oficerów. Takich jak ty. – Tullus starał się nie okazywać zdziwienia i ulgi, a Germanik kontynuował: – Upokorzenie Rzymu przez Arminiusza nie zostanie zapomniane. Nie ma mowy. Chcę poprowadzić legiony za rzekę, aby odzyskać wszystko to, co straciliśmy. Mam na myśli nie tylko terytorium i inne dobra, ale także nasze trzy orły. Pomożesz mi w tym? Czy postarasz się, aby Rzym odpłacił barbarzyńcom za zdradę?

– O niczym innym nie marzę, panie. – Tullus słyszał, że Fenestela wymrukuje podobne zapewnienie.

– Dobrze. – Germanik klepnął go w ramię. – Wezwę cię do siebie, jak tylko pojawię się na granicy. A teraz lepiej jak najszybciej zajmij się swoimi obowiązkami w LegionieV.

– Oczywiście, panie.

Zdumiony Tullus odprowadził wzrokiem Germanika, który zażądał swojego konia i szybko odjechał. Dwaj pretorianie ruszyli za nimi.

Poczuł, że miękną mu nogi. Usiadł na schodach, podczas gdy Fenestela niemal tańczył przed nim z radości.

– Kto by się spodziewał, co?

– Taa…

Tullus nie wiedział, co powiedzieć. W jednej chwili groziła mu straszna śmierć, a w następnej otrzymał pochwałę pasierba cesarza. I obietnicę, że będzie miał okazję, by odzyskać szacunek do samego siebie.

Bogowie naprawdę dziś się do nich uśmiechali. Tullus chciał wierzyć, że nie wypadnie z ich łask w czasie karnej ekspedycji legionów, które wyruszą za Ren z zadaniem odzyskania orłów.II

Wieczorem następnego dnia po tym, jak do obozu armii dotarły przygnębiające wieści o śmierci Augusta, legionista Marek Piso odpoczywał w namiocie, który dzielił z siedmioma towarzyszami z _contubernium_. Był naprawdę zmęczony. Zadbał już o to jego centurion, Tullus, który tego dnia zaordynował całemu oddziałowi długi marsz. A jednak nie czuł się jeszcze gotowy na nocny odpoczynek. Ale sen przyjdzie, jeśli nie wstanie z koców. Ciepło wełnianego nakrycia, migotanie lamp oliwnych na ziemi i szemranie towarzyszy – to wszystko sprawiało, że zwykle szybko kleiły mu się powieki.

Słyszał też chrapanie, co oznaczało, że przynajmniej jeden z towarzyszy już smacznie śpi. Spojrzał ponad głowami legionistów, żeby zorientować się w sytuacji. Dwaj jego najbliżsi towarzysze leżeli obok pogrążeni w rozmowie, dzieląc się bukłakiem wina. Piso uniósł się na łokciu trochę wyżej ze swojego miejsca, żeby móc zerknąć na mężczyzn znajdujących się na drugim końcu namiotu. Witeliusz, jego najlepszy przyjaciel, miał zamknięte oczy. Dwóch pozostałych żołnierzy pochylało się nad leżącą między nimi tablicą do gry w _latrunculi_. W namiocie brakowało ostatniego z towarzyszy, również dobrego przyjaciela Piso. _Może być teraz wszędzie_ – pomyślał Piso – _w latrynie, z inną grupą żołnierzy lub kręcić się gdzieś w poszukiwaniu wina lub czegoś do zjedzenia_. Największe szanse miał u Witeliusza.

– Ktoś ma ochotę na kości? – rzucił w przestrzeń Piso, wieczny optymista.

Nikt nie zareagował.

– Hej! Kto zagra w kości? – zapytał tym razem nieco głośniej.

Chrapanie mężczyzny naprzeciwko ustało. Chrząknął kilka razy i obrócił się na drugą stronę, plecami do Piso.

Piso westchnął, ściągając spojrzenia dwójki popijającej wino.

– Ktoś zainteresowany?

– Wiesz, jak jest. Nie mam asa przy duszy – odpowiedział

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: