Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cesarstwo piasku - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 czerwca 2022
Ebook
47,18 zł
Audiobook
62,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
47,18

Cesarstwo piasku - ebook

„Fascynująco mroczna, łamiąca serce i absolutnie oryginalna opowieść”.

– R.F. Kuang

Mehr jest półsierotą, nieślubną córką cesarskiego urzędnika. Jest cicha, na pozór pokorna i ma macochę, która robi co może, by zamienić jej życie w piekło. Ale, wbrew pozorom, to nie jest kolejna wersja baśni o Kopciuszku.

Bo Mehr ma też moc, którą odziedziczyła po wygnanej matce. W jej żyłach płynie pradawna magia, przekazywana z pokolenia na pokolenie od czasów, gdy bogowie stąpali po ziemi między ludźmi. I wcale nie jest pokorna. Kiedy historia zatoczy koło a ludzka nienawiść sięgnie po krew Mehr, dziewczyna będzie musiała wykorzystać wszystkie swe zdolności, siłę woli i błyskotliwy umysł, by ratować swoje życie i przyszłość ukochanej, młodszej siostry. W świecie, w którym cierpienie jest nieodłączną częścią życia, w którym nienawiść karmi ludzi niczym chleb a mówienie prawdy wiąże się z nieuchronnymi konsekwencjami, dziewczyna taka jak Mehr ma tylko dwie drogi: może wygrać albo umrzeć. Przy czym w drugim przypadku, nikt nie uroni po niej choćby jednej łzy.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7964-752-1
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Mehr obudziła się na dźwięk cichego głosu wołającego jej imię. Bez zastanowienia wsunęła dłoń pod poduszkę i ostrożnie zacisnęła palce na rękojeści sztyletu. Uspokoiła się, czując gładką powierzchnię wprawionego w nią dużego opalu i znajomy ciężar broni pod opuszkami. Usiadła i odsunęła warstwę muślinu otaczającego jej otomanę.

– Kto tam? – zawołała.

W pokoju było ciemno, nie licząc jednego drżącego światełka. Gdy się zbliżyło, Mehr uświadomiła sobie, że to lampa olejowa trzymana przez służącą, którą znała z twarzy, ale nie z imienia. Widziane przez blask płomienia rysy służki wydawały się zniekształcone, a w szeroko otwartych oczach widniała nerwowość.

– Przepraszam, że cię niepokoję, moja pani – zaczęła – ale twoja siostra o ciebie prosi.

Mehr zastanawiała się przez chwilę, po czym zsunęła się z otomany i ciasno owinęła w pasie szarfą peniuaru.

– Pracujesz w pokojach dziecięcych? – zapytała.

– Tak, moja pani.

– Zatem powinnaś wiedzieć, że pani Maryam nie będzie zadowolona, iż do mnie przyszłaś – rzekła Mehr, wsuwając sztylet pod szarfę. – Jeśli się dowie, zostaniesz ukarana.

Służąca przełknęła z wysiłkiem ślinę.

– Pani Arwa o ciebie prosi – powtórzyła. – Nie chce spać. Jest bardzo zdenerwowana, moja pani.

– Arwa jest dzieckiem – odparła Mehr. – A dzieci często są zdenerwowane. Dlaczego ryzykujesz swoje stanowisko i przychodzisz z tym do mnie?

Światło znów się zakołysało, gdy służąca poprawiała chwyt na lampie.

– Mówi, że obserwuje ją dewa – odpowiedziała dziewczyna drżącym głosem. – Do kogo innego mogłabym przyjść?

Mehr podeszła do służki, na co ta odsunęła się nerwowo.

– Jak masz na imię?

– Sara, moja pani.

– Daj mi lampę, Saro. Nie musisz mi oświetlać drogi.

Gdy Mehr dotarła na miejsce, zobaczyła, że Arwa leży skulona na kolanach swojej opiekunki Nahiry przed wejściem do pokojów dziecięcych, a wokół tłoczy się grupka wystraszonych służących. W pobliżu stała gwardzistka Haran, przyglądająca się bezradnie tej scenie z dłonią na rękojeści broni. Mehr jej nieco współczuła. Stal na nic się nie przydawała przeciwko dewa, równie bezużyteczna była też, gdy chodziło o uspokojenie przerażonych kobiet.

– Mehr! – zawołała Arwa, ożywiając się na kolanach opiekunki. – Przyszłaś!

Nahira musiała wzmocnić uścisk, by utrzymać na miejscu dziewczynkę, szamoczącą się teraz niczym ryba wyrzucona na brzeg. Mehr przyklęknęła tak, by jej oczy znalazły się na tym samym poziomie co małej.

– Oczywiście, że przyszłam – powiedziała. – Sara mówiła, że widziałaś dewa?

– Nie chce opuścić mojego pokoju – rzekła Arwa, pociągając nosem. Miała zaczerwienioną, mokrą od łez twarz.

– Ile już masz lat?

– Dziewięć – odparła Arwa, marszcząc brwi. – Przecież to wiesz.

– Zatem jesteś o wiele za duża, żeby płakać, siostrzyczko. – Mehr kciukiem otarła jej łzę z policzka. – Uspokój się.

Dziewczynka odetchnęła głęboko i skinęła głową. Mehr podniosła wzrok na opiekunkę. Dobrze ją znała. Kiedyś Nahira zajmowała się również nią.

– Widziałaś je?

Nahira parsknęła.

– Moje oczy nie są już tak dobre jak kiedyś, ale wciąż jestem Irin. Mogłam je wyczuć węchem. – Puknęła się w nos.

– Miało ostre pazury – odezwała się nagle Arwa. – I wielkie oczy jak ogień. Nie przestawało na mnie patrzeć.

Arwa znów wydawała się poruszona, więc Mehr ujęła jej twarz w dłonie i wydała z siebie niski, kojący dźwięk, niczym pustynny wiatr o wschodzie księżyca.

– Nie ma potrzeby czuć strachu – rzekła w końcu, gdy dziewczynka na nowo znieruchomiała.

– Nie ma?

– Nie – stwierdziła stanowczo Mehr. – Sprawię, że zniknie.

– Na zawsze?

– Na długo.

– Jak?

– To nieistotne.

– Muszę wiedzieć – nalegała Arwa. – A co, jeśli przyjdzie kolejne, a ciebie tu nie będzie? Jak wtedy sama sprawię, żeby zniknęło?

Zawsze tu będę, pomyślała Mehr. Ale oczywiście było to kłamstwo. Nie mogła obiecać czegoś podobnego. Popatrzyła w załzawione oczy siostry i nagle podjęła decyzję.

– Chodź ze mną, Arwo. Pokażę ci.

Jedna ze służek wydała z siebie odgłos protestu, szybko uciszony. Nahira spojrzała na Mehr zmrużonymi oczyma, jednak nie przestawała kurczowo ściskać dziewczynki.

– Nie spodoba jej się to – ostrzegła opiekunka.

– Jeśli moja macocha spyta, powiedz, że cię zmusiłam – powiedziała jej Mehr. Lekko dotknęła palcami ramion Arwy. – Proszę, Nahiro.

– Przypuszczam, że pani Maryam wyciągnie własne wnioski – uznała cierpko Nahira. Puściła dziewczynkę. – Nie ma o tobie zbyt wysokiego mniemania, pani.

– Och, ależ nie mam co do tego wątpliwości – odparła Mehr. – Chodźmy już, Arwo. Możesz nieść lampę.

W pokojach dziecięcych panował spokój. Salon był oświetlony, blask świec migotał na jasnych poduszkach i chodnikach leżących na marmurowej podłodze. W sypialni Arwy, mieszczącej się w następnej komnacie, było ciemno.

Gwardzistka podążała niechętnie za nimi z dłonią jak przyklejoną do pochwy broni.

– To nie jest konieczne, moja pani – powiedziała kobieta. – Pani Arwa po prostu miała zły sen. Jestem tego pewna.

– Czyżby? – odparła łagodnie Mehr.

Gwardzistka zawahała się, po czym odrzekła:

– Mówiłam opiekunce pani Arwy i służącym, że dewa nie istnieją, że powinny jej to powiedzieć, ale... – Przerwała, zerkając niespokojnie na twarz Mehr. – Irin są przesądne.

Mehr odwzajemniła jej spojrzenie.

Ta tutaj nie jest długo w Irinah, pomyślała.

– Wpadłam do pokoju, gdy tylko dziewczynka krzyknęła – oznajmiła strażniczka, nie odpuszczając pomimo wymownego milczenia Mehr. – Nic nie widziałam.

Ignorując ją, Mehr delikatnie szturchnęła Arwę stopą.

– No wejdź, kochanie. Pokaż mi, gdzie ono jest.

Arwa znów odetchnęła głęboko i wyprostowała się, zbierając się na odwagę. Następnie wkroczyła do swojej sypialni. Mehr podążała zaraz za nią, a gwardzistka wciąż trzymała się z tyłu.

– Tam. – Dziewczynka wskazała. – Ruszyło się. Jest na parapecie.

Mehr podniosła wzrok i zorientowała się, że dewa już ją obserwuje.

Blady świt wdzierał się przez kratownicę okna. Podświetlone nim dewa było niczym kłąb pazurzastych cieni, jego skrzydła jeżyły się mrocznie na tle szarozłotego blasku. Wydawało się małe jak na dewa, nie większe niż Arwa. W kształcie jego twarzy czy w spojrzeniu złotych, pozbawionych powiek oczu nie dostrzegało się nic ludzkiego.

– Zostań, gdzie jesteś, Arwo – poleciła Mehr. – Tylko unieś wyżej lampę.

Mehr podeszła bliżej dewa, powoli, żeby go nie spłoszyć. Złote oczy obserwowały ją z niezłomnością płomieni modlitewnych.

Trzy kondygnacje nad ziemią, za solidnie strzeżonymi murami, nic nie powinno zdołać dostać się do pokoju Arwy. Jednak dewa nie postępowało zgodnie z zasadami ludzkich konwenansów i w Jah Irinah nie istniały mury, które mogłyby je powstrzymać przed dostaniem się tam, gdzie miało ochotę się znaleźć. Mimo to instynkt podpowiadał Mehr, że dewa nie było niebezpieczne. Może zaciekawione, ale nie niebezpieczne.

Na wszelki wypadek wyciągnęła przed siebie dłonie skrzyżowanych rąk z palcami ułożonymi w znak chroniący przed złem. Dewa nawet się nie wzdrygnęło. Dobrze.

– Co robisz? – wyszeptała Arwa.

– Mówię – odparła Mehr. – A teraz cicho.

Połączyła dłonie, splatając kciuki i rozkładając resztę palców w dawny sigil oznaczający ptaka. Dewa zaszeleściło skrzydłami, wskazując w ten sposób, że rozumie. Potrafiło rozpoznać swoje miano.

– Ach – mruknęła pod nosem Mehr. Serce dudniło jej w piersi. – Możesz się już poruszyć, kochanie. Nie ma czego się bać.

– Wciąż wygląda, jakby chciało mnie ugryźć – rzekła ostrożnie dziewczynka.

– To ptasi duch – wyjaśniła Mehr. – Tak właśnie robią ptaki. Ale nie ma w nim niczego złego. To proste stworzenie. Nie skrzywdzi cię.

Podeszła jeszcze o krok. Dewa przekrzywiło głowę.

Mehr czuła woń otaczającego ją powietrza, wilgotną słodycz, jakby kadzidła zmieszanego z wodą. Odetchnęła głęboko i oparła się pokusie, by położyć palce na miękkich cieniach skóry.

Wyciągnęła otwartą dłoń. „Idź”.

Za jej ruchem nie krył się jednak rozkaz, a dewa nie sprawiało wrażenia, jakby zamierzało się ruszyć. Obserwowało ją oczekująco. Jego nozdrza, tkwiące w cieniach twarzy, rozchyliły się szeroko. Dewa wiedziało, czym była Mehr. Czekało.

Mehr wyciągnęła sztylet zza szarfy. Arwa pisnęła, a stojąca z tyłu gwardzistka ożywiła się, z sykiem stali wyciągając miecz na kilka centymetrów.

– Spokojnie, spokojnie – rzekła Mehr kojąco. – Daję mu tylko to, czego chce.

Przycisnęła ostrze broni do lewego kciuka. Skóra łatwo się poddała i wypłynęła spod niej banieczka krwi. Mehr uniosła zraniony palec w kierunku dewa.

Opuściło głowę, wąchając krew.

Przez długą chwilę stworzenie pozostawało w bezruchu, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Mehr. Nagle cienie jego ciała rozpadły się i wąskie opary umknęły przez kratownicę. Mehr ujrzała, jak zlały się ze sobą z powrotem za oknem, po czym ciemne skrzydła wzbiły się w bezchmurne, jaśniejące niebo.

Mehr wypuściła powietrze, choć nawet nie zdawała sobie sprawy, że je wstrzymywała. Nie było w niej strachu, jedynie ekscytująca, sprawiająca ból radość drobnej przygody. Ostrożnie przycisnęła kciuk do kratownicy okna, zostawiając swój ślad.

– Zniknęło – oznajmiła.

– Naprawdę? – upewniła się Arwa.

– Tak. – Mehr użyła szarfy, by zetrzeć resztę krwi ze sztyletu. Schowała broń. – Arwo, jeśli mnie tu nie będzie, a dewa znowu przyjdzie, będziesz musiała zaoferować mu odrobinę swojej krwi. Wtedy zostawi cię w spokoju.

– Dlaczego miałoby chcieć mojej krwi? – spytała dziewczynka z przestrachem, otwierając szeroko oczy. – Mehr?

Jej starsza siostra poczuła bolesny skurcz. Tak wielu rzeczy Arwa nie wiedziała o swoim dziedzictwie, tak wielu rzeczy Mehr nie mogła jej nauczyć.

Dla Arwy dewa były po prostu potworami, zaś pustynia Irinah – jedynie nieskończonym przestworem piasku rozciągającym się po horyzont, równie powszechnym jak niebo czy gleba. Nigdy nie wpatrywała się w nią tęsknie, w przeciwieństwie do Mehr. Nie wiedziała, że jest za czym tęsknić. Nie miała pojęcia o sigilach albo obrzędach, o całej spuściźnie tkwiącej w ich wspólnej krwi. Wiedziała jedynie, co to znaczy być córką ambhańskiego szlachcica. Wiedziała tylko to, na co zgadzała się jej macocha, i ani odrobiny więcej.

Mehr zdawała sobie sprawę, że postąpiłaby głupio, odpowiadając siostrze. Przygryzła lekko wargę, smakując na języku nieznaczną nutę żelaza. Ból pozwolił jej się osadzić w rzeczywistości i przypomniał, że zbyt swobodne wypowiadanie się jest obarczone ryzykiem. Mehr o tym wiedziała. Nie miała zamiaru narażać się na niezadowolenie macochy. Nie chciała osamotnienia, bólu czy przypominania, jak jest bezsilna.

Jednak Arwa spoglądała na nią łagodnymi, bojaźliwymi oczyma, a Mehr nie miała już siły, by teraz się od niej odwrócić. Jeszcze tylko jedno wykroczenie, zdecydowała. Jeszcze tylko raz sprzeciwi się macosze, a później ustąpi.

– Ponieważ jesteś z nimi nieznacznie związana poprzez swoją krew – rzekła. Gdy dziewczynka skrzywiła nos, Mehr dodała: – Nie, Arwo. To nie jest obraza.

– Nie jestem dewa – zaprotestowała mała.

– Maleńka część ciebie nim jest – wyjaśniła jej Mehr. – Widzisz, gdy bogowie zapadli w sen, zostawili swym ziemskim dzieciom dewa. Miały one wówczas znacznie większą siłę. Nie były jedynie małymi zwierzęcymi duchami. Zamiast tego przemierzały świat niczym ludzie. Miały dzieci z ludźmi i te dzieci stały się pierwszymi Amrithi, ludem naszej matki. – Przytaczała tę opowieść z pamięci, słowa nienależące do niej spływały jej z języka gładziej, niż miała do tego prawo. Minęło wiele lat, odkąd po raz ostatni słyszała historie o Amrithi. – Zanim dewa osłabły, gdy wciąż były naprawdę silnymi, przerażającymi dziećmi bogów, złożyły obietnicę, że będą chronić swoich potomków i nigdy nie wyrządzą im dobrowolnie krzywdy. – Pokazała Arwie niewielki ślad na kciuku, z którego nie ciekła już krew. – Gdy oddajemy im fragment naszego ciała, przypominamy im o tej przysiędze. I pamiętaj, siostrzyczko, że przysięgi dewa nie da się złamać.

Arwa ujęła ją za dłoń i z poważną miną przytrzymała blisko światła lampy, by móc jej się starannie przyjrzeć.

– To brzmi jak historyjka dla dzieci – powiedziała w końcu lekko oskarżycielskim tonem, jakby miała pewność, że Mehr opowiada jej jedno z tych drobnych kłamstewek, którymi karmi się ludzi, gdy są mali.

– Bo to jest historyjka dla dzieci – przyznała Mehr. – Nasza matka opowiedziała mi ją, gdy sama byłam mała, i nigdy jej nie zapomniałam. Ale nie staje się wcale przez to mniej prawdziwa.

– Nie wiem, czy moja krew zadziała tak samo jak twoja – rzekła dziewczynka z powątpiewaniem. Delikatnie przycisnęła swój kciuk do kciuka Mehr. Skóra starszej siostry była ciemna niczym gleba po deszczu, karnacja młodszej zaś wydawała się ledwie o odcień ciemniejsza niż pustynny piasek. – Przecież nie wyglądam jak ty, prawda?

– Nasza krew jest taka sama – powiedziała cicho Mehr. – Zapewniam cię. – Krótko, lecz mocno ścisnęła dziewczynce dłoń, po czym odsunęła się o krok. – Powiedz Nahirze, że można bezpiecznie wrócić – poleciła gwardzistce. – Wracam do swoich komnat.

Strażniczka wycofała się w strachu. Drżała lekko.

Gdyby Mehr pozostawała w życzliwszym nastroju, być może powiedziałaby gwardzistce, że Irinah mocno różni się od innych prowincji cesarstwa. Być może powiedziałaby jej, że to, co tak pogardliwie nazywała przesądami Irin, było tak naprawdę pragmatyzmem. W Irinah dewa nie zaniknęły w mitach i historii, jak w pozostałych regionach. Choć stały się słabsze, wciąż były świętymi istotami i gdy ktoś natykał się na dewa w Irinah, rozsądek kazał traktować je jednocześnie z ostrożnością i czcią.

Jednak Mehr nie znajdowała się w życzliwym nastroju. Była zmęczona, a wyraz twarzy gwardzistki zostawił jej w ustach gorzki posmak.

– Nieważne – rzekła Mehr. – Pójdę już.

– Dewa nie są prawdziwe – oznajmiła tępo strażniczka. – Są barbarzyńskim przesądem.

Mehr nawet nie zaszczyciła jej odpowiedzią. Wyszła na korytarz, a Arwa potruchtała za nią, dziko machając trzymaną lampą. Gdy opuściły pokoje dziecięce, Nahira zgarnęła dziewczynkę w objęcia, a jedna ze służących zwinnie wyłuskała jej lampę z dłoni. Mehr szła dalej, dopóki Arwa nie zawołała jej po imieniu. Mała znów wyciągała ręce w sposób, który sprawił, że w piersi Mehr ścisnęło się zdradzieckie serce, a nogi stały się jak z ołowiu.

Powtarzała sobie, że lepiej byłoby iść dalej. Lepiej byłoby się nie oglądać. Nie chciała zostać ukarana. Nie chciała, by Arwa została ukarana.

– Nie idź – powiedziała cicho dziewczynka. – Nie możesz zostać choć raz?

Mehr zatrzymała się. Gdyby się obróciła, gdyby została, Maryam dopilnowałaby, żeby przez długi, długi czas nie wolno jej było ponownie odwiedzić siostry.

Odetchnęła głęboko, obróciła się i mimo wszystko podeszła do dziewczynki. Zamknęła oczy i złożyła solidny pocałunek na jej czole. Mała miała miękką skórę, a jej włosy pachniały jak woda różana.

– Wyśpij się – powiedziała do niej. – Wszystko będzie lepsze, gdy się obudzisz.

– Idź – rzekła Nahira. – Ja się nią zajmę, moja pani. – Przez chwilę Arwa się wyrywała, a Mehr wahała się, wmurowana w miejscu przez wewnętrzną potrzebę, której nie umiała nazwać. – Pani Maryam wkrótce się obudzi – oznajmiła opiekunka i te słowa w końcu przerwały czar.

Mehr odwróciła się i pomaszerowała szybko do swojego pokoju. Słyszała, jak Arwa krzyczy za nią, ale jak sama wspomniała służącej Sarze, dzieci często bywały zdenerwowane. Poczucie krzywdy minie. Wkrótce Arwa zapomni, że w ogóle była smutna.

W zaciszu swoich komnat Mehr umyła się i ubrała, korzystając z pomocy jednej ziewającej służącej, która naoliwiła jej niesforną masę włosów i zaplotła tak, by nie zasłaniały twarzy. Mogłaby wrócić do snu, ale wydawało jej się to teraz bez sensu. I tak macocha wkrótce ją wezwie.

Gdy służka przeplatała nić przez warkocz, by utrzymać go w miejscu, Mehr wpatrywała się w kratownicową ścianę swojego salonu. Poprzez widniejące w niej otwory w kształcie liści i kwiatów dziewczyna miała wyraźny widok na miasto Jah Irinah oraz na rozciągającą się dalej pustynię. Wpatrywała się w budynki z piaskowca, w złoto pustyni i czyste niebo powyżej, rozmyślając o nadciągającej burzy.

Od lat przez Jah Irinah nie przeszła prawdziwa burza, ale Mehr wyczuwała, że nadciąga. Miała w sobie wystarczająco wiele krwi Amrithi. Dewa stanowiło pierwszą oznakę. Miasto nie było miejscem dla takich jak ono, a jednak ptasie widmo przybyło tu. Mehr była pewna, że podleciało do okna Arwy na pierwszych ostrych, niewidzialnych podmuchach zbliżającej się nawałnicy, ze skrzydłami niesionymi ogniem snów. Wkrótce pojawi się więcej dewa, następnie wzniesie się piach i cała fala ognia snów otoczy Jah Irinah światłem.

Woń dewa wciąż kleiła się do zmysłów Mehr niczym ostrzeżenie, zwiastun tego, co nadejdzie. Nie zaskoczyło jej, gdy pojawiła się służąca z wiadomością zaledwie przed chwilą dostarczoną przez posłańca. Liścik był krótki i zwięzły:

Idę. Ważne wieści.

– Przynieś, proszę, jakieś napoje i przekąski – powiedziała, zwijając wiadomość. – Wystarczy coś prostego.

Służka wyszła, żegnając się pospiesznie. Bycie córką gubernatora Irinah, nawet nieprawowitą, wiązało się z pewnymi korzyściami. Ludzie okazywali ci posłuszeństwo. Służba spieszyła, by wykonywać twoje polecenia. Nawet ci, którzy tobą pogardzali – a takowych nie brakowało – musieli ukrywać swą niechęć i spuszczać wzrok.

Wszyscy ludzie musieli mierzyć się z nienawiścią. Wszyscy cierpieli. Niewielu mogło liczyć na to, że ochronią ich bogactwo i odpowiednie urodzenie, tak jak w przypadku Mehr. Przypominała sobie o tym, gdy przechadzała się po nagiej podłodze przed kratownicą, przyciskając stopy do marmuru ogrzanego porannym słońcem. Miała ogromne, ogromne szczęście. Ból w sercu, którego doświadczała za każdym razem, gdy myślała o zalanej łzami siostrze wyciągającej ku niej ręce, był cierpieniem, którego nie miała prawa czuć.

Lepiej zdusić to cierpienie. Lepiej w ogóle nie myśleć o Arwie.

Mehr odetchnęła głęboko, powoli wypełniając płuca. Wyprostowała plecy i rozciągnęła barki, unosząc dłonie nad głowę, żeby przywitać niebo. Kiedy oparła się mocno stopami o podłogę i rozstawiła nogi na kształt rombu, poczuła, jak spowija ją woal spokoju. Dawne obrzędy zawsze dawały jej ukojenie.

Wprawdzie minęła już odpowiednia pora, jednak Mehr wykonała Obrzęd Świtu: formowała dłońmi sigile oznaczające „noc”, „słońce” i „niebo”, podczas gdy jej ciało przechodziło płynnie przez kolejne pozycje. Proste postawy zmieniały się w okazalsze, bardziej złożone ruchy, kiedy dziewczyna naśladowała wschodzące słońce. Mięśnie się jej rozgrzały, a oddech przyspieszył. Pozwoliła, by ciężkie myśli ją opuściły.

Taniec był stary i jego tradycja zapewniała dziewczynie pocieszenie. Amrithi od pokoleń witali w taki sposób świt. Od zarania dziejów mężczyźni i kobiety wykonywali dokładnie te same ruchy, które teraz robiła Mehr: unieść ramiona, później je opuścić, spleść palce, po czym rozsunąć je w nieustającym rytmie zgodnym z narastającym biciem serca. Mehr stanowiła jedynie kolejne ogniwo łańcucha. Nie musiała myśleć. Była żywiołem.

Od wschodu słońca przeszła do dnia, a później do zmierzchu. Istniał cały cykl obrzędów związanych wyłącznie z biegiem godzin. Mehr znała je wszystkie. Zagubiona w ruchach ciała, nawet się nie zorientowała, kiedy w końcu do jej komnaty weszła Lalita, choć z pewnością wcześniej pojawiła się służąca, żeby zapowiedzieć kobietę. Zdała sobie sprawę z jej obecności dopiero wtedy, gdy usłyszała głos nucący do rytmu jej kroków, stukot palców zgodny z klapaniem jej stóp o podłogę. Mehr zatrzymała się natychmiast i przeszła do postawy kończącej.

– Witaj z powrotem – stwierdziła cierpko Lalita. Jej stojąca w progu chandyjska strażniczka Usha pomachała nieśmiało. – Już w pełni do nas wróciłaś?

Mehr czuła skurcze w nogach. Musiała tańczyć godzinami. Nie pierwszy raz zatraciła się w obrzędach. Rozciągnęła zesztywniałe mięśnie, ale wciąż oddychała nieco zbyt szybko.

– Długo czekałaś?

– Oj nie, niedługo – odparła Lalita. – Jedna z twoich służących zaoferowała mi coś do zjedzenia i wypicia. Co za przyjemna dziewczyna. – Uniosła szklaneczkę nektaru owocowego dla podkreślenia swoich słów. – Napijesz się ze mną?

Mehr dołączyła do niej na leżących na podłodze poduszkach i skrzyżowała obolałe nogi, zanim zdołały oprzeć się jej woli.

Trudno było nie spoglądać na Lalitę w taki sposób, by nie poczuć instynktownego oszołomienia jej pięknem. Wprawdzie była już na tyle dojrzała, że mogłaby być matką Mehr, jednak obnosiła się ze swoim wiekiem podobnie jak z urodą: dumnie, niczym z pancerzem. Niegdyś była kurtyzaną w Jah Ambha, mieście cesarza. Usha powiedziała kiedyś Mehr cicho, lecz z podziwem, że Lalita tańczyła raz dla samego władcy. Teraz jednak wiodła spokojne życie w Jah Irinah, w pobliżu pustyni swoich przodków, organizując niewielkie uroczystości towarzyskie i zabawiając jedynie starannie wybranych gości.

Lalita podała dziewczynie napój. Jej usta wygięły się w uśmiechu. Włosy opadały jej luźno na ramiona lśniącymi lokami, wargi lśniły czerwienią. Oczy miała jednak zmęczone i przekazując szklankę, nie zdołała ukryć drżenia palców.

– Dobrze się czujesz? – spytała Mehr ostrożnie.

Lalita zbyła jej pytanie machnięciem dłonią.

– Musisz poćwiczyć koordynację sigili z postawami – powiedziała. – Masz niedoskonały rytm.

– Wiń moją nauczycielkę.

– Bardzo zabawne – skomentowała kobieta cierpko. – I owszem, dobrze się czuję, moja droga. Ale mam nieprzyjemne wieści.

– Mów – ponagliła Mehr.

Lalita przemknęła wzrokiem ku wejściu, gdzie stała Usha. Wymieniły spojrzenia. Następnie popatrzyła znów na Mehr, a jej twarz przybrała poważny wyraz.

– Muszę opuścić Jah Irinah. Być może długo nie zdołam wrócić.

– Ach – odparła Mehr. Przełknęła gulę narastającą jej w gardle. – Rozumiem.

– Przykro mi z tego powodu – rzekła łagodnie kobieta. – Jednak ściągnęłam na siebie niepożądaną uwagę. Tego typu zagrożenia towarzyszą czasami mojej pracy. Napiszę jednak do ciebie, moja droga, a ty musisz mi odpisać. Rozumiesz?

Jako kurtyzana Lalita miała do czynienia z wieloma zagrożeniami. Mehr rozumiała to aż za dobrze.

Jednak kobieta była nie tylko kurtyzaną. Była również Amrithi, ukrywającą się na widoku pod chandyjskim imieniem i chandyjską tożsamością. Ten fakt bardziej niż profesja narażał ją na straszliwe niebezpieczeństwo. Właśnie Lalita ostrożnie i delikatnie wyjaśniła kiedyś Mehr, jak groźne może być ich wspólne dziedzictwo.

Mehr popatrzyła na dłonie kobiety, wciąż lekko drżące. Uświadomiła sobie, że spokój Lality był równie kruchy i delikatny jak cienkie szkło. Mehr nie powinna go rozbijać. Z trudem zdusiła więc nasuwające się jej pytania i jedynie skinęła głową.

– Nie cierpię pisać listów – powiedziała, zmuszając się do lekkiego tonu. Ujrzała, że twarz Lality wraca do łagodniejszego wyrazu, po części opuszczona przez napięcie, i ucieszyło ją to. – Jednak specjalnie dla ciebie się postaram.

– Czuję się bardzo wyjątkowa.

– I słusznie. To okropne, że tak mnie porzucasz. Wiesz chyba, że bez ciebie moje postawy staną się jeszcze gorsze?

– Aż boję się na tę myśl – westchnęła Lalita. Popatrzyła z zadumą na Mehr. – Ale będziesz ćwiczyła beze mnie, prawda?

– Oczywiście. – Mehr zawahała się. – Lalito, czy ty...?

– Tak? – ponagliła ją kobieta.

– Wydawało mi się, że w twojej wiadomości chodziło o coś zupełnie innego. – Dziewczyna pokręciła głową. – To nieistotne.

– Powiedz mi – odrzekła Lalita. – Czy coś się stało? Twoja macocha coś zrobiła?

– W nocy w pokoju mojej siostry było dewa.

Lalita popatrzyła na nią z większym skupieniem. Nachyliła się bliżej.

– Silne? Stare? – spytała.

– Było jedynie ptasim duchem. Ale przypuszczam, że służyło za zwiastun, Lalito. Moim zdaniem nadciąga burza.

Kobieta wyjrzała w zadumie za kratownicową ścianę.

– Gdy ostatnim razem przemierzałam skraj pustyni, dewa wydawały się niespokojne – powiedziała w końcu. – Ale żeby niegroźny duch zapuścił się tak daleko pomiędzy śmiertelników... Tak, moja droga, chyba możesz mieć rację. – Zmarszczyła brwi w wyrazie zastanowienia. – Nie potrafię uwierzyć, że przegapiłam znaki. Musiałam stracić głowę. – Spojrzała na Mehr. – Podjęłaś odpowiednie środki bezpieczeństwa?

Dziewczyna przytaknęła. Nie było szans, żeby dewa weszło do jej komnat. W końcu Mehr wystarczająco często skrwawiała drzwi i okna. Robiła to z każdym nowym miesiącem, odkąd skończyła dziesięć lat, jak została nauczona.

– A twoja siostra?

– Jej okno zostało świeżo skrwawione. Użyłam sztyletu.

– Zatem nie ma czego się obawiać i jest czego wyczekiwać. – Lalita odstawiła napój. Jej oczy wydawały się spoglądać w dal. – Ile miałaś lat podczas swojej poprzedniej burzy?

– Niewiele – odparła Mehr. – Nie pamiętam.

– Minęły wieki, odkąd widziałam burzę po raz ostatni – rzekła kobieta z tęskną nutą w głosie. – Jako dziecko uwielbiałam je. Mój klan całymi dniami przygotowywał się do Obrzędu Śnienia. Gdy zaś spadał ogień snów... och, Mehr, to był cudowny widok. Nie potrafisz tego sobie wyobrazić. – Westchnęła. – Jednak burze zdarzały się oczywiście częściej tam, gdzie mnie wychowano. Jah Irinah nie ma duszy.

Burze ognia snów zdarzały się tylko w granicach świętej pustyni Irinah. Ale Irinah była rozległa, a Lalita dorastała w jej sercu, gdzie często przechodziły burze. Natomiast Jah Irinah, stojące na skraju błogosławionych piasków, rzadko było nimi zaszczycone. Mimo to pośród Irin panowało powszechne przekonanie, że to Cesarstwo Ambhańskie i jego obecność w mieście – w budynkach, fontannach, kulturze oraz mieszkańcach – powstrzymywała burze. Szeptano, że ogień snów należał do Irinah oraz jej ludu. Nie zniżał się do tego, by spadać na oczach cudzoziemców.

Mehr rozumiała tę opinię. Miasto – zbudowane we wczesnych latach cesarstwa, gdy pierwszy cesarz wysłał lojalnego gubernatora do podbitego kraju, by władał nim w jego imieniu – zawsze było i zawsze będzie czysto ambhańskie. Piętno cesarstwo dawało się dostrzec w każdym rozłożystym łuku, w każdej wyłożoną mozaiką ścianie, w każdej zbudowanej ludzką ręką fontannie, do której pompowano bezcenną, marnowaną w ten sposób wodę. Jah Irinah zbudowano na skraju Irinah, ale w kościach miasta próżno było szukać choć odrobiny surowego piękna tego kraju.

Lalita wciąż tkwiła pogrążona w dawnych wspomnieniach, a smutek złagodził rysy jej twarzy.

– Obrzęd Śnienia zwykle potrzebuje więcej tancerzy, ale poradzimy sobie. – Popatrzyła na Mehr. – Razem przywitamy burzę.

– Chcesz, żebym odtańczyła z tobą obrzęd? – odparła dziewczyna, nawet nie próbując ukryć niedowierzania w głosie.

– Właśnie w taki sposób Amrithi witają burze – rzekła z rozbawieniem kobieta. – Nie martw się. Nauczę cię wszystkiego, co powinnaś wiedzieć.

– Myślałam, że wyjeżdżasz?

– Dla czegoś takiego mogę nieco opóźnić podróż – odpowiedziała łagodnie Lalita.

Ileż razy Mehr wyglądała w stronę pustyni i wyobrażała sobie, że żyje na jej piaskach wraz ze swoim klanem, że tańczy Obrzęd Śnienia dla uczczenia burz, które tak rzadko przekraczały jej granice? Zawsze wiedziała, że takie nadzieje były czymś niemożliwym do spełnienia.

– Moja matka... – Mehr urwała. Kłębiło się w niej tyle uczuć. Nie wiedziała, jak ująć je w słowa. – Obrzęd Śnienia jest tańczony przez klany – rzekła w końcu niepewnym głosem. – A ja nie mam klanu. – Przełknęła z trudem ślinę. – To nie dla mnie. Ale dziękuję ci.

Z twarzy Lality zupełnie odpłynęło rozbawienie. Zastąpiło je świadome współczucie.

– Żadna z nas nie jest dobrą Amrithi, moja droga – powiedziała łagodnie Lalita. – Ja też nie mam już klanu. Ale możemy być klanem dla siebie nawzajem. – Przycisnęła palce do knykci Mehr, dając jej ulotną otuchę. – Jesteś teraz kobietą. Poznałaś obrzędy i sigile, okazujesz swoim przodkom odpowiednią cześć. Naprawdę jesteś Amrithi. Obrzęd stanowi twoje dziedzictwo, podobnie jak moje. Gdy nadejdzie burza, będę tu, żeby z tobą zatańczyć. Obiecuję ci to.

Dziewczyna poczuła, jak wzruszenie ściska jej serce, jednak zachowała spokojne oblicze.

– Jestem wdzięczna – powiedziała.

Lalita odchyliła się w tył, upiła niewielki łyczek napoju i szybko zmieniła temat. Przeniosła rozmowę na łatwiejszy teren i zaczęła przytaczać pikantniejsze plotki z kręgów, w których obracała się w Jah Irinah, a do których Mehr nie miała większego dostępu. Lalita przeskakiwała zwinnie z wątku na wątek, opowiadając dziewczynie o skandalach pośród miejskich kupców i zdradzając wieści o nowych kurtyzanach zyskujących sławę bądź niesławę. Wspomniała o niepokojach w szlacheckich frakcjach i o sprawianych przez nie problemach w odpowiedzi, jak słyszała, na pogłoski dochodzące z dworu cesarza.

– Młodzi – rzekła. – Ci sami, którzy pragną dowieść swojej wartości i okryć własne imiona chwałą, nie przestają wywoływać kłopotów w mieście.

– Co takiego robią? – spytała Mehr.

Lalita wykonała niejasny gest jedną dłonią, a pomiędzy jej brwiami uformowała się zmarszczka zirytowania.

– A co robią mężczyźni, gdy mają ochotę sprawić problemy? Nękają kupców i handlarzy, wdzierają się do domów rozkoszy. Twierdzą, że są oczami cesarza. Mówią, że daje im to prawo, by zachowywali się, jak tylko zapragną. – Kobieta spojrzała bystrzejszym wzrokiem. – Być może rzeczywiście mają takie prawo. Jednak twój ojciec wie znacznie więcej o sprawach cesarza niż ja.

Złaknieni władzy, ambitni młodzi szlachcice próbujący wkradać się w łaski cesarza, starający się spełniać to, co uważali za jego pragnienia, stanowili utrapienie, ale jej ojciec był w stanie sobie z nimi poradzić. Jednak szlachcice działający na rozkaz cesarza, jak ci, przed którymi Lalita właśnie postanowiła ostrożnie przestrzec Mehr, mogli okazać się o wiele bardziej niebezpieczni. Choć jej ojciec był gubernatorem, nie mógł sprzeciwiać się bezpośrednim poleceniom władcy.

– Ojciec nie rozmawia ze mną o podobnych rzeczach – powiedziała Mehr w końcu.

– Wiem, moja droga – odparła łagodnie Lalita. – Ale dość już o takich poważnych sprawach. Opowiem ci, czego dowiedziałam się od klienta w zeszłym tygodniu...

Po usłyszeniu pokrzepiającej historii o nieszczęsnym handlarzu i dwóch przedsiębiorczych tancerkach Mehr niemal poczuła ulgę. Śmiała się właśnie, gdy do środka weszła gwardzistka z poważną miną.

– Pani Maryam poprosiła, żebyś zechciała do niej dołączyć, moja pani – oznajmiła.

Śmiech Mehr urwał się gwałtownie. Wyprostowała się i zmierzyła strażniczkę chłodnym spojrzeniem. W odpowiedzi doczekała się podobnej reakcji. Służące jej macochy nie przepadały zbytnio za Mehr.

– Daj mi chwilę – powiedziała dziewczyna. Zdając sobie sprawę, że Maryam zapewne zażądała jej niezwłocznego przyjścia, dodała: – Muszę pożegnać się z moją gościnią. Z pewnością matka by się z tym zgodziła.

Mehr wstała, a Lalita poszła w jej ślady.

– Mehr – rzekła Lalita z odrobiną wahania w głosie – porozmawiamy więcej, gdy wrócę przed burzą, ale spróbuj być... ostrożna. Ojciec zapewni ci bezpieczeństwo, moja droga, ale żyjemy w trudnych czasach.

Dziewczyna skinęła głową. Nie zapomniała o gwardzistce czekającej na nią i słuchającej każdego słowa Lality.

– Gdy wrócisz przed burzą, porozmawiamy odpowiednio – zgodziła się. – Jeśli zdołam, dopilnuję, żeby nam wtedy nie przeszkadzano.

– Dziękuję.

Usha podeszła i zarzuciła Lalicie na ramiona opończę z kapturem.

– Trafię do wyjścia – stwierdziła Lalita lekko. Palcami musnęła policzek Mehr. – Bądź dzielna. Dobrze wiem, że nic nie potrafi skrzywdzić tak jak rodzina.

– Zawsze jestem dzielna – odparła Mehr.

– Jesteś – rzekła kobieta cicho. – Moja droga, mam nadzieję, że nigdy się nie zmienisz.Lalita stała w swoim domu w mroku korytarza. Czuła kadzidlaną woń zbliżającej się burzy przemieszaną z jaśminową nutą jej włosów, niedawno umytych i naoliwionych, a teraz naprędce zebranych na karku w węzeł. Szyję miała wilgotną od potu. Oddychała w powolnym, miarowym rytmie, choć trzymane wzdłuż boków dłonie drżały.

Poniżej niej z centralnego dziedzińca domu dochodził płacz kobiety.

– Powiedz nam, gdzie jest twoja pani – w dobiegające łkanie wmieszał się głos mężczyzny. – Inaczej przysięgam, że dopilnuję, by całą twoją rodzinę wygnano z miasta za ochronę szumowin Amrithi. Tego chcesz?

– Ja nie wiem, nie wiem! – zawyła kobieta. – Nie wiem, gdzie ona jest!

Farida, głupia dziewczyna, mogłaby im powiedzieć, że Lalita zapewne znajduje się na dachu, skąd obserwuje nadciągającą burzę, albo w swoim gabinecie, w którym siedziała rankiem i pisała wiadomość do Mehr. Zamiast tego służka łkała i utrzymywała, że nic nie wie, jednocześnie błagając o litość. Lalita chciałaby wierzyć, że Farida okazuje jej niezwykłą lojalność, wydawało się jednak bardziej prawdopodobne, że strach całkowicie zapanował nad umysłem dziewczyny.

Lalita zamknęła oczy. Kontrolowała oddech w rytmie pozwalającym na utrzymanie pozorów spokoju w obliczu niebezpieczeństwa, poniekąd przypominającym obrzęd.

Gdy Lalita opuściła Irinah po raz pierwszy, miała zaledwie piętnaście lat. Babka dała jej swoje ostatnie pieniądze, po czym ujęła twarz dziewczyny w dłonie. Lalita wciąż pamiętała ciemne oczy i skrzywioną wargę, poznaczoną blizną po spotkaniu dziesięć lat wcześniej z pomniejszym ambhańskim urzędnikiem, który postanowił ukarać dla przykładu kobietę Amrithi próbującą handlować z wioską znajdującą się pod jego nadzorem.

„Hala” – powiedziała. „Mała. Jesteś najmądrzejszą z mojej krwi, ale umysł nie zawiedzie cię wszędzie. Nieważne, co zrobisz, pewnego dnia cię odkryją. Nie spieraj się, dziecko. Posłuchaj mnie. Gdy popełnisz błąd, gdy cię znajdą, nie próbuj ratować pieniędzy albo dobytku. Nie próbuj być sprytna. Przede wszystkim ratuj swoją skórę, Halo. Uciekaj”.

Lalita nie była już Halą. Od dawna nie była Halą. Pamiętała jednak słowa babki, gdy stała teraz nieruchomo w korytarzu swojego haveli, odziana w chandyjski strój i nosząca chandyjskie imię, myśląc o wszystkich pomyłkach, które zawiodły ją do tego ciemnego miejsca, skąd nie miała jak zbiec.

Pierwszym błędem był oczywiście powrót do Irinah. Tęsknota za domem stanowiła ciekawe zjawisko. Przez zaledwie kilka lat Lalita pławiła się w luksusach Ambhy, pośród jej odległych, zwieńczonych bielą gór, w pełnych życia jeziorach, w słodkim powietrzu. W jej bogatych mężczyznach. Później, wbrew sobie, zaczęła tęsknić za Irinah: za ogniem snów, za dewa, za zapachami i widokami domu.

Irinah nie była bezpiecznym miejscem dla kogoś takiego jak ona. Wiedziała o tym. Istniało zbyt wysokie prawdopodobieństwo, że zostanie rozpoznana jako Amrithi, że dewa wyszukają ją z racji jej pochodzenia, dla jej krwi. Mimo to Lalita wróciła do domu.

Zawsze szczyciła się tym, że jest osobą praktyczną, ale to tęsknota ją tu przywiodła. Tęsknota za domem i wrażenie, że z każdym dniem traciła część siebie, że ukryta tożsamość w jakiś sposób wymykała jej się z rąk kawałek po kawałku.

– Nie wiesz, kim jesteśmy, dziewko? – odezwał się inny głos. Również męski.

– Nie, mój panie – zaskamlała Farida.

Drugim błędem było zignorowanie ostrzeżenia Ushy.

„Jeden z twoich podkuchennych był wypytywany przez szlachcica” – oznajmiła Usha. „Ktoś zna prawdę o tobie albo sądzi, że ją zna. Powinnaś uciekać już teraz, dopóki wciąż możesz”.

Jednak Lalita nie potraktowała rady babki tak poważnie, jak powinna. Chciała pożegnać się z Mehr. Potrzebowała czasu, żeby zorganizować transport dobytku. Wymówka za wymówką wciąż trzymały ją w mieście, podczas gdy tak naprawdę po prostu pragnęła dalej wieść życie, na które tak ciężko zapracowała. Ach, ależ była głupia.

– Nie jesteśmy byle panami. Kierują nami wyższe cele niż większością szlachty – chełpił się głos. – Jesteśmy wiernymi Zrodzonych z Soli. Czy wiesz, co to oznacza?

Farida wykrztusiła, że nie wie.

– Wypełniamy wolę cesarza. Wiesz chyba chociaż, kim jest cesarz?

Rozległ się chór paskudnych rechotów.

Nie była pewna, ilu mężczyzn znajdowało się na dole. Nie ośmielała się spojrzeć przez kratownicowe okno wychodzące na dziedziniec, ponieważ obawiała się, że ktoś mógłby ją dostrzec. Zastanawiała się, czy ci pyszałkowaci panowie, te kłótliwe ambhańskie dzieci, niekierujące się w życiu żadnym istotniejszym celem niż tylko sianie zniszczenia w imieniu cesarza, wpadli na to, by rozstawić strażników przy wyjściach z domu. Rozmyślała, czy ludzie, którzy nigdy nie musieli troszczyć się o swoje życie, pomyśleliby, żeby szukać w korytarzu dla służby, w którym teraz stała, w wąskim przejściu oświetlonym jednym kratownicowym oknem i kapiącymi świecami ustawionymi we wnękach ściennych. Miała nadzieję, że nie.

Trzecim jej błędem okazała się beztroska. Kobieta zanadto zmiękła po tylu latach spędzonych w Jah Irinah. Nie ukrywała swoich wizyt u półamrithyjskiej córki gubernatora. O świcie samotnie tańczyła w swoim pokoju obrzędy i nosiła przy sobie sztylet Amrithi. Przybranie chandyjskiego imienia zapewniło jej zaledwie cieniutką fasadę bezpieczeństwa. Powinna była zrezygnować z obrzędów. Powinna była odrzucić sztylet. Powinna była zostawić Mehr samą.

Kiedyś jednak przyjaźniła się z matką dziewczyny. W zasadzie, gdy Lalita wróciła do Jah Irinah jako młoda kurtyzana, przygnębiona i tęskniąca za domem, była ona jej jedyną przyjaciółką. Ruhi poprosiła ją, by zaopiekowała się Mehr, Lalita zaś za bardzo kochała zarówno matkę, jak i córkę, żeby odmówić jej błaganiom. Nigdy nie zdołała zmusić się do tego, by wyplątać Mehr ze swojego życia.

Z dołu dochodziły dalsze krzyki i łkania. Lalita usłyszała jednak także inny odgłos. Na prawo od niej zamigotała świeca. Dobiegł do niej szelest stopy. Obróciła się gwałtownie, instynktownie sięgając po sztylet znajdujący się za szarfą.

Błysk znajomej twarzy w blasku świecy. Usha.

Och, bogowie.

– Zabiłam mężczyznę przy wyjściu kuchennym – oznajmiła bardzo cicho Usha. – Idź tam teraz.

– Chodź ze mną – wyszeptała Lalita.

Usha pokręciła głową.

– Trzeba odwrócić ich uwagę – mruknęła. – I muszę dopilnować, żeby wypuścili Faridę.

W migoczącym świetle oblicze Ushy wyrażało determinację. Na jej policzku widniał rozprysk krwi.

Tych mężczyzn jest zbyt wielu, pomyślała Lalita. A ty jesteś tylko jedna.

Lalita absurdalnie przypomniała sobie, jak całe życie temu babka ujęła w dłonie jej twarz. Miała ochotę położyć palce na żuchwie Ushy i powtórzyć tę formę pożegnania, które już teraz wydawało się boleśnie, straszliwie ostateczne. Chciała powiedzieć Ushy, by przede wszystkim ratowała siebie, by zostawiła Lalitę losowi, który ta sama sobie zgotowała, by uciekała. Trzęsły jej się ręce. Nie wyciągnęła ich.

– Nie mogę cię tu zostawić – rzekła tylko.

Usha uśmiechnęła się ciepło.

– Poradzę sobie – powiedziała.

Poniżej nich rozległy się odgłosy zamieszania, wrzask, a później zaległa cisza.

Gdyby szlachcice znaleźli Lalitę, to ona by wrzeszczała. Dobrze wiedziała, ile warci byli Amrithi według wysoko urodzonych Ambhańczyków. Nie wątpiła, jakie okrucieństwa tamci byli gotowi zadać, zanim wypędzą ją z miasta i z życia, które tak pieczołowicie sobie skonstruowała. Pomyślała o bliźnie na wardze babki, o jej ostrzeżeniu, i zadrżała.

Usha wykonała gest wolną dłonią, drugą zacisnęła mocno na rękojeści szamszira. „Idź”.

Oddaliła się w stronę dziedzińca, a Lalita skierowała się na prawo. Wyjście kuchenne było idealne. Prowadziło do biedniejszej dzielnicy Jah Irinah, pełnej krętych uliczek, zatłoczonej i zapewne nieznanej szlachcicom, którzy przyszli ukarać Lalitę za to, że kalała ich miasto swoją pogańską obecnością. Pragnęli chronić przed nią mieszkańców Jah Irinah, ale, dzięki bogom, wiedzieli bardzo niewiele o życiu tych, którzy znajdowali się poniżej ich statusu.

Dotarła do kuchni. Pchnęła drzwi i wyszła na ulicę. Pod ścianą, w kałuży ciemnej krwi, leżało ciało mężczyzny zabitego przez Ushę. Wymruczała przekleństwo, odwróciła wzrok i w końcu poddała się powstrzymywanej do tej pory panice. Zassała powietrze i zaczęła biec.

Jej ostatni błąd był splątany z pozostałymi. Tak bardzo pragnęła odprawić Obrzęd Śnienia u boku Mehr. Chciała zrobić to dla niej, ponieważ szczerze kochała dziewczynę, zupełnie jakby ta była jej dzieckiem. Przede wszystkim jednak miała ochotę odtańczyć obrzęd dla siebie. Był on celebracją wiary i radości, historii i rodziny, ale przede wszystkim służył temu, by tańczyć go wraz z klanem. Lalita chciała choć przez chwilę wykonywać go z kimś, kto był dla niej klanem. Choć przez chwilę chciała mieć wrażenie, że do czegoś należy.

Zawsze rozumiała, że pielęgnowanie choćby w minimalnym stopniu dziedzictwa Amrithi może wiązać się ze straszliwą ceną. Mimo to nie odrzuciła go. Był to jej największy błąd.

Jedyne, co jej teraz pozostało, to spróbować przeżyć.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: