Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cinderella Is Dead - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,99

Cinderella Is Dead - ebook

Kopciuszek nie żyje.

Nadszedł czas, by napisać baśń na nowo.

Jak nakazuje tradycja w królestwie, każda dziewczyna musi wziąć udział w dorocznym balu – tak jak niegdyś Kopciuszek, wzór dla wszystkich kobiet w królestwie – i zaprezentować się jak najlepiej, by przyciągnąć uwagę kawalera. Jeśli nie zostanie wybrana na trzech kolejnych balach, staje się wyrzutkiem społeczeństwa i ... znika w tajemniczych okolicznościach.

Szesnastoletnia Sophia chciałaby poślubić swoją sekretną miłość, Erin, ale pod rządami despotycznego króla nie jest to możliwe. Gdy podczas balu spełnia się jej najgorszy koszmar, Sophia decyduje się na desperacki krok i ucieka...

Czy znajdzie w sobie siłę, by zawalczyć o swoje pragnienia?

Kalynn Bayron to wielokrotnie nagradzana autorka powieści dla młodzieży. Z wykształcenia jest wokalistką, a prywatnie miłośniczką teatru muzycznego. Kiedy nie pisze, ogląda straszne filmy, słucha Elli Fitzgerald i spędza czas z dziećmi.

Kalynn Bayron dekonstruuje baśń i tworzy na jej podstawie całkowicie oryginalną historię, w której to dziewczyny decydują o tym, kto będzie żył długo i szczęśliwie.

Brigid Kemmerer, autorka serii „Listy do utraconej”

Powieść „Cinderella Is Dead” porwała mnie już od pierwszych stron. To historia z cudownymi kobiecymi postaciami, w klimacie, jaki uwielbiam, i przepełniona sentymentem do baśni o Kopciuszku, która wiele lat temu była moją ulubioną.

Justyna Modzelewska, @mobookal

Ta książka to wyraz siły kobiet, które miały dość milczenia. Wciągający, dodający otuchy i poruszający serca retelling „Kopciuszka” ze wspaniałą główną bohaterką. To po prostu lektura warta przeczytania!

Natalia Rabska, @geekyfangirlstuff

Jeden z ciekawszych retellingów, jakie czytałam. Świetne wykorzystanie historii Kopciuszka – z ważnym przesłaniem i silnymi, queerowymi postaciami. To nie jest słodka, baśniowa opowieść. Porwie was mrok, dystopiczna wizja społeczeństwa i walka z patriarchatem. Serdecznie polecam!

Sara Woś, @przeczytam

Bajecznie queerowa i feministyczna opowieść o ucieczce z systemu, w której zakochasz się od pierwszych zdań. Ta książka sprawi, że już nigdy nie spojrzysz na Kopciuszka tak samo...

Nikola Świątek, @mozartscoffee_

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-997-9
Rozmiar pliku: 875 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Kopciuszek nie żyje od dwustu lat, a ja kocham Erin od niemal trzech.

Teraz jednak od niechybnej śmierci dzielą mnie zaledwie dwie minuty.

Kiedy znajdzie mnie straż pałacowa, co z pewnością nastąpi, zginę w lesie nieopodal wschodniej granicy Lille. Mam to za nic, bo skupiam całą uwagę na Erin, która przywiera do drzewa naprzeciw mnie. Strażnicy jej nie widzą, ale idą w tamtą stronę. Zatrzymują się kilka metrów od miejsca, w którym się ukryła. Erin wytrzeszcza oczy pośród cieni spowijających las. Nasze spojrzenia spotykają się ponad szerokim traktem dla powozów, który nas oddziela.

_Nie ruszaj się, Erin. Sza. Ani mru-mru._

– Ostatniej nocy zasnąłem w wieży – mówi jeden z mężczyzn. – Dobrze, że ktoś mnie zbudził. Miałem szczęście. Gdyby król się dowiedział, kazałby zatknąć moją głowę na pice.

– Idziesz na bal? – pyta drugi.

– Nie – pada odpowiedź. – Niestety czeka mnie harówka, żadnej rozrywki.

– Szkoda. Powiadają, że w tym roku zjawią się najpiękniejsze panny z tego pokolenia.

– Skoro tak, czy twoja żona ulegnie wypadkowi? Byłoby przykro, gdyby pierwszy schodek w twojej piwnicy nagle się obluzował.

Śmieją się do rozpuku, szydzą i bełkoczą, aż w końcu, sądząc po dźwiękach, potykają się o siebie. Ich głosy stopniowo słabną i wreszcie całkowicie cichną. Podnoszę się i biegnę do Erin, która nadal chowa się za drzewem.

– Poszli – szepczę i chwytam ją za rękę, próbując uspokoić.

Wygląda zza drzewa z twarzą wykrzywioną gniewem. Odsuwa się ode mnie gwałtownie.

– To była najgorsza z tych wszystkich niemożliwych rzeczy, do których mnie namówiłaś. Mało brakowało, a byliby nas spostrzegli.

– Ale tak się nie stało – przypominam.

– Poprosiłaś o spotkanie tutaj – mówi Erin, podejrzliwie mrużąc oczy. – Dlaczego? Co jest tak ważne?

Przećwiczyłam wcześniej słowa, które zamierzam jej powiedzieć, powtórzyłam je w głowie kilka razy, ale teraz, gdy przed nią stoję, czuję się zagubiona. Jest na mnie zła. Nie tego chciałam.

– Bardzo mi na tobie zależy. Pragnę, żebyś była szczęśliwa. Pragnę, abyśmy obie były szczęśliwe. – W milczeniu zaciska pięści, słuchając, jak dukam. – Wszystko czasem wydaje się pozbawione sensu, ale gdy jestem z tobą…

– Przestań – mówi, a na jej twarzy maluje się gniew. – Dlatego kazałaś mi tu przyjść? Żeby powiedzieć to, co powtarzasz bez końca?

– Sytuacja uległa zmianie. Niedługo bal. Być może to nasza ostatnia szansa, żeby stąd wyjechać.

Erin unosi brwi, jakby była zaskoczona.

– Wyjechać? – Podchodzi bliżej, patrzy mi teraz prosto w oczy. – Nie możemy wyjechać, Sophio. Ani ty, ani ja. Ani nikt inny. Pójdziemy na bal, bo tak nakazuje prawo. Bo to nasza jedyna nadzieja na lepsze życie…

– Bez siebie – wtrącam, czując ból w piersi na samą myśl o tym.

Erin prostuje się, ale nie odrywa wzroku od ziemi.

– Nie może być inaczej.

Kręcę głową.

– Wcale tak nie myślisz. Gdybyśmy uciekły, gdybyśmy spróbowały…

Moje błaganie przerywa śmiech dobiegający z oddali. Strażnicy zatoczyli koło i wracają. Erin chowa się za drzewem, a ja daję nura w krzaki.

– Nie możesz służyć w pałacu, jeśli nie wiesz, jak przytakiwać i kiedy milczeć – mówi jeden ze strażników, zatrzymując się tuż przed moją kryjówką. – Jeśli nie czujesz się na siłach, aby robić rzeczy, o które prosi, będzie lepiej, gdy zostaniesz z nami w patrolu.

– Pewnie masz rację – odpowiada drugi.

Przez gałęzie widzę drzewo, za którym chowa się Erin. Rąbek jej sukienki zahaczył o korę i wystaje zza pnia. Strażnik patrzy w tę stronę.

– A cóż to takiego? – pyta i robi krok naprzód, kładąc dłoń na rękojeści miecza.

Kopię krzak tak, że cały dygocze i obsypuje mnie kaskadą rdzawych liści jak kroplami deszczu.

– Co to było? – mówi jeden z mężczyzn.

Odwracają się w moją stronę. Z całej siły zaciskam powieki. Już po mnie.

Myślę o Erin. Mam nadzieję, że zdoła uciec. Że zdoła wrócić do miasta. To wszystko moja wina. Chciałam ją tylko zobaczyć, ostatni raz powiedzieć, że powinnyśmy na zawsze wyjechać z Lille. Teraz już więcej jej nie zobaczę.

Spoglądam w kierunku linii drzew. Mogę pobiec w tamtą stronę i w ten sposób odwrócić uwagę straży. Może zgubię ich w lesie, ale nawet jeśli nie dam rady, to przynajmniej Erin zdoła uciec. Napinam mięśnie i unoszę spódnicę, wsuwam ją za pasek i zdejmuję buty.

– Coś tam jest – mówi strażnik. Stoi ode mnie na odległość wyciągniętego ramienia.

Podchodzą bliżej, tak blisko, że słyszę ich oddechy. Spoglądam w przestrzeń za nimi. Między drzewami miga jasnoniebieska plama. Erin zdołała czmychnąć. Powietrze przecina dźwięk metalu trącego o metal – odgłos miecza dobywanego z pochwy. Przez szum krwi w uszach oraz głośne bicie serca słyszę daleki dźwięk rogu i potrójny sygnał, który wygrywa.

– Mamy zbiega! – dolatuje szorstki głos.

Kamienieję. Jeśli zostanę schwytana tak daleko w lesie, spotka mnie przykładna kara. Wyobrażam sobie, jak prowadzą mnie w kajdanach ulicami miasta albo wiozą w klatce do centrum Lille, gdzie mieszkańcy muszą znosić publiczne upokorzenia za to, że ośmielili się sprzeciwić woli króla.

Męskie głosy i dźwięki kroków cichną, oddalają się ode mnie.

Nie byłam uciekinierem, o którym mówili. Nawet nie zaczęłam biec. Serce zamiera mi w piersi. Mam nadzieję, że nie zdołają dogonić Erin.

Głosy strażników nikną powoli, a kiedy są wystarczająco daleko, wtykam buty pod pachę i biegnę w stronę mrocznej zasłony lasu. Chowam się za drzewem, jednak gdy wyglądam zza pnia, widzę kolejnych strażników. Trzymają starszą kobietę, zdążyli już skrępować jej ręce. Oddycham z ulgą, ale natychmiast mam wyrzuty sumienia. Biedaczka jest zdana na łaskę ludzi króla.

Odwracam się i zaczynam uciekać. Pędzę co sił w nogach, czuję, jak płuca mi płoną. Mam wrażenie, że słyszę warczenie i ujadanie ogarów, ale nie jestem pewna. Boję się obejrzeć. Potykam się i ranię kolano o skałę, do żywego. Ból mnie oślepia, ale podnoszę się i biegnę dalej, aż las zaczyna rzednąć.

Łapię oddech na ścieżce, która prowadzi do centrum miasta. Nigdzie nie widzę Erin. Jest bezpieczna.

Tyle że to Lille.

Nikt tu nie jest tak naprawdę bezpieczny.ROZDZIAŁ 2

Podczas drogi do domu myślę wyłącznie o Erin. Las jest ogromny i groźny, a co najważniejsze – zakazany. Wiem, że Erin nie pozostanie w ukryciu. Wróci do miasta. Ale muszę się upewnić, że jest bezpieczna.

Dzwon na wieży górującej nad miejskim placem wybija godzinę. Pięć głośnych uderzeń. Mam się spotkać z matką w pracowni krawcowej na przymiarkę. Powiedziała mi wyraźnie, żebym przyszła wykąpana, z umytymi włosami i czystą twarzą. Spoglądam na siebie. Moja suknia jest umazana ziemią i krwią, a bose stopy oblepione błotem. Uciekłam ludziom króla, ale kiedy zobaczy mnie matka, pewnie sama mnie wykończy. Straże patrolują uliczki. Patroli jest więcej niż zwykle, bo niedługo odbędzie się bal. Opuszczam głowę, przechodząc obok nich. Nie są mną zbytnio zainteresowani. Postawiono ich w stan podwyższonej gotowości z powodu zajścia, które mieszkańcy Lille nazywają incydentem.

Incydent wydarzył się dwa tygodnie temu w Chione, mieście leżącym na północy. Krążyły plotki, że wybuch uszkodził Colossusa, liczący ponad sześć metrów posąg zbawcy Mersailles, księcia Przecudnego. Winowajców przewieziono do Lille pod osłoną nocy i zaprowadzono do pałacu, gdzie przesłuchał ich osobiście sam król. Cokolwiek się stało, szczegóły, które z nich wydobył, wprawiły go w stan paniki. W tygodniu po incydencie zawiesił działanie poczty, zarządził godzinę policyjną o dwie godziny wcześniej i kazał rozdać ludności broszurę z zapewnieniem, że zamach był jedynie próbą zniszczenia słynnego posągu, podjętą przez bandę rabusiów. Napisano w niej również, że sprawcy zostali straceni.

Docieram do domu, ale ten jest pusty i pogrążony w ciszy. Ojciec jeszcze pracuje, a matka czeka na mnie u krawcowej. Zatrzymuję się pośrodku pomieszczenia i przyglądam obrazom nad drzwiami.

Jeden z nich przedstawia posiwiałego i wymizerowanego króla Stephana, takiego, jaki był przed śmiercią, zaledwie kilka lat temu. Na innym widnieje król Manford, obecny władca Mersailles, który nie tracąc czasu, nakazał, aby jego oficjalny portret królewski zawisł w każdym domu i w każdym miejscu publicznym. Nasz nowy król jest młody, zaledwie kilka lat starszy ode mnie, ale pod względem okrucieństwa i żądzy władzy dorównuje poprzednikowi, co potwierdzają Dekrety Lille, umieszczone w trzeciej ramie wiszącej nad naszymi drzwiami.

_1. W każdym gospodarstwie będzie się znajdować przynajmniej jedna nieskazitelna kopia_ Kopciuszka.

_2. Udział w dorocznym balu jest obowiązkowy. Można uczestniczyć w trzech balach, później panna pójdzie na zatracenie._

_3. Członkowie nielegalnych i nieoficjalnych związków pójdą na zatracenie._

_4. Każda rodzina z Mersailles wyznaczy jednego pełnoletniego mężczyznę, który będzie głową domu, a jego imię zostanie zapisane w pałacu. Wszelkie działania członków rodziny muszą zostać usankcjonowane przez jej głowę._

_5. Dla własnego bezpieczeństwa po wybiciu ósmej wieczorem kobiety i dzieci muszą przebywać w miejscu stałego zamieszkania._

_6. Egzemplarz wszystkich praw i rozporządzeń wraz z zatwierdzonym wizerunkiem Jego Wysokości zostaną wystawione w widocznym miejscu w każdym domu._

Znam na pamięć surowe, niewzruszone prawa ustanowione przez naszego króla.

Idę do siebie i rozpalam ogień w małym kominku. Może zaczekam tutaj, aż zaniepokojona matka zacznie mnie szukać i wróci do domu. Z drugiej strony martwię się, bo pewnie już myśli, że wydarzyło się coś strasznego. Nie jestem tam, gdzie powinnam. Owijam zranione kolano paskiem czystej tkaniny i obmywam twarz w miednicy.

Mój egzemplarz opowieści o Kopciuszku – piękne ilustrowane wydanie, które podarowała mi babka – stoi w kącie pokoju na małej drewnianej podstawie. Matka otworzyła książkę na stronie opowiadającej o tym, jak Kopciuszek przygotowuje się do balu, a dobra wróżka dostarcza jej wszystko, czego zapragnie: piękną suknię, konia z powozem i legendarne szklane pantofelki. Panny zaproszone na bal czytają ten fragment, aby sobie przypomnieć, czego się od nich wymaga.

Kiedy byłam mała, wielokrotnie czytałam te słowa, licząc na to, że dobra wróżka obdaruje mnie wszystkim, czego będę potrzebować, gdy nadejdzie moja pora pójścia na bal. Jednak gdy byłam starsza i wieści o ludziach nawiedzanych przez dobrą wróżkę przycichły i stały się coraz rzadsze, doszłam do wniosku, że opowieść o Kopciuszku jest zwyczajną bajką. Powiedziałam o tym matce, która oświadczyła w rozpaczy, że teraz, gdy wyraziłam głośno tyle wątpliwości, wróżka na pewno mnie nie odwiedzi. Nigdy więcej o tym nie wspomniałam. Od lat nie zaglądałam do tej książki i nie czytałam jej na głos, jak chcieli moi rodzice.

Mimo to znam na pamięć każdą linijkę.

Na kominku stoi koperta barwy kości słoniowej, z moim imieniem nakreślonym zamaszystym czarnym pismem. Sięgam po nią i wyciągam ze środka złożoną kartkę. Papier jest gruby, w kolorze onyksu. Czytam list, jak to robiłam milion razy od tamtego ranka, gdy nadszedł w moje szesnaste urodziny.

Sophio Grimmins

Król Manford prosi, abyś zaszczyciła swoją obecnością doroczny bal.

***

Tegoroczny bal odbędzie się w dwóchsetlecie pierwszego balu, podczas którego nasza ukochana Kopciuszek została wybrana przez księcia Przecudnego. Twoja obecność dodatkowo uświetni tę wspaniałą uroczystość.

***

Bal rozpocznie się trzeciego października, punktualnie o ósmej.

***

Ceremonia wyboru zacznie się wraz z nastaniem północy.

***

Proszę pojawić się punktualnie.

Niecierpliwie oczekujemy Twojego przybycia.

Z poważaniem

Jego Królewska Mość król Manford

Na pierwszy rzut oka zaproszenie wydaje się piękne. Znam dziewczyny, które marzą o dniu, w którym je otrzymają, i nie są w stanie myśleć o niczym innym. Kiedy jednak spoglądam na jego rewers, widzę adnotację, którą rozentuzjazmowane młode kobiety często przeoczają. Wzdłuż zewnętrznej krawędzi, niczym bluszcz pnący się po kratce, widnieją wypisane jasnym drukiem słowa złowieszczego ostrzeżenia.

Obecność na dorocznym balu jest obowiązkowa. Nieobecność będzie karana więzieniem i konfiskatą majątku najbliższej rodziny.

Jest pierwszy października. Za dwa dni mój los się rozstrzygnie. Mimo przykrych konsekwencji, jakie mnie czekają, jeśli nie zostanę wybrana, przeciwny scenariusz może się okazać jeszcze gorszy. Odsuwam od siebie niepokojące myśli i wkładam list do koperty.

Wychodzę z domu i ruszam do pracowni krawcowej. Wybieram dłuższą drogę, mając nadzieję, że wpadnę na Erin. Zamartwiam się o nią na śmierć, ale wiem, że matka też się o mnie niepokoi.

Sklepiki przy ulicy Targowej są oświetlone, pełne ludzi robiących ostatnie zakupy na bal. Przy sklepie perukarza ustawiła się długa kolejka. Zaglądam do środka przez witrynę. W tym roku perukarz przeszedł samego siebie. Na półkach stoi mnóstwo misternie stylizowanych peruk. Przypominają weselne torty, każda w innym kolorze. Te na najwyższej półce wieńczą różne ozdoby, choćby ptasie gniazdo z wetkniętymi do środka sztucznymi jajami.

Wewnątrz na krześle siedzi młoda dziewczyna i przymierza czteropoziomową perukę, którą ozdabiają świeże różowe peonie. Na samej górze znajduje się miniatura zaczarowanego powozu Kopciuszka. Kiedy jej matka rozpromienia się w uśmiechu, karoca nagle zaczyna się niepewnie chwiać.

Mijam w pośpiechu kolejkę, przepychając się przez tłum, i skręcam w boczną uliczkę. Moja rodzina i ja nigdy nie postawiliśmy stopy w tutejszych sklepach. Bywają w nich ludzie posiadający dość pieniędzy, żeby kupować najbardziej ekstrawaganckie i niepotrzebne świecidełka. Nie jestem w nastroju, żeby snuć przykre rozmyślania o rzeczach, na które mnie stać, i tych, na które nie mogę sobie pozwolić, ale właśnie tędy prowadzi najkrótsza droga na miejski plac, który będę mogła przejść na ukos i zobaczyć się z Erin, zanim spotkam się z matką.

W oknie jednego ze sklepów z butami na czerwonej aksamitnej poduszce stoją oświetlone płomieniem świec szklane pantofelki Kopciuszka. Umieszczona obok karteczka informuje: „Replika zatwierdzona przez pałac”. Wiem, że gdyby ojciec miał pieniądze, natychmiast by je kupił, licząc, że odróżnią mnie od innych kandydatek. Nie dostrzegam sensu takiego zakupu, przecież nie zostały wyczarowane przez dobrą wróżkę. Buty zrobione ze szkła aż się proszą o wypadek.

Nieco dalej widzę inną kolejkę. Witryny sklepu są zasłonięte przez okiennice, a szyld nad drzwiami głosi: Cudeńka Helen. Poniżej wypisano nazwy nalewek i napojów magicznych warzonych przez wspomnianą: Znajdź ukochanego, Pozbądź się wroga, Wieczna miłość. Babcia powiedziała mi, że Helen to kiepska naśladowczyni dobrej wróżki, a jej mikstury to nic innego jak rozwodnione mocne piwo. Ludzie jednak i tak jej ufają.

Kiedy mijam sklep Helen, matka i córka – dziewczyna wygląda na moją rówieśnicę – w pośpiechu wybiegają na ulicę. Kobieta trzyma w ręku szklany flakonik w kształcie serca. Wyjmuje korek i podaje napój dziewczynie. Ta wypija całą zawartość duszkiem, odchylając głowę do tyłu i spoglądając w górę na wieczorne niebo. Ze względu na tę dziewczynę mam nadzieję, że babcia się myliła.ROZDZIAŁ 3

Odwracam się na pięcie i pędzę na miejski plac. Uroczystości dwóchsetlecia trwają już od tygodnia, ale punkt kulminacyjny osiągną podczas dorocznego balu. Do tego czasu co wieczór urządzane są zabawy. Przed godziną policyjną ludzie gromadzą się na placu, żeby słuchać muzyki i pić. Dzisiejszy wieczór nie jest wyjątkiem. Przepycham się, próbując przejść na drugą stronę. Słyszę, jak handlarze zachwalają swoje towary w cieniu dzwonnicy – lśniącej białej budowli o czterech piętrach, zwieńczonej złoconą kopułą. Mają tam biżuterię i suknie z północnego miasta Chione, a także rękawiczki z satyny, kosmetyki i perfumy z położonego na południu Kilspire.

Idąc zygzakiem pomiędzy straganami i wypatrując w tłumie twarzy Erin, dostrzegam młodą kobietę stojącą na podwyższeniu. Recytuje fragmenty _Kopciuszka_. Przed nią, na podpórce, stoi wydanie zatwierdzone przez pałac.

– _Brzydkie siostry przyrodnie zawsze zazdrościły Kopciuszkowi, ale gdy tamtej nocy ujrzały, jak pięknie wygląda, zrozumiały, że nigdy nie dorównają jej urodą, i w napadzie złości podarły na strzępy jej suknię._

Ludzie skupieni wokół niej gwiżdżą i buczą. Idę dalej. Nadal nie widzę Erin. Z każdą chwilą czuję coraz większe przerażenie. Mówię sobie, że pewnie jest w domu, ale muszę do niego dotrzeć, aby się o tym upewnić.

Mniej więcej na środku placu stoi namiot, wokół którego tłoczy się ciżba. Ludzie tarasują mi drogę. Kiedy próbuję ich ominąć, dostrzegam powód zamieszania – wewnątrz toczy się gra. Widzę stertę butów i małe dziewczynki, które dają srebrną monetę, aby zawiązano im opaskę na oczach. Po założeniu opaski wybierają jedną parę pantofelków i ją przymierzają. Jeśli pasuje, dostają małą nagrodę – bransoletkę z koralików lub naszyjnik z małym kawałeczkiem pergaminu, na którym napisano: „Zostałam wybrana podczas dwóchsetletnich obchodów”. Dziewczynka o kołyszących się brązowych lokach uśmiecha się promiennie, wsuwając drobną stópkę do fioletowego pantofelka z wysokim obcasem. Zabawa trwa w najlepsze, dopóki inna mała panna nie wybierze złej pary i nie otrzyma karteczki z obrazkiem przedstawiającym bajkowe przyrodnie siostry Kopciuszka z twarzami wykrzywionymi w szkaradnym uśmiechu.

Dziewczynka patrzy na swoją matkę i mówi:

– Mamo, nie chcę być taka jak one.

Dolna warga jej drży od tłumionego płaczu. Pałacowy strażnik głośno rechocze, gdy matka podnosi ją i zabiera na bok.

Prześlizguję się przez lukę w tłumie i ruszam w stronę środka placu, gdzie stoi fontanna z powozem Kopciuszka. Szklany powóz naturalnej wielkości mieni się w gasnących promieniach słońca. Wokół powozu tryska woda, a na dnie sadzawki leżą setki monet. Zgodnie z tradycją trzeba pomyśleć życzenie, tak jak Kopciuszek wiele lat temu, i rzucić do fontanny monetę, najlepiej srebrną. Pamiętam, jak wrzucałam monety, gdy byłam młodsza, ale nie robiłam tego od lat.

– Sophio!

Liv daje susa w moją stronę. Jej długie brązowe włosy są upięte w kok na czubku głowy, a zaróżowione policzki, przy jej śniadej cerze, mają odcień kandyzowanych jabłek. Lustruje mnie wzrokiem.

– Co ci się stało?

Spoglądam na sukienkę, bo nie zadałam sobie trudu, aby ją zmienić.

– Wolisz nie wiedzieć.

– Dokąd idziesz? – pyta.

– Szukam… – Przerywam, ogarnięta wątpliwościami. Rozmawianie w miejscu publicznym o tym, co wydarzyło się w lesie, jest zbyt niebezpieczne. – Idę przymierzyć sukienkę.

Twarz Liv wykrzywia się w grymasie niedowierzania.

– Miałaś to zrobić kilka tygodni temu. Bal jest za dwa dni.

– Wiem – przytakuję. – Odwlekałam to.

Kątem oka widzę, że tłum w jednym miejscu nieco się przerzedził. Chcę się pożegnać z Liv i ruszyć dalej, ale ta bierze mnie pod rękę. Kręci głową z dezaprobatą.

– Aleś ty uparta. Twoja matka pewnie rwie sobie włosy z głowy. – Śmieje się i podnosi coś owiniętego w błyszczącą srebrną tkaninę. – Nie uwierzysz, co wygrałam na jednym ze straganów – mówi, odwijając przedmiot.

To jakaś pałeczka.

Spoglądam na Liv, a później na przedmiot, który wygrała. Jest rozpromieniona, ale ja czuję się głęboko zakłopotana.

– Dobrze się czujesz? – Przykładam jej dłoń do czoła, jakby miała gorączkę.

Liv chichocze i żartobliwie uderza moją dłoń.

– Nic mi nie jest. Popatrz tylko. To różdżka. Kopia tej, której używała dobra wróżka.

Ponownie przyglądam się pałeczce.

– Mam wrażenie, że cię oszukano.

Liv marszczy czoło.

– To wierna replika. Handlarz powiedział, że wykonano ją z drewna pochodzącego z Białego Lasu.

– Nikt nie zagląda do Białego Lasu.

Kiedy zza pleców Liv wychodzi Erin, moje serce niemal zamiera. Z trudem powstrzymuję się, by jej nie złapać i nie przytulić.

– Zamknij usta, bo wleci ci mucha – mówi Liv, rozglądając się nerwowo.

– Jesteś bezpieczna. – Wzdycham z ulgą.

Erin kiwa głową.

– A ty jesteś w strasznym stanie. – Żałuję, że przed wyjściem z domu nie oczyściłam się staranniej. – Mimo to uroczo wyglądasz – dodaje szybko. – Myślę, że nic na to nie poradzisz.

Rzucam jej szybkie spojrzenie.

– Może Liv użyje swojej czarodziejskiej różdżki, aby pomóc mi doprowadzić się do porządku.

Liv celuje we mnie różdżką i wykonuje szybki ruch, po czym marszczy brwi:

– Zawsze miałam nadzieję, że pewnego dnia posiądę czarodziejską moc. Najwyraźniej to jeszcze nie dziś.

Klepię ją po ramieniu.

– Nikt nie widział takiej magii od czasu Kopciuszka. Mam wątpliwości, czy jeszcze istnieje.

Dziewczęta milkną, wymieniając zatrwożone spojrzenia.

– Pewnie, że istnieje – szepcze Erin. – Słyszałaś tę opowieść, jak wszyscy. Jeśli będziemy pilne, będziemy znać na pamięć odpowiednie fragmenty i czcić naszych ojców, możemy zostać obdarowane jak Kopciuszek.

– A jeśli zrobimy to wszystko i nic się nie wydarzy… nie pojawi się żadna dobra wróżka, nie będzie sukni, pantofelków i powozu? Co wtedy? Czy nadal będziemy wierzyć?

– Nie podważaj opowieści, Sophio – mówi Liv, przysuwając się bliżej. – Nie rób tego publicznie ani nigdzie indziej.

– Dlaczego? – pytam.

– Wiesz dlaczego – mówi cicho Erin. – Trzeba wierzyć w opowieść. Odczytywać ją taką, jaka jest.

– Czyli jak? – próbuję się dowiedzieć.

– Jako prawdziwą – odpowiada szorstko Erin.

Nie chcę się z nią kłócić.

– Ona ma rację – przyłącza się Liv. – Dynie w królewskim ogrodzie rosną dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ułożono fragmenty karocy. Słyszałam, że gdy jej grób był jeszcze otwarty dla zwiedzających, w środku naprawdę znajdowały się pantofelki.

– Kolejna plotka – protestuję.

Pamiętam, jak babcia i jej przyjaciółki ściszonymi głosami rozmawiały o grobie. Od pokoleń nikt nie widział go na własne oczy. Kolejne bajeczki, żeby oszustwem skłonić młode dziewczęta do posłuszeństwa. Liv i Erin chyba mają mnie już dość.

– Ja nadal mam nadzieję zapracować sobie na przychylność dobrej wróżki – mówi Liv.

Plan Liv wydaje się ryzykowny. Moja matka liczy na to samo, ale z wyprzedzeniem zadbała o moją suknię – na wypadek, gdybym w noc balu nie zastała wróżki w ogrodzie. Gdyby któraś z panien przyszła na bal w stroju nieodpowiednim dla samego Kopciuszka, ryzykowałaby własne bezpieczeństwo. Nie sądzę, aby króla obchodziło, czy suknia pochodzi od dobrej wróżki, czy ze sklepu lub innego miejsca. Ważne było jedynie to, abyśmy wyglądały tak, jakby dobra wróżka obdarzyła nas magicznym błogosławieństwem.

– Czy twoi rodzice mają plan awaryjny? Na wypadek, gdyby nic się nie stało? – pytam.

Nie chcę, żeby znalazła się w niebezpieczeństwie, bo czekali zbyt długo, by zdobyć to, czego potrzebowała. Bo Liv idzie na bal po raz drugi. Oczywiście, można pójść i po raz trzeci, ale to złamałoby jej ducha i zrujnowało jej rodzinę.

– Czy ty kiedykolwiek przestaniesz się narażać? – pyta Erin. – Aresztują cię, jeśli będziesz tak gadać.

– Przestańcie – mówi Liv, stając między nami i kręcąc głową. – Macie. – Sięga do torby i wyciąga garść monet. – Nie są srebrne, ale muszą się nadać. – Bierze mnie pod ramię i prowadzi do fontanny.

Erin idzie obok, ocierając się o mnie ramieniem. Odnoszę wrażenie, że słyszę jej westchnienie, widzę, jak lekko kręci głową. Za naszymi plecami nadal gra muzyka. Ludzie śmieją się i rozmawiają. Na plac wchodzi straż pałacowa. Mężczyźni są ubrani w starannie wyprasowane niebieskie mundury, a ich miecze lśnią w świetle latarń. Liv podaje Erin i mnie po jednej monecie.

– Pomyślcie życzenie – mówi.

Zamyka oczy i wrzuca swoją do fontanny.

Spoglądam na Erin.

– Chcę, żebyś wyjechała z Lille razem ze mną. Teraz. Wyjedź z Mersailles. Zostaw to wszystko i ucieknij ze mną – mówię i wrzucam monetę do wody.

Liv wstrzymuje oddech, a Erin otwiera szeroko oczy, marszczy czoło i krzywi usta.

– A ja mam życzenie, żebyś zaakceptowała rzeczywistość taką, jaka jest. – Trzecia moneta ląduje w fontannie. – Chciałabym uznać, że nic więcej się nie liczy, ale nie jestem taka jak ty, Sophio.

– Nie proszę, żebyś stała się taka jak ja – protestuję.

Oczy Erin stają się wilgotne, dolna warga zaczyna drżeć.

– Ależ tak! Prosisz! Nie każdy potrafi być taki odważny!

Mam wrażenie, że za chwilę moja klatka piersiowa zapadnie się do środka. Cofam się, a Erin odbiega i znika w tłumie. Nie czuję się odważna. Czuję się rozgniewana, zmartwiona, wątpię, że cokolwiek się zmieni. Chcę pobiec za Erin, ale Liv chwyta mnie za ramię i ciągnie w tył.

– Odpuść, Sophio – mówi. – Tak nie może być.

Kiedy oddalamy się od fontanny, tłumię w sobie płacz i krzyk. Obchodzimy duży krąg czarnej wypalonej trawy. Liv przygląda mu się uważnie.

– Co to takiego? – pytam.

– Coś się tu wydarzyło kilka nocy temu. Krążą plotki, że jacyś ludzie podłożyli materiał wybuchowy i próbowali zniszczyć fontannę. Nie zdołali. – Liv odwraca się do mnie ze zmartwioną miną. – Nie rozumiesz? Opór nie ma sensu. Nie możemy wystąpić przeciwko opowieści i królowi.

Kręcę głową. Nie chcę pogodzić się z myślą, że wszystko musi zostać po staremu.

Liv rozgląda się wokoło, a później nachyla bliżej.

– Grupka dzieci znalazła ciało w lesie nad Szarym Jeziorem.

– Kolejne ciało? – pytam. – Które to?

– Szóste, odkąd liście zaczęły zmieniać barwę. To ciało dziewczyny, jak pozostałe.

Próbuję podsumować, ile ciał młodych dziewcząt znaleziono w Lille, odkąd byłam dostatecznie duża, żeby rozumieć takie rzeczy. Liczba zmarłych szła w dziesiątki, ale zaginionych było więcej, niż potrafiłam zliczyć.

– Idź na przymiarkę, Sophio – mówi Liv, ściskając moją dłoń. – Może poznasz na balu kogoś, kto cię stąd zabierze.

Jej głos brzmi dziwnie radośnie. Może Liv pragnie zostać wybrana. Nie mogę jej o to winić, ale to nie dla mnie. Nie chcę, żeby ocalił mnie jakiś rycerz w lśniącej zbroi. Sama chciałabym ją nosić i dawać ocalenie.

*

Wlokę się do pracowni krawcowej jak otępiała i docieram na miejsce dwie godziny po czasie. Zaglądam przez okno i widzę moją matkę rozmawiającą z jakąś kobietą. Pomimo radosnej atmosfery matka ma ściągnięte wargi i opiera brodę na splecionych palcach. Jestem na siebie wściekła za to, że ją zmartwiłam. Biorę głęboki wdech i otwieram drzwi.

Matka wstaje i oddycha z ulgą, wypuszczając powietrze ze świstem. Na jej twarzy pojawia się wyraz ukojenia.

– Gdzie byłaś? – pyta, lustrując mnie wzrokiem. – I co robiłaś?

– Ja…

Matka podnosi rękę.

– Nieważne. Teraz jesteś tutaj. – Spogląda za moje plecy, na ulicę. – Przyszłaś sama?

– Nie – kłamię. – Liv i Erin odprowadziły mnie na koniec uliczki.

– To dobrze. Na pewno słyszałaś o incydencie nad Jeziorem Szarym.

Przytakuję. Matka kręci głową, posyła mi przelotny wymuszony uśmiech, a później mówi krawcowej i jej służkom, aby zabrały się do pracy.

Elementy sukni zostają połączone tak, by idealnie pasowała do mojej figury. Matka grymasi z powodu lamówki biegnącej wzdłuż rąbka sukni. Miała być w kolorze różowego złota, a nie złocista, więc trzeba ją odpruć i przyszyć nową. Myślę sobie, że cały ten strój dobrze by wyglądał na dnie kosza, podlany oliwą z lampy i podpalony. Nikt nie spytał mnie o kolor upragnionej sukni ani o jej fason.

Matka załamuje ręce i krąży wokół mnie. Martwi ją każdy najdrobniejszy szczegół, jakby od tych drobiazgów miało zależeć moje życie. Próbuję uciszyć wewnętrzny głos, który podpowiada mi, że właśnie tak może być.

– Jest wspaniała, Sophio – zachwyca się matka, mierząc mnie wzrokiem.

Kiwam tylko głową, bo nie wiem, co powiedzieć. Nadal nie mogę uwierzyć, że ten dzień naprawdę nadszedł. Miałam nadzieję, że będę teraz daleko od Lille, może nawet od samego Mersailles, z Erin u mojego boku, zostawiwszy daleko za sobą króla i jego prawa. Jednak jestem tutaj i szykuję się do tego, co nieuchronne.

Krawcowa pomaga mi zdjąć suknię, chce ją zapakować i wysłać do domu razem z nami. Dostrzegam na jej szyi śliwkowofioletowego siniaka, który zaczął już zmieniać kolor na zielony.

– Co się pani stało w szyję? – szepczę, choć domyślam się odpowiedzi. Wiele kobiet z Lille ma podobne siniaki.

Krawcowa spogląda na mnie ze zdziwieniem i szybko poprawia kołnierzyk.

– Nie frasuj się nim. Zniknie za tydzień. Jakby w ogóle nic się nie stało.

– Sophio – przerywa moja matka. – Wyjdź zaczerpnąć świeżego powietrza. Tylko trzymaj się uliczki, żebym cię widziała.

Spoglądam na krawcową, która uśmiechem słabo maskuje ból.

Unoszę suknię i wychodzę na uliczkę, która prowadzi do pracowni. Słońce zaczyna zachodzić i latarnicy rozpoczynają nocny obchód. Mimo nadciągającej ciemności można dostrzec wieże strażnicze majaczące w mroku. Kamienne wartownie z oknami zwróconymi w stronę miasta.

Malowidło przedstawiające króla szpeci ścianę domu po drugiej stronie ulicy. Przedstawiono go na koniu, jadącego na czele wojska, z wyciągniętą ręką, w której dzierży miecz. Idę o zakład, że nigdy nie poprowadził żadnej armii, może tylko podczas gry w szachy.

Chociaż bardzo się staram, nie mogę się uwolnić od myśli, co by było, gdybym została wybrana. Za dwa dni mogłabym zostać wydana za mężczyznę, o którym nic nie wiem, który nie wie niczego o mnie. Moje pragnienia i potrzeby musiałyby ustąpić pola temu, co on uzna za najlepsze. A jeśli uzna, że siniaki na szyi to drobiazg? A jeśli nikt mnie nie wybierze? Co wtedy? Co z Erin? Moją ukochaną Erin. Co się z nami stanie? Przechodzi mnie dreszcz, a gula w gardle staje się coraz większa. Matka wychodzi na ulicę i okrywa szalem moje odsłonięte ramiona.

– Bal już niedługo. Chyba nie chcesz się przeziębić, Sophio – mówi, a później rozgląda się czujnie i mówi przyciszonym głosem: – Wolałabym, żeby było inaczej, ale…

– Tak, wiem. Ale jest, jak jest. – Zgrzytam zębami, po raz tysięczny tłumiąc krzyk.

Kiedy na nią patrzę, dostrzegam to, co ukrywa pod maską: cierpienie. Sprawia wrażenie starej w bladym świetle wieczornego nieba. Na chwilę przesuwa spojrzenie z mojej twarzy na suknię, a później odwraca wzrok.

– Nagle to wszystko wydało ci się realne? – pytam.

Jej wargi zaciskają się w wąską linię.

– Tak.

– Chciałabym, żeby ten dzień nigdy nie nadszedł – wyznaję.

– Ja też – mówi cicho. – Ale już tu jesteśmy i musimy jak najlepiej wykorzystać sytuację.

Matka wraca do pracowni. Ociągam się chwilę, zanim dołączę do niej i krawcowej, która z pomocnicami kończy pakowanie mojej sukni. Spoglądam na rozgwieżdżone niebo. Sytuacja zmieni się na zawsze. Gdy bal się odbędzie, nie będzie już odwrotu. Ogarnia mnie smutek, wewnątrz którego czai się cierpienie gotowe mnie pochłonąć. Mocniej owijam się szalem i spieszę do środka.ROZDZIAŁ 4

Pan Langley, przyjaciel mojego ojca, ma syna, który zgodził się powozić naszym zaprzęgiem, gdy ojciec pracuje. Czekał na ulicy, a teraz pomaga nam załadować suknię. Patrzy mi w oczy i się uśmiecha, gdy gramolę się do środka. Odwracam wzrok. Nie jestem w nastroju, aby udawać, że to mi schlebia.

Matka wsiada za mną i powóz rusza, podskakując na drodze. Okna przysłaniają grube zasłony, ale chłodne nocne powietrze mimo to przedostaje się do środka. Ciaśniej otulam się płaszczem i zsuwam kaptur na głowę, tak by zasłonił większą część twarzy. Jednak dla mojej matki nie jest to dostatecznie wyraźny sygnał, że nie mam ochoty na rozmowę.

– To całkiem przystojny młodzieniec, nie sądzisz? – pyta.

Spoglądam na matkę, która bacznie się we mnie wpatruje.

– Kto taki?

– Syn pana Langleya. Oczywiście, gdyby stwierdził, że jesteś mu przychylna, musiałby oficjalnie poprosić o ciebie na balu. Jestem pewna, że nie byłby jedynym zainteresowanym.

Kręcę głową.

– Czy zdarzają się chwile, kiedy nie obmyślasz sposobu wydania mnie za pierwszego, choćby w połowie przyzwoitego mężczyznę, jakiego zobaczysz?

– W połowie przyzwoity może być najlepszym, na jakiego możemy liczyć. – Matka spogląda na swoje kolana i zaciska usta.

Odsuwam zasłonę i wyglądam przez okno, bardziej po to, żeby matka nie zobaczyła, jak przewracam oczami, niż by oglądać widoki. Nie gniewam się konkretnie na nią. Większość mieszkańców Lille postępuje jak ona. Stale szukają okazji, aby ciemności, w których żyją, wydały się jaśniejsze. W przeciwieństwie do mnie matka jest w tym dobra. Bo ja, chcąc nie chcąc, domyślam się prawdziwej natury balu.

To pułapka.

Jedziemy krętymi uliczkami Lille. W oddali masywne wieżyczki pałacu sterczą wśród pochyłych zboczy. Są dla nas ekstrawaganckim, a jednocześnie jarmarcznym przypomnieniem, że niezależnie od tego, jak będziemy się starać, nigdy nie będziemy do końca godni takiego bogactwa i przywilejów.

Z pałacowymi gruntami sąsiaduje Wschodnie Lille, oddzielone od reszty miasta bramami – dzielnica, w której mieszkają najważniejsi przedstawiciele naszej arystokracji. Są wystarczająco blisko króla, by nabrać przekonania, że są wyjątkowi, a jednocześnie wystarczająco daleko, by nie uroić sobie, że mu dorównują. Zajmują się gromadzeniem bogactwa i poprawą własnego losu, gdy reszta miasta pogrąża się w ruinie.

Kiedy nasz zaprzęg wjeżdża do zachodniej części miasta, wzdłuż brukowanych uliczek pojawiają się identyczne domostwa, które opierają się o siebie, jakby bez tej dodatkowej podpory miały za chwilę runąć. Wieczorna pora sprawia, że spowija je skomplikowana mieszanka zapachów. Woń świeżo upieczonego chleba i gotowanego mięsiwa miesza się z charakterystycznym smrodem ludzkich i zwierzęcych odchodów.

Ulicy nie oświetlają żadne latarnie, jedynym źródłem światła są jasne okna domostw. Powóz staje i matka wysiada. Stoję chwilę na stopniu, żeby stworzyć dystans między nami. Nie pozwoli mi pójść do łóżka, nie odbywszy ze mną rozmowy. Kiedy dochodzi do pierwszego schodka, odwraca się i patrzy na mnie ze smutkiem. Syn pana Langleya stawia pudło z sukienką na progu i odchrząkuje. Rzucam mu spojrzenie, a on rozpromienia się szerokim uśmiechem. Mam ochotę powiedzieć, że śmiesznie wygląda i robi z siebie głupka, ale matka już mnie woła.

– Sophio, wejdź do środka!

Za dobrze mnie zna.

Przytrzymuje drzwi, gdy dzwony ogłaszają godzinę policyjną dla kobiet i dzieci z Lille. Jej stopa wybija czas wraz z ogłuszającym dźwiękiem dzwonów. Po ostatnim, ósmym uderzeniu mamy być w środku, za zamkniętymi drzwiami. Czasami stoję w progu do ostatniego uderzenia, żeby zobaczyć, co mogłoby się wydarzyć. Matka biega wtedy po domu jak oszalała, wołając, żebym weszła do środka i przestała, jak jakaś przeklęta idiotka, prosić się o to, by mnie aresztowali. Kiedy byłam mała, mówiła mi, że jeśli nie znajdę się w domu z wybiciem ostatniego dzwonu, duchy złych sióstr Kopciuszka zjawią się i mnie zabiorą. Teraz, gdy jestem starsza, wiem, że to nie mściwych duchów powinnam się obawiać. Największe zagrożenie stanowią król i jego ludzie.

Ruszam do drzwi, unikając spojrzenia

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: