Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Co cię zabije - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Co cię zabije - ebook

Ojciec Nasha, chłopaka Penny, został skazany za brutalne morderstwo czworga nastolatków. Wtedy rodzice zmusili dziewczynę do rozstania z ukochanym. Od tamtego strasznego wydarzenia minął rok, ale jej wciąż trudno zapomnieć o byłym chłopaku i o tragedii, która wstrząsnęła dotychczas spokojnym miasteczkiem. Zwłaszcza że wszystko wskazuje na to, że historia może się powtórzyć…

Zbliża się Halloween. To święto zawsze obchodzono tutaj hucznie, ale tym razem zmienia się w prawdziwy horror. Gdy Penny znajduje zakrwawione ciało koleżanki z klasy, demony przeszłości powracają. Wygląda na to, że schwytany przed rokiem zabójca znalazł wiernego naśladowcę.

Penny jest pewna, że to nie przypadek, a jej przyjaciele znowu są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Czy zdoła odkryć tożsamość mordercy i rozszyfrować mroczne tajemnice miasteczka?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67931-29-8
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

1

Sobota 23 paź­dzier­nika

Jak zapy­tać swo­jego chło­paka, co czuje w związku ze zbli­ża­jącą się rocz­nicą zabójstw, któ­rych w minione Hal­lo­ween doko­nał jego ojciec?

Swo­jego _byłego_ chło­paka, bo – rzecz jasna – od tam­tego czasu nie wolno mi się z nim spo­ty­kać ani roz­ma­wiać.

Nash nie wró­cił do szkoły po tym, jak jego ojciec – męż­czy­zna, który zawsze, gdy do nich przy­cho­dzi­łam, robił mi gorącą cze­ko­ladę z górą pia­nek Mar­sh­mal­lows – zabił pię­ciu moich rówie­śni­ków.

Jack­son Whit­more połą­czył w sobie dwie skrajne oso­bo­wo­ści: sym­pa­tycz­nego ojca i pozba­wio­nego skru­pu­łów zabójcy. Dopa­so­wa­nie do sie­bie tych dwóch postaci zajęło mi sporo czasu.

To, co zro­bił, wciąż prze­śla­duje wszyst­kich miesz­kań­ców i na każ­dym kroku coś przy­po­mina nam o tych wyda­rze­niach. Na głów­nym placu posta­wiono pomnik upa­mięt­nia­jący ofiary – to tam zna­le­ziono część z nich. Jest widoczny z każ­dego miej­sca w mie­ście.

Wła­śnie na niego patrzę. Przed­sta­wia brą­zo­wego feniksa z dużymi skrzy­dłami skie­ro­wa­nymi w stronę nieba. Pod spodem wygra­we­ro­wano pięć imion i nazwisk. Prze­bie­gam pal­cem po każ­dym po kolei.

_Mac John­son_

_Caitlin Howard_

_Kel­sie Allen_

_Bro­die Edwards_

_Jia Yang_

Nie da się uciec od tego, co zro­bił Whit­more. Pamięć o tym została wykuta w kamie­niu.

Mor­der­czy szał Jack­sona trwał tydzień, ale cza­sami odno­szę wra­że­nie, że ni­gdy się nie skoń­czył. Wio­sną bur­mi­strzyni kazała obsa­dzić całe mia­sto kwia­tami, ale w powie­trzu wciąż unosi się zapach śmierci.

Już od kilku tygo­dni zasta­na­wiam się, co powie­dzieć Nashowi. Każda opcja wydaje się potwor­nie głu­pia. Nie zdo­ła­łam o nim zapo­mnieć, a im bli­żej Hal­lo­ween, tym czę­ściej o nim myślę.

Po raz ostatni roz­ma­wia­li­śmy jakieś pięć mie­sięcy temu, gdy któ­re­goś desz­czo­wego, wio­sen­nego dnia wpa­dli­śmy na sie­bie przed szkołą. Pędzi­łam gdzieś spóź­niona, a on szedł ode­brać zgu­bioną kurtkę, która wła­śnie się zna­la­zła.

Powie­dzie­li­śmy sobie, gdzie każde z nas idzie i roz­mowa szybko się urwała. Spo­tka­nie było krót­kie i _bar­dzo_ nie­zręczne. Wciąż pamię­tam, że sta­rał się uni­kać kon­taktu wzro­ko­wego, jakby spoj­rze­nie mi w oczy mogło spra­wić mu ból. Ja z kolei mia­łam ogromne wyrzuty sumie­nia, że odsu­nę­łam się od niego, podob­nie jak cała reszta miesz­kań­ców naszego mia­steczka.

Niebo pokryły ciem­no­szare chmury w kolo­rze moich oczu. Praw­do­po­do­bień­stwo desz­czu jest rów­nie wyso­kie jak tego, że zaraz się roz­pła­czę. Ostat­nio nie radzę sobie z emo­cjami. To źle, że myślę o Nashu. Moje uczu­cia do niego powinny zga­snąć w momen­cie, w któ­rym zerwa­li­śmy kon­takt.

Odcho­dzę od pomnika i idę do restau­ra­cji Gina’s, gdzie umó­wi­łam się z Adi na śnia­da­nie. Wciąż kur­czowo trzy­mam w ręce tele­fon, na wypa­dek gdyby przy­szedł mi do głowy jakiś dobry tekst. Mijam dwa ude­ko­ro­wane stra­chy na wró­ble. Jeden jest przy­kryty białą płachtą i wygląda jak duch z roz­ma­za­nymi czar­nymi okrę­gami zamiast oczu. Drugi ma na sobie znisz­czony czarny płaszcz ze szpi­cza­stym kap­tu­rem, a jego twarz jest znie­kształ­cona. Ta zło­wiesz­cza postać przy­pra­wia mnie o ciarki. Po duchu od razu widać, że zro­biły go dzie­ciaki z pod­sta­wówki. Ten strasz­niej­szy na pewno jest dzie­łem uczniów ze szkoły śred­niej.

Kiedy wcho­dzę do restau­ra­cji, wszy­scy odwra­cają się w moją stronę. Kilka osób szep­cze coś do sie­bie. Chyba wciąż nie mogą pogo­dzić się z wido­kiem byłej dziew­czyny syna mor­dercy.

Czuję się, jak­bym wystę­po­wała w spek­ta­klu jed­nej aktorki.

W spek­ta­klu tchórz­li­wej aktorki, która igno­ruje to, co pod­po­wiada jej intu­icja i udaje, że zerwa­nie kon­taktu z Nashem było nor­malną reak­cją.

Pochy­lam lekko głowę i sia­dam przy pustym sto­liku. Gina’s to restau­ra­cja w stylu coun­try, w któ­rej stoły są przy­kryte obru­sami w czer­wono-białą kratę. Prze­wi­jam wia­do­mo­ści w tele­fo­nie, żeby nie myśleć o tym, że nagle na ustach wszyst­kich poja­wiło się imię Nash.

Moi rodzice bar­dzo się ucie­szyli, gdy prze­sta­łam się z nim widy­wać, choć tak naprawdę to oni mnie do tego zmu­sili. A ja chcia­łam, żeby uwie­rzyli, że już mi na nim nie zależy. Jest o wiele łatwiej, gdy o niczym nie mają poję­cia. Gdyby dowie­dzieli się, że wysła­łam do niego wia­do­mość, zaczę­liby świ­ro­wać. I to na epicką skalę. Ich córka, piąt­kowa uczen­nica, która nie­długo pój­dzie na pre­sti­żową uczel­nię, brata się – tak, _wła­śnie tego_ słowa użył mój tata – z Whit­more’em.

Nie wolno mi nawet myśleć o czymś takim.

Wszy­scy człon­ko­wie naszej zży­tej spo­łecz­no­ści, włącz­nie z moimi naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi, uwa­żają, że byłoby naj­le­piej, gdyby reszta rodziny Whit­more’ów nie wycho­dziła poza gra­nice swo­jej dużej posia­dło­ści na przed­mie­ściach.

A prze­cież Nash i jego sio­stra Grace nie są winni tego, co w zeszłym roku zro­bił Jack­son. Jed­nak z jakie­goś powodu to bez zna­cze­nia. Wszy­scy w tym mie­ście uwa­żają, że na dzie­ciach mor­dercy ciąży odpo­wie­dzial­ność zbio­rowa.

Pie­prze­nie.

Podej­rze­wam, że mogę być ostat­nią osobą, któ­rej wciąż zależy na Nashu i Grace.

Nie wolno mi jed­nak nic z tym zro­bić, więc cała ta sytu­acja zżera mnie od środka.

Muszę się z nim skon­tak­to­wać i dać mu do zro­zu­mie­nia, że nie jest sam, ale nie wiem, co mogła­bym mu powie­dzieć.

„No dalej, wymyśl coś…”. Nad­cho­dząca rocz­nica jest wyzwa­niem dla wszyst­kich, ale tej dwójce jest pew­nie dzie­sięć razy trud­niej. Mogę tylko sobie wyobra­żać, jak to jest być obwi­nia­nym za coś, czego się nie zro­biło.

Stra­cili wszystko przez to, co zro­bił ich tata.

Penny:

wiem że minęło sporo czasu ale wciąż mi na tobie zależy

Usuń.

Nie, to jest bez­na­dziejne.

Penny:

Co u cie­bie i grace? Wszy­scy was obwi­niają ale ja nie.

Usuń.

Penny:

Nie chcę żebyś mnie nie­na­wi­dził.

Usuń.

Nie dałoby się wymy­ślić dur­niej­szej wia­do­mo­ści.

Penny:

Możemy się spo­tkać?

Usuń. Usuń. Usuń.

To nie powinno być takie trudne! Kie­dyś roz­ma­wia­li­śmy o _wszyst­kim_. Cią­gle wymie­nia­li­śmy wia­do­mo­ści, wysy­ła­jąc sobie nawza­jem dłu­gie eseje albo pro­wa­dząc roz­mowy zło­żone wyłącz­nie z GIF–ów, bo cza­sem nie potrze­bo­wa­li­śmy żad­nych słów. Jed­nak wydaje mi się, że w obec­nej sytu­acji coś takiego byłoby nie na miej­scu. _Przy­kro mi, że twój tata jest mor­dercą, oto GIF z Tomem Hank­sem macha­ją­cym z łodzi._

No nie wydaje mi się.

Osta­tecz­nie nic nie wysy­łam. I co naj­gor­sze, tak jest za każ­dym razem.

– Hej – mówi moja przy­ja­ciółka Ade­line i siada obok mnie. – Wiesz, że Gina ma posypkę do lodów w kształ­cie małych dyń?

Odkła­dam tele­fon na stół ekra­nem do dołu i sta­ram się igno­ro­wać nara­sta­jącą fru­stra­cję. Czuję się, jak­bym cze­kała, aż Nash odpo­wie na wia­do­mość, któ­rej… nie wysła­łam.

– Zamó­wi­łaś nam desery lodowe? – pytam, cho­ciaż nie jestem głodna. Ostat­nio zda­rza mi się to czę­sto.

Nie mogę jeść, bo w brzu­chu mam jeden wielki kłę­bek nie­po­koju.

Nie mogę spać, bo w brzu­chu mam jeden wielki kłę­bek nie­po­koju.

Nie mogę się sku­pić na szkole ani na ćwi­cze­niu gry na pia­ni­nie, bo… wia­domo.

Ni­gdy jed­nak nie pró­bo­wa­łam zjeść lodów na śnia­da­nie.

– No pew­nie – odpo­wiada, zwią­zu­jąc swoje cie­niut­kie rude loki na czubku głowy.

– Widzę, że poważ­nie pod­cho­dzisz do kwe­stii dese­rów.

– Wiem. Zamó­wi­łam podwójne por­cje. – Adi milk­nie na chwilę, żeby mi się lepiej przyj­rzeć. – Co się stało? Kiep­sko wyglą­dasz i grasz pal­cami _Dla Elizy_.

Spo­glą­dam w dół i widzę, że rze­czy­wi­ście ner­wowo pukam w obu­dowę tele­fonu. Zaci­skam palce w pięść.

– Nic mi nie jest. Po pro­stu ćwi­czę, gdy tylko mam oka­zję.

Zazwy­czaj potra­fię wmó­wić ludziom każdą bzdurę. Wystar­czy powie­dzieć kłam­stwo w prze­ko­nu­jący spo­sób, ale tym razem mój naj­bar­dziej przy­datny talent mi nie pomaga. Poza tym nie gram na pia­ni­nie już od jakie­goś czasu.

Adi unosi brwi i patrzy na mnie podejrz­li­wie swo­imi jasno­zie­lo­nymi oczami, po czym opada ple­cami na ścianę z ciem­nego drewna. Dobrze wiem, co ozna­cza ta postawa: nie zamie­rza mi odpu­ścić.

Wie, że ją okła­muję i nie chce mar­no­wać czasu na uda­wa­nie.

– Myśla­łam o nim – wzdy­cham.

Nie muszę poda­wać imie­nia, żeby Adi się domy­śliła, o kogo mi cho­dzi. Ostat­nio tylko tak o nim mówię.

_On_ to Nash.

_Ona_ to Grace.

_Ten czło­wiek_ to Jack­son.

Jak gdyby wypo­wie­dze­nie ich imion na głos miało spra­wić, że wypusz­czą Jack­sona z wię­zie­nia, żeby znów mógł zabi­jać.

– Nie rób sobie tego, Pen – ostrzega mnie przy­ja­ciółka.

Czuję silne ukłu­cie w sercu. Nie na taką reak­cję liczy­łam, ale skła­ma­ła­bym mówiąc, że jestem zasko­czona. W tej kwe­stii zawsze mia­ły­śmy odmienne zda­nie. To jedyna sprawa, w któ­rej nie mogę liczyć na wspar­cie Adi.

– To nie była jego wina.

– Zga­dzam się, ale wasz zwią­zek praw­do­po­dob­nie i tak był bez szans. Nie­długo idziesz do Jul­liard, a Nash prę­dzej padłby tru­pem niż prze­pro­wa­dził się do dużego mia­sta, nawet na obrzeża. To nie mogło się udać.

Ale to nie zna­czy, że od razu powin­nam zerwać z nim kon­takt. Poza tym nie wiem, czy dostanę się do Jul­liard – teraz już nie – ani nawet, czy w ogóle chcę zostać zawo­dową muzyczką. W zeszłym roku odpu­ści­łam sobie gra­nie na pia­ni­nie, ale jesz­cze nie jestem gotowa się do tego przy­znać na głos. Moi rodzice nie będą zado­wo­leni.

– Za kogo chcesz się prze­brać? – pytam.

– Widzę, że pró­bu­jesz zmie­nić temat. I to nie­zbyt sub­tel­nie. Jesz­cze nie wiem. Zoba­czę, co dostanę w Party Town. A ty wciąż zamie­rzasz być gni­jącą panną młodą?

– Chyba tak – odpo­wia­dam. W życiu jej nie zdra­dzę, że w tym roku Nash miał prze­brać się za gni­ją­cego pana mło­dego.

W ostat­nie Hal­lo­ween byli­śmy parą już od roku i zdą­ży­li­śmy wybrać sobie kostiumy… Ale żadne z nas ich nie zało­żyło, bo poli­cja zabro­niła zbie­rać cukierki po domach i aresz­to­wała tatę Nasha. Chcie­li­śmy się prze­brać za więź­niów.

Co za iro­nia.

Teraz jedy­nym więź­niem jest Jack­son Whit­more. W sumie Nash i Grace rów­nież, jeśli wziąć pod uwagę ostra­cyzm mia­sta i ich domową izo­la­cję. Ja biorę.

– Penny, spró­buj o nim nie myśleć – prosi mnie łagod­nie Adi.

Łatwo jej mówić. Nash był jej kolegą, ale szybko prze­stała go odwie­dzać, podob­nie jak Zayn i Omar, czyli reszta naszej paczki.

– Chcę do niego napi­sać.

– To jest dokładne prze­ci­wień­stwo tego, o czym przed chwilą mówi­łam.

– Nie mogę tak po pro­stu wyci­szyć swo­ich myśli. Sama zauwa­ży­łaś, że nie­długo jest rocz­nica. Pomyśl, jak on musi się teraz czuć!

Adi wzru­sza ramio­nami.

– To już nie jest twoja sprawa.

Ta roz­mowa do niczego nie pro­wa­dzi. Chcia­ła­bym, żeby Adi była po mojej stro­nie. Zazwy­czaj jest, ale ona lubi tylko te dramy, które jej nie doty­czą.

Jemy lody razem. Adi pochła­nia swoją por­cję, a ja moją powoli sku­bię łyżeczką. Po śnia­da­niu idziemy do Party Town. Zaraz otwo­rzą sklep. Nasze mia­steczko zawsze ożywa pod­czas świąt, a Hal­lo­ween jest naj­waż­niej­sze ze wszyst­kich.

Dynie, pająki, duchy i nie­to­pe­rze ozda­biają wszyst­kie skle­powe drzwi i witryny. Małe dzieci bie­gają w kostiu­mach po ulicy, mimo że Hal­lo­ween wypada dopiero w przy­szły week­end. Tak naprawdę cho­dzą poprze­bie­rane już od dwóch tygo­dni.

Pamię­tam, że gdy byłam młod­sza, nosi­łam hal­lo­we­enowe kostiumy od pierw­szych dni paź­dzier­nika. Uwiel­bia­łam okres przy­go­to­wań, kupo­wa­nia stro­jów i ozda­bia­nia domu. Razem z mamą zawsze malo­wa­ły­śmy sobie różne prze­ra­ża­jące motywy na paznok­ciach. Naj­bar­dziej podo­bały mi się białe duchy na czar­nym tle, a mamie małe poma­rań­czowe dynie na bia­łym.

Wtedy to było moje ulu­bione święto.

Mijamy grupkę osób, które pró­bują wyjąć jabłka z wody bez uży­cia rąk, chyba w ramach jakiejś akcji cha­ry­ta­tyw­nej. Bur­mi­strzyni, prze­brana za Cru­ellę de Mon, wkłada jasno­zie­lone owoce do kolej­nych wia­der.

Gdy patrzę na świę­tu­ją­cych ludzi, nie mogę uwie­rzyć, że zale­d­wie rok temu nasze mia­steczko prze­żyło praw­dziwy kosz­mar. Jack­son zawsze był typem samot­nika, w prze­ci­wień­stwie do Nasha i Grace, bar­dzo popu­lar­nych w szkole. Zamiast upra­wiać zie­mię, wolał skła­do­wać na niej złom. Był bar­dzo zamknięty w sobie.

W mie­ście zja­wiał się rzadko, zwy­kle na zakupy albo gdy miał sprawy do zała­twie­nia. Moi rodzice nie byli zado­wo­leni, gdy jeź­dzi­łam do Nasha, bo tak naprawdę ni­gdy nie poznali jego ojca. Ale Jack­son zawsze był dla mnie miły i nie ma nic złego w tym, że ktoś ceni sobie pry­wat­ność.

Dopóki nie zacznie mor­do­wać dzieci.

Nash powie­dział, że jego tata był szczę­śliwy i miał przy­ja­ciół, któ­rzy miesz­kali daleko stąd.

Ni­gdy ich nie widzia­łam i nie wiem, jak mógł być szczę­śliwy, skoro cią­gle był sam. Pomimo tego zawsze witał mnie uśmie­chem i kub­kiem gorą­cej cze­ko­lady. Cza­sami pro­wa­dzi­li­śmy luźne roz­mowy i zachę­cał mnie, żebym poszła do Jul­liard.

Ponow­nie mijam feniksa. Nie chcę, żeby Adi wró­ciła do tematu Nasha, więc tym razem spusz­czam wzrok.

Tuż za pomni­kiem znaj­duje się sklep spo­żyw­czy z żół­tej cegły, przed któ­rym jest sto­isko z gaze­tami.

Nagłó­wek na pierw­szej stro­nie dzi­siej­szej gazety przy­po­mina: ROCZ­NICA PIERW­SZEGO Z SERII BRU­TAL­NYCH MOR­DERSTW W HAL­LO­WEEN.

Adi bie­rze mnie pod rękę.

– Wiem, że bar­dzo prze­ży­łaś sprawę Nasha – mówi, gdy zauważa, że ukrad­kiem zer­kam na pomnik.

Wszy­scy moi zna­jomi w odnie­sie­niu do tam­tych mor­derstw uży­wają okre­śle­nia „sprawa Nasha”. Mam ochotę krzy­czeć na nich, że to była „sprawa Jack­sona”, ale zawsze, gdy zwra­cam na to uwagę, źle to się koń­czy.

Zgi­nęli nasi rówie­śnicy i tylko to się liczy.

Nash i Grace są przy­pad­ko­wymi ofia­rami tam­tych wyda­rzeń.

_Do dupy_.

– Dla­czego nagle cię to obcho­dzi? Pół godziny temu radzi­łaś mi, żebym o nim zapo­mniała.

Maru­dzę jak pię­cio­latka.

– Bo _powin­naś_ to zro­bić. Ja tylko sta­ram się być dobrą przy­ja­ciółką. Prze­pra­szam, że tak szorstko cię potrak­to­wa­łam. Jeśli tego potrze­bu­jesz, możemy o nim poroz­ma­wiać.

– Skąd taka nagła zmiana?

– Bo widzę, że jesteś smutna.

Super, czyli wystar­czy na mnie spoj­rzeć, żeby zauwa­żyć, jak się czuję. Nie zli­czę, ile razy sły­sza­łam za ple­cami szepty: „Ona jest dziew­czyną Nasha”, od kiedy Jack­son został aresz­to­wany.

– Penny? – pyta Adi i lekko mnie sztur­cha.

– Nic mi nie jest.

– Świet­nie, w takim razie możesz zacząć znów cho­dzić na randki – Adi uśmie­cha się figlar­nie, suge­ru­jąc, że ble­fuję.

Nie, dzięki.

– W Party Town nie ma dużo klien­tów – zauwa­żam. – Myślę, że szybko sobie coś znaj­dziemy.

– Kolejny unik.

Igno­ruję ją i się­gam do drzwi pokry­tych łusz­czącą się bla­do­nie­bie­ską farbą. Na szy­bie jak wie­niec wisi coś, co wygląda na gar­gulca.

– Zamknięte.

Adi zagląda przez okno.

– Nie jeste­śmy za wcze­śnie, to pani Van­der­ford się spóź­nia.

Opie­ram się o ceglaną ścianę mię­dzy duchami i szkie­le­tami i cze­kam.

– Pew­nie Kar­ter znowu coś odwa­lił.

Syn wła­ści­cielki sklepu, z któ­rym mam trzy wspólne lek­cje, czę­sto znęca się nad innymi uczniami. Zawsze cho­dzi wście­kły, wsz­czyna bójki i pró­buje wszyst­kimi rzą­dzić. Gdy byli w pierw­szej kla­sie, Adi spo­ty­kała się z nim przez moment, ale szybko zro­zu­miała, że to dupek.

– Cze­kaj­cie, już idę! – woła pani Van­der­ford z dru­giej strony ulicy.

Dołą­cza do nas kilka osób, które rów­nież cze­kają na otwar­cie sklepu. Jest wśród nich Mae, dziew­czyna z naszej szkoły, grupka jej kole­ża­nek, a także kil­koro młod­szych dzieci.

– Bar­dzo was wszyst­kich prze­pra­szam. – Wła­ści­cielka sklepu otwiera drzwi i ciężko dyszy. – Mia­łam pro­blemy z samo­cho­dem. Wchodź­cie do środka.

Prze­cze­su­jemy wzro­kiem asor­ty­ment. Pani Van­der­ford mam­ro­cze pod nosem, że Kar­ter znów zapo­mniał włą­czyć alarm poprzed­niego dnia.

Kątem oka widzę, że kobieta kręci głową, narze­ka­jąc na nie­od­po­wie­dzial­nego syna. Nie trzeba było mu ufać. Ja nie odda­ła­bym mu pod opiekę nawet jajka.

Na wszyst­kich ścia­nach i sto­ja­kach wiszą kostiumy. W dłu­giej alejce można zna­leźć deko­ra­cje. Pani Van­der­ford wcho­dzi za ladę, a chwilę póź­niej z gło­śni­ków dobie­gają prze­ra­ża­jące dźwięki orga­nów.

Z sufitu zwi­sają paję­czyny z czar­nymi pla­sti­ko­wymi pają­kami.

Adi pro­wa­dzi nas w głąb sklepu. Sta­jemy po dwóch stro­nach jed­nego sto­jaka.

Zaczy­namy od środka, gdzie wiszą wszyst­kie naj­lep­sze kostiumy. Jestem pewna, że znajdę tam fal­ba­nia­ste suk­nie dla gni­ją­cych panien mło­dych.

Nagle pod­cho­dzi do mnie Mae.

– Cześć, Penny.

– Cześć. Czego szu­kasz?

– W tym roku chcemy się prze­brać za che­er­le­aderki w zakrwa­wio­nych stro­jach – wyja­śnia i prze­wraca oczami. – To nie mój pomysł, ale na pewno będzie super.

– Faj­nie. A wła­śnie, potrze­bu­jesz moich nota­tek z geo­gra­fii?

– O, tak! Przy­nie­siesz mi je do szkoły w ponie­dzia­łek?

– Jasne.

Mae macha do mnie raz jesz­cze, po czym wraca do swo­jej grupki. Jedna z dziew­czyn trzyma w ręku nie­bie­ski strój che­er­le­aderki, a druga wybrała czer­wony.

Zaraz zacznie się kłót­nia.

Marsz­czę nos i odzy­wam się do Adi, która wciąż stoi po dru­giej stro­nie sto­jaka.

– Czu­jesz ten dziwny zapach?

– To pew­nie stam­tąd – odpo­wiada i wska­zuje panią Van­der­ford, która ze skrzy­wioną miną wyrzuca do śmieci pudełko po jedze­niu na wynos.

Domy­ślam się, że to był obiad Kar­tera.

– Ej, mam coś nie­złego. Połą­cze­nie czerni i bieli – mówi Adi i pod­nosi kostium do góry, ale nie­wiele widzę.

Stoję dokład­nie pośrodku alejki, która cią­gnie się pra­wie przez cały sklep. Roz­su­wam ubra­nia na sto­jaku – tak będzie szyb­ciej, niż iść dookoła.

Sta­wiam krok, a wtedy moja stopa ude­rza w coś twar­dego.

– Auć. Cze­kaj – mam­ro­czę do Adi i spo­glą­dam w dół.

Pierw­szą rze­czą, którą dostrze­gam, jest ręka. Mózg stara się z całej siły mnie prze­ko­nać, że ramię należy do jakie­goś mane­kina.

Ale to nie­prawda. Wiem to, bo widzę czer­woną plamę krwi na bia­łej koszuli.

Odska­kuję z krzy­kiem i zakry­wam usta dło­nią.

– Penny, o co cho­dzi? – Głos Adi dobiega z dala, jakby dzie­liło nas kilka kilo­me­trów.

Robię krok do tyłu i pra­wie poty­kam się o wła­sne nogi. W końcu opie­ram się o ścianę i zsu­wam się powoli na pod­łogę. Nie mogę ode­rwać wzroku od ciała, które leży przede mną. Nie jestem w sta­nie nawet mru­gnąć.

Pani Van­der­ford pod­biega do mnie razem z jesz­cze jed­nym pra­cow­ni­kiem sklepu, a inni klienci wycią­gają szyje, żeby spraw­dzić, czemu ta histe­ryczka zaczęła nagle wrzesz­czeć.

Zaty­kam usta pię­ścią, żeby nie zwy­mio­to­wać i dostrze­gam mar­twe oczy czło­wieka skie­ro­wane w nicość. Roz­po­znaję go – to Noah, chło­pak z naszej klasy.

Adi krzy­czy i podaje mi rękę, żebym wstała.

– O Boże! Co tu się… Czy on _nie żyje_?

Przez dzwo­nie­nie w uszach ledwo sły­szę jej głos.

Tak, on _naprawdę_ nie żyje. Cała jego koszula jest zakrwa­wiona, a teraz dostrze­gam rów­nież kilka ciem­niej­szych plam. I ten zapach. Docho­dził stąd, a z nie pojem­nika z reszt­kami obiadu Kar­tera.

Wygląda na to, że Noah został zadźgany.

– Prze­stań się gapić, Penny! – stro­fuje mnie Adi i pomaga mi wstać. Moje nogi drżą, jakby nie były w sta­nie utrzy­mać cię­żaru ciała.

– Pro­szę opu­ścić sklep – naka­zuje pani Van­der­ford gło­sem, który z powodu szoku brzmi mecha­nicz­nie. – No dalej, wycho­dzimy. Karen, zadzwoń… Zadzwoń na poli­cję.

Adi i ja nie­pew­nym kro­kiem zmie­rzamy do wyj­ścia. Oszo­ło­miona wycho­dzę na rześ­kie jesienne powie­trze. Robię głę­boki wdech i zauwa­żam, że ręce mi się trzęsą. Patrzę na feniksa na placu i pró­buję zro­zu­mieć, co wła­śnie zoba­czy­łam.

– To znów się zaczęło – szep­cze Adi i przy­tula się do mnie.

Mru­gam kilka razy i wsłu­chuję się w ryt­miczne pul­so­wa­nie w uszach. Cią­gle nie dociera do mnie, co się dzieje wokół. Przed skle­pem zgro­ma­dził się nie­wielki tłum, a ludzie szep­czą do sie­bie z nie­do­wie­rza­niem.

Mae i jej kole­żanki mają ślady łez na policz­kach. Pew­nie też zoba­czyły _zwłoki_, gdy wycho­dziły ze sklepu.

– Penny! – woła Adi i szar­pie mnie za ramię. – Wróć na zie­mię!

Kręcę głową, odwra­cam się do niej i mam­ro­czę:

– C–co?

– Zaczęło się. Kolejna seria mor­derstw.

– Nie. – Robię głę­boki oddech i pro­stuję się – Nie. Jack­son sie­dzi w _fede­ral­nym_ wię­zie­niu w Pen­syl­wa­nii, gdzie odbywa karę doży­wo­cia. Dzielą nas od niego całe dwa stany – dodaję.

– No tak… Ale jego dzieci tu zostały.

Wyszar­puję się jej. Marzę o tym, żeby pójść gdzieś, gdzie będę daleko od Adi i całej reszty. Patrzę na przy­ja­ciółkę z nie­do­wie­rza­niem.

– Nash tego nie zro­bił.

Pró­buję wcią­gnąć w płuca wię­cej tlenu, ale one sta­wiają opór. Czuję się kom­plet­nie bez­silna.

Adi nie odpo­wiada, tylko odsuwa się ode mnie i pod­cho­dzi do grupki Mae, która wciąż stoi przed skle­pem.

Nie wie­rzę, że Nash byłby w sta­nie kogo­kol­wiek skrzyw­dzić.

To nie może być on.

W _niczym_ nie przy­po­mina swo­jego taty.

Nie zro­biłby tego.

Odwra­cam się, żeby jak naj­bar­dziej odda­lić się od Adi i jej bez­sen­sow­nych insy­nu­acji. To wtedy go dostrze­gam. Stoi mię­dzy księ­gar­nią a apteką, przo­dem do Party Town, i patrzy pro­sto na mnie.

Nash.ROZDZIAŁ 2

2

Gdy nawią­zu­jemy kon­takt wzro­kowy, moje serce na chwilę prze­staje bić. Cho­ciaż stoję po dru­giej stro­nie ulicy, dostrze­gam zna­jomy, udrę­czony wyraz twa­rzy. Zanim zaczę­li­śmy się spo­ty­kać, byli­śmy przy­ja­ciółmi. Znam go od przed­szkola. A teraz dzieli nas ogromny dystans i wcale nie mam na myśli fizycz­nej odle­gło­ści.

Co on tu robi? _Nie może_ tu być.

Nash kręci głową, co spra­wia, że jego ciem­no­brą­zowa czu­pryna się roz­wiewa. Po chwili się odwraca się i znika w cie­niu. Zaci­skam palce w pię­ści. Tak bar­dzo chcia­ła­bym za nim pobiec.

Gdyby zoba­czył go kto­kol­wiek inny, Nash już sie­działby w radio­wo­zie.

Przed skle­pem zatrzy­mują się z piskiem opon dwa poli­cyjne samo­chody. Są tak gło­śne, że aż pod­ska­kuję. Nie­bie­skie świa­tła odbi­jają się od witryny sklepu i duchy, które wiszą na szy­bie, zaczy­nają lśnić.

Tym razem już się nie waham, żeby napi­sać do Nasha. Wresz­cie mam mu do powie­dze­nia coś, co nie ma nic wspól­nego z tym, że za nim tęsk­nię albo jak bar­dzo jest mi przy­kro z powodu naszej roz­łąki. Wycią­gam tele­fon z kie­szeni i wysy­łam mu wia­do­mość, zanim zdążę prze­ko­nać samą sie­bie, że to zły pomysł.

Penny:

nic ci nie jest?

Na pewno się mar­twi. W zeszłym mie­siącu ktoś zbił szybę w skle­pie spo­żyw­czym i wszy­scy uznali, że to musiał być Nash, pomimo braku jakich­kol­wiek dowo­dów oraz faktu, że nie­da­leko widziano Kar­tera.

Pew­nie teraz o tym myśli.

Podej­rze­wam, że się boi. Wie, że jedyną osobą, która stoi po jego stro­nie, jest jego sio­stra. Są we dwoje prze­ciwko całemu mia­steczku. Nie­zbyt korzystny roz­kład sił.

– Penny, poli­cjanci chcą z nami poroz­ma­wiać. – Adi prze­rywa tok moich myśli i cią­gnie mnie z powro­tem do zwłok pod­rzu­co­nych w Party Town.

– Dobra – odpo­wia­dam. Po raz ostatni spo­glą­dam w puste miej­sce, w któ­rym przed chwilą stał Nash.

Poli­cjanci stoją przed skle­pem. Prze­py­tują oddziel­nie Adi i mnie. Nie mam im zbyt wiele do powie­dze­nia. Tylko to, że przy­pad­kowo kop­nę­łam ciało, kiedy je zna­la­złam. I że to był naj­gor­szy moment w moim życiu.

Według poli­cjanta fakt, że to ja zna­la­złam Noah, jest tro­chę podej­rzany. Ale prze­cież gdy­bym nie natknęła się na jego zwłoki, zro­biłby to ktoś inny.

Mam wra­że­nie, że po tym argu­men­cie poli­cjant łagod­nieje, ale tylko tro­chę. Wciąż patrzy na mnie tak, jakby zamie­rzał trzy­krot­nie pod­kre­ślić moje imię w swo­ich notat­kach, a po powro­cie na komi­sa­riat zawie­sić na tablicy podej­rza­nych moje zdję­cie. Ale może wpa­dam w para­noję i doszu­kuję się cze­goś, czego nie ma.

Rodzice zdą­żyli już do mnie zadzwo­nić. Mają spo­tka­nia kilka godzin drogi stąd, więc szybko nie wrócą. Ni­gdy nie cie­szy­łam się tak bar­dzo, że są poza mia­stem.

Nie potrze­buję ich prze­sad­nej tro­ski. Na milion spo­so­bów pró­buję im wytłu­ma­czyć, że nic mi nie jest. Nie chcą, żebym wra­cała do domu sama, więc obie­cuję, że pójdę do Adi i zostanę u niej aż do ich powrotu.

Oczy­wi­ście nie mam naj­mniej­szego zamiaru tego robić.

Gdy tylko uda mi się zgu­bić Adi, pójdę pro­sto na farmę Nasha.

– Jejku, to takie sur­re­ali­styczne – mówi moja przy­ja­ciółka. Mama mocno ją obej­muje, jakby ciało Noah miało ją zaraz zaata­ko­wać i zjeść jej mózg.

– To prawda. Jak się czu­jesz? – pytam. Pró­buję zacho­wać spo­kój, ale jestem nie­spo­kojna, pode­ner­wo­wana i despe­racko pra­gnę uciec z tego miej­sca.

– W porządku. W końcu to nie ja zna­la­złam…

Macham ręką i prze­no­szę cię­żar ciała z jed­nej stopy na drugą.

– To było straszne, ale nic mi nie jest. Jak tylko nas stąd wypusz­czą, pójdę do domu i wezmę prysz­nic.

I to aku­rat jest coś, co _naprawdę_ chcę zro­bić.

– Roz­ma­wia­łam z funk­cjo­na­riu­szem Grayem. Powie­dział, że możemy iść. Moż­liwe, że będą chcieli jesz­cze o coś zapy­tać, ale znają nasze adresy – mówi mama Adi. – Przyj­dziesz do nas, Penny?

– Chyba tak. – Muszę, bo obie­ca­łam to rodzi­com. – Ale naj­pierw wrócę do domu, wezmę prysz­nic i prze­biorę się. Będę u was za godzinę.

Wszystko zaj­mie naj­wy­żej dwa­dzie­ścia minut. Zosta­nie mi jesz­cze mnó­stwo czasu, żeby zoba­czyć się z Nashem.

– Dobrze, kocha­nie. Adi, idziemy. Nie chcę, żebyś włó­czyła się po mie­ście.

Adi prze­wraca oczami w reak­cji na spo­sób, w jaki jej mama wypo­wie­działa słowo „włó­czyła”.

Pomimo tego dobrze wiem, że zeszło­roczne mor­der­stwa i dzi­siej­szy trup nie­źle ją wystra­szyły.

Wszy­scy się boimy.

Wsia­dam do sta­rego jeepa, któ­rego dosta­łam od dziadka, i jadę do domu. Nash mieszka po dru­giej stro­nie mia­sta, ale gdyby Adi zoba­czyła, że skrę­ci­łam w lewo, zasta­na­wia­łaby się, dokąd jadę. A wła­ści­wie… _dosko­nale_ zda­wa­łaby sobie sprawę, dokąd.

Dla­tego zamie­rzam poje­chać okrężną drogą.

Wyjeż­dżam z cen­trum mia­sta. Już po chwili mijam ostat­nie sklepy i znaj­duję się pomię­dzy domami. Jadę dalej, w stronę pobli­skich farm i pól kuku­ry­dzy. Przez kilo­metr wlekę się za trak­to­rem i w końcu skrę­cam na długą drogę grun­tową.

Dobrze znam wybo­istą trasę, która pro­wa­dzi na farmę. Jecha­łam nią wiele razy, żeby obej­rzeć z Nashem film albo prze­je­chać się z nim quadem po polach. Po lewej znaj­duje się zło­mo­wi­sko, które wciąż jest odgro­dzone poli­cyjną taśmą. Nie wiem, co Nash i Grace pla­nują zro­bić z farmą, ale gdyby posta­no­wili ponow­nie otwo­rzyć skła­do­wi­sko złomu, raczej nie mogliby liczyć na wspar­cie miesz­kań­ców.

Za moim autem cią­gnie się chmura dymu, więc będą wie­dzieli, że ktoś przy­je­chał. Jestem świa­doma, że Grace nie może na mnie patrzeć. Ostat­nio, gdy roz­ma­wia­łam z Nashem przez tele­fon, sie­działa obok niego i nama­wiała go, żeby się roz­łą­czył. Twier­dziła, że jestem wredna i nie­lo­jalna.

_Nie­lo­jalna_.

A ja swoim zacho­wa­niem poka­za­łam, że ma rację.

Par­kuję przed dużym czer­wo­nym domem i wysia­dam z samo­chodu. Wszyst­kie rośliny, które rosły na fron­cie, zwię­dły. Jack­son był zapa­lo­nym ogrod­ni­kiem.

Jak można przejść od pod­le­wa­nia sło­necz­ni­ków do rzu­ca­nia się z nożem na lice­ali­stów?

Zamy­kam auto i pod­cho­dzę do drzwi wej­ścio­wych. Na drew­nie widać plamy błota, któ­rego naj­wy­raź­niej nikomu nie chciało się zmyć. Ner­wowo zaci­skam dło­nie i modlę się, żeby drzwi otwo­rzył Nash, a nie Grace.

Powinna już stu­dio­wać, ale ludzie plot­kują, że przez to, co zro­bił jej ojciec, ni­gdzie się nie dostała.

Wydaje mi się to mało praw­do­po­dobne. Inna moż­li­wość jest taka, że Grace nie chciała zosta­wić Nasha samego. W to aku­rat wie­rzę.

Dzieli ich tylko rok. Zawsze byli bli­sko. Pięć lat temu, gdy zmarła ich mama, Grace prze­jęła część jej obo­wiąz­ków. Przez pewien czas była dla mnie jak sio­stra. Zawsze się o wszyst­kich trosz­czy i jest bar­dzo ufna. Chyba że ktoś sprawi jej zawód.

Naci­skam dzwo­nek, ale nic nie sły­chać, więc pukam i cze­kam.

Wiem, że ktoś jest domu – sły­szę trza­śnię­cie drzwiami i jakieś szu­ra­nie po pod­ło­dze. Może Nash zoba­czył, że to ja, więc posta­no­wił się ukryć i w pośpie­chu prze­wró­cił krze­sło, na któ­rym sie­dział.

Nie mia­ła­bym mu tego za złe.

Sekundę póź­niej drzwi otwie­rają się, a na progu staje Nash. Patrzy na mnie ze spusz­czoną głową.

Ręce ma skrzy­żo­wane na pier­siach. Jest o wiele bar­dziej umię­śniony niż kie­dyś, jakby cały wolny czas spę­dzał w domo­wej siłowni ojca.

Jestem zaże­no­wana tym, jak trudno jest mi sfor­mu­ło­wać jakieś zda­nie. W jego ciem­no­nie­bie­skich oczach z jaśniej­szymi plam­kami, które przy­po­mi­nają kon­ste­la­cje, widać tylko złość.

A nawet _wielką_ złość.

Prze­cze­suje włosy dłońmi i wypusz­cza powie­trze.

– Czego chcesz, Penny?

Dla­czego czuję się tak samo głu­pia i oszo­ło­miona jak wtedy, gdy byłam w nim zako­chana? Gdy­bym potra­fiła zmu­sić się do tego, żeby prze­stać go lubić, już dawno bym to zro­biła. Tęsk­nota za kimś, od kogo musisz trzy­mać się z daleka, to okropne uczu­cie.

– Chyba… widzia­łam cię w mie­ście?

– Brawo. Byłem w mie­ście. A teraz powiedz, _czego chcesz_.

– Noah nie żyje – szep­czę.

– Kim, do cho­lery, jest Noah? – pyta Nash wyzy­wa­jąco. Jego spoj­rze­nie jest chłodne i widzę, że mię­śnie jego szczęki się napi­nają. Czeka, aż go obwi­nię. Dobrze wie, kim jest Noah.

– Cho­dzi z nami do szkoły.

„Ty też powi­nie­neś być z nami w szkole, ale prze­sze­dłeś na lek­cje online”.

Żaden z nauczy­cieli nie chce nam powie­dzieć, co u niego. Naj­wy­raź­niej sza­nują jego pry­wat­ność. Dla­tego o niczym nie wiem i jest mi z tym bar­dzo źle. Pozo­staje mi wyobraź­nia, która uwiel­bia two­rzyć nega­tywne wizje.

Nash wzru­sza ramio­nami. Wciąż trzyma klamkę tak mocno, że opa­lona skóra na jego knyk­ciach robi się o dwa odcie­nie jaśniej­sza.

– Był w dru­ży­nie fut­bo­lo­wej – przy­po­mi­nam mu. „Razem z tobą”.

– No tak. Czyli stąd to zamie­sza­nie w mie­ście. Dla­czego mi to mówisz?

W tej chwili już nie jestem pewna. Może nie powin­nam była przy­jeż­dżać, ale musia­łam to zro­bić.

– Nie wiem. Chyba pomy­śla­łam, że… tak trzeba. Prze­pra­szam, to był błąd. Nie powinno mnie tu być.

Pró­buję się odwró­cić, ale Nash robi krok do przodu i zagra­dza mi drogę.

– W takim razie dla­czego przy­je­cha­łaś? Czemu teraz? Myślisz, że mam z tym coś wspól­nego? Mój ojciec zabi­jał ludzi z zimną krwią, więc ja też muszę być mor­dercą? Tak?

– Nie.

Nash unosi jedną brew. Naci­ska mnie, pod­pusz­cza. Jakby chciał, żebym potwier­dziła jego słowa i w ten spo­sób przy­znała, że jestem tak samo zaścian­kowa jak cała reszta naszego mia­sta.

– Nie?

– Gdy­bym uwa­żała, że jesteś zabójcą, to chyba nie byłoby mnie tutaj, prawda?

– Gdy­bym zaczął mor­do­wać ludzi, aku­rat cie­bie musiał­bym oszczę­dzić, bo od razu by mnie zła­pali.

Auć.

– To jest jedyny powód, dla któ­rego byś mnie nie zabił?

„Dla­czego, do cho­lery, zada­jesz mu takie pyta­nie?”.

– Zapo­mnij. – Pod­no­szę rękę, zanim zdąży odpo­wie­dzieć. – Już sobie idę.

– Pro­sto na poli­cję, żeby zre­la­cjo­no­wać im naszą roz­mowę o tym, kogo bym zabił?

– Naprawdę takie masz o mnie zda­nie?

Nash patrzy na mnie sze­roko otwar­tymi oczami, jak­bym powie­działa coś nie­wia­ry­god­nie nie­do­rzecz­nego, choć to on głu­pio się zacho­wuje. Z jed­nej strony chcę być dla niego miła, ale z dru­giej mam ochotę czymś go porząd­nie trzep­nąć.

Rozu­miem, że jest zły, ale przy­naj­mniej ze mną roz­ma­wia.

– To skom­pli­ko­wane – odpo­wia­dam na pyta­nie, któ­rego nie zadał. – I tak nie zamie­rza­łam tu zostać, ale co innego mogłam zro­bić?

– No tak, bo tutaj cho­dzi tylko o cie­bie.

– Wcale nie twier­dzę, że…

– Masz rację – prze­rywa mi w pół słowa. – Powin­naś pójść. Grace wściek­nie się, jeśli zej­dzie na dół i cię zoba­czy.

Gryzę się w język, żeby nie zapy­tać, co u niej. Mam prze­czu­cie, że nie chcę znać odpo­wie­dzi.

– Fajna cię­ża­rówka. – Wska­zuję na czer­wo­nego che­vro­leta na pod­jeź­dzie.

– Nie moja.

W takim razie musi nale­żeć do Grace, ponie­waż nie widzę jej sta­rego samo­chodu, a czarna cię­ża­rówka jej brata stoi w otwar­tej sto­dole.

Nash odpro­wa­dza mnie do auta i przy­gląda się, gdy otwie­ram drzwi.

– Prze­pra­szam, że tu przy­je­cha­łam – rzu­cam przez ramię. – Ale naprawdę za tobą tęsk­nię i strasz­nie mi z tym źle. Naprawdę strasz­nie.

Zaraz potem wsia­dam do samo­chodu.

Dla­tego tu przy­je­cha­łam. Zawsze był moją ostoją, nawet zanim zosta­li­śmy parą. Wiem, że cierpi i chcę mu jakoś pomóc. Boję się, że ktoś wpadł na pomysł powtó­rze­nia czy­nów jego taty. Nie wiem, jak to może się skoń­czyć dla Nasha.

Patrzę na niego w lusterku wstecz­nym. Jego spoj­rze­nie jest puste. Nie mam poję­cia, o czym teraz myśli.ROZDZIAŁ 3

3

Rodzice zadzwo­nili do mnie, zanim wzię­łam prysz­nic. Skoro za chwilę i tak mia­łam poje­chać do Adi, powie­dzia­łam im, że już tam jestem. Niczego nie podej­rze­wają.

Teraz sie­dzę razem z nią w jej poma­lo­wa­nym na fio­le­towo pokoju. Włą­czyła deli­katne świa­tełka roz­wie­szone na całym sufi­cie i zapa­liła świecę o zapa­chu wiśni.

Bie­rze do ręki wło­chaty różowy dłu­go­pis i bazgrze coś w notat­niku.

Zer­kam na nagłó­wek: PODEJ­RZANI.

– Adi…

– Ile minęło, zanim poli­cja aresz­to­wała Jack­sona w zeszłym roku? – prze­rywa mi pyta­niem.

– Pra­co­wali nad tą sprawą przez pra­wie tydzień, ale agenci FBI aresz­to­wali go na drugi dzień po przy­jeź­dzie do mia­sta. Odłóż ten notat­nik, Nancy Drew.

Adi już wie. Wszy­scy wie­dzą.

Czy tym razem FBI znów włą­czy się do śledz­twa? Pamię­tam ich przy­by­cie rok temu. Wszy­scy powa­rio­wali, to był kom­pletny cyrk. Ni­gdy nie widzia­łam tylu ludzi na uli­cach. Każdy chciał zoba­czyć ich w pracy. Nie­któ­rzy się cie­szyli, że FBI przy­je­chało nam pomóc, ale według innych nasza poli­cja też w końcu dopa­dłaby zabójcę.

Może i tak, ale prze­cież nie mogli ryzy­ko­wać życiem kolej­nych nasto­lat­ków.

– Wiem, ale czy daliby radę go zła­pać, gdyby nie zna­leźli jego włosa? Naprawdę liczymy, że nowy mor­derca popełni podobny błąd?

Pod­no­szę rękę.

– Mam pyta­nie.

– Prze­stań, Pen. To się znowu dzieje. Prze­cież to oczy­wi­ste.

– Naprawdę?

– Pew­nie.

– Dosko­nały argu­ment. Powin­naś dołą­czyć do kółka dys­ku­syj­nego w naszej szkole.

– Co innego mamy do roboty przez cały week­end? Za tydzień jest Hal­lo­ween. Rok temu było tak iden­tycz­nie. To dokład­nie ta sama pora, nie możesz zaprze­czyć.

To prawda, nie mogę.

Żałuję, że nie przy­cho­dzi mi do głowy żadna celna ripo­sta. Powód jest pro­sty: Adi ma cał­ko­witą rację. Pora jest iden­tyczna. Możemy tylko mieć nadzieję, że poli­cja znaj­dzie sprawcę, kim­kol­wiek on jest, zanim sko­piuje następne mor­der­stwo. W zeszłym roku w tygo­dniu poprze­dza­ją­cym Hal­lo­ween zgi­nęły dwie osoby; póź­niej było podwójne mor­der­stwo w noc dia­bła¹ i wresz­cie mor­derca został aresz­to­wany bla­dym świ­tem w samo Hal­lo­ween.

Nash zadzwo­nił do mnie tego dnia o szó­stej rano i spa­ni­ko­wany powie­dział mi, że agenci FBI wywa­żyli drzwi do jego domu i aresz­to­wali tatę. Pro­si­łam, żeby się nie mar­twił, mówi­łam, że to musi być pomyłka, a Jack­son szybko wróci do domu.

Adi włą­cza sta­ro­świecki radio­od­bior­nik i razem słu­chamy rela­cji nada­wa­nej na żywo przez lokalną sta­cję. Do roz­gło­śni cią­gle dzwo­nią ludzie, któ­rzy chcą się wypo­wie­dzieć. To abso­lut­nie w niczym nie pomaga i tylko wzmaga strach i nie­na­wiść. Cie­szę się, że Adi nie lubi oglą­dać tele­wi­zji, bo nie mam ochoty patrzeć na twa­rze zna­jo­mych osób, które udzie­lają wywia­dów na ulicy.

Nie muszę długo cze­kać, aż poja­wią się suge­stie na temat Nasha i Grace. Ludzie nie mówią o nich po imie­niu, tylko wygła­szają nie­zbyt sub­telne uwagi w stylu „prze­cież wia­domo, że on ma dzieci”. Zaczy­nam przez nie kipieć ze zło­ści.

Adi wyczuwa moje zde­ner­wo­wa­nie, więc nawet nie suge­ruje, że to może być ich sprawka. Jed­nak ja dobrze wiem, co myśli. Usta­wiła notat­nik pod takim kątem, żebym nie mogła zoba­czyć jej zapi­sków.

Pew­nie zga­dza się z słu­cha­czami radia, bo unosi brwi za każ­dym razem, gdy ktoś mówi, że poli­cja powinna poje­chać na farmę.

Zapo­mniała już o swo­jej przy­jaźni z Nashem? To ona zachę­ciła go, żeby zapro­sił mnie na randkę i poma­gała mu wybrać pre­zent uro­dzi­nowy dla mnie.

Mam ochotę porząd­nie nią potrzą­snąć.

Obie prze­glą­damy tele­fony przy dźwię­kach radia. Adi prze­ska­kuje mię­dzy tele­fo­nem a swoim note­sem. Nie wiem, do kogo pisze, ale to nie jest żadna z grup, do któ­rych należę. Nasz czat kom­plet­nie ucichł po wia­do­mo­ściach od Omara i Zayna, że wpadną do nas, jak tylko wrócą do mia­sta.

Omar i Zayn, dwaj kum­ple, któ­rzy uzu­peł­niają naszą paczkę – od kiedy Nash… odszedł – wyje­chali na week­end. Omar poje­chał do rodziny, która przy­go­to­wuje się do ślubu jego sio­stry, a Zayn z mamą odwie­dzali dziad­ków. Obaj mieli wró­cić dopiero jutro, ale podej­rze­wam, że ich rodzice chcą się dowie­dzieć, co się wyda­rzyło.

Prze­ra­ża­jąca seria mor­derstw z zeszłego roku dostar­czyła ludziom dużo tema­tów do dys­ku­sji i oka­zji do posta­wie­nia pomni­ków. Nasze mia­steczko ni­gdy nie było tak oży­wione, jak wtedy, gdy jego zie­mia prze­sią­kła krwią.

To tro­chę chore.

Mój tele­fon wydaje dźwięk powia­do­mie­nia. Adi pod­nosi wzrok, ale nie odzywa się. Nor­mal­nie zapy­ta­łaby, kto do mnie napi­sał. Podej­rze­wam, że tego nie robi, bo roz­ma­wia z kimś o Nashu. Wie, że jeśli mnie zapyta, ja zro­bię to samo.

Wzdry­gam się, gdy na ekra­nie tele­fonu wyświe­tla się imię Nash.

Odpo­wie­dział mi. _Ni­gdy_ bym się nie spo­dzie­wała, że to zrobi, zwłasz­cza po mojej poran­nej wizy­cie. Mia­łam wra­że­nie, że naj­chęt­niej pogo­niłby mnie z widłami.

Nash:

nie zabi­łem go.

Ogar­nia mnie taka ulga, że czuję, roz­luź­nie­nie we wszyst­kich moich mię­śniach. Oczy­wi­ście wie­dzia­łam o tym, ale _musia­łam_ usły­szeć te słowa. Musia­łam je usły­szeć to od niego. Z powo­dów, nad któ­rymi raczej nie powin­nam się zasta­na­wiać, poczuł potrzebę, żeby mi powie­dzieć, że jest nie­winny.

Penny:

prze­cież wiem. jak się czu­jesz?

Nash:

nie powin­naś ze mną roz­ma­wiać.

Penny:

to nie­prawda. ni­gdy nie powin­nam prze­stać z tobą roz­ma­wiać. prze­pra­szam.

Nash:

rozu­miem.

Po tej odpo­wie­dzi czuję się jesz­cze gorzej. Powin­nam dostać nagrodę za naj­gor­szą dziew­czynę roku… _byłą_ dziew­czynę. Ale jak mia­łam przy nim zostać, gdy każda osoba w moim życiu naka­zy­wała mi trzy­mać się od niego z daleka?

Penny:

co mogę zro­bić, nash?

Nash:

spo­tkajmy się wie­czo­rem.

Penny:

kiedy i gdzie?

Nash:

w sta­rym kinie. o pół­nocy.

O pół­nocy. To będzie już dwu­dzie­sty czwarty paź­dzier­nika, czyli dokład­nie rok, od kiedy Jack­son ode­brał życie swo­jej dru­giej ofie­rze, dziew­czy­nie o imie­niu Cait. Jeśli naprawdę jakiś mor­derca posta­no­wił naśla­do­wać Jack­sona, ktoś może zgi­nąć o pół­nocy.

Nash:

??

Penny:

będę.

Moi rodzice cho­dzą spać o dwu­dzie­stej dru­giej, bo wstają do pracy już o pią­tej, więc raczej bez pro­ble­mów wymknę się z domu. Nash o tym wie. Zeszłego lata – jesz­cze przed zabój­stwami – czę­sto spo­ty­ka­łam się z nim bez wie­dzy rodzi­ców i włó­czy­li­śmy się razem po pobli­skim parku.

Po moim potwier­dze­niu już mi nie odpo­wiada, więc odkła­dam tele­fon i sku­piam się na Adi. Mój nastrój się popra­wia.

– Poli­cja wła­śnie jedzie na farmę Whit­more’ów – mówi Adi.

Nie zajęło im to długo, ale nie­trudno było prze­wi­dzieć, że tak zro­bią. Ktoś zgi­nął dokład­nie rok po tym, jak ich tata doko­nał pierw­szego zabój­stwa. To było tylko kwe­stią czasu.

Jack­son zabi­jał za pomocą noża i Noah rów­nież został zadźgany. Tak mi się przy­naj­mniej wydaje. Na jego klatce pier­sio­wej były ślady, które wyglą­dały jak rany kłute.

– To było do prze­wi­dze­nia – odpo­wia­dam i znów biorę do ręki tele­fon.

Nash pew­nie spo­dziewa się tej wizyty, ale chcę go ostrzec, że będą u niego już za chwilę. Szybko wysy­łam wia­do­mość, która nie­mal natych­miast zostaje odczy­tana. Nie odpo­wiada, ale przy­naj­mniej już wie.

– Myślisz, że mają jakieś porządne alibi? – pyta Adi, zer­ka­jąc na mój tele­fon. Wie, co zro­bi­łam. Po raz pierw­szy mam wra­że­nie, że naprawdę się o nich mar­twi.

– Nie mam poję­cia. Mam taką nadzieję, bo jeśli po pro­stu byli w domu, poli­cji może to nie wystar­czyć.

– Mogą spraw­dzić loka­li­za­cję ich tele­fo­nów.

– I dojść do wnio­sku, że naj­wy­raź­niej nie zabrali tele­fo­nów ze sobą – odpo­wia­dam.

– Na takiej pod­sta­wie nie skaże ich żaden sąd. Nie pani­kuj, Pen.

– Mam nadzieję. Gdy słu­cham tego, co mówią ludzie w radiu, mam wra­że­nie, że wszy­scy chcie­liby zoba­czyć następne poko­le­nie Whit­more’ów za krat­kami razem z ich ojcem.

Adi prze­chyla głowę.

– Nie myśl tak, to nie­prawda. Oni po pro­stu się boją. Czy można ich winić po tym, co się stało w zeszłym roku?

– Jeśli uwa­żasz, że _wszy­scy_ się boimy, to czy jesteś w sta­nie sobie wyobra­zić, jak teraz mogą się czuć Nash i Grace?

– No tak.

Przez chwilę obie mil­czymy, aż nagle Adi się oży­wia.

– Zobacz, ktoś napi­sał na Face­bo­oku na gru­pie naszego mia­sta, że pod farmę pod­je­chały dwa radio­wozy. Szybko im poszło.

Wcze­śniej rzadko zaglą­da­ły­śmy na Face­bo­oka, ale w zeszłym roku to się zmie­niło, gdy doro­śli zaczęli dys­ku­to­wać o mor­der­stwach na naszej lokal­nej gru­pie.

Teraz wszy­scy będą wyglą­dać z okien swo­ich domów z tele­fo­nami w rękach w ocze­ki­wa­niu, aż coś się wyda­rzy, żeby natych­miast poin­for­mo­wać całą grupę. Nie zno­szę tego.

– Muszę iść – mówię. – Moi rodzice nie­długo wrócą. Umó­wi­łam się z nimi, że pocze­kam na nich w domu.

– Na pewno? Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz.

Wstaję i się­gam po tele­fon oraz torbę.

– Dzięki, ale muszę tro­chę odpo­cząć, zanim wrócą. Na pewno zarzucą mnie pyta­niami.

Mój tata, pre­zes klubu „Nie­na­wi­dzimy Nasha”, będzie miał dużo do powie­dze­nia na jego temat. A potem każe mi obie­cać, że już _ni­gdy_ się do niego nie zbliżę.

A ja zła­mię tę obiet­nicę kilka godzin póź­niej.

Okropna ze mnie córka i była dziew­czyna…

– Rze­czy­wi­ście powin­naś się zre­lak­so­wać. W końcu to ty zna­la­złaś Noah. Jesz­cze w tym tygo­dniu sie­dzie­li­śmy z nim w sali na lek­cjach, a teraz… no wiesz.

Tak, nie żyje. Dobrze wiem, co chciała powie­dzieć.

– Obie­cuję, że tak zro­bię.

Adi i jej rodzice machają mi na poże­gna­nie, a wraz z nimi… wielki balon w kształ­cie ducha, który buja się na wie­trze na ich podwórku. Znów wybie­ram dłuż­szą trasę. Mijam drogę pro­wa­dzącą do mojego domu i skrę­cam w stronę farmy Nasha. Nie zbli­żam się do pod­jazdu, bo poli­cja mogłaby mnie zauwa­żyć, ale chcę zoba­czyć, co się dzieje.

Gdy już jestem bli­sko domu Whit­more’ów, mijam radio­wóz.

Nie!

Nash sie­dzi z tyłu.

Gwał­tow­nie wci­skam hamu­lec i z ser­cem w gar­dle zjeż­dżam na pobo­cze. Radio­wozu już nie ma. O co cho­dzi? Był sam, więc gdzie jest Grace? Dla­czego chcieli prze­słu­chać tylko jego?

Momen­tal­nie wra­cam myślami do wyda­rzeń sprzed roku, do chwili, w któ­rej Nash powie­dział mi, że FBI zabrało jego tatę. „Wsa­dzili go na tylne sie­dze­nie radio­wozu. Nie wiem, co robić”.

Dla­czego go zabrali? Prze­cież mogli go prze­słu­chać w domu. Z Grace chyba tak zro­bili, bo nie minę­łam żad­nego innego auta, a radio­wozy już odje­chały.

Dla­czego tylko jego? Wciąż powta­rzam sobie to pyta­nie w myślach.

Nikogo by nie skrzyw­dził. Wiem o tym.

Głę­boko oddy­cham i zasta­na­wiam się, co powin­nam zro­bić w dal­szej kolej­no­ści i jak mogła­bym mu pomóc. Jeżeli to jest w ogóle moż­liwe. Cokol­wiek posta­no­wię, nie mogę pogor­szyć sytu­acji ani jego, ani swo­jej.

Nie ma sensu w tym momen­cie jechać na komi­sa­riat, więc ruszam w stronę domu Nasha. Grace pew­nie każe mi spa­dać, ale muszę z nią poroz­ma­wiać. Może jed­nak mogła­bym jakoś pomóc.

Kiedy pod­jeż­dżam, widzę, że Grace stoi w drzwiach.

Na widok mojego samo­chodu krzy­żuje ręce na piersi, a jej ciem­no­nie­bie­skie oczy zwę­żają się w wąziut­kie szparki, z któ­rych aż bije nie­na­wiść. Wygląda, jakby chciała mnie udu­sić i wrzu­cić do rzeki.

Oj, nie jestem tu mile widziana.

Wyska­kuję z auta i zanim Grace zdąży na mnie nakrzy­czeć, pytam ją:

– Dla­czego go zabrali?

Dziew­czyna drwiąco wykrzy­wia usta.

– Nie uda­waj, że cię to obcho­dzi.

– Obcho­dzi. Dla­czego go zabrali?

Wzięli go na prze­słu­cha­nie czy został aresz­to­wany? To dwie kom­plet­nie różne rze­czy.

Grace zakłada krę­cone brą­zowe włosy za uszy i wzdy­cha poiry­to­wana.

– Ktoś im powie­dział, że widział go, jak obser­wo­wał sklep z kostiu­mami. Jakby samo prze­by­wa­nie w tym miej­scu było prze­stęp­stwem! Zabrali go na komi­sa­riat. No dalej, idź roz­sie­wać plotki. Zresztą w spo­łecz­no­ściów­kach i tak już huczy. Wszy­scy uwa­żają, że Nash jest winny.

– Nie po to tu przy­je­cha­łam. Ja też widzia­łam go wtedy w mie­ście, ale nie wie­dzia­łam, że ktoś jesz­cze go zauwa­żył.

Grace sztyw­nieje i auto­ma­tycz­nie robi się wyż­sza.

– Gdzie kon­kret­nie?

Czyli nie miała poję­cia, że nie było go wtedy w domu. Wcale nie musiała tego wie­dzieć – zawsze byli bli­sko, ale nie aż tak, żeby tłu­ma­czyć się sobie z każ­dego kroku. Oboje rzadko jeż­dżą do mia­sta. Dla­tego nie wygląda to dobrze, gdy aku­rat pod­czas jed­nego z tych nie­licz­nych dni, kiedy Nash był w cen­trum, ktoś został zamor­do­wany.

– Naprze­ciwko Party Town, mię­dzy księ­gar­nią a apteką.

Grace patrzy na mnie sze­roko otwar­tymi oczami. Teraz tro­ska o brata jest sil­niej­sza niż złość na mnie.

– O Boże, Penny. Jeżeli ta druga osoba też go tam widziała, to nie wygląda za dobrze. Tylko on mi został. A ludzie już wydali wyrok. – Bie­rze długi, nie­równy wdech, jakby zaraz miała dostać ataku paniki. – Wszy­scy w mie­ście byliby _prze­szczę­śliwi_, gdyby się oka­zało, że to sprawka Nasha.

– Oddy­chaj, Grace. Nie pozwolę, żeby kto­kol­wiek go oskar­żał. On tego nie zro­bił.

– Nie pozwo­lisz? – pry­cha Grace. – Wąt­pię, żebyś miała odwagę powie­dzieć to samo komu­kol­wiek poza mną lub nim.

Nie­spo­dzie­wa­nie się odwraca i wcho­dzi do domu, z gło­śnym trza­skiem zamy­ka­jąc za sobą drzwi. Sły­szę jesz­cze tylko, jak krzy­czy:

– Nie mogę go stra­cić!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: