Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córka kości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córka kości - ebook

Wyobraź sobie, że jesteś kilkuletnim dzieckiem, stoisz w tłumie innych kilkuletnich dzieci i czekasz na swoją kolej. Naokoło trwa wielkie święto. Święto, w czasie którego spełnisz swój obowiązek wobec Cesarza. Podejdzie do ciebie żołnierz i dłutem wybije odłamek kości z twojej czaszki. Tak, poczujesz to, poczujesz to bardzo dobrze. Będzie bolało. Ale nie to jest najgorsze, chociaż jeszcze o tym nie wiesz. Odłamek twojej kości zostanie kiedyś wykorzystany do ożywienia magicznego konstruktu, który będzie potrzebny Cesarzowi. Będzie mu służył wiernie i bez wytchnienia. A ty zaczniesz umierać. Ale ty jesteś tylko malutkim, zupełnie nie istotnym trybikiem w wielkiej machnie Imperium. Cesarz nie ma pojęcia o twoim istnieniu, a o twojej śmierci dowie się dopiero, gdy jego konstrukt przestanie działać. Gdy zepsujesz jego magiczną zabawkę.

Chcesz żyć w takim świecie? Oczywiście, że nie.

Ta książka jest o tych, którzy postanowili, że także nie chcą.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7964-985-3
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1
LIN

WYSPA CESARSKA

Ojciec powiedział mi, że jestem wybrakowana.

Nie wysłowił swojego rozczarowania, gdy odpowiedziałam na jego pytanie. Ale wygłosił to zmrużonymi oczyma, wciągając i tak już zapadnięte policzki, a lewy kącik jego ust opadł lekko, co zostało niemal całkowicie zamaskowane przez brodę.

Sam nauczył mnie, jak z czyjejś twarzy odczytywać emocje. I wiedział, że umiem rozpoznawać takie oznaki. Zatem było tak, jakby wyrzekł to głośno.

Pytanie: Z kim najbliżej przyjaźniłaś się w dzieciństwie?

Moja odpowiedź: Nie wiem.

Prędkością biegu potrafiłam dorównać lecącemu wróblowi, liczydłem posługiwałam się równie biegle jak najlepsi rachmistrze cesarstwa i potrafiłam wymienić wszystkie znane wyspy w czasie potrzebnym do tego, by herbata skończyła się zaparzać. Nie potrafiłam jednak przypomnieć sobie swojej przeszłości sprzed choroby. Czasami miałam wrażenie, że nigdy jej sobie nie przypomnę, że tamta dziewczyna została utracona.

Ojciec zmienił pozycję na fotelu, a następnie odetchnął przeciągle. W palcach trzymał mosiężny klucz, którym stuknął o blat stołu.

– Jak mogę powierzać ci moje sekrety? Jak mogę ci ufać jako mojej dziedziczce, jeśli nie wiesz, kim jesteś?

Wiedziałam, kim jestem. Byłam Lin. Byłam córką cesarza. Wykrzyczałam te słowa w głowie, ale nie wypowiedziałam ich. W przeciwieństwie do ojca utrzymałam neutralny wyraz twarzy, ukryłam myśli. Czasami lubił, gdy stawałam w swojej obronie, ale to nie była jedna z tych sytuacji. Zresztą jak zawsze, gdy chodziło o moją przeszłość.

Z całych sił powstrzymywałam się, żeby nie patrzeć na klucz.

– Zadaj mi inne pytanie – rzekłam. Wiatr uderzał w okiennice, niosąc ze sobą oceaniczny zapach soli i wodorostów. Połaskotał mnie w kark, a ja powstrzymałam wzdrygnięcie. Nie przerywałam kontaktu wzrokowego w nadziei, że w mojej duszy ojciec dostrzeże stal, a nie strach. W powiewach wyczuwałam smak buntu równie wyraźnie, jak woń ryb fermentujących w kadziach. Był tak oczywisty, tak gęsty. Gdybym tylko dysponowała środkami, mogłabym wszystko naprawić. Gdyby tylko pozwolił mi tego dowieść.

Stuk.

– W porządku – odparł ojciec. Znajdujące się za nim kolumny z drzewa tekowego tworzyły ramę dla jego pomarszczonego oblicza, sprawiając, że wyglądał bardziej jak złowieszczy portret niż żywy człowiek. – Obawiasz się morskich węży. Dlaczego?

– W dzieciństwie jeden z nich mnie ugryzł.

Przyglądał się mojej twarzy. Wstrzymałam oddech. Wypuściłam. Splotłam palce, a później zmusiłam się do spokoju. Gdybym była górą, ojciec podążałby wzdłuż korzeni jałowców chmurowych, skuwałby skałę, szukając białego, kredowego rdzenia.

I znalazłby go.

– Nie okłamuj mnie, dziewczyno – warknął. – Nie zgaduj. Może i pochodzisz z mojej krwi i kości, ale na następcę tronu mogę mianować mojego przybranego syna. To nie musisz być ty.

Chciałabym pamiętać. Czy ten człowiek kiedykolwiek pogładził mnie po włosach i pocałował w czoło? Czy kochał mnie, zanim zapomniałam, kiedy jeszcze byłam cała i niewybrakowana? Żałowałam, że nie było nikogo, kogo mogłabym zapytać, kto mógłby mi dać odpowiedzi.

– Wybacz. – Skłoniłam głowę. Czarne włosy zasłoniły mi oczy i wtedy ukradkiem zerknęłam na klucz.

Większość drzwi w pałacu było zamykanych. Ojciec kuśtykał od pomieszczenia do pomieszczenia i stosował magię kości, żeby tworzyć cuda. Magię, której potrzebowałam, jeśli miałam rządzić. Zdobyłam sześć kluczy. Bayan, jego przybrany syn, miał ich siedem. Czasami odnosiłam wrażenie, jakby całe moje życie stanowiło test.

– W porządku – odparł ojciec. Oparł się na fotelu. – Możesz odejść.

Wstałam, żeby wyjść, ale się zawahałam.

– Kiedy nauczysz mnie magii kości? – Nie czekałam na jego odpowiedź. – Mówisz, że możesz mianować Bayana swoim dziedzicem, ale dotąd tego nie zrobiłeś. To ja wciąż jestem dziedziczką i muszę wiedzieć, w jaki sposób kontrolować konstrukty. Mam dwadzieścia trzy lata, a ty... – Przerwałam, bo nie miałam pojęcia, ile miał lat. Na grzbietach jego dłoni widniały plamy wątrobowe, a włosy nabrały barwy stalowej szarości. Nie wiedziałam, ile jeszcze pożyje. Potrafiłam jedynie wyobrażać sobie przyszłość, w której zmarł i zostawił mnie bez wiedzy. Bez sposobu na ochronę cesarstwa przed Alanga. Bez wspomnień ojca, który był troskliwy.

Zakaszlał, tłumiąc ten odgłos rękawem. Przesunął wzrok na klucz.

– Gdy będziesz całą osobą – powiedział łagodnie.

Nie rozumiałam go, dostrzegałam w nim jednak jakąś bezbronność.

– A co, jeśli nigdy nie stanę się całą osobą?

Popatrzył na mnie i smutek widoczny w jego oczach wgryzł się w moje serce. Miałam wspomnienia z ostatnich pięciu lat, wcześniej zalegała jedynie mgła. Może i czułabym, że straciłam coś cennego, gdybym tylko wiedziała, co to było.

– Ojcze, ja...

Rozległo się stukanie do drzwi. Ojciec znów stał się zimny jak kamień.

Bayan wślizgnął się do środka, nie czekając na odpowiedź, a ja miałam ochotę go przekląć. Kroczył cicho, garbiąc się. Gdyby był kimkolwiek innym, uznałabym, że w jego krokach objawia się wahanie, ale Bayan sprawiał wrażenie kota – ostrożnego i drapieżnego. Na tunikę narzucił skórzany fartuch, a dłonie plamiła mu krew.

– Zakończyłem modyfikację – oznajmił. – Prosiłeś, żebym przyszedł do ciebie od razu, gdy to zrobię.

Za jego plecami kuśtykał konstrukt, stukając maleńkimi kopytkami o podłogę. Wyglądał jak jeleń, tylko miał kły wystające z pyska i zakrzywiony małpi ogon. Z barków wyrastały mu dwa małe skrzydła, a futro wokół nich było zlane krwią.

Ojciec obrócił się w fotelu i położył dłoń na grzbiecie stworzenia, które spojrzało na niego wielkimi, wilgotnymi oczyma.

– Niechlujnie – skomentował. – Ilu odłamków użyłeś, żeby osadzić polecenie śledzenia?

– Dwóch – odparł Bayan. – Jednego, by skłonić konstrukt, żeby mnie śledził, a drugiego, żeby się zatrzymywał.

– Powinien wystarczyć jeden – rzekł ojciec. – Chodzi tam, gdzie ty, chyba że polecisz mu, by tego nie robił. Język jest omówiony w pierwszej książce, jaką ci dałem. – Chwycił za jedno ze skrzydeł i pociągnął. Gdy je puścił, powoli opadło do boku konstruktu. – Niemniej konstrukcję wykonałeś doskonale.

Bayan przesunął wzrok na mnie, a ja wytrzymałam jego spojrzenie. Żadne z nas nie spuszczało oczu. Odwieczna rywalizacja. Miał tęczówki czarniejsze nawet niż moje, a gdy wydymał wargi, podkreślało to jedynie pełny kształt jego ust. Przypuszczałam, że nigdy nie będę tak piękna jak on, ale byłam przekonana, że jestem od niego mądrzejsza, a tylko to miało tak naprawdę znaczenie. Bayan nigdy nie starał się ukrywać uczuć. Obnosił się z pogardą wobec mnie, jak dziecko chwalące się wszystkim ulubioną muszlą.

– Spróbuj jeszcze raz z nowym konstruktem – polecił ojciec, a Bayan oderwał ode mnie wzrok. Ach, wygrałam ten konkursik.

Ojciec wsunął palce w bestię. Wstrzymałam oddech. Jak dotąd widziałam to w jego wykonaniu tylko dwukrotnie. A przynajmniej tyle razy pamiętałam. Stworzenie jedynie łagodnie mrugało, gdy dłoń ojca zanurzyła się w nim po nadgarstek. Następnie cofnął ją, a konstrukt zamarł, stał się nieruchomy niczym rzeźba. Na dłoni cesarza leżały dwa małe odłamki kości.

Nie miał zakrwawionych palców. Zrzucił odłamki na nadstawioną dłoń Bayana.

– A teraz już idźcie. Oboje.

Znalazłam się przy drzwiach szybciej niż Bayan, który, jak podejrzewałam, liczył na coś więcej niż tylko surowe słowa. Ja jednak przywykłam do tego, a miałam co robić. Wymknęłam się za drzwi i przytrzymałam je Bayanowi, by nie musiał zostawić na nich krwawych śladów. Ojciec cenił czystość.

Przechodząc obok, Bayan zmierzył mnie wzrokiem. Powietrze po jego przejściu pachniało miedzią i kadzidłem. Był zaledwie synem gubernatora małej wyspy, mającym na tyle szczęścia, że przyciągnął uwagę ojca i został przez niego przygarnięty. Przyniósł ze sobą chorobę, jakąś egzotyczną dolegliwość, jakiej wyspa Cesarska dotąd nie znała. Powiedziano mi, że zachorowałam wkrótce po jego przybyciu i doszłam do siebie niedługo po Bayanie. On jednak nie stracił pamięci w takim stopniu jak ja, do tego część później odzyskał.

Gdy tylko zniknął za rogiem, obróciłam się na pięcie i pobiegłam na koniec korytarza. Kiedy odryglowywałam okiennice, wiatr chciał wyrwać mi je z rąk. Dachówki wyglądały jak zbocze górskie. Wyszłam na zewnątrz i zamknęłam okno.

Przede mną rozpościerał się świat. Z dachu widziałam miasto i przystań. Na oceanie dostrzegałam nawet łodzie, które wybrały się na połów kalmarów i teraz ich lampy błyszczały w ciemności niczym gwiazdy, które spadły na ziemię. Wiatr szarpał moją tuniką, wdzierał się pod tkaninę, szczypał skórę.

Musiałam się pospieszyć. Do tej pory konstrukt służebny usunął już ciało jelenia. Na wpół zbiegłam, na wpół zjechałam po pochyłości dachu w kierunku tej części pałacu, gdzie znajdowała się sypialnia ojca. Nigdy nie zabierał swojego łańcuszka z kluczami do sali przesłuchań. Nie brał też ze sobą swoich konstruktów strażniczych. Odczytałam drobne znaki z jego twarzy. Może i na mnie warczał i karcił mnie, ale gdy byliśmy sam na sam, czuł przede mną obawę.

Dachówki stukały pod stopami. Na szańcach pod pałacowymi murami czaiły się cienie – kolejne konstrukty. Ich instrukcje były proste. Wypatrywać intruzów. Ogłosić alarm. Żaden z nich nie zwracał na mnie uwagi, nawet jeśli nie znajdowałam się tam, gdzie powinnam. Nie byłam intruzką.

Konstrukt Biurokracji zapewne przekazywał właśnie raporty. Nieco wcześniej widziałam, jak je sortował, jak włochate wargi poruszały mu się, gdy czytał je w milczeniu. Było ich sporo. Dostawy opóźnione z powodu potyczek, Ioph Carn kradnący i szmuglujący bystrokamień, obywatele wymigujący się od obowiązków względem cesarstwa.

Zwiesiłam się z dachu i zeskoczyłam na balkon przy pokoju ojca, zwykle pustym o tej porze. Dobiegał stamtąd warkot. Zamarłam w bezruchu. Czarny nos wcisnął się w szczelinę pomiędzy uchylonymi drzwiami a framugą, poszerzając odstęp. Żółte oczy wpatrzyły się we mnie, a zakończone chwościkami uszy położyły się płasko. Pazury drapnęły posadzkę, gdy stworzenie podchodziło do mnie. Bing Tai, jeden z najstarszych konstruktów ojca. Posiwiały mu policzki, ale wciąż miał wszystkie zęby. Każdy kieł długością dorównywał mojemu kciukowi.

Obnażył zęby, a sierść na grzbiecie stanęła mu dęba. Był istotą rodem z koszmarów, zlepkiem dużych drapieżników o czarnym, potarganym włosiu zlewającym się z ciemnością. Zbliżył się jeszcze o krok.

Może to nie Bayan był głupi, tylko ja. Może właśnie taką odnajdzie mnie ojciec, gdy już skończy herbatę: rozdartą na krwawe strzępy na jego balkonie. Miałam zbyt daleko do ziemi i byłam za niska, żeby dosięgnąć rynien dachowych. Jedyna droga wyjścia prowadziła przez korytarz.

– Bing Taiu – odezwałam się tonem spokojniejszym niż mój nastrój. – To ja, Lin.

Niemal czułam, jak dwa rozkazy ojca zmagają się w głowie konstruktu. Pierwszy: chroń moje pokoje. Drugi: chroń moją rodzinę. Które polecenie było silniejsze? Wcześniej stawiałabym na drugie, ale teraz nie byłam już taka pewna.

Stałam w miejscu i starałam się nie okazywać strachu. Wyciągnęłam dłoń w stronę nosa Bing Taia. Widział mnie, słyszał mnie, być może musiał mnie również poczuć.

Mógł też postanowić, że mnie posmakuje, choć próbowałam o tym nie myśleć.

Jego wilgotny, zimny nos dotknął moich palców, a z głębi gardła wciąż dobiegał warkot. Nie byłam Bayanem, który postępował z konstruktami tak, jakby były jego braćmi. Nie potrafiłam zapomnieć, czym są. Gardło ścisnęło mi się tak, że ledwo mogłam oddychać, w piersi czułam ucisk i ból.

Wtedy Bing Tai usiadł na tylnych łapach, postawił uszy i zasłonił zęby.

– Dobry Bing Tai – powiedziałam drżącym głosem. Musiałam się pospieszyć.

W pomieszczeniu zalegał smutek, niczym kurz obsypywał grubą warstwą to, co kiedyś było szafą mojej matki. Jej biżuteria leżała nietknięta na komodzie, pantofle wciąż czekały na nią przy łóżku. Bardziej niż pytania zadawane mi przez ojca, bardziej niż niewiedza, czy kochał mnie i troszczył się o mnie jako dziecko, dokuczało mi to, że nie pamiętałam matki.

Słyszałam szepty ocalałych sług. W dniu, w którym zmarła, spalił wszystkie jej portrety. Zabronił wspominać jej imię. Wszystkie jej przyboczne posłał pod miecz. Zazdrośnie strzegł wspomnień o niej, jakby tylko on miał do nich prawo.

Skup się.

Nie wiedziałam, gdzie trzymał egzemplarze, które przekazywał Bayanowi i mnie. Zawsze wyciągał je z kieszeni w szarfie, a nie ośmieliłabym się podwędzić ich stamtąd. Autentyczny łańcuszek z kluczami leżał jednak na łóżku. Tak wiele drzwi... Tak wiele kluczy... Nie miałam pojęcia, który jest od czego, zatem wybrałam jeden na chybił trafił – złoty z kawałkiem nefrytu na główce – i wsunęłam go do kieszeni.

Uciekłam do korytarza i wcisnęłam mały kawałek drewna pomiędzy drzwi a framugę, żeby się nie zatrzasnęły. Teraz parzyła się herbata. Ojciec przeglądał raporty i zadawał pytania. Miałam nadzieję, że zajmą go na dłużej.

Biegłam, szurając stopami po parkiecie. W przestronnych korytarzach pałacu panowała pustka, a blask lamp odbijał się od pomalowanych na czerwono belek stropu. W przedsionku od podłogi do sufitu wznosiły się filary z drewna tekowego, okalające wyblakły fresk na ścianie drugiej kondygnacji. Zeszłam do wrót pałacowych, przeskakując po dwa stopnie naraz. Każdy krok wydawał mi się miniaturową zdradą.

Mogłabym zaczekać, powtarzała mi jedna część umysłu. Mogłabym okazać posłuszeństwo. Mogłabym robić, co w mojej mocy, żeby odpowiadać na pytania ojca, leczyć swoje wspomnienia. Inna część była jednak chłodna i ostra. Przedzierała się przez poczucie winy i odnajdywała brutalną prawdę. Nigdy nie zdołam być tym, czego oczekiwał, jeśli sama nie wezmę tego, co chciałam. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, nieważne, jak bym się starała. Nie zostawił mi żadnego innego wyboru, jak tylko pokazać mu w odmienny sposób, że jestem godna.

Przez wrota pałacu wymknęłam się na cichy dziedziniec. Frontowe bramy zostały zamknięte, ale byłam niska i silna, a skoro ojciec nie zamierzał uczyć mnie swojej magii, cóż, sama nauczyłam się pewnych rzeczy w czasie, gdy on siedział zamknięty w tajnej komnacie wraz z Bayanem. Na przykład wspinaczki.

Mury były czyste, ale w kiepskim stanie. Miejscami odłupał się tynk, odsłaniając znajdujący się pod spodem kamień. Wejście okazało się proste. Małpokształtny konstrukt na szczycie muru jedynie na mnie zerknął, po czym obrócił przejrzyste oczy ku miastu. Przebiegł mnie dreszcz podniecenia, gdy wylądowałam po drugiej stronie. Bywałam już wcześniej pieszo w mieście – musiałam bywać – ale czułam się, jakby to był pierwszy raz. Ulice woniały rybą, rozgrzanym olejem oraz resztkami przygotowywanych i spożywanych kolacji. Kamienie pod moimi pantoflami były ciemne i śliskie od pomyj. Pobrzękiwały garnki, a wiatr niósł odgłos melodyjnych, ściszonych głosów. Pierwsze dwie witryny, które zobaczyłam, były zamknięte, starannie zasłonięte drewnianymi okiennicami.

Za późno? – pomyślałam. Z murów pałacu dostrzegłam kiedyś warsztat kowala i to właśnie wtedy wpadłam na pomysł. Wstrzymałam oddech i skoczyłam w wąski zaułek.

Był tam. Zamykał właśnie drzwi, a z ramienia zwisał mu worek.

– Zaczekaj – powiedziałam. – Proszę, tylko jedno zamówienie.

– Już zamknięte – prychnął. – Wróć jutro.

Zdusiłam desperację szarpiącą mi gardło.

– Zapłacę ci podwójną stawkę, jeśli zaczniesz już teraz. Chodzi tylko o dorobienie jednego klucza.

Wtedy na mnie spojrzał i przesunął wzrokiem po mojej haftowanej jedwabnej tunice. Zacisnął usta. Zastanawiał się, czy skłamać, jakie bierze stawki, ale chwilę później tylko westchnął.

– Dwa srebrniki. Moja zwyczajowa cena to jeden. – Był dobrym, uczciwym człowiekiem.

Czując, jak ogarnia mnie ulga, wysupłałam monety z kieszeni w szarfie i wcisnęłam je w dłoń pokrytą odciskami.

– Proszę. I będę potrzebowała klucza szybko.

Błąd. Przez jego twarz przemknął wyraz zirytowania. Mimo to otworzył drzwi i wpuścił mnie do warsztatu. Mężczyzna był zbudowany jak żelazne kowadło – szeroki i przysadzisty. Jego barki wydawały się zajmować połowę wnętrza. Ze ścian i sufitu zwisały metalowe narzędzia. Wziął pudełko z hubką i krzesiwem, po czym zapalił lampy. Obrócił się do mnie.

– Będzie gotowy najwcześniej jutro rano.

– Ale musisz zatrzymać oryginalny klucz?

Pokręcił głową.

– Już teraz mogę zrobić jego odcisk. Nowy będzie gotowy jutro.

Żałowałam, że mam tak wiele okazji, by zrezygnować, wciąż mogła mnie zawieść odwaga. Zmusiłam się do tego, by upuścić klucz ojca na dłoń kowala. Mężczyzna wziął go i obrócił, po czym z kamiennego koryta wyciągnął bloczek gliny. Wcisnął w niego klucz. A później zamarł. Oddech uwiązł mu w gardle.

Wyciągnęłam rękę po klucz, zanim zdążyłam pomyśleć. Gdy zbliżyłam się o krok, dostrzegłam to, co on – u podstawy główki, tuż nad piórem, w metalu wygrawerowano maleńką sylwetkę feniksa.

Kiedy kowal na mnie spojrzał, jego twarz była okrągła i blada niczym księżyc.

– Kim jesteś? Skąd masz klucz należący do cesarza?

Powinnam była chwycić przedmiot i uciec. Byłam szybsza niż on. Zdołałabym wyrwać mu klucz i zniknąć, zanim zaczerpnąłby kolejnego tchu. Zostałoby mu tylko wspomnienie, w które nikt by nie uwierzył.

Ale gdybym tak zrobiła, nie zdobyłabym kopii. Nie uzyskałabym dalszych odpowiedzi. Tkwiłabym wciąż tam, gdzie na początku, z pamięcią zasnutą mgłą, zmuszona dawać ojcu niezadowalające odpowiedzi. Już nigdy nie mogłabym sięgnąć po to, czego potrzebowałam. Już zawsze byłabym wybrakowana. A ten kowal... był dobrym człowiekiem. Ojciec nauczył mnie, co powinno się mówić dobrym ludziom.

– Czy masz dzieci? – zapytałam, starannie dobierając słowa.

Na jego twarz wróciła odrobina koloru.

– Dwoje – odrzekł. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy dobrze zrobił, odpowiadając.

– Mam na imię Lin – oznajmiłam, odsłaniając się przed nim. – Jestem dziedziczką cesarza. Zmienił się od śmierci mojej matki. Izoluje się, zostawił sobie tylko niewielką służbę, nie spotyka się z gubernatorami wysp. Zanosi się na bunt. Garstka Bezkostnych zajęła już Khalute i pragną sięgnąć po kolejne wyspy. Są też Alanga. Niektórzy mogą nie wierzyć w ich powrót, ale to moja rodzina dotąd do niego nie dopuszczała. Czy chcesz żołnierzy maszerujących ulicami? Czy chcesz wojny na swoim progu? – Dotknęłam lekko jego ramienia, a on się nie wzdrygnął. – Na progu twoich dzieci?

Odruchowo sięgnął za prawe ucho do blizny, jaką miał każdy obywatel. Do miejsca, z którego usunięto odłamek kości i zabrano go do cesarskiego skarbca.

– Czy mój odłamek napędza konstrukt? – spytał.

– Nie wiem – odparłam. I rzeczywiście nie wiedziałam. Tak mało wiedziałam. – Gdybym jednak zdołała dostać się do ojcowskiego składu, mogłabym poszukać twojego odłamka i przynieść ci go. Nie mogę niczego obiecać. Chciałabym móc. Spróbuję.

Oblizał wargi.

– Moje dzieci?

– Sprawdzę, co zdołam zrobić. – Nic więcej nie mogłam powiedzieć. Nikt nie był zwolniony od uczestnictwa w Festiwalach Trybutu.

Na jego czole zalśnił pot.

– Zrobię to – oznajmił.

Zapewne teraz ojciec odkłada już raporty na bok. Bierze filiżankę herbaty i upija łyk, spoglądając przez okno na światła miasta w dole. Pot zbierał mi się pomiędzy łopatkami. Musiałam odłożyć klucz na miejsce, zanim odkryje jego brak.

Obserwowałam jak przez mgłę kowala kończącego odcisk. Gdy oddał mi klucz, odwróciłam się, żeby uciec.

– Lin – odezwał się.

Zatrzymałam się.

– Mam na imię Numeen. Rok mojego rytuału to tysiąc pięćset ósmy. Potrzebujemy cesarza, który się o nas zatroszczy.

Czy mogłam coś na to odrzec? Zatem po prostu pobiegłam. Przez drzwi, później zaułkiem, z powrotem wspinaczka po murze. Teraz ojciec kończył już herbatę, otulając palcami wciąż ciepłą filiżankę. Pod dłonią obluzował mi się kamyk. Pozwoliłam, by spadł na ziemię. Stukot sprawił, że się wzdrygnęłam.

Odstawił filiżankę, wyglądał na miasto. Ile mu to zajmowało? Zejście z muru trwało krócej niż wejście. Nie czułam już zapachów ulic, a jedynie własny oddech. Ściany zewnętrznych budynków zamazywały mi się przed oczyma, gdy biegłam do pałacu – kwatery dla służby, Hala Wiekuistego Pokoju, Sala Ziemskiej Mądrości, mur otaczający ogród. Wszystko było zimne, ciemne, puste.

Zdecydowałam się na wejście dla służby i pokonywałam po dwa stopnie naraz. Wąskie przejście otwierało się na szeroki korytarz, który biegł wokół całego pierwszego piętra pałacu, a sypialnia ojca leżała niemal po przeciwległej stronie wejścia dla służby. Żałowałam, że nie mam dłuższych nóg. Żałowałam, że nie mam silniejszego umysłu.

Deski parkietu skrzypiały mi pod nogami, gdy biegłam, i aż krzywiłam się na ten hałas. Wreszcie dotarłam na miejsce i wślizgnęłam się do pokoju ojca. Bing Tai leżał na dywaniku u stóp łóżka, rozciągnięty niczym stary kot. Musiałam wyciągnąć nad nim rękę, żeby dostać się do łańcuszka z kluczami. Stworzenie pachniało piżmem jak połączenie niedźwiedziego konstruktu z szafą pełną ubrań zaatakowanych przez mole.

Dopiero za trzecim razem zdołałam zawiesić klucz na łańcuszku. Miałam wrażenie, że moje palce są jak zdechłe węgorze – zwiotczałe i śliskie.

Wychodząc, przyklęknęłam, żeby wyciągnąć klin z drzwi. Słyszałam swój chrapliwy oddech. Jasność światła w korytarzu sprawiła, że zamrugałam. Nazajutrz będę musiała znaleźć sposób, żeby dostać się do miasta i móc odebrać nowy klucz. Na razie miałam już jednak wszystko za sobą, a klin spoczywał bezpiecznie w kieszeni szarfy. Wypuściłam oddech, choć nie zdawałam sobie sprawy, że go wstrzymuję.

– Lin.

Bayan. Poczułam, jak moje kończyny nabierają ciężaru kamienia. Co widział? Obróciłam się w jego stronę. Miał zmarszczone brwi i trzymał ręce założone za plecami. Zmusiłam serce, żeby się uspokoiło, a twarz, by zachowała obojętność.

– Co robisz przy komnatach cesarza?2
JOVIS

WYSPA JELENIA GŁOWA

Miałem nadzieję, że jest to jedna z moich mniejszych pomyłek. Pociągnąłem za rąbek kurtki. Rękawy były za krótkie i odrobinę zbyt obszerne, talia za szeroka. Powąchałem kołnierz. Prosto w nos uderzyła mnie piżmowo-anyżowa woń perfum, aż zakasłałem.

– Jeśli chcesz kogoś tym skusić, lepiej spróbuj używać nieco mniej – rzekłem. Była to dobra rada, ale żołnierz u moich stóp nic nie odpowiedział.

Czy jeśli druga osoba jest nieprzytomna, liczy się to jako gadanie do samego siebie?

Niemniej mundur pasował wystarczająco, a ostatnimi czasy rzadko mogłem liczyć na cokolwiek innego niż „wystarczająco”. Miałem na łodzi dwie standardowe skrzynki pełne bystrokamienia. Wystarczająco, żebym spłacił długi, wystarczająco, żebym dobrze jadł przez trzy miesiące, wystarczająco, żebym mógł przerzucić łódź z jednego krańca Cesarstwa Feniksa na drugi. Ale „wystarczająco” nie zapewni mi tego, czego naprawdę potrzebowałem. W dokach słyszałem plotkę, szepty o zniknięciu podobnym jak w przypadku mojej Emahli, i przeklinałbym się już do końca życia, gdybym nie próbował wyśledzić jej źródła.

Wymknąłem się z zaułka, powstrzymując odruch, żeby jeszcze raz obciągnąć rąbek kurtki. Skinąłem głową jakiejś żołnierce, mijając ją na ulicy. Wstrzymałem oddech, gdy odpowiadała skinieniem i się odwracała. Zanim przybiłem, nie sprawdziłem rozkładu corocznego Festiwalu Trybutu. A ponieważ szczęście rzadko działało na moją korzyść, oczywiście właśnie tu trwał.

Na Jeleniej Głowie roiło się od wojsk cesarza. I byłem tu też ja – handlarz bez cesarskiego kontraktu, ale za to z licznymi zatargami z żołnierzami na koncie. Przytrzymując palcami mankiet, przemieszczałem się ulicami. Gdy zdałem egzaminy nawigacyjne, zrobiłem sobie tatuaż z królikiem. Mniej chodziło w tym o dumę, a bardziej o kwestie praktyczne, bo jak inaczej zidentyfikowano by moje napuchnięte zwłoki wyrzucone na brzeg? Teraz jednak, gdy działałem jako przemytnik, tatuaż stanowił kłopot. Zresztą tak samo moja twarz. Na plakatach źle uchwycili linię żuchwy, oczy były zbyt blisko siebie, do tego teraz krócej przycinałem kręcone włosy, niemniej podobizna wydawała się całkiem udana. Płaciłem ulicznikom, by je zrywali, ale pięć dni później widziałem, że jakiś przeklęty konstrukt powiesił następne.

Szkoda, że cesarskim mundurom nie towarzyszyły czapki.

Powinienem zabrać bystrokamień i uciec, ale Emahla była w moim sercu struną, za którą los wciąż nie przestawał szarpać. Stawiałem zatem kolejne kroki, robiąc, co w mojej mocy, by jak najmniej rzucać się w oczy. Mężczyzna z doków mówił, że znikła niedawno, więc trop pozostawał świeży. Nie miałem wiele czasu. Żołnierz nie widział mnie, zanim mu przywaliłem, ale na lewym łokciu naszył sobie łatę, więc rozpozna swój mundur.

Ulica się zwężała. Blask słońca przelewał się przez szczeliny pomiędzy budynkami i praniem rozwieszonym, by wyschło. Ktoś w jednym z domów zawołał: „Nie każ mi na siebie czekać! Ile zajmuje włożenie pary butów?”. Znajdowałem się niedaleko oceanu, więc powietrze wciąż pachniało jak wodorosty, choć wymieszane ze smażącym się mięsem i gorącym olejem. Ludzie szykowali dzieci na Festiwal i przygotowywali posiłek na ich powrót. Dobre jedzenie nie mogło uleczyć ran na ciele i duszy, ale było w stanie je złagodzić. Na dzień mojej trepanacji matka też urządziła ucztę: pieczona kaczka z chrupiącą skórką, grillowane warzywa, wonny i mocno przyprawiony ryż, ryba we wciąż bulgoczącym sosie. Musiałem wytrzeć oczy, zanim zabrałem się do jedzenia.

Teraz jednak była to już dla mnie przeszłość, a rana za prawym uchem dawno się zagoiła. Pochyliłem się pod wiszącą zbyt nisko i wciąż mokrą koszulą, po czym znalazłem pijalnię opisaną przez człowieka z doków.

Gdy otwierałem drzwi, zaskrzypiały, sunąc po ścieżce wyrobionej w deskach podłogi. Tak wczesnym rankiem w środku wciąż powinno być pusto, jednak w zakurzonych kątach czaili się cesarscy gwardziści. Ze stropu zwisały suszone ryby. Przeszedłem na tył, przyciskając się barkiem do ściany, ukrywając nadgarstek przy udzie i pochylając głowę. Gdybym umiał lepiej planować, owinąłbym czymś tatuaż. No cóż... Większy problem stanowiła moja twarz, a jej nie mogłem niczym zasłonić.

Za kontuarem, obrócona do mnie szerokimi plecami, stała kobieta o włosach obwiązanych chustką, z której na szyję wymykało się kilka luźnych kosmyków. Pochylała się nad stolnicą, a jej palce zwinnie robiły falbanki na pierogach.

– Ciotko – odezwałem się do niej z szacunkiem.

Nie obróciła się.

– Nie nazywaj mnie tak – odpowiedziała. – Nie jestem na tyle stara, żeby być ciotką kogokolwiek oprócz dzieci. – Wytarła oprószone mąką dłonie o fartuch i westchnęła. – Co mogę ci podać?

– Chciałem porozmawiać.

Wtedy obróciła się i obrzuciła mój mundur przeciągłym spojrzeniem. Nie przypuszczałem, by chociaż zerknęła na moją twarz.

– Wysłałam już mojego bratanka na plac. Rachmistrzowie pewnie zdążyli go naznaczyć. Czy dlatego tu jesteś?

– Masz na imię Danila, zgadza się? Mam kilka pytań na temat twojej przybranej córki – rzekłem.

Jej twarz się ściągnęła.

– Zeznałam już wszystko, co wiedziałam.

Nie wątpiłem, z jaką reakcją spotkało się jej zeznanie, ponieważ rodzice Emahli otrzymali taką samą: wzruszenie ramion, zirytowane miny. Młode kobiety czasami uciekały z domów, prawda? A poza tym, co według nich cesarz miał z tym zrobić?

– Zostaw mnie po prostu w spokoju – powiedziała, po czym odwróciła się znów do pierogów.

Żołnierz w zaułku mógł się już budzić z bólem rozrywającym mu głowę i licznymi pytaniami na ustach. Ale Emahla... Jej imię wirowało mi w głowie, popędzając do działania. Przecisnąłem się wokół końca kontuaru i dołączyłem do Danili przy stolnicy.

Nie czekając na jakąkolwiek oznakę zgody, wziąłem powycinane kawałki ciasta i nadzienie, po czym zacząłem sklejać. Po chwili zaskoczenia kobieta wznowiła pracę. Za naszymi plecami dwóch żołnierzy licytowało się przy grze w karty.

– Dobry jesteś – pochwaliła mnie niechętnie. – Bardzo schludnie, bardzo szybko.

– To dzięki mojej matce. Była... jest kucharką. – Pokręciłem głową ze smutnym uśmiechem. Minęło tak wiele czasu, odkąd byłem w domu. Niemal całe życie. – Robi najlepsze pierogi na wszystkich wyspach. Sporo się wałęsałem, żeglowałem i szykowałem się do egzaminów nawigacyjnych, ale zawsze lubiłem jej pomagać. Nawet gdy już zdałem.

– Skoro zdałeś egzaminy nawigacyjne, to dlaczego jesteś żołnierzem?

Rozważyłem swoje opcje. Byłem dobrym kłamcą, nawet bardzo dobrym. Tylko dzięki temu wciąż nosiłem głowę na ramionach. Ale ta kobieta przypominała mi matkę, opryskliwą, ale dobroduszną, poza tym musiałem odnaleźć zaginioną żonę.

– Nie jestem nim. – Podciągnąłem mankiet na tyle wysoko, by pokazać tatuaż z królikiem.

Danila spojrzała najpierw na niego, a później na moją twarz. Jej oczy zmrużyły się, a później otworzyły szerzej.

– Jovis – wyszeptała. – To ty jesteś tym przemytnikiem.

– Wolałbym „odnoszącym największe sukcesy przemytnikiem w ostatnich stu latach”, ale zadowolę się „tym przemytnikiem”.

Parsknęła.

– To zależy, w jaki sposób definiujesz sukces. Twoja matka by tak pewnie nie uważała.

– Zapewne masz rację – odparłem lekkim tonem. Matkę dotkliwie zabolałoby, gdyby widziała, jak nisko upadłem.

Danila rozluźniła się, swoim ramieniem niemal dotykała teraz mojego, jej twarz złagodniała. Nie zamierzała mnie zdemaskować. Takie coś nie leżało w jej naturze.

– Muszę spytać cię o twoją przybraną córkę – powiedziałem. – O to, jak zniknęła.

– Nie ma wiele do powiedzenia – odrzekła. – Jednego dnia tu była, a następnego już nie. Na jej materacu zostało dziewiętnaście srebrników, zupełnie jakby każdy rok jej życia był wart srebrnego feniksa. Stało się to dwa dni temu. Wciąż mi się wydaje, że zaraz pojawi się w drzwiach.

Nie wejdzie. Wiedziałem to, bo tak samo myślałem przez rok. Wciąż widziałem dziewiętnaście srebrników rozrzuconych na łóżku Emahli. Wciąż czułem, jak dudni mi serce, jak wywraca mi się żołądek pochwycony w tym momencie, w którym jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że zniknęła, i nie potrafiłem w to uwierzyć.

– Soshi była błyskotliwą młodą kobietą – powiedziała Danila z drżeniem w głosie. Szybko otarła łzy z oczu, zanim zdążyły spłynąć na policzki. – Jej matka zginęła podczas wypadku w kopalni, a ojca nie znała. Ja sama nigdy nie wyszłam za mąż, nigdy nie miałam własnych dzieci. Przygarnęłam ją. Potrzebowałam kogoś do pomocy.

– Była...? – To słowo wypadło mi z ust. Nie potrafiłem uformować pytania.

Danila podniosła kolejny wykrojony kawałek ciasta i przyjrzała się mojej twarzy.

– Może nie jestem dość stara, żeby być twoją ciotką, ale dla mnie wciąż jesteś chłopcem. Jeśli cesarstwo miało coś wspólnego z jej zniknięciem, to pewnie już nie żyje.

Nigdy nie byłem zakochany. Nigdy nie spotkaliśmy się jako dzieci, nigdy się nie zaprzyjaźniliśmy. Nigdy nie zaryzykowałem, nigdy jej nie pocałowałem. Nigdy nie wróciłem z Wyspy Cesarskiej. Powtarzałem sobie to kłamstwo raz za razem. Mimo to mój umysł nakładał na nie jej przekorny uśmiech, pokazywał, jak wywracała oczyma, gdy wymyślałem jakąś wyjątkowo głupią historię, jak opierała mi głowę na ramieniu i wzdychała po długim dniu. Potrzebowałem jednak wiary w to kłamstwo. Bo za każdym razem, gdy pomyślałem, że mam spędzić resztę życia bez niej, panika wzbierała mi w piersi i zaciskała się wokół gardła. Przełknąłem ślinę.

– Szukałaś jej? Znalazłaś jakiś trop?

– Oczywiście, że szukałam. Rozpytywałam. Jeden z rybaków mówił, że widział łódź wypływającą wcześnie tamtego ranka. Nie z doków, tylko z pobliskiej zatoczki. Była mała, ciemna i miała niebieskie żagle. Ruszyła na wschód. Tyle wiem.

Właśnie taką łódź widziałem o poranku, gdy zniknęła Emahla. Okrążała skraj wyspy we mgle tak gęstej, że nie byłem pewien, czy jej sobie nie wyobraziłem. Przez siedem lat był to mój najlepszy trop. Gdybym się pospieszył, zdążyłbym ją dogonić.

Jeden z żołnierzy roześmiał się, drugi stęknął i rzucił karty na stół. Krzesła zazgrzytały na podłodze, gdy wstawali.

– To była dobra gra. – Promień słońca ogrzał mi kark, gdy otwierali drzwi. – Ej, ty tam. Idziesz z nami? Kapitan odgryzie ci głowę, jeśli się spóźnisz.

Nikt nie odpowiedział, a ja w tym momencie przypomniałem sobie, że mam na sobie żołnierską kurtkę. Mówił do mnie.

Danila złapała mnie za nadgarstek. Ten z tatuażem. Zarówno jej chwyt, jak i głos były nieustępliwe niczym korzenie drzew.

– Wyświadczyłam ci przysługę, Jovisie. Teraz potrzebuję przysługi od ciebie.

Oj nie.

– Przysługi? Nie rozmawialiśmy o żadnych przysługach. Mówiła głośniej niż ja. Usłyszałem kroki zbliżające się od tyłu.

– Mam bratanka. Mieszka na małej wyspie zaledwie kawałek na wschód stąd. Jeśli się nie mylę, i tak będziesz żeglował tamtędy. Zabierz go przed rytuałem. Zawieź go z powrotem do rodziców. Jest ich jedynym dzieckiem.

– Nie należę do Garstki Bezkostnych. Nie przemycam dzieci – wysyczałem. – To nieetyczne. I niezyskowne. – Spróbowałem jej się wyrwać i zorientowałem się, że jest silniejsza ode mnie.

– Zrób to.

Z odgłosu kroków za mną wywnioskowałem, że jest tam tylko jeden żołnierz. Byłem w stanie sobie z nim poradzić. Zdołam się z tego wyłgać. Ale nawet po tylu latach wciąż pamiętałem strumyczek krwi spływającej mi z głowy po szyi. Chłodny dotyk dłuta przy skórze. Ranę palącą jak ogień. Cesarz mówił, że Festiwal Trybutu stanowi niewielką cenę w zamian za bezpieczeństwo nas wszystkich. Nie wydawała się jednak taka mała, gdy to twoja głowa się pochylała, a kolana wbijały w ziemię.

Zahartowałem się na cierpienia innych. Kolejne kłamstwo, które sobie powtarzałem, bo nie mogłem ocalić wszystkich. Nie zdołałem ocalić nawet własnego brata. Jeśli zbyt wiele rozmyślałem o całym tym cierpieniu, o wszystkich ludziach, którym nie potrafiłem pomóc, miałem wrażenie, jakbym tonął w Bezkresnym Morzu. Nie potrafiłem znieść tego ciężaru.

Zazwyczaj to działało. Ale nie dziś. Dziś myślałem o mojej matce, o jej dłoniach ujmujących moją twarz. „Ale czym jest prawda, Jovisie?”.

Prawdą było to, że ktoś ocalił mnie. Czasami jedna osoba wystarcza.

– Wezmę go – powiedziałem.

Byłem głupcem.

Danila puściła mój nadgarstek.

– Jest mi winien za kubek wina – oznajmiła żołnierzowi. – Zaraz ruszy za wami.

Kroki mężczyzny zaczęły się oddalać.

– Mój bratanek ma na imię Alon – rzekła kobieta. – Jest ubrany w czerwoną koszulę z białymi kwiatami wyhaftowanymi na rąbku. Jego matka jest szewczynią na Phalarze. Jedyną na wyspie.

Strzepnąłem mąkę z dłoni.

– Czerwona koszula. Kwiaty. Szewczyni. Pojąłem.

– Powinieneś się pospieszyć.

Warknąłbym na nią, gdyby jej smutek nie był tak oczywisty. Straciła córkę. Ja straciłem żonę. Mogłem okazać jej uprzejmość.

– Jeśli się dowiem, co stało się twojej przybranej córce, znajdę sposób, żeby cię powiadomić.

Znów otarła oczy, skinęła głową i wróciła do sklejania pierogów z zaciekłością wojownika na polu bitwy. Wyglądała tak, jakby się okłamywała, że te pierogi są obecnie najważniejszą rzeczą na świecie.

Odwróciłem się do wyjścia i nagle ziemia się poruszyła. Kubki zagrzechotały w kredensach. Wałek Danili sturlał się na podłogę, a suszone ryby zakołysały na sznurkach. Rozłożyłem ręce, nie wiedząc, o co je oprzeć. Wszystko się kołysało. I nagle, równie szybko jak wcześniej się zaczęło, dobiegło końca.

– To tylko trzęsienie ziemi – wyjaśniła Danila, choć już to wiedziałem. Powiedziała to bardziej po to, by uspokoić samą siebie niż mnie. – Niektórzy uważają, że wstrząsy są powodowane przez kopalnię bystrokamienia, która sięga głęboko. Nie ma się czym martwić. Trwają już od kilku miesięcy.

Kłamstwo, które sama sobie opowiada? Owszem, trzęsienia ziemi czasami się zdarzały, ale od dawna żadnego nie poczułem. Wykonałem krok na próbę i stwierdziłem, że grunt jest stabilny.

– Powinienem iść. Pomyślnych wiatrów.

– I bezchmurnych niebios – odparła.

Wykradnięcie dziecka z Festiwalu Trybutu nie będzie proste. Rachmistrzowie pilnowali, żeby pojawiały się tam wszystkie dzieci, które ukończyły osiem lat, musiałbym więc znaleźć jakiś sposób, żeby wykreślić jego imię z listy. Już wcześniej miałem jednak do czynienia z rachmistrzami, cesarskimi żołnierzami, a nawet z konstruktami cesarza.

Wygładziłem przód kurtki mundurowej i podszedłem do drzwi. Powinienem był wcześniej wyjrzeć na zewnątrz. Trzęsienie ziemi wytrąciło mnie jednak z równowagi, do tego zbliżyłem się do odnalezienia łodzi, która zabrała Emahlę. Zbliżyłem się do uzyskania odpowiedzi. Zatem wyszedłem po prostu na wąską ulicę rozkojarzony i niepewny niczym nowo narodzone jagnię, ze słońcem padającym mi na twarz.

I znalazłem się w środku falangi cesarskich żołnierzy.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.PODZIĘKOWANIA

To była długa droga. I podobnie jak w przypadku większości (pomyślnie zakończonych) podróży, nie wyruszyłam w nią samotnie. Mam dług wdzięczności u naprawdę wielu osób, bez których ta książka nie zostałaby wydana, w tym:

James Long i Brit Hvide, moi redaktorzy z Orbit i cała ekipa wydawnicza Orbit. Pomogliście mi dopracować szczegóły tej powieści i pozwoliliście urzeczywistnić moje dawne marzenie. Nie potrafię wyrazić, jak jestem wam wdzięczna.

Moja agentka Juliet Mushens, która dzięki swoim komentarzom nauczyła mnie mnóstwa rzeczy o postaciach, fabule i tempie prowadzenia akcji. Twoja wnikliwość, ciężka praca i oddanie są godne podziwu i bezprecedensowe.

Cała ekipa Murder Cabin: Thomas Carpenter, Megan O’Keefe, Marina Lostetter, Tina Smith/Gower, Annie Bellet, Setsu Uzume, Anthea Sharp/Lawson i Karen Rochnik. Wasze opinie okazały się nieocenione, a nasze coroczne spotkania zawsze dodają mi energii (oraz nieco przerażają, w końcu to Murder Cabin).

Moi betaczytelnicy przy tej książce: Greg Little, Steve Rodgers i Brett Laugtug. Przejrzałam wszystkie wasze uwagi i byłam naprawdę wdzięczna za zapewnienia, że ta powieść rzeczywiście może być... dobra?

Alvaro Zinos-Amaro – za to, że zawsze był gotów mnie wysłuchać i podsunąć sugestie, gdy miałam problemy z kilkoma punktami fabuły.

Moje grupy pisarskie w Sacramento: WordForge i Stonehenge. Nigdy nie przestaliście we mnie wierzyć przy wszystkich książkach, które napisałam, i ta wiara pozwoliła mi działać dalej. Nie potrafiłabym rozczarować tak wspaniałych ludzi.

Kavin, Kristen, Mama i Tata, którzy czytali różne wersje tej powieści i wyłapywali niespójności logiczne. Wasz entuzjazm był dla mnie niezwykle ważny. Stewartowie! Stewartowie! Stewartowie!

John, mój mąż, którego nieskończone wsparcie utrzymałoby na powierzchni ołowiany ciężar podczas burzy. Świętowanie z tobą poziomów sprzedaży tej książki zawsze będzie dla mnie jedną z najwspanialszych chwil w życiu.

I pani Schacht, moja nauczycielka z piątej klasy, która pochwaliła moje opowiadanie o glinianym sokole, który ożył, co pozwoliło mi myśleć: „Może pewnego dnia mogłabym zostać pisarką?”. Niech każde dziecko pełne marzeń ma nauczycieli tak wspaniałych jak pani.O AUTORCE

Andrea Stewart jest córką chińskich imigrantów i wychowywała się w różnych miejscach Stanów Zjednoczonych. Jej rodzice zawsze podkreślali wagę nauki i wykształcenia, więc dzieciństwo spędziła otoczona Star Trekiem i dziwnie pachnącymi książkami z biblioteki. Gdy nic nie wyszło z jej (ambitnych, przyznajmy) planów, by zostać zabójczynią smoków, zamiast tego zabrała się do pisania książek. Obecnie mieszka w słonecznej Kalifornii, a oprócz zajmowania się pisarstwem hoduje też stada kotów, obserwuje ptaki i podczas zbierania informacji wpada w królicze nory.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: